Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-02-2015, 05:03   #49
Aisu
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Kochanek czy nie, załatwianie spotkania z Inyndą wciąż było równie proste jak zapukanie do jej drzwi. Nie należała do czarodziejek które się przepracowują, więc nie fatygował się z zapowiadaniem się – wystarczyło tylko spytać strażnika przy drzwiach czy nie przyjmuje właśnie „gości”.
– Mistrzyni Inyndo. – samiec powitał ją z ciepłym uśmiechem. – Twój widok jak zawsze raduje moje oczy... zmarszczył lekko brwi, zastanawiając się nad tym co powiedział, ale dał sobie spokój. Oczy, oko, nieważne.
Jak zwykle gustownie ubrana czarodziejka, miała na sobie suknie wręcz dopasowaną do ciała niczym druga skóra. Czarny aksamit zlewał się z jej karnacją, że na pierwszy rzut oka nie dało się odróżnić, gdzie zaczyna się suknia, a gdzie jest tylko skóra.
- Miło cię widzieć mój drogi Lesenie. Co cię do mnie sprowadza?- zapytała podchodząc tym zmysłowym chybotliwym krokiem wywołanym przez wysokie obcasy jej czerwonych sandałków i… lata doświadczeń.
Samiec nawet gdyby chciał nie potrafiłby się powstrzymać od zmierzenia czarodziejki lubieżnym spojrzeniem.
– Mam... Drobną prośbę, Inyndo. – odezwał się po kilku sekundach, kiedy w końcu oderwał wzrok od kołyszących się bioder i skierował go na twarz drowki. – Znasz może wieszczkę Shi'quos? Muszę się z nią spotkać.
-Możliwe, że znam kilka wieszczek Shi’quos i możliwe, że mogłabym cię z jakąś umówić, na kolację na przykład. - zamyśliła się Inynda splatając dłonie pod piersiami i sprawiając przez to że materiał mocniej napiął się na jej biuście.-Niemniej… co ja z tego będę miała? I co najważniejsze… co ona będzie z tego miała?*
Trzeba było Lesenowi przyznać, nie spuścił wzroku. Chociaż słowa Inyndy trochę go zaskoczyły. Być może nie powinny.
– Zależy... Jakich podarunków oczekują wieszczki za swoje usługi? - zapytał, póki co unikając kwestii wynagrodzenia Inyndy. Chociaż umysł podpowiadał mu czego drowka może od niego chcieć…
- Hmmm… biżuteria jest zawsze skuteczna. Diamenty są najlepszym przyjacielem kobiety.- zamyśliła się Inynda.
– Ah. – rozluźnił się. – Bałem się że będą chciały jakieś dziwaczne przedmioty, których symbolika pomoże im odsłonić całuny czasu. Świeżo ścięta w dzień żniw trawa, fusy z herbaty matki opiekunki, krew ledwo co rozdziewiczonej elfki, takie tam. – zaśmiał się samiec. – Wybiorę dla was coś ładnego.
-Jestem pewna że wyrocznie same załatwiają sobie potrzebne materiały wróżebne.- stwierdziła z ciepłym uśmiechem Inynda.-Niemniej, co poza tym planujesz? I jaką nagrodę dla mnie?
– Znajdę coś co ci się spodoba. – odzwierciedlił ciepły uśmiech drowki. – Czy perfumy które ci ostatnio podarowałem nie przypadły ci do gustu?
-Perfumy… tanio… cenisz moje względy.- rzekła żartobliwie Inynda.-Bardzo tanio.
– Nie... Nie, wręcz przeciwnie. – uniósł obronnie ręce. – To czym mógłbym ci sprawić satysfakcje? … Jakim prezentem. - poprawił się.
- To by było za łatwe.- pogroziła mu żartobliwie Inynda.- Zaskocz mnie.
– Tak zrobię. – Przytaknął. – Powiedz mi Inyndo, czy miałaś przyjemność poznać Ulruma?
- Zależy o jakiej przyjemności… mówimy.- stwierdziła drowka przeciągając się zmysłowo.
– … Niekoniecznie taką miałem na myśli. – odparł samiec, choć ton głosu zdradzał że czarodziejka tematem go zainteresowała.
-Urlum jest mistrzem Katedry Psioniki, więc oczywiście że rozmawialiśmy raz czy dwa. raczej.. skupiony na badaniach samiec.- oceniła Inynda.
– Dyplomatyczna odpowiedź. Chodź, usiądźmy. – chwycił ją pod ramię, i poprowadził do pluszowej kanapy. – Miałem przyjemność z nim wczoraj porozmawiać... Zapewniał mnie że nie tylko uda mu się uruchomić Mythal, ale że i będzie w stanie zbudować lepszy.
-Możliwe… szczerze powiedziawszy nie mam pojęcia jak doświadczona jest w tych sprawach jego katedra. Ciężko ściągnąć psioników do Shi’quos. Za czasów poprzednich mistrzów zbyt często służyli jako obiekty do eksperymentów.- wyjaśniła Inynda siadając wygodnie.
– Twoja opinia jest dużo łaskawsza od mojej. – westchnął samiec. – Jeszcze tutaj nie sprowadzili starego, a już chcą budować nowy. Jak mi to pierwszy raz powiedział to myślałem że sobie żartuje. – pokręcił z dezaprobatą głową. - Wiesz że chce by jego praca przyniosła miastu rezultaty... Ale wydaję mi się że póki co to obiecałby mi dostarczyć kurę znosząca złote jaja, gdyby czuł że zyska tym sobie moje wsparcie.
-Ach tak… artefakt. Niech się chłopcy bawią, a co mi tam.- zaśmiała się perlistym głosem Inynda.-Przynajmniej nie będą się wtrącać w politykę.
Nawinęła na palec kosmyk włosów dodając.- Zbuduje nie zbuduje… Niespecjalnie mnie to martwi. Mimo wszystko, to nie jest tak że potrzebujemy artefaktu do przetrwania. Ot, jeśli mu się uda coś zyskamy, jeśli nie… coś się nauczymy.
– My artefaktu nie potrzebujemy, ale on tak. – odarł, z uśmiechem obserwując jak bawi się lokami. – I to mnie nurtuje... Sprawia wrażenie takiego, co nie rozumie że porywa się z motyka na słońce. Mythal spadł mu z nieba, wynosząc go do z szefa pomniejszej katedry do potencjalnie głównego eksperta przeciw Illithidom, i teraz sam nie wie co zrobić z nagłym awansem... Ale nie jestem pewien, może się mylę. Co jeżeli jest sprawnym graczem, którego starania warto wspierać?
Inynda miała nad nim stulecia doświadczenie przewagi... W tym politycznego, co nieraz udowodniła. A Lesen nie był ponad radzenia się lepszych od siebie.
-Nie zaszkodzi ci wspieranie go. Jeśli upadnie… to samotnie. Ale jeśli uda mu się osiągnąć sukces to… warto ogrzać się w jego blasku.- stwierdziła Inynda strącając nieistniejące okruszki ze swego dekoltu.- Oczywiście wspieranie to musi być w granicach rozsądku.
– … To prawda, w przypadku porażki będzie jej jedynym ojcem. – pozwolił swoim oczom błądzić – Raczej ciężko będzie mu to zwalić na kogoś innego.
Zerwał się z siedzenia i kłaniając się, ujął dłoń drowki by złożyć na niej pożegnalny pocałunek.
– Dziękuje ci Inyndo, jak zawsze twoje rady bardzo mi pomogły. I zapewniam cię, otrzymasz w prezencie coś wyjątkowego.
-Byłabym rozczarowana, gdyby było inaczej.- stwierdziła w odpowiedzi Inynda.


***


– Han'kah . – skinął jej na powitanie samiec, nie wstając za biurka. Nie zdejmował oczu z trzymanych w dłoni kartek. – Ciesze się że znalazłaś czas. Potem może nam go zabraknąć. -
- Zabraknać? - oparła się o framugę drzwi i zaplotła ramiona na piersi. - Niby czemu?
– Ponieważ planuje się rozprawić z Loscivi... Jak tylko ją znajdę. – odparł, bez wątpienia nawiązując do zaplanowanego za parę godzin widzenia. – Gorącej czekolady? – posłał jej lekki uśmiech, skinając na postawiony na ogniu czajnik.
- A jak widzenie będzie jałowe? Często dostajemy mgliste wskazówki i lokację, która może być wszędzie. Co wtedy? Na prawdę liczysz, że otrzymasz Loscivii na talerzu?
– Nie jest to jedyna rzecz jaką mam przygotowaną. Ale wiele od niej zależy. – zmarszczył brwi. – Nie stój tak w drzwiach, usiądź.
- Jak siadam naprzeciwko czyjegoś biurka czuję się jak rugana podwładna - zastukała obcasem wojskowego buta w posadzkę. - To kwestia samoobrony? Chcesz ją zabić nim ona zabije ciebie, czy łakniesz słodkiego smaku zemsty?
– Pozwalam ci lekceważąco położyć buty na stole. – Posłał jej rozbrajający uśmiech, sącząc z kubka ciemnobrązowy płyn. – I czy powód ma jakieś znaczenie? Martwe kapłanki należy odsyłać tam gdzie ich miejsce, jak dobrze wiesz.
- Po prosu jestem ciekawa twoich motywów - podeszła do biurka, chwilę mierzyła je wzrokiem a wreszcie… wskoczyła na jego blat i usiadła na skrzyżowanych nogach. - Jak mi na coś “pozwalasz” tylko pogarszasz sprawę, nie rozumiesz?
– Przeżyję. – samiec niespecjalnie się przejął. – Jak poszły negocjacje z Mae?
- Może być. A tobie z Yvalynem? - palec drowki uniósł jego brodę wyżej.
– Marnie. Jego nie interesuje hipoteka. Potrzebowałabyś coś żeby przekupić Sereskę.
- Uraziłam cię? - zmieniła nagle temat. - Wczoraj?
– Nie. – Zaprzeczył, patrząc jej w oczy. – Masz prawo do swoich sekretów.
- Nie mówię o sekretach. Mówię o tym jak cię potraktowałam.
Zmrużył oko, kompletnie nie rozumiejąc. Po czym zaśmiał się gwałtownie.
– Ahaha, hahaha, haha, oh, Han'kah. Nie, nie uraziłaś mnie tym o jakże podłym traktowaniem samca. Acz powinnaś się wstydzić, tak odnosić się do faceta, zaiste, kapłanki by cię wybatożyły za tak jawny brak szacunku do mężczyzny, ahahaha, haha, aah. – odetchnął głęboko, i pociągnął kolejny łyk czekolady.
- Kpina? Chcesz przejść na taki ton? Na pewno? - Han’kah wydawała się bardzo poważna zerkając z góry na kapitana.
– Cóż... kolejny łyk. – Jest to dla mnie troche surrealne. Jeżeli ciebie ciekawi czy jestem urażony za twoje zachowanie wczoraj, to jaka kara czeka mnie za moje zachowanie sprzed trzech dni?
- Cholernie słuszna uwaga - drowka puściła jego brodę, palec wymierzył mu delikatnego prztyczka w nos. - Pozwól, że coś ci przypomnę...

***


Han'kah, jak już się zdążył przekonać, mimo twardego stąpania po ziemi wcale nie były obce dramatyczne przemowy. I mimo że wiadomość że zostanie ojcem ucieszyła go, to jednak wywód drowki był trudny do przełknięcia.
Miała rację. Okazał słabość, i teraz będzie musiał ponieść z tego powodu konsekwencje. Kara na miarę przewinienia.


Chociaż naprawdę, liczenie na to że ugnie się pod zalotami Yvalyna, przebywając u czarodziejki która teraz już trzykrotnie pokazała że chętnie będzie utrudniać mu żyje, kiedy dobrze wie że Han'kah czeka w pokoju obok?
Czuł się urażony że Han'kah w ogóle traktowała to jak pełnowartościowy test charakteru.

Mógł codziennie pieprzyć Inynde i nigdy by się tego nie dowiedziała.


***

Wcześniej.


– Yvalynie...– samieć jęknął, odwracając jedyne oko od samca.– Proszę.. Zanim obydwoje zrobimy coś, czego z pewnością pożałuje.
-Wiesz dobrze, że takie właśnie rzeczy są warte.. wspominania później.- i palce drowa zsunęły się niżej...

Ale powstrzymały je reka szermierza.
– Yv... Nie. – dosłownie dało się usłyszeć jak zgrzyta zębami. Obiecał Han'kah wierność... I nie planował złamać tej obietnicy już w pierwszym miesiącu. – Złożyłem obietnice.
- Ciekawe czy Nihrizz pod Han’kah też stał się takim nudziarzem.- westchnął teatralnie Yvalyn, ale odsunął dłoń.
– Nie wiem, i nie obchodzi mnie to. – odparł zauważalnie poirytowany samiec. – I mówiłem, nie interesują mnie zabawy z facetami. – Powtórzył, uparcie ignorując własny namiocik.
Nalał im obojgu. Na ukojenie nerwów.
– Maerinidia dała nam do dyspozycji swojego asystenta.
-Masz zamiar z niego skorzystać?- wzruszył ramionami Yvalyn wyraźnie nie zainteresowany taką opcją.
– Czy przyjemność sprawia ci torturowanie mnie? – zapytał grobowym tonem, ale na ustach zatańczył cień uśmiechu. – Musi tak być, bo póki nie miałem partnerki to nawet przelotnym spojrzeniem mnie nie obdarzyłeś.
- Nie jesteś więc spostrzegawczy, jeśli nie zauważy… łeś. Niemniej gdybym chciał cię torturować, to robiłbym…- palce Yvalyna zatoczyły skomplikowany wzór na skórze Lesena wrpawiając jego ciało w ekstatyczne drżenie i wzmagając jego pragnienia. -... tak. Więc uważam, że trochę przesadzasz z tymi pomówieniami.
Samiec powstrzymał jęknięcie. Niebieska magia czy nie, miał w sobie trochę samodyscypliny.
– Słuszna uwaga.
Przeniósł wzrok na drzwi za którymi zniknęły dziewczyny.
– Wiesz... Han'kah zastanawiała się czy Vae nie udzieli jej pożyczki. Żeby doszlifować wielkie otwarcie areny.
-Vae… nie udzieli jej pożyczki. Ja nie mogę tego pomysłu poprzeć. Sereska nawet nie weźmie pod uwagę. Bunt czcicieli Shar był kosztowny.- wyjaśnił krótko Yvalyn wzruszając ramionami.-Jeśli chcesz przekonać siostrę, to zaopatrz się w lepsze argumenty niż “wdzięczność Han’kah.
– Dom jest zawsze na pierwszym miejscu. – odpowiedział krótko – Han'kah gotowa jest oddać coś pod zastaw... Pytanie brzmi, czy ma coś czego potrzebujemy?
-Nie wiem.. Ja z nią nie sypiam.- wzruszył ramionami Zarządca Domu Vae.-Nie wiem więc, co niby mogła dać pod zastaw.
– A jak myślisz, co kupi uwagę Sereski? Albo twoją. – zapytał wprost. Jeżeli Yvalyn uzna że jest coś co warto zdobyć od Han'kah, to bez wątpienia przekona matronę. Sereskę nie interesowały finanse... ot, zło konieczne. - I nasze finanse nie są chyba w tak złym stanie... Prawda? Wszyscy ucierpieli na wojnie.
Nie były to dobre wieści. Miał plany które mogły nadwerężyć budżet domu.
-Nie chodzi o to, kto stracił więcej, tylko…- wzruszył ramionami Yvalyn.- Finanse Vae są w dość dobrym stanie, ale niekoniecznie stać nas na wszelkie ekstrawagancje. Zresztą Inynda musiała się urządzić, a to kosztuje. Nie jestem pewien co poza rzadkimi woluminami może kusić twoją siostrę, a ja… mój drogi…- uśmiechnął się ciepło muskając palcami podbródek.-... ja się nie liczę.
– Tak oczywiste kłamstwa ci nie przystają Yvalynie. – odpowiedział z uśmiechem samiec. No tak, musieli urządzić Inynde. Ta drowka i jej skłonność do luksusów... – Tyle dni spędziłem w ogrodach z Inyndą, wolny jak ptak... Trzeba było wtedy mnie odwiedzić.
- To nie są kłamstwa. Dom Vae ma na co na wydawać pieniądze, zresztą jak każdy inny Dom obecnie.-westchnął Yvalyn.
– Miałem na myśli to że się nie liczysz. – szturchnął go lekko.
-Bo nie liczę. Jestem Zarządcą Domu. Moim zadaniem jest spełnianie zachcianek i pilnowaniem działalności gospodarczej.- odparł spokojnym tonem jakby wyjaśniał podstawy szermierki.
– To „tylko” tyle, czy „aż” tyle? Jest takie powiedzeni... „Stal wygrywa bitwy, złoto wygrywa wojny.” – pociągnął łyk alkoholu, opróżniając naczynie. – Han'kah i Mae pewnie troche zabawią, ja dam sobie spokój na dziś. Musze przesłuchać Farnasa... Wiesz, tego kupca Thay. Cholerny proces na pokaz... - wymamrotał pod nosem, ubierając się.
-Brzmi zabawnie… Sereska lubi takie przedstawienia jak ten proces.- zaśmiał się Yvalyn.- Myślę też że i Mevremas z Thandyshą docenią takie teatralne widowisko.
Drow skrzywił się zauważalnie. Nie planował zrobić go aż tak kameralnego... Ale może właśnie tego oczekiwała Sereska?
– O ile nie zamieni się w farsę... Hej, odstąpiłbyś mi jakiegoś swojego podopiecznego by pomógł moim ludziom z księgami Farnasa? Sprawdził czy nie ma jakiś nieścisłości?
- Z jakimi… och… mówisz o finansowych? A ma jakieś?- zapytał zaciekawiony Yvalyn i potarł podbródek.- I jesteś pewien, że one są prawdziwe, a nie pokazowymi papierzyskami dla poborcy podatkowego?
– Wychodzę z założenia że je prowadzi. Thay to jednak państwo prawa. Brutalnego prawa, ale prawa. - wzruszył ramionami. – A jeżeli są fałszywe, to tym bardziej potrzebuje profesjonalisty który to wychwyci. Moi ludzie mają co najwyżej mgliste pojęcie o matematyce finansowej... Zawsze jak wspominam o procentach to patrzą na mnie jakbym przeszedł na Mulhorandzki...
-Tak… myślę, że dałoby się coś załatwić.- odparł z uśmiechem Yvalyn.
– Świetnie. – zapiął sprzążkę przy pasie. – Zostajesz?
- Hmmm… tak… a ty… zamierzaz opuścić to przyjęcie? Pod jakim pozorem?- zapytał Yvalyn.*
– Pod pozorem „wiem jak wytrwała jest Han'kah w łóżku i wiem że szybko nie skończą.” – poruszył znacząco brwiami. – I ponieważ wstałem w końcu z krzesła i zdaje sobie teraz sprawę z tego jak bardzo jestem napruty.
-Przekażę więc im twe słowa.- stwierdził z uśmiechem Yvalyn.
Był jeszcze jeden powód, którego nie wypowiedział. Nie był do końca pewien czy chce zostawiać w okolicy napalonego, pijanego Wilka swoje nieprzytomne od alkoholu cztery litery.
Chociaż wierzył że Yvalyn miał dość taktu by nie wykorzystywać jego niedyspozycji, i nie próbowałby wprowadzić go do klubu wielbicieli sterczącej włóczni.
A byłby wstanie. Mógłby go położyć na stole, uciszyć jego słabe protesty kładąc palec na jego ustach... I poprowadzić go w dół... Rozpinając koszulę... Przez klatkę piersiową... Pod pas, chwycić jego...
Jego...
O czym to myślał?
– Dzięki. – przytaknął energicznie, uciekając wzrokiem od wciąż nagiego drowa. – Do zobaczenia Yv.
-Do zobaczenia.- odparł zmysłowym tonem głosu i z podstępnym uśmiechem Yvalyn.

***

Wyrocznia


Specyficzny wystrój świątyni Shi'quos nie robił na nim wrażenia, chociaż z zaskoczeniem musiał przyznać że podobało mu się to że ktoś zdecydował odstąpić się od okrutnie oklepanego wśród drowów motywu pająka. Święte zwierze Lolth czy nie, można było czasami wysilić się na kreatywność.
– Wyrocznio Maelfiss. – pokłonił się przed drowką, wręczając jej pudełko. – Ciesze się że tak szybko znalazłaś dla mnie czas. Mam nadzieje że mój skromny podarunek przypadnie ci do gustu. -
Zgodnie z udzieloną mu poradą wybrał jednookiej parę diamentowych kolczyków, w kształcie półksiężyca. Na powierzchni wieszczki nieraz szukały odpowiedzi wśród gwiazd, więc kiedy zobaczył je w enklawie natychmiast mu się spodobały
– Otrzymałem... Znak, kiedy modliłem się w świątyni naszej Królowej. Miałem nadzieje że pomożesz mi go zinterpretować.
- Jaki to znak?- zapytała zamyślona drowka tylko przez chwilę przyglądając się kolczykom. Przy skupiła spojrzenie obu oczu na Lesenie.
– Parę dni temu byłem rozdarty w pewnej kwestii... Sercowej. – zaczął tłumaczyć. – Jest drowka która darzę pewnym uczuciem, i nie lada szacunkiem, jednak, mówiąc otwarcie, jest niebezpieczna i obawiam się jej. Poprosiłem naszą Królową o poradę w modlitwie, i przypomniałem sobie jej słowa „Miłość i szacunek są miękkie i słabe, strach zaś jest silny jak stal.”, co było dla mnie dość jasnym przesłaniem jak postępować. Ale kiedy upuściłem swej krwi by pozbyć się zwątpienia, ta przybrała kształt skorpiona.
- Skorpiony to wrogowie pająków. To łowcy pająków… to zły omen.- stwierdziła w odpowiedzi drowka potwierdzając jego obawy.- Masz rację… drowka, którą wybrałeś zdradzi cię pewnie, acz ta zdrada może w konsekwencji doprowadzić do zdarzeń gorszych niż twoja śmierć. To może zaszkodzić kultowi Lolth, albo twemu Domowi, albo miastu. Skorpion ma wiele znaczeń, żadne z nich nie jest pozytywne.
– To dość... Niepokojąca prognoza. – samiec zmarszczył brwi w zamyśleniu. – Co innego doprowadzenie do mojej śmierci, ale nawet zaszkodzenie samemu kultowi Lolth?
-Tak… możliwe, że trochę… przesadziłam w kwestii skali.- zamyśliła się drowka.-Niemniej czeka cię zdrada i jej efekty zaszkodzą nie tylko tobie samcze. Bądź bardzo ostrożny.
– Będę miał to na uwadze. – przytaknął. - … Chociaż dobrze byłoby wiedzieć coś więcej. – westchnął lekko. Ostrzeżenia do tajemniczych zagrożeń równie dobrze mogli dodawać mu do śniadania.
-Nie powinieneś tak lekko podchodzić do ostrzeżenia od bogini, rzadko ona zniża się do ostrzeżenia jakiegoś samca.- rzekła ponuro wyrocznia Shi’quos.
Samiec pochylił pokornie głowę.
– Masz rację. Przepraszam, i błagam o wybaczenie. – ukoił się. Szczerze, jednooka mówiła wszak prawdę. – Jestem po prostu... Zaniepokojony. Ale dziękuje ci za twój czas, Wielebna Wyrocznio. Nie będę ci go już zabierał.

***

Oko

Samiec odetchnął głęboko, i zasiadł przy stole, wpatrując się w oko. Tak potężny artefakt... Nadeszła pora by wykorzystać go samolubnie.
Skrzyżował palce przed nosem, i tupnął parę razy nogą, ze zniecierpliwieniem oczekując reszty.
Niedługo potem o wyznaczonej godzinie zjawił się Xullmur’ss. Skinął głową Lesenowi i zajął miejsce z boku.
-Dostałem twoją wiadomość. Kogo zaproszono i kto jest proponowanym celem?-zapytał bezpośrednio czarodziej.
– Ty, Han'kah, Severine. Celem jest Loscivi. – zerknął na czarodzieja. – Imię to nie jest ci przypadkiem znane, prawda?
-Nie a powinno? Pewnie powinno, skoro pytasz. Czym zasłużyła na twoją i naszą uwagę? Z reguły cele są hmm… powszechnie znane.
– Nie w takich przypadkach. – zmrużył lekko oko. – Sprawa jest osobista. Tym samym nie będą wam znane szczegóły... A was uprasza się o nieinterweniowanie w tą kwestię. W zamian wy sami możecie oczekiwać podobnego traktowania w przyszłości. Tak to tutaj działa.
-Rozumiem-skinął głową-Powiesz ile będziesz chciał, w tym przypadku jak widać nic. Pamiętaj jedynie, że cóż zależy mi na znajomościach z wpływowymi drowami. Gdyby moja pomoc mogła być szersza, niż Oko… Na pewno się jakoś dogadamy.
– Teraz liczę na twoją dyskrecję. Cokolwiek więcej... Zobaczymy.
-Zrozumiałe- potwierdził- Nie znam jej a właśnie skoro nie ważnym jest czym sobie zasłużyła na uwagę. To może powiesz mi kim ona w ogóle jest?
– Nie.
-Jak sobie życzysz-wzruszył ramionami czarodziej. Nie przesadnie obchodziła go jakaś Loscivi.
Jako pierwsza spóźniona, przybyła Severine. Nieco zaskoczona po przekroczeniu drzwi obecnością dwóch zaledwie samców. Zaproszenie przysłał ten gładziutki. Lesen Vae. Pewna być nie mogła, ale po ostatnim widzeniu jakiego była świadkiem, gotowa była niemałą sumkę postawić na to, że to właśnie był ów wspomniany przez Han’kah chłopczyk. I że z nim przyjdzie prawdopodobnie zorganizować polowanie.
Obrzuciła go ciekawym spojrzeniem. Jakoś tak górnolotnie jej wyglądał jak na kogoś kto łapie po jaskiniach szkarady…
Ten drugi… Zamaskowany… To jego głos słyszała w Ice w głowie.
Uśmiechnęła się ładnie do obu wyjmując pilniczek i siadając na jednym z krzeseł pod ścianą..
- Dziś podglądamy kameralnie? I bez czerwonaków?
– Tylko nasza trójka, plus Han'kah. – wyjaśnił szermierz. – Nie ma potrzeby zawracać głowy reszcie. Celem jest drowka o imieniu Loscivi i sprawa jest... Osobista. Jak widzieliście na widzeniu Nihrizza, między podglądaniem najważniejszych osób w mieście czasem używamy oka do własnych interesów, tak jak teraz. Będzie mile widziane jeżeli zdobytą tu wiedzę zachowacie dla siebie... A najlepiej od razu o niej zapomnicie. Przynajmniej jeżeli w przyszłości chcecie by wasze własne problemy były traktowane podobnie. – wytłumaczył nowym członkom oka.
- Nawet oczy zamknę - odparła z wdziękiem Severine i zabrała się za manicure - Jeśli masz się czuć zakłopotany.
Han’kah Tormtor wpadła mniej więcej w ostatniej chwili aby nie uznać ją za spóźnioną. Skinęła zdawkowo na powitanie, równie dobrze każdemu z nich albo nikomu w szczególności i usiadła na jedynym pozostałym miejscu.
- Jedźmy z tym.
Samiec przytknął w odpowiedzi i skupił się na kuli.
– Celem jest Loscivi, nieumarła kapłanka Kiaransalee

Kula przez chwilę zamigotała po czym pokazała głębokie lochy jakiegoś starego budynku. Najbardziej przypominały kazamaty którejś z Twierdz, ale takich lochów pod miastem było sporo, zwłaszcza w centrum miasta, gdzie burzono i budowano budynki przez kilka generacji. Piwnice które po nich pozostały łączyły się czasem w system lochów. Część z nich była znana poszczególnym Domom, część uległo całkowitemu zapomnieniu. I właśnie w takiej to kryjówce siedziała ona… ciągle w masce na obliczu, ciągle w zbroi, ciągle okryta szarym płaszczem. Było coś… niezrozumiałego dla Lesena w tym obsesyjnym okrywaniu swego ciała przez Loscivi...Kiedyś wszak była dumna ze swego ciała. A teraz…
Drowka miała przed sobą stolik, świecę. Na nim mapę jakiegoś budynku. Świątyni Lolth. Rozkład murów, pomieszczeń i kolumn pozwalał stwierdzić, że chodzi o jakąś dużą świątynię o klasycznym kształcie. Więc na pewno nie główną świątynię Aleval czy Shi’quos… pozostawało jednak wiele innych świątyń do wyboru. I Loscivi miała z nią z jakieś poważne plany, bo maczając pędzelek w tuszu nanosiła na ów plan budowli strzałki, liczby i jakieś inne symbole których znaczenie rozumiała tylko ona sama.
Jedno było pewne… cokolwiek planowała, nie mogła tego zrealizować sama.

-Pracowita z niej istota- wymamrotał pod nosem Xullmur’ss niby to do siebie.
- Hmmm - Han’kah zakołysała się w swoim krześle jakby chciała wsadzić nos w kulę by bliżej przyjrzeć się planom. - Może chce cię dopaść jak będziesz klepał pacierze, co kituś? - pułkownik położyła rękawicę na ramieniu Lesena a jej brwi zadrgały w rozbawieniu.
– Jest taka szansa. – odpowiedział sucho samiec, nie podzielając rozbawienia drowki.
- Na pewno sama zapragnęła modlitwy… - dodała Severine wielce pobożnym tonem nie przerywając jednak bynajmniej czynionej pielęgnacji - W końcu frontem strupieszałych nie wpuszczają za bardzo… a ona nawrócić pokornie… na nasze szczęście wór zgrzebny już założyła.

Przez długi czas nie działo się nic ciekawego. Kapłanka pomrukując dopisywała coś na mapach. Głównie… „sforsować bramę w kilka mgnień oka, pięciu wyznaczyć… unieszkodliwić od razu, zastosować ciszę”. A potem przekreślała zapiski. Jak widać plan był jeszcze w powijakach. Monotonności tego przedstawienia nie zmieniały nawet ciche pomruki i chichot wydobywający się czasem z ust Loscivi.
Dopiero ostrożne wejście do kryjówki Loscivi kolejnej drowki o fizjonomii okrytej burym płaszczem zmieniło sytuację. Nie można było poznać jej twarzy, ciągle ukrytej w cieniu, niemniej łatwo było dostrzec iż ubiera się jak szeregowa inkwizytorka Eilservs.
-Schematy wart.- rzekła cicho podając jakiś rulon kapłance.
-Dobrze, dobrze… a jak tam mój kochany Lesen, nadal ma kiepski gust i szlaja się z była kochanicą Akormyra?- zapytała z przekąsem Loscivi.
- Nie. Jest ponoć wierny Han’kah.- odparła cicho drowka.
-Najpierw worek kości, teraz worek mięśni… zaprawdę, jak na artystę malarza gust w kobietach ma kiepski.- westchnęła kapłanka i dodała. Opowiadaj co słychać na ulicach i w Eilservs.
I okryta grubym szarym płaszczem inkwizytorka zaczęła opowiadać, a kapłanka słuchała wtrącając kąśliwe uwagi od czasu do czasu. Owa drowka nie była chyba jednak dobrze poinformowana, skoro powtarzała jedynie to co można było usłyszeć w byle karczmie i na targu. Nie ujawniła także żadnych smakowitych kąsków dotyczących Domu z którego prawdopodobnie pochodziła. Więc albo stała zbyt nisko w hierarchii by coś wiedzieć, albo nie chciała się dzielić z ową kapłanką tajemnicami Domu.

Choć uśmiech Lesena ani nie drgnął, to gdyby mógł spojrzeniem wypaliłby dziur w wizji wizytującej drowki.
– Zrekrutowała nawet inkwizytorkę... Czy nic nie jest już święte?
- Hmmm - Han'kah przywołała na twarz mało inteligentną minę. - Czy ona mnie aby nie obraziła? Worek mięśni, niech pomyślę... Nie, chyba jednak nie. Na wszelki wypadek wezmę to za komplement wobec hartu i kondycji mojego idealnego wyćwiczonego ciała, jak myślisz - zapytała Lesena. Wisielczy humor niewiadomego pochodzenia jej nie opuszczał.
– Wszystko co wychodzi z jej ust to trucizna, nie zwracałbym na to uwagi. – zbył kwestie reką.
Tym razem Severine zamiast się odezwać, zwinęła tylko usta w bezgłośne “auć”.
- Nie dosłownie. - dodał z lekkim uśmiechem samiec.
- No cóż, jedno jest pewne - podsumowała pułkownik. - Nadal się tobą interesuje.

Po tej wymianie plotek Loscivi zaczęła zwijać zwoje chichocząc cicho.- Nie twoi agenci nadal mają na oku Lesena. Być może mu jeszcze złożę wizytę, a być może… pozwolę mu umrzeć z powodu jego własnych błędów i obsesji. Jak sądzisz, który wybór jest lepszy?
W odpowiedzi drowka wzruszyła ramionami, splatając ręce razem na piersiach. Łatwo było dostrzec na lewej dłoni pierścień ze srebrnymi pająkami sczepionymi ze sobą w śmiertelnej walce.
- A nieważne… pomyślę jeszcze nad tym.-rzekła z chichotem Loscivi.- Wszak i tak nadal nie odkrył mojego agenta w swoich otoczeniu. Mam czas… uderzę, kiedy będzie czuł się bezpieczny i pewny siebie. Wtedy mój atak zaboli go najbardziej.
Zakapturzona drowka wskazała na plany leżące na stole.- A to?
- Jeszcze nie jest do końca opracowane, ale pierwszą fazę można już wprawić w ruch. Przekażesz polecenia moim współpracownicom jeszcze przed końcem tego cyklu.
Po tych słowach wizja się urwała.
- No cóż... - Han’kah wbiła wzrok w Lesena. - Była to strata czasu czy nie?
– Nie dla mnie. – Zwrócił do Severine i Xulla. – Dziękuje za was czas. Jeżeli pozwolicie, jest jeszcze coś co muszę przedyskutować z Han'kah na osobności.
Treserka wstała, przeciągnęła się i skinąwszy wszystkim głową, na znak niedbałego “dowidzenia”, wyszła.
- To jak zamierzasz spożytkować te informacje? - ciągnęła pułkownik.
– Połączę je swoim szerokim zakresem umiejętności by ją znaleźć i zabić w najbardziej brutalny sposób. Jakby nie było to oczywiste. -
Samiec najwyraźniej nie miał zamiaru sprawy przedyskutowywać, przynajmniej nie w towarzystwie zamaskowanego czarodzieja. Poczekał aż samiec wyjdzie, po czym przeszedł do wątku który drowka naprawdę chciała poruszyć.

***

Kiedy zostali już sami, samiec nie podniósł na nią wzroku, a jedynie wpatrywał się dalej w kulę, pocierając energicznie zamkniętą powiekę.
– Dziękuje że nie wystawiłaś mnie do wiatru. – posłał jej serdeczny uśmiech który jak zwykle nie sięgał oczu. – Teraz pewnie chcesz przedyskutować kwestie mojej kary. Ale zanim zaczniemy, pozwól mi proszę podkreślić jak bardzo ciesze się że cała ta afera w ogóle miała miejsce. – w ocalałym oku błysnęła iskierka rozbawienia. [i] – Jasne, w końcowych rozrachunku będzie to dla nas obojga bardzo bolesne przeżycie, ale to niewielka cena za to by w końcu zrozumieć jak pełne gówna jest to czego próbujesz nas nauczyć.
Podszedł do niej, i przysiadł na stole z kulą. - Widzisz... Zawsze powtarzasz jak to istotne jest żeby nie pozwalać się traktować jak gówno, znać swoją wartość, takie tam. Zawsze uważałem to za dość problematyczną radę bo, nie wiem czy zauważyłaś, znoszenie tego że traktują cię jak gówno jest kursem podstawowym dla każdego samca który chciałbym by jego wiek odzwierciedlała liczba trzycyfrowa. Więc byłem trochę zaniepokojony tym czego uczysz swoich synów. Ale już nie jestem. -
Uśmiechnął się szeroko, odsłaniając białe zęby. Nie było nic przyjemnego w tym uśmiechu. Był bardziej obrzydliwy niż sympatyczny.
– Teraz wiem, że doskonale rozumiesz co musimy robić jako samce. Co więcej, sama to stosujesz. Bo jakże inaczej nazwać sposób w jaki pozbyłaś się swojej siostry? Czego ci nie robiła, znosiłaś to, bo wiedziałaś że właśnie to uczyni twoją zemstę możliwą. Nasza aktualna sytuacja... Niewiele się różni. Nie jestem od ciebie silniejszy Han'kah, wręcz przeciwnie, i wcale nie byłem od ciebie trzeźwiejszy. Ale stoimy tu teraz, bo takiego wyniku chciałaś. -
Wbił w stół nieduży, złoty sztylet, dziwnie wykrzywiony. Jakby w uśmiechu.
– Kastracja. Sprawiedliwe, nie uważasz? – jego wytwarza wykrzywił grymas. – I na przyszłość, oszczędź mi tej gatki o zaufaniu. Zaufanie to nie jest coś co dajesz komuś w kolorowym pudełku zawiniętym różową wstążeczką, i modlisz się o to by nie potłukł. Zaufanie buduje się razem, czasem przez lata. A my... Nie znamy się wcale tak długo.
Drowka przez całą przemowę Lesena pryglądała mu się z nieodgadnioną miną, ani razu mu nie przerwała. Dopiero później westchnęła ciężko, ujęła rękojeść sztyletu i wysunęła go z blatu pewnym pociągnięciem.
- Dałam ci wybór a ty dobrowolnie wybrałeś najgorszy z możliwych… - musnęła kciukiem zdobiony jelec. - Będziesz piał falsetem. Nie doczekasz się kolejnego potomstwa. Nie mówiąc o tym, że już nigdy ci nie stanie… - zwęziła gniewnie oczy. - Czemu kurwa tak bardzo siebie nienawidzisz?
– W tej chwili? Całkiem. Ale to nie jest istotne. Istotne jest, czy mi się to podoba czy nie, że popełniłem błąd i przyjdzie mi za niego zapłacić. – uśmiechnął się szeroko. - Czyżby ci to nie odpowiadało? Zawsze możesz wybrać coś innego, na przykład wyrwać mi zęba. – Zasugerował żartobliwie. – Ale pozwoliłaś mi wybrać karę, bo chciałaś żebym odsłonił się z jeszcze innej strony. Znaleźć jeszcze jedną słabość której możesz użyć by mnie „uratować”. Brawo, cel został osiągnięty. – pogratulował jej serdecznie, bez jadu w głosie, który bez wątpienia chciał tam dodać.
- Nie odwracaj pająka odwłokiem - drowka niemrawo uniosła palec ale zaraz go opuściła i tylko potrząsnęła głową. - Grasz pokrzywdzonego chociaż nic nie utraciłeś. Ja jestem “ta zła”, hm? Byłam gotowa się dla ciebie kurwa poświęcić i co dostałam od ciebie w zamian? - podrzuciła sztylet raz i drugi i łapała go z wprawa. - Uwielbiasz niszczyć Lesenie Vae. Nie, nie mam ci tego za złe ale trochę mnie to… przeraża. Nie chciałam takiego obrotu spraw. Ale coś tutaj, zaraz… skończy swój żywot. I nie będą to twoje jaja Lesenie - rzucony sztylet wbił się gładko w stół. - Nie chcę cię bezpowrotnie okaleczyć. Nawet nie chcę cię kurwa krzywdzić, chociaż tak bardzo powinnam… Myślałam, że… - niemal zgrzytnęła zębami - ty też nie będziesz chciał krzywdzić mnie. Ale to zrobiłeś. Coś właśnie utraciliśmy. Szkoda. Ja więcej niż ty… Chyba więcej niż w ogóle mógłbyś podejrzewać… Wygrałeś, winszuję.
Uczyniła kilka nieśpiesznych kroków w tył nie obracając się plecami do niego.
- Zwalniam cię z obietnicy. Możesz iść do swojego worka kości. Miłego życia.
– Han'kah... – uśmiech zszedł mu z ust. – Nie powinien był tego robić. Nie chciałem tego robić... Ale, z miriady powodów zrobiłem to, i nie odwrócę teraz czasu, chociaż bardzo bym tego chciał. Przepraszam, i powinnaś mnie jakoś ukarać, choćby po to żeby oczyścić atmosferę. Choćby po to... – potarł zamkniętą powiekę. – Wiesz... Czasami rzeczy które mówisz bardzo przypominają mi słowa Aeryn. Mówiła o dogmacie Illmatera, o przebaczaniu, leczeniu, łagodzeniu cierpienia oraz łamaniu kręgu nienawiści i vendetty. Nigdy tego nie kupiłem. – zmarszczył brwi w zamyśleniu.
- Bo ten krąg nigdy nie powinien zostać łamany. Każda akcja powoduje reakcję, za każdy otrzymany cios należy zadać ich dziesięć… - drowka zatrzymała się na chwilę. - Powiedz mi więc czemu nie chce ci odpłacić? O to mi chodziło mówiąc, że wygrałeś. Zrujnowałeś moją… - mimowolnie zacisnęła dłonie w pięści jakby przestawała radzić sobie z gniewem - fundamentalną regułę. Za bardzo pozwoliłam ci się do siebie zbliżyć. Spierdoliłam to. Powinnam cię zgnieść jak robaka i zniszczyć. Zabrałeś mi… - zamachała nerwowo palcem i energicznie stuknęła się nim w skroń - zasady.
- … Więc ja odebrałem ci to co w tobie najlepsze, a ty we mnie wyzwalasz to co najgorsze. – Westchnął i przez krótką chwilę ukrył twarz w dłoniach. – Co za bajzel. – wymamrotał.
Han’kah zaczerpnęła kilka głębszych oddechów żeby odzyskać spokój. Kiedy znów się odezwała jej głos pozbawiony był już buzujących przed momentem emocji, choć Lesen dostrzegł, że sporo kosztowało ją wygładzenie twarzy do zwyczajowej nieruchomej maski.
- Wyruszam poza miasto, powinnam być spokojna i skupiona… - nie wiadomo czy powiedziała to bardziej do Lesena czy do siebie. - Nie ma co jątrzyć, tak widać musiało być. To i tak jakiś sukces, większość pewnie obstawiała, że się pozabijamy…
Wycofała się pod sam próg drzwi, jeszcze chwilę stała czekając aż na nią spojrzy a wtedy z pewnym wyrazem zawodu i bezsilności tylko wzruszyła ramionami, jakby oznajmiając, że jeśli coś w tej sprawie da się zrobić to ona nie ma pojęcia co.
– Han'kah, ja... – jeżeli było to jakiekolwiek pocieszenie, to nadal potrafiła pozbawić języka w gardle. – Może jest coś, co mógłbym... -
- Może jest. A może kurwa nie ma - znów głos wzniósł się o jeden ton. - Skąd mam wiedzieć? Ostatni raz czułam się taka bezradna jak miałam pięć lat i Neerice zamknęła mnie w pieprzonej skrzyni… Spędziłam tam trzy cykle, zupełnie zdarłam sobie głos i połamałam wszystkie paznokcie… Miałam to beznadziejne poczucie… - zaczęła nerwowo drapać się po głowie. - Teraz też je mam.
Palce burzyły misterne sploty schludnej fryzury, coraz to nowe długie czarne kosmyki opadały na plecy i czoło pułkownik .
- Nie chcę niejasnych sytuacji. Nie kiedy ruszam na misję. Odsuwam cię od siebie Lesenie Vae. Jesteś wolny. Możesz robić co chcesz, zdejmuję z ciebie wszystkie nakazy i cofam wszystkie przywileje.
– To nie powinno się tak kończyć. – pokręcił z głową. Była złość w jego głosie, ale raczej na siebie samego niż na drowkę. Nie tak to powinno się wszystko rozegrać, ale jak mógł odkręcić słowa i czyn które położyły między nimi przepaść?
Podszedł do niej, i przytulił ją, mocno. - … Dziękuje. Za to że dałaś mi wolność. Tam, w obozie… Na pewno nie chcesz choćby złamać mi ręki? Ot, tak na drogę.
Drowka odwzajemniła uścisk a gdy znów go rozluźniła pogładziła policzek kapitana.
- Uważaj na siebie Lesenie Vae.
Odwróciła się na pięcie i wartkim wojskowym krokiem opuściła komnatę, zostawiając samca sam na sam z myślami.

***


Kapitan straży rzadko porzucał swój sztandarowy promienny uśmiech. Większość kadry podoficerskiej traktowała to za zły znak, i z oczekiwaniem wyglądała wtedy poprawy. K'yorl niespecjalnie się tym przejmował. Swoją pozycję zajmował już długi czas, i sztormy które roztrzaskiwały co mniejsze okręty nie były mu straszne.
– K'yorl. – odezwał się Lesen, kiedy drow składał mu raport z przeglądu ksiąg Farnasa. – Czy wiesz jaka jest najniebezpieczniejsza bestia podmroku? -
– Kobieta wzgardzona. – odpowiedział automatycznie porucznik.
Chociaż raz szermierz wydał się szczerze zaskoczony.
- Skąd wiedziałeś? - zapytał z nutą wyrzutu. Podopieczny zrujnował mu dłuższy wywód.
W odpowiedzi dostał wzruszenie ramionami i pojedynczy palec wskazujący panoramę Erelhei-Cinlu rozciągającą się za oknem.
No tak, żyli w końcu w tym samym mieście.
– Hmm. Niech ci będzie. – samiec uśmiechnął się lekko i podniósł się z fotela. – Kontynuujcie dochodzenie. Ja mam jeszcze cos do załatwienia. - odesłał K'yorla machnięciem ręki i siegnął do szuflady biurka po nieduże pudełko.
Elizabeth czekała.

***

 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 06-03-2015 o 03:26.
Aisu jest offline