| //pisane z Pipboy79 Huk wystrzału odbił się wielokrotnie echem od ścian okolicznych budynków. Lance mógł oszacować skąd strzelano, niestety z powodu gwaru rozmów, warkotu silników odjeżdżających samochodów oraz zabudowy zniekształcającej akustykę, nie rozpoznał z jakiej broni oddano strzał. Zanim jeszcze przebrzmiał huk, wyszkolenie żołnierza dało o sobie znać – pamięć mięśniowa zadziałała bez zarzutu, wysyłając odpowiednie impulsy i zmuszając ciało do działania. Wykonał to, co tysiąckrotnie już robił na ćwiczeniach – przypadł do najbliższej osłony, aby nie można było go trafić. Prawdą było powiedzenie popularne wśród wszystkich chyba szkoleniowców wojskowych na świecie: „im więcej potu na treningu, tym mniej krwi w boju”. Po błyskawicznej ocenie sytuacji Vernon wychylił się na ułamek sekundy, aby zlustrować okolicę, a następnie skorzystał z komunikatora i przekazał informacje partnerowi: - Mark, tu Lance. Snajper w pobliskim domu towarowym do którego prowadzi droga przez park. Teren niezabezpieczony. Odbiór – nie było czasu na dywagacje, na żadne „domyślam się, że” czy „wydaje mi się”. Komunikat musiał być krótki i dosadny, dający właściwy pogląd na wydarzenia, które właśnie miały miejsce. I musiał być przekazany pewnie. W wojsku nie ma miejsca na „chyba mi się udało”, czy inne „spróbuję, może wyjdzie”. Takie podejście do sprawy, podczas gdy kule świszczą nad głową a kumple z oddziału zaczynają padać, powoduje natychmiastową stratę zaufania i wprowadza zamęt.
Lance wychylił się i przykuśtykał za murek otaczający hotel. Nie miał zamiaru bawić się w Rambo i ze zranioną nogą, bez wsparcia ani rozpoznania wykonywać szarżę na wrogiego strzelca, który ulicę miał jak na dłoni. Mógł też mieć wsparcie w parku, choć jak dotąd nikt nie otworzył ognia.
- Tam jest! - kontraktor krzyknął do Marines, wskazując na odległy o jakieś 180 yardów, pogrążony w ciemności budynek.
Blisko Lance’a było tylko kilku agentów ochrony. Większość skupiała się w głębi w samym hotelu i podjeździe skąd teraz ewakuowano resztę dyplomatycznego personelu. Dwóch garniaków przypadło za murkiem tuż obok zranionego kontraktora. - Gdzie jest?! Widziałeś go?! - krzyknął jeden podczas gdy drugi penetrował wzrokiem ciemność po drugiej stronie ulicy. - Tu piątka, jesteśmy przy wjazdowej jedynce! Potrzebne wsparcie. Mamy świadka! - chwilę słuchał po czym dodał do swojego kolegi. - Już jadą! Zaraz tu będą! - rzucił puszczając słuchawkę w uchu i dalej próbując coś zlokalizować w ciemności przed sobą. Sądząc po plakietkach i języku byli to Amerykanie.
Od strony zaparkowanych przy ulicy oderwało się jednak dwóch innych garniaków i ruszyło przez ulicę w bojowych pozach, przecinając ciemność parku wąskimi promieniami latarek taktycznych.
W tym czasie przez bramę pędem przejeżdżały kolejne eleganckie, dyplomatyczne limuzyny. Ich zwinność zdradzała nadmiar koni mechanicznych spędzonych w jeden tabun pod maską a kierowane wprawną ręką profesjonalnych kierowców, mimo sporej masy z agresywną gracją brały zakręt przy wtórze pisku opon po czym odjeżdżały w stronę budynków swoich ambasad. Zgodnie z procedurami ochrony żołnierze, agenci i komandosi skupiali się w pierwszej kolejności na zapewnieniu bezpieczeństwa ochranianym celom. W tym wypadku odbywało się to głównie przez wywiezienie ich z niebezpiecznej strefy. Wszystko inne było podporządkowane temu priorytetowi. Przy samym hotelu rozległ się szereg niezbyt głośnych huków i wkrótce z trawników wokół niego zaczął się unosić co raz gęstszy, czerwony dym. Najwyraźniej ochrona próbowała utrudnić wgląd i ewentualny ostrzał pakującycm sie do limuzyn dyplomatom.
- Mark, jak paczka? Bezpieczna? - Vernon zapytał przez komunikator partnera.
W tej chwili życie Newporta i Nicole było priorytetem.
- Uważajcie, park niezabezpieczony! Może tu ktoś jeszcze być! - poinformował
garniturowców, którzy osłaniając się odważnie zagłębili się w zalany mrokiem, i porośnięty krzakami teren. Nie byli ranni, więc poruszali się dużo sprawniej niż Lance. - I zgaście te cholerne latarki, widać was jak na dłoni... - Styx poradził pakującym się do parku ochroniarzom. Jeżeli w parku czaił się chociaż jeden rebeliant/bandyta z kałachem to ktoś zginie.
Obecnie osób ścigających snajpera nie było wielu, ale wsparcie miało nadejść lada chwila. Kontraktor schronił się w ciemności, za jakimś równo przyciętym krzakiem, podniósł karabin do ramienia i obserwował budynek, od czasu do czasu omiatając wzrokiem sytuację w parku. Starając się przewiercić wzrokiem ciemność wypatrywał wrogiego strzelca. Miał nadzieję najpierw zobaczyć jego ruch, a nie błysk płomienia z lufy, bo wtedy na ostrzał byłoby za późno.
Od oddania śmiertelnego strzału do White’a nie minęło więcej jak pół minuty, a już zewsząd ściągały posiłki. Słychać było rozkazy po chińsku, rosyjsku i angielsku. Wszyscy obserwowali wskazany przez Lance'a budynek, a niektórzy śaldem chinoli biegli przez park.
W końcu kontraktor dostał komunikat na który czekał - paczka była bezpieczna - jak tylko zrobiło się gorąco wsiadła z Marines do pojazdu z kuloodpornymi szybami i pognali do ambasady. Póki co życiu Newporta nic nie zagrażało. A skoro piechociarze pomogli kontraktorom, to warto było się odwdzięczyć, szczególnie że były to chłopaki z byłej jednostki Lance’a, wobec której nie mógł pozostać całkiem obojętny. Kiedy tylko czarny furgon z piskiem opon zatrzymał się przy pozycji Vernona a z wewnątrz dobiegł głos - Styx, wsiadaj! - nie wahał się ani chwili. Sekundę później już siedział wewnątrz a pojazd ruszył z piskiem opon i wpadł do parku, tratując rabatki, łamiąc krzewy i orząc ziemię szerokimi oponami. Błyskawicznie zbliżali się do budynku, w którym najprawdopodobniej krył się strzelec. |