Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2015, 09:59   #109
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wokół szalała lodowa burza, kiedy mechaniczny SCORPION przedzierał się przez zamarznięte szaleństwo. Pilotujący go Clarke robił to z dużą wprawą, ale i on odczuwał respekt przed tym, co działo się na powierzchni planety. Był inżynierem i chociaż nie specjalizował się w technologii terraformingu, to jednak doskonale rozumiał mechanizmy wdrażane przez Polarian.

Podgrzewali atmosferę Perły chcąc rozpuścić zalegające pokłady soli. Zapewne potem rozpoczną hydrolizę, zmieniając pozbawioną wody planetę w idealne dla ich gatunku środowisko. Baza wypadowa na terytoria Federacji. Blisko i daleko zarazem. Idealny ruch strategiczny.

Kawałki skrystalizowanej soli uderzały o wzmocnioną os monitem stal, z której zrobiono pancerz mecha. Holowyświatlacz przed twarzą pilota wyraźnie wskazywał położenie THUNDERA. Niespełna dwa kilometry. Spacerek po parku.

Zatrzymał się prze myśliwcem, podrzucił cięższe skafandry Mr. Jonesowi i Westowi a potem, starając osłonić ich przed szalejącymi żywiołami, poprowadził w stronę lądownika.

Nie było tak źle. Śmigające wokół, skrystalizowane odłamki były miękkie i rozpadały się nawet po trafieniu w zwykły kombinezon. Wyglądało na to, że przecenili poziom zagrożenia. Ale lepiej to, niż zapłacić potem najwyższą możliwą cenę.

Po chwili cała siódemka załogi z AJOLOSA znalazła się wewnątrz lądownika. Rozdając broń, dzieląc pomiędzy sobą zasoby. Aż do momentu, gdy gromadząca się od kilku godzin emocjonalność w końcu musiała znaleźć ujście.

I zaczęło się.

Atakiem na Ineth Rowens, w której działaniach upatrywali wszystkiego, co najgorsze. Strat w sprzęcie w tym tej najdotkliwszej – utraty AJOLOSA.

* * *

- Ineth. To nie jest odpowiedź na moje pytanie - warknął rozeźlony Ross. - Wiemy gdzie byłaś i jakie wydawałaś decyzję. Chcę wiedzieć dlaczego! - nie odpuszczał jej ani trochę. Jeśli myślała, że się pokaja i wszystko będzie cacy, to się musiała przeliczyć. Nie chodziło mu o jakieś gówienko, jak wylanie kawy czy zarzyganie butów. Chodziło o ciąg wydarzeń, jaki jego zdaniem, doprowadził do utraty ich korwety. - I o co do cholery ci chodzi z tym okłamywaniem? Mów wreszcie pełnym zdaniem! - rzucił do niej z pełnią złości i frustracji na jej idiotyczne uniki i półsłówka. Miał tego zdecydowanie dość.

- Mam nadzieję, że przeżyjemy - powiedział Tony - I że wyrokiem sądu wojskowego zostaniesz zdegradowana i osadzona do końca jak najdłuższego życia. Przez ciebie nie wysłaliśmy meldunku. Doprowadziłaś do zniszczenia Ajolosa. O takim drobiazgu, że wylądowaliśmy w tej solnej zupie, nie wspomnę. Więc zamiast pieprzyć trzy po trzy i robić niewinne minki powiedz, dlaczego nas zdradziłaś. Zanim zrobimy to, co ze zdrajcami się robi podczas wojny. - Nie powiedział jej, że na Thunderze zostawił zapis wydarzeń i rozkazów esperki, które doprowadziły do zniszczenia korwety.

Jones stał spokojnie z tyłu. Skaner, pilot coś tam strasznie się pieklili, i nawet im się nie dziwił. Ineth dała dupy, a jej niewinna minka tylko potęgowała uczucie wkurwienia, jakie narastało w zwiadowcy. Zniszczenie Ajolosa sprawiło, że byli po kostki w gównie, będąc wywróconym głową do dołu. Zwiadowca spoglądał na swoje cygaro czując wewnętrzny dylemat. Całe życie wychowywano go w oparciu na kodeksie i zasadach, a teraz miał dylemat. Z jednej strony dowódca to świętość, wódz na polu, za którym powinno się iść nawet na śmierć. Z drugiej strony Ineth zdradziła ich, zasady panujące wśród oficerów, skazując ich na śmierć. Nie będzie ona jednak chwalebna, na polu walki, gdzie ich ofiara miałaby służyć czemuś większemu, tylko była ona powodowana niekompetencją, sekretami ich dowódcy. Pseudo-dowódcy, który nie miał jaj. Wyszedł przed szereg wszystkich, i w jednym ułamku sekundy w jego ręku pojawił się pistolet. Lufa wycelowana była prosto w śliczną buzię Ineth.

- Zapytam raz, i jeśli nie dostanę prostej odpowiedzi, załatwię Cię tak że nie znajdziesz zatrudnienia nawet w tureckim burdelu. Co tu jest do kurwy nędzy grane? - warknął, spoglądając w końcu Jones zimno na panią kapitan.

- Więc musisz mnie zastrzelić, bo odpowiedź nie będzie prosta i krótka – odpowiedziała ta spokojnie patrząc w oczy Mr.Jonesa. Niestety człowiek mierzący bronią w twarz miał większą siłę przebicia niż zgromadzony za nim tłum. Nie mniej, musiała zacząć od początku.

- 95 procent zgonów z udziałem prądu nie jest wynikiem wypadku, a pewnej słabości wszystkich esperów - kontynuowała Ineth wyjawiając sekret Federacji. - W tym przypadku niestety tych nieodkrytych. Mam tą słabość i nie potrafię z nią walczyć… Jeszcze. Dowództwo, jak i Seret o tym wiedzą, dlatego na wszystkich okrętach mam zakaz wchodzenia do maszynowni, czy jakichkolwiek miejsc z ogniwami energetycznymi. Mimo tego, po skoku do Alfa Scuti wysłał mnie do maszynowni. Wiedział jak na mnie to wpłynie i wiedział, że do niej w jakiś sposób wrócę. Wróciłam. Na swojej zmianie, po sesji z Firdą. Wzięłam ten sam klucz, którego użył Isaac podczas wymiany ogniw. Odkręciłam skrzynkę i miałam bezpośredni dostęp do ogniwa. Ocknęłam się dopiero po paru godzinach. Parę chwil przed zmianą. Nie miałam czasu, żeby skręcić jej ponownie, by nie wzbudzać podejrzeń. Zamknęłam ją tylko bez przykręcania - zwróciła się do Isaaca - Nie wydawało się tobie dziwne, że Seret gołymi rękoma i bez narzędzi dostał się do tego samego ogniwa? - uśmiechnęła się delikatnie - Miał plan, lecz nie zdążył go zrealizować, ale podzielił się nim podczas pierwszego spadku napięcia. Dokładnie wiedział, co będę robić, jakby przewidział. Podzielił się wizją lądowania na tej planecie. Musiał być esperem. Dlatego wiedziałam, że nie jest w swojej kajucie a w maszynowni. Wiedział również, że zacznę zamazywać wymalowane znaki na ścianie. Myślałam, że to w jakiś sposób go obezwładni, lecz nie spodziewałam się wybuchu. Podążałam za wizją… Gdybym wam powiedziała, że musimy tu lądować na samym początku zamknęlibyście mnie, tak samo jak Sereta. Było to widać w waszej reakcji po jego rozkazie ataku. Dlatego musiałam uciec do stopniowego nie dawania wam innego wyboru. Raz zawahałam się przy namowie Tonego… Ale później wróciłam do planu Perły - zwróciła się tym razem do Fridy z również delikatnym uśmiechem spod leko opuszczonej głowy - Celowo wywoływałam u was wściekłość. Potrzebowałam jej… Choć tak na prawdę wy sami jej potrzebowaliście. Wasza wściekłość wyciągnęła od was wystarczająco siły by podołać zadaniu. Bez tego by nas tu nie było - zakończyła patrząc na wszystkich. Wykorzystała ten sam chwyt na całej załodze jak podczas sesji na Fridzie.

- Na razie to jest głupie opowiadanie, nie mające sensu - stwierdził Tony. - W jednym zdaniu opowiedz, po co nas tu ściągnęłaś, a potem wyrzucimy cię na zewnątrz bez skafandra. Śmierć za śmierć, tak to się chyba mówi. Twoja będzie ciut szybsza, niż nasza.

- Wściekłość? - Van Belzen z niedowierzaniem wpatrywała się w stojącą naprzeciwko esperkę, a w jej głowie chęć szybkiego zakończenia sprawy walczyła z resztkami zdrowego rozsądku, obijającymi się gdzieś wewnątrz czaszki. Nie mogła pojąć, jakim cudem Rowens jeszcze stoi na nogach? Zamiast jasnych, klarownych odpowiedzi uraczyła oddział kolejną porcją bzdur i jeszcze oczekiwała, że wszyscy pochylą główki i z pokorą oraz pełnym współczuciem poklepią ją po ramieniu, dziękując… no właśnie, za co? Za ślepe poprowadzenie ich na śmierć, zniszczenie bodajże jedynego środka transportu, mogącego wynieść ich poza ten przeklęty układ? Za zdradę Federacji i sabotaż misji, bo o zdradzie tej mniejszej, międzyludzkiej, nawet szkoda było gadać. Frida zamknęła oczy i powoli policzyła do dziesięciu, zgrzytając zębami przy każdej pomyślanej cyfrze. Wiedziała, że przekazywanie dowództwa idiotce spoza żołnierskiej braci jest równie mądre, co zabawa pociskiem nuklearnym po pijaku i z zawiązanymi ślepiami. Wciąż pamiętała rowensową wycieczkę do mesy w najgorszej z możliwych chwil. Wycieczka - bardziej pasowało tu słowo ucieczka. Esperka uciekła, zostawiając resztę na pastwę losu. Nieważne, w jakim stanie była: rzygająca, srająca pod siebie, czy z oderwaną kończyną - jako p.o.d. winna przyczołgać się na mostek, ale to już było istotne.

-Ty głupia kurwo, zabiłaś nas wszystkich - wbrew samej sobie, nawigator mówiła spokojnie - I jeszcze śmiesz się szczerzyć, jakby nic wielkiego się nie stało? Daruj sobie to pierdolenie pokrzywdzonej dziewczynki, bo nikogo na litość nie złapiesz. Nie pierdol głodnych kawałków o własnej odwadze, poświęceniu i walce z przeciwnościami jebanego losu, wszechświatem i chuj wie, czym jeszcze. Dałaś dupy tak koncertowo, że więcej do dodania nie ma. Przez ciebie rozjebali AJOLOSA, a my wylądowaliśmy tutaj... pytanie brzmi, po co? Po chuj nas tu, kurwa sprowadziłaś? Masz do podparcia swoich teorii jakieś fakty, czy tylko urojenia? Przysięgam, że jeśli jeszcze raz wyjedziesz z podobnym bełkotem, to rozjebię ci łeb i nie będę roztrząsać tego, czy jesteś ułomna, czy po prostu pierdolnięta. Jones, zdejmij palec ze spustu. Jeszcze szmatę zastrzelisz przez przypadek...a to by był zbyt łaskawy koniec - zwróciła się do łysola.

- Podążałam za wizją… - odpowiedziała spokojnie, lecz poważniej i bez uśmiechów- Zrobicie to, co uważacie za słuszne. Nie będę was od tego odciągać. - zwróciła się do Mr. Jonesa i jego lufy pistoletu - Jeśli uważasz, że powinieneś pociągnąć za spust, zrób to. Ty trzymasz pistolet, to jest twoja decyzja.

- Wizja. Wzruszające. To wszystko? - spytał Tony. - W takim razie nie ma na co czekać.

Przeszedł obok Rowens, tak, by nie znaleźć się między nią a lufą, po czym spokojnie wymontował z jej skafandra ogniwa zasilające. Bez nich skafander po kilkudziesięciu minutach stanie się niczym więcej, jak bezwartościowym kawałkiem syntetycznej, super wytrzymałej tkaniny.

- Wizja? Jesteśmy tu bo ty miałaś jakąś jebaną wizję?! Bo ci kurwa Seret kazał?! – wybuchnął Ross. – Bardzo ciekawy zbieg okoliczności, ale jakoś dziwnie go tu nie ma. Boo… nie żyje. Jakoś więc mało wiarygodnie brzmi to, że kapitan okazał się jakimś nielegalnym esperem, zdywersował własną, elitarną jednostkę ze sobą na pokładzie po to… no właśnie nie wiem po co. I jakie kurwa znaki w kabinie, co ty bredzisz?! Znów jakoś dziwnie nikt prócz ciebie tam nie był. Bardzo wygodne prawda, ale wiesz co? To nieważne. Nawet po tym co mówisz Seret miałby niby jakąś wizję, a nie ty. Co się kurwa zmarłym zasłaniasz? Że ci kazał?! Że rozkaz?! Do chuja po jego śmierci ty byłaś dowódcą, więc równie dobrze mogłaś kazać nam wracać z systemu, a jego słowa już cię nie obowiązywały! Więc jesteś współodpowiedzialna albo co bardziej prawdopodobne - sama od początku wpadłaś na ten pomysł i teraz dorabiasz historyjkę do faktów które są dla nas niesprawdzalne. Myślisz, że jesteśmy kretynami?! Jakbyś grała fair to byś powiedziała, o co chodzi, zamiast sabotować własny okręt jak jakiś jebany, pierdolony dywersant! Wal się ze swoją wizją! - Ross był wściekły jak nigdy. Nie dość, że Ineth brała ich wszystkich za jakichś niedorozwojów, którym nie warto się dzielić jej superchytrym i genialnym superplanem lądowania pod nosem Polarsów na jakiejś zapomnianej planecie, to jeszcze rozwalila im ich korwetkę. Jak tak chciała tu być, to niech sobie będzie. Ale czemu ich w to miesza? Mogła się zdesantować w kapsule czy nawet zdezerterować promem i dalej niech się buja sama na tej kochanej Perle. Po chuja niszczyła AJOLOSA?! Ani on, ani ona nie byli jej własnością by sobie mogła o tym decydować jak o wyrzuceniu śmiecia do kubła.

- Mam dość tego twojego błaznowania – kontynuował swoją tyradę Ross – . Zwisa mnie ta twoja wizja i niedorzeczny, supertajny plan. To nie jest nasz plan. Ani plan Floty. A my jesteśmy Flota. Mamy zadanie do wykonania a ty je sabotujesz. Nie mogę przyjmować rozkazów od kogoś takiego. - rzekł nagle całkiem spokojnie. Położył pięści na biodrach i patrzył na nią przez chwilę. - Składam oficjalny wniosek o pozbawienie Ineth Rowens dowództwa jako niepoczytalnej i niezdolnej do pełnienia jakichkolwiek oficjalnych funkcji, zwłaszcza dowódczych. A, że jesteśmy we Flocie, a nie jakiejś pirackiej cywilbandzie, więc zrobimy to jak się we Flocie robi. Czyli wedle hierarchii. Następni w kolejce są Isaac i Frida. - popatrzył na dwójkę wymienionych kandydatów na dowódców. Ineth była dla niego skreślona, ale zbyt szanował ideały Floty do jakiej sie zaciągnął na ochotnika, by ją ot tak rozwalić czy wywalić bez skafandra. Miał zamiar ją odstawi pod sąd federacji i bardzo chętnie złożyłby obszerne zeznania w jej akcie oskarżenia. Ale rozwalić ot tak się nie zgadzał.

Jones trzymał spokojnie cały czas palec na spuście mierząc do Rowens. Cała ta historia była niczym dobry hollywodzki film, tak więc dla niego była stekiem bzdur.

- Nadal nie odpowiedziałaś na pytanie. Powtórzę pytanie, dlaczego chciałaś nas tu ściągnąć- zapytał chłodno. Tym razem lufa, która była wycelowana w łeb esperki, skierowała się ku nodze. A konkretniej w kolano. Zwiadowca był prostym człowiekiem, o prostych zasadach. Tajemnice, sekrety to nie była jego działka. Pytanie, odpowiedź. Inaczej..inaczej robiło się nieprzyjemnie.

- Jakby Seret bardzo chciał żebyśmy wylądowali, to wystarczyłoby żeby wydał rozkaz przejścia na orbitę w okolicy Perły, był kapitanem, miał do tego prawo, wystarczyło się powołać na tajny rozkaz, wrzód na dupie, albo zgagę. Więc konkretniej z tą wizją, bo to się faktycznie kupy nie trzyma. - Dodał krótko kanonier przeglądając ładunki wybuchowe, zastanawiał się, który podczepić pod esperkę. Miał takie śliczne nowiutkie działka na AJOLOSIE, rakiety, a przez tą psychopatkę, którą ktoś obdarzył stopniem, wszystko poszło w cholerę.

Widząc, jak lufa broni powoli kieruje się ku dołowi, Van Belzen przewróciła oczami.

- Ja pierdolę...chcesz tą kurwę taszczyć? - rzuciła do zwiadowcy, krzywiąc się przy tym, jakby ktoś postawił jej pod nos coś wyjątkowo śmierdzącego - Celuj w łapę, a nie w nogę.

- Odpowiedziałam na pytanie: Podążałam za wizją - powtórzyła się mrużąc oczy.

Nie mogli tegoo zobaczyć, nie mogli tego poczuć, ale Ineth powoli, tak jak ją uczyli w Korpusie, otoczyła swoje ciało niewidzialną tarczą ESP. Miała nadzieję, że nie strzelą. Nie chciała rykoszetów w takim cisnym pomieszczeniu. Jednak strzelili!

Jones nacisnął spust celując w rękę Esperki. Na jego twarzy nie było nic widać. Zero emocji.

Huknęło. Odbiło. Strzał nie dosięgnął celu, lecz zatrzymał się na niewidzialnej tarczy energetycznej. Odbita wiązka energii uderzyła w ścianę lądownika, odbiła się od niej, trafiła w miejsce nieopodal siedzącego Chana prawie zmieniając jego głowę w rozbełtany kawałek ciała. W lądowniku dało się wyczuć zapach zjonizowanego powietrza.

Jones widząc że w ten sposób nic nie osiągnie schował pistolet do kabury. Cóż, trzeba będzie załatwić to w tradycyjny sposób. Z szerokim uśmiechem na ustach podszedł do Esperki natrafiając na ścianę energetyczną, która odrzuciła go w tył. Słynna ESPERSKA tarcza, która członków Korpusu czyniła niemal nadludźmi w takich sytuacjach. Wiedzieli, że aby sobie z nią poradzić musieliby mieć drugiego espera albo EMP, albo broń o zdecydowanie większej sile rażenia, niż moc Ineth. Lub musieli poczekać, aż p/o kapitan straci swoją koncentrację. Na szczęście jej moce były czysto defensywne, to też wiedzieli.

- No to załogo mamy małego pata – warknął wkurzony Mr.Jones – . Albo poczekamy aż jaśnie Rowens osłabnie i wtedy może nam uda się przejść jej tarcze, albo wyrzucimy ją po prostu z lądownika i niech nasza Czarodziejka z księżyca sama sobie tutaj radzi. Jeśli o mnie chodzi, dla mnie jej rozkazy, w tym momencie znaczą tyle co nic. Z racji tego iż nasza Pani kapitan świadomie, celowo i z pełną celowością doprowadziła do tego, że nasze jedyne źródło transportu zostało przy jej udziale zniszczone, oraz że jej działania szkodziły zadaniu jakie wyznaczyła nam Flota proponuję po wojskowemu odebrać jej dowództwo. - zamilkł czekając na to co powie reszta.

- Wizją?! Ty znowu z tą wizją?! Wiesz co Ineth? Zasuwaj sobie za tą swoją wizją. Tam masz drzwi. - wściekły skaner widząc jak o mało przez tę całą nerwową atmosferę nie stracili Chana miał blondyny dość. Nie chciał z nią latać ani teraz ani kiedykolwiek później. Przebywać też nie. - I jeszcze jedno. Jak dla mnie jakiekolwiek podejrzane zachowanie z twojej strony wobec kogokolwiek z nas czy naszych, naszych kurwa a nie twoich, jednostek będę uważał za wrogie na równi z Polarsami. Z nimi to do chuja chociaż sytuacja jest jasna po której stronie stoją - wkurzony Ross odszedł od niej i siadł na fotel na którym przyleciał z potrzaskanego obecnie “Ajolosa”.

Isaac przysłuchiwał się całej rozmowie z niedowierzaniem. Cała sytuacja, opowieść Ineth, wizje i inne pieprzone przewidzenia rodem z oddziału psychiatrycznego, były tak abstrakcyjne, że technik nie mógł w nie uwierzyć. To się nie mogło dziać naprawdę. Inżynier musiał mocno uderzyć się w głowę podczas jakichś rutynowych napraw na AJOLOSie i teraz leży nieprzytomny w maszynowni, a jego nadwyrężony uderzeniem mózg serwuje mu serial o jego załodze nieustannie pchanej do samodestrukcji przez espekrę. Gdy wszyscy na chwilę zamilki Isaac odezwał się.

- Jako najstarszy stopniem, przychylam się do wniosku Morgana Rossa oraz Tony’ego Westa o pozbawienie władzy pełniącej obowiązki kapitana. Ineth Rowens - zwrócił się do esperki, a mówił wyjątkowo spokojnie i bez emocji - Jesteś aresztowana za zdradę, doprowadzenie do zniszczenia okrętu i narażenia życia i zdrowia załogi. Jeśli tylko uda nam się stąd wydostać zostaniesz postawiona przed sądem wojskowym. Poddaj się dobrowolnie, a obiecuję ci, że nic ci się nie stanie, aż zostaniesz dostarczona przed oblicze sądu - szczerze mówiąc, Isaac miał nadzieję, że esperka złoży “broń” i da się spacyfikować - Następnie proponuję przejść do drugiej części problemu. Frida i ja mamy ten sam stopień, więc to któreś z nas powinno objąć dowództwo. Według zasad armii, jeśli dwóch żołnierzy posiada tą samą rangę dowództwo przejmuje ten, który wcześniej awansował. W takim układzie... - Isaac westchnął ciężko - To będę ja. Mam nadzieję, że wszystkim to odpowiada? - zapytał, mimo, że pozostali nie mieli za dużo do gadania, a sprzeciw p.o. kapitana, bezpodstawny oczywiście, byłby buntem i dezercją. Clarke’owi nie podobało się, że musiał walczyć o swoje życie, a teraz był odpowiedzialny za pozostałą część załogi i za więźnia. Nie był pewny czy uda mu się unieść taki ciężar, ale wiedział, że nie może się poddać.

- Cieszę się, że podjęliście decyzję… - podsumowała a na przygnębionej twarzy pojawił się symboliczny malutki serdeczny uśmiech - Nie chcę z wami walczyć, ani robić wam krzywdy. Ale nie możecie mnie pojmać. Nie teraz. Przepraszam, ale nie mam wyboru.

Uderzenie przyszło nagle. Potężna fala niewidzialnej energii, jak wybuch granatu obezwładniającego, rozrzuciła ich po ścianach, wcisnęła w fotele. Nie mogli się ruszyć, przyciskani do lądownika mocą espoerki. W tej krótkiej chwili zdani na jej łaskę lub niełaskę. Wpatrzeni w jej twarz, pod którą migotały wyładowania elektryczne, podobne do tych, jakie widzieli na twarzy kapitana, nim zamienił się w żywą pochodnię.

- Obecnym zadaniem jest wciąż przejęcie kontroli nad nadajnikiem i wysłanie raportu. – Mówiła Rowens z coraz większym wysiłkiem. Widać było, że utrzymanie tej tarczy ją meczy - Nie zapominajcie o tym. Isaacu, cieszę się, że mogę oddać tobie załogę całą i zdrową. Oby tak zostało do końca. Nie dajcie się zabić i przeżyjcie jak najdłużej. Wiem, że dacie radę. Jesteście najlepsi w Federacji - uśmiechnęła się smutno i skierowała się do wyjścia, lecz przystanęła w pół kroku widząc Fridę[/i] - Ah… Jeszcze jedno. To, co wyciągnęłam z kajuty Sereta[/i] - sięgnęła do swojego WKP i podzieliła się danymi z komputera kapitana jak i zrobionym zdjęciem ściany - Nie chcę brać tego ze sobą a tym bardziej do grobu. Oby było tam coś wartościowego - następnie po paru krokach spojrzała na Morgana - Zabawne, że mimo wszystkich rzeczy, które się działy, najbardziej intrygujące i tajemnicze dla ciebie jest moje rzyganie w mesie - zmiana tematu rozchmurzyła esperkę a na jej twarzy zagościło ciepłe rozbawienie - Co miałam zrobić? Wyrzucać wszystko na mostku? Pod wasze nogi? I kto by to posprzątał…? - śmiejąc się lekko obejrzała po raz ostatni ludzi, z którymi spędziła ostatnie pół roku - Powodzenia… Wierzę w was… - wypowiedziała ostatnie słowo po czym w jej kombinezonie zapaliło się podświetlanie a SPŻ zaczęło startować. W kombinezonie, w którym NIE było ogniwa zasilającego, które Tony cały czas miał przy sobie.

INETH ROWENS


Wyskoczyła w szalejącą burzę śnieżno-solną. Ruszyła powoli, przyciśnięta wysoką grawitacją Planety w bok. Lekko kręciło się jej w głowie – efekt uboczny używania mocy ESP. Powlokła się w bok, kierując bardziej na ślepo, niż w jakimś konkretnym kierunku. Byle dalej od lądownika i załogi.
Czuła to. Gdzieś, pod skórą, coś się powielało, mnożyło, rozrastało niczym pasożyt lub symbiont. Rosło w siłę.

Rowens czuła to. Głód. Głód energii. Nienasycony. Nieskończony. Potężny. A obecnie najbliższym źródłem tej energii była broń energetyczna byłej załogi, ogniwa zasilające lądownika i myśliwca.

Ruszyła szybciej, znikając pomiędzy rozsypującymi się formacjami solnymi, znikając z oczu potencjalnego pościgu.


POZOSTALI

W końcu mogli się poruszyć. Energia, która dociskała ich do ścian i wciskała w fotele lądownika puściła, kiedy tylko właz wyjściowy na lądowniku zamknął się esperką. Jednak, nim udało się podnieść minęło kilka dodatkowych cennych sekund, to wystarczyło, by była kapitan oddaliła się poza zasięg wzroku.

Teraz musieli podjąć decyzję - co dalej?

Rowens gdzieś tam była. Pewnie wystawiona na szalejące na planecie żywioły nie pożyje na tyle długo, by mieli się nią przejmować, ale czy aby na pewno? Czy stanowiła zagrożenie dla nich i ich bezpieczeństwa? Czy za kilkadziesiąt minut czy nawet szybciej, umrze gdzieś tam, w samotności? Musieli to mieć na uwadze, przy planowaniu swoich kolejnych ruchów na Perle.

- Temperatura na zewnątrz podnosi się bardzo szybko. Teraz mamy już minus pięć stopni Celsjusza. W tym tempie za chwilę powierzchnia planety zacznie się topić, a zamiast śniegu zacznie spadać solny deszcz.

Van Belzen przyglądała się odczytom lądownika.

- Musimy zacząć działać szybko. Polarianie pochodzą z układu gwiazdy polarnej. Wszyscy wiemy, że Gwiazda Polarna to tak naprawdę dwie gwiazdy. Odkrył to jeszcze w czasach przed lotami kosmicznymi astronom o nazwisku Herschel. Poza tym to nadolbrzymy, które emitują ponad dwa tysiące energii więcej niż stare Słońce. Temperatury w ich systemie planetarnym podchodzą pod naprawdę ostre tropiki. Zakładam, że ryby próbują to samo osiągnąć na Perle.

Clarke przestukał coś na swoim naręcznym WKP.

- Patrząc na postęp wzrostowy temperatur zakładam, że proces terraformingu potrwa około dwustu czterdziestu standardowych jednostek czasowych, czyli starych godzin. Trudno mi jednak przewidzieć kolejne fazy cyklu i ich wpływ na nasz organizm. Ale Van Belzen ma rację. Trzeba się sprężać.

Teraz musiał przejąć dowodzenie. Wydać rozkazy i mieć nadzieję, że pozwolą im one przetrwać. I musiał podjąć decyzję, co ma zrobić z oszalałą esperką czającą się być może gdzieś blisko. To też powinien uwzględnić w swoich rozkazach.
 
Armiel jest offline