Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 22-02-2015, 10:40   #101
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
THUNDER

Mr.Jones wypatrywał zagrożeń od strony „ogona” myśliwca, a West pilotował maszynę tak, aby jak najszybciej oddalić się ze strefy zagrożonej przez polariański ostrzał. Zarówno pilot, jak i zwiadowca, zdawali sobie sprawę z ograniczeń z systemów maskowania ich jednostki. Przy poważnym podejściu do tematu zapewne prędzej czy później wpadliby w sidła Polarian.

Powrócili na pozycję ochronną wokół AJOLOSA. Przynajmniej tak im się wydawało, ponieważ od kilku dobrych chwil nie mieli kontaktu z jednostką macierzyńską. Przez krótką chwilę ich serca opanowała panika, że ich korwetę rozwalił ogień wroga, lecz po chwili West przypomniał sobie, że THUNDER ma zakodowany autosystem naprowadzania na „jednostkę wiodącą”. Wystarczyło, że pilot potwierdził kilka cyfrowych kodów bezpieczeństwa i po chwili na skanerze bojowym THUNDERA posiadali już wszystkie koordynaty położenia AJOLOSA. Nadal jednak nie potrafili nawiązać z nim łączności.

- Lecą w stronę Perły? – zdziwił się West.

Dla myśliwca klasy systemowej, jakim był THUNDER, przelot na takim dystansie nie był specjalnym wyzwaniem, lecz wpływał na wydatek energetyczny. W przypadku normalnych warunków bojowych nie stanowiło to problemu. Myśliwiec wracał na pokład korwety i doładowywał swoje ogniwa energetyczne czerpiąc z dobrodziejstwa większej jednostki. W przypadku dewastacji energetycznej, jaką przeszedł AJOLOS, było to niemożliwe.

Nie tylko kwestia zasobów energetycznych nie dawała Westowi spokoju. Kurs obrany przez AJOLOSA zbliżał go wyraźnie w stronę zarówno ŁAWICY, jak i ŻÓŁWIA.

- Obawiam się, że będziemy mieli za chwilę ręce pełne roboty.

West odpalił systemy zakłócania, nie tak dobre jak systemy maskowania AJOLOSA, lecz przy prędkościach osiąganych przez THUNDERA i jego zwrotności i manewrowości, dające radę ukrywać jego obecność w bliżej nieokreślonym położeniu, i zajął regulaminowa pozycję taktyczną, tórej zadaniem była ochrona większej jednostki.

AJOLOS

Van Belzen skupiła swoją uwagę na sterowaniu, prowadząc „kulejącego” AJOLOSA najbardziej zmiennie, jak tylko się dało. Gwałtowne przyśpieszania połączone z równie gwałtownymi manewrami wytracania prędkości przy jednocześnie zmiennym kursie i kluczeniu miały zapewnić im niewykrywalność. Van Belzen nie była jednak pewna, jak jednak poradzi sobie uszkodzona korweta przy tych manewrach.

Ross koncentrował swoją uwagę na obserwacji systemów skanowania i zarazem maskowania. Na razie opierał się na możliwym przekonaniu wroga do tego, że AJOLOS został zniszczony. W razie czego miał jeszcze kilka sztuczek w zanadrzu. W pewnym momencie na jego ekranach pojawiła się nowa, sojusznicza sygnatura. To był THUNDER. Myśliwiec przyjął pozycję taktyczną, jak przy eskorcie. To zmartwiło Rossa. THUNDER był łatwiejszy do namierzenia, a jeśli ktoś z Polarian miał rozum i znał taktykę jednostek Federacji, mógł domyślić się, że mniejsza jednostka asystuje dobrze zamaskowanej, większej. Niestety, nie mieli jednak możliwości przekazać tych obaw Westowi. Atak z ŁAWICY rozwalił ich systemy łączności.

Chan pozostał przed konsoletą bojową, gotów związać się walką z dowolnym wrogiem, jeżeli okazałoby się, że ich plan zostałby zdemaskowany przez wroga. Co prawda systemy namierzania zostały zniszczone razem z łącznością, jednak Chan wierzył w swoje umiejętności, w swój talent i doświadczenie i był pewny, że jeżeli doszłoby do wymiany ognia, nie pozwoliłby zrobić z AJOLOSA bezbronnej ofiary.

Clarke zajął się prowizorycznymi naprawami w zdehermetyzowanej strefie AJOLOSA. Spieszył się. Jeżeli Rowens chciał odesłać korwetę w kosmos, ostatnim co było jej potrzebne, to dziura w kadłubie. Przydałyby mu się jakieś ręce do pomocy, ale musiał radzić sobie z tym co miał. Niezastąpiona okazała się rękawica elektromagnetyczna, zwana powszechnie telekinetyczną, dzięki której mógł ustawiać plastry osmonitu w pionie podczas gdy roboty naprawcze do spółki z Clarke’m robiły swoje spawając, zgrzewając, nitując, łącząc plastry osmonitu we względnie trwałą strukturę.

Rowens został na mostku. Musiała grać rolę kapitana. Musiała pozostać w centrum wydarzeń, gdyby okazało się, że sytuacja uległa zmianie w jednej sekundzie, co było dość prawdopodobne.

Odległość od Perły zmniejszyła się do pięćdziesięciu milionów kilometrów. Mimo, że Van Belzen próbowała dotrzeć do planety po szerokim łuku, był to moment krytyczny. AJOLOS wchodził w bliską strefę ŁAWICY. Jeżeli polariańska jednostka prowadziła skuteczny nasłuch, to w takiej odległości jakiś błąd mógł zakończyć się ich wykryciem.

Również Ross o tym wiedział, bo utrzymywał systematy maskowania AJOLOSA w maksymalnych pasmach funkcjonowania. Zacisnął zęby, kiedy konsoleta Kameleona – systemów maskowania zainstalowanych na AJOLOSIE – rozbłysła ostrzegawczą czerwienią. ŁAWICA otworzyła ogień i wypluła z siebie dwie mniejsze jednostki, które pomknęły w ich stronę.

- Kurwa – wycedził Ross, wzmacniając sygnały zagłuszające.

Szybko zrozumiał, że to nie zbliżający się do Perły AJOLOS jest celem tego ataku.

- Namierzyli THUNDERA.

Rowens przekalkulowała szanse myśliwca w starciu bezpośrednim z dwoma Mątwami.

- Chan – rozkazała. – Otwórz ogień tylko w ostateczności. Ross, jak ŻÓŁW.

- Bez zmian. Nie włącza się do walki. Mam rozpoznanie sygnatur. To dwie MĄTWY i dwie rakiety elektromagnetyczne. Nie wiedzą gdzie jest Thunder i próbują rozwalić jego zasilanie. Mądra taktyka.


THUNDER

Kiedy AJOLOS wszedł w bliska strefę przy ŁAWICY West od razu wiedział, że będą mieli problemy. Nie pomylił się. Systemy wczesnego ostrzegania poinformowały go o ataku. Dwie rakiety i dwie MĄTWY. Rozpoznanie bojowe. Nie do końca wiedzieli, gdzie znajduje się THUNDER.

Pilot uśmiechnął się tylko dziko i pokierował myśliwcem na pełnej prędkości bojowej w przeciwną stronę, niż nadlatujące rakiety. Wywalił w przestrzeń trzy porcje błędników, zrobił ostrą pętlę, wracając w dwie sekundy na stary kurs, trzymając się ogona AJOLOSA, gotów odciągnąć MĄTWY od korwety, gdyby zaistniała taka konieczność.

Siedem sekund później daleko za nimi dwie eksplozje potwierdziły skuteczność jego działań. Rakiety elektromagnetyczne załatwiły błędniki. I przy okazji jedną z MĄTW, która nierozsądnie – błąd pilota czy inny powód, to nie miało znaczenia - weszła w sferę rażenia.

- Została jedna maszyna. Trzyma się z daleka. Na razie nie zdradzamy swojej pozycji. – West zmienił pozycję, mknąc teraz na szpicy.

AJOLOS

Ross uśmiechnął się cynicznie, gdy zobaczył, jak West przerobił polarian. Klasyczny manewr z błędnikami, na który złapały się rybie móżdżki. Musiał przyznać, że pilot myśliwca był łebskim facetem, którego zdolności bojowe sprawdzały się doskonale w akcji.

Van Belzen nie zwracała uwagi na to, co dzieje się wokół niej na pokładzie. Teraz całą uwagę poświęciła planecie.

Od Perły dzieliły ich tylko dwa miliony kilometrów. Rozpoczęła manewr wytracania prędkości. Wszystko musiało być zrobione bardzo dokładnie. Jeden błąd, odchylenie z orbity, i wchodzili w systemy ŻÓŁWIA.

- Przygotować się do wejścia na pokład lądownika. Ross. Otwórz bramę polaryzacyjną na Thundera.

Ross zamrugał oczami. Że tez nie wpadł na to wcześniej. Wykorzystać system maskowania jako zwrotny transmiter komunikacyjny. Trudne, lecz wykonalne zadanie.

- Powiedz im, że mają kierować się na Perłę, za sygnałem kodowym naszego lądownika. Niech lądują, tam gdzie my.

- Czas do osiągnięcia orbity, dwie minuty i siedemnaście sekund.

- Za dwie minuty i piętnaście sekund wszyscy spotykamy się na pokładzie lądownika. Van Belzen ustaw lądowanie na SALT 01 – Rowens podała nazwę i koordynaty największej placówki wydobywczej na Perle. Bierzemy broń do walki bezpośredniej, zapasy baterii i bio-filtrów na dwa tygodnie, zapasy prowiantu i wody na ten sam czas. Clark’e – zwróciła się przez komunikatory wewnętrzne do inżyniera. – Zapakuj na lądownik SCORPIONA.

Większość tych rzeczy zostało już przygotowane. Wystarczyło tylko wrzucić je na pokład lądownika.

Van Belzen śpieszyła się. Obserwowała planetę przez wizjer w kokpicie. Kulkę rosnącą w jej oczach od wielkości groszku, przez piłkę do golfa, tenisa, koszykówki, aż w końcu glob przesłonił większość przestrzeni. Białe, kłębiące się chmury, żółte zawirowana, powierzchnią musiały wstrząsać potężne burze – efekt terraformingu czy też raczej polarformingu urządzanego przez Polarian.

Reszta załogi pobiegła już do lądownika, a ona musiała zakodować kurs AJOLOSA. Ostatnie poprawki.

Satelita pojawił się niespodziewanie. Van Belzen zaklęła, chwyciła ster, poderwała AJOLOSA pod ostrym kątem w górę, unikając zderzenia z kosmicznym śmieciem.

- Kurwa! – zaklęła wściekle, zdając sobie sprawę, co zaraz się wydarzy.
Próbowała wrócić na stary kurs, lecz uszkodzony silnik nie dał rady.

AJOLOSEM szarpnęło. Van Belzen miała dwie możliwości – stracić czas i poderwać korwetę w górę, ładując całą moc w silniki lub uciekać do lądownika.
Wybrała rozwiązanie pośrednie. Szarpnęła sterem, zablokowała go, wrzuciła komendę autopilota do WI i puściła się biegiem do lądownika.

LĄDOWNIK

Lądownik czekał w gotowości, w hangarze.

Sześć miejsc w lądowniku plus spora przestrzeń na zapasy dawała im spory komfort. Sprawnie umieścili zasobniki z wodą, żywnością, zapasami technicznymi, najważniejszym sprzętem w specjalnie do tego przystosowanych schowkach. Broń do walki bezpośredniej znalazła się w zaczepach magnetycznych przy ich stanowiskach. Standardowe karabiny plazmowe Spectra VII i personalne tarcze energetyczne SHIELD II. Do tego pistolety pulsacyjne RAGE z wersją smart i goglami celowniczymi FALCON. Dość skuteczne do walki z lżej opancerzonym przeciwnikiem. SCORPION znalazł się w luku bagażowym, podobnie jak zapasy amunicji oraz skrzynia z granatami uderzeniowymi i ładunkami termicznymi – najsilniejszym arsenałem będącymi w ich posiadaniu.

- Gdzie jest Van Belzen! – Rowens z niepokojem spojrzała na otwarty właz lądownika.

Pilotka pojawiła się z kilkusekundowym opóźnieniem i bez słowa wyjaśnienia wpadła do środka zajmując miejsce za sterami.

Nim pasy bezpieczeństwa oplotły jej ciało dziewczyna zwalniała już zaczepy i otwierała właz hangaru. Ten pospiech wzbudził niepokój reszty załogi.

- Co się dzieje? – zapytała Rowens.

- Kurwa, nie teraz! – ucięła Frida i dodała. – Łapać się za swoje chuje!

Lądownik poleciał, jak bomba w dół, a przeciążenie wcisnęło ich w fotele!

Polecieli, obracając się dziko wokół swojej osi. Wirując w obłąkańczej karuzeli. Frida odpaliła systemy pilotażu, otrzymując obraz na ekrany w kabinie pilota w lądowniku. Wykonała korektę silnikami, obróciła ich prawidłowo dziobem w stronę planety i z niewiarygodną prędkością wbiła się w termosferę planety.

Zeszli niżej, w jonosferę. Lądownikiem zaczęło szarpać, a potem otoczyła ich kłębiąca się, zamarzająca na pancerzu zawiesina.

- Weszliśmy w stratosferę! – wrzasnęła Frida, ale nikt jej nie słyszał.

Przez pancerz lądownika przebijały się dźwięki, jakby dostali się w sam środek piekła. Van Belzen ostro spięła stary, odpaliła silniki wsteczne. Wytraciła prędkość pięć kilometrów nad powierzchnią planety.

- Widoczność niemal zerowa! – ostrzegła. – Muszę zejść na ślepo! Weszliśmy za szybko i zamarzły nam kamery!

Załoga zaciskała zęby, oczy, krzyczała. Frida też! Głównie krzyczała!

Dopiero, kiedy lądownik z hukiem wylądował, zorientowała się, że żyją i że posadziła maszynę naprawdę płynnie, jak na te warunki. Nie było żadnych uszkodzeń.

- Temperatura na zewnątrz minus osiemnaście stopni Celsjusza. Ciśnienie niskie 3,1 g. Atmosfera trująca jak zawsze. Wiatr w porywach do 120 km na godzinę. Huraganowy. Będzie kurewsko ciężko poruszać się po planecie, nie mówiąc o rozpakowaniu zapasów. W promieniu kilkuset kilometrów od nas szaleje wywołana terraformingiem burza. Wylądowaliśmy po koordynacie. Systemy naprowadzania SALT 01 działają, jak trzeba. To oznacza, że mają zasilanie.

- To znaczy, że na SALT może działać system podtrzymywania życia, lub że można go uruchomić. Tylko musimy dostać się do środka.

- O ile Polarianie jeszcze tego nie zrobili.

THUNDER

Do Perły dotarli wcześniej, niż wolniejszy AJOLOS. Korwetę zobaczyli kilkanaście sekund później, jak wyłania się z pustki otoczona migotliwymi wyładowaniami systemów maskowania. Bez trudu też ujrzeli zniszczenia na lewej części AJOLOSA – wyraźnie ślady ostrzału.

Komunikat, jaki odebrał West był jasny. Mieli posadzić myśliwiec na powierzchni Perły, na wyznaczonym koordynacie.

AJOLOS gwałtownie skręcił, dziobem prosto w stronę Perły, cudem unikając zderzenia z czymś, co wyglądało jak zniszczony satelita, który przemknął kilkaset kilometrów od Thundera.

Za ostro! Jeżeli uszkodzona korweta nie podniesie kursu, nie da więcej mocy z silników, wejdzie w strefę przyciągania planety i rozwali się o jej powierzchnię! Dobra! Van Belzen wiedziała co robi. AJOLOS poderwał się w górę dając ostro z wszystkich nieuszkodzonych silników. Kilkanaście sekund później oderwał się od niego lądownik i pomknął w stronę otoczonej pasem burz planety.

West zacisnął zęby. Ta burza nie podobała mu się. Dał odrobinę mocy na silniki i skierował myśliwiec pod optymalnym kątem w stronę powierzchni.

- Kurwa! – Mr.Jones wrzasnął nagle na całe gardło.

Miał powód.

Zmuszony do gwałtownej korekty kursu AJOLOS wyszedł poza tarczę planety. To wystarczyło by namierzył go ŻÓŁW. Dwie wiązki lasera o mocy zdolnej rozwalić nawet większe jednostki przeszyły AJOLOSA urywając w bezgłośnym wybuchu dziób korwety, a następnie zmieniając środek w potrzaskane kawałki szybujące wokół, niczym szrapnele.

Mr. Jones widział jeszcze, jak rufa AJOLOSA obraca się, niczym w spowolnieniu, wirując leniwie, opada w stronę Perły. Nim jednak weszła w strefę przyciągania reakcja chemiczna doprowadziła do kolejnej eksplozji i największy kawałek zniszczonej korwety podzielił los reszty statku.

Więcej Mr. Jones nie zdążył już zobaczyć, bo West poprowadził THUNDERA w stronę planety wbijając się w rozszalałą atmosferę. Przez kilkanaście kolejnych sekund zwiadowca mógł podziwiać jedynie przerażający spektakl zamarzających na szybie czegoś, co wyglądało jak kryształy soli lub czegoś podobnego.

West pilotował THUNDERA w największym skupieniu. Zejście w tak trudnych warunkach na powierzchnię było cholernie trudnym manewrem, nie mówiąc już o trafieniu w określony punkt. Jednak udało mu się posadzić maszynę na pokrytej kryształami soli, zasypywanej solną burzą powierzchni Perły.

- Jesteśmy dwa kilometry od celu – powiedział West, gdy przestał już mu drżeć głos i mięśnie. – Widoczność do dziesięciu metrów. W takich warunkach nie dam rady podlecieć. Musimy ruszać pieszo. Wyślę sygnał na lądownik. Nie mamy takich skafandrów, jak powinniśmy mieć na tej planecie. W naszym sprzęcie jesteśmy narażeni na warunki atmosferyczne. Większy, ostrzejszy kawałek zamarzniętego gówna może zmienić nasze skafandry w sieczkę. Wolałbym nie ryzykować niepotrzebnie. W tych warunkach dotarcie do celu zajmie nam do pół godziny czasu. Ryzyko uszkodzenia kombinezonów szacuję na średnie. Ryzykujemy?
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 22-02-2015 o 13:01. Powód: estetyka posta - wklejenie kilku grafik
Armiel jest offline  
Stary 23-02-2015, 14:44   #102
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Czerwone światełka powoli zamieniały swą barwę na zielone, podczas gdy pancerz równie powoli stygł.

Prawie się udało.
Ale, jak to mówią, prawie robi dużą różnicę. W tym przypadku owa różnica mogła kosztować życie jego bądź Jonesa. A nie po to w końcu się roznieśli w pył eskadrę Mątw i uciekli przed ostrzałem Ławicy, a potem wylądowali na powierzchni Perły, by teraz zginąć od jakiegoś niesionego wichrem kawałka soli.

Przeklinając w duchu idiotę, który zdecydował się na lądowanie i pozostawił ich (czyli dzielną załogę Thundera) w godnej pożałowania sytuacji, Tony włączył radio, usiłując wychwycić coś spośród licznych szumów i trzasków. Jeśli wśród tych zakłóceń przewijały się jakieś komunikaty Polarian, to Tony nie potrafił ich odróżnić od innych zgrzytów i chrzęstów.

- Komputer, sytuacja na zewnątrz? - spytał.
Pokładowy komputer miał mały rozumek, ale Thunder na planetach lądować mógł i kilka informacji na temat świata zewnętrznego komputerek potrafił podać.
- Atmosfera nie nadaje się do oddychania. Temperatura... siła wiatru... Ciągłe trafienia w pancerz... Zalecane włączenie tarczy...

To już była lekka przesada. Thunder to nie była elegancka limuzyna, której lakierowi mogło zaszkodzić trochę gradu.
Ale wdzianka, w jakich chodziła załoga Ajolosa, nie dorównywały odpornością pancerzowi Thundera.

Przez moment Tony zastanawiał się, czy wśród zabranych z AJOLOSA zapasów znajdzie się coś przydatnego, coś, co pozwoliłoby im dotrzeć cało i zdrowo do reszty drużyny, ale jakoś mu się nie zdawało, by broń ręczna albo zasobniki z tlenem dały się przerobić na jakąś osłonę przed tym, co szalało na zewnątrz. Kombinezony były świetne w kosmosie i próżnię miały w dużym poważaniu, ale zmasowany ostrzał kamieniami, gradem, czy co to tam niósł wiatr, mógł je nieco nadwyrężyć. A trafienie w hełm mogłoby się skończyć tragicznie.

- Thunder do lądownika, Thunder do lądownika. Jesteśmy jakieś dwa kilometry od was i będziemy mieli pewne trudności z dotarciem do lądownika. Za mocno pada i przydałaby się nam jakaś pomoc. Ktoś w Scorpionie dla ochrony. Odbiór.

Przełączył się na odbiór, potem obrócił się do Jonesa i ponownie przechodząc na łączność wewnętrzną powiedział:

- Jeśli nam nie pomogą - powiedział - to wymontujemy drzwi do Thundera, przerobimy je na parasole i pójdziemy do lądownika.

Myśliwiec, prócz licznych zalet, miał jedną zasadniczą wadę - w najmniejszym nawet stopniu nie nadawał się na pojazd lądowy, zaś ponowny start i lądowanie mogły się zakończyć dla załogi niezbyt dobrze. Lepiej już było spróbować iść pieszo.

Czekając na przybycie posiłków opisał w pamięci komputera pokładowego wszystkie zdarzenia, jakie doprowadziły do zniszczenia korwety. Miał nadzieję, że ktoś kiedyś odnajdzie Thundera i prawda wyjdzie na jaw.
 

Ostatnio edytowane przez Kerm : 28-02-2015 o 09:20.
Kerm jest offline  
Stary 23-02-2015, 21:33   #103
 
Lomir's Avatar
 
Reputacja: 1 Lomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputacjęLomir ma wspaniałą reputację
Naprawy szły automatycznie. Clarke nie myślał - on pracował. Był wyzuty z emocji. Panika, smutek, załamanie, podanie - to już miał za sobą. Teraz był niczym skorupa, wymęczony psychicznie. Mimo wszystko cieszył się, że w chaosie walki udało mu się dostać tak "spokojnie" zadanie. Była to dla niego czysta przyjemność, kochał maszyny i uwielbiał z nimi pracować i je naprawiać. Z chwili na chwilę coraz bardziej zatapiał się w swojej pracy, oddając się jej w całości, a świat zewnętrzny przestawał istnieć.

***

Cichy szelest w słuchawkach wbudowanych w hełm kombinezonu wybił Isaac'a z rytmu. Uświadomił sobie ponownie gdzie jest i w jakiej sytuacji, co nie było dla niego miłym przeżyciem.

-Clark’e, zapakuj na lądownik SCORPIONA.- słowa Rowens zabrzmiały w słuchawkach. - Przyjąłem. Prawie tutaj skończyłem, jeszcze dwie łaty i będzie jak nowy. Jakby go pomalować to można by go sprzedać jako nówkę, niebitą- rzucił po raz kolejny mało śmiesznym żartem.

Jak powiedział tak zrobił. Przyłożył kilka ostatnich plastrów osmonitu i pozwolił na dokończenie pracy robotom naprawczym, po czym sam skierował się do hangaru, gdzie "zaparkowana" była Lucy.

Gdy dotarł na miejsce podszedł do swojego pancerza wspomaganego i uśmiechnął się do siebie. -Moje cudeńko.- powiedział do siebie, a potem zwrócił się do WI SCORPIONA - Witaj maleńka, jak się dziś masz? - W odpowiedzi usłyszał przyjemny kobiecy głos.

[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=YEaY8One1zg[/MEDIA]

-Witaj Isaac. U mnie wszystko w porządku, a u ciebie?-

Ot, taka mała nieregulaminowa poprawka, którą pozwolił sobie wprowadzić inżynier. Mimo, że były to standardowe, stałe teksty, które wypowiadał pancerz w odpowiedzi na konkretne komendy, sprawiało to nieliche wrażenie. Parokrotnie Lucy została posądzona o bycie prawdziwą sztuczną inteligencją, tą zakazaną.

Isaac przetarł lekko zakurzony pancerz, na froncie którego, namalowane było czerwoną farbą imię Lucy. Kolejna, drobna, nieregulaminowa zmiana. Technik przeprowadził podstawowe testy systemu WI, oraz sprzętu, a gdy upewnił się, że wszystko gra, wysłał Lucy do luku bagażowego na lądowniku, za pomocą specjalnej taśmy "bagażowej", po czym sam ruszył do hangaru, gdzie stał lądownik.

***

Technik wiedział, że już nic nie pójdzie gładko i prosto, więc kolejne komplikacje wcale go nie zdziwiły. Po prostu chwycił się mocniej pasów, które szczelnie go opinały, zaparł się nogami i zamknął oczy. Nie krzyczał, a przynajmniej tak mu się wydwadało. Oczy otworzył dopiero gdy z Van Belzen z hukiem posadziła lądownik na powierzchni planety. Nieźle, ciągle żyją. Tego się nie spodziewał. Gdy Clarke odpiął się z pasów, podszedł do pilotki i poklepał ją po ramieniu -Dobra, kurwa, robota. Cieszę się, że to ciebie mamy za pilota.- pochwalił umiejętności Fridy Clarke.

-Thunder do lądownika, Thunder do lądownika. Jesteśmy jakieś dwa kilometry od was i będziemy mieli pewne trudności z dotarciem do lądownika. Za mocno pada i przydałaby się nam jakaś pomoc. Ktoś w Scorpionie dla ochrony. Odbiór.- West przerwał ciszę radiową, co znaczyło, że mimo trudnych warunków byli w stanie się komunikować. To dobrze.
-Rowens, zabiorę Lucy i pójdę po nich - powiedział technik. Jeśli nie było sprzeciwu ze strony p.o. kapitana to Isaac odpowiedział pilotowi THUNDERA -West, czekajcie na mnie. Biorę Lucy na spacer i pójdziemy po was, zobaczymy co da się zrobić. Prześlij mi wasze koordynaty. Bez odbioru. -

Po czym ruszył do luku bagażowego, gdzie stała Lucy. - Moja droga, czeka nas mała misja. - po czym aktywował pancerz wspomagany i wszedł do środka.


Następnie opuścił lądownik, zagłębiając się w nieprzyjazną atmosferę Perły, kierując się w stronę koordynatów przesłanych przez Westa.
 
Lomir jest offline  
Stary 25-02-2015, 10:46   #104
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację
W końcu wylądowali. Ziemia. Grunt pod nogami. Łyse czoło Jonesa zdawało się uśmiechać z radości. On sam wydawał się już spokojniejszy, choć nadal miał złe przeczucia. Kombinezony w jakie byli wyposażeni, niestety nie nadawały się wędrówki po takim terenie. Cóż, nie mogło być za pięknie. Pokryta solą powierzchnia Perły miała w sobie coś pięknego i zabójczego. Całe to miejsce powoli przyprawiało o dreszcze zwiadowcę, a może to były dreszcze podniecenia na nadchodzącą eksplorację tego miejsca. Brakowało mu broni, więc gdy West łączył się z lądownikiem, Jones dorzucił od siebie:

-Weźcie moją broń i sprzęt jak możecie, były w czarnej skrzynce. I pizzę jak możecie, z podwójną ilością sera - dodał.

Nie pozostało mu nic innego jak tylko czekać, choć pomysł młodego nie był najgorszy.

-Poczekajmy.. - nie dokończył, bowiem z komunikatorów padła odpowiedź. Ktoś po nich szedł. -Kawaleria przybywa jak widać

Była do jedna z dobrych informacji, choć zawsze musiały być także jakieś złe. Był po prostu ciekaw co usłyszą od kapitana, i reszty załogi. Eksplozja Ajolosa nie wróżyła niczego dobrego. Jeśli nie nadadzą jakiegoś sygnału, pozostanie im spędzić tutaj całe życie. Jak długie ono będzie, to już była inna sprawa. Broń. Tego teraz potrzebował do pełni szczęścia.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline  
Stary 26-02-2015, 15:18   #105
 
Plomiennoluski's Avatar
 
Reputacja: 1 Plomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputacjęPlomiennoluski ma wspaniałą reputację
Chan ocenił szanse jakie mieli w bezpośrednim starciu, wyraził nawet co na ich temat myśli. Potem z kolei postawił w gotowości wszystko co się dało. Byłoby miło, gdyby nadarzyła się okazja zniszczenia czegoś, chociażby terraformera. Zdawało mu się że o tym wspominał, ale najwyraźniej tylko mu się zdawało. Przecież rybki miały tendencję do mieszkania na planetach pełnych wody.

Wszelkie przemyślenia musiał jednak odstawić na później, bo właśnie żegnał się z AJOLOSEM i leciał na spotkanie z Perłą. Śliczną kulą pełną trujących dla człowieka substancji. Nie przepadał za lądowaniami awaryjnymi, jak chyba każdy zresztą. Awaryjne takie miały być. Awaryjne. Zacisnął zęby i starał się za dużo nie krzyczeć. Chociaż czuł się jak na kolejce grawitacyjnej.

Przeżyli, a lądowanie okazało się nie aż tak twarde jak by tego można oczekiwać. Kiedy wypiał się i rzucił okiem po pozostałych, zajął się sprawdzaniem zapasów, które ze sobą zabrali. Nie było tego dużo, ale jeśli udałoby im się nadać sygnał, to powinno starczyć. Fakt ze systemy naprowadzania Salt działały, dawał nadzieję, że coś może działać. Znał swoje zalety na ziemi, oraz cała masę wad. Szkolenie strzeleckie przeszedł czystym fartem i zdawał sobie z tego sprawę, ale za to nieżle sobie radził ze sprzętem i ewentualnym łazikiem, gdyby jakiś znaleźli, no i zostawały materiały wybuchowe, z tymi też sobie radził całkiem nieźle.
- Mogliśmy puścić rakiety w ten teraformer, skoro systemy działają, to przynajmniej jest szansa, że na dole nie ma tych wampirków energetycznych.
 
__________________
Wzory światła i ciemności pośród pajęczyny z kości...
Plomiennoluski jest offline  
Stary 27-02-2015, 15:26   #106
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
- No ja pierdolę no... - rzekł markotnie skanner patrząc na szalejący przed przednią szybą promu huragan. - Aalee syf. - pokręcił niezadowolony głową. Ale czemu miał być zadowolony? Z pierwotnej ośmioosobwej załogi korwety zwiadowczej znajdowało się ich czworo na promie, ze zniszczonym okrętem na koncie i własciwie statutem rozbitków, ograniczonymi zasobami. Aha, i jeszcze z wrogimi Polarsami nad głową. Tak, żeby za wesoło nie było. No świetnie, po prostu super... Pokręcił z niedowierzaniem głową...

Morgan siedział na fotelu obok sterującej pojazdem Fridy. Operował pokładowymi systemami nawigacji, łączności, radarami. Jednak szlag go trafiał za każdym razem jak patrzył na konsoletę. ~ Co za prymitw... Co za badziew... ~ kręcił zdegustowany pokładowoą aparaturą dzięki której wiedzieli co się dzieje poza pojazdem. Słowo "skan" nie przechodziło mu przez gardło w stosunku do tego standardowego wyposażenia. A na "Ajalosie"... Ehhh... To były dopiero skany... Pierwsza klasa! Najlepszy sprzęt wśród najlepszego wojskowego sprzętu przeznaczonego dla jednostek zwiadowczych! Może jakieś eksperymentalne i prototypowe modele mogły byc ciut lepsze ale był się gotów zmierzyć na swoich ajalosowych skanach nawet z takimi i wiedział, że nawet wówczas wynik wcale dla tych drugich patafianów nie był taki pewny.

Ehhh... To był sprzęt... Mógł nim zobaczyć niewidzialne, usłyszeć nieusłyszalne, wykryć zakrzywienia grawitacyjne generowane przez fizyczne obiekty, albo elektoromegnetyczne generowane przez cąły kosmos od gwiazd po radioaktywny badziew, albo wykryć świecące własnym lub odbitym światłem. A to wszystko przepuścić przez wypsecjalizowany, skanerski komp swojej konsolety w którym były miliony danych o kształtach, rozmiarach, ciepłocie, masie, barwie, sygnałach wywoławczych o wszelakich statkach, okretach, bazach, sondach, planetach z całej Federacji czy znanej rasy. Byli w końću jednostką rozpoznawczą i ich zadaniem było znaleźć, rozpoznać i zameldować. Obecnie dwa pierwsze punkty poszły im wręcz wybornie. Tylko ten trzeci...

Pomijając tą różnicę sprzętu własnego pomiędzy swoim utraconym na "Ajalosie" a "tej prymitywnej, badziewnej namiastce skanu" to nawet sam pojazd cieżko mu było zakwalifikować jako "kosmiczny". Nawet na miano międzyplanetarnego nie zasługiwał. No może orbitalnego. W sumie to była to winda orbitalna. Polecieć z macierzystej jednostki na orbicie czy to bazie czy statkowi na powierzchnię i z powrotem. I tyle. To ma być jednostka kosmiczna? ~ No i ja pierdolę takie skany no! ~ nie potrafił przeboleć takiej straty. Zwłaszcza, że wydawała mu się zbęda i darmowa. Po chuja lecieli na tą jebana Perłę?! Nie kumał tego. Czuł się jak jakaś ta starodawna wieszczka czy wieszczek. ~ Tylko to kurwa żadna magia czy legenda tylko jebana nauka! Ścisła nauka a nie żaden humanistyczny chłam czy socjologiczne brednie! ~ nie kumał jak ktoś mógł skończyć Akademię i nie kumać, że podlatywanie pod wrogi skaner to prośba o wykrycie. Co w tym skomplikowanego czy nie zrozumiałego? Bani mu nie starczało by to ogarnąć.

Odkąd w ostatnich minutach na mostku rozpaczliwie próbowali uniknąć zagłady serwowanej przez Polarsów pod wpływem strsu i adrenaliny jeszcze jakoś się trzymał. Tak samo jak podczas ewakuacji i drogi na dół. jeszcze na powierzchni zadziałały wyuczone procedury i machinalnie zdał raport o stanie pokładowych skanopodbnych urzadzeń, terenie wokół lądowania, o lokacji Thundera i o tym, że burza bardzo utrudni ich wykrycie wrogim siłom z orbity. Ale potem jak tak siedział, żadnego sensownego planu nie słyszał poza tym, że Izaak polazł po chłopaków z Thundera ogarniało go przygnębienie.

Ostatni zapamiętany widok jak biegł korytarzem z wyjącymi alarmami i światłami do hangaru z promem jak do ostatniego momentu czekali na próbującej do końca uratować ich korwetkę van Belzen i jeszcze potem jak już spadajac w atmosferę widział jak ich "Ajalos" obrywa i łamie się w pół normalnie go dobiło. Czuł się jakby sam tak oberwał i sie przełamał. Stracić takie cudeńko noo... Nawet nie zdołali odpalić choć jednej, symbolicznej, gównianej rakietki... Bo rozkazu nie było... Właśnie! Nie było rozkazu! Zrobił coś czego do tej pory starał się uniknąć bojąc się, że go z nerwów cholera weźmie. Ale teraz jak miał czas bezczynnie siedzieć, dumać nad ostatnimi wydarzeniami to przygnębienie stopniowo zmieniało się złość czy wręcz wsicekłość ~ No ja pierdolę... Takie cudeńko... Z TAAAKIMIII skanami!!! ~ nie mógł tego przeboleć ale skoro juz do cholery się znalazł w tej sytuacji do do kurwy nędzy chciał usyszeć trochę wyjaśnień czemu do cholery stało sie jak się stało. Zresztą, akurat wrócił Izaak z chłopakami to byli w komplecie.

- Ineth, możesz mi coś wyjaśnić? - zwrócił się nerwowo stukając palcem w poręcz fotela jak zawsze gdy był zdenerwowany. - Dlaczego nie dałaś zgody na otwarcie ognia? My byliśmy gotowi. Ja miałem namiar, Chan miał rekę na spuście, Frida na sterach. Meldowaliśmy ci o tym. A już i tak było po ptokach bo nas znaleźli. Więc czemu do cholery nie puściliśmy im salwy na pożegnanie co? I po cholerę lazłaś na mesę co? Gdzie mesa a gdzie mostek? Od kiedy dowodzi się z mesy? Po chuja się montuje mostki na wszelakich latających jednostkach jesli nadają się do tego mesy? Po chuja tracić miejsce na taki zbędny balast skoro mamy wspaniałe i przestronne mesy co?! I do kurwy nędzy po chuja się tak upierałaś by tu w ogole lecieć?! Co tu takiego jest prócz całego zgrupowania Polarów o których już wiedzieliśmy i z Thota?! - Ross na ogół uchodził za życzliwego i pogodnego faceta. Ale w tej chwiliw ylewała się z niego cała nagromadzona przez ostatnie kilkanascie godzin złosć, sicekłosć i frustracja. Bowiem sam nie potrafił zrozumieć postępowania Rowens. Bo nie wiedział czy zakwaliwikować to jeszcze jako głupotę czy już jako sabotaż. Nie dość, że ją obiniał o utratę jednostki to jeszcze nawet nie dała im się szansy odgryźć na pożegnanie. Nosz kurwa no!
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 28-02-2015, 18:07   #107
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Spokój, bezruch i solno-lodowe piekło. Chwila wytchnienia po szalonej przejażdżce na samo dno piekła, przez którą van Belzen czuła się wypluta ze wszelkich sił, chęci i resztek optymizmu. Kolejne sekundy zmieniały się w minuty, a te mijały kobiecie niepostrzeżenie. Nie rejestrowała upływu czasu, ani wypowiadanych przez resztę załogi słów. Klepnięcia w ramię również nie poczuła. Wpatrywała się martwo gdzieś przed siebie, wciąż przypięta pasami do fotela pilota.

W obolałej głowie raz po raz odtwarzała ostatnie sekundy na AJOLOSIE. Czy mogła zrobić coś lepiej, szybciej zareagować? Może obrać inną drogę…
Może, może, może…
Nie potrafiła darować sobie opuszczenia statku. Czuła się, jakby w jego stalowych trzewiach zostawiła kawałek własnej duszy. Drobną, kruchą cząstkę odpowiedzialną za wolę walki i równowagę.
-Nosz kurw…- mruknęła, a zdarte od krzyku gardło momentalnie zaprotestowało, piekąc żywym ogniem. Frida rozkaszlała się niczym pensjonariusz zakładu dla gruźlików. Zaczęła grzebać apatycznie w systemach lądownika, próbując zyskać na czasie i przy okazji uspokoić nerwy, choć najchętniej własnoręcznie rozwaliłaby esperce jej pieprzony łeb. Niestety więcej by przez to stracili, niż zyskali - nawet ktoś tak niepoczytalny jak ona to rozumiał

- Ro..ens - wychrypiała z trudem. Przełknęła więc ślinę i spróbowała jeszcze raz - Rowens, co z tymi logami sondy?
Spodziewała się albo kolejnego pokazu użalania się nad sobą, albo jęków i cyrku pokazującego jak biedna i niedoceniana jest p.o.d.
Jedynym pozytywem całej ich gównianej sytuacji był jasny pokaz, że Rowens na dowódcę się nie nadaje. Reszta oddziału wreszcie przejrzy na oczy i zacznie się zastanawiać co dalej…

Włosy na karku nawigator zjeżyły się, przedramiona pokryła gęsia skórka. Grube krople potu wystąpiły na czoło i spłynęły po skroniach, skapując na wewnętrzną stronę hełmu.
Kolejność stołków...według procedur następni w hierarchii byli Clarke...i van Belzen. Technik już na samym początku dał ciała, załamując się i znajdując sobie miejscówkę w mentalnej, czarnej dupie. Nawet mu wtedy pocisnęła, próbując przywrócić do rzeczywistości. Przecież właśnie to zawsze robiła - docinała, odgryzała się i mieszała z błotem każdego, kto miał pecha znaleźć się w polu rażenia. Wszyscy doskonale wiedzieli kim Frida jest - socjopatką do której momentami lepiej było nie podchodzić bez metalowego pręta i stroju ochronnego, ale jeśli wybór reszty jakimś cudem padnie na nią...
Naraz obsługa dronów sprzątających wydała się kobiecie spełnieniem marzeń i pracą idealnie dostosowaną do jej zdolności socjalnych.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 01-03-2015, 01:43   #108
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Załoga spisała się na medal. Stanęli na wysokości zadania. Zrobili to, co trzeba było oraz to, co Ineth chciała. Mimo ciężkiego lądowania na powierzchni byli wszyscy. Żyli. Strasznie chciała się z nimi tym podzielić. Opowiedzieć wszystko od początku do końca. Oddać trochę pozytywnej energii… Ale nie była w stanie. Mimo, że oni byli gotowi esperka nie potrafiła przełamać się. Na dodatek kolejne turbulencje i wytrzęsienie błędnika ponownie pogorszyło jej samopoczucie.

Kiedy tylko wszystko się uspokoiło pierwsze chwile poświęciła na odpięciu się od fotela i upadku na czworaka. Kiszki skręcało tak samo jak w maszynowni ale najgorsza w tym była powtórka wstrząsów po dość niedługim czasie od poprzedniej serii. Zataczała się, choć ze wszystkich sił starała się nie ruszać głową. Łapała oddech i rzygała… choć już nie miała czym. Wszystko wyleciało w mesie. Puste skurcze zamiast stopniowej ulgi potęgowały tylko ból. Wychodzący Isaac usłyszał tylko pomruk w odpowiedzi na samoprzydzielenie sobie zadania. Brak kontaktu z zastępczynią kapitana kumulował niepokój, który ulał się Morganowi. Do tego czasu obecni byli już wszyscy a minuty od wylądowania wystarczające, by Ineth nie miotało po ścianach. Słabość i zawroty głowy były wciąż obecne. Tak samo jak jej stan spięcia i zdenerwowania. Natomiast na jego słowa uniosła głowę a na twarzy malowało się przerażenie. Im więcej wątpliwości, czy zarzutów wypływało ze strony Morgana tym większa panika ogarniała jej twarz. Tym razem nie mogła uciec. Była sama na szóstkę, zamknięta szczelnie w miniaturowej klitce. Temat, którego unikała za wszelką cenę był już nie do uniknięcia. Opuściła wzrok przechodząc ze sobą wewnętrzną walkę. W końcu powoli usiadła na piętach.

- Ja… - zawahała się jeszcze lekko drżącym głosem - Ja… byłam w maszynowni przed pierwszą utratą zasilania. Ja ułatwiłam dostęp kapitanowi do ogniw. Ja go wysadziłam. Ja sprowadziłam was na tą planetę… - wypaliła jak z karabinu beż słowa wytłumacza. Waga tych zdań była na tyle ciężka, że dopiero wypowiedzenie przy wszystkich i przyznanie się ściągnęło ich brzemię. Odetchnęła z niesamowitą ulgą - Okłamuje was… Powinniście to wiedzieć… Przepraszam… - dopowiedziała a jej twarz wróciła do swojej starej miłej i niewinnej natury, wraz z wiecznym uśmiechem, który tym razem był nieco niemrawy ale wyrażający skruchę.
 
Proxy jest offline  
Stary 01-03-2015, 09:59   #109
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wokół szalała lodowa burza, kiedy mechaniczny SCORPION przedzierał się przez zamarznięte szaleństwo. Pilotujący go Clarke robił to z dużą wprawą, ale i on odczuwał respekt przed tym, co działo się na powierzchni planety. Był inżynierem i chociaż nie specjalizował się w technologii terraformingu, to jednak doskonale rozumiał mechanizmy wdrażane przez Polarian.

Podgrzewali atmosferę Perły chcąc rozpuścić zalegające pokłady soli. Zapewne potem rozpoczną hydrolizę, zmieniając pozbawioną wody planetę w idealne dla ich gatunku środowisko. Baza wypadowa na terytoria Federacji. Blisko i daleko zarazem. Idealny ruch strategiczny.

Kawałki skrystalizowanej soli uderzały o wzmocnioną os monitem stal, z której zrobiono pancerz mecha. Holowyświatlacz przed twarzą pilota wyraźnie wskazywał położenie THUNDERA. Niespełna dwa kilometry. Spacerek po parku.

Zatrzymał się prze myśliwcem, podrzucił cięższe skafandry Mr. Jonesowi i Westowi a potem, starając osłonić ich przed szalejącymi żywiołami, poprowadził w stronę lądownika.

Nie było tak źle. Śmigające wokół, skrystalizowane odłamki były miękkie i rozpadały się nawet po trafieniu w zwykły kombinezon. Wyglądało na to, że przecenili poziom zagrożenia. Ale lepiej to, niż zapłacić potem najwyższą możliwą cenę.

Po chwili cała siódemka załogi z AJOLOSA znalazła się wewnątrz lądownika. Rozdając broń, dzieląc pomiędzy sobą zasoby. Aż do momentu, gdy gromadząca się od kilku godzin emocjonalność w końcu musiała znaleźć ujście.

I zaczęło się.

Atakiem na Ineth Rowens, w której działaniach upatrywali wszystkiego, co najgorsze. Strat w sprzęcie w tym tej najdotkliwszej – utraty AJOLOSA.

* * *

- Ineth. To nie jest odpowiedź na moje pytanie - warknął rozeźlony Ross. - Wiemy gdzie byłaś i jakie wydawałaś decyzję. Chcę wiedzieć dlaczego! - nie odpuszczał jej ani trochę. Jeśli myślała, że się pokaja i wszystko będzie cacy, to się musiała przeliczyć. Nie chodziło mu o jakieś gówienko, jak wylanie kawy czy zarzyganie butów. Chodziło o ciąg wydarzeń, jaki jego zdaniem, doprowadził do utraty ich korwety. - I o co do cholery ci chodzi z tym okłamywaniem? Mów wreszcie pełnym zdaniem! - rzucił do niej z pełnią złości i frustracji na jej idiotyczne uniki i półsłówka. Miał tego zdecydowanie dość.

- Mam nadzieję, że przeżyjemy - powiedział Tony - I że wyrokiem sądu wojskowego zostaniesz zdegradowana i osadzona do końca jak najdłuższego życia. Przez ciebie nie wysłaliśmy meldunku. Doprowadziłaś do zniszczenia Ajolosa. O takim drobiazgu, że wylądowaliśmy w tej solnej zupie, nie wspomnę. Więc zamiast pieprzyć trzy po trzy i robić niewinne minki powiedz, dlaczego nas zdradziłaś. Zanim zrobimy to, co ze zdrajcami się robi podczas wojny. - Nie powiedział jej, że na Thunderze zostawił zapis wydarzeń i rozkazów esperki, które doprowadziły do zniszczenia korwety.

Jones stał spokojnie z tyłu. Skaner, pilot coś tam strasznie się pieklili, i nawet im się nie dziwił. Ineth dała dupy, a jej niewinna minka tylko potęgowała uczucie wkurwienia, jakie narastało w zwiadowcy. Zniszczenie Ajolosa sprawiło, że byli po kostki w gównie, będąc wywróconym głową do dołu. Zwiadowca spoglądał na swoje cygaro czując wewnętrzny dylemat. Całe życie wychowywano go w oparciu na kodeksie i zasadach, a teraz miał dylemat. Z jednej strony dowódca to świętość, wódz na polu, za którym powinno się iść nawet na śmierć. Z drugiej strony Ineth zdradziła ich, zasady panujące wśród oficerów, skazując ich na śmierć. Nie będzie ona jednak chwalebna, na polu walki, gdzie ich ofiara miałaby służyć czemuś większemu, tylko była ona powodowana niekompetencją, sekretami ich dowódcy. Pseudo-dowódcy, który nie miał jaj. Wyszedł przed szereg wszystkich, i w jednym ułamku sekundy w jego ręku pojawił się pistolet. Lufa wycelowana była prosto w śliczną buzię Ineth.

- Zapytam raz, i jeśli nie dostanę prostej odpowiedzi, załatwię Cię tak że nie znajdziesz zatrudnienia nawet w tureckim burdelu. Co tu jest do kurwy nędzy grane? - warknął, spoglądając w końcu Jones zimno na panią kapitan.

- Więc musisz mnie zastrzelić, bo odpowiedź nie będzie prosta i krótka – odpowiedziała ta spokojnie patrząc w oczy Mr.Jonesa. Niestety człowiek mierzący bronią w twarz miał większą siłę przebicia niż zgromadzony za nim tłum. Nie mniej, musiała zacząć od początku.

- 95 procent zgonów z udziałem prądu nie jest wynikiem wypadku, a pewnej słabości wszystkich esperów - kontynuowała Ineth wyjawiając sekret Federacji. - W tym przypadku niestety tych nieodkrytych. Mam tą słabość i nie potrafię z nią walczyć… Jeszcze. Dowództwo, jak i Seret o tym wiedzą, dlatego na wszystkich okrętach mam zakaz wchodzenia do maszynowni, czy jakichkolwiek miejsc z ogniwami energetycznymi. Mimo tego, po skoku do Alfa Scuti wysłał mnie do maszynowni. Wiedział jak na mnie to wpłynie i wiedział, że do niej w jakiś sposób wrócę. Wróciłam. Na swojej zmianie, po sesji z Firdą. Wzięłam ten sam klucz, którego użył Isaac podczas wymiany ogniw. Odkręciłam skrzynkę i miałam bezpośredni dostęp do ogniwa. Ocknęłam się dopiero po paru godzinach. Parę chwil przed zmianą. Nie miałam czasu, żeby skręcić jej ponownie, by nie wzbudzać podejrzeń. Zamknęłam ją tylko bez przykręcania - zwróciła się do Isaaca - Nie wydawało się tobie dziwne, że Seret gołymi rękoma i bez narzędzi dostał się do tego samego ogniwa? - uśmiechnęła się delikatnie - Miał plan, lecz nie zdążył go zrealizować, ale podzielił się nim podczas pierwszego spadku napięcia. Dokładnie wiedział, co będę robić, jakby przewidział. Podzielił się wizją lądowania na tej planecie. Musiał być esperem. Dlatego wiedziałam, że nie jest w swojej kajucie a w maszynowni. Wiedział również, że zacznę zamazywać wymalowane znaki na ścianie. Myślałam, że to w jakiś sposób go obezwładni, lecz nie spodziewałam się wybuchu. Podążałam za wizją… Gdybym wam powiedziała, że musimy tu lądować na samym początku zamknęlibyście mnie, tak samo jak Sereta. Było to widać w waszej reakcji po jego rozkazie ataku. Dlatego musiałam uciec do stopniowego nie dawania wam innego wyboru. Raz zawahałam się przy namowie Tonego… Ale później wróciłam do planu Perły - zwróciła się tym razem do Fridy z również delikatnym uśmiechem spod leko opuszczonej głowy - Celowo wywoływałam u was wściekłość. Potrzebowałam jej… Choć tak na prawdę wy sami jej potrzebowaliście. Wasza wściekłość wyciągnęła od was wystarczająco siły by podołać zadaniu. Bez tego by nas tu nie było - zakończyła patrząc na wszystkich. Wykorzystała ten sam chwyt na całej załodze jak podczas sesji na Fridzie.

- Na razie to jest głupie opowiadanie, nie mające sensu - stwierdził Tony. - W jednym zdaniu opowiedz, po co nas tu ściągnęłaś, a potem wyrzucimy cię na zewnątrz bez skafandra. Śmierć za śmierć, tak to się chyba mówi. Twoja będzie ciut szybsza, niż nasza.

- Wściekłość? - Van Belzen z niedowierzaniem wpatrywała się w stojącą naprzeciwko esperkę, a w jej głowie chęć szybkiego zakończenia sprawy walczyła z resztkami zdrowego rozsądku, obijającymi się gdzieś wewnątrz czaszki. Nie mogła pojąć, jakim cudem Rowens jeszcze stoi na nogach? Zamiast jasnych, klarownych odpowiedzi uraczyła oddział kolejną porcją bzdur i jeszcze oczekiwała, że wszyscy pochylą główki i z pokorą oraz pełnym współczuciem poklepią ją po ramieniu, dziękując… no właśnie, za co? Za ślepe poprowadzenie ich na śmierć, zniszczenie bodajże jedynego środka transportu, mogącego wynieść ich poza ten przeklęty układ? Za zdradę Federacji i sabotaż misji, bo o zdradzie tej mniejszej, międzyludzkiej, nawet szkoda było gadać. Frida zamknęła oczy i powoli policzyła do dziesięciu, zgrzytając zębami przy każdej pomyślanej cyfrze. Wiedziała, że przekazywanie dowództwa idiotce spoza żołnierskiej braci jest równie mądre, co zabawa pociskiem nuklearnym po pijaku i z zawiązanymi ślepiami. Wciąż pamiętała rowensową wycieczkę do mesy w najgorszej z możliwych chwil. Wycieczka - bardziej pasowało tu słowo ucieczka. Esperka uciekła, zostawiając resztę na pastwę losu. Nieważne, w jakim stanie była: rzygająca, srająca pod siebie, czy z oderwaną kończyną - jako p.o.d. winna przyczołgać się na mostek, ale to już było istotne.

-Ty głupia kurwo, zabiłaś nas wszystkich - wbrew samej sobie, nawigator mówiła spokojnie - I jeszcze śmiesz się szczerzyć, jakby nic wielkiego się nie stało? Daruj sobie to pierdolenie pokrzywdzonej dziewczynki, bo nikogo na litość nie złapiesz. Nie pierdol głodnych kawałków o własnej odwadze, poświęceniu i walce z przeciwnościami jebanego losu, wszechświatem i chuj wie, czym jeszcze. Dałaś dupy tak koncertowo, że więcej do dodania nie ma. Przez ciebie rozjebali AJOLOSA, a my wylądowaliśmy tutaj... pytanie brzmi, po co? Po chuj nas tu, kurwa sprowadziłaś? Masz do podparcia swoich teorii jakieś fakty, czy tylko urojenia? Przysięgam, że jeśli jeszcze raz wyjedziesz z podobnym bełkotem, to rozjebię ci łeb i nie będę roztrząsać tego, czy jesteś ułomna, czy po prostu pierdolnięta. Jones, zdejmij palec ze spustu. Jeszcze szmatę zastrzelisz przez przypadek...a to by był zbyt łaskawy koniec - zwróciła się do łysola.

- Podążałam za wizją… - odpowiedziała spokojnie, lecz poważniej i bez uśmiechów- Zrobicie to, co uważacie za słuszne. Nie będę was od tego odciągać. - zwróciła się do Mr. Jonesa i jego lufy pistoletu - Jeśli uważasz, że powinieneś pociągnąć za spust, zrób to. Ty trzymasz pistolet, to jest twoja decyzja.

- Wizja. Wzruszające. To wszystko? - spytał Tony. - W takim razie nie ma na co czekać.

Przeszedł obok Rowens, tak, by nie znaleźć się między nią a lufą, po czym spokojnie wymontował z jej skafandra ogniwa zasilające. Bez nich skafander po kilkudziesięciu minutach stanie się niczym więcej, jak bezwartościowym kawałkiem syntetycznej, super wytrzymałej tkaniny.

- Wizja? Jesteśmy tu bo ty miałaś jakąś jebaną wizję?! Bo ci kurwa Seret kazał?! – wybuchnął Ross. – Bardzo ciekawy zbieg okoliczności, ale jakoś dziwnie go tu nie ma. Boo… nie żyje. Jakoś więc mało wiarygodnie brzmi to, że kapitan okazał się jakimś nielegalnym esperem, zdywersował własną, elitarną jednostkę ze sobą na pokładzie po to… no właśnie nie wiem po co. I jakie kurwa znaki w kabinie, co ty bredzisz?! Znów jakoś dziwnie nikt prócz ciebie tam nie był. Bardzo wygodne prawda, ale wiesz co? To nieważne. Nawet po tym co mówisz Seret miałby niby jakąś wizję, a nie ty. Co się kurwa zmarłym zasłaniasz? Że ci kazał?! Że rozkaz?! Do chuja po jego śmierci ty byłaś dowódcą, więc równie dobrze mogłaś kazać nam wracać z systemu, a jego słowa już cię nie obowiązywały! Więc jesteś współodpowiedzialna albo co bardziej prawdopodobne - sama od początku wpadłaś na ten pomysł i teraz dorabiasz historyjkę do faktów które są dla nas niesprawdzalne. Myślisz, że jesteśmy kretynami?! Jakbyś grała fair to byś powiedziała, o co chodzi, zamiast sabotować własny okręt jak jakiś jebany, pierdolony dywersant! Wal się ze swoją wizją! - Ross był wściekły jak nigdy. Nie dość, że Ineth brała ich wszystkich za jakichś niedorozwojów, którym nie warto się dzielić jej superchytrym i genialnym superplanem lądowania pod nosem Polarsów na jakiejś zapomnianej planecie, to jeszcze rozwalila im ich korwetkę. Jak tak chciała tu być, to niech sobie będzie. Ale czemu ich w to miesza? Mogła się zdesantować w kapsule czy nawet zdezerterować promem i dalej niech się buja sama na tej kochanej Perle. Po chuja niszczyła AJOLOSA?! Ani on, ani ona nie byli jej własnością by sobie mogła o tym decydować jak o wyrzuceniu śmiecia do kubła.

- Mam dość tego twojego błaznowania – kontynuował swoją tyradę Ross – . Zwisa mnie ta twoja wizja i niedorzeczny, supertajny plan. To nie jest nasz plan. Ani plan Floty. A my jesteśmy Flota. Mamy zadanie do wykonania a ty je sabotujesz. Nie mogę przyjmować rozkazów od kogoś takiego. - rzekł nagle całkiem spokojnie. Położył pięści na biodrach i patrzył na nią przez chwilę. - Składam oficjalny wniosek o pozbawienie Ineth Rowens dowództwa jako niepoczytalnej i niezdolnej do pełnienia jakichkolwiek oficjalnych funkcji, zwłaszcza dowódczych. A, że jesteśmy we Flocie, a nie jakiejś pirackiej cywilbandzie, więc zrobimy to jak się we Flocie robi. Czyli wedle hierarchii. Następni w kolejce są Isaac i Frida. - popatrzył na dwójkę wymienionych kandydatów na dowódców. Ineth była dla niego skreślona, ale zbyt szanował ideały Floty do jakiej sie zaciągnął na ochotnika, by ją ot tak rozwalić czy wywalić bez skafandra. Miał zamiar ją odstawi pod sąd federacji i bardzo chętnie złożyłby obszerne zeznania w jej akcie oskarżenia. Ale rozwalić ot tak się nie zgadzał.

Jones trzymał spokojnie cały czas palec na spuście mierząc do Rowens. Cała ta historia była niczym dobry hollywodzki film, tak więc dla niego była stekiem bzdur.

- Nadal nie odpowiedziałaś na pytanie. Powtórzę pytanie, dlaczego chciałaś nas tu ściągnąć- zapytał chłodno. Tym razem lufa, która była wycelowana w łeb esperki, skierowała się ku nodze. A konkretniej w kolano. Zwiadowca był prostym człowiekiem, o prostych zasadach. Tajemnice, sekrety to nie była jego działka. Pytanie, odpowiedź. Inaczej..inaczej robiło się nieprzyjemnie.

- Jakby Seret bardzo chciał żebyśmy wylądowali, to wystarczyłoby żeby wydał rozkaz przejścia na orbitę w okolicy Perły, był kapitanem, miał do tego prawo, wystarczyło się powołać na tajny rozkaz, wrzód na dupie, albo zgagę. Więc konkretniej z tą wizją, bo to się faktycznie kupy nie trzyma. - Dodał krótko kanonier przeglądając ładunki wybuchowe, zastanawiał się, który podczepić pod esperkę. Miał takie śliczne nowiutkie działka na AJOLOSIE, rakiety, a przez tą psychopatkę, którą ktoś obdarzył stopniem, wszystko poszło w cholerę.

Widząc, jak lufa broni powoli kieruje się ku dołowi, Van Belzen przewróciła oczami.

- Ja pierdolę...chcesz tą kurwę taszczyć? - rzuciła do zwiadowcy, krzywiąc się przy tym, jakby ktoś postawił jej pod nos coś wyjątkowo śmierdzącego - Celuj w łapę, a nie w nogę.

- Odpowiedziałam na pytanie: Podążałam za wizją - powtórzyła się mrużąc oczy.

Nie mogli tegoo zobaczyć, nie mogli tego poczuć, ale Ineth powoli, tak jak ją uczyli w Korpusie, otoczyła swoje ciało niewidzialną tarczą ESP. Miała nadzieję, że nie strzelą. Nie chciała rykoszetów w takim cisnym pomieszczeniu. Jednak strzelili!

Jones nacisnął spust celując w rękę Esperki. Na jego twarzy nie było nic widać. Zero emocji.

Huknęło. Odbiło. Strzał nie dosięgnął celu, lecz zatrzymał się na niewidzialnej tarczy energetycznej. Odbita wiązka energii uderzyła w ścianę lądownika, odbiła się od niej, trafiła w miejsce nieopodal siedzącego Chana prawie zmieniając jego głowę w rozbełtany kawałek ciała. W lądowniku dało się wyczuć zapach zjonizowanego powietrza.

Jones widząc że w ten sposób nic nie osiągnie schował pistolet do kabury. Cóż, trzeba będzie załatwić to w tradycyjny sposób. Z szerokim uśmiechem na ustach podszedł do Esperki natrafiając na ścianę energetyczną, która odrzuciła go w tył. Słynna ESPERSKA tarcza, która członków Korpusu czyniła niemal nadludźmi w takich sytuacjach. Wiedzieli, że aby sobie z nią poradzić musieliby mieć drugiego espera albo EMP, albo broń o zdecydowanie większej sile rażenia, niż moc Ineth. Lub musieli poczekać, aż p/o kapitan straci swoją koncentrację. Na szczęście jej moce były czysto defensywne, to też wiedzieli.

- No to załogo mamy małego pata – warknął wkurzony Mr.Jones – . Albo poczekamy aż jaśnie Rowens osłabnie i wtedy może nam uda się przejść jej tarcze, albo wyrzucimy ją po prostu z lądownika i niech nasza Czarodziejka z księżyca sama sobie tutaj radzi. Jeśli o mnie chodzi, dla mnie jej rozkazy, w tym momencie znaczą tyle co nic. Z racji tego iż nasza Pani kapitan świadomie, celowo i z pełną celowością doprowadziła do tego, że nasze jedyne źródło transportu zostało przy jej udziale zniszczone, oraz że jej działania szkodziły zadaniu jakie wyznaczyła nam Flota proponuję po wojskowemu odebrać jej dowództwo. - zamilkł czekając na to co powie reszta.

- Wizją?! Ty znowu z tą wizją?! Wiesz co Ineth? Zasuwaj sobie za tą swoją wizją. Tam masz drzwi. - wściekły skaner widząc jak o mało przez tę całą nerwową atmosferę nie stracili Chana miał blondyny dość. Nie chciał z nią latać ani teraz ani kiedykolwiek później. Przebywać też nie. - I jeszcze jedno. Jak dla mnie jakiekolwiek podejrzane zachowanie z twojej strony wobec kogokolwiek z nas czy naszych, naszych kurwa a nie twoich, jednostek będę uważał za wrogie na równi z Polarsami. Z nimi to do chuja chociaż sytuacja jest jasna po której stronie stoją - wkurzony Ross odszedł od niej i siadł na fotel na którym przyleciał z potrzaskanego obecnie “Ajolosa”.

Isaac przysłuchiwał się całej rozmowie z niedowierzaniem. Cała sytuacja, opowieść Ineth, wizje i inne pieprzone przewidzenia rodem z oddziału psychiatrycznego, były tak abstrakcyjne, że technik nie mógł w nie uwierzyć. To się nie mogło dziać naprawdę. Inżynier musiał mocno uderzyć się w głowę podczas jakichś rutynowych napraw na AJOLOSie i teraz leży nieprzytomny w maszynowni, a jego nadwyrężony uderzeniem mózg serwuje mu serial o jego załodze nieustannie pchanej do samodestrukcji przez espekrę. Gdy wszyscy na chwilę zamilki Isaac odezwał się.

- Jako najstarszy stopniem, przychylam się do wniosku Morgana Rossa oraz Tony’ego Westa o pozbawienie władzy pełniącej obowiązki kapitana. Ineth Rowens - zwrócił się do esperki, a mówił wyjątkowo spokojnie i bez emocji - Jesteś aresztowana za zdradę, doprowadzenie do zniszczenia okrętu i narażenia życia i zdrowia załogi. Jeśli tylko uda nam się stąd wydostać zostaniesz postawiona przed sądem wojskowym. Poddaj się dobrowolnie, a obiecuję ci, że nic ci się nie stanie, aż zostaniesz dostarczona przed oblicze sądu - szczerze mówiąc, Isaac miał nadzieję, że esperka złoży “broń” i da się spacyfikować - Następnie proponuję przejść do drugiej części problemu. Frida i ja mamy ten sam stopień, więc to któreś z nas powinno objąć dowództwo. Według zasad armii, jeśli dwóch żołnierzy posiada tą samą rangę dowództwo przejmuje ten, który wcześniej awansował. W takim układzie... - Isaac westchnął ciężko - To będę ja. Mam nadzieję, że wszystkim to odpowiada? - zapytał, mimo, że pozostali nie mieli za dużo do gadania, a sprzeciw p.o. kapitana, bezpodstawny oczywiście, byłby buntem i dezercją. Clarke’owi nie podobało się, że musiał walczyć o swoje życie, a teraz był odpowiedzialny za pozostałą część załogi i za więźnia. Nie był pewny czy uda mu się unieść taki ciężar, ale wiedział, że nie może się poddać.

- Cieszę się, że podjęliście decyzję… - podsumowała a na przygnębionej twarzy pojawił się symboliczny malutki serdeczny uśmiech - Nie chcę z wami walczyć, ani robić wam krzywdy. Ale nie możecie mnie pojmać. Nie teraz. Przepraszam, ale nie mam wyboru.

Uderzenie przyszło nagle. Potężna fala niewidzialnej energii, jak wybuch granatu obezwładniającego, rozrzuciła ich po ścianach, wcisnęła w fotele. Nie mogli się ruszyć, przyciskani do lądownika mocą espoerki. W tej krótkiej chwili zdani na jej łaskę lub niełaskę. Wpatrzeni w jej twarz, pod którą migotały wyładowania elektryczne, podobne do tych, jakie widzieli na twarzy kapitana, nim zamienił się w żywą pochodnię.

- Obecnym zadaniem jest wciąż przejęcie kontroli nad nadajnikiem i wysłanie raportu. – Mówiła Rowens z coraz większym wysiłkiem. Widać było, że utrzymanie tej tarczy ją meczy - Nie zapominajcie o tym. Isaacu, cieszę się, że mogę oddać tobie załogę całą i zdrową. Oby tak zostało do końca. Nie dajcie się zabić i przeżyjcie jak najdłużej. Wiem, że dacie radę. Jesteście najlepsi w Federacji - uśmiechnęła się smutno i skierowała się do wyjścia, lecz przystanęła w pół kroku widząc Fridę[/i] - Ah… Jeszcze jedno. To, co wyciągnęłam z kajuty Sereta[/i] - sięgnęła do swojego WKP i podzieliła się danymi z komputera kapitana jak i zrobionym zdjęciem ściany - Nie chcę brać tego ze sobą a tym bardziej do grobu. Oby było tam coś wartościowego - następnie po paru krokach spojrzała na Morgana - Zabawne, że mimo wszystkich rzeczy, które się działy, najbardziej intrygujące i tajemnicze dla ciebie jest moje rzyganie w mesie - zmiana tematu rozchmurzyła esperkę a na jej twarzy zagościło ciepłe rozbawienie - Co miałam zrobić? Wyrzucać wszystko na mostku? Pod wasze nogi? I kto by to posprzątał…? - śmiejąc się lekko obejrzała po raz ostatni ludzi, z którymi spędziła ostatnie pół roku - Powodzenia… Wierzę w was… - wypowiedziała ostatnie słowo po czym w jej kombinezonie zapaliło się podświetlanie a SPŻ zaczęło startować. W kombinezonie, w którym NIE było ogniwa zasilającego, które Tony cały czas miał przy sobie.

INETH ROWENS


Wyskoczyła w szalejącą burzę śnieżno-solną. Ruszyła powoli, przyciśnięta wysoką grawitacją Planety w bok. Lekko kręciło się jej w głowie – efekt uboczny używania mocy ESP. Powlokła się w bok, kierując bardziej na ślepo, niż w jakimś konkretnym kierunku. Byle dalej od lądownika i załogi.
Czuła to. Gdzieś, pod skórą, coś się powielało, mnożyło, rozrastało niczym pasożyt lub symbiont. Rosło w siłę.

Rowens czuła to. Głód. Głód energii. Nienasycony. Nieskończony. Potężny. A obecnie najbliższym źródłem tej energii była broń energetyczna byłej załogi, ogniwa zasilające lądownika i myśliwca.

Ruszyła szybciej, znikając pomiędzy rozsypującymi się formacjami solnymi, znikając z oczu potencjalnego pościgu.


POZOSTALI

W końcu mogli się poruszyć. Energia, która dociskała ich do ścian i wciskała w fotele lądownika puściła, kiedy tylko właz wyjściowy na lądowniku zamknął się esperką. Jednak, nim udało się podnieść minęło kilka dodatkowych cennych sekund, to wystarczyło, by była kapitan oddaliła się poza zasięg wzroku.

Teraz musieli podjąć decyzję - co dalej?

Rowens gdzieś tam była. Pewnie wystawiona na szalejące na planecie żywioły nie pożyje na tyle długo, by mieli się nią przejmować, ale czy aby na pewno? Czy stanowiła zagrożenie dla nich i ich bezpieczeństwa? Czy za kilkadziesiąt minut czy nawet szybciej, umrze gdzieś tam, w samotności? Musieli to mieć na uwadze, przy planowaniu swoich kolejnych ruchów na Perle.

- Temperatura na zewnątrz podnosi się bardzo szybko. Teraz mamy już minus pięć stopni Celsjusza. W tym tempie za chwilę powierzchnia planety zacznie się topić, a zamiast śniegu zacznie spadać solny deszcz.

Van Belzen przyglądała się odczytom lądownika.

- Musimy zacząć działać szybko. Polarianie pochodzą z układu gwiazdy polarnej. Wszyscy wiemy, że Gwiazda Polarna to tak naprawdę dwie gwiazdy. Odkrył to jeszcze w czasach przed lotami kosmicznymi astronom o nazwisku Herschel. Poza tym to nadolbrzymy, które emitują ponad dwa tysiące energii więcej niż stare Słońce. Temperatury w ich systemie planetarnym podchodzą pod naprawdę ostre tropiki. Zakładam, że ryby próbują to samo osiągnąć na Perle.

Clarke przestukał coś na swoim naręcznym WKP.

- Patrząc na postęp wzrostowy temperatur zakładam, że proces terraformingu potrwa około dwustu czterdziestu standardowych jednostek czasowych, czyli starych godzin. Trudno mi jednak przewidzieć kolejne fazy cyklu i ich wpływ na nasz organizm. Ale Van Belzen ma rację. Trzeba się sprężać.

Teraz musiał przejąć dowodzenie. Wydać rozkazy i mieć nadzieję, że pozwolą im one przetrwać. I musiał podjąć decyzję, co ma zrobić z oszalałą esperką czającą się być może gdzieś blisko. To też powinien uwzględnić w swoich rozkazach.
 
Armiel jest offline  
Stary 01-03-2015, 16:23   #110
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
- Wal się Rowens! Ostrzegałem cię jak będę traktował właśnie takie na przykład numery! - warknął przez wyszczerzone z wściekłości zęby Ross. Spodziewał się, że mimo wszystko jakoś blondzia pójdzie po rozum do głowy ale jednak wybrała swój los sama i najwyraźniej odbiło jej do reszty. O ile wcześniej był jeszcze skłonny jakoś bawić się w jej aresztowania czy co to nagły esperski atak na resztę rozbitków z Ajalosa pozbawił go resztku skrupułów.

Gdy tylko poczuł, że niewidzialna moc puszcza i opadł na czworaka na podłogę zerwał się ku konsoli promu. - Chyba zapomniała z kim pogrywa... - rzucił wściekle i odpalił powiększenie w jednego z ekranów. - Ha! Mamy ją na GPS. Mamy kontakt! Nie schowa się nam. - odwrócił się do reszty załogi.

- Jak ma tę woją tarczę włączoną to nasze karabiny mogą jej niewiele zrobić. Ale sprzęt "Skcorpiona" już tak. - uśmiechnął się wrdenie. - Proponuje by Mr. Jones dosiadł swojego rumaka, i na maskowaniu rozwalił ją rakietą czy dwiema. Bedę podawał bierzący namiar. Wystarczy przebić jej skafander i atmosfera zrobi swoje. Ale by mieć pewność niech dwóch ludzi go ubezpiecza z karabinami. Na wypadek jakiś nagłych siupów. Sugerowałbym zachować dystans i załatwić sprawę z daleka. I nie rozdzielać się by nas nie wyłapała pojedynczo. - plan Ross'a był dość prosty. Zamierzał skorzystać z szalejacej wokół burzy i ograniczającej widoczności i rozwalić Ineth za pomocą skorpionowej rakiety. Coś co miało wystarczającą siłę uderzenia by odczuły to kosmiczne jednostki pownno z nadmiarem przebić te jej chujoską tarczę. Do tego rakieta była obszarówką więc wystarczyło mieć przybliżony namiar a nie dość konkretny jak przy reszcie ich uzbrojenia. A wystarczyło przebić jej jeden raz skafander by siarkowodór z atmosfery zrobił resztę.

Na wypadek gdyby próbowała coś zrobić albo teren jej sprzyjał mogło sie przydać dwóch ludzi z osłony z karabinami. Liczył, że nie da rady zbyt długo utrzymać takiej tarczy energetycznej na tyle mocnej by dać im odpór. A same karabinki powinny sobie poradzić ze skafandrem. Ogólnie więc byłaby to taktyka osłony pojazdu przez piechotę. Póki by trzymali odległość i się razem osłaniali nie rozdzielajac się byłoby kombo jakie zmuszonej do utrzymywania ciągłej tarczy esperce byłoby ciężko przebić.

Ale podobał mu sie też pomysł Fridy z ogniwami. To był dobry myk. - A jakby się gdzieś skitrała czy co, myślę, że parę rzuconych tu czy tam tak radośnie jarzących się energią ogniwek wywabi ją nam pod lufy. - skońćzył przedstawiać swoją wizję definitywnego pozbycia się sabotażystki i zdrajczyni.

- A załatwić ją trzeba. Może nam się dorwać do czegoś na promie albo pustego Thundera. A jak nie to nie mam ochoty oglądać się co chwila za ramię podczas naprawy nadajnika. A jak się skitra gdzieś w ruiny albo jeszcze jakieś butle z tlenem znajdzie to trzeba będzie sie znów z nią użerać od nowa. Więć teraz mamy szansę ją załatwić ale trzeba to załatwić szybko zanim gdzieś się skitra, zwieje albo coś nam zmaluje. - jak to miał w zwyczaju uzasadnił swoją wypowedź. Patrzył głównie na Izaaca bo w tej chwili on był tu szefem. Ross liczył, ze jak zareagują natychmiast mają szansę załatwić sprawę za jednym czy dwoma poaciągnięciami spustu bez zbytniego ryzyka i straty czasu z ich strony. Ale trzeba było się spieszyć.
 
Pipboy79 jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 18:53.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172