Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-03-2015, 19:11   #28
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
z podziękowaniami dla Pipboya za wspólnego doca

Chaos, bieganina i ogólny harmider. Morneau, Mirza i Harrington spełnili swój obowiązek, uwieczniając moment śmierci White’a. Kobieta dodatkowo obfotografowała twarze zebranych, mając w pamięci by w wolnej chwili wszystkim się dokładniej przyjrzeć. Całą trójka zapakowała się pospiesznie do wysłużonego samochodu. Opuścili teren hotelu, lawirując między biegającymi w popłochu ludźmi. Niektórzy z nich mieli broń, inni ściskali w dłoniach przeróżne plakietki, czy legitymacje i wymachiwali nimi do tych pierwszych w nadziei, że laminowany skrawek papieru pozwoli im wyjść z całego zamieszania jak najszybciej i bez strat własnych.
- Pięknie, kurwa - siedząca na tylnej kanapie Constance westchnęła z rezygnacją, sięgając po laptopa. Ramiz bębnił nerwowo palcami o kierownicę. Harrington ściskał w dłoniach aparat, lecz pod wrogim spojrzeniem ochrony i policji jego zapał do robienia zdjęć jakby wyparował.

Jechali na tyle szybko, na ile pozwalały warunki. Co chwilę mijały ich wozy policyjne, jadące w przeciwnym kierunku, a błysk i zawodzenie ich syren przywodziły na myśl początek jakiejś apokalipsy.
Ostre, agresywne preludium przed większych chaosem...bo że ów chaos nastanie, nikt nie miał najmniejszych wątpliwości. Zamach i morderstwo ambasadora Stanów Zjednoczonych - coś takiego nie mogło przejść bez echa, po prostu nie mogło. Pytanie brzmiało: jak zareaguje reszta państw, bo że Jankesi dostaną białej gorączki - w to też nikt nie wątpił.
- Może to wina Indii - Ramiz pierwszy przerwał panującą w samochodzie ciężką ciszę, dając przy okazji upust największej narodowej nienawiści każdego Pakistańczyka. Robert szybko podłapał temat i przez większość trasy panowie przerzucali się uwagami na temat zamachu, zastanawiając się co teraz będzie, jak zareagują poszczególne kraje. Morenau słuchała tego z pozoru bez zainteresowania, wtrącając światłe uwagę typu “mhmmm, ”taaa i ”zobaczymy”, gdy któryś z towarzyszy zwrócił się do niej bezpośrednio.

Stukała pospiesznie w klawiaturę, produkując na kolanie kolejne linijki shota i odnotowywała w pamięci każde zasłyszane zdanie. Szczególnie interesowało ją zdanie Mirzy - w końcu był miejscowy i, chcąc nie chcąc, wiedział najwięcej na temat wewnętrznych nastrojów i ploteczek. Nieważne ile ona lub Rob by się nie naczytali i nie nagrzebali - miejscowi zawsze zostawiali coś, czego obcym nie mówili. Liczyła że pod wpływem emocji chłopak wysypie się z czegoś, co według niego istotnie nie było, a hienom takim jak Morneau i Harrington pozwoli skojarzyć niepowiązane dotąd fakty. Anglik widać przyjął identyczną taktykę, bo pozwolił młodemu na wygadanie się.
-...kto normalny by zrobił coś takiego, przecież nikt z obywateli nie chce kolejnej wojny, dlaczego tamci tego nie pojmą wreszcie?!- Ramiz trajkotał z przejęciem, wpatrując się uważnie w drogę przed sobą - Wszyscy będą oskarżać terrorystów, a White’a mógł zdjąć każdy: od zwykłych bandytów i rzezimieszków, po zbirów Al-Quaidy, najemnika...cyngla do wynajęcia, albo coś takiego. Przynajmniej panowie dyplomaci mają teraz stuprocentową pewność, że ich nowe hasło dotarło do ogółu. “Nie oddamy ulic terrorystom - to jakby powiedzieć, że Jankesi mają zamiar panoszyć się po mieście i w ogóle...zrobić drugi Afganistan. Nikt nie chce tutaj drugiego Afganistanu! - chłopak warknął, przyciskając pedał gazu do podłogi - Komuś z bronią się to nie spodobało, a takich osób jest w mieście cała chmara. Jankesi nie są ulubioną nacją w tym kraju, zwłaszcza tacy mundurowi i z bronią. Ktoś mógł zareagować na nowe hasło...hm, “dość nerwowo”. Nawet ktoś, kto do tej pory był jakoś w miarę neutralny. Osoba czy organizacja, nieistotne. Dla jakiejś Al Quaidy i pokrewnych ugrupowań mających w standardzie zatargi z Waszyngtonem - to wymarzona akcja. Ale… ktokolwiek by tego nie dokonał powinien się pochwalić. Bo to sztandarowa akcja by była dodająca szacunku wśród terrorystycznej braci. Właściwie to trochę dziwne, że do tej pory nikt się nie pochwalił akcją na lotnisku bo z terrorystycznego punktu widzenia poszła świetnie, łącznie z męczennikami za wiarę zabitych przez niewiehnych. - ostatnie słowo specjalnie zniekształcił, po czym naraz drgnął i z poprzez lusterko rzucił Constance zawstydzone, przepraszające spojrzenie.

Kobieta uśmiechnęła się i wychyliwszy się do przodu, poklepała chłopaka po ramieniu uspokajającym gestem. No tak...biedak się spiął, bo obraził gościa, którego przyjął pod swój dach. Przez ten ich rodowy honor momentami witki opadały. Morneau nie było głupia - doskonale wiedziała jaką opinię, nie tylko w Pakistanie, mają amerykańscy żołnierze. Zresztą burzenie się o coś takiego zakrawałoby o dziecinadę.
- Trochę dziwne? Mało powiedziane. Już dawno powinno się pojawić ogłoszenie parafialne, najlepiej filmik. Ciekawe na co czekają... może to jakaś zorganizowana, większa akcja? Zobacz - śmigłowiec, lotnisko, a teraz hotel - zarzuciła przynętę, rozsiadając się wygodnie na tylnym siedzeniu - Wszystko jednego dnia…

- Nie mam pojęcia o co chodzi z tym śmigłowcem - Pakistańczyk wyraźnie się rozluźnił i przeniósł wzrok na drugiego mężczyznę - a ty, Rob?

-Niestety - spytany pokręcił głową - Pierwszy raz wyskoczyli z czymś takim.

-No właśnie! - Ramiz ponownie przejął pałeczkę konwersacji - Do tej pory była cisza, nikt nic nie mówił, nikt nic nie widział. Rozbity śmigłowiec? Farid nic mi nie wspominał, a czegoś takiego na bank by nie przemilczał. No ale jak się rozbił to gdzieś w górach, czyli kompletna dzicz. Nawet nie wiemy, czy ktoś już odnalazł ten wrak...to znaczy ktoś z sił rządowych.

Constance uniosła krytycznie lewą brew, akcentując swoje pytanie:
- Kim jest Farid, można mu ufać?

-Niedługo sama się przekonasz - tajemnicza mina Mirzy nie spodobała się dziennikarce ani odrobinę.

Reszta podróży minęła prawie spokojnie, choć dłużyła się nieznośnie. Miasto zostało częściowo sparaliżowane. Przy drogach nadal królowały posterunki i kontrole, które pięciokrotnie zatrzymywały trójkę dziennikarzy, sprawdzając ich dokumenty, wypytując o cel przejażdżki i przeszukując pod kątem posiadania broni. Za każdym razem podróżnicy poddawali się zabiegom mundurowych bez szemrania i ze spokojem powtarzali te same kwestie. Widzieli, że gliniarze są nerwowi. Sytuacja w mieście była na tyle poważna, że prawie co drugi miał przy sobie broń długą.

Radio zaś nieprzerwanie nadawało o zamachu na White’a. Komentatorzy zastanawiali się kto to zrobił i dlaczego, oraz jaka będzie reakcja Waszyngtonu. Chociaż spikerzy starali się mówić spokojnym, rozważnym tonem, w ich głosach Morneau bez trudu wyłowiła strach i solidną obawę o przyszłość. Wyglądało, że na serio boją się, że Amerykanie wkroczą ze swoją armią i “zrobią Sajgon”.
Dzwoniący do stacji ludzie mieli różne zdania. Ktoś tam mówi, że dobrze tak Jankesom, by się tu nie szwendali. Ktoś inny, że teraz za numer jakiś patafianów mogą beknąć wszyscy Paksitańczycy. Znalazł się nawet jakiś starszy gościu, który w swojej wypowiedzi zwalił całą winę na Indie.

Sprawy w domu Ramiza załatwili błyskawicznie, choć lwią część czasu zajęło chłopakowi uspokojenie siostry. Morneau przewróciła jedynie oczami. Wpierw nadopiekuńczy ojciec, potem rozhisteryzowana kolejna członkini rodziny. dziewczyna powinna uważać, coby się jej witki w burkę nie zaplątały, bo by jeszcze orła wywinęła i się połamała bidulka. Od głośnego komentowania jednak się powstrzymała, wiedząc, że zrażanie do siebie miejscowych jest jak strzał w kolano.
Podczas gdy rodzeństwo rozprawiało między sobą o ostatnich wydarzeniach, dziennikarka złapała Roba pod ramię i zaciągnęła do pokoju. W pośpiechu spakowali najpotrzebniejsze rzeczy, ładując po kolei do sportowych toreb drona, kamerę i aparaty. Podczas gdy Anglik kończył zapinać suwaki i upewniać się, że zabrali wszystko co potrzebne, kobieta przebrała się w zestaw “którego nie bedzie szkoda pobrudzić” i zmieniła okulary. Do kieszeni spakowała plik dolarów na ewentualne łapówki, coby w razie problemów mieć jakikolwiek korzystny argument.

Shota do NYT puściła jeszcze w samochodzie, więc przynajmniej nie musiała się spodziewać telefonu od Zimmermanna w najmniej odpowiednim momencie. Za pamięci przestawiła komórkę w tryb wibracji, a starą kartę aparatu wpakowała w obudowę wysłużonej Nokii 3310, którą ze szczerym szerokim uśmiechem wręczyła siostrze Ramiza.
- Jakby coś się działo, albo będziesz się martwić to dzwoń na mój numer - powiedziała, wciskając jej do rąk czarną cegiełkę - Połączenia są darmowe, więc nie krępuj się. Tak będzie łatwiej. Odezwiemy się, jak skończymy...i spokojnie. Przecież nic nam się nie stanie. Diabli nas nie wezmą, swój swego nie tyka.

Wychodząc Constance złapała jeszcze reklamówkę z przygotowanym prowiantem i termos kawy. Podziękowała kiwając lekko głową. Dobrze, że w całym tym zamieszaniu przynajmniej jedna osoba pomyślała o czymś tak przyziemnym jak jedzenie.
Zapowiadała się kolejna nieprzespana noc, a kubek kawy w odpowiednim momencie mógł uratować życie.

Na lotnisko dostali się zdecydowanie szybciej, niż z hotelu do domu. Zatrzymały ich raptem dwie kontrole mundurowych, radio wciąż nadawało nerwowe wypowiedzi, powtarzające się w tej, bądź innej formie.
Zatrzymali się niedaleko lotniska. Rob został w samochodzie, jako że robić za wsparcie z powietrza, reszta ruszyła w kierunku wraku. Widzieli go już, rozłożonego na betonowej płycie. Ramiz prowadził ich prosto na niego. Skręcił niedaleko do policyjnego LR Defendera, będącego dla Morneau po prostu terenówką z kogutem, z której, po nieznośnie długiej chwili, wysiadł gliniarz. Mężczyźni rozmawiali przez chwilę w urdu, a dziennikarce udało się wyłapać, że cała trójka doskonale zdaje sobie sprawę z faktu, że “komisja” którą z Ramizem odstawiają to pic na wodę, fotomontaż. Facet jednak nie rozwodził się nad tematem, ani nie utrudniał. Poinstruował że mają zachowywać się naturalnie i w razie czego iść w zaparte z komisją dokumentującą całe zdarzenie.
-Nikt o nic nie powinien was pytać, ani zatrzymywać. Przeprowadzam was przez kordon i dalej idziecie sami. Po wszystkim podchodzicie do mnie i wracamy tą samą drogą. Jakieś pytania? - dorzucił dość szorstkim tonem, przypatrując się uważnie Amerykance, a ta poczuła się nieswojo. W pośpiechu zapomniała zarzucić na szyję jakąkolwiek osłonę, wystawiając na widok publiczny pokrytą paskudnymi bliznami skórę i dość specyficzny tatuaż w jedynym, nieuszkodzonym miejscu pod prawym uchem.
Ostre światło halogenowych lamp eksponowało złośliwie wszystko, czego nie powinno. Constance odetchnęła i maskując niepokój serdecznym uśmiechem, kiwnęła policjantowi głową.
- Ile mamy czasu, Faridzie? - spytała, patrząc mu prosto w oczy. Drgnięcie źrenic potwierdziło jej teorię i upewniło w przekonaniu, że dobrze trafiła. Dziesięć punktów dla Gryfindoru.

- Za godzinę kończę zmianę, więc dobrze by było, gdybyście do tego czasu się zwinęli. Jeśli nie, to zostaniecie sami, a Ramiz dogadał się ze mną...i z nikim innym. Jak się spóźnicie może być różnie. - odpowiedział na tyle szczegółowo, na ile tylko mógł.

- Ktoś już grzebał w truchle przed nami? Ruszali coś innego niż trupy? Czego możemy się tam spodziewać?

-Cholera wie - słowom towarzyszyło nerwowe wzruszenie ramion - Mnóstwo ludzi się tu w dzień kręciło, nawet pomijając strażaków. Teraz dopiero się jako tako spokój zrobił. Ale w sumie nie wiadomo... w każdej chwili ktoś może wpaść na pomysł by go odwiedzić tak jak wy teraz. Mnóstwo ludzi z rządów i organizacji wszelakich się interesuje tym samolotem. Ja...nie byłem na pokładzie, nie wiem co tam jest. Dostałem zmianę parę godzin temu i mam pilnować kordonu, to pilnuję. Nie podoba mi się to wcale. wolałbym mieć ten dyżur na komisariacie. Taki trefny towar jak takie chujostwo tutaj...ehhh, poza tym w całym mieście teraz jest chujowo dla gliniarzy. Jakaś fucha na komisariacie to prawdziwe szczęście w tych czasach. - dokończył i pierwszy raz od początku rozmowy uśmiechnął się, choć był to uśmiech smutny.

Dalej potoczyło się już błyskawicznie. Stopery w telefonach ustawiono na godzinę i cała czwórka przeszła dziarskim krokiem przez kordon. Farid, tak jak zapowiedział, został przy strażnikach, a para dziennikarzy ostatnie metry pokonała samotnie. Samolot został dość dobrze oświetlony, jako że przepchnięto go pod samy płot lotniska: łapał się i na światła latarni i tych miejskich ulic, a także blask lamp wzdłuż ogrodzenia.

Pierwsze co się rzucało w oczy to kokpit. Cały przód kadłuba, a zwłaszcza on, został zmasakrowany strasznie. Pojedyncza przestrzelina z przodu była tak duża, że można by przez nią pięść włożyć. Pęknięcia kumulowały się na przodzie dziobu, wiec szyba żadna sie nie ostała. Widać zależało bandytom by wykończyć obsługę. Morneau dostrzegła też sporo przestrzelin w silnikach, zwłaszcza tych spalonych. Ogień częściowo spowodował, ze niektóre blachy odpadły ze skrzydeł i obudów silnika i leżały teraz pod samolotem. Wypalone i osmolone dymem silniki na prawym skrzydle wyglądały smętnie. Gdzieniegdzie został sam szkielet. Turbiny silnika były wyszczerbione, niektóre z płatów leżały na ziemi. Connie miała nieodparte wrażenie, że większość przestrzelin jest na wylot. Jak taki pocisk trafił w samolot przewiercał go na wskroś. Dookoła wraku walały się resztki piany gaśniczej, gdzieś tam ujrzała hełm strażacki, mnóstwo śmiecia i spalonych fragmentów blachy wokół całego samolotu. Całemu obrazkowi totalnej rozpierduchy towarzyszył słaby, ale wyczuwalny zapach benzyny. Wewnątrz kordonu stał też tego hammera, co go BWP rozgniótł.

Dziennikarska parka rozdzieliła się: kobieta zaczęła fotografować wrak od zewnątrz, mężczyzna ruszył ku hammerowi. Spotkali się dwadzieścia minut później przy tylnej rampie Globmastera. Dookoła walało się mnóstwo łusek. Mniej wiecej tam, gdzie żołnierze wyskoczyli z ciężarówek i otworzyli ogień. Strzelali gęsto i często sądząc po ilości pocisków i w sumie z taką ilością ognia widać teraz wyraźnie dlaczego bandyci zostali wręcz rozstrzelani w mgnieniu oka. Morneau uchwyciła też wyraźne ślady kół jakie zostawił samolot podczas szorowania po trawie i ładne wgniecenia i opon pojazdów jakie opuściły transporter podczas ewakuacji. Takie zjazd donikąd z terminalem lotniska w tle. Wyszła z tego świetna fotka. Znalazła też krew na tranie. Mnóstwo. Jakby ktoś rozbryznął worek z czerwoną farbą. Na doświadczone oko Conie ktoś odwalił kitę w tym miejscu, pewnie jeden z żołnierzy, bo dookoła walały się cała sterta łusek.

Pustka i ciemność - tym powitało ich wnętrze ładowni. Zapalili latarki i stąpając ostrożnie weszli do środka. Ramiz włączył dyktafon, Morneau z zacięciem robiła kolejne zdjęcia, zerkając co jakiś czas na stoper. Czasu mieli jeszcze sporo.
- Ok, więc wnętrze ładowni jest puste i ciemne. Pierwotnie były tam pojazdy więc jak je wyprowadzono to się pusto zrobiło. - głos Pakistańczyka odbijał się echem w metalowej tubie wraku, mrok rozświetlały natarczywe błyski flesza - Od środka widać wyraźnie przestrzeliny, zwłaszcza jak na zewnątrz natrafi na jakieś światło latarni czy co. W dzień by było to pewnie jeszcze bardziej widoczne. Po podłodze i ścianach walają sie różne siatki transportowe, liny, jakieś śmieci które na ogół służą do mocowania ładunków. Niektóre, zwłaszcza te plastikowe czy gumowe elementy są nadtopione od żaru. Zwłaszcza te przy skrzydłach czyli palących się silnikach.

Dopiero przy miejscu dla pilotów chłopak stracił rezon. Zamilkł, wpatrując się rozszerzonymi oczami w jatkę przed sobą, a jego ciało zatrzęsło się niekontrolowanie. Próbował coś powiedzieć, lecz słowa ugrzęzły mu w gardle. Stał jak słup soli, poruszając bezdźwięcznie ustami. Widząc to Constance podeszła do niego i objęła mocno, głaszcząc uspokajająco po plecach.
-No już, spokojnie - wyszeptała kojącym tonem, łapiąc go za brodę i zmuszając by spojrzał jej w oczy - Dasz radę, kto jak nie ty? Musimy to zrobić, bez ciebie sobie nie poradzę. Głęboki oddech i pamiętaj, jestem tuż obok. To...tylko film, nas tu wcale nie ma.
Widząc, że młody próbuje się uśmiechnąć, sama wyszczerzyła żeby. Było jej żal młodego, który nie należał przecież do wojennej sfory i pewnie pierwszy raz w życiu widział podobny bajzel.
Mirza kaszlnął i znów zaczął nagrywać. Mówił spokojnie, drewnianym głosem:
- Największy Sajgon jest w kokpicie. Z niego widać wyraźnie już na wewnętrznej ściance działowej z ładownią, całe mnóstwo przestrzelin. Gdzieniegdzie materiał jest tak wyszarpany, że pewnie jakby ktoś chciał mógłby przejść przez nie. Z niektórych przestrzelin po tej wewnętrznej ścianie spływa krew. Drzwi do kabiny są otwarte. Stojąc w przejściu widać, że okna właśnie nie zostało ani jedno. Za to rozsypane kawałki szkła, w takie małe klejnociki, walają się po całym kokpicie, podłodze, fotelach aż część wyrzuciło aż do początku ładowni.- głos mu się załamał, ale twardo kontynuował - Fotele załogi wyglądają makabrycznie. Ten po lewej jest oderwany od swojego miejsca i w kawałkach rzucony na tylną ścianę. ten drugi ma oderwane oparcie. Cały kokpit jest zmasakrowany krwawym rozbryzgami. Jakby ktoś wysadził w środku 50 l worek z czerwoną farbą tylko, że nie worek i nie z farbą. Rozbryzgi krwi są wszędzie: na suficie, na pulpicie, ściankach, wylewają się aż za okna, na zewnątrz kadłuba, a najwięcej jest na podłodze. Cała podłoga to jedna wielka zaschnięta kałuża. Są na niej odciski butów. Całkiem sporo. Ślady stopniowo słabną ale wychodzą aż do ładowni. Na jednym z oparć foteli wciąż jest kurtka od munduru. Ma plakietkę ze zdjęciem i nazwiskiem. Wszystko poszarpane kulami i zakrwawione.

Naraz uwagę Morneau uwagę zwrócił hałas i krzyki na zewnątrz. Przecież kordoniarze nie mieli niby żadnych halo do obecności komisji we wraku, nawet tej która z legalnością nie miała nic wspólnego. Powinno być spokojnie…
Zaniepokojona wyjrzała przez dziurę po przedniej szybie i zobaczyła, że gliniarze z kordonu machają rękami, rozgorączkowani. Powód ich nerwowości zmierzał właśnie w stronę lotniska, jadąc na pełnym gazie. Samochód wielkości pickupa bądź innego vana - z tej odległości nie udało się dziennikarce jednoznacznie zidentyfikować samochodu. Grunt, że nie wyglądało, by miał on zamiar zatrzymywać się przed kordonem.
W tym momencie w kieszeni Morneau coś zawibrowało. Kobieta wyciągnęła telefon, nawet nie patrząc na to kto tym razem się dobija.
- No co tam? - rzuciła, cofając się dwa kroki do tyłu i zawijając z krzesła marynarkę.
- Zaraz będzie gorąco, wiejcie stamtąd! - Harrington darł się tak głośno, że nawet Pakol słyszał go wyraźnie - Jedzie ma was furgonetka, a ochrona wyciąg… - dalsze słowa zagłuszył huk masowej serii z karabinów i krzyk Ramiza.
-No ruszaj się! - chwycił kobietę za rękę i razem rzucili się pędem przez kokpit i ładownię. Tym razem droga wydawała się niemożliwie długa. Zewsząd dobiegały strzały i trzask gniecionej blachy.
Wybiegli na zewnątrz i ile sił w nogach pędzili do hammera. Kątem oka kobieta dostrzegła moment w którym furgon przedziera się przez kordon, tarasując radiowóz i któregoś z policjantów.
Wpadli za samochód, a furgonetka wbiła się w korpus Globemastera prawie cała szoferką. Marne szanse by kierowca to przeżył nawet jeśli dożył do momentu zderzenia.. Przez jakąś sekundę czy dwie nic się nie działo, gliniarze przestali strzelać.

I wówczas van eksplodował, a podmuch oślepił i zmiótł wszystkich na swej drodze.
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena

Ostatnio edytowane przez Zombianna : 01-03-2015 o 19:28. Powód: literówki takie złe ;__;
Zombianna jest offline