Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2015, 00:23   #29
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; Ambasada USA; 2017.06.03 godz 08:15; 14*C




Jeremy Newport



To była jedna z najgorszych nocy jakie Jeremy pamietał. Właściwie cała doba była taka począwszy od nagłej zmiany planów gdy White wyznaczył go w zastępstwie na przewodniczącego komisji mającej powitać kontyngent wojskowy ale to co się działo wieczorem i w nocy było istną tego kumulacją.

Gdy po szaleńczej ale mimo wszystko krótkiej jeździe dotarli do ambasady mimo wszystko bez dodatkowych ataków i atrakcji jakich widocznie spodziewała się ochrona. Jako pojazd główny ich dyplomatycznego konwoju mieli największy priorytet bezpieczeńśtwa toteż dotarli "do domu" jako jedni z pierwszych. Na miejscu wciąż nerwowi ochroniarze, marines i agenci bezwłocznie przetransportowali ich do wnętrza budynku. Tam mogli wreszcie nieco ochłonąć z szoku i wrażeń.

Widać było, że mimo, iż czas jaki minął od zabójsta ambasadora można było mierzyć w minutach wieść obiegła już chyba całą amerykańską ambasadę. Na twarzach ludzi widać było obawę i niepewność, czasem ktoś o słabszych nerwach krzyczał, płakał czy zaczynał jakąś kłótnię o cokolwiek czy bezsensowny słowotok. Sytuacji nie poprawiałali marines i agenci któryz zazwyczaj dyskretnie umieszczeni w kilku kluczowych miejscach teraz zdawali się być wszędzie. Ich ostrzeżenia by nie podchodzić do okien, zgłaszać się do przewidzianych miejsc i osób na takie alarmowe sytuacje, meldować o wszelkich podejrzanych osobach i spostrzeżeniach nie uspakajały sytuacji. Były jednak zgodne z procedurami choć sprawiały wrażenie jakby służby ochrony szykowały się na odparcie wrogiej inwazji. Stopniowo też zjeżdżała też reszta korpusu dyplomatycznego jaki przebywał wcześniej w hotelu. Na końcu zjechała część osłaniajacych akcję agentów.

Natychmiast gdy tylko potwierdzono oficjalnie śmierć Anthonego White przyszła kolej na ustalenie uszczerbionej heirarchii. Zgodnie z regulaminem następny w hierarchii był zastępca ambasadora czyli pucułowaty Raymond Manning. Ray wcale tymz zachwycony nie był. Był świetnym menagerem i organizatorem i prawą ręką White'a ale brakowało mu jego pewności siebie oraz tak potrzebnej jakiemukolwiek liderowi charyzmy. Mimo to wedle prawa on własnie teraz przejął obowiązki amerykańskiego ambasadora w Islamabadzie.

Jedno z jego pierwszych zadań wcale nie było proste. Ledwo zaniesiono ciało Tony'ego do kostnicy gdy gruchnęła wieść, że terroryści wysadzili w powietrze uszkodzony w dzień i wciąż unieruchomiony na poboczu lotniska transportowiec wojska. Podobno samobójca z wypełnioną materiałami wybuchowymi furgonetką wjechał w niego i wysadził siebie, samochód, samolot i paru gliniarzy w cholerę.

Zaraz potem dzwonił major Coleman. Nie miał zamiaru narażać swojego ostatniego Globemastera na takie ryzyko. Zapowiedział, że z rana wyśle załogę pierwszej maszyny pod eskortą by "przeparkowały" maszynę na wojskowe lotnisko. Twardo też zapowiedział, że nie zmienia niczego w pierwotnym planie i rano pierwsi amerykańścy żołnierze wyjadą z bazy pełnić swoje obowiązki.

- Prezydent na linii... - rzekł sucho Adams wskazując na czerwony aparat na biurku które wicąż było takie jakie wieczorem zostawił je White. Ray otarł nagle spocone czoło chusteczką, wziął głębszy oddech, spojrzał na Adams'a, Monicę i Jeremy'ego jakby miał iść na ścięcie i podniósł słuchawkę. Mogli słuchać tylko jego odpwiedzi ale nerwowe ruchy Maninga, częste pocieranie czoła i wypowiedzi w stylu "Tak panie prezydencie...", "Sytuacja jest niejasna...", "Zrobimy co w naszej mocy...". "Nie, nie mamy jeszcze sprawców ataku na lotnisku...", "Nie wiemy czy ujęto zabójcę pana Tony'ego... Nic mi o tym nie wiadomo...", "Nie wiemy co ze śmigłowcem ale wrak został zniszczony wraz ze wszystkim co było na pokładzie... Nie nie wiemy co z załogą...", "Tak, nasz transportowiec został zniszczony...", "Tak, ten Kreml i Pekin, to było wredne...", "Rozumiem, że to strategiczny rejon panie rprezydencie...", "Tak, nasze notowania nie są najlepsze ale mamy parę pomysłów na przykład w szkoleniu ich armii...", "Oczywiście, że oczy całego świata są zwrócone właśnie tutaj". Zdaje się, że prezydent zrobił małe podsumowanie ostatniej doby i wyglądało na to, że wcale mu się ono nie podoba. Maninng może do złotoustych nie należał ale i sytuację miał nie do pozazdroszczenia. Ciosy na Amerykę z tego piaskowego zadupia sypały sie jeden za drugim, cały świat na to patrzył a oni nie mieli żadnych konkretnych sukcesów. Tak, zdecydowanie na świecie była cała masa amerykańskich ambasad gdzie można było posiedzieć w nudnej ciszy i spokoju jednak ich ambasada zdecydowanie nie łapała się do tej kategorii.

Nagle z wciąż słuchawką przy uchu wyprężył się jak struna, prawie jakby usiłował stanąć na bacznosć. - Oczywiście panie prezydencie! Nie oddamy ulic terrorystom! Tak jest! Oczywiście, że ich złapiemy i postawimy przed sądem! - rozmowa trwała jeszcze chwilę ale zdaje się, że było to jeszcze trochę zwyczajowych obietnic, życzeń powodzenia i tego typu dyplomatyczna codzienność. Po chwili Manning odłożył słuchawkę i całkowicie wyczerpany opadł na fotel White'a. On tak samo jak i cała reszta ambasady był na nogach od rana i był zmęczony tak samo jak i oni. Chwilę siedział w milczeniu z zamkniętymi oczami pocierając nasadę nosa które chwilowo uwolnił od okularów.

- Waszyngton rząda efektów. Nie odpuści Pakistanu ani Ruskim ani Chinolom ani Al Quaidzie. Oni sie zajmą dyplomatycznymi gierkami z Kremlem i Pekinem. My mamy sobie poradzić z tym co mamy tutaj. Przede wszystkim musimy zlapać tego zabójcę Tonego. Nie można bezkarnie strzelać do naszych ambasadorów. To musi być jasne. Mamy wolną rękę by go złapać. No i musimy odnaleźć załogę śmigłowca. Żywą lub martwą. Musimy ich znaleźć co do jednego. Na razie zadania kontyngentu pozostają w mocy. Wycofanie go oznaczałoby porażkę. Zwiekszenie przyznanie, że nie panujemy nad sytuacją. To również nie wchodzi w grę. - streścił swoją rozmowę z prezydentem Roy. Oczywiście osoby odpowiedzialne za atak na lotnisku i ten w dzień i ten w nocy też miały beknąć. Sytuacja była alarmowa, wszelkie urlopy zostały odwołane, ściągano z nich każdego kto na nich był.

- Jeremy, co sądzisz o tym by wzmocnić obsadę ambasady częścią Kontyngentu? Jakby to wyglądało? - Roy zwrócił się z pytaniem które chodziło mu po jego łysiejącej głowie. Następnie nastąpiła nocna narada w której Jeremy jako jedna z kluczowych osób bo praktycznie wszystko było obecnie podyktowane wizerunkiem ambasady, Ameryki i Amerykanów a te zależały w zdecydowanej większosci od mediów a specem od nich był były dziennikarz "The Washington Post".

Gdy go w końcu marines odwieźli do domu było już blisko świtu. Dobrze, że nie mieszkał daleko. W progu powitali go dwaj brodaci ochroniarze z Blackwater a w sypialni śpiąca blondynka. Sajgon zaczął się od nowa nad ranem. Ledwo zaczął się dzień gdy gruchnęła wieść, że do zamachów a lotniskach oraz zabójstwa White'a przyznało się "Islamskie Zjednoczenie". Organizacja terrorystyczna zamierzająca zjednoczyć i szerzyć Islam na całym świecie szerząca pogląd, że każdy muzułmanin na świecie jest jej członkiem, żołnierzem i bojownikiem. Docelowo zamierzała zdaje się przekonwetować na Islam wszystkich mieszkańców Ziemii choć na razie skupiała się na "skromnym" utworzeniu Kalifatu od wybrzeży Morza Śródziemnego po typowo islamski Pakistan właśnie i od wybrzeży Oceanu Indyjskiego po południowe obszary Rosji i jej byłych republik od wysychającego Morza Kaspijskiego po niebosiężne Himalaje.






Islamabad; mieszkanie Newport'a; 2017.06.03 godz 8:15; 14*C




Lance "Styx" Vernon i Marek Kwiatkowski



W nocy Lance wsiadłszy do czarnej furgonetki podążył wraz z nią pod centrum handlowe. Mając konkretny podejrzany rejon na dachu oraz teraz już odpwiednik ze dwóch standardowych fireteam do wsparcia mimo ryzyka postanowili zaryzykować i nie przetrząsać całego parku tylko raczej przebić się przez niego by jak najszybciej dostać się do centrum. Furgonetka trzesąc niemiłosiernie swoimi pasażerami ryknęła silnikiem i ruszyła z wizgiem opon zostawiajac za sobą wyrzucane fontanny wyrywanej z glebą trawy. Piechociarze zostali zdecydowanie z tyłu ale odległosć nie była duża więc można było liczyć, że zaraz ich dogonią.

Jeśli ktoś krył się w parku zapewne najpierw związałby się walka z nimi lub nawet jeśli posłał by parę strzałów w pojazd to własnie oni związaliby walką jego. W samochodzie jednak, nawet z rannym kontraktorem było ich tylko kilku a centrum było spore. Marines, agenci i ochroniarze nie szczypali się zbytnio. Wybili szklane drzwi w holu i sprawnie ruszyli do pogrążonego w półmroku osczędnych, nocnych świateł wnętrza kierując się ku klatce schodowej. Lance ze swoją postrzeloną nogą został zdecydowanie z tyłu. Okazało się jednak, że niewiele stracił Gdy pokonal schody i znalazł się na dachu ujrzał rozeźlonych i rozczarowanych żołnierzy. Nie musiał pytać, by wiedzieć, że zdobycz im umknęła. Podszedł jednak do krawędzi dachy wychodzącej na hotel. Tak, zdecydowanie piękna panorama jak dla snajpera. Samo wejście i podest gdzie stał White było obecnie zasnute dymem z granatów dymnych ale pierwotnie, zwłaszcza przez lunetę widok musiał być ładny. Widział też ponad koronami drzew większość drogi wyjazdowej hotelu, bramę wjazdową a nawet murek za jakim się wcześniej chował. Teraz z góry widział też promienie latarek taktycznych tych piechociarzy, czasem nawet myknęła mu między krzakami figurka któregoś z nich, wyglądało na to, że kończą przeszukiwać park. Miejsce wybrane było idealnie. Snajper też widocznie profesjonalista skoro oparł sie pokusie "bycia Bogiem" i oddał tylko jeden strzał. Jeśli miał niezłą lunetkę to właściwie nie był nawet taki trudny, przynajmniej jeśli chodzi o oświetlenie i odległosć. Strzelił i zwinął się nie czekając na kontrakcję ochrony.


- Teraz to robota dla techników, może oni coś znajdą... - mruknął któryś z Jankesów w gajerach. Widać było już pędzące po ulicy koguty wozów policyjnych. Następnie popłynęły w eterwymiana meldunków. Agenci dostali polecenie zostania na miejscu i zabezpieczenia terenu póki nie zwolnią ich zwykłe krawężniki.

Tymczasem Marek zajmował się Nicole. Było to o tyle łatwe, że może była blondynką ale zachowywała się stosunkowo spokojnie jak na taką sytuację. Robiła zdjecia. Jej migawka strzelała raz za razem. Tam uciekający dziennikarze, tam tylne światła rozpędzonej dyplomatycznej limuzyny, tu odganiający ją ręką agenci, tam ktoś pomagał wstać kogoś kto się przewrócił, tu zbliżenie na dymiące granaty dymne i wyłaniającego sie z nich kuśtykajacego "Styx'a". Dziewczyna znacznie sie uspokoiła odkąd zadzwoniła do swojego nażeczonego i usłyszała, że nic mu nie jest. Na pewno. Na 100%. Na zdjeciu wyglada inaczej? To tylko zdjecie. Tak, na pewno nie oberwał.

Potem jeszcze chciała zostać chwile by udokumentować przejecie terenu przez policję a potem wszyscy jeszcze musieli się wylegitymować nim opuścili rozszerzony tym razem na cały hotel kordon miejscowych gliniarzy. I potem jeszcze ze dwa razy byli zatrzymywani przez kontrole na drogach. Za każdym razem dodatkowo musieli się tłumaczyć z przewożonego na pace wkm'u który za każdym razem wzbudzał dodatkową dociekliwość i podejrzliwość gliniarzy. Było oczywiste, że wożąc go sobie ot, tak na pace w końcu sprowadzi na nich prawdziwe kłopoty a nie tylko serię nieprzyjemnych pytań podczas kontroli.

Z radio dowiedzieli się też o wysadzeniu na lotnisku uszkodzonego wcześniej w dzień Globemastera. Podobno furgonetka wypełniona materiałami wybuchowymi załatwiła sprawę transportera ostatecznie. Podczas przejazdu przez miasto dominowały wszędzie policyjne wozy, patrole i kontrole. Wyglądało jakby miasto było obecnie zasiedlone przez samych gliniarzy. Na ulicach był wyjątkowo słaby ruch zupełnie jakby mieszkańcy chcieli wziać na przeczekanie tego niepewnego okresu i pozostali w domach.

Mimo to, poza kontrolami, do doamu dojechali gdzieś o 1 w nocy ale prawie bez przygód. Newporta nie było. Został wambasadzie ale zadzwonił na krótko by zawiadomić, że albo będzie nocował w ambasadzie albo odwiozą go marines. Więc pod tym względem mieli go z bani. Faktycznie go odwieźli ale zbliżała się już 4 rano.

Rano też gruchnęła wiadomość o Islamskim Zjednoczeniu które przyznało się do wszystkich ostatnich zamachów prócz akcji ze śmigłowcem. W mediach i internecie trwała istna burza i wokół tej organizacji i tych ostatnich aktów terroru i postanowieniami trzech mocarstw jakie wynikły z wieczornej konferencji w "Serenie" no w wszędzie domiował wizerunek zamordowanego White jak z wyciągniętą w górę pięścią mówił, że nie odda ulic terrorystom. Chyba kazdy będący wówczas dziennikarz cyknął mu wówczas fotkę to był udokumentowany moment, jeden z tych które stają się ikonami swoich czasów jak odpadajacy kawałek czerepu Kennedy'ego czy upadający po strzale Agcy papież.

Dwaj kontraktorzy mieli obecnie jednak dość bardziej przyziemne zmartwienia i zajecia. Newport jakkolwiek cieżki wczoraj dzień i noc nie miał dzis był kolejny i musiał stawić mu czoła. W ambasadzie. Należało go tam odwieźć. Nicole zamierzała udać się na miasto a najlepiej pod koszary by udokumentować pierwszy wyjazd na miasto tak gorąco przywitanego przez tubylców Kontyngentu. Lance'a rwało w postrzelonej nodze i była dobra pora by na ranę spojrzał jakiś lekarz albo sanitariusz. Wciąż miał tą wypisaną w ambasadzie receptę na te leki które miały mu pomóc. Biorąc pod uwagę jak gorącą okazała się ich "paczka" to jeśli dalej miały ich okalać takie wydarzenia jak ostatnio to takie tempo mogło się okazać nawet dla dóch weteranów wręcz zabójcze. Marek zaś dostał wreszcie jakąś dobrą wiadomość. Na maila przyszło mu potwierdzenie o spakowaniu i wysłaniu podstawy do przejetego wkm'u. No i wreszcie w zaciszu Newpoortowej willi mógł się nim w spokoju nacieszyć.





Islamabad; mieszkanie Ramiza; 2017.06.03 godz 08:15; 14*C




Obudził ją stuk herbaty. A dokładniej ciche stuknięcie malego, ładnie zdobionego czajniczka, wraz z dopasowaną filiżanką, oraz całym "angielskim" zestawem cukru, cytryny, mleka i łyżeczki w jakim lubowali się tubylcy. Był to jeden ze zwyczai przejętych w spadku po angielskich kolonistach. Tackę z tym ekwipunkiem stawiała na jej stoliku siostra Ramiza. W końcu miała pokój w części kobieciej domu, gdzie nawet Ramiz, własciciel domu, rzadko się pojawiał więc tę część domu dzieliły właściwie we dwie.

Młoda Pakistanka uśmiechnęła się łagodnie, powiedziała "Dzień dobry" spytała jak się czuje, czy czegoś jej potrzeba i czy wstanie na śniadanie. No i co ma powiedzieć temu Anglikowi który ich przywiózł bo się bardzo o nich niepokoi. To jakby uruchomiło w głowie reporterki całą sekwencję wspomnień.

Gorączkowy bieg przez ciemną i kureswką długą ładownie Globemastera. Smugnięcie ich światłami rozpedzonego pojazdu. Gwałtowna gliniarska kanonada. Desperacki skok za rozgniecionego przez Stryker'a hummera. Trzask dartej blachy za plecami. Ostatni żuraw zza rozbitej maski. Widok wbitej w bok C - 17 starej firgonetki. Błysk, huk, potężne uderzenie gorąca w twarz. Ciemność...

Potem jakaś głupia perspektywa jak zawsze gdy się leży zamiast stać. Ledwo ruszający się Ramiz. Biegające wszędzie nogi w wojskowych butach. uczucie ciagnięcia po ziemi. Jakiś gliniarz pochylajacy się nad nią i drący się czy jest cała. Idiotyczne uczucie gdy nie mogła wyartykułowac żadnej sesnownej odpowiedzi mimo, że rozumiała co sie wokół dzieje. Jakaś karetka i facet w fartuchu pochylający się nad nią. W koncu własnie doszła do siebie w karetce. Mogła coś sensowniej łapać co się dzieje ale wciąż szumiało jej w głowie. Reagowała zdecydowanie wolniej. Bez jakies sensacji obserwowała jak Harrington coś gorączkowo tłumacyz glinairzom, w końću przetłumaczył przebiegł ku niej kilkanaście kroków i znów został zhaltowany przez glinairzy gdzie cała gorączkowa scena się powtórzyła. Ale w końcu do niej dotarł. Mogła już coś mówic i składać jakieś półsłowka. Choć dopiero teraz dotarło do niej, że ma chyba coś ze słcuhem nie tak bo Rob się darł do niej a ona ledwo go słyszała.

W końcu jednak przy pomocy sanitariuszy, gliniarzy i Roba udało im się zapakować ją i Ramiza, który wygladał podobnie do "Złotej Strzały". Z całej trójki tylko Rob nadawał się do prowadzenia pojazdu więc on siadł za kierownicą. Odwiózł ich też do domu Ramiza. I jakoś w tym momencie film jej się urwał. Obudziła się dopiero teraz, we własnym pokoju. Wciąż szumiało jej w głowie choć skoro słyszała stuk tacki z herbatą i słowa kobiety która nie wyglądała na taką co się wydziera do niej jak wczoraj ludzie na lotnisku i w karetce wiec chyba wracało do normy.

Cała wczorajsza ekspedycja spotkała się na śniadaniu. Ramiz wyszedł ze swojego pokoju z obandażowaną głową. Sama Conie miała też kolejkę własnych plastrów na twarzy. Rob wyglądał na nie draśniętego i najwyraźniej swoim luzackim, przyjacielksim uśmiechem i zachowaniem starał się dodać dwójce "nocnych penetratorów" jak ich żartobliwie określił otuchy. Wyglądało też na to, ze chyba jeśli spał to w living roomie gdzie teraz sie spotkali na śnaidaniu bo były tu wszystkie jego i ich rzeczy jakie wcześniej zabrali na nocną ekspedycję.

- Zobaczcie na to. - wskazał głową na duży ekran płaskiego telewizora gdzie właśnie było wyświetlane jakieś oświadczenie, "Islamskiego Zjednoczenia" które przypisywało sobie wczystkie "zasługi" począwszy od ataku na lądujący samolot po zdjęcie White'a i ostateczne wysadzenie damolotu w nocy. To od razu przypomniało Conie o czymś cholernie istotrnym. Za 45 min zamykano wydanie porannego Timesa a ona jeszcze nie miała pełnokrwistego artykułu z zamachu na White'a i tego wysadzenia Globemastera prawie że z nią w środku!
 
Pipboy79 jest offline