Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 02-03-2015, 11:11   #716
valtharys
 
valtharys's Avatar
 
Reputacja: 1 valtharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputacjęvaltharys ma wspaniałą reputację

Kaftan kolczy nie stanowił przeszkody dla ostrego ostrza, które z łatwością zagłębiło się, aż po rękojeść w brzuchu elfki. Zaskoczenie i przerażenie malowało się na twarzy łowczyni, która w niedowierzaniu patrzyła, jak krew zalewa pokrytą runami stal. Ból trzewi druzgotanych przez przekręcane ostrze powalił ją na kolana. Youviel zawyła z bólu, ściskając kurczowo ranę i patrząc bezmyślnie w ziemię. Krew i życie zaczęło z niej uciekać, lecz nie to było dla niej najistotniejsze. Gdy tylko ostrze zagłębiło się w niej, poczuła, jak zimna stal zabija życie, które się w niej rodziło. Dziecko, do którego narodzin pozostało jeszcze wiele czasu, a o którym dowiedziała się nie dawno, nigdy nie będzie mogło zobaczyć słońca. Nigdy nie będzie mogło zaczerpnąć powietrza. Nigdy nie będzie mogło obdarować uśmiechem swojej matki. Nim się narodziło, zostało zamordowane. Kolejny jęk wydobył się z ust ciężko rannej najemniczki, która czuła, jak po policzku zaczynają spływać jej łzy. Ostrze pozbawiło ją jeszcze czegoś. Nigdy już nie będzie mogła mieć dziecka. Czuła to gdzieś w głębi siebie. Taka podświadoma pewność. Kobieca intuicja.

Ciemnoniebieskie oczy Ekcharda wydawały się być puste, bez wyrazu. Jakby emocje były dla niego czymś obcym. Cień uśmiechu przeleciał po jego twarzy. Spojrzał z radością na krwawiący sztylet i czerwone światło, które zaczęło na nim pulsować. Elfka patrząc na nie czuła, jak dusza zabitego dziecka została wchłonięta przez oręż. Sztylet musiał posiadać pewne cechy nekromanckie, które dawały możliwość przechwycenia duszy zabitego.

-Idealny dodatek - rzekł, a jego głos wydawał się być lodowaty, niczym kislevska zima.

Podszedł on do martwego ciała Mercuccia i wymamrotał coś w nieznanym języku. Martwe ciało powstało z ziemi posłusznie i zastygło w bezruchu. Sam Eckhardt ruszył w kierunku grobowca. Jego kroki były totalnie bezszelestne. Gdy dotarł do trzech dzbanów, zdjął z nich pokrywy, a następnie strzaskał je za pomocą magicznej mocy. Elfka widziała to, lecz nie mogła nic zrobić, by go powstrzymać. Strach, groza sparaliżowały ją, odbierając możliwość działania.

Wszyscy

W końcu każdy z najemników roztrzaskał swoją bramę. Kryształ rozpadł się na tysiące malutkich kawałków. Droga dalej stała otworem przed każdym z nich. Każdy, kto wszedł do środka komnaty dostrzegł, jak Eckhardt sprawił, że każdy z dzbanów stojących na grobowcu rozprysnął się na kawałki. Z nich zaczęły wylatywać prochy, unosząc się w powietrzu i krążąc wokół maga. Z jego gardła wydobył się głos. Był on na tyle donośny, że każdy bez trudu mógł go usłyszeć. Słowa, które wypowiadał, były dla wszystkich niezrozumiałe, lecz zawarta w nich moc i potęga były wyczuwalne nawet dla tych, którzy nie byli obdarzeni talentem magicznym.

Playing: rec0118-215656.mp3 - picosong

Prochy przechodziły przez ciało Eckhardta, a on sam zaczął krzyczeć. Fala mocy uderzyła każdego, kto stał posyłając go na kolana. Ziemia zaczęła się trząść, a z sufitu poczęły spadać malutkie kawałki skał. Oczy maga zaczęły błyszczeć czerwienią, a on sam zaczął delikatnie unosić się nad ziemią. Malutkie drobiny piasku zaczęły krążyć coraz szybciej i szybciej, tworząc piaskowy
wir, który pochłonął czarodzieja. W całej komnacie zrobiło się zimno. Wiatr zaczął przelatywać przez komnatę, wyjąc głośno, niczym potępione dusze, które nie mogą zaznać spokoju. Wir początkowo krążył wokół swojej osi, by po chwili rozprysnąć na wszystkie strony komory, tworząc osiem mniejszych wirów. Te runęły w kierunku wyjść. Każdy, kto stał im na drodze, został odrzucony na bok. Choć wiry nie były wielkie, to jednak siła ich poruszania, była na tyle duża, by przewrócić nawet orka. Wirujące ziarenka piasku znikły w mrocznych odnogach korytarzy.

Tam, gdzie był wir teraz leżała krwawiąca i ranna elfka, a jedynym, co stało najemnikom na drodze, było ożywione ciało Mercuccia. Stało tak ono bez głowy, jakby czekając na cios, który zakończy jego męki. Ożywieniec jednak nie doczekał się tego momentu, bo po chwili padł bezwładny na ziemię. Pan jego musiał się na tyle oddalić, że magia podtrzymująca go przy życiu, przestała być aktywna. Teraz bez przeszkód można było ruszyć w kierunku Youviel, aby sprawdzić w jakim jest stanie. Przy dokładniejszym jej zbadaniu okazało się, że nie jest ona śmiertelnie ranna. Tak duża utrata krwi wynikała z jej odmiennego stanu. Szok, niedowierzanie na zaistniałą sytuację sparaliżowały ją, odbierając jej czasową zdolność reakcji. Oddychała ona ciężko, trzymając kurczowo dłoń na ranie, dzięki czemu częściowo powstrzymała większą utratę krwi.

Karl, oglądając ranną, zaczął przypuszczać, że była ona w ciąży. Na szczęście był wstanie uratować jej życie. Jego torba lekarska była dość dobrze wyposażona. Igły, maści, bandaże - to powinno pomóc. Ranna jednak będzie potrzebowała opieki i odpoczynku. Tego był pewien.

W komnacie poza grobowcem nie było niczego wartego uwagi. Popiół i kurz. Kurhan był otwarty i choć nie było w nim żadnych zwłok, można było znaleźć coś innego wartego uwagi. Zwój spisany w staroświatowym języku.

To moje ostatnie słowa. Spędziłem prawie wiek zgłębiając tajemnice i sekrety magii. Widziałem rzeczy, od których serce zamierało. Byłem w miejscach, o których ludzie śnią w swoich najmroczniejszych koszmarach. Stawałem na przeciw istotom, które można spotkać tylko w legendach z mrocznych czasów. Jestem Serpent Midden, Mistrz Kolegium Śmierci, Czarodziej Ametystu. Nikt o tym nie wie, ale zajrzałem w duszę istoty zwanej Bragthornem i to przypieczętowało mój los. Jeśli ów potwór powstał, znaczy, że został przywołany ponownie. Mistrz jego po wiekach uśpienia przebudził się.

W sercu strasznej pustyni, pod bladym, połyskującym księżycem, martwi ludzie chodzą. Każdej bezwietrznej nocy, bez tchu nawiedzają pustynię. Bez strachu wymachując bronią, rzucają wyzwanie życiu. Upiorne suche głosy , niczym szelest zwiędłych liści, szepczą jedno słowo, które pamiętają za życia. Imię ich mistrza, pochodzącego ze starożytnych i ciemnych czasów


Ciało Mercuccia leżało bez ruchu. Martwe i bezgłowe. Na jego palcach można było znaleźć pierścienie, które kiedyś nosił Pazziano. Tak samo, jak i łańcuch z wygrawerowanym wizerunkiem Baronii. Symbol władzy, który obecnie przypadał… Wolfowi. On jako jedyny był szlachcicem. Nawet Deuval nie miał tytułu i znaczenia, z którym chcieliby się liczyć pobliscy możnowładcy. Trzeba było tylko porozmawiać z kapitanem i go jakoś przekonać. To jednak mogło poczekać. Pierw trzeba było zabrać elfkę do Baronii i ustalić, co wszyscy zamierzają zrobić. Bragthorne uciekł, a jedyną szansą na dorwanie go, było udanie się za nim.
 
__________________
Dzięki za 7 lat wspólnej zabawy:-)
valtharys jest offline