Wątek: Brudy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 03-03-2015, 23:47   #17
Fearqin
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Tomek


- No siema… - Śliwa był człowiekiem czynu. Wpadał, brał co trzeba było już go nie było. Może jego spojrzenie nie świadczyło o przenikliwym umyśle, ale czyż wygląd nie potrafił być niewiarygodnie mylący?
Jednak nawet jeśli nie należał do najbardziej bystrych ludzi w mieście, to z pewnością posiadał ogromny zasób ulicznej wiedzy i ulicznego sprytu. Jego postura, jego spojrzenie było jak wielki sygnał czy nawet ogromna prośba by go przechytrzyć i oszukać, by mógł pokazać jak się odwdzięcza.
Odziany w granatowy dres, z czarnymi i białymi, cienkimi paskami i wzorami adidasa siłacz wziął od Tomka przesyłkę i rzucając szybkie “nara” ruszył w swoją stronę by przekazać co trzeba komu trzeba.

Był punktualny i szybki więc rozstał się Tomaszem na tyle wcześnie by ten mógł podskoczyć po towar to swoich pobocznych pracodawców. Gabriel otworzył mu, jego powitanie było zagłuszone przez głośną, ale nieagresywną muzyka. Dostał wcale nieciężką kopertę i został odprawiony tak szybko jak wcześniej pożegnał się z nim Śliwa. Taka robota, nikt nie lubił przedłużać niepotrzebnie spotkań. Szczególnie, że rodzeństwo najwyraźniej wcale nie chciało zajmować się tą stroną roboty. Albo przynajmniej tak mówili. Ostatecznie do niczego nie wolno się przyznawać oprócz słodkiej niewinności.

Na wieczór deszcz zelżał, ciemna od miejskiego brudu woda ściekała po ohydnych ulicach do ciężkich od smrodu studzienek kanalizacyjnych, które po całym dniu ciężkiej roboty, powoli zaczynały w końcu miarowo przyjmować ciemny płyn. Zaraz znowu zaczynało robić się duszno.
Wrócił do akademika by przekimać i zebrać porcję najważniejszych rzeczy.
Wstał nowy dzień i wziął ze sobą te wspaniałe, skurwysyńsko nakurwiające słońce. Nowe możliwości na nowe interesy, kolejne spotkania z klientami i podróże po przepięknym, nagrzanym mieście.
Wspaniała sprawa.

Wojtek

Czyż nie jest wspaniale mieć przyjaciół? Albo chociaż jednego? A może to i lepiej, że jednego tak wiernego niż wielu niepewnych. Mimo, że natknęli na pewną… trudność to najwyraźniej dalej byli świetnymi przyjaciółmi z Adamem. Ostatecznie Huk zwierzył się Wojtkowi z dość sporej tajemnicy rodzinnej. Miliony pieniędzy. Tak nagle. Niewiele ponad miesiąc po śmierci ojca. Jak grom z jasnego nieba.
Nadszedł następny dzień. Deszcze zniknał stopniowo, z trudem ustępując nocy, by poranny nawrót upału całkowicie posprzątał wszystkie ślady jego istnienia.
Godzin bez wieści o/od siostry: ok trzydzieści sześć.
Rodzice też nie dawali o sobie znać. Nie dzwonili, że dojechali, ani o której wracali. Ostatecznie była niedziela, jutro do pracy.
Najwyraźniej ponownie był całkiem sam.

Warszawa

Marek Kamiński zajechał do domu po raz pierwszy od dwóch dni. Był absolutnym wrakiem, jego umysł ledwo pracował a oczy były czerwieńsze od krwi, którą nieopatrznie ubrudził swój i tak dojechany płaszcz. Spostrzegłszy to, zrzucił go po prostu na ziemię obok butów, z których uwolnił się duszony od dawna zapach spoconych w upalne lato stóp. Poluzował krawat i rzucił marynarkę gdzieś na krzesło. Odlepił od ciała koszulę i zdjął krawat przez głowę.
Spadł na kanapę. Sen oczywiście nie mógł przyjść tak nagle. Najpierw musiał się pozamartwiać.
Najbliższe znajome pani Huk wyśpiewały już wszystko, a było tego sporo, choć większość nic nie warte. Romans z psychoterapeutą, którego opłacał maż, wiedząc o tym, że posuwa on jego żone, częsta styczność z amfetaminą, codzienne spotkania z marihuaną. Ostatecznie kulminacja dziwnych zachowań, która zaczęła się po nowym roku.
Lekarz pani Huk zapewniał, że nie byłaby ona w stanie zabić kogoś w śpiączce, nie mówiąc o swoim przytomnym mężu. Gdy nie była na haju nie miała szans prosto utrzymać długopisu, nie mówiąc o nożu i dźganiu nim.
Dzieci nic nie wiedziały, ostatni raz widziały matkę na Wigilię, a i wtedy nie za długo.
Oczywiście sporo też ukrywały. Szczególnie Hania. Miał nieco szczęścia, że trafił na jej przyjaciółkę, choć przy spotkaniu czuł, że zaraz zaśnie, ale bogowie mu dopisali i łatwo powiedziała dość dużo. Jak się wyśpi ją przyciśnie i będzie dobrze…
Oczywiśćie o ile przewijające się wokół sprawy Huka i Rafała W. plastry okażą się wymysłem jego wyobraźni. Dziewczyny z laboratorium zapewniają, że efekty, które opisał jeden jedyny świadek są prawie, że niemożliwe do osiągnięcia, a jeśłi ktoś byłby w stanie zrobić coś takiego w takiej formie, w jakiej przyjmuje się kwasy, to zasłużyłby sobie na Nobla.
Marek zdecydowanie nie był w stanie ganiać się za geniuszem, ale wiedział, że tak naprawdę ledwo co musnął cokolwiek, bo choć miał mnóstwo poszlak to tak naprawdę nie wiedział czego się chwycić. Miał jednak szczerą nadzieję, że wraz z snem przyjdzie wiedza.

Dwie godziny snu, gdy jakimś cudem telefon go obudził, na dworze padało coraz mniej, wieczór zamienił się w noc.
No tak, przecież Joanna Dwarska odgrażała się, że oddzwoni. Oczywiście jej nie wierzył, ale… ale może jednak miała szczere, dobre intencje?
Pewnie nie, ale skoro już udało mu się podnieść rękę…
- M? - reszty swojego imienia i formuły powitalnej nie dał rady wydukać.
- Marek! O kurwa! - Dwarska okazała się być czterdziestoletnim okularnikiem z zakolami wielkości i kształtu gęsich jaj o imieniu Robert. - Adam Huk! Zajebali go czaisz? Wyrwali mu język, wydłubali oczy… generalnie rozjebali go bardziej niż tego dresika.
- O? - Marek był zdziwiony, jasne, ale oczu nie dał rady otworzyć. Wiedział, że gdy tylko dojedzie na miejsce, skaże je na kolejne tortury.
- Wygląda to trochę bardziej amatorsko w sumie, brak tu takiej brutalnej precyzji, tak przynajmniej Ulka mówi, Jarek sądzi, że to inna osoba niż ta od Wrońskiego Rafałka. Zresztą dawaj… zostawili mu w kieszeni te jebane plastry. Są już w laboratorium.
Marek rozłączył się i próbował popłakać, ale oczy były zbyt zmęczone. Podniósł się z trudem i dobiegł go w końcu zapach starości i kurzu jego mieszkania, które błagało o odrobinę uwagi. Klęczał na kanapie, goły do pasa, z bosymi stopami, których nierówne i zdecydowanie za długie paznokcie wbijały się w rozłożoną i nierówno pościeloną cztery miesiące temu kanapę. Siegnął do stoliczka po telefon i spojrzał na godzinę. Dwudziesta pierwsza. Pięć procent baterii. Sięgnął po paczkę papierosów i odpalił jednego wpatrując się w ekranik telefonu, będący jedynym źródłem światła w tę kolejną, piękną noc.
Hanna Huk była teraz jedyną ze swojej rodziny, której położenie było znane. Adam Huk miał plastry przy sobie, Jacek podobno był pod ich wpływem podczas umierania.
Szczerze wątpił by miejsce zbrodni mogło mu coś powiedzieć.
Hannę Huk ktoś chciał zabić.
Telefon zadzwonił.

Joanna

- Ja… - mruczała co jakiś czas Hania, wpatrująć się tępo w podłogę. Szperała w swojej zszarganej pamięci, poszukując odpowiedzi i odpowiednich wspomnień. Wydawało się jej, że je miała.
- Pamiętam jak je robiłam… pamiętamjak kupowałam i wyrzucałam. Naprawdę - pokiwałą głową dla samej siebie.
Gdy Joanna wspomniała o policjancie w końcu na nią spojrzała, a jej oczy były najczystszym przykładem szoku.
- Jakie znowu prochy?! - powiedziała nieco głośniej niż powinna. Na szczęście po dwudziestej pierwszej nie było w kafejce zbyt wielu ludzi. Kelnerka spojrzała się dziwnie i ucieszyła się, że już zamykają, a dziewczyny jako tako skonsumowały swoje zamówienie.
- Przepraszam bardzo, ale teoretycznie już powinniśmy zamykać… - powiedziałą grzecznie i z uśmiechem. - Dwie ulice dalej jak się pójdzie w prawo jest bar całodobowy w razie czego - zaproponowała delikatnie wypraszając niewygodnych klientów.
Na dworze i tak o dziwo przestawało padać, więc wyjście nie było aż takim problemem, a zbieranie się do wyjścia na zewnątrz dało Hani chwilę czasu by zastanowić się nad doborem słów.
Gdy znalazły się na dworze, Hania z trudem rozłożyła swój podręczny parasol, który teraz w sam raz chronił przed ostatkami burzy, już znudzonej Warszawą.
- Wiesz co… chyba lepiej jeśli ty mu to wytłumaczysz, bo chyba wiesz więcej ode mnie - mruknęła smutno. - Naprawdę powiedziałam ci co wiem. Jestem pewna, że robiłam te testy, a tę noc z Dawidem pamiętam naprawdę dobrze, nie byłam pijana, tylko podpita, a i to niewiele. Na pewno nic nie ćpałam i nie ma możliwości bym miała jakieś prochy w torbie. Ale… ale widziałam te wyniki razem z tobą - dodała zwieszając głowę i kładąc wolną rekę na brzuchu.
Marek Kamiński w końcu odebrał. Rzadko w tym mieście się zdarza, by rozmawiając przez telefon, nie słyszało się w słuchawce żadnych odgłosów tła. Teraz jednak ze strony rozmówcy ziała tylko ciemna głusza, dopóki nie odpowiedział swoim smutnym, ale bystrym głosem.
- Tak… tak zaraz będę, ale posłuchaj mnie uważnie - chyba wstał i o coś się potknął. Ubierał się? - Hanka mnie słyszy? Zresztą… zabierz jej z tej kafejki. Zabierz ją gdzieś, gdziekolwiek, gdzieś gdzie ktoś jest. Jej brata właśnie znaleziono. Miał przy sobie te plastry, te z twojego zdjęcia, rozumiesz? Zabierz ją i powiedz mi gdzie - mówił powoli i spokojnie, z zimną krwią profesjonalisty, który znalajdował się w takich i gorszych sytuacjach więcej razy niż ktokolwiek powinien. - I… kurwa… pada mi komórka. Napisz mi smsem gdzie, bo może nie wytrzymać nawet krótkiego połączenia - dodał szybko, rozłączając się momentalnie.

Nagle ulica, na której się znajdowały wydała się strasznie pusta. Niby światła latarni się paliły, ale brak ruchu na drogach, brak innych pieszych sprawiał, że niepokój zlewał się z nieba razem z ostatkami deszczu.


Cisza stała się bardziej przerażają od krzyku, który rodził się gdzieś z tyłu głowy Hani. Coś w niej ostrzegało ją, że coś się zbliża, że musi uciekać i wrzeszczeć błagając o pomoc. Jednak teraz było w niej za dużo smutku i za mało samej siebie, by słuchać się instynktów. Miała tylko Asię.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 03-03-2015 o 23:51.
Fearqin jest offline