Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 16-02-2015, 18:45   #11
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Mieszkanie Darka, gdzieś w mieście.

Pół dnia stracone przed pieprzonym domofonem, a później taka wtopa. Tomek był na siebie bardzo zdenerwowany. Tym razem on zachował się jak ostatni frajer. Zamiast zadzwonić, choćby po to, żeby usłyszeć głos swojego kolegi, zadowolił się krótkim SMSem. Zagryzł zęby. Serce waliło mu jak młotem. Nie miał pojęcia czego może się spodziewać. Darek w końcu zadawał się z "prawdziwymi gangsterami". Kilka oddechów i pora spróbować się wyłgać z tych tarapatów.
- Panowie, jaki towar? Ja po notatki przyszedłem.
- Podnieś go - rzucił rozmowny do swojego towarzysza, którego Tomek wciąż nie widział, ale szybko poczuł, gdy sprawnie pociągnął go do góry. Za jego plecami stały dwa stereotypy, ludzie, których domem była siłowania, a pracą wykonywanie poleceń osób takich jak gość naprzeciwko Tomka, trzymający w ręce komórkę Darka. - Mogłeś wymyślić coś lepszego, może i w sms’ach nie piszecie otwarcie, ale na pewno nie chodzi wam o notatki. Zresztą Daro okazał się bardziej niż rozmowny, choć musieliśmy się postarać. Będziesz utrudniał? - spytał mężczyzna po czterdziestce, który wyglądał jakby zupełnie tu nie pasował. Czarny sweter niezłej firmy, ciemne jeansy, lekkie okulary i codzienne buty. Gość wyglądał jak połowa ludzi w tym mieście, ale jednak biła od niega pewna siła. Chociaż pewnie była to siła zawarta w mięśniach jego dwóch kolegów.
Tomek mógł się tego domyślać. 7 lat wcześniej Darek zaplanował skok na sklep z importowaną elektroniką. Pewnie nikt by do nich nie dotarł, gdyby nie fakt, że właściciel dobrze znał Darka. Chłopak w dniu skoku poszedł dokładnie obejrzeć wszystkie okna i ocenić gdzie stoi najbardziej wartościowy sprzęt. Właścicielowi wydało się to podejrzane. Sprzęt wynieśli o trzeciej w nocy. O godzinie czternastej następnego Tomek już siedział na tylnym siedzeniu radiowozu. Na komisariacie dowiedział się, że Darek wszystko im już powiedział, a gdy do niego przyjechali to siedział w garażu i majstrował przy elektronice identycznej jak ta, której zaginięcie zgłoszono. Podobno tuż po zatrzymaniu wskazał Damiana i Tomka jako swoich wspólników. Cóż, od tego czasu się zmienił, ale widocznie długi język mu pozostał. Dalsze łganie nie miało sensu. Zostawała próba ucieczki. Z tym, że Tomek z siłownią spotykał się raz w tygodniu i to tylko, żeby mieć wpis z WF. W dodatku było to w piątkowe poranki, po czwartkowych imprezach studenckich. Najczęściej leczył kaca leżąc na ławeczce do wyciskania i obserwując, czy przypadkiem profesor od wf-u nie wychodzi z kanciapy. Stamtąd też zresztą wyniósł pewną naukę. Ławeczka do brzuszków nie nadaje się do leczenia kaca. Głowa boli na niej jeszcze bardziej. Za to dwaj panowie którzy go powitali prawdopodobnie mieli pobliską siłownie wpisaną w dowodach jako adres zameldowania.
- Nie mam zamiaru utrudniać. - Tomek opuścił wzrok i dodał - jak mogę wam pomóc?
- Darek tutaj - wskazał głową drzwi do pokoju, w którym gospodarz zwykł sypiać, obecnie zamknięte - ma lepkie łapki. Wpadły mu w nie nasze rzeczy, które dość szybko rozprowadził po swoich kontaktach. Podejrzewamy, że wszystko co ci dawał do rozprowadzenia w ostatnim czasie, było nasze, bo uzbierał mnóstwo hajsu, mając towar za friko - westchnął przechodząc do salonu i wskazując nowy, wielki telewizor i konsolę, której ostatnio zdecydowanie nie było.

- Co ci ostatnio dawał i ile? No i czy jeszcze to masz?
Tomek przełknął ślinę
- Nic nie mam. Towar rozszedł się na pniu. Cztery tygodnie temu kupiłem od Darka McBook Air, i dwa iPady.Wszystko rozeszło się po studenciakach. Kasa z tego się rozeszła, dlatego przyszedłem zobaczyć czy ma coś nowego. - Tomek miał głęboką nadzieję, że o ten towar im chodziło.
- Jezu, kurwa, Chryste, jebać elektronikę, którą bierze od dzieciaków z sąsiedztwa - wyrzucił z siebie nieznajomy z nieskrywaną frustracją. - Co ci dawał? Amfe, trawe, heroine czy te nowe gówno? I lepiej przestań bawić się w profesjonaliste i udawać, że nie wiesz o czym mówisz, bo jeśli robisz to bo się boisz, że jestem psem, to mogę ci łatwo udowodnić, że jesteś w błędzie - warknął patrząc na niego spode łba. W jego ręce pojawił się nóż. Jeden z tych większych.
- Głównie amfetaminę. Białą i niebieską. Przed sesją jest na nią popyt u studentów. Zeszło wszystko. Dziesięć gramów białej i sześć tej niebieskiej. Całą kasę którą zarobiłem na sprzedaży mam ze sobą. Przyszedłem po więcej. W wewnętrznej kieszeni bluzy jest 800zł na nowe prochy, które chciałem dziś kupić. Nie miałem pojęcia że Darek diluje kradzionym towarem. Nie widzę też powodu, dlaczego chcecie się mścić na mnie, za jego wtopę. Jak chcecie mogę dilować dla was. Mam jakieś tam znajomości. - Tomek się wyprostował i patrzył w oczy nieznajomego. Nie było sensu kombinować. Praktycznie zawsze gdy ktoś wyciągał kosę, ktoś musiał paść zakrwawiony. Chłopak obiecał sobie, że zrobi wszystko, żeby nie być tym zakrwawionym. - A, i ten towar dostałem niecałe dwa tygodnie temu. Wtedy Darek miał już końcówkę, bo chciałem kupić więcej, ale to była reszta.
- Hmmm - mruknął pocierając podbródek ręką uzbrojoną w nóż. - Całkiem niezły wynik to prawda. Tak w ogóle nie szukam zemsty - pociągnął dalej po chwili ciszy, chowając broń. - Po prostu chciałem odzyskać swoje rzeczy i swoje pieniądze, ale skoro nie wiedziałeś, że to co sprzedajesz jest kradzione, a wierzę, że tak było, to te pieniądze są teraz twoje. Nie jestem złodziejem, nie chcę ci ich zabierać - powiedział siadając na fotelu, które Darek kupił za niemałe pieniądze.
- Szlag, ale to wygodne! - zawołał zachwycony poklepując podparcia dla rąk. - Powiem ci co myślę, a ty powiesz mi co myślisz, dobra? - spytał nachylając się lekko.
- Dobra - odpowiedział sam sobie, klaskając w dłonie. Odwrócił się od Tomka i wpatrywał w okno. - Jest ci strasznie głupio, że zarobiłeś na czymś co nie było twoje, nawet jeśli zarobiłeś grosze. Twój dostawca okazał się złodziejem, niedojdą i człowiekiem pozbawionym honoru, w branży, która i tak jest moralnie wymagająca. Chcesz zerwać z nim współpracę i znaleźć sobie kogoś, z kim możesz współpracować na zasadach zaufania i zawodowej uprzejmości i kurtuazji. Nasuwa ci się osoba, która również jest bardzo niezadowolona z działań pana Dariusza i szuka zastępstwa. Co zrobisz by pokazać, że jesteś godzień takiej dobrej, ciepłej posady i takiego fajnego mieszkania? - spytał rozkładając ręce i w końcu patrząc w stronę rozmówcy.
Do Tomka właśnie dotarło, że najbliższe minuty zdecydują o jego przyszłości. Albo wyjdzie z tego mieszkania jako następca Darka. Albo możliwe, że nigdy stąd nie wyjdzie. Wiedział dokładnie jakich deklaracji oczekuje od niego rozmówca. Chciałby, żeby ktoś sprzedawał lepiej i zarabiał dla niego więcej. Tyle, że takie rozmowy prowadziły do tego, że nowo obejmujący stanowisko musiał robić więcej niż poprzednik i zarabiał mniejsze pieniądze. Tomek wziął głęboki wdech. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Potrzebuje pan handlowca. Dobrego handlowca. Z tym, że jest to specyficzny biznes, a specyficzny biznes wymaga specjalisty w fachu. Aby zastąpić Darka musiałbym mieć kontakty do jego pomniejszych dilerów. Takich jak ja. Ale jest jeszcze jeden poważny problem. Problem po częsci wynikający z nieudolności Darka, po części z kiepskiego towaru. Co innego sprzedawać kiepskiej jakosci towar po kampusie, a co innego wbić na imprezę. Otóż nasz wspólny znajomy Darek był niczym dobry barman. Można powiedzieć, że z pół litra wódki rozlewał jedenaście pięćdziesiątek. Dosypywał różnego śmiecia. Głównie cukru. Tutaj akurat sfrajerzył, bo proszek do pieczenia byłby lepszym rozwiązaniem. Delikatna woń amoniaku wpasowywała się w zapach waszego towaru. Wracając do tematu. Wasz towar ma niecałe 76% czystości, a facet który go syntezuje chyba niedawno wyszedł z więzienia i zaskoczył go zakaz sprzedaży termometrów rtęciowych. Nadal używa rtęci jako katalizatora, więc część waszych klientów niedługo wykituje. W dodatku w działkach jest szkło z termometrów. Jakby trochę poczytał, to wiedziałby, że już Niemcom w czasie drugiej wojny światowej udało się zrezygnować z katalizatorów rtęciowych. Bo oni też nie umieli usuwać rtęci z gotowej margaryny. Niebieski jest trochę lepszy. Tam macie kogoś kto umie cośtam z chemii. I korzysta z tego, że w Polsce nie kontrolujemy obrotu dwumetyloaminą. Sprytne. Przynajmniej nie wykupuje całych zapasów syropu na kaszel. Jeśli białe dociągnie do tej wydajności, to możemy wbić na imprezy. Do prawdziwych ćpunów, którzy wyczuliby proszek do pieczenia w działce. No i trzeba powiększyć asortyment o ekstazy. Nikt na imprezach nie zaczyna od fety. Zaczynają od małych tabletek, które wyglądają na nieszkodliwe. Co oferuję za tak wspaniałe perspektywy? Swoją wiedzę o rynku. Swoją wiedzę o produkcie. Myślę, że będę stanowił dobry nabytek dla państwa firmy i z naszej współpracy narodzi się wiele ciekawych projektów. - niczym na rozmowie w sprawie pracy zakończył chłopak.
W miarę jak Tomek ciągnął swój wykład, słuchasz stopinowo szerzej się uśmiechał, a dwa goryle coraz mocniej nie wiedzieli jak można powiedzieć tyle słów w tak krótkim czasie na jakiś temat, łącząć to z cyframi i w ogóle…
Ważne było jednak to i tylko to, że najwyraźniej chłopak w miarę osiągnął swój cel.
- Hej, hej, hej...- mężczyzna potarł chciwie dłonie - patrzę ktoś tu za młodu dostał zestaw małego chemika, co? Pewnie sporo masz racji w tym co mówisz, mój brat jest starej gwardii rozumiesz i jego kuchcikowanie nie może być lepsze niż jest, bo stary buc. Znaleźć kogoś do pomocy, w tym jebanym kraju to zaś… to dość ciężkie okej? A i tak przeszliśmy przez sporo zmian ustrojowych.
W końcu wstał i podszedł do Tomka. Zacisnął rozweselony usta na krótką chwilę i wyciągnął w stronę Tomka silną rękę, ze śladami po wielu latach, ciężkiej pracy na roli.
- Krzychu - przedstawił się, jakby w geście dobrej woli i przeprosiń za nietaktowne powitanie, taktownej osoby.
- Tomek, ale wielu znajomych mówi do mnie Chemik - mocno uścisnął dłoń Krzycha. Siedem lat temu policjant, który pobierał od Tomka odciski palców powiedział o jego dłoniach, że nigdy nie były skalane pracą. Przez te siedem lat nic się nie zmieniło w tej kwestii.
- Jutro przyniosę wam tlenek wanadu. Użyjecie go zamiast rtęci. Nie jest lepszy jeśli chodzi o wydajność, ale można go łatwo oddzielić od produktu. Nie to co rtęć. To rozwiązanie doraźne zanim załatwimy palad albo platynę. Małymi krokami poprawimy jakość waszego... Eh, naszego - poprawił się Tomek - towaru. Teraz pomówmy o części handlowej. Co kupuję, komu sprzedaję? Ja od Darka kupowałem działki za trzy albo cztery dychy. Z tym, że nie mam zamiaru dosypywać gówien do towaru. No i jak mówiłem na początku muszę mieć kontakty do poddilerów Darka. - Tomek rozejrzał się po minach zebranych - A co się stało z Darkiem?
- Dużo rzeczy - odpowiedział sięgając do kieszeni. - Zapisywał swoje kontakty w notatniku papierowym, oto on. Miał łącznie z tobą, czternastu ludzi, którym odsprzedawał towar by rozprowadzili go dalej. Jeśli jakość rzeczywiście się podniesie, to przez chwilę zachowamy cenę jaka jest, a potem ją odpowiednio podniesiemy. Aha, dwa ostatnie kontakty możesz też skreślić, pomagali mu kraść - dodał wręczając mu mały, sześćdziesięcio kartkowy zeszyt z Hello Kitty na okładce. - Nie interesuj się tym jak to zrobili, ok?
- Ok. - wziął zeszyt, a w głowie liczył już teoretyczne zyski z dwunastu podległych sobie dilerów. - Co z mieszkaniem? Mogę się tutaj wprowadzić? Nie znajdę tu na przykład jakichś zwłok?
- Masz nas za barbarzyńców? - uniósł brew. - Przecież wszystko zjedliśmy - goryle w końcu wydały z siebie jakieś dźwięki, śmiejąc się konspiracyjnie.
- My mu daliśmy te lokum, teraz możemy je dać tobie. Salon, sypialnia, łazienka, kuchnia. Wszystko jest już ładnie, nowocześnie urządzone. No i blisko nas.
- Fajnie. Będę musiał zacząć przerzucać tutaj rzeczy.
- Ostatnia sprawa - powiedział wyjmując długopis z kieszeni i przyciągając dłoń Tomka do siebie. Zapisał na niej dziewięć cyfr. - To numer Śliwy o tutaj - wskazał głową na jednego z goryli, tego który wciągnął Tomka do mieszkania. Był większy od swojego kolegi, ale bardziej łysy, bo tak jak so tylko było możliwe. No i miał tautaże na obu dłoniach, na jednej widniało czarne “J” a na drugiej czerwone “P”.
- Jeśli potrzebujesz usług jakie świadczy, dzwonisz i on się zjawia, jasne?
Tomek kiwnął głową na znak zrozumienia.
- Kiedy dostanę towar i ile muszę mieć kasy? Czy towar dostaję do domu, czy się gdzieś spotykamy na neutralnym gruncie? Jak często się spotykamy? W sensie czy towar opycham w cyklach miesięcznych, tygodniowych, czy jeszcze jakoś inaczej? Tlenek wanadu mam wam przynieść w jakieś konkretne miejsce? Zadzwonić po Śliwę i mu przekazać? Czy może będziecie codziennie wpadać z wizytą i zobaczymy się jutro?
- Dajesz nam 75 procent, towar ci dostarczamy co tydzień, jeśli ci zostaje to rzadziej, ale nie jest to mile widziane. Przekażesz to dla Śliwy. Nie mam czasu by codziennie cię sprawdzać, ale nie znaczy to, że nie będe wiedział, ze próbujesz robić coś za naszymi plecami. Dużo pytań zadajesz, dużo gadasz, obyś pracował równie dużo - powiedział puszczając mu oczko.
- Ee nie kumam. W sensie, wiesz Krzychu, ja nigdy nie byłem na tym poziomie. Do Darka przychodziłem i kupowałem towar, za kilkaset złotych. Później opychałem go, za kilka stówek więcej. To znaczy ten układ, który proponujesz jest dla mnie wygodniejszy, bo nie muszę wykładać swojego siana, ale wiesz... Nie spodziewałem się tej dozy zaufania na pierwszym spotkaniu. Spoko. Możemy zaczynać od jutra - podniósł zeszyt na wysokość twarzy - tylko zapoznam się z notatkami Darka i wyjaśnię innym, że im się dostawca zmienił. Dzięki za wszystko. Nie zmarnuję tej szansy.

Tym sposobem życie Tomka stanęło na głowie. Złapał wiatr w żagle i zyskał motywację jakiej jeszcze nigdy nie czuł.Oto gruba kasa sama pchała mu się do kieszeni. Po wyjściu Krzycha, Śliwy i ich kolegi Tomek szybko obejrzał mieszkanie. Naprawdę bał się, że znajdzie gdzieś zwłoki Darka. Po kolejnej godzinie zabrał klucze od mieszkania i ruszył w podróż do swojego akademika. Po drodze wertował wszystkie notatki Darka. Na szczęście tym razem żaden kanar nie pojawił się na horyzoncie.

W akademiku Wilczek streamował rozgrywkę z Counter Strike: Source. Tomek miał wrażenie, że współlokator nie odnotował nawet jego powrotu. Chemik zaczął przygotowania do przeprowadzki. Z półki zabrał swoje książki, trochę ubrań, i swoje skarby. Kilkanaście butelek po Kubusiu, w których od kilku miesięcy wynosił odczynniki laboratoryjne odczynniki z zajęć. Na sam koniec spakował jeszcze
stary telefon i sproszkowany tlenek wanadu.

Przed snem jeszcze raz przejrzał notatki Darka, żeby mieć pewność, że niczego nie ominął.
Zanotował jeszcze w tym zeszycie numer do Śliwy, oraz listę rzeczy do zrobienia następnego dnia.
[]kupić nową kartę sim,
[] zadzwonić do "parszywej dwunastki" (tak w myślach nazywał dilerów którym Darek sprzedawał towar)
[]tlenek dla Śliwy
[] Domofon??? (chociaż pojawiło się tyle perspektyw, Tomek nie miał zamiaru odpuścić kilku tysięcy złotych zysku dodatkowo)

Poszedł spać wyjątkowo wcześnie jak na siebie. To prawdopodobnie jego ostatnia noc w akademiku. Budzik w telefonie ustawił na 6:30.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 18-02-2015 o 00:20. Powód: zmiana zdjęcia telefonu na link, szybciej wczytuje się post.
Mi Raaz jest offline  
Stary 17-02-2015, 17:40   #12
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
Tymon mocno uścisnął rękę Dawida, nie przejmując się zupełnie spojrzeniem, jakim tamten go obrzucił. Tymona mało co poruszało, awaria rolek, tak, to był problem, ale nie jakiś obdartus, którego nawet nie było stać na maszynkę do golenia.
- To, co wchodzimy? - uśmiechnął się, przelotnie, do dziewczyn, szybko pogadał z ochroniarzem, podpisał zdjęcie jakiejś małolacie.

Po chwili siedzieli już w wydzielonym ściankami boksie w rogu sali.
- Jemy coś? Ty, Hanka, za dwie osoby teraz powinnaś, tak przynajmniej słyszałem.. alkohol to na pewno nie, autem jestem, Hanka wiadomo, Asiu? - zapytał, raczej pro forma, nie uznawał alkoholu.
- Zieloną wdowę - stwierdziła dziewczyna pewnie, wkurzona, że Tymon wyciągnął już stan Hanki.
Tymon skrzywił się, ale nie zaoponował.
- Damian? Co dla ciebie? - spojrzał na mężczyznę.

- Dawid - poprawił go tamten uprzejmie, lekko kiwając głową. Zdjął torbę z pleców i położył ją obok, brzmiała jakby była naprawdę ciężka. - Wodę, jeśli można - poprosił - miło znów cię widzieć - powiedział do Hanny, przyprawiając ją o rumieńce.
Tymon złożył zamówienie, przez chwilę gadali o pierdołach, pogodzie i kursie franka.
- No, Haniu… - Joanna trąciła przyjaciółkę łokciem.
- Co? A… no tak - mruknęła błądząc wzrokiem. Potrzeba jej było krótkiej chwili by zebrała się w sobie na tyle by spojrzeć swojemu byłemu kochankowi w oczy. - Jestem w ciąży i jestem pewna, że z tobą…
Na dość krótką chwilę zapadła cisza, Dawid nie wyglądał na specjalnie zszokowanego, uśmiechnął się lekko na chwilę i spytał niezmienionym głosem
- Czego oczekujesz? Oczekujecie? - przymrużył lekko oczy, zastanawiając się kim w ogóle jest pozostała dwójka.
Joanna nie bawiła się w owijanie sprawy w bawełnę.
- Hanka nie może teraz pozwolić sobie na dziecko. To nie jest dobry czas. Zabieg kosztuje 3500 - 4000 zł.
- Rozumiem - pokiwał głową patrząc na Joannę. Po chwili zastanowienia – wpatrywał się w tym czasie w dzieewczyne pustym wzrokiem - skierował się na powrót w stronę Hani. - Jak rozumiem też tego chcesz?
W odpowiedzi dziewczyna pokiwała tylko głową i mruknęła coś cicho.
Sięgnął po torbę ciągnąc dalej rozmowę.
- Jesteście przyjaciółmi Hani? Bo chyba nie rodzicami, choć takie sprawiacie wrażenie - powiedział obdarzając ich kolejnym uśmiechem.
- Rodzice Hanki nie żyją - rzucił Tymon.
- Rozumiem, przykro mi - rzucił mechanicznie grzebiąc w torbie, po dłuższej chwili wyjął plik pomiętych banknotów, dość niewielu, ale samych dwusetek. - Tu jest tysiąc dwieście… chwila - dodał szukając jeszcze czegoś w torbie. Wyjął oprawioną w starą skórę książkę i zaczął przewracać kartki pomiędzy którymi schowane były banknoty - nie noszę portfela… jakbyście powiedzieli wcześniej bym przygotował, a tak… przepraszam. Tak czy siak będzie z pięć tysięcy, za fatygę - powiedział ostatecznie chowając książkę, pełną podkreśleń, notatek porobionych ołówkiem i wepchanych gdzieś kartek z zapiskami. Nic tam chyba nie było zapisane po polsku.
- Może być? - spytał rozkładając ręce. Nie wydawał się być zły, choć chyba powinien.
- Hanka? - Joanna znów szturchnęła dziewczynę, która wydawała się być gdzieś obok, zachowywała się, jakby cała sprawa jej nie dotyczyła.
- Co, co? - koleżanka otrząsnęła się, wpatrzona do tej pory w stosik pogiętych banknotów. - Chryste… skąd masz… - spojrzała na Dawida wielkimi oczami. - Nie, nieważne, przepraszam, że pytam i ten… dzięki, dziękuję.
- Jasne… jeśli wolałabyś zachować, mógłbym ci po prostu wysyłać pieniądze, ale nie to nie - powiedział spoglądając na chwilę gdzieś w bok, jakby kogoś szukając. - A więc… co macie w zamian?
- W sensie? - Joanna nie zrozumiała.
- To pięć tysięcy, w zasadzie wszystkie moje pieniądze, a nawet nie mogę mieć pewności, że to dziecko jest moje. Mogę wam dać ten hajs, bez problemu, nie ważne czy jest moje czy nie, ale tam skąd pochodzę za gest dobrej woli i dobrej wiary w to, że rzeczywiście jest moje, a nie kogokolwiek innego, jest się jakoś wynagradzanym. Przysługą, czy czymś… - powiedział puszczając im oczko.
- Przespałeś się z tą laską, zrobiłeś jej dziecko i oczekujesz przysług w zamian za skrobankę? Wolisz bulić alimenty przez kolejne osiemnaście lat? Porąbało cię, facet? - Tymon wstał. - Chodźcie, dziewczyny. Mój prawnik załatwi tego szczura.
- Może być samochód, jest całkiem niezły, choć nie za twoją kasę - powiedział ignorując to co mówił narzeczony Joanny. - Albo numer do dziewczyny Przemka, twojego sponsora, sporo z nią rozmawiasz ostatnio, choć smsy na bieżąco kasowałeś. Dziewczyna szefa… klasyczne - dodał uśmiechając się szerzej.
Joanna podniosła gwałtownie głowę. Nie było specjalną tajemnicą , że sieć kantorów której właścicielami byli jej bracia Przemek i Zbyszek sponsoruje starty Tymona w zawodach. Logo ZMIANA zajmowało każdy skrawek jego ubrania i kasku. Ale Patrycja? Nawet Joanna nie nadążała za pannami braci.
- Popierdzieliło cię facet - Tymon nie pokazał ani zmianą na twarzy, ani żadnym gestem, jak blisko tamten jest prawdy. - Chodźcie, dziewczyny.

Joanna wstała i pociągnęła za sobą przyjaciółkę.
- Jeśli nie bierzecie pieniędzy - powiedział spokojnie - a dziecko jest moje, to chyba ma do niego jakieś prawa, czyż nie? Jeśli wyjdziecie, to jeszcze się zobaczymy - mruknął już całkowicie bez cienia fałszywego uśmiechu. - Nara.
- A jeśli zostaniemy, to już cię nie zobaczymy, tak? - prychnęła Joanna. - Hanka zdecyduje, do czego masz prawo, ale moim zdaniem, to do niczego - przeszła dalej dwa kroki. - Idziesz, Haniu?
- Tak, tak - powiedziała krocząc obok Joanny. Strach dał jej nieco więcej pewności, choć szczerze nie wiedziała co zrobić w tej sytuacji.
Dawid odprowadził ich wzrokiem, by wstać później i ruszyć w inną stronę, zostawiając dla kelnerki pokaźny napiwek.

Wsiedli do samochodu, Tymon milczał, Joanna widziała jego zaciśnięte usta.
„Przejął się” – pomyślała rozczulona. – „Jakie to urocze… Nie sądziłam, że sprawa Hanki tak go poruszy”
Pogładziła czule kolano narzeczonego – czego nie zauważył, skupiony na prowadzeniu - a potem odwróciła się do Hani.
— Nie mówiłaś, że ten Dawid to bandyta...- powiedziała z wyrzutem. Zastanowiła się sekundę i dodała : — Jednak mówiłaś, że zadałaś się z szemranym towarzystwem. Co o nim wiesz?
- Co? - zdziwiła się po raz kolejny, z tym samym, wystraszonym wyrazem twarzy, który towarzyszył jej okrutnie często od powrotu do Warszawy. - Nie wiedziałam, że to… bandyta. Poznałam go na imprezie gościa, który lubił dilować, ale on sam, Dawid w sensie, nie brał nic, tylko razem trawę zajaraliśmy raz. Dużo wypił, ale w ogóle nie miało to jakby na niego wpływy. Wydawał się strasznie… twardy? - mruknęła nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa. - Pamiętam, że nieźle przywalił jednemu gościowi, który wprosił się na imprezę i zaczął po pijaku dobierać do dziewczyny gospodarza, który akurat na chwilę wyszedł. Gość miał ze dwa metry i muły wielkości mojej głowy, a Dawid tylko go… wtedy pomyślałam, że jest niesamowity, ale to chyba jednak po prostu niebezpieczny świr… ja pierdole - odrzuciła głowę do tyłu, parę razy uderzając w oparcie, karząc się za swoją głupotę. - Ja… pier-do-le.
- Jak on ma na nazwisko?
- Jest z Anglii, angielskie… Bluecamp? Jakoś tak.
- Ok, a to szemrane towarzystwo? - dociskała Joanna.
- Och… to, jest… dość długa historia. Dużo ludzi, dużo spraw, dużo interesów, dużo brudów - mruknęła kładąc dłoń na spuszczone w dół czoło. - Co za gówno.
- Streść mi.
- Nie znałam ich jakoś bardzo dobrze i z tego co mi wiadomo nikt z nich nie znał dobrze Dawida. Jedynie z Moniką się w miarę przyjaźniłam, jej chłopak organizował tę imprezę wraz z nią i mnie zaprosili i z tego co wiem, handlował tym i tym. Sporo osób tam znałam już z widzenia z poprzednich imprez. Jeden lubił chwalić się pistoletem, ale wydawało mi się, że nikt tam z zasadzie jakoś dobrze nie zna Dawida, ale go szanują. Może być?
- Popierniczyło cię zupełnie - stwierdziła tylko Joanna. - Zawieziemy Cię teraz do domu, a jutro się spotkamy to omówimy, jeszcze raz, sprawy.
- Ok, ale jutro mam też spotkanie z prawnikiem razem z bratem, z samego rana. Także jakoś popołudniu, dobra?

- W porządku, po 15 będę – podjechali pod dom dziadków Hanki, Joanna wysiadła, żeby umożliwić tamtej wygramolenie się z tylnego siedzenia.
- Trzymaj się - objęła przyjaciółkę. – I nie zamartwiaj, wszystko się ułoży.
Hania pokiwała niemrawo głową i poszła na górę.

- Wracamy do mnie – zaordynował Tymon. Nie patrzył na dziewczynę, wbijał wzrok w kierownicę.
- Jak wolisz… - choć rzeczy mam u rodziców. – Tymon… - zaczęła niepewnie. – Ten cały Dawid.. że ty i panna Przemka… skąd ?
- Oj, nie będziesz chyba mi robiła teraz sceny zazdrości, co? – zaśmiał się nieprzyjemnie. - Mała, chyba czas się przyzwyczajać, że jesteś z publiczną osobą, co?
Drgnęła, zaskoczona nieprzyjemnie jego tonem.
- No już – objął ją i pocałował. - W necie jest mnóstwo wszystkiego. Ze twoje braciaki mnie sponsorują to żadna tajemnica, tak? Są też nasze wspólne fotki.. ten David to lepszy cwaniaczek, luknał, żeby nas skłócić. Najpierw wrobił Hankę, teraz nas chciał wystawić. Obiecaj mi, nie będziesz się z nim więcej widywać. Obiecujesz?
- Ale Tymon, przecież Hania..
- Hance pomożemy – machnął ręką. - Pieniądze się skombinuje, zaliczkę wezmę, pogadam z papugą, spoko. Tym się nie martw. Po prostu nie chcę, żeby ten dupek cie obmacywał spojrzeniem, martwię się o ciebie, rozumiesz? – znów ją pocałował.
Joanna obiecała.

------
Potem świętowali jego zwycięstwo, ostro, gwałtownie. Joanna miała raczej wrażenie, że ją pieprzy, nie kocha. Roześmiał się kiedy mu o tym powiedziała.

A potem, kiedy zasnęła rozciągnięta na jego poduszce, wstał i do rana na przemian ćwiczył na podręcznym atlasie i stukał w smartfonie.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 18-02-2015, 19:57   #13
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Warszawa

Dla wielu osób był to bardzo nieprzyjemny poranek. Wisiało to w powietrzu, gdy burzowe chmury zawisły nad rozpalonym do czerwoności miastem. Deszcz zdawał się być długo wyczekiwanym lekarstwem na upał, ale gdy zaczął, pokazał, że wcale nie jest tak wspaniałym zastępstwem. Ludzie mieli problemy z dojechaniem do pracy na czas, w telewizji mówili o poziomie Wisły, który podnosił się do niebezpiecznego poziomu, a z innych zakątków województwa tradycyjnie docierały informacje o zerwanych liniach elektronicznych, o zalanych domach i błyskawicach, które paliły dobytki całego życia wielu ludzi.
Wszystko zaczęło się w nocy, od ostrych grzmotów i bardzo nieprzyjemnej nocy dla Filipa i Piotrka. Nie potrafili za nic w świecie, ogarnąć swoimi rozumami takiej brutalności. Jasne, że sami nie raz kogoś pobili, połamali nos, rękę, czy wybili zęba, ale to co się stało z Rafałem... wyłupane oczy, wnętrzności rozciągnięte po placu, wystawione na widok setek ludzi mieszkających wokół tego miejsca. Całe jego ciało było karykaturą, aktem czystego złą wykraczającego poza terminy masakry czy rzezi. Nie było mowy, by któryś z nich usnął.
Nie zmieniało to jednak faktu, że dzwonek o drugiej w nocy, był sporym zaskoczeniem. Filip pomyślał, że kolej na nich, Piotrek zaś był pewien, że policja jednak stwierdziła, że to oni zabili Rafała i przyszli dokonać brawurowego aresztowania.
- Halo? - mruknął cicho Filip do domofonu.
- To ja, Dawid, wpuszczaj mnie bo zaraz padać będzie - usłyszał w odpowiedzi.
Otworzył drzwi i westchnął ciężko. Piotrek patrzył na niego pytająco.
- To Dawid...
- Noż kurwa! Tylko jego tu jeszcze brakowało - skin złapał się z głowę. Wstał ciężko sięgając po papierosy. - Co my mu mamy powiedzieć?
- A myślisz, że by tu, kurwa był gdyby nie wiedział co się stało?
Grzeczne pukanie w drzwi zapowiadało bardziej nadejście młodych harcerek niż groźnego mordercy, ale obydwaj denerwowali się, jakby u progu stał ten drugi. Filip otworzył i odsunął się z przejścia, zapraszając gościa.
- Dzięki! Położę tu worek, co? - spytał blondyn uśmiechając się. Rafał kiedyś powiedział, że gość wygląda jak idealny aryjczyk, wysoki, mocno zbudowany blondyn o morskich oczach. Rzeczywiście było coś takiego w tym jego wzroku, w tych uśmieszkach i grzecznym, spokojnym, głębokim tonie głosu co skłaniało do myślenia, że należy on do rasy panów, choć niezwykle kulturalnych.
- Co za dzień chłopaki! Taki tu u was upał... ale zaraz pierdolnie, mówię wam. Jak tak grzmi to znaczy, że będzie jedna z tych zajebistych letnich burz... a może burzy? - spytał sam siebie z uśmiechem, podchodząc do okna by podać rękę palącemu Piotrkowi.
- Przyszedłeś gadać o pogodzie? - spytał w odpowiedzi.
- Nie no, tak tylko... - powiedział przeczesując włosy. - Sporo się działo jak mnie nie było, co?
- Mhm... - mruknął Filip.
- Nic to. Mam strasznie dużo spraw do naprawienia. Pomożecie mi? Wierzę, że dojebanie zabójcom Rafsona jest w to wliczone - zaproponował puszczając im oko.
Filip i Piotrek spojrzeli po sobie. Słów i wiele myśli nie trzeba było. Przyjaciel, to przyjaciel. Skinęli głowami.
- Dobra, to tak... towar od tych cwaniaków poszedł daleko, Huk nie żyje, a do jej córki nie zbliżyłem się za bardzo. Skombinowała sobie jakiś przyjaciół z dzieciństwa czy coś. Naprawdę nie spodziewałem się tego, że ich ma, ale sprawdziłem ich i jednak... jest to przeszkoda, którą postaram się usunąć.
- O czym ty, kurwa mówisz? - zdziwił się Piotrek.
- Myślę na głos, zresztą w tym też będziecie musieli mi pomóc. Jest dziewczyna, którą trzeba obronić, dama w opałach - powiedział już całkiem serio, a wszelkie wyrazy zadowolenia w stylu uśmieszków, zostały zastąpione pełnym skupieniem.
- Wasi szefowie też se śmiało grają. Wyjebali jednego ze swoich paserów i od razu zastąpili go innym, Śliwa mówił, że zrobili to dopiero co i to tak z buta. Szukają okazji do wydania wojny gościom, o których nic nie wiedzą. Chcę żebyście mi sprawdzili ich nowego pasera, co to za gracz i w ogóle. Nazywa się Tomek Nowacki, zastąpił Darka.
- Darka? Tę ciotę? - spytał Filip.
- Żydka?
- Był żydem? - zdziwił się Dawid.
- Tak się zachowywał... - Piotrek wzruszył ramionami.
- Nieważne. Sprawdźcie go, popytajcie ludzi, możecie ze Śliwą więcej pogadać, będzie blisko niego, tylko tak by nikt z góry nie wiedział. Ja zajmę się Hukami bo będą ostro powiązani z nowymi.
- Masz na myśli ludzi od nowego towaru?
- A kogo? - Dawid brzmiał na zawiedzionego, wolnym tempem myśli rozmówców.
- Ta... możliwe, że wraz z Rafałem zrobiliśmy dla nich ze dwa rozprowadzenia.
- Co kurwa?! - Wykrzyknął Dawid odrywając się od parapetu starego okna.
- Nooo... - Filip zwiesił wzrok. - Przyszedł jeden od nich i dał nam trochę tego i listę ludzi, którym mamy to sprzedać. W sensie Rafałowi, my się w to nie bawiliśmy. Z tym, że jeden z tych, którym miał to sprzedać wykitował i próbował działkę opchnąć o tak o na ośce. Potem powiedział, że pierdoli sam to najwyżej weźmie i da im hajs no i o... potem ktoś go rozkurwił na placu, pewnie się dowiedzieli, że wziął czy próbował sprzedać komuś innemu.
- Jak się nazywał ten, któremu miał sprzedać?
- Nie wiem, ale możemy sprawdzić, wiem gdzie trzymał instrukcje od tego typa.
- Dawaj, złoty chłopcze.

Wojtek

Rodzicie wyjechali, siostra wybiła, idealne warunki do samotnego, smutnego wieczoru. Niektórzy wcale nie potrzebowali towarzystwa innych, tylko czasem im się wydawało, że jest inaczej, że chcą być z kimś, z kimś dzielić wieczór, noc czy życie. Tylko w gorszych chwilach. Choć mógł tego nie dostrzegać, to wiele osób z jego bliższego otoczenia tak właśnie postrzegało Wojtka. Izolował się by co jakiś czas próbować się zbliżyć. Nie chciał próbować, nie chciał ryzykować i choć Monika wiedziała, bo upośledzona nie była, że Wojtek jest zainteresowany jej osobą, to nie wiedziała co na ten temat myśleć, skoro on sam nie wiedział co z tym zrobić. Te relacje jednak prawie zawsze były skomplikowane. Taki wiek, kiedy nic się nie wie, ale jednak myśli się, że wszystko jest tak niezwykle ważne i skomplikowane.
Jak wszyscy mieli się przekonać, wszystko było tak naprawdę bardzo, ale to bardzo proste.
Jak na przykład relacje z Adamem. Prosta sprawa, choć wielu może wydawać się skomplikowana i zagmatwana. Kochał swojego przyjaciela z dzieciństwa miłością, którą powinni obdarzać się kochankowie i często tak robią, przynajmniej z początku swojego związku. Można było się spodziewać, że gdyby byli razem, Adamowi zauroczenie by przeszło bo i to u ludzi jego orientacji, było dość popularne. Adam lubił się bawić i prawdopodobnie tyle by zrobił z Wojtkiem, bo wiedział, że to jednak głównie przyjaciel.
Dlatego też napisał do niego następnego dnia, około trzynastej.
"Musimy sie spotkac, to wazne, nie dotyczy tamtego gowna. Musisz mi w czyms pomoc, doradzic"
Siostry nie było w swoim pokoju.
Na dworze padało tak jak jakby nie padało od tysiącleci i ktoś teraz bardzo starał się za to zadośćuczynić. Gdzieś tam waliły pioruny, błyskawice były największym źródłem światła w letnie popołudnie, a gromy tworzyły nową symfonię.
Zapowiadał się piękny dzień.

Tomek

Czasami los się po prostu do człowieka uśmiecha. Trafiasz na dziewczynę marzeń, okazuje się, że jesteś w ciąży, twoje dziecko dostaje się na studia, albo dostajesz posadę swojego dilera, od ludzi, którzy go prawdopodobnie zabili. To aż dziwne, że następnego dnia nie wychodzi wtedy słońce, przypadkowa blondyna nie budzi cię przy pomocy fellatio, a błękitne ptaszki nie siadają na parapecie, ćwierkając swój popisowy numer z bajek Disneya.
Zamiast tego dostaje się potężny zwiastun w postaci ulewy, burzy z piorunami przywołanej przez Zeusa, który świętował detronizację jedynego Boga. Wraz z Posejdonem wytoczyli najcięższe działa i zalewali Warszawę swoim koncertem mocy.
Mimo to, na dworze i tak pewnie dalej było kurewsko gorąco.


Dobre buty i dobry ubiór znacząco pomagały rozwiązać problem deszczu. Póki co nie było powodzi, przynajmniej nie tutaj. Wedle planu poszedł po nową kartę sim, w trakcie podróży raz jeszcze wertkując notes Darka.
Może nie pisał on zbyt wyraźnie, ale większość treści i tak okazywała się bezwartościowa. Większość osób, którym Darek sprzedawał towar do dalszego rozprowadzenia Tomek w miarę znał, więc z tym nie powinien mieć zbyt wielu problemów. Parę numerów telefonu było w ogóle niepodpisanych, ale jeden pojawiał się dość często, czasem podkreślany z dopisaną datą, jakby Darek tworzył przypominajki by tam zadzwonić o określonym czasie. Pierwszy raz był prawie rok temu, najnowszy, troszkę ponad miesiąc temu.
Poza tym jednak Darek nic tam nie pisał, ostatecznie nie był to pamiętnik, w którym opisywał motywy swoich zbrodni, w tym niesławnej kradzieży od chlebodawców.
Tymi zaś Tomek miał się zająć tuż po sprawdzeniu kolejnego chichotu losu, w postaci tajemniczego kontaktu, który grzecznie prosił go o spotkanie dzisiaj, przyjemnym, kobiecym głosem obiecując przynajmniej dwa tysiące.
Tym razem gdy zadzwonił, ten sam głos odpowiedział po chwili, mówiąc:
- Witamy, czekaliśmy na pana, proszę na górę.
Ciężko odmówić zaproszeniu tak ponętnego, zmysłowego głosu, które słyszało się tylko u piosenkarek i aktorek.
Drzwi na ostatnim piętrze otworzyła mu szczęśliwa posiadaczka takiego głosiku, średniego wzrostu brunetka o bardzo dużych i bardzo okrągłych oczach koloru świeżej, wygrzewanej w słońcu i dobrze ściętej trawy. Jej twarz była niewiarygodnie czysta i nieskazitelna, wyglądała niczym postać z bajki, choć ze znacznie lepszą figurą i ubrana na współczesną modłę, w jeansy i rozpiętą koszulę w kratę, pod którą nosiła czarną bluzkę Metallici.
W jednej, małej, zgrabnej dłoni trzymała wypchaną kopertę.
- Pana dwa tysiące. Czy jest pan zainteresowany czymś więcej? - spytała uroczym uśmiechem, który tego ponurego dnia, mógł zastąpić najjaśniejsze słońce.

Joanna

Wspaniał dzień na burzę dziesięciolecia! Na dodatek na tak uprzejmą. Dawała o sobie znać już w nocy, grzecznie uprzedzając o swoim przybyciu odległymi grzmotami i błyskami. Deszcz zaczął padać dopiero około siódmej, by o ósmej przerodzić się w tsunami wylewające się prosto z szarego nieba. Stojąc na dworze nie dało się spojrzeć w górę, bez wody zalewającej oczy, ale zza okna można było podziwiać majestat wzbórzonego sklepienia.
To był zwiastun i było to proste jak dwa razy dwa. Zwiastun wszystkiego co miało nadejść. Niby upalne, ale jednak spokojne, słoneczne i pogodne lato przemieniło się znienacka w mroczną, morderczą burzę. Idealne tło, brakowało tylko ogni piekielnych, ale o nich może później.
Hania napisała do Asi jeszcze przed spotkaniem, nie odwołując go, tylko krótko informując, że jednak nie musi się martwić o pieniądze, bo chociaż tym sama się zajęła.
Teraz gdy były już po takich dwóch, dłuższych spotkaniach, ciężko było Joannie nie zauważyć, że ta Hanna jest praktycznie zupełnie inną osobą. Pozbawiona starej pewności siebie, poczucia humoru i po części chyba nawet inteligencji. Teraz zamiast silnej dziewczyny, stała się przestraszoną, wrażliwą kobietką. Nie żeby nie było to całkowicie dziwne w takiej sytuacji, ale coś Asi mówiło, że Hania może się tak nieswojo zachowywać od dłuższego czasu.
Chroniąc się przed deszczem, choć z pewnością było to dla niego obraźliwe określenie, Joanna dotarła do domu babci Huków, od której to dowiedziała się, że ani jej, ani Adama jeszcze nie ma i nie odbierają telefonów i tak w ogóle to kim ona do cholery jest i czemu jej przeszkadza w środku i tak już paskudnego dnia.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^
Fearqin jest offline  
Stary 28-02-2015, 22:41   #14
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Pogoda zapowiadała się wyśmienicie. Miał szczerą nadzieje, że deszcz, który zaatakował znienacka wraz z ciemnymi chmurami zmyje z miasta duchotę. Lub zrobi kompletnie odwrotną rzecz.
Szybki prysznic podziałał jak lekarstwo, pobudzając krążenie oraz myślenie. W dodatku sowite śniadanie i był gotów. Szybko posprzątał swój pokój, oczywiście wietrząc go i wpuszczając w jego ściany powietrze “tuż przed burzą”. Zaciągnął się jej zapachem - był słodki, wyczekiwany, pełen napięcia. Zupełnie tak, jak za każdym razem gdy znajduje się przy Monice. Monika - złożona myśl, która od długiego czasu nie daje mu spokoju. Nie miał nikogo, komu mógłby się zwierzyć czy poradzić. Mamie? Nie.. nie lubił zawracać jej głowy. Tacie? A co on mu powie? Że kobiety są skomplikowane? To wiedział sam. Siostrę pomijał, bo była tępą gówniarą. Miał nadzieje, że nie pierdoli się z byle kim. Bo to, że wali się z jakimś gachem było oczywiste.

Gdy płukał butelkę po wódce, w celu odłożenia jej przy procesie zlewania miodu pitnego, wpadł na dziwny pomysł. Adam. Jest jego przyjacielem, niemal bratem. Geje rozumieją kobiety w inny sposób. Mężczyzn też. To taki tajemniczy i nieco obleśny dla niego, heteroseksualnego mężczyzny, pomost pomiędzy, ale na pewno o wiele bardziej wiarygodny.
Napisał krótkiego smsa do Adama i oczekiwał na odpowiedź. Rozsiadł się przed komputerem, uruchomił playlistę i w międzyczasie oczekiwania na wiadomość, zaczął naprawiać mały wzmacniacz od gramofonu kolegi DJa.
Adam odpisał, że zjawi się dosyć szybko, bo tak jak wcześniej pisał on też potrzebował porady, a akurat było mu po drodze. Zjawił się opatulony w płaszcz przeciwdeszczowy i mocne buty równie dobrze pasujące dla zaprawionych himalaistów.
- Siema - powiedział uśmiechając się dziwnie naturalnie. Wydawał się rozradowany, ale powodem z pewnością nie był sam widok przyjaciela. - O czym chciałeś pogadać? - spytał wchodząc do środka. - Nikogo nie ma?
Zamknął za Adamem drzwi i zaprosił go do kuchni.
- Nie, nikogo nie ma. Rodzice pojechali na działkę, mam nadzieje, że mają dobrą pogodę. A moja skretyniała, puszczalska siostra poszła w tango i jeszcze nie wróciła. Jakoś nie miałem ochoty wrócić z pracy i zastać jej spierdolonych znajomych. Usadowił się na krześle, które razem z drugim i stołem stanowiło jeden komplet w odcieniu jabłoni.
- Chciałem pogadać o.. kobietach. Nie patrz tak na mnie. Teraz kiedy wiem o Twojej orientacji, mogę się Ciebie poradzić. Geje dogadują się z kobietami lepiej niż heteroseksualni.
Adam spojrzał na przyjaciele dziwnie, ale prędko postarał się o normalną minę.
- Okej… skoro tak uważasz. Znaczy może i tak jest, ale przebiega to na nieco innym… gruncie - próbował wyjaśnić szukając odpowiedniego słowa gdzieś na suficie. - Myślę, że są hetero, którzy radzą sobie z kobietami lepiej niż ja - powiedział mrugając konspiracyjnie.
Uśmiechnął się lekko. W uśmiechu Adama było coś czego brakowało mu przez ten czas - nić porozumienia z przyjacielem. Gdy dwójka przyjaciół posiada niewypowiedziane nikomu przygody i wyniesione z nich doświadczenia, miny, znaki, słowa i hasła. To takie momenty, gdzie idąc na wspólną domówkę ustalają hasło, po którym przestają pić, coby nie sprowokować dziwnych sytuacji. Stoją w kuchni, podlewają się browarami, z czego ten jeden o wiele bardziej niż drugi z tandemu. I nagle ten trzeźwiejszy, a raczej bardziej władny nad sobą wypowiada magiczne słowo typu.. “eh, jutro fleksja. Znowu polegniemy”. W jednej sekundzie przyjaciel wyłapuje hasło i wszystko to, co ustalili przed imprezą wchodzi w krwiobieg.
- Tak, domyślam się, że są jakieś “szkoły” podrywu. Dopóki nie ujawniłeś się.. możesz się teraz śmiać pajacu - to mówiąc wycelował oskarżycielsko palec w Adama, jednocześnie obelgę kolorując uśmiechem i odpowiednim tonem - ale uważałem Ciebie za wielkiego podrywacza. Nawet Ci trochę zazdrościłem.
- Nie ma czego, kobiety nie są aż takie interesujące - zaśmiał się, wycierając o spodnie mokre ręce. - Cholera stary… muszę ci coś… dobra niech będzie, że później. Mów o co ci konkretnie chodzi, co trzeba.
- O poradę. Od kilku lat podkochuje się w Monice, chyba podkochuję, ale jakoś tak zależy mi na niej bardziej niż zwykle - zamyślił się i nerwowo przebrał palcami po blacie stołu - tylko sęk w tym, że nie wiem czy ona odwzajemnia cokolwiek. Wiesz, jesteśmy dobrymi znajomymi, spotykamy się, ale nie wyskoczę nagle. Nie wiem nawet czy jest mną zainteresowana, czy postrzega mnie jako kogoś.. więcej. Tak z byka wyskoczyć, to jak przypierdolić płot z całej siły. Nie umiem jej wybadać.
- No tak, no - pokiwał głową słuchając uważnie. - Mało która ułatwia sprawę i daje jakieś jasne znaki… ale inaczej nie byłoby żadnej zabawy i satysfakcji pod koniec, nie? Nigdy nie zapraszała cię nigdzie? Albo próbowałeś ty ją gdzieś, gdziekolwiek zabrać? Odmawiała czy jak? - spytał chcąc dokładniej wybadać grunt tej relacji. Wydawało się, że jest niezwykle bezstronny, mimo że jego poprzednie deklaracje wskazywały na to, że powinien być choć trochę zazdrosny. Z drugiej strony nie był też głupcem i wiedział jak ma się stosunek Wojtka do niego.
- Wczoraj próbowała, dzwoniła, abym wpadł do niej na imprezę. Była z swoimi dwiema koleżankami, bratem i jego dwójką kumpli. Wiesz, nie chciałem się wcinać jak stringi w dupę - rzucił to tak, jakby czuł się winny z powodu tego co zrobił. Przeczesał swoj włosy i odchrzaknął.
- Zapraszanie.. czasami gdzieś się spotkamy. Albo ja ją zaproszę, albo ona mnie wyciągnie. I nie, nigdy nie odmawiała, chyba, że nie mogła to wtedy tłumaczyła się rzucając litanię typu “Wojtek, bardzo Cię przepraszam, nie mogę bo…” i potok słów z wytłumaczeniem, który wystarczyłby na długą czołobitnie dla cara.
- Jak dla mnie powinieneś skorzystać wczoraj i pójść. Dziewczyny bardziej niż kobiety, często używają koleżanek jako nierozłącznej części siebie. Ciężko się do takiej zbliżyć jeśli nie znasz ludzi, których ona zna, przynajmniej jeśli jest towarzyską osobą. Jeśli chcesz mojej rady, to zadzwoń do niej i spróbuj czegoś w stylu - odwrócił głowę na bok formułując myśl. - Hej sory, że wczoraj nie przylazłem, ale byłem zajebany po robocie. W ramach rekompensaty daj się ty gdzieś zaprosić i takie tam. Tylko może nie bierz jej do jakiegoś kina czy restauracji bo w jednym nie da się gadać, a w drugim są ludzie, a skoro tak ci przeszkadzają… idzcie gdzieś się przejść, spróbuj chwycić ją za rękę i takie tam. Jak nie umiesz przyspieszyć tego procesu to tego nie rób, ale też nie bądź taki pasywny. O - pokiwał głową - takie moje zdanie. Chcesz teraz usłyszeć co ja mam do powiedzenia?
Pokiwał głową podczas słuchania słów przyjaciela. Cóż, jakby nie patrzeć Adam miał większe doświadczenie niż on. Postanowił wcielić radę w życie i liczyć, że może coś się ruszy.
- Śmiało. Widzę, że aż Cię świerzbi, aby wyjawić mi nowinę.
- Cóż… wygląda na to, że ojciec ukrywał przed nami sporo rzeczy. Nie żebym go winił, bo cholera nie docenialiśmy go i za mało się nim interesowaliśmy, ale wychodzi na to, że w świetle tego, że matka jest podejrzana o jego zabójstwa, ja wraz z siostrą odziedziczamy po nim po dwa i pół miliona na głowę, plus pięćdziesiąt tysięcy wypłacone od razu, bo tak zapisał w testamencie - powiedział rozkładając ręce i kiwając głową. Uważnie obserwował reakcję Wojtka.
Uważnie słuchał słów przyjaciela, a w momencie wspomnienia o sporej sumie spadku jego brwi podniosły się do góry w geście niemałego zdziwienie. Inni wywalili by oczy, opuścili by szczękę na ziemię czy coś w tym stylu. Jednak nie Wojtek - mistrz w ukrywaniu emocji.
Pokiwał głową z uznaniem i po chwili odpowiedział.
- Wiedziałem, a raczej pamiętałem, że Twój tata był bardzo pracowitym człowiekiem. Lubiłem go, w przeciwieństwie do Twojej matki. Zawsze wydawała się jakby hodowała pretensje ukryte pod skórą. Teraz jesteś bogatym człowiekiem, możesz wyjechać, zacząć nowe życie. Tylko wiesz, nie przepierdol tego na głupoty - ostatnie zdanie podkreślił szerokim uśmiechem.
- Żeby to było takie proste… - powiedział wzdychając i odchylając się na krześle. - Ojciec jak pracował na trzy zmiany dostawał trzy razy minimalną krajową i coś pod biurkiem. W tej robocie dzięki której się wybił z matką z blokowisk dostawał pięć tysięcy. Nie ma szans, nawet jakby na nic wydawał, by uzbierał chociaż mały kawałek tej sumy. Urząd skarbowy dobierze się nam do dupy i w ogóle… skąd on miał ten hajs. Tak w ogóle gadała z tobą policja? - spytał otrząsając się z jednych ponurych myśli, do drugich.
- Rozmawiała, ale co mogłem im powiedzieć? Jeden śledczy pytał o Twoją rodzinę. O wasze relacje, ewentualne zgrzyty i czy często u was byłem. Było pytanie o Twoją styczność z narkotykami. Oraz oto czy widziałem Twoją matkę tuż po morderstwie. Taki zniechęcony i zmęczony życiem oficer.
- No, no, też z nim gadałem. Niezbyt zachwycony sprawą, ale codziennie dzwoni i mnie informuje o postępach, także w sumie spoko gość - mruknął zwieszając głową. - Jak się dowie o takim spadku… z tej sprawy będzie więcej kłopotów niż to się wydaje możliwe, mówię ci. Czuję to. Lepiej… lepiej na siebie uważaj, dobra? - spytał podnosząc zmartwiony wzrok.
Spojrzał wzorkiem pełnym dziwienia.
- Boisz się kogoś, ktoś Ci groził, że ostrzegasz mnie przed ewentualnymi konsekwencjami?
- Nie, ale moja matka zaszlachtowała ojca. Nie sądzę by można było czuć się teraz specjalnie bezpiecznie. Będę się zbierał chyba. Musze pogadać z siostrą jeszcze trochę. No i babcią. Jest dla nas dziwnie gościnna - powiedział wstając.
Znowu kiwnięcie głową. Rozumiał przyjaciela doskonale. Wprawdzie.. próbując zrozumieć motywy, on, gdyby czegoś takiego dokonał uciekłby z miasta. Każdy człowiek o zdrowych zmysłach postąpiłby tak, ale zabicie męża i przebywania z jego zwłokami przez miesiąc nie było zachowaniem normalnym. Odprowadził Adama do drzwi.
- Ty też na siebie uważaj i pamiętaj: jesteśmy przyjaciółmi, stary. Możesz na mnie liczyć.
- Dzięki - odparł podając mu rękę na pożegnanie.

Zaraz po wyjściu Adama zastosował się do jego porady. Wysupłał z kieszeni telefon i wybrał kontakt Moniki. Nacisnął ikonę słuchawki i poczekał na połączenie.
 
Gveir jest offline  
Stary 01-03-2015, 13:17   #15
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
- Pana dwa tysiące. Czy jest pan zainteresowany czymś więcej? - spytała uroczym uśmiechem, który tego ponurego dnia, mógł zastąpić najjaśniejsze słońce.
Tomek wziął kopertę. Tylko na chwilę zerknął do środka, żeby zobaczyć pieniądze. Nie wiedział jak zostałby odebrany, gdyby zaczął przeliczać banknoty. Złożył kopertę na pół i schował do przedniej kieszeni dżinsów.
- Przecież to oczywiste, że jestem zainteresowany. Zadała sobie pani sporo trudu, żeby się ze mną skontaktować, zatem w czym mogę pomóc. - Tomek dotychczas tylko w pracy stosował zwroty typu pan, czy pani. Jednak wielogodzinne rozmowy telefoniczne i szereg szkoleń dotyczących manipulowania rozmówcą bardzo przydawały się w zwykłym życiu. Takie proste "w czym mogę pomóc" w języku telemarketerów znaczyło mniej więcej: "szybko, do rzeczy albo spierdalaj". A jeśli rozmówca nie pracował w telemarketingu, to najzwyczajniej w świecie myślał, że pytającemu naprawdę zależy na pomocy.
Uśmiechnęła się przepraszająco i zeszła mu z drogi, zapraszając do środka.
- Mi niestety w niczym. To mój brat pana tu zaprosił i on ma dla pana propozycję. Proszę - zamknęła za nim drzwi, choć nie przekręcała żadnej kłódki. Mieszkanie nie pasowało do tej dziewczyny. Bardziej do kogoś kto dopiero się tu wprowadził i nie miał czasu by przykryć betonowe podłogi wykładzinami, albo czymkolwiek innym. W holu nie było nic, żadnych butów, wieszaków, luster. Na przeciwko wejścia znajdowały się jedne, stare drzwi ze sklejki, z szybą pośrodku. Na prawo znajdowały się drzwi do niewykończonej łazienki, kuchnia z małym stołem, przykrytym brudnym obrusem, starą kuchenką gazową i bucząca lodówką. Był jeszcze jeden pokój, ale schowany za solidnymi, drewnianymi drzwiami.
Budynek był stary, a stan mieszkania wskazywał, że był kupiony dawno, tylko nic z nim nierobiono. Prawie nic.
Mieszkanie w żadnym wypadku nie kojarzyło się Tomkowi z ludźmi, którzy na dzień dobry dają dwa kafle w kopercie.
Poprowadziła go do salonu, pokoju naprzeciwko wejścia. Znajdowały się tam dwa stoły i szafa z ogromem komód, rozciągająca się na całą długość większej ściany. Na każdym ze stołów stał laptop podłączone do prądu, talerze z resztkami jedzenia, gdzieś walały się opakowania po pizzy i butelki 7up’a. Na parapecie obok drzwi na balkon znajdwała się popielniczka, zapełniona prawie, że po brzegi, ale w pokoju nie śmierdziało tytoniem. Za stołami postawiono jedną długą i starą, rozkładaną wersalkę - obecnie złożoną - na której leżał męski odpowiednik kobiety, która zaprosiła Tomka do środka. Bliźniak na pierwszy rzut oka. Ten sam zniewalający uśmiech, ujmujące oczy, nieskazitelna twarz, świetna budowa ciała i swoboda ruchów. Podniósł się z kanapy sprawnym ruchem i z uśmiechem starego przyjaciela, którego nie widziało się od lat, podał Tomkowi rękę.
- Cześć! Jestem Gabriel. Wybacz te wszystkie wcześniejsze tajemnice i w ogóle, szczególnie wczorajszą niedostępność, ale mieliśmy sporo na głowie. Chcesz jakieś picie? Mamy trochę zimnej pizzy. Salami, pieczarki, kukurydza, duuuużo sera - zaproponował wsazując mu miejsce na wersalce. - Siadaj, siadaj, my weźmiemy krzesła - powiedział podsuwając dla siostry siedzenie i ustawiając je naprzeciwko Tomka. Sam usadowił się obok niej.
- Może masz na start jakieś pytania? Nie chcę cię zalewać moim potokiem słów, mam do tego skłonnośc, jak już pewnie zauważyłeś - mówił niezwykle szybko, ale i zadziwiająco zrozumiale przy tym. Jego fleksja była absolutnie doskonała, jak u śpiewaka operowego. - Moja siostra wręcz na odwrót - skinął w jej stronę uśmiechając się do niej. Pokiwała głową zwieszając głowę, z nie mniej przyciągającym uśmiechem.
- Jestem Tomek. Chociaż z nietypowego zaproszenia wnioskuję, że to już wiecie. Co do pizzy, to posłużę się starym znanym kłamstwem studentów: “nie dziękuję, nie jestem głodny.” Przejdźmy do rzeczy.
Tomek jako człowiek oficjalnie zarabiający na życie swoją gadką skrupulatnie analizował wypowiedź swojego rozmówcy. Ludzie najczęściej mówią szybko, żeby ukryć kłamstwo. Przeciętny telemarketer mówi prawie dwa razy szybciej niż zwykły człowiek, ale tutaj znaczenie ma przede wszystkim fakt, że nie widzi rozmówcy. Nienaganna dykcja Gabriela też źle wróżyła.Chłopak usiadł na wersalce i czekał na rozwój sytuacji.
- O okej, do rzeczy, jasne - chłopak był niewiele starszy od Tomka, choć trzeba było się przyjrzeć by dostrzec tę różnicę na jego wesołej twarzy. - Nasi pracodawcy sami dobierają sobie ludzi, my jakby pomagamy im ich wybrać i znaleźć. Jesteśmy nieźlie w komputerach, jeśli wiesz o co mi chodzi. Generalnie w skrócie chodzi o to, że mają do opchnięcia nowy, trendujący towar i potrzebują kogoś kto jest w stanie go opchnąć. Rzecz w tym, że póki co sprzedają go tylko wybranym osobom. Generalnie robiłbyś za kuriera i bankomat, który zatrzymuje dla siebie sporo hajsu. Z tego co mi wiadomo to całkiem sporo hajsu, choć nie wiem ile dokładnie ci obiecali.
- Jakiego rodzaju towar? Elektronika? Samochody? Narkotyki? Organy? To ma dość duże znaczenie.
- Narkotyki, tylko to. Nie znam się dokładnie, z tego co wiem, nawet nie ma to nazwy. Mieszanka chemiczna czy coś. Jakieś plastry takie - wzruszył ramionami. - Płacą dużo by za dużo nie pytać.
- Komu i kiedy dostarczyć towar? - Tomek celowo mówił krótko i zwięźle. Hamował się nie tylko ze słowami ale i z gestami. Chciał sprawiać wrażenie zimnego profesjonalisty. Gabriel zdawał się to ułatwiać, bo sprawiał wrażenie gaduły. Jednak Chłopak nie był pewien czy jego rozmówca nie gra roli w której go osadzono. Od czasu do czasu zerkał też na siostrę Gabriela. Dziewczyna była na tyle atrakcyjna, że Tomek starał się sobie przypomnieć kiedy ostatnio uprawiał seks.
- Nie wiem, to nie moje zadanie - odpowiedział wzruszając ramionami. - Lubią koperty - dodał odwracając się do swojego biurka. Spod tabunu talerzy wyciągnął białą kopertę. - Tu podobno są pierwsze adresy wraz z imionami i hasłami zaufania. Ale cholera ich wie.

Tomek wziął kopertę od Gabriela, otworzył ją i przejrzał zawartość.
Znowu kartka, ale zapisana już ręcznym pismem, na dodatek piórem. Eleganckie, nienaganne wręcz pismo ciągnęło się delikatnie po smukłym papierze, dzieląc się ładnie na linie, akapity i zdania złożone.
“Drogi Tomaszu
Cieszymy się, że postanowiłeś rozpatrzyć naszą propozycję i mamy nadzieję, że zrozumiesz nasze wykorzystanie pełnomocników, a nie osobiste spotkanie. Jesteśmy wciąż młodzi na okolicznym rynku i ujawnianie się nowym ludziom nie byłoby zbyt rozsądne, z drugiej jednak strony potrzebujemy ów nowych ludzi.
Musieliśmy użyć bardzo okrężnych dróg bo skontaktować się z ludźmi takimi jak pan, ludźmi zaradnymi, znającymi się na rzeczy, innymi słowy - z profesjonalistami.
Pana zadanie jest proste. Dostanie pan pod wskazany adres (do skrzynki pocztowej) małą kopertę z towarem, mianowicie będą to plastry, spakowane po pięć do malutkich, plastikowych folijek. Będzie pięć takich folii i każdą będzie pan musiał dostarczyć komuś innemu pod wskazany adres. Dostarczenia musi pan dokonać do rąk własnych. Zapłatę otrzyma pan od ludzi, którzy wręczyli panu już dwa tysiące i jak obiecaliśmy będzie ona wynosić siedem tysięcy. Kolejne wypłąty będą większe, jeśli zechce pan kontynuować współpracę.
Oto kontakty:
Joanna Drawska
Adam Huk
Wojciech Starzyński
Piotr Nawotczyński
Anna Piotrowska

Niektóre z tych osób mogą nie spodziewać się przesyłki, mogą jej nie chcieć, chcemy jedynie by ją pan przekazał. określenie do rąk własnych jest przenośnią. Niech te osoby dostaną przesyłki w taki sposób, by je znalazły, prędzej niż później. Portfel czy kieszeń. Część z nich jednak paczki może się spodziewać.
Które to są osoby, nawet my nie wiemy.
Powodzenia i owocnej pracy.”


Niżej znajdowały się jeszcze dopisane adresy wraz z kodem pocztowym i przepiękny podpis inicjałów I.P.K.
Odnalezienie tych osób nie powinno stanowić problemy, to co powinno być najtrudniejsze, zostało za niego zrobione. Chyba.
- Naprawdę? Skrytka pocztowa na monitorowanej poczcie? Nie wróżę waszym pracodawcom sukcesu. Jakiś klucz do skrzynki? Czy może mam się włamać na pocztę? - Tomek na początku myślał, że to żart. Tyle, że cały list był pisany raczej poważnie. Chłopak włożył kartkę do koperty, a tę z kolei włożył do kieszeni dżinsów.
- Myślę, że chodzi o normalną skrytkę pocztową i nie użyją do dostarczenia poczty polskiej, ale gońca - odpowiedziała dziewczyna wzdychając. - Wydaje nam się, że gdzieś mieszkasz i masz tam dostęp do listów, by jakoś odbierać, rachunki i tym podobne. Ktoś to tam wrzuci, a ty sobie otworzysz i weźmiesz. Nie jest to takie strasznie trudne i niebezpieczne. Będzie zadresowane do ciebie więc chyba nikt ci nie zabierze zwykłego listu. Chyba, że mieszkasz z wścibskimi ludźmi, ale w takim wypadku… nie wróżę ci sukcesu - powiedziała przekrzywiając nieco głowę. Brat poklepał ją po kolanie.
- No, no, no, nie takim tonem. Jestem pewien, że Tomek po prostu źle zrozumiał wiadomość. Zapewniam cię, że nasi pracodawcy siedzą w tym biznesie dość długu i nie wysługują się niezaufanymi, niesprawdzonymi źródłami przekazu informacji. Adres pod, który dostanie pan list wskażemy my i domyślnie jest to twoje obecne miejsce zamieszkania, chyba, że wolisz dostać przesyłkę gdzie indziej. Będzie to taka koperta jak ta - rzucił dodając przyjacielski uśmiech na koniec.
Do Tomka dotarło, że w czasie czytania listu omyłkowo przeczytał "skrytka pocztowa" zamiast "skrzynka pocztowa". ale to i tak nie załatwiało problemu.
Jego rozmówcy nie mogli wiedzieć, że przejął mieszkanie Darka. A może mogli?
- Mieszkam w akademiku. Próbowaliście kiedyś odebrać pocztę w akademiku? Macie jakiś długopis? Zapisze wam numer mojej komórki. - Tomek wyjął plastik z którego niecałą godzinę temu wyłamał kartę sim. Jeszcze nie pamiętał swojego numeru.
- Wierzyć mi się nie chce, że sprawdziliście gdzie pracuje mój stary, a nie wiecie, że mieszkam w akademcu. Jeśli przychodzi list z poczty, to awizo ląduje u portiera. A później odbieram to od grubego, niedowidzącego, łysiejącego pana. Nie nazwał bym go sprawdzonym i zaufanym źródłem przekazu informacji. Proponuję zadzwonić i powiedzieć skąd mam odebrać paczkę. Może na przykład od was? - chłopak uśmiechnął się szczerze do siostry Gabriela.
- Ugh nie chcieliśmy aż tyle w tym pośredniczyć, ale skoro aż tak nie odpowiada ci akademik to niech będzie - Gabriel przepisał numer do swojej starej komórki z klapką.
- W takim razie damy ci znać, gdy będziesz mógł to odebrać od nas. Kwestia dwóch godzin maksymalnie, ale nie musisz być dokładnie wtedy, możesz przyjść później - dziewczyna pokiwała głową idąc mu rękę.
- Tak, z tym, że w nocy pracujemy i… trochę się wtedy wyłączamy. Ciężko się do nas dodzwonić. Popołudnia mamy wolne, a te dzisiejsze jeszcze trochę potrwa - powiedział Gabryś spoglądając za nieustannie pokrywane nowymi falami deszczy okno.
- Chcesz coś wiedzieć? Nie żebyśmy mogli wiele ci powiedzieć, ale możesz próbować - zaproponowała dziewczyna, najwyraźniej chcąc choć trochę zdobyć zaufanie współpracownika.
- Kim są klienci? W sensie te pięć osób? Biznesmeni? Posłowie? Aktorzy? Gwiazdy porno? Nie ukrywam, że stawka jest wysoka. Stąd wniosek, że wasi pracodawcy zarabiają więcej. Dużo więcej, bo nie znam nikogo, kto kurierowi oddawałby połowę zysków. Dlatego klienci muszą być z innych sfer niż zwykły Kowalski. Nie pytam z ciekawości. Pytam, bo nie chcę się natknąć na korporacyjną ochronę, albo BOR.
- Akurat tego nie wiemy, ale nie są to straszni ważniacy. Przynajmniej według tego co sprawdziliśmy. Ludzie raczej niepowiązani z przestęczpością, nie licząc ostatniej dwójki, małe wykroczenia. Zakładamy, że to jakieś nieco prywatne sprawy - dziewczyna, która wciąż pozostawała bez imienia wzruszyła ramionami. - Wszyscy młodzi.
Tomek w głowie miał mętlik. Nic mu się nie zgadzało.
- Cóż. Nie mam pojęcia o co jeszcze zapytać. Może zrodzą mi się pytania gdy przyjdę po towar. Mam jeszcze kilka spraw do załatwienia.
Tomek pożegnał się z rodzeństwem i ruszył dalej drogą do mieszkania Darka. To znaczy do swojego mieszkania, bo w końcu teraz on był tam jedynym lokatorem. Odnosił wrażenie, że w ciągu ostatniej doby w jego życiu zdarzyło się więcej niż przez poprzednie dwa lata. W mieszkaniu rzucił się na łóżko i z nowego numeru zaczął dzwonić do dilerów z listy. Rozmowy były krótkie. W zasadzie ograniczały się do kilku zdań.
- Darek wypadł z interesu. Zająłem jego miejsce. Wkrótce odezwę się w sprawie nowych warunków handlowych.
I rozłączenie. Żadnych odpowiedzi na pytania, żadnych rozmów. Żadnego spoufalania. Nie był pewien, czy Ci których znał rozpoznali go po głosie, w końcu dzwonił z innego numeru, a to myli wiele osób. Tym bardziej, że z nikim z nich nie łączyła go bliska znajomość.
Tomek odhaczył kolejny punkt z rzeczy do zrobienia. Deszcz walący o parapet nie nastrajał pozytywnie.

No i został jeszcze Śliwa i tlenek wanadu. Tomek zadzwonił pod numer który jako pierwszy wpisał do "nowego" telefonu.
- Cześć, tutaj Tomek. To jest mój nowy numer, możesz go zapisać. Mam coś dla szefa. Jak podejdziesz do mieszkania to Ci to przekażę. Ja dziś będę na miejscu do 22:00.

Tomek spakował katalizator do worka strunowego, żeby nie zamókł. W prawdzie by się od tego nie zepsuł, ale synteza mogłaby być mniej wydajna. Na kartce papieru napisał:
Zastosować ZAMIAST rtęci, potem roztwór produktu zdekantować zlać znad osadu. Osad użyć ponownie w następnej syntezie, zlewki przepuścić przez sączek i prowadzić dalszą syntezę normalnie.

Notatka posłużyła do owinięcia woreczka z katalizatorem. Tak przygotowana przesyłka czekała na Śliwę.

Tomek opróżnił kieszenie spodni. Dwie wymięte koperty wylądowały na stoliku z Ikei. W jednej były pieniądze, które tym razem Tomek dokładnie przeliczył, zwinął w rulon po czym spiął gumką recepturką i schował w szufladzie w kuchni, obok wielkiego noża.
Po powrocie z kuchni Tomek jeszcze raz przeczytał list. Gabriel i jego siostra mówili, że ostatnia dwójka miała już jakiś konflikt z prawem.
Piotr Nawotczyński i Anna Piotrowska. To pewnie od nich zacznie dystrybucję. Dystrybucję czego? Właśnie to był kolejny problem. Tomek miał świadomość, że największą wartością jest wiedza. Niedługo w jego ręce wpadnie nowy produkt. A tu jak na złość wakacje. Nie zrobi na nim ani rentgenografii, ani spektroskopii w podczerwieni. Niby miał dojście do chłopaków z kółka chemicznego, ale sama fotometria płomieniowa po pierwsze nie da informacji o pełnym składzie produktu, a po drugie, co gorsze zaowocuje spaleniem próbki. Może była jeszcze szansa na chromatografię gazową. Tam można już uzyskać pełen skład, ale próbka też jest niszczona. Trudno, problem który trzeba będzie później rozwiązać.
Póki co nie miał też zamiaru informować aktualnych pracodawców o nowym drugim zajęciu.

Schował list do plecaka. Wyjął zeszyt z kotem z kreskówek i zaczął sporządzać notatki. Liczby w słupkach. Iloczyny. Zapisy handlowe. Zależności ceny od ilości zakupionego towaru. Tabele sprzedaży, gdzie wpisał liczby od 1 do 12 zamiast imion czy nazwisk. W słupkach nie pojawiały się żadne słowa. Nie było nawet skrótów jak zł po kwocie, czy g po ilości. Teraz właśnie zaczęła się praca na cały etat.

Gdy skończył wyjął z plecaka zeszyt w twardej szarej okładce, który miał flamastrem napisane "Chemia Organiczna Semestr II".
W środku zeszytu były prywatne notatki Tomka, które dla zwykłego człowieka nie różniły się niczym od notatek z wykładów.

Tomek rozkminiał, czy Krzychu, a konkretnie jego brat kupują gotowy fenylo-2-propanon, czy samemu go syntezują. Było to dość istotne ze względu nie tylko na cenę gotowego towaru ale i ze względu na czystość gotowego produktu.

I tak czas zlatywał w oczekiwaniu na Śliwę. Tomek nie chciał oficjalnie się jeszcze przeprowadzać, więc planował na noc znowu wrócić do akademika. Jednak wszystkie rzeczy, które przyniósł zostawiał już w mieszkaniu. Planował powrót z pustym plecakiem.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.

Ostatnio edytowane przez Mi Raaz : 01-03-2015 o 13:20.
Mi Raaz jest offline  
Stary 02-03-2015, 13:30   #16
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Dzień dobry - Joanna obdarzyła starszą panią jednym ze swoich najbardziej uprzejmych uśmiechów. - Hania tyle o pani opowiadała… Jestem Joanna Drawska, jej przyjaciółka. Aśka. Nie mówiła, że przyjdę? Prosiła, żebym na nią poczekała w pokoju, jeśli to nie kłopot, oczywiście…
- Ach tak… - burknęła cicho stara kobieta, przykładając palec do ust w zamyśleniu. - Może i wspominała. Tak mi si wydaje, tak - pokiwała głową powolutku. - Wejdź dziecko, dałam jej pokój męża dawny, Adam sypia w salonie.

O ile dom państwa Huków należał do tych lepszych, nowocześnie wystrojonych i właściwie prawie, że ekstremalnie luksusowych, tak mieszkanie matki Jacka Huka nie wyróżniała się niczym od tysięcy innych w Polsce. Dwie sypialnie, salon z wyjściem na malutki balkon, by było gdzie zapalić szluga, ciasna łazienka i kuchnia ze starą kuchenką gazową.
- Jak dla mnie to już powinni wrócić , pewnie zaraz będzie, poczekaj a ja jeszcze przydzwonie - powiedziała dość uprzejmie co nie zgadzało się z tym co Asia zazwyczaj słyszała o babci Hani.
Podobno kobieta całkowicie odcinała się od reszty rodziny. Była co najmniej niepocieszona tym, że jej syn, z tak wielkim potencjałem, wpadł z jakąś niewdzięczną suką i spłodził jej dwa bachory, przez co rzucił szkołę i pracował na trzy zmiany przez tyle lat, aż w końcu się dorobił, a żona dalej niewdzięczna. Podobno razem spędzali tylko Wigilie, choć mieszkali dość blisko, kobiecina nie lubiła żony syna, a dziećmi się nie interesowała.
Pokój zmarłego dziadka Hani, pozostawał taki sam od lat. Stara wersalka, stare zdjęcia z szybką na wystawie przy szafie, fotel przykryty kocem z falbankami i stary telewizor z wypukłym tyłem. Walizka Hanki leżała otwarta przy szafce nocnej, część ubrań była powieszona w szafie, część walała się po fotelu czy stole.
- Mówili... znaczy Hania z bratem mówili, dokąd idą?- dopytała jeszcze Asia, zanim staruszka wyszła.
- Do prawnika, sprawy związane z… podobno w jego woli byli tylko oni. W sensie testamencie. Bo żony nie biorą pod uwagę w tej sytuacji - powiedziała kładąc niewiarygodnie pogardliwy akcent na określenie synowej. - Podać ci coś dziecko? Jakiejś herbaty czy kawy? Tego drugiego to piją oni ostatnio tyle, że… - machnęła ręką, kręcąc głową z rezygnacją. - Wypłukują se magnez, a sałaty nie jedzą za nic.
- Proszę nie robić sobie kłopo.. - zaczęła odruchowo Joanna, ale po sekundzie zmieniła zdanie. - Jeśli by pani robiła sobie herbatę, to ja bardzo chętnie. Martwię się o Hanię... Zmieniła się, pamiętam ją inną.
- Dobrze… - mruknęła cicho idąc do kuchni całkiem żwawo. - Poczekaj tu chwilę, stary czajnik, moment zajmie - dodała już głośniej bo i była dalej. Z kuchni nie mogła widzieć drzwi do sypialni Hani.

Joanna rozejrzał się po pokoju, przejeżdżając wzrokiem po meblach i ścianach. Oczywiście, nie powinna była tego robić, ale… W sumie nie wiedziała, co ja podkusiło. Dziwne zachowanie Hanki? Prosta ciekawość? Czy może raczej niejasne poczucie, ze jest się oszukiwanym, że przyjaciółka coś przed nią ukrywa. Intuicja?
Kątem oka obserwując drzwi, zajrzała do walizki i szybko zaczęła przeglądać zawartość.
Z początku nie znalazła nic ciekawego, notatki ze studiów, zeszyty zapisane ładnym, prostym pismem Hani, gdzieniegdzie zawalone rysunkami kotów, czy trójwymiarowymi napisami.
Dopiero w mniejszej kieszeni walizki znalazła malutką, plastikową torebkę, a w niej cztery dziwaczne, żółte plastry grubości liścia. Były okrągłe i nie większe od paznokcia dużego palca, dorosłego mężczyzny.
Kierowana nie do końca zrozumiałym dla siebie odruchem wyciągnęła komórkę i szybko machnęła parę fotek tych plastrów.
Potem przysiadła na fotelu czekając na powrót staruszki.
Kobiecina wróciła z dwoma kubkami z herbatą i gdy wręczyła jedną dla Asi, ktoś wszedł do domu. Szybko sprawdziła kto to.
- No w końcu! A Adam gdzie? - dodała ciszej. - Masz gościa…
- Powinien niedługo wrócić… - odpowiedziała szybko Hania, jeszcze prędzej zdejmując brudne buty i kurtkę. Prawie, że wskoczyła do pokoju i wystraszona spojrzała na Asię, szybko jednak jej spojrzenie zelżało, gdy zobaczyło, kim jest gość. .
- O… hej.
- Hej - odpowiedziała Joanna lekko, odczekując aż staruszka wyjdzie. - Bardzo dziękuje! - zawołała jeszcze, zanim tamta zniknęła.
Spojrzała na Hankę, zezłoszczona.
- Jesteś mi winna szczerość, tak? Więc dość tych gierek. Kogo się spodziewałaś? Bo wyraźnie nie mnie, choć byłyśmy umówione.
- Co? Nikogo się nie spodziewałam… po prostu nie oczekiwałam gościa - odpowiedziała przystępując mi z nogi na nogę. Wzruszyła ramionami uśmiechając się dziwnie. - Szczerze mówiąc to… to chyba jestem bogata. Ja i Adam. Mam tu na myśli tak obrzydliwie bogata.
Joannie przemknęło przez myśl, że obrzydliwe to cieszyć się ze spadku w obecnych okolicznościach. Sczególnie, ze obu nigdy nie brakowało pieniędzy – pochodziły z zamożnych domów.
- To... ułatwi wiele spraw – powiedziała więć tylko. - Skrobankę. Gadałam z kumplem, wszystko jest przygotowane. Możemy jechać choćby dziś. Im prędzej tym lepiej, sama wiesz.
- Dzisiaj… jasne, czemu nie - pokiwała głową. - Sorry, że nie dałam znać czy coś, trochę się zasiedzieliśmy u tego prawnika. Dosyć to wszystko skomplikowane.
Joanna spojrzała - lekko zaszokowana - na przyjaciółkę. Oczywiście, skrobanka ( jak podejrzewała) to nie jest jakaś wielka sprawa, ale zawsze to interwencja w człowieka, macicę i w ogóle. A Hanka traktował całą sprawę tak, jakby jej nie dotyczyła. Przez chwilę Aśka miała nawet wrażenie, że to ona sie bardziej przejmuje niż przyjaciółka. Ale to pewnie szok.
- Usiądź - powiedziała i wcisnęła jej w ręce kubek z herbatą. - Dobrze się czujesz? Dziwnie sie zachowujesz, wiesz? Inaczej niż zwykle.
Westchnęła.
- Może po prostu powiedz mi, tak po prostu, o co chodzi, dobrze? Jak kiedyś… Gadałyśmy o wszystkim, bez ściemniania.
- Mój ojciec zostawił po sobie strasznie dużo pieniędzy, a jako, że matka jest podejrzana w sprawie o jego morderstwo, majątek ma przejść na mnie i Adama plus część miała nam zostać wydana natychmiastowo wedle jego ostatniej woli. Naprawdę dużo pieniędzy - pokiwała głową patrząc gdzieś w bok. - Dwa i pół miliona na głowę dla mnie i brata, plus pięćdziesiąt tysięcy zaliczki - wypaliła nagle przeczesując włosy. - Nie bardzo to rozumiem szczerze mówiąc, więc nie bardzo wiem co mam ci powiedzieć.
Asia pokręciła głową, powoli, oszołomiona słowami tamtej. Przez chwile milczała, a potem zaczęła mówić, coraz głośniej z każdym kolejnym słowem.
- Nie chodzi o twoja forsę, dziewczyno...ogarnij się! - złapała przyjaciółkę za ramiona i potrząsnęła. - Jesteś w ciąży, związałaś się z dupkiem, co próbuje nas zastraszać, weszłaś w jakieś szemrane towarzystwo, i jeszcze się kogoś boisz! Przecież widzę, byłaś przerażona jak usłyszałaś od babci, że ktoś tu czeka, a potem wiedziałam, jak się ucieszyłaś, że to tylko ja! Więc mi nie wciskaj głodnych kawałków o spadku po tatusiu, tylko mów, do cholery, co się dzieje!
- Jak to? - szczerze się zdziwiła, odstawiając gdzieś na bok kubek, który zaczynał parzyć ją w ręce. - Toż teraz to już wszystko ci powiedziałam. Poza tym wcale się z nim nie związałam tylko wiązałam najwyżej. Przestraszyłam się bo… nie wiem. Instynktownie. Ostatnio bywam nerwowa i emocjonalna jeśli nie zauważyłaś. Mówię ci wszystko, przysięgam - dodała z błagalnym spojrzeniem.
- No dooobra - Hania była całkiem przekonywująca i Asia prawie jej uwierzyła. Prawie. - Bierzesz coś? Cokolwiek? Dragi? Leki?
- Nie, nie w tym stanie. Zresztą wiesz, że mam słabą głowę…
- Świetnie - Joanna wstała, podnosząc do góry obie dłonie. - Skoro tak twierdzisz… szkoda mojego czasu. Mam dość tych kłamstw. Muszę iść. Kiedy będziesz gotowa na zabieg - dzwoń, podjadę z tobą. Idę, Tymon czeka. - podeszła do drzwi pokoju i poszukała wzrokiem staruszki.
- Dziękuje za herbatę. Do widzenia.
- Ale… o co ci chodzi? Przecież mówię, że nic nie biorę, na litość - zawołała za nią cicho, tak by babcia schowana w swoim pokoju nie słyszała. Staruszka zresztą nie zwracała już uwagi na Asię, ta sprawa była za nią i w końcu miała chwilę spokoju.
Hania stanęła za przyjaciółką z rozłożonymi bezradnie rękoma.
- O nic - Joanna wzruszyła ramionami, naciągając ciągle wilgotny płaszcz. - Nie chcesz, to nie mów. Przymusu nie ma. Zadzwoń, jak będziesz gotowa. Pa.
Hania już nic nie powiedziała bo zwyczajnie nie wiedziała co się dzieje. Wyglądała trochę jak postać z kreskówki na którą ktoś spuścił kowadło opatulone w dynamit.
Nie goniła jej, ani już za nią nie krzyczała, ale trochę jej zajęło zanim zamknęła za koleżanką drzwi, po cichu i normalnie, bez złości.

---------------

Joanna była wkurzona. Żal jej było Hani, i tym bardziej nie mogła zrozumieć, czemu tamta nie pozwala sobie pomóc. A może to ona przesadzała? I doszukiwała się nie wiadomo czego tam, gdzie w grę wchodziła tylko żałobna i szok? Ale intuicja rzadko ja zawodziła… Hanka cos ukrywała i Joanna miała nadzieję, że wystarczająco potrzasnęła przyjaciółka, żeby tamta w samotności przemyślała sprawę i zaczęła jej ufać.

Przeszła kilka kroków i weszła do najbliższej kafejki. Zamówiła kawę a potem wyciągnęła smartfona. Obejrzała dokładnie zdjęcia plastrów znalezionych w torbie Hanki, a potem puściła wyszukiwanie obrazem.
Niestety bywało i tak, że niemal wszechmocny i zapewne wszechobecny Internet nie mógł pomóc, chociaż zdecydowanie się starał. Wypluwał na ekran przeróżne plastry, takie zalepiające niezbyt przyjemną ranę, takie reklamowane na dłoni niezwykle uśmiechniętej pani, czekające tylko, by przyłożyć je do nieprzyjemnej rany. Plastry na oczach kotach, na pyszczku kundelka i plastry narkotyzujące na język. Plastry antynikotynowe, plastry przeciwciążowe. Co tylko chcesz, oprócz tego co naprawdę chcesz.
- Dawid by wiedział, jak nic - mruknęła sama do siebie, budząc zdziwienie podsypiającej barmanki. Upiła łyk kawy. Nie była jeszcze gotowa na bezpośrednią konfrontację z Hanką, choć to wydawało się najprostszą opcją.

Wrzuciła zdjęcie do maila i posłała do Tymona. “Zgadnij, co to” napisała.
“Wygląda niegodziwie. Co to niby?” odpisał dość szybko.
“No właśnie nie wiem, Hanka to miała. Nieważne” - odpisała. - “Widzimy się wieczorem?”
Czekając na odpowiedź Tymona posłała fotkę - hurtem - do większości znajomych z listy, włączając braci i ojca. Szczególnie on był rokujący.
W co ta Hanka się wrąbała ?
Zapowiadał się długi dzień.
Jak na tak dużą ilość osób zapisanych w kontaktach, zasób wiedzy był zadziwiająco mały. Większość odpowiedzi była w stylu “hm?” “co to?” czy “co?”.

Telefon zadzwonił, ale numer był nieznany, choć niezastrzeżony.
Odebrała, bez chwil zastanowienia. Miała mnóstwo znajomych, a oni jeszcze więcej swoich - nie sposób było wszystkich dorzucać do kontaktów. I tak już miała rozmaitych Jaśków, opisanych jako "znajomy Karola" lub “znajomy Zośki“. Najśmieszniejsze, że nie kojarzyła ani Karola, ani Zośki.
- Halo?
Odpowiedziało jej głośne chrząknięcie, odrzucające ją od telefonu.
- Ojej, przepraszam - wycharczał zmęczony, znużony głos. - Marek Kamiński proszę pani. Pani Joanna Drawska?
- Tak, słucham. - odpowiedziała, szukając intensywnie w pamięci Marków, z którymi była na “pan“. - Nie potrzebuję konta ani nowego telefonu, jeśli o to chodzi. – dodała szybko.
- Właściwie to jestem z policji - pospieszył z wytłumaczeniem. - Próbowałem się z panią skontaktować, ale najwyraźniej pani matka zapomniała przekazać wiadomości, albo nie była pani w domu. Tak czy siak mam pani osobisty numer już i, i… i chciałbym prosić o spotkanie. Mianowicie prowadzę sprawę zapewne pani dość bliską, chodzi o śmierć pana Jacka Huka.
No tak. Kartka. Policjant.
- Cóż, nic nie wiem o tej sprawie. Rozumiem, że macie swoje procedury, ale zapewniam pana, że to będzie strata czasu.
- Nie przypuszczam by coś pani wiedziała dokładnie o śmierci pana Jacka, ale są pewne okoliczności, które wymuszają na mnie wybadanie tła rodziny, w tym córki pana Huka i jej najbliższego otoczenia. Odniosłem wrażenie, że jest pani bliską dla pani Hani osobą, tak przynajmniej słyszałem. Nie zająłbym zbyt wiele czasu, parę pytań - powiedział grzecznym, choć dalej równie zmęczonym tonem.
- Oczywiście - w sumie nie spodziewała się innej odpowiedzi. - Gdzie mam podjechać?
- Nie po dżentelmeńsku byłoby zmuszać panią do fatygowania się. Jeśli pasuje pani adres, na który jest pani zameldowana, dom rodziców, to mogę tam się zjawić w pół godziny - zaproponował uprzejmie.
Zastanowiła się przez moment i uznała, że to nie jest dobry pomysł. Nie miała siły na kolejne pytania i nagabywania rodzicielki.
- Wolałabym nie… mama uczy się roli, goście ja rozpraszają - skłamała gładko. - Jestem teraz w kawiarni, niedaleko. - podała adres. - Poczekam na pana.
- Też dobrze. Będę wkrótce. Do zobaczenia - powiedział rozłączając się.

Niewielu ludzi miało chęć do jazdy w takich warunkach pogodowych, więc może i korków nie było, ale gazować nikt tutaj nie miał zamiaru. Jednak mimo to, policjant wyrobił się w niezłym czasie, mimo śmiesznie nie pasującego do niego samochodu - starego peugota 206 ze zniszczonym lakierem i wieloma śladami rdzy. Odziany w kremowy, znoszony i w wielu miejscach podarty płaszcz Marek Kamiński wbiegł do kawiarenki zasłaniając się podniesionym kołnierzem od deszczu.
Otrząsnął przetłuszczone, przydługie włosy i poluzował nieco niegustowny krawat. Miał głębokie, szeroko osadzone, smutne oczy i nieogoloną, żałosną twarz. Wyglądał trochę na samobójcę, albo przynajmniej na kogoś z depresją. Był też okrutnie blady i wyraźnie niewyspany.
Poszukał wzrokiem Joanny i podszedł grzecznie pytając czy można się przysiąść i za pozwoleniem to zrobił.
- Tak… młodszy aspirant Marek Kamiński, proszę - powiedział podając Asi legitymację wyciągnięta zza pazuchy. - Mogę prosić kawę? Czarną, dużą, proszę - mruknął do kelnerki, która podeszłą do jednego z niewielu tego dnia klientów.
Joanna zlustrowała mężczyznę szybkim spojrzeniem. Potem obejrzała dokumnet.
- Kiepsko pan wygląda - stwierdziła. - Dużo macie pracy, nie? Proszę pytać, szybciej zaczniemy, szybciej skończymy.
- Połączone sprawy, parę morderstw powiązanych ze sobą i w ogóle… - mruknął zdejmując płaszcz. Nosił czarny, od dawna nieprasowany garnitur i czerwoną koszulę. Ubrany był na wesele, na którym zabroniono ubierać się gustownie. - Zakładam, że pani Huk od dawna nie widziałaś? Nie widziała pani to znaczy - poprawił się. - Mówię o matce pani Hani. Nie w trakcie ostatniego miesiąca, półtora?
- Nie - odpowiedziała bez namysłu. I dodała: - Zawsze myślałam, że policjanci powinni wzbudzać strach, albo zaufanie, albo coś takiego...
- Przede wszystkim musimy dobrze wykonywać naszą pracę, a myślę, że mamy spore szanse na rozwiązanie tej sprawy - powiedział uprzejmie odbierając od kelnerki kubek z wrzącą kawą. - A przechodząc do poważnych pytań… jeśli chodzi o Hannę Huk, co może mi o niej pani powiedzieć na tle… rozwiązłości seksualnej, kontaktów z narkotykami i ludźmi, powiedzmy, ze świata przestępczego w mniejszym lub większym stopniu? - spytał chowając twarz za szybko opróżnianym kubkiem.
Joanna też podniosła swój kubek z prawie zimną kawą. Piła przez chwilę, zastanawiając się, jak odpowiedzieć na pytanie.
- Dlaczego pan pyta o Hankę?
Uśmiechnął się w blat stołu, potrzebując chwili by skierować wzrok na Joannę.
- Wolałbym żebym to ja zadawał pytania, ale dobrze, powiem pani. Pan Jacek zostawił po sobie dziwnie ogromną fortunę, a w jego ciele znaleziono wiele dziwnych rzeczy. Zaś mamy świadków, którzy przedstawiają Huków jako… ćpunów - powiedział rozkładając ręce. - Chcemy wiedzieć kto je dostarczył. Plus parę innych okoliczności, a wręcz wiele, wiele innych okoliczności, które zmuszają nas do zbadania pani Hani i pana Adama. W szczególności pani Hani. A więc? - spytał raz jeszcze przekrzywiając głowę.
- No.. Hanka zdecydowanie nie była.. nie jest, jak pan to określił “rozwiązła seksualnie”. Normalna dziewczyna. Kiedyś byłyśmy bliżej, potem się rozjechało, teraz znów się zbliżyłyśmy, przez tą tragedię.. Hania to mocno przeżywa, wiadomo. Nie pije, i nic nie bierze. - znów się zastanowiła. - Względy.. zdrowotne. - dodała szybko.
Policjant patrzył na nią dłuższą chwilę, ale jego wzrok nie wyrażał już ani odrobiny zmęczenia. Zabrakło też choćby cienia uprzejmego uśmiechu. Zamiast tego przejechał raz jeszcze ręką po mokrych włosach zwieszając głowę.
- Proszę panią o szczerość, dobrze? Jeśli… jeśli coś pani wie, domyśla się, albo podejrzewa - podniósł przenikliwy wzrok na dziewczynę - radzę tego nie ukrywać. Dla dobra przyjaciółki, dobrze? - dopytał spoglądając ciężkim, wręcz przytłaczającym wzrokiem.
Uciekła spojrzeniem. Przez chwile wpatrywała się na powieszoną nad barem grafikę, myśląc intensywnie.
Potem znów spojrzała na policjanta. Należała mu się szczerość, facet wykonywał niewdzięczną pracę. Nie chciała mu tak kłamać tak prosto w oczy, a prawdy powiedzieć nie mogła. Nie mogła obrabiać Hanki za jej plecami, takich świństw się nie robi. Wybrała trzecią drogę.
- Ja pogadam z Hanką. - powiedziała. - To są jej prywatne sprawy i nie mogę tak.. z każdym.. no wie pan.. Nie o to mi chodziło, nie chciałam pana obrazić. Przepraszam. To po prostu jej prywatne sprawy. Namówię ją, żeby wam sama powiedziała, jeśli jest coś, co ja niepokoi.
Uniósł brwi patrząc na nią i niedowierzając.
- Mam rozumieć, że do tej pory w ogóle nie rozmawiałyście? Że w ogóle się pani nie zwierzała? Powiedziała nam, że jest pani jej najbliższą osobą i nic? Poza tym pytaliśmy już panią Huk o to co ją niepokoi, ale teraz pytam panią, nieprawdaż? Poza tym jest duże i mam tu na myśli naprawdę duże prawdopodobieństwo, że to w co zamieszana jest, albo może być pani Huk znacząco wykracza poza jej prywatność. Pracuję w tym zawodzie tyle co pani żyje i proszę mi wierzyć, że ukrywanie najmniejszego detalu, szczegółu z jakiekolwiek, głupiego powodu może mieć okropne konsekwencje. Tak było w przypadku tej śmierci i może tak być znowu. Pani Hania wyraźnie pokłada w tobie zaufanie i rozumiem, że nie chcesz… jej zdradzać - ciągnął dalej prostując się na krześle, ale wciąż patrząc na dziewczynę z góry. - Ale skoro tak ci ufa, pomóż nam, pomóc jej. Widziałaś w jakim jest stanie… sama nie da rady. Nawet nam powiedzieć tego co musimy wiedzieć.
Dziewczyna przygryzła palec, mocując się sama ze sobą. „Okropne konsekwencje” brzmiało jak tekst z marnego filmu. Facet znowu przeszedł na ty, jakby oczekując, ze zaakceptuje ten stan, lub nawet sama powie ‘Ach, proszę skończyć z tą panią, jestem Aśka”. Niedoczekane.
- Oczywiście rozmawiałyśmy.. - powiedziała w końcu. - Ale nie mogę jej robić świństw, musi pan to rozumieć! Szczególnie za jej plecami. Pogadam z nią, powiem, że widziałam się z panem i że spotkam znowu. Może ona woli sama z wami rozmawiać? Nie wiem. Ona na prawdę ma wystarczająco ciężko, ojciec nie żyje, matka ześwirowała.. nie mogę jej jeszcze ja dokopać.
Odetchnęła głęboko.
- Spotkam się z panem wieczorem. Najpierw pogadam z Hanką.
Patrzył na nią kiwając minimalnie głową.
- Rozumiem, że jest pani… rozdarta. Zakładam, że gdybym mógł pokazać pani szerszą perspektywę tej sprawy, byłaby pani bardziej niż skłonna do pomocy - westchnął ciężko wpatrując się z mroczną kawę. - Pan Jacek nie był pierwszy i z pewnością nie ostatni. Matka pani Hani już jakiś czas temu wypadła poza obszar podejrzeń. Może jej to pani powiedzieć, jeśli uzna pani, że trzeba. Jeśli nie chce pani nic powiedzieć mi, to błagam, niech chociaż pani nie mówi nic nikomu innemu - dodał wstając i grzebiąc w kieszeni szukając zmielonych banknotów.
Znowu uciekła wzrokiem, przypominając sobie setkę smsów, które rozesłała.
- To .. w sumie .. nie jest już tajemnicą. Choć Hanka nie wie.. no, też nie byłam wobec niej do końca w porządku. - znów westchnęła, sięgając po komórkę. - Oczywiście.. pewnie nie możecie nie powiedzieć jej, że to ja powiedziałam, ale choć proszę dać mi czas do wieczora, żebym ją uprzedziła, dobrze? - spojrzała na faceta błagalnie. Ojciec zawsze wymiękał, kiedy tak na niego patrzyła.
Uśmiechnął się z góry w taki sposób, że nagle wydał się wiele, wiele razy starszy od Joanny.
- Jestem prowadzącym śledczym tej sprawy, ale nie nadzorującym. Jeśli chce pani działać na własną rękę, proszę bardzo, to wolny kraj, ale następnym razem raczej nie spotka pani kogoś kto nie chce łamać niewinnej dziewczyny by dostać parę odpowiedzi.
Musiała się bardzo pilnować, żeby nie prychnąć śmiechem. “Łamać niewinnej dziewczyny”, no błagam… Ciekawe, skąd takie pomysły? Był już dość stary, pewnie jeszcze w poprzednim systemie służył.. w milicji. Lub ZOMO. Nie, aż TAK stary nie był, może miał kolegów w ORMO lub gdzieś.
- No tak - powiedziała więc tylko, otwierając zdjęcia w komórce. - Jeśli to plastry antykoncepcyjne, to wyjdę na idiotkę, ale trudno.
Pokazała mu zdjęcia.
Spojrzał na telefon i jego wzrok zatrzymał się na zdjęciu dłużej niż powinien. Pozwolił sobie wziąć komórkę do ręki i dopiero po dłuższej chwili spojrzał na Joannę.
- Do kogo to należy? Należało?
- Co to jest? - zapytała szybko. - Nikt nie wie… znalazłam to w torbie Hani. Nie mówiłam jej.
- Tak jak pani powiedziała - nikt nie wie - mruknął oddając jej komórkę. - Skoro tak, to już na poważnie - chrząknął spoglądając uważnie na Joannę. - Zauważyła pani u Hani utraty pamięci? Wymioty, jakieś sprawy związane z jedzeniem, okresem? Wypadają jej włosy?
Znowu się zmieszała. Aborcja była ciągle nielegalna w tym kraju… przecież mu nie powie, w końcu mogły by jechać do Czech, legalnie, ale to kawał drogi..
- No… chudnie, gorzej się czuje. Jest rozbita, ale to normalne w takiej sytuacji. Jest w szoku.
- Halucynacje? Wzmożona - poszukał słowa. - Żądza? Poza tym, ma pani jakieś pojęcie skąd to wzięła? - dopytał, a wyraźnie pytań miał tyle, że sam nie wiedział, które wybrać.
- Nic nie wiem o halucynacjach… co pan znowu z tymi “żądzami”? - spojrzała na niego podejrzliwie. Może jakiś zboczeniec? Bycie policjantem nie chroni od dewiacji.
Westchnął ciężko spoglądając na zewnątrz.
- Dobrze… dobrze. W takim razie skoro naprawdę chce pani pomóc przyjaciółce, proszę dowiedzieć się możliwie najwięcej o tym i od kogo to ma. Jeśli uda się pani zdobyć te informacje i przekazać mi… - spojrzał na nią uśmiechając się niewesoło. - Będę wdzięczny. Wierzę, że możemy uchronić panią Hannę i wiele innych osób przed losem, który spotkał pana Jacka, jeśli nam pani pomoże. Będę dostępny pod telefonem, z którego do pani dzwoniłem cały czas.
- Ale co to jest? - nalegała.
Wzruszył ramionami i z bólem przyznał.
- Coś… jakiś narkotyk, ale o… - pokręcił głową wzdychając ciężko. - Pamiętaj: zaniki pamięci, halucynacje, jeśli ktoś to bierze, to tak jakby poddawał się praniu mózgu. Tak przynajmniej uważamy. Do zobaczenia, muszę już lecieć - powiedział podnosząc kołnierz płaszcza do góry i zaciągając go na głowę. Wybiegł z kawiarni i chwilę siłował się z odpaleniem starego samochodu.
Joanna popatrzyła jak mężczyzna wychodzi. Była zmartwiona i bała się o Hankę.
Wyjęła telefon, dodała faceta do kontaktów.
Marek Kamiński. Policjant od rozwiązłości.

Zapłaciła i włożyła swój przeciwdeszczowy płaszcz. Goretex, 300 mm słupa wody. A może 3000? Na razie dawał radę, ale jeśli deszcz nie ustanie...

------------------

Chwilę potem ponownie pukała do drzwi domu babci Hani. Domofonem nie musiała się martwić, stare drzwi do klatki często się nie zatrzaskiwały. Jednak już drzwi do mieszkania pani Huk były mocno zabezpieczone. Hani zajęło dłuższą chwilę by je otworzyć.
- Och… wróciłaś - mruknęła przestępując z nogi na nogę. - Mamy… mamy już jechać? - spytała przygryzając wargę.
- Rozmawiałam z policjantem, Marek Kamiński. Podobno go znasz. Pytał mnie o różne rzeczy, głównie w twoim kontekście : narkotyki, złe towarzystwo, złe samopoczucie i złe prowadzenie się. Chcę, żebyś ze mną do niego poszła i odpowiedziała na jego pytania. To cholernie poważna sprawa, cholernie. Rozumiesz? I jeszcze jedno: robiłaś sobie usg?
Hania uniosła jedną brew patrząc na koleżankę dziwacznie.
- Eeem… chyba rozumiem, ale też nie do końca. Czemu miał pytać o te rzeczy? I robiłam sobie usg… tak mi się wydaje, nie wiem, ostatnio nie miałam zbyt wiele czasu. Chyba tak - pokiwała głową, patrząc gdzieś w ziemię
- USG to nie jest mycie zębów - syknęła Joanna. - Takie rzeczy się pamięta… Gdzie byłaś w przychodni?
- No nie byłam no jejku! Sama se robiłam testy - odpowiedziała podnosząc lekko głos. Szybko powróciła do porządku spoglądając czy babcia nic nie słyszała.
Asia przewróciła oczami, ale zaraz irytacja ustąpiła miejsca trosce.
- Różne rzeczy ci ostatnio umykają, co? Haniu, na pewno nic nie bierzesz?
- Idziemy, trzeba zrobić usg, tu niedaleko jest niezły gabinet. Nie można robić zabiegu w ciemno. Zbieraj się.
- Pewnie kolejki… nie wiem, zmęczona jestem. Miałyśmy przecież jechać żeby… no wiesz - dodał zniżając ton głosu.
- Wiem, ale najpierw trzeba sprawdzić, czy jest co.
Objęła przyjaciółkę.
- Haniu, martwię się, jesteś jakaś dziwna.. Dziś wieczorem będę znów rozmawiać z policjantem. To poważna sprawa, Twój tata nie żyje, przecież to nie wina twojej mamy. Te wszystkie pieniądze... Dawid, to szemrane towarzystwo. Chcę mu o tym powiedzieć. Czy ty wolisz?
Wstała. Stanowcza i znów jak zawsze pewną siebie.
- Zastanów się, teraz zrobimy to usg, potem.. sama wiesz. Chodź.
- Zaraz, co? - uśmiechnęła się nie rozumiejąc. - Jak to czy jest co? Mówiłam ci, że robiłam testy. Zresztą to policja mi mówiła, że to pewnie moja matka. Jesteś pewna, że w ogóle z policjantem rozmawiałaś? - spojrzała na nią podejrzliwie z ukosa. - Brałaś coś?
- Bardzo śmieszne, bardzo. Policjant powiedział, że to nie – podkreśliła słowo - twoja matka. Nie podejrzewają jej już. A testy mogą dawać mylne pozytywny wynik, a poza tym - kumpel mówił, że tamci chcą usg, zanim się zabiorą do rzeczy. To są poważni lekarze, nie jacyś szarlatani.
No przecież nie powie Hance, że po tych rewelacjach policjanta i plastrach narkotykowych w jej torbie sama ma już wątpliwości co do tej ciąży.
- Wymagają usg i tyle. Inaczej odsyłają.
- No dobra, ale potem od razu jedziemy tam, tak? - upewniła się chwytając kurtkę i parasol.
- Tak. I myśl, czy wolisz iść ze mną do tego policjanta, czy mam sama z nim rozmawiać.
Założyła płaszcz, kiedy coś jeszcze przyszło jej do głowy.
- A masz te testy?
- No coś ty! - zdziwiła się. - Toż ze trzy tygodnie temu je robiłam. Wiesz jak się je robi? Nie ma mowy bym je nosiła ze sobą przez ten czas.
- Wiem, jak się je robi. Idziemy.

Deszcz uderzył w nie ze zdwojona siłą, jak tylko opuściły klatkę. Choć wydało się, że nie może już padać mocniej, to mogło. Parasolka Hani szybko poszła w strzępy, szarpana podmuchami wiatru. Płaszcz Joanny ciągle nie przeciekał, ale każdy skrawek skóry nie osłonięty płaszczem miała kompletnie mokry.

Do prywatnego gabinetu nie było daleko. Kumpel kumpla był uprzedzony, zaprosił je do miłej i suchej poczekalni, pełnej plansz poglądowych z przekrojami macicy, stadiami rozwoju zarodka i płodu. Joanna poczuła się nieswojo, przecież z tego czegoś w brzuchu Hanki ma się zrobić taki mały człowieczek… Przełknęła ślinę.

- Zapraszam, zapraszam – kumpel kumpla był miły, elegancki i profesjonalny w każdym calu. – Która z pan będzie dziś moja pacjentką? – zapytał, ściskając dłoń każdej z nich. Pachniał dobra wodą kolońską. Mogła by się założyć, ze golił się przed ich wejściem.
- Moja.. przyjaciółka – Joanna wskazała Hanię.
Ta – jakby nieobecna – wodziła wzrokiem po łysych główkach niemowlaków na poprzyklejanych do ścian plakatach.
- Zapraszam – lekarz ujął Hanie pod ramię i delikatnie pociągnął w stronę gabinetu.
- Czy ja też bym mogła zobaczyć? – zapytała Joanna, tknięta nagłym impulsem. – To właściwie będzie nasze wspólne dziecko, choć Hania je nosi, ale razem wybrałyśmy dawcę.. wie pan, my jesteśmy razem.
- Rozumiem - profesjonalny uśmiech kumpla kumpla nie zmniejszyła się nawet o milimetr.
- Zapraszam.

---------------

Piętnaście minut potem stały znów na szalejącym deszczu. Aśka czerwona na twarzy, miotana na raz wściekłością i obawą, Hania dziwnie nieobecna.
- Jestem taka wkurzona, taka wkurzona – warknęła na Hankę. Nie założyła kaptura, włosy zwisały jej wokół twarzy w mokrych strąkach. – Rozumiem, że te osiem testów kłamało, tak? Czy raczej ty mi kłamałaś? Czy raczej nie wiesz, co się z tobą dzieje?! Ja nie wiem, Hanka, nie rozumiem… policjant mówił o prochach,. One zmieniają świadomość… tobie też zmieniły? Wytłumacz mi! – złapała koleżankę za ramiona i potrzasnęła.
Nic, żadnej odpowiedzi.
- Dobrze wracamy. – złapała Hanke za ramię i pociągnęła do tej samej kafejki, gdzie wcześniej siedziała z policjantem.
Zamówiła jakieś tosty i herbatę i wyciągnęła telefon. Woda spływała z nich, tworząc małe kałużę na podłodze. Barmanka patrzyła na nie z niechęcią.
- Dzwonie do tego policjanta. Jak go znam, to będzie tu za 20 minut. Decyduj Haniu: ty mu wszystko wytłumaczysz, czy ja mam to zrobić. O Dawidzie, tym całym towarzystwie i prochach w twojej torbie. Decyduj. Ty czy ja.
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.
kanna jest offline  
Stary 03-03-2015, 23:47   #17
 
Fearqin's Avatar
 
Reputacja: 1 Fearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłośćFearqin ma wspaniałą przyszłość
Tomek


- No siema… - Śliwa był człowiekiem czynu. Wpadał, brał co trzeba było już go nie było. Może jego spojrzenie nie świadczyło o przenikliwym umyśle, ale czyż wygląd nie potrafił być niewiarygodnie mylący?
Jednak nawet jeśli nie należał do najbardziej bystrych ludzi w mieście, to z pewnością posiadał ogromny zasób ulicznej wiedzy i ulicznego sprytu. Jego postura, jego spojrzenie było jak wielki sygnał czy nawet ogromna prośba by go przechytrzyć i oszukać, by mógł pokazać jak się odwdzięcza.
Odziany w granatowy dres, z czarnymi i białymi, cienkimi paskami i wzorami adidasa siłacz wziął od Tomka przesyłkę i rzucając szybkie “nara” ruszył w swoją stronę by przekazać co trzeba komu trzeba.

Był punktualny i szybki więc rozstał się Tomaszem na tyle wcześnie by ten mógł podskoczyć po towar to swoich pobocznych pracodawców. Gabriel otworzył mu, jego powitanie było zagłuszone przez głośną, ale nieagresywną muzyka. Dostał wcale nieciężką kopertę i został odprawiony tak szybko jak wcześniej pożegnał się z nim Śliwa. Taka robota, nikt nie lubił przedłużać niepotrzebnie spotkań. Szczególnie, że rodzeństwo najwyraźniej wcale nie chciało zajmować się tą stroną roboty. Albo przynajmniej tak mówili. Ostatecznie do niczego nie wolno się przyznawać oprócz słodkiej niewinności.

Na wieczór deszcz zelżał, ciemna od miejskiego brudu woda ściekała po ohydnych ulicach do ciężkich od smrodu studzienek kanalizacyjnych, które po całym dniu ciężkiej roboty, powoli zaczynały w końcu miarowo przyjmować ciemny płyn. Zaraz znowu zaczynało robić się duszno.
Wrócił do akademika by przekimać i zebrać porcję najważniejszych rzeczy.
Wstał nowy dzień i wziął ze sobą te wspaniałe, skurwysyńsko nakurwiające słońce. Nowe możliwości na nowe interesy, kolejne spotkania z klientami i podróże po przepięknym, nagrzanym mieście.
Wspaniała sprawa.

Wojtek

Czyż nie jest wspaniale mieć przyjaciół? Albo chociaż jednego? A może to i lepiej, że jednego tak wiernego niż wielu niepewnych. Mimo, że natknęli na pewną… trudność to najwyraźniej dalej byli świetnymi przyjaciółmi z Adamem. Ostatecznie Huk zwierzył się Wojtkowi z dość sporej tajemnicy rodzinnej. Miliony pieniędzy. Tak nagle. Niewiele ponad miesiąc po śmierci ojca. Jak grom z jasnego nieba.
Nadszedł następny dzień. Deszcze zniknał stopniowo, z trudem ustępując nocy, by poranny nawrót upału całkowicie posprzątał wszystkie ślady jego istnienia.
Godzin bez wieści o/od siostry: ok trzydzieści sześć.
Rodzice też nie dawali o sobie znać. Nie dzwonili, że dojechali, ani o której wracali. Ostatecznie była niedziela, jutro do pracy.
Najwyraźniej ponownie był całkiem sam.

Warszawa

Marek Kamiński zajechał do domu po raz pierwszy od dwóch dni. Był absolutnym wrakiem, jego umysł ledwo pracował a oczy były czerwieńsze od krwi, którą nieopatrznie ubrudził swój i tak dojechany płaszcz. Spostrzegłszy to, zrzucił go po prostu na ziemię obok butów, z których uwolnił się duszony od dawna zapach spoconych w upalne lato stóp. Poluzował krawat i rzucił marynarkę gdzieś na krzesło. Odlepił od ciała koszulę i zdjął krawat przez głowę.
Spadł na kanapę. Sen oczywiście nie mógł przyjść tak nagle. Najpierw musiał się pozamartwiać.
Najbliższe znajome pani Huk wyśpiewały już wszystko, a było tego sporo, choć większość nic nie warte. Romans z psychoterapeutą, którego opłacał maż, wiedząc o tym, że posuwa on jego żone, częsta styczność z amfetaminą, codzienne spotkania z marihuaną. Ostatecznie kulminacja dziwnych zachowań, która zaczęła się po nowym roku.
Lekarz pani Huk zapewniał, że nie byłaby ona w stanie zabić kogoś w śpiączce, nie mówiąc o swoim przytomnym mężu. Gdy nie była na haju nie miała szans prosto utrzymać długopisu, nie mówiąc o nożu i dźganiu nim.
Dzieci nic nie wiedziały, ostatni raz widziały matkę na Wigilię, a i wtedy nie za długo.
Oczywiście sporo też ukrywały. Szczególnie Hania. Miał nieco szczęścia, że trafił na jej przyjaciółkę, choć przy spotkaniu czuł, że zaraz zaśnie, ale bogowie mu dopisali i łatwo powiedziała dość dużo. Jak się wyśpi ją przyciśnie i będzie dobrze…
Oczywiśćie o ile przewijające się wokół sprawy Huka i Rafała W. plastry okażą się wymysłem jego wyobraźni. Dziewczyny z laboratorium zapewniają, że efekty, które opisał jeden jedyny świadek są prawie, że niemożliwe do osiągnięcia, a jeśłi ktoś byłby w stanie zrobić coś takiego w takiej formie, w jakiej przyjmuje się kwasy, to zasłużyłby sobie na Nobla.
Marek zdecydowanie nie był w stanie ganiać się za geniuszem, ale wiedział, że tak naprawdę ledwo co musnął cokolwiek, bo choć miał mnóstwo poszlak to tak naprawdę nie wiedział czego się chwycić. Miał jednak szczerą nadzieję, że wraz z snem przyjdzie wiedza.

Dwie godziny snu, gdy jakimś cudem telefon go obudził, na dworze padało coraz mniej, wieczór zamienił się w noc.
No tak, przecież Joanna Dwarska odgrażała się, że oddzwoni. Oczywiście jej nie wierzył, ale… ale może jednak miała szczere, dobre intencje?
Pewnie nie, ale skoro już udało mu się podnieść rękę…
- M? - reszty swojego imienia i formuły powitalnej nie dał rady wydukać.
- Marek! O kurwa! - Dwarska okazała się być czterdziestoletnim okularnikiem z zakolami wielkości i kształtu gęsich jaj o imieniu Robert. - Adam Huk! Zajebali go czaisz? Wyrwali mu język, wydłubali oczy… generalnie rozjebali go bardziej niż tego dresika.
- O? - Marek był zdziwiony, jasne, ale oczu nie dał rady otworzyć. Wiedział, że gdy tylko dojedzie na miejsce, skaże je na kolejne tortury.
- Wygląda to trochę bardziej amatorsko w sumie, brak tu takiej brutalnej precyzji, tak przynajmniej Ulka mówi, Jarek sądzi, że to inna osoba niż ta od Wrońskiego Rafałka. Zresztą dawaj… zostawili mu w kieszeni te jebane plastry. Są już w laboratorium.
Marek rozłączył się i próbował popłakać, ale oczy były zbyt zmęczone. Podniósł się z trudem i dobiegł go w końcu zapach starości i kurzu jego mieszkania, które błagało o odrobinę uwagi. Klęczał na kanapie, goły do pasa, z bosymi stopami, których nierówne i zdecydowanie za długie paznokcie wbijały się w rozłożoną i nierówno pościeloną cztery miesiące temu kanapę. Siegnął do stoliczka po telefon i spojrzał na godzinę. Dwudziesta pierwsza. Pięć procent baterii. Sięgnął po paczkę papierosów i odpalił jednego wpatrując się w ekranik telefonu, będący jedynym źródłem światła w tę kolejną, piękną noc.
Hanna Huk była teraz jedyną ze swojej rodziny, której położenie było znane. Adam Huk miał plastry przy sobie, Jacek podobno był pod ich wpływem podczas umierania.
Szczerze wątpił by miejsce zbrodni mogło mu coś powiedzieć.
Hannę Huk ktoś chciał zabić.
Telefon zadzwonił.

Joanna

- Ja… - mruczała co jakiś czas Hania, wpatrująć się tępo w podłogę. Szperała w swojej zszarganej pamięci, poszukując odpowiedzi i odpowiednich wspomnień. Wydawało się jej, że je miała.
- Pamiętam jak je robiłam… pamiętamjak kupowałam i wyrzucałam. Naprawdę - pokiwałą głową dla samej siebie.
Gdy Joanna wspomniała o policjancie w końcu na nią spojrzała, a jej oczy były najczystszym przykładem szoku.
- Jakie znowu prochy?! - powiedziała nieco głośniej niż powinna. Na szczęście po dwudziestej pierwszej nie było w kafejce zbyt wielu ludzi. Kelnerka spojrzała się dziwnie i ucieszyła się, że już zamykają, a dziewczyny jako tako skonsumowały swoje zamówienie.
- Przepraszam bardzo, ale teoretycznie już powinniśmy zamykać… - powiedziałą grzecznie i z uśmiechem. - Dwie ulice dalej jak się pójdzie w prawo jest bar całodobowy w razie czego - zaproponowała delikatnie wypraszając niewygodnych klientów.
Na dworze i tak o dziwo przestawało padać, więc wyjście nie było aż takim problemem, a zbieranie się do wyjścia na zewnątrz dało Hani chwilę czasu by zastanowić się nad doborem słów.
Gdy znalazły się na dworze, Hania z trudem rozłożyła swój podręczny parasol, który teraz w sam raz chronił przed ostatkami burzy, już znudzonej Warszawą.
- Wiesz co… chyba lepiej jeśli ty mu to wytłumaczysz, bo chyba wiesz więcej ode mnie - mruknęła smutno. - Naprawdę powiedziałam ci co wiem. Jestem pewna, że robiłam te testy, a tę noc z Dawidem pamiętam naprawdę dobrze, nie byłam pijana, tylko podpita, a i to niewiele. Na pewno nic nie ćpałam i nie ma możliwości bym miała jakieś prochy w torbie. Ale… ale widziałam te wyniki razem z tobą - dodała zwieszając głowę i kładąc wolną rekę na brzuchu.
Marek Kamiński w końcu odebrał. Rzadko w tym mieście się zdarza, by rozmawiając przez telefon, nie słyszało się w słuchawce żadnych odgłosów tła. Teraz jednak ze strony rozmówcy ziała tylko ciemna głusza, dopóki nie odpowiedział swoim smutnym, ale bystrym głosem.
- Tak… tak zaraz będę, ale posłuchaj mnie uważnie - chyba wstał i o coś się potknął. Ubierał się? - Hanka mnie słyszy? Zresztą… zabierz jej z tej kafejki. Zabierz ją gdzieś, gdziekolwiek, gdzieś gdzie ktoś jest. Jej brata właśnie znaleziono. Miał przy sobie te plastry, te z twojego zdjęcia, rozumiesz? Zabierz ją i powiedz mi gdzie - mówił powoli i spokojnie, z zimną krwią profesjonalisty, który znalajdował się w takich i gorszych sytuacjach więcej razy niż ktokolwiek powinien. - I… kurwa… pada mi komórka. Napisz mi smsem gdzie, bo może nie wytrzymać nawet krótkiego połączenia - dodał szybko, rozłączając się momentalnie.

Nagle ulica, na której się znajdowały wydała się strasznie pusta. Niby światła latarni się paliły, ale brak ruchu na drogach, brak innych pieszych sprawiał, że niepokój zlewał się z nieba razem z ostatkami deszczu.


Cisza stała się bardziej przerażają od krzyku, który rodził się gdzieś z tyłu głowy Hani. Coś w niej ostrzegało ją, że coś się zbliża, że musi uciekać i wrzeszczeć błagając o pomoc. Jednak teraz było w niej za dużo smutku i za mało samej siebie, by słuchać się instynktów. Miała tylko Asię.
 
__________________
Pół człowiek, a pół świnia, a pół pies

^(`(oo)`)^

Ostatnio edytowane przez Fearqin : 03-03-2015 o 23:51.
Fearqin jest offline  
Stary 10-03-2015, 20:59   #18
 
kanna's Avatar
 
Reputacja: 1 kanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputacjękanna ma wspaniałą reputację
- Halo! - zawołała jeszcze, ale w komórce opowiedziała jej martwa cisza. Spokojnie, spokojnie.. ile trwa znalezienie ładowarki? Coś dziwnego było w głosie policjanta, jakieś napięcie, którego nie rozumiała, ale wyraźnie wyczuwała. Ścisnęło ja gdzieś w żołądku. Ulica wydała się pusta, dziwne, było wcześnie, to pewnie przez ten deszcz.. Zatęskniła do Tymona. Nie zastanawiając się dłużej stuknęła w ikonkę z jego zdjęciem na telefonie.
- Co jest mała, coś ważnego? Trochę zajęty jestem? - spytał pośpiesznie. Wnioskując po odgłosach w tle, był gdzieś w mieście na zewnątrz, blisko baru czy pubu z dość głośną muzyką.
- Mógłbyś po mnie.. po nas przyjechać? Trochę się sprawy skomplikowały, Hania by u nas dziś spała, nie masz nic przeciwko temu?
- Znowu się skomplikowały? - westchnął ciężko. - No dobra, ale daj mi chwilę, co? Gdzie jesteście?
- Niedaleko domu mamy, na Koralowej. Możemy wrócić i poczekać. Ile Ci zejdzie? Nie mam siły jej wszystkiego tłumaczyć, wiesz jaka ona jest.
- O kur… no godzinę maksymalnie, jak będę miał farta do świateł i bez korków. Muszę mostem jechać. Będę przy domu twoich starych. Pasuje?
Godzinę... Potem druga jazdy do nich.. Była padnięta.
- Tymek, dzięki, ale to nie ma sensu. Pojedź do domu, po prostu, tam się spotykamy. Będę na ciebie czekała, porąbało się... Wezmę taksówkę.
- Jak wolisz, mała. Widzimy się w domu.

Popatrzyła na przyjaciółkę. Złość jej przeszła, został niepokój. " Znaleźli Adama" zginął? Za wcześnie na zgłaszanie zaginięcia, miał pewnie na myśli "zgarnęli". Za prochy. Wierzyła Hani, że ta nic nie bierze, ale też widziała te plastry w jej torbie - wyjaśnienie mogło być tylko jedno: Adam tam je trzymał. Pewnie działały też wziewnie, policjant mówił, że są nowe, Hanka się nawdychała, nieświadomie i stąd te jazdy. Kilka dni bez styczności z tym świństwem a się odtruje. Jutro pojedzie i zabierze jej rzeczy, babcia sypiała w innym pokoju i na nią narkotyk wydawał się nie działać.
- Podejdziemy do tego baru całodobowego i poczekamy na taksówkę - powiedziała. - To będzie niedługo. Nie martw się. Przenocujemy u Tymona.

Zamówiła taksówkę i usiadły - tym razem nad sokiem i colą - w kolejnej knajpie.
Całodobowy bar mleczny przyjmujący łaskawie bony żywnościowe. Wraz z nimi klientelę tej nocy stanowiła część miastowej, ulicznej śmietanki wykolejonych, brudnych ludzi.
Nikt na nikogo nie zwracał uwagi, łącznie z obsługą, która po obsłużeniu nowej dwójki klientek schowała się na zapleczu pogrążając się w rozmowie i dymie papierosowym.
Ogółem nic nie zapowiadało się źle, ani nawet niepokojąco, dopóki do knajpki nie wszedł odziany w marynarkę mężczyzna w starszym wieku. Miał długi, zadbany wąs i idealnie przystrzoną bródkę. Nie nosił całego garnituru, pod dobrze skrojoną marynarkę miał pasiastą, flanelową koszulę, jego towarzysz, ochroniarz na pierwszy rzut oka, miał za to na sobie pełne odzienie ochroniarza łącznie z ciemnymi okularami. Jedank ten drugi został na zewnątrz.


Od razu skierował się do stolika Hani i Asi, a jeden z bezdomnych podniósł przestraszony wzrok i szturchnął pochylonego nad już pustym talerzem kolegę. Obydwaj szybko, ale po cichu opuścili przybytek zabierając swoje torby.

- Witam - powiedział z uśmiechem, mocno podkreślając swój rosyjski akcent. - Obawiam się, że jedną z pań będę musiał prosić o wyjście - dodał grzecznie kierując poważny wzrok na Joannę. Powitalny uśmiech był bardzo przelotny.
Choć pierwszym nasuwającym się pytaniem było "a dlaczego?" to Joanna - z oczywistych względów - go nie zadała.
- Jasne, obie wyjdziemy - powiedziała wstając.- Chodź - nie zdążyła złapać ramienia Hanki, bo facet
chwycił ją za wyciągniętą rękę. Nie użył siły by ją odciągnąć, ale wyraźnie dał do zrozumienia, że może to zrobić.
- Proszę nie stwarzać więcej problemów niż już jest - powiedział patrząc na nią smutno. Hania podniosła wzrok patrząc przerażona to na Asię to na mężczyznę.
- Kto to jest? - stęknęła czując potęgujący strach.

Na zewnątrz podjechała taksówka, a odziany w garnitur ochroniarz podszedł do kierowcy i wyciągnął portfel. Padło parę słów, poleciało kilka banknotów i kierowca odjechał zadowolony szybciej niż podjechał.
Joanna znieruchomiała.
- O co panu chodzi? Proszę mnie puścić.
Zrobił to powoli, z wyrazem żalu na twarzy.
- Tak… przepraszam, ale - westchnął ciężko, jakby zbierał się do przeprosin. - Wiem, że nie ma pani z tym nic wspólnego, a pani przyjaciółka miała po prostu pecha, ale naprawdę musi już pani wyjść. Bardzo proszę – dodał wskazując ruchem podbródka drzwi.
- Nie... Nie rozumiem. Skoro mamy wyjść, to dlaczego odesłał pan naszą taksówkę?
- Tylko pani - powiedział dobitnie patrząc jej głęboko w oczy, wzrokiem drapieżcy.
- Ale... - zaczęło do niej do docierać, że kroi się coś bardzo niedobrego. I że "znaleźli" z ust policjanta nie musiało oznaczać "zgarnęli " tylko coś znacznie gorszego. Znacznie. Zbladła.
- Chodzi o te plastry tak? Hania je odda, nie wiedziała po prostu... Odda. Proszę jej nie robić krzywdy. Proszę.
- Co? - mruknęła Hania powoli wstając. Była o głowę niższa od mężczyzny, na którego spojrzała błagalnie. - Ja naprawdę nie wiem co się dzieje.
Rosjanin westchnął ciężko i podrapał się po tatuażu czarnej, malutkiej łzy pod lewym okiem. Pokiwał lekko głową i spojrzał na Hanię.
- Wiem dziecko, wiem… - powiedział usuwając się jej z drogi i jednym ruchem rozkładając nóż motylkowy, który szybko przejechał łukiem po gardle dziewczyny. Tym samym ruchem, którym uciekł przed nagłą fontanną krwi, znalazł się zaraz przy drzwiach, za którymi drugi mężczyzna czekał w samochodzie.
Hania upadła bezwładnie, jej ręce nie dały rady nawet powędrować ku górze by próbować tamować krwawienie. Syk uciekającej krwi szybko przemienił się w bulgot, gdy dziewczyna próbowała coś powiedzieć.

Joanna zastygła, rozszerzonymi oczami rejestrując wydarzenia. Dopiero kiedy mężczyzna wybiegł, mózg rozszyfrował wyryty w nim obraz. Dziewczyna krzyknęła przeraźliwie i opadła na kolana obok leżącej Hanki . Chwyciła swój płaszcz i by przycisnęła go do szyi przyjaciółki, próbując zatamować krew.
- Wezwijcie pogotowie ! - krzyczała. - Wezwijcie pogotowie!!
Stara pryszczata wiedźma z czepkiem na głowie wybiegła z kuchni i spojrzała zza lady co się dzieje. Wrzasnęła przeraźliwie uciekając spowrotem na zaplecze. Jej młodsza współpracownika zastygła w miejscu widząc co się dzieje, ale stosunkowo szybko sięgnęła po telefon.
Płaszcz w zadziwiającym tempie zamieniał się w krwawą szmatę, na której popołudniowy deszcz mieszał się z ciepłą krwią Hani, która nierozumiejąc co się dzieje, rozglądała się na wszystkie strony, próbując ogarnąć gdzie w ogóle się znajduje, dlaczego tak bardzo nagle wszystko ją boli i dlaczego choć to co spływa jej po szyji jest takie gorąco, to robi się jej tak boleśnie zimno.
Ręce Joanny ślizgały się po lepkim goretaxie, który ciemniał z każdą sekundą, gubiąc swój fioletowy kolor. Nie powinien przeciekać. 3000 mm słupa wody. To dużo. Ale przeciekał. Sięgnęła po kurtkę Hani, docisnęła na wierzch swojej. Znała się na udzielaniu pierwszej pomocy. 3000 mm.
- Wszystko będzie dobrze - powiedziała.
Rana była zbyt duża by można było w to uwierzyć. Mózg zaraz zacznie umierać, a serca zaczynało zastanawiać się czemu zaczyna mieć tak mało do roboty.
- Karetka już jedzie! - zawołała w końcu jedna z kucharek. Podbiegła do dziewczyn stając przerażona. - Chryste…
Reszta pracownic, a konkretniej dwie stare kobieciny trzymały swój dystans przypatrując się jak coraz mniej krwi wycieka na podłogę i to niekoniecznie z powodu dociskania.
Wzrok Hani w końcu zaczynał się uspokajać, przestała nim błądzić po otoczeniu i wbiła go tępo w sufit, czekając na to co do niej szło. Zniknął gdzieś i niepokój, została absolutna pustka.

Gdyby Joanna dostała opis takiego przypadku na jednym ze swoich egzaminów na WUM-lu nie miałaby żadnych problemów z oszacowaniem szans przeżycia osoby zranionej w taki sposób. Ale to była Hania! Hania, z którą tyle rzeczy robiły po raz pierwszy w życiu: pierwsze wagary, makijaż wykonany podkradzionymi matce kosmetykami, pierwsze dyskoteki, pocałunek, wspólne poznawanie swoich ciał pod namiotem... I choć umysł studentki medycyny Joanny rozpoznawał zbliżającą się śmierć pacjentki, to umysł przyjaciółki umierającej Hanki tego nie widział.
- Karetka już jedzie. Wszystko będzie dobrze, Haniu.
Czy jej się wydawało, czy tampon rzeczywiście zaczął skutkować i krwi było mniej?
Dociskając ciągle kurtki przesunęła drugą dłonią po twarzy przyjaciółki.
- Nie śpij.
Karetka owszem jechała, ale nikt z postronnych obserwatorów się nie oszukiwał, że będzie to miało jakieś większe znaczenie dla dziewczyny z poderżniętym gardłem.
Asi dzwonił telefon, zapewne Kamiński był blisko początkowej kafejki i zastanawiał się, gdzie Joanna zabrała przyjaciółkę.
Nie odebrała telefonu, nie zorientowała się nawet, że dzwonił. Stawało się dla niej jasne, że to nie kurtki hamują krwotok - serce nie miało już po prostu czego wypompowywać przez rozpłatane gardło.
Asia puściła przemoczone ubrania i złapała dłoń przyjaciółki.
Teraz jednak, gdy ostatnie kropelki życia pouciekały już z Hani, przyjazd karetki nie miało żadnego znaczenia. Mięśnie dziewczyny skurczyły się stawy zastygły w miejscu razem z oczami wbitymi w sufit, na którym już nic nie widziały.
Joanna też znieruchomiała, nie płakała, nie krzyczała po prostu patrzyła na przyjaciółkę . Ale jej spojrzenie było chyba nawet bardziej puste, niż spojrzenie martwych oczu Hani.
Choć sam proces odejścia wydawał się okrutnie powolny, to wszystko dalej działo się strasznie szybko. Pogotowie przyjechało zaraz przed policją. Po kolejnych dziesięciu minutach do baru mlecznego Okrąglak zjechało się od groma ludzi.
Hanię czy też jej ciało zabrano stosunkowo prędko. Asię posadzono na tyle drugiej karetki, a policjanci nie wiedzieć kiedy zaczęli przesłuchiwać wszystkich tylko nie ją, choć jeden z nich cały czas się kręcił w pobliżu. Ktoś chyba nawet próbował zadawać jakieś pytania, ale i tak nie zareagowała, podobnie jak nie reagowała w żaden sposób na całe zamieszanie wokół.
W końcu podjechał samochód Marka Kamińskiego, który wysiadł wyglądając jeszcze gorzej niż gdy Asia widziała go ostatnio. Teraz jednak na jego twarzy rysowała się potężna złość. Był wyraźnie zdenerwowany na samego siebie, gdzieś w środku czuł się za to odpowiedzialny. Na chwilę wszedł do knajpki, na podłodze wyrysowano obrys ciała, bo trzeba było je szybko zabrać, by chociaż spróbować jeszcze coś zrobić. Kręciło się tam już cała masa osób w kombinezonach, uniformach, duża część była z aparatami.

Kamiński zatrzymał wzrok na Asi, stojąc względnie daleko. Podszedł do jakiegoś oficera bez munduru, ale z wywieszoną odznaką i pogadał z nim chwilą, po czym skierował się do Joanny.
Westchnął ciężko i zwiesił głowę, ale nie uciekał wzrokiem od Joanny. Spróbował zacząć coś mówić, otworzył nawet usta, ale rozłożył tylko ręce i pozwolił sobie na chwile przerwy po czym w końcu przemówił.
- Załatwiłem żeby dziś cię już nie przesłuchiwali, ale nie możesz pozostać bez protekcji więc ktoś z policji musi z tobą zostać do czasu przesłuchania. Zaproponowałem siebie, mogę cię gdzieś odwieźć czy coś żebyś się przespała i rano spróbujemy… coś zdziałać - dodał po kolejnej chwili ciszy.
W pierwszej chwili nie zareagowała, wydawało się, że nie słyszy policjanta. Dopiero po chwili się odezwała, tak cicho, że prawie jej nie usłyszał:
- 3000 mm słupa wody to dużo, prawda?
Ponownie westchnął ciężko, podciągnął płaszcz i usiadł obok Joanny na tyle karetki.
- Tak, to raczej sporo - pokiwał głową. - Nie mogłaś już nic więcej dla niej zrobić. Rana była zbyt głęboka i szeroka. Przykro mi, naprawdę - dodał, a jego czerwone z przemęczenia oczy drgnęły niespokojnie
Pokiwała głową, ogniskując wzrok gdzieś nad jego ramieniem.
- Tak... Tak mi się właśnie wydawało, że sporo. Nie powinien przeciekać.
- Nie mi to oceniać - wzruszył ramionami. - Posłuchaj mnie, jutro będziesz musiała zeznać parę rzeczy. Sporządzimy opis, bo kamery oczywiście były wyłączone i go złapiemy. Obiecuję, że załatwię ci spotkanie ze specjalistą jeśli będziesz chciała, żeby ci pomógł i w ogóle - mruknął przebierając palcami, w które wlepił wzrok, podniósł go dopiero, gdy miał do powiedzenia już coś bardziej konkretnego.
- Musisz się skupić na teraz? Masz gdzie się zatrzymać? Będę musiał cię przypilnować przez noc, rano zajmiemy się tym wszystkim i przydzielimy ci ochronę.
Znów pokiwała głową.
- Tak, dziękuję. Już nie pada, prawda? Bo nie mam płaszcza.
- Nie już nie, zaraz znów wrócą upały, z rana - pokiwał głową. - Odwiozę cię do domu rodziców, dobrze? - spytał wstając.
- Tak, dziękuje. - podniosła się na nogi. Chciała zrobić krok, ale zachwiała się, przytrzymała metalowego łącznika i zatrzymała. Przypomniała sobie coś. - Gdzie Hania? Mamy przecież spać u Tymona... Nie posłałam panu smsa?
Zebrał się w sobie i poklepał ją po ramieniu.
- Rano… rano sobie niestety przypomnisz - mruknął prowadząc ją do samochodu.
Adres już znał, podjechał powoli pod dom rodziców Asi, światła oczywiście się nie paliły, ale miała swoje klucze i oddzielne wejście.
- Zbudzę cię rano telefonem, będę spał tutaj w samochodzie - mruknął przewieszając odznakę tak by była cały czas widoczna. - O dziesiątej musimy być na komisariacie - wyszedł z samochodu i otworzył Asi drzwi, Pomógł jej wstać i odprowadził do drzwi.
- W razie czego, będę w samochodzie - powiedział kiwając głową w stronę podjazdu.
- Tak, dziękuję - odpowiedziała mechanicznie .
Przez chwilę mocowała się z drzwiami , ale chyba coś się popsuło, klucze nie pasowały do zamka. Nie mogła ich włożyć, ciągle trafiały obok. W dodatku ślizgały się jej w dłoniach, całe unurzane w czymś lepkim. Wydało się to jej nawet dość zabawne, na początku w każdym razie, potem się zmęczyła. Wytarła ręce o przód bluzki.
Usiadła na schodach, w sumie może i tu poczekać na Tymona, miał być za godzinę, to pewnie już niedługo.

Usytuowana nad wejściem lampa z czujnikiem ruchu włączała się co chwila, za każdym razem, jak Joanna się poruszała. W końcu zwróciło to uwagę pani Barbary, która wstała i podeszła do okna. Zobaczyła swoja córkę, skuloną w dziwnej, półleżącej pozycji pod drzwiami do jej części domu.

Pani Barbara - obecnie realizująca się jako drugoplanowa aktorka i pani profesorowa - była przede wszystkim twardą kobietą wychowaną na warszawskiej Pradze. Niejedno widziała i z niejednego pieca jadła chleb. W ciągu minuty znalazła sie obok Joanny - w następnej zorientowała się, że choć córka jest w głębokim szoku, to krew pokrywająca ręce i ubranie nie należy do niej. Odetchnęła z ulgą. Jeszcze na schodach wyciągnęła komórkę i wybrała numer męża. Nie we wszystkim się zgadzali – właściwie, to w mało której kwestii - ale jeden temat łączył ich mocno i na zawsze.
- Nie obchodzi mnie gdzie i z kim jesteś, i co robisz. Masz przyjechać do domu, natychmiast. Asia. Natychmiast.
Pomogła wstać dziewczynie i zaprowadziła ją do swojej części domu.

Audi pana Tomasza podjechało równo po 25 minutach.
Chwilkę mu zajęło wejście, bo policjant śpiący w samochodzie na zewnątrz obudził się i wyjaśnił sytuację po wylegitymowaniu siebie i ojca Joanny.
- Czy dobrze zrozumiałem - profesor Drawski, wysoki, szczupły mężczyzna ubrany w elegancki, świetnie skrojony garnitur i ręcznie szyte buty patrzył z góry na wymiętego policjanta. Należał do tego typu mężczyzn, którzy - jak Sean Connery - przystojnieją z wiekiem
.- Poderżnięto gardło tej małej od Huków, na oczach mojej córki? I planuje pan przesłuchanie jutro rano? Nie ma takiej możliwości.- potrząsnął zdecydowanie głową. - Poza tym - dlaczego Joanna jest w domu, nie w szpitalu? Szkoda mojego czasu, muszę iść do córki, przepraszam Pana.
Kamiński wysiadł z auta i przepraszającym, ale profesjonalnym tonem dodał coś od siebie.
- Przykro mi, ale w przypadku naocznego świadka stosuje się procedurę dwóch przesłuchań. Jedno jak najszybciej po zdarzeniu, od czego i tak odciągnąłem resztę śledczych by mogła dojść do siebie i jedno parę dni później. Niestety tak trzeba robić by znaleźć nieścisłości, by wyłapać wszystko co świadek mógł zapamiętać i parę innych rzeczy… - urwał by ziewnąć. - Przepraszam. Pana córka otrzymała pierwszą pomoc medyczną na miejscu zdarzenia i nie było potrzeby by zabierać ją do szpitala. Tyko by to przysporzyło państwu u i jej dodatkowych nerwów. Nie doznała żadnych obrażeń - wyjaśnił idąc chwilkę za ojcem Joanny chcąc oczyścić swoje imię, bądź przedstawić się w dobrym świetle.
- Będę tu czuwał, ale rano muszę ją zabrać na komisariat.
- Nie ma mowy. Po takim doświadczeniu nie pozwolę ponownie jej traumatyzować. - odpowiedział zdecydowanie. Zatrzymał się na sekundę z dłonią na klamce - Jeśli będzie pan dalej wywierał na mnie presję, nie przesłucha jej Pan przez najbliższy miesiąc. Mogę donieść dowolną ilość zaświadczeń. Do widzenia.
- Doceniłbym gdyby jednak nie stwarzał pan problemów przy śledztwie - rzucił za nim i po chwili wsiadł do samochodu wzdychając ciężko. Zamknął oczy i oparł głowę o stary zagłówek. - To nielegalne - dodał cichutko przed zaśnięciem.

Pół godziny potem obudzono go ponownie - tym razem miał szansę poznać osobiście krajowego konsultanta ds interwencji kryzysowej, oraz mocno promowaną w mediach terapeutkę od traumy (która, notabene okazała się przemiłą kobietą, a po obrzuceniu Kamińskiego szybkim, badawczym spojrzeniem zostawiła mu swoją wizytówkę i obiecała znaczy rabat "Bo rozumie, że praca policjanta musi być bardzo stresująca a ona uwielbia zawodowe wyzwania".)
Specjaliści opuścili dom Drawskich po dwóch godzinach, a po kolejnych 30 minutach zaciągnięto antywłamaniowe rolety i pogasły świata.
Szczerze nie miał sił by sprawdzać czym ojciec Joanny skłonił takich ludzi do stawienia się tutaj o takiej godzinie, miał szczerą nadzieję, że wszystko załatwi na gruncie racjonalnym i bez nakazu. Tak bardzo już chciał jechać do domu i położyć się w normalnym łóżku, ale gdyby ktoś się dowiedział, że spuścił świadka z oczu, to wszystkie osiągnięcia i cała kariera, poszłaby w pizdu gdyby coś się stało Joannie.
Przez resztę nocy i kawałek poranka nie mógł już zasnąć. Dwa dni bez wypoczynku zrobiły swoje. Po tym wszystkim czekała go ciężka przeprawa z powrotem do normalnego trybu życia, ale miewał już z tym do czynienia.
Wyszedł z samochodu i poprawił koszulę. Płaszcz zostawił w samochodzie, było zdecydowanie zbyt gorąco nawet dla niego. Nie miał już marynarki, której wcześniej w pośpiechu zapomniał wziąć, jednocześnie pozbawiając się portfela. Krawat też został, a zaniedbany zarost stał się jeszcze bardziej zarostem i jeszcze bardziej zaniedbanym. Opróżnił resztki, ciepłej butelki z wodą i przeczesał ręką przetłuszczone włosy, by wyglądać w miare ludzko. Przynajmniej nie miał już oczu narkomana.
Zapukał grzecznie do drzwi, wywieszając na wierzch odznakę, a w myślach powtarzał sobie, jak bardzo chciałby, żeby od tej pory wszystko było z górki.

Drzwi otworzyły się po niedługiej chwili. Pani Barbara - elegancka, z lekkim, ale nie przesadnym makijażem i kubkiem kawy w ręce, cofnęła się nieco, żeby go przepuścić.
- Proszę wejść - powiedziała. Na jej twarzy niechęć walczyła z uprzejmością. - Jemy właśnie śniadanie. Napije się pan kawy?
Marek odetchnął w duchu z ulgą. Widać bojowe nastroje nieco opadły. Tym lepiej i chociaż brak papierosów powodował jeszcze większą chęć na kawę, to wolał nie przeciągać swojej wizyty.
- Dziękuję - mruknął wycierając buty przed wejściem. - Myślę, że po prostu poczekam na panią Joannę, nie chciałbym tego wszystkiego przeciągać im szybciej się z tym uwiniemy tym lepiej dla wszystkich - powiedział grzecznie.
Wprowadziła go do dużej, widnej kuchni wypełnionej zapachem świeżo zmielonej kawy.
- Proszę usiąść - stół wyglądał jak te sprzedane w IKEA, tylko drożej. Dużo drożej.
- Asia śpi - oznajmiła kobieta.

- Zalecenie lekarza - dodał profesor Drawski stając w drzwiach. - Na razie nie będziemy jej budzić.
Marek usiadł krzywiąc się skrycie. Najchętniej zapuściłby teraz korzenie i już nigdy nie wstawał. Wiedział jednak, że nie było mu to dano.
Choć nie chciał męczyć biednej dziewczyny to miał za dużo na głowie, by tak po prostu czekać. Jeszcze nie tknął morderstwa Adama Huka, którego zabili wcześniej niż Hanię. Miał nadzieję, że reszta ekipy sobie radzi, ale jak mógł to wiedzieć, skoro rozładowała mu się komórka, a ładowarka nie działała w jego starym samochodzie.
Westchnął ciężko, bo nienawidził być niemiłym wobec zwykłych cywili.
- Obawiam się, że musimy, muszę ją osobiście odeskortować na komisariat, a mam też jeszcze sporo innych obowiązków. Brata pani Hanny też zamordowano, jak być może państwo słyszeli i jest to również śledztwo w którym jestem głównym śledczym więc naprawdę muszę przyspieszyć niektóre procedury by uniknąć dalszych tragedii. Krótko mówiąc, albo wezmę ją teraz i załatwimy to w godzinę, ale skombinuję nakaz i przeciągniemy to do paru nieprzyjemnych godzin - spróbował najuprzejmiej jak tylko mógł. - Po przesłuchaniu każę ją odwieźć.
- Powtarzam - profesor Drawski również był lodowato uprzejmy. - Na ten moment jest to niemożliwe, a formalnie zaświadczenie lekarskie ma nadrzędne..

- Daj spokój, tato – dobiegł ich cichy, zdecydowany głos.
Joanna stała w drzwiach prowadzących do dalszej części domu. Bosa, w szortach i jasnej koszulce. Była zapuchnięta na buzi od płaczu, ale w podkrążonych oczach nie było już tej martwej pustki tylko zwyczajny, dojmujący ból.
- Napijesz się czegoś, Asiu? – pani Barbara szybko podeszła do córki, objęła ją.
- Nie ma mowy, wracaj do łóżka.. – zaczął pan Tomasz.
Asia potrząsnęła głową. Włosy rozsypały się wokół jej bladej twarzy, dziwnie kontrastującej z opalonym ciałem.
- Tato.. ta kobieta miała rację, jak się mówi, to jest łatwiej znieść.. to wszystko. Poza tym – tylko tak mogę pomóc Hani.
Przytuliła się do matki, założyła sandały na bose stopy i dodała: – Potem pojadę do Tymona.

Wyszli, Joanna wsiadła do samochodu policjanta, zapięła dokładnie pas. Ruszyli. Nie odzywała się, długo, aż w końcu spytała: . - Jak pan myśli, dlaczego mnie nie zabił w tym barze? Przecież go widziałam… Zrobi to potem?
 
__________________
A poza tym sądzę, że Reputację należy przywrócić.

Ostatnio edytowane przez kanna : 10-03-2015 o 21:09.
kanna jest offline  
Stary 10-03-2015, 21:22   #19
Banned
 
Reputacja: 1 Gveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumnyGveir ma z czego być dumny
Deszcze ustąpił, nadeszła niedziela. Najdziwniejsze było to, że nie było znaków życia od rodziców czy jego skretyniałej siostry. Dwie doby to wystarczająco dużo, nawet jak na pójście w tango. Pościelił łóżko i zrobił sobie szybkie śniadanie. Ten stan odosobnienia go dziwił.
Podskoczył po komórkę i wybrał z kontaktów numer do taty. Czekał na połączenie.
Czasowo niedostępny abonent poprosił by spróbować później. Matka najwyraźniej też rozładowała, albo wyłączyła sobie telefon.
- Ja pierdolę. Aż nie wierzę.. - warknął. Dziwne myśli zaczęły krążyć po jego głowie z prędkością światła. Wybrał numer siostry i czekał na połączenie.
Ta przynajmniej nie wyłączyła komórki. Za to jak to często bywało ignorowało przychodzące połączenie od brata. W jej przypadku nie byłoby to niczym dziwnym, gdyby nie przedłużająca się nieobecność. Pieniądze już powinny jej się skończyć, a dom był jej bankiem.
Westchnął głośno i wystukał szybkiego smsa do siostry “Gdzie się włóczysz? Rodzice nie odbierają, mówili Ci o której wracają?”. Cóż innego mógł zrobić? Zabrał się do szybkiego ogarnięcia domu. Kurze, odkurzanie podłogi, wyniósł śmieci. Po godzinie wszystko było gotowe, a on siedział w swoim pokoju przy kubku zielonej herbaty i rozebranym radiu. W końcu wykonał trzeci telefon, co było szczytem jego możliwości społecznych. Wybrał numer Moniki i zadzwonił.
- No hej - powitał go wesoły głos Moniki. - Co tam?
Przełknął wszystko to co myślał, a wcielił w życie to co usłyszał od Adama.
- Cześć. Przepraszam, że nie wpadłem do Ciebie, ale byłem zmęczony po pracy. Pomyślałem, że może dziś byśmy gdzieś wyszli jeśli masz czas.
- O… - mruknęła najwyraźniej lekko zdziwiona. - Eeeem, jasne czemu nie? W końcu jest niedziela. Gdzie chcesz iść?
Zamyślił się chwilę. Znał kilka miejsc.
- Co powiesz na bulwary wiślane? Teraz stoi tam masę stoisk z piwami regionalnymi. A wieczorem Wisła jest bardziej przystępna niż za dnia.
- Dobra, to wieczorem? O której?
- O 18 na patelni.
- Super… to tam się widzimy, na razie muszę lecieć, pa!
Rozłączył się i odłożył komórkę na blat biurka. Z jednej rzeczy się cieszył - spędzi trochę czasu z Moniką, ale druga nie dawała mu spokoju. Rodzice. Niby dochodziła 13, ale już dawno powinni wrócić. Na działkę jedzie się godzinę, góra półtorej. Rodzice nie wstawali w weekend później niż o 9 rano. Już dawno powinni być w domu.. zdecydowanie.
Poszedł do pokoju i włączył telewizję. Ustawił program na bardzo znaną stację, tylko w wariancie informacyjnym 24 na dobę. Patrzył na przesuwające się paski.
Lokalne wiadomości zazwyczaj obracały się wokół różnych doniesień policyjnych, przynajmniej
na tej stacji, która celowała w lokalne tragedie jako główne źródło zarobku. Strach będący blisko domu wzbudzał zainteresowanie, które przyciągało pod telewizor.
Wojtek cierpliwie czytał informacje i szczątkowo słuchał politycznych głupot wygadywanych przez ruchome twarze na ekranie. Gdy paski powtórzyły się po raz trzeci i przeleciała seria reklam, wstawiono nowe informacje.
Rodzeństwo zamordowane w odstępie paru godzin w dwóch różnych miejscach w Warszawie. Adam H. i Hanna H. niedawno stracili ojca, o którego zabójstwo podejrzewana jest jego małżonka. Więcej informacji o dwudziestej.
Upuścił pilot. Nie wierzył w zbiegi okoliczności, zbieżności nazwisk. Wszystko miało swoje konsekwencje, powody, reakcje. Wszystko. Tak jest skonstruowany Świat. I jedyną reakcją Wojtka był długi, donośny wrzask z głębi duszy. Nie piskliwy krzyk, a ryk rozpaczy. A potem potok bluzgów.
Usiadł na kanapie i wpatrywał się w pasek “Adam H. i Hanna H., którzy niedawno stracili ojca”. Nie chciał wierzyć w to wszystko, nie chciał… ale kto ostatnio stracił ojca, nosił imię jego przyjaciela, miał siostrę o imieniu Hanna, a ich strata była tak medialna? Tylko Hukowie.
W jednym momencie przypomniał sobie słowa Adama “Uważaj na siebie”. Próbował przypomnieć sobie wszystko - wyraz twarzy, co miał w oczach Adam, jak wyglądał. Zapamiętać go takim, jakim widział go po raz ostatni.
Ponownie wyciągnął komórkę i zadzwonił najpierw do matki, potem do ojca. Śledził paski wiadomości.. bardziej pobieżnie ale zawsze.
Kolejne informacje były niezwiązane, chociaż po jakimś czasie znów się powtórzyła. Reszta to sklepowe rabunki, wypadek i ucieczka z miejsca gdzie do niego doszło. Nic znaczącego. Nie w tej chwili przynajmniej. Wciąż brak odpowiedzi od rodziców.
Zadzwonił do siostry, chodź pierwsze łzy pojawiły się w jego oczach.
Odebrała. W końcu, łaskawie. Jej głos brzmiał okrutnie słabo, była mocno zachrypnięta i najwyraźniej strasznie zmęczona.
- O Jezu… co jest? - wystękała wzdychając przy tym ciężko po pięć razy.
- Ja pierdole, dzieciaku… gdzie się szlajasz? Myślałem, że coś Ci się stało. Mniejsza, rodziców jeszcze nie ma w domu. Niedługo będzie 14, a ich nie ma. Mówili Ci kiedy będą? - rzucił do słuchawki, hamując wybuch gniewu i wyładowanie go na siostrze. To nie worek treningowy, a żywa istota. Nie ważne ile kretynizmów na minutę płodziła.
- A ja wiem? - spytała bardziej samej siebie, próbując sobie przypomnieć czy ktoś coś jej wspominał. - Chyba powinni być już, a co, nie ma ich? Może ten… nie wiem - skończyła wykazując się swoją słynną elokwencją. - Zaraz będę wracać pewnie.
- Dawno powinni być. Z działki do domu jedzie się godzinę, lekko ponad. A wiesz, że rodzice nie śpią w wolne dni dłużej, niż do 9. Poza tym, ani mama, ani tata nie odbierają telefonów. Co mnie martwi. Nawet naładowaliby w samochodzie jeden telefon, a tak.. nie mam informacji. No nic, może zaraz będą. Uważaj na siebie - odpowiedział i rozłączył się.
Nie czekał długo w samotności i bezczynnym zamartwianiu się. Telefon zadzwonił i chwilowa iskierka nadziei szybko zgasła. Nie rodzice, acz Marek Kamiński, detektyw który wcześniej zadał Wojtkowi parę dziwnych pytań, które teraz mogły nabrać znacznie większego sensu.
- Witam panie Wojtku - powiedział znacznie bardziej ożywionym niż ostatnim razem głosem. - Czy… czy słyszał pan może o panu Adamie Huku? O wczorajszych wydarzeniach?
- Właśnie oglądam wiadomości. Z reguły nie oglądam telewizji, ale teraz ją włączyłem. Z innych powodów. - zatrzymał się na chwilę i wziął głęboki oddech. Nie mógł uwierzyć w stratę przyjaciela. Nie jego, nie Adama. Brata. - Nie wierzę w przypadki panie komisarzu, umiem dodawać dwa do dwóch i skojarzyłem, że to o nim mowa.
- Dobrze, dobrze… wszystko wskazuje na to, że był pan ostatnią osobą która go widziała żywą. Musimy się znów spotkać, zadam ci parę pytań, w razie potrzeby pojedziemy na komisariat, dobrze? Jesteś w domu? Aha i nie jestem komisarzem, a młodszym aspirantem - dodał szybko.
- Tak, jestem w domu. Mogę śmiało porozmawiać z panem o tej sytuacji.
- Wkrótce będę - powiedział przez telefon i szybko się rozłączył. Jednak jako rzekł tako zrobił. Minęło może dwadzieścia-trzydzieści minut i pod domem Wojtka zaparkował stary peugot.
Detektyw pojawił się pod jego drzwiami po krótkiej chwili, wpuszczony kulturalnie wytarł buty i dał się poprowadzić do gościnnego, gdzie podszedł do okna, otworzył je i wyjął paczkę papierosów.
- Mogę? Jestem na głodzie, ostatni dzień, w zasadzie dwa...
- Śmiało.
- Dzięki - odparł szybko odpalając. Usiadł na parapecie chuchając na zewnątrz. - Potrzebuję byś mi opowiedział jak wyglądało wasze ostatnie spotkanie. Czy od kiedy ostatni raz rozmawialiśmy, Adam coś ci wspomniał o… o czymkolwiek? Przyznam szczerze, że jeśli idzie o niego, to błądzimy po omacku, sprawa jego siostry stwarza nieco większe nadzieje…- mruknął pod koniec mówiąc bardziej do siebie niż do Wojtka.
Wciągnął powietrze. Zarówno pierwsze obłoki dymu papierosowego, jak i świerze wprost z okna. Złapał się na tym, że nie wietrzył pokoju rodziców, przez co panował lekki zaduch.
- Wyglądało bardzo normalnie. Poprosiłem go o spotkanie, bo chciałem zasięgnąć rady. Sprawy osobiste, nie związane z sprawą. Raczej z moim prywatnym życiem. Siedzieliśmy w kuchni, tutaj w domu, obgadaliśmy ten temat, poradził mi i już. Był bardzo zadowolony, a może raczej zaskoczony i podniecony gdy do mnie przyszedł. Od progu rzucił, że ma mi coś do powiedzenia - zamilkł na chwilę, jakby łapiąc oddech myśli. Trudno mu było pojąć, że Adama już nie ma..
- W końcu powiedział mi, że jego tata zostawił mu i siostrze spadek. Bardzo duży spadek
- Tak słyszeliśmy o tym - pokiwał głową zastanawiając się nad czymś. - Jeszcze jedna rzecz… czy pan Adam stwarzał jakieś… czy był pedałem?
Uśmiechnął się. Więc dzielny detektyw miał podejrzenia.
- Zaraz odpowiem i na to. Dalej mówił, że to przejebana sprawa, bo się zainteresujecie. I to nie możliwe, aby jego tata pracujący na trzy zmiany dorobił się takich pieniędzy. Martwił się, że wyjdą z tego kłopoty, a ja mu trułem dupę, że może wyjechać. Na koniec powiedział mi, abym uważał. Powiedział to z autentyczną troską i zmartwieniem. Jak mój brat.. A co do pedalstwa.
Westchnął głęboko i potargał włosy.
- Zawsze uważałem go za kobieciarza. Wie pan - ładna gęba, gładka gadka. Widziałem jego zdjęcia z czasów studenckich, czy historie z liceum. Umiał zakręcić i trochę mu tego zazdrościłem. Wrócił nie dawno, kilka dni temu zobaczyłem się z nim po raz pierwszy od kilku lat. Poszliśmy na piwo, nawet kurwa hurtem te piwo wlewaliśmy. Gdy go odprowadzałem, przyznał się, że wrócił.. dla mnie. Że mnie kocha, ale nie jak brata. I kurwa mnie pocałował.. - na ostatnie słowa Wojtek się wzdrygnął bardzo wyraźnie, niemal odruchowo. Adam był jego przyjacielem, bratem, ale ta akcja budziła w nim niesmak. Był heteroseksualny, nie bawiły go takie odchyły. Nigdy.
Marek pokiwał głową i wyrzucił niedopałek za okno. Przetrawił spokojnie informacje i zapalił drugiego.
- Tak, tak… wiedzieliśmy, że przed zdobyciem tej posady, którą sprawował przed śmiercią pan Jacek prowadził dość aktywne życie zawodowe, mhm, mhm… - mruknął i w końcu podniósł głowę na Wojtka, odrywając wzrok od ziemi. - Homoseksualny prawdopodobnie stał się niedawno. Skontaktowaliśmy się, z paroma jego koleżankami ze studiów, które zapewniały nas o jego odpowiedniej orientacji. Ostatni taki stosunek przypuszczalnie miał w styczniu - sięgnął po komórkę i wyciągnął ją w stronę Wojtka. Zdjęcie przedstawiało plastikową folijkę z paroma, okrągłymi plastrami wielkości paznokcia u kciuka dorosłego mężczyzny. Wszystkie były żółte i wyglądały bardzo podobnie do tych, które nakleja się na małe skaleczenie, po nieudanym krojeniu chleba. - Ma pan pojęcie co to jest?
Wojtek przyjrzał się zdjęciu na komórce policjanta. Małe plastry przypominały mu opatrunki. Parsknął śmiechem i przeprosił gestem za swoje rozbawienie.
- Powiedziałbym, że są to zwykłe plastry opatrunkowe, ale policja nie interesowałaby się nimi. Niestety nie mam.
Schował telefon.
- Tym lepiej. Jeśli będzie miał pan z nimi styczność koniecznie proszę dać mi znać. Dobrze, może… może nie do końca przybyłem tu po pytania, spodziewałem się takich odpowiedzi po części przynajmniej. Głównie muszę pana ostrzec - podrapał się po głowie. Wyraźnie nie chciał tego robić, czy też żałował, że musi to robić. - Nie mogę panu powiedzieć zbyt dużo, ale mam podejrzenia, nie są to konkretne podstawy by tak myśleć, ale jednak możliwe, że no… jest pan w niebezpieczeństwie przez tę sprawę - wykrztusił w końcu z siebie. - Hanna Huk została zamordowana przy świadkach, na oczach jej najlepszej przyjaciółki i obawiam się, że tak jak ona, będzie pan teraz jakoś w to wszystko wciągnięty bo to wszystko to coś znacznie więcej niż zamordowanie rodziny.
Kolejny raz pokiwał głową. Przyjął dosyć chłodno słowa śledczego. Cóż.. Adam go ostrzegał, teraz ostrzega go policjant. Adam nie żyje, zabili go. Rodziców jeszcze nie ma, siostra jest cholera wie gdzie, a po środku tego jest on - młody student Politechniki Warszawskiej.
- Zdaje sobię z tego sprawę. Z pana słów wynika, że przyjaciółce Hanny nic się nie stało, a mimo tego.. Adam mnie ostrzegał, to już panu mówiłem. Wie pan co? Nie martwię się o siebie. Bardziej o rodziców, nawet o moją.. rozwiązłą, szaloną i młodą siostrę. Szczególnie o pewną dziewczynę. Nie wiem co miałbym wspólnego z tym wszystkim, ale będę uważał. Zwłaszcza dzisiaj. Nie wiem też co miałbym zrobić w ewentualności. - wyrzucił z siebie słowa, nie zmieniając tonu nawet odrobinę. Chłonął wszystko. Spokojnie, zimno. Tylko on znał swoje sposoby na odreagowanie tego wszystkiego. Na razie kumulował. Aż ktoś lub coś dostanie dawką energii.
- Cóż, przyjaciółce pani Hani na razie nic się stało i mamy nadzieję, że tak pozostanie… fizycznie nic jej się nie stało - dodał kiwając głową i kierując wzrok tam gdzie wydychany dym, za okno. - Mam nadzieję, że nie ma pan z tym nic wspólnego, ale nawet jeśli tak jest, to pan Adam i Hanna najwyraźniej mieli. Jedno z nich się z panem kontaktowało. Ten, czy też ci którzy chcieli ich śmierci, nie muszą wiedzieć o tym, że w nic pana nie wmieszano, ale mogą wiedzieć, że z panem rozmawiali. Tego co sobie w takiej sytuacji pomyśleli, można się domyślać - wyrzucił szluga i zamknął okno schodząc z parapetu.
- Nie będę owijał w bawełną, mówiąc, że w razie czego zawsze może pan skontaktować się z policją, nie zawsze możemy pomóc, tak już jest, mam nadzieję, że pan rozumie, ale w razie czego, nie zaszkodzi spróbować. Ponadto ma pan mój numer - powiedział kierując się do wyjścia. - Proszę więc trzymać oko na siostrę i się pilnować. Chciałbym, żeby to wszystko skończyło się jak najszybciej, ale nic na to nie wskazuje. Aha - przypomniał sobie otwierając drzwi. - Proszę dalej oglądać wiadomości lokalne. Otrzymaliśmy opis wyglądu mordercy pani Hanny, podobizna zostanie dziś pokazana w telewizji. Na wszelki wypadek. Do widzenia

Zamknął za policjantem i przekręcił zamki. Było grubo po 13, zaraz będzie 14 ale on nie miał ochoty na obiad. Najpierw tajemnicza nieobecność rodziców, teraz śmierć Adama. Musiał to odreagować i znał tylko jeden, jedyny sposób.
Poszedł do swojego pokoju i otworzył szafę. Z dan wygrzebał mały gąsiorek z miodem pitnym. Był już dobry, ale Wojtek trzymał go dla polepszenia mocy. Szacował, że trunek ma odpowiednie walory prądotwórcze. Nalał sobie trochę w kubek, po wszystkim korkując i chowając specjał.
Wzniósł naczynie i wyszeptał w pustkę pokoju.
- Spoczywaj w pokoju bracie. - po czym wypił długim łykiem zawartość. Alkohol wypalił gardło, wycisnął łzy i poruszył ciało. Wystukał kilka liter na klawiaturze, a odtwarzacz ożył pierwszymi dźwiękami. Pomimo spotkania z Moniką, czuł ogromną pustkę. Po stracie, z samotności. Z bezsilności.
Zapłakał. Tym razem dłużej. Łzy wypaliły bruzdy w stalowej masce Starzyńskiego. Nie był pewien, czy jego słynny przodek pochwaliłby jego zachowanie, ale miał to w poważaniu. Liczyło się tu i teraz, a Stefan Starzyński również rozpaczałby po stracie bliskiego przyjaciela.
 
Gveir jest offline  
Stary 14-03-2015, 14:52   #20
 
Mi Raaz's Avatar
 
Reputacja: 1 Mi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputacjęMi Raaz ma wspaniałą reputację
Pobudka przyszła szybko. Słońce świeciło prosto w twarz chłopaka. Nienawidził tego. Tej nocy był sam w pokoju. Wilczek miał jakieś "lan party" czy coś takiego na chacie u kumpla. W sumie, gdyby nie kartka, którą zostawił w pokoju, to Tomek nie miałby pojęcia co się stało. Wilk ze wszystkimi swoimi przywarami był idealnym współlokatorem. Nic go nie interesowało. Żył w swoim świecie.
Tomek wziął szybki prysznic i wskoczył w krótkie spodnie z kieszeniami na nogawkach. Plastry w kopercie wsunął w jedną kieszeń. W drugą wsunął dwa telefony i klucze. Pora wyruszyć w miasto.
Na przystanku w telefonie sprawdził jeszcze raz list, który dostał. To znaczy zdjęcie tego listu, bo sam list został w mieszkaniu Darka. Chłopak łapał się na tym, że chociaż Darek przepadł, to nadal w myślach nazywał to miejsce jego mieszkaniem.
Wyszperał listę nazwisk i adresów. Piotr Nowotczyński, Anna Piotrowska. Dwójka która miała w pierwszej kolejności dostać towar. Adres Piotra coś mówił Tomkowi. Adres Anny za to nie mówił nic. Wrzucił obydwa w mapy Googla w telefonie. Ocenił odległość, sprawdził rozkład jazdy autobusów.

Nie mieszkali blisko siebie, każde po innej stronie Wisły, a poranna komunikacja miejsca nie należała do najprzyjemniejszych środków transportu. Tak czy siak ocenił, że jeśli przy dostawie nie będzie miał kłopotów to całość nie powinna mu zająć więcej niż trzy godziny.
Najpierw pofatygował się do Piotra Nowotczyńskiego. Osiedle Radość prezentowało się być może najspokojniej ze wszystkich w Warszawie bo nie działo się tam absolutnie nic, a domki były w znacznej większości nowe, zadbane i w zasadzie dużej mierze zadbane. Wszystkie były jednorodzinne, a ten, w którym zamieszkiwał Piotr znajdował się w uliczce. Dom był nowy tak jak i droga wewnętrzna przez co nie było jeszcze okazji do wyłożenia jej asfaltem.


Godzina dziesiąta, nikogo nie powinno być w dwupiętrowym, żółtym domku. Ogrodzenie nie było zbyt wysokie, łatwo byłoby się wspiąć i przeskoczyć nad świeżozasadzonymi pod płotem krzaczorami.
Trawnik był niski i najwyraźniej niedawno ścinany. Po psie śladów brak. Z drugiego końca ogrodzenia widać było taras, ale samo wejście już nie. Jednak w taki upał może zostawiono otwarte, albo chociaż uchylone drzwi?
Tak czy siak, garaż był zamknięty, samochódu nie było w pobliżu.
To czy ktoś był w domu pozostawało tajemnicą. Domofon wyglądał na sprawny.
Była dopiero dziesiąta, a z nieba lał się żar. Na szczęście po wyjściu z autobusu Tomek znowu oddychał swieżym powietrzem. Niestety pusty dom nie wróżył nic dobrego. Miał nadzieję, że ktoś jednak jest na miejscu. Nie był w końcu włamywaczem. Już nie. Wcisnął przycisk domofonu i czekał.
Zamiast odpowiedzi, przez domofon ktoś po prostu wyszedł z domu, wyglądając przez ogrodzenie. Był to kilkunastoletni chłopak o łysej głowie i agresywnym, zbyt pewnym siebie wzroku.
- Ta?! - krzyknął z drzwi nie wiedząc, czy warto w ogóle podchodzić do furtki.
- Pan Piotr Nowotczyński? Mam przesyłkę. - Tomek wyszczerzył zęby w głupkowatym uśmiechu.
- Taa… to ja - odkrzyknął wkładając pośpiesznie jakieś kapcie i podchodząc do furtki. Przytrzymał przycisk tuż przy niej i otworzył. - Mam coś podpisywać?
- Nie trzeba. Proszę - Tomek podał jeden z pięciu woreczków strunowych z plastrami w środku na prawej dłoni swojemu rozmówcy.
Chłopak spojrzał się na towar dziwacznie. Bez słowa zamknął furtke i wrócił do domu wpatrując się w woreczek.
Najłatwiejsza dostawa kiedykolwiek.

Z nadzieją, że Anna Piotrowska przysporzy równie mało problemów, Tomasz ruszył w jej stronę, ponownie męcząc się w mokrych od potu i smrodu autobusach i tramwajach. W niedzielę wykluwała się cała masa słabych kierowców, którzy wozili tych lepszych - skacowanych, albo po prostu znowu musieli pojechać do kościoła, potem do galerii i do domciu. Podróż więc troszkę się przeciągnęła i to w nieprzyjemny sposób, bo śmierdziele i grubasy, jakoś tak sami ocierali się o Tomasza ot niby przypadkiem, bo mało miejsca było by pomieścić ich sapsione cielsko.

Wyjście z przepychu na znacznie cichszą, wewnętrzną ulicę blokową, przyniosła dla wszystkich jego zmysłów sporo ulgi. Pod wskazaną w liście klatką schodową, stała i jakby pilnowała wejścia, grupka roześmianych chłopaków, dwóch z nich miało na sobie tylko buty i dresowe spodnie, dumnie odsłaniali swoje spocone klaty, pozbawione jakichkolwiek włosów, ozdobione jednak w strasznie słabe tatuaże. Pozostała dwójka, nie tak dobrze zbudowana i mniej rozgadana, była odziana w bluzy z krótykimi rękawkami, odsłaniającymi nie tak znowu bardzo imponujące muskuły.
Tomek rozglądał się po numeracji na blokach szukając określonego adresu. Gdy już znalazł odpowiedni blok i klatkę pomaszerował do domofonu szukając nazwiska Anny. Miał nadzieję nie zwracać na siebie uwagi zebranych dookoła blokersów.
Ucichli gdy Tomek się zbliżył, a jeden oparł się ciężko o drzwi gołymi plecami. Drugi skinął głową na chłopaka.
- Co tam, do kogo przylazł? - zagaił kulturalnie, blokując dojście do domofonu.
- Anna Piotrowska - odpowiedział bez wahania Tomek. Z jakiegoś powodu wydawało mu się, że używanie poprawnie zbudowanych zdań przerośnie zdolności intelektualne rozmówców. Odruchowo zrobił coś, czego nie powinien robić. Ocenił ich po wyglądzie. Zaszufladkował. Łatwo wpaść w pułapkę oceniając ludzi po wyglądzie. Dlatego w pracy tego nie robił. A tym razem w tę upalną niedzielę ocenił dresiarzy jako typowych dresiarzy.
Dwóch największych obwiesi spojrzało po sobie chłodno, a potem znów na Tomka.
- A po kiego chuja? - spytał ten stojący nieco bardziej z tyłu, blokując drzwi.
- Mam coś dla niej - odpowiedział bez wahania układając w głowie plan improwizacji.
- To pokazuj, przekażę, to moja koleżanka - powiedział z uśmiechem jeden z nich wyciągając rękę.
- Nie da rady. Musi mi pokwitować. To wezwanie do jakiegoś urzędu, a ja kibluje roboty społeczne. Zrozumcie, że muszę to dostarczyć do jej rąk własnych. Chętnie bym wam to dał i miał robotę z głowy, ale jak się do mnie dopierdolą, to znowu będę miał sanki, albo wrócę na psiarnie. Później jeszcze trzy takie przesyłki muszę roznieść, a już się gotuje. - dla podkreślenia swoich słów Tomek złapał swojego t-shirta na klatce piersiowej i zaczął się nim wachlować. Improwizacja wyszła mu całkiem dobrze. Historia wymyślona na poczekaniu. Kilka kluczowych zależności, które Tomek znał i nie bał się wykorzystać. Wszyscy boją się urzędów. W końcu nawet Al Capone siedział za podatki. Tylko czemu taki obwieś miałby pracować dla urzędu? No tak, oszczędność kasy. Roboty społeczne. I w kilka sekund drobny przestępca reprezentuje powagę urzędu. W głowie Tomek był dumny, że udało mu się złożyć tę ściemę na poczekaniu.
Stojący przy drzwiach łysol pokiwał głową i łypnął na tego przy domofonie.
- Jak urzędowe to urzędowe, daj jej znać, niech zejdzie.
Drugi z nich nacisnął przycisk i po chwili rzucił do domofonu:
- E mała, jakiś kurier z urzędu do ciebie. Weź tu zejdź, co?
- I niech zabierze dowód osobisty - dodał nieśmiało Tomek zza pleców blokersów i sięgnął po swojego samsunga. - Albo ja mogę wejść do góry, żeby się nie fatygowała.
Spojrzał za siebie w stronę skąpanego w słońcu blokowiska
- Chętnie wejdę na chłodną klatkę, żeby uniknąć upału.
Na telefonie uruchamiał kalkulator.


Dziewczyna, która po dwóch minutach zeszła na dół, nie należała do najpięknejszych, a ogół wyglądu nie dawał żadnych podstaw by uważać ją za miłą czy grzeczną. Agresja w jej oczach była spotęgowaną wersją frustracji i gniewu, które kotłowały się w oczach jej… podopiecznych? Bo sposób w jaki się przed nią rozstąpili, wskazywał, że byli jej frajerami, a do osób, które uwielbiały autorytetu, raczej nie należali.
Opalona skóra, czarne włosy, obcisłe spodnie i bluza z kapturem. Dziewczyna żując gumę obleciała Tomka wzrokiem. Skinęła głową podchodząc bliżej, ręce wbiła w kieszeń bluzy na wysokości brzucha.
- Co jest? Jakie pismo? - warknęła wilcza kobieta.
Tomek podszedł od prawej strony do do dziewczyny. Wyciągnął telefon i pokazał jej ekran.
- Chodzi o potwierdzenie podpisu elektronicznego do ujednoliconego systemu rozliczania się z państwem. Tutaj proszę złożyć podpis i okazać czy jest taki jak na dowodzie osobistym. Jest to część projektu cyfryzacji kraju współfinansowane z funduszy unijnych, bla bla bla.
Tomek przewrócił oczami demonstrując niezadowolenie ze swojej pracy.
- Teraz po zalogowaniu się do systemu będzie pani mogła załatwiać wszystkie sprawy urzędowe z poziomu komputera. Pewnie pani nie pamięta, że składała wniosek. Ostatnie dwie osoby nie pamiętały. Ogólnie to ludzie wnioski składali dwa lata temu, a system i tak ruszy dopiero za rok. Kasę zgarnęli i leży na koncie. Przez trzy lata z dwóch miliardów mają niezłe odsetki. A mi zamiast płacić odliczają godziny z robót publicznych.
W lewej dłoni Tomka już spoczywał woreczek z plastrami. Chłopak tylko czekał na okazję jak podrzucić prezent Piotrowskiej. Zostawała jeszcze kwestia goryli.
- Wejdźmy może tutaj w cień, bo dali nam telefony sprzed pięciu lat i w słońcu nie widać nic na wyświetlaczu. - na podkreślenie tych słów Tomek delikatnie ruszył telefonem, tak że na chwilę blask słońca odbił się prosto w jego oczy, a później w oczy dziewczyny.
- Program cyfryzacji, niech ich chuj strzeli.
Dziewczyna uniosła brwi i westchnęła ciężko.
- Ależ gadasz koleś - mruknęła podpisując co trzeba, co wywołało ogólne zadowolenie u jej kolegów, którzy spojrzeli na Tomka z pobłażliwym uśmiechem, znajdując sobie milion powodów by poczuć się od niego lepszymi.
Gdy dziewczyna składała mierny podpis rysikiem, Tomek nie do końca sprawnie wsunął woreczek do bluzy dziewczyny, ale jej ochroniarze byli zbyt pochłonięci wyśmiewaniem urzędnika by zwrócić na to uwagę.
- Wszystko? - spytała patrząc na niego znudzona po oddaniu mu telefonu.
- Z mojej strony to wszystko. Potwierdzenie przyjdzie mailem. Jak znam tych z działu IT to pewnie za kolejny rok. Dziękuję i do widzenia. - skinął na pożegnanie wszystkim zebranym i możliwie najspokojniej jak mógł kierował się na przystanek.

Serce biło mu szybciej. Czuł dopływ adrenaliny. Możliwe, że mógł dać towar gorylom i nic by się nie stało. Ale z drugiej strony po co ktoś miał mu dawać siedem tysięcy złotych za wyręczanie się dresiarzami? Nie musiał jeszcze wracać do siebie. Dzień był w pełni. Tomek skierował się do McDonalda i tam przy kilku burgerach planował resztę dnia.

Zaśmiał się widząc nieudolny podpis wilczycy na telefonie. Teraz wyświetlało się tam 2-tan(9)=?
Młody diler ucieszył się, że tak wolny procesor nie przetworzył podpisu wcześniej.
Otworzył zdjęcie listu i przerzucił kolejne adresy do map googla.
Tym razem kolejni dwaj faceci. Huk i Starzyński. Miał dość spotkań z kobietami na ten dzień.
 
__________________
Wszelkie podobieństwo do prawdziwych osób lub zdarzeń jest całkowicie przypadkowe.

”Ludzie nie chcą słyszeć twojej opinii. Oni chcą słyszeć swoją własną opinię wychodzącą z twoich ust” - zasłyszane od znajomej.
Mi Raaz jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:35.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172