Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 05-03-2015, 01:26   #66
Makotto
 
Makotto's Avatar
 
Reputacja: 1 Makotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znanyMakotto wkrótce będzie znany
Morgan, umiarkowanie zaskoczony, zdjął z głowy połatany kapelusz i skinął pannie Charlotte głową, uśmiechając się przy tym nieskromnie.

-Cóż, podwózki nie odmówię, panienko, ale nie jestem pewien czy nie będzie wam dane wrócić z powrotem do rezydencji...- usiadł spokojnie i radosny jak wisielec przed ostatnim tańcem, puścił oko do Shizuki.- Chciałem przed wyjazdem zamienić dwa słowa z Antoniną.

- Możemy tam podwieźć.-
stwierdziła Charlotte z uśmiechem.- Mam ochotę na przejażdżkę i dłuższą rozmowę.

Powóz ruszył powoli poprzez uliczki miasta. A kobieta kontynuowała wypowiedź.- Zapewne nie słyszał pan o śmierci Leopolda Rozencropa? A nawet jeśli pan słyszał, to pewnie nie zainteresowała cię mój drogi panie Lockerby?

-Leopolda Rozencropa... Nie, nie słyszałem za bardzo o tym jegomościu, o ile rzecz jasna powinienem w ogóle słyszeć.
- rewolwerowiec złożył nogę na nogę i zerknął przez okno.- Czy miał on może coś wspólnego z Mathiasem, albo poszukiwanym przez panienkę obrazem... ?

Cóż, może zwyczajnie miała ochotę poplotkować. Morlock miał jednak ku temu pewne wątpliwości.

-Generalnie, miałem ostatnio sporo na głowie...

- Tak wiem... doszły mnie różne wieści na temat pana eskapad.-
uśmiechnęła się pobłażliwie Mc'Kay. Po czym wróciła do tematu.- Rozencrop umarł przedwczoraj w bardzo tajemniczych okolicznościach. Kilka dni wcześniej zastawiał dość ładnie zdobione parkę rewolwerów o rękojeściach z masy perłowej... zdobioną złotem. Owe cenne rewolwery zabrał podczas jednego ze swych zuchwałych napadów gang Mathiasa. Nie odnalazły się wcześniej, więc biedny Leo był jednym z klientów osoby, którą poszukujemy.

Morgan, który chwilowo godził się z perspektywą pogrzebania z tyłu warsztatu Jeba, uniósł lekko brwi gdy jego ciut nieobecny umysł zaczął ogarniać to co usłyszały uszy.

-Przekręcił się jakiś mniej lub bardziej bogaty jegomość który kilka dni wcześniej opchnął parę rewolwerów, skradzionych przez Scoville'a... Skradzionych już po jego zgonie, jak mniemam?- Morgan pomasował kark.- Chyba że próbujesz mi delikatnie zasugerować, panienko Mc'Kay że Leo współpracował kiedyś z Mathiasem i teraz mój dawny kompan znów wrócił do taktyki pozbywania się starych współpracowników...

Generalnie, musiał jeszcze zająć się sprawą pewnej cycoliny z Triady oraz pewną reporterką która nacisnęła na odcisk kilku niewłaściwym osobom. Tak dużo roboty, tak mało czasu.

- Nie, nie, nie...- pokiwała palcem Charlotte. - Pan mnie nie słucha. Rewolwery w posiadaniu Leopolda są poszlaką, że mógł być jednym ze zleceniodawców Scovielle'a. Ostatnio stary Leo miał trochę problemów z wierzycielami, więc zastawił ową pamiątkę. Dlaczego później zginął... nie wiem.- westchnęła smętnie.- Ale to wielce komplikuje nam sprawy. Z uwagi na dobro śledztwa, jego majątek nie pójdzie pod młotek. Wskazówki które moglibyśmy znaleźć... pozostaną poza naszym zasięgiem.

-Chyba że znalazłbym kogoś kto dałby radę umożliwić mi obejrzenie jego majątku z bliska... Ale niekoniecznie w legalny sposób.-
odparł Lockerby, uśmiechając się pod nosem.- Niestety, w drugą stronę, specjaliści którzy pozwoliliby mi na tego typu eskapadę są... drodzy. Sam mam pewne umiejętności w tym zakresie, ale daleko mi do mistrza złodziejskiego fachu.

Chyba że rozwiozą cały majątek Leosia po kątach nim ktokolwiek zdąży zareagować. Wtedy faktycznie byłby problem.

- Nie sądzę, by w tym akurat wątku sprawy byłbyś przydatny. Shizuka sobie poradzi. Niemniej nasz drogi Leopold miał małą farmę w okolicy Fingers. Niewiele o niej mi wiadomo. W papierach jakie mi Shizuka dostarczyła jest tylko ogólny opis. Kilka akrów ziemi i piętrowy dom. Nikt tam podobno nie mieszka. Jeśli znajdziesz czas w swoich wojażach mógłbyś tam zajrzeć.- uśmiechnęła się ciepło Mc'Kay.- W razie gdyby cię złapano, cóż... powiesz że rozglądałeś się po majątku, który zamierzam ewentualnie kupić na najbliższej licytacji. Potwierdzę twoje słowa jeśli będzie trzeba.

-Zajmę się tym przy pierwszej okazji, o ile Jebadiah nie przestrzeli mi kolan a następnie nie zatłucze łopatą i zakopie za swoim warsztatem
.- rewolwerowiec uśmiechnął się radośnie.- Wie, panienka, typowe rodzinne spotkanie. Mój wujcio ma temperament i tak po prawdzie nie wie jeszcze że wyszedłem z mamra...

Morgan westchnął, zerkając przez okno.

-Co dokładnie panienka słyszała o moich wojażach? Czyżby znów generował dookoła siebie niepotrzebną uwagę... ?

- Wyprawa pana do pirackiej zatoki trudno uznać za subtelne działanie
- uśmiechnęła się delikatnie Charlotte.- Nie przy tylu trupach, prawda?

Spojrzała przez okno. - Właśnie dojeżdżamy, jeśli chce pan porozmawiać z moją pokojówką to...

Spojrzała na Shizukę, a ta rzekła.

- Lepiej dla niej, żeby w tej chwili rozwieszała pranie na zapleczu domu.

-Powiedzmy że znajoma miała pewne kłopoty w których postanowiłem jej pomóc... Ale cóż, czas pomówić z Antoniną.


Morgan zaśmiał się cicho, zakładając kapelusz na głowę.

-Ech, niby to pokojówki, ale jak czasami patrzę na Shizukę to bardziej kojarzy mi się to wszystko z wojskiem. Panno Mc'Kay. Panno Shizuko.- skinął obu niewiastom głową i następnie wyskoczył z powozu nim ten jeszcze w pełni wyhamował, truchtem przebiegł kilka metrów i kupił od jakiejś starszej kobieciny wiązankę róż za cztery dolary.

Następnie szybkim krokiem ruszył w stronę furtki, przeskoczył ją i pewnie skierował się ku tylnym drzwiom, a następnie ku zapleczu rezydencji Mc'Kayów.

Antonina Pouitu rozwieszała pranie gwiżdżąc pod nosem jakąś piosenkę godną kabaretowej sceny. Nie zauważyła zbliżającego się do niej Morgana zza ściany prześcieradeł. Całkowicie pochłonięta pracą, poruszała się z gracją godną tancerki i nie pasującą do jej dość zaokrąglonych w odpowiednich miejscach krągłości.

Morgan zaś wykorzystał jej rozkojarzenie, jedną ręką obejmują ją w talii, drugą podsuwając przed twarz bukiet kwiatów a brodę goszcząc na łabędziej szyi kochanicy, którą musnął ustami.

-Witaj Tosiu.- rzucił z uśmiechem, przymykając jedno oko na wypadek gdyby dziewczyna odruchowo chciała dać mu w twarz.

Oj tam, był gotów to przeżyć.

- Phanie Lockherby... thak się nie ghodhzi!- zakrzyknęła oburzonym tonem pokojówka uderzając dłonią po palcach Morgana obejmując ją w pasie. Mocno i boleśnie... i to był jedyny przejaw jej oporu. Nawet oburzony ton głosu szybko ustąpił chichotowi, frywolne ruchy bioder sprawiały, że pupa prowokacyjnie ocierała się wrażliwy obszar "Morlocka".- Jeszcze khtoś zobhaczy.

Nie była Antonina osóbką pruderyjną.

-Tośka...- zaczął Morgan, jakoś świadom że dziewczyna może niezbyt ucieszyć się z jego wyjazdu. Dlatego też odchrząknął, nie cofnął się ani o krok ale cofnął za to dłoń, łapiąc pokojówkę za biodro i obracając ją ku sobie.- Chodź no tutaj.

Shizuka była w powozie więc chwila migdalenia się z śliczną niewiastą nie powinno wpędzić ją w jakieś szczególne tarapaty. Po za tym, prześcieradła, zapach świeżo wykrochmalonej pościeli.

Czy tylko Lockerby miał jakieś dziwne skojarzenia?

Kwiaty odłożył na stojący obok kosz praniem.

- Mham dhużo zajhęć i czharownichę za szefhową.- przypomniała Antonina tuląc się Morgana.- Alhe wieczhór mhogę mhieć wolhny jheśli mhasz pomyshł gdzie go spędzić.

Morgan westchnął.

-I w tym momencie możesz mnie bić, kopać albo zacząć opracowywać plan by ukarać mnie w jakiś bolesny, ale wyszukany sposób.- Morgan spojrzał z góry na dziewczynę i przełknął ślinę.- Wiesz... Mój wujek Jeb... Postanowiłem w końcu go odwiedzić a to będzie oznaczało pewnie moją nieobecność przez dzień, dwa... pewnie trzy, bo staruch przestrzeli mi kolano za to że tyle czasu nie dałem znaku życia.

Skrzywił się, patrząc wyczekująco na dziewczynę i przygotowując się na napad złości. Cholera, nie cofnął się, ona dalej go przytulała a w ciągu burzliwej młodości już dawno dowiedział się że taka pozycja pozostawia linie niewieście kolano - jego krocze niekomfortowo niechronioną.

Niemniej Antonina nie była zakochaną nastolatką ni kobieciną polującą na męża. Toteż podeszła do sprawy dość pragmatycznie.

- Thrudna rodhzina... alhe rohdzina. Ale dhasz znać jhak wrócisz? I prhezenthem?

Morgan, niemal otumaniony jej spokojną reakcją, wychylił się na bok i znów złapał bukiet, ustawiając go pomiędzy sobą a Tośką.

-Na przeprosiny. Tak na zaś.- wyjaśnił, unosząc brwi.- W sensie, dyliżans mam później ale wiedząc kto jest twoją bezpośrednią przełożoną aż nie mam serca odciągać cię od twoich obowiązków. A wierz mi, chciałbym.

Uśmiechnął się lekko.

-Wrócę jak szybko dam radę.

-Och... nhie zdhołałbyś...-
wystawiła mu język Antonina dodając żartobliwym tonem.- Jesthem pohrządną dhziewczynhą... do zaphadnięcia zmhroku. Whięc i thak obhszedłbhyś się smhakiem.

-No. Powiedzmy
.- Morgan uśmiechnął się, raz jeszcze pocałował Tośkę, poprawiajac kapelusz na głowie.- Przeżyj tych kilka dni w tęsknocie za mną, nie popadnij w depresję, ani tym bardziej w pracoholizm a ja wrócę i... Wrócę.

Puścił kochance obok i cofając się o krok... prawie zaplątał się w jedno z rozwieszonych prześcieradeł.

I to by było na tyle jeśli chodziło o temat stylowego wyjścia.

-Bhędę tęskhniła...- rzekła wesoło Antonina machając mu dłonią na pożegnanie i starając się nie chichotać za bardzo, gdy omal nie wpadł na prześcieradła. A karoca panny Mc'Kay czekała cierpliwie.

Przeskakując furtkę, Morgan uniósł brwi widząc wciąż czekający na niego powóz. Ciut zdziwiony tym faktem, poprawił kapelusz na głowie, zastukał do drzwiczek a gdy uchyliły się, zajrzał do środka.

-Em... ?

- Długo to nie trwało.-
stwierdziła Charlotte, a Shizuka uśmiechnęła się ironicznie otwierając drzwi.

-Antonina bardzo poważnie podchodzi do swoich obowiązków a i ja jakoś szczególnie nie musiałem się spowiadać.- odparł Lockerby, siadając i zamykając za sobą drzwiczki.- Jednocześnie, nie spodziewałem się że panie będą na mnie dalej czekać...

- Na razie nigdzie mi się nie spieszy.-
rzekła uprzejmym tonem Mc'Kay.- To gdzie teraz?

-Zajazd dyliżansów
.- poprosił uprzejmie, po raz kolejny zdejmując kapelusz.- Muszę dostać się Fingers a póki co zakup własnego konia wydaje mi się zbędną burżuazją, zwłaszcza że póki co poruszam się głównie po mieście...

Kątem oka spojrzał na Shizukę.

-Czy miałyście w rezydencji jakieś nieprzyjemne zajście ze służbą w roli głównej że obecnie mogę zauważyć swego rodzaju wojskowy dryl pośród pokojówek?- zapytał, niby tonem żartu.

Charlotte spojrzała zdziwiona na Shizukę. Ta zaś wzruszyła ramionami dodając.

- Dyscyplina wśród służby to podstawa. To porządny dom a nie byle knajpa czy burdel. Pokojówki nie mają świecić cyckami tylko wykonywać polecenia.

-Cóż...-
zachichotała Charlotte.- Obawiam się, że Shizuka ma dość stanowcze poglądy na temat prowadzenia mojego domu. Ale nigdy nie miałam powodów do narzekania.

-Nie zaprzeczę że dyscyplina to rzecz istotna... Ale w tym konkretnym przypadku mogłem zaobserwować prawdziwy strach
.- Morgan zaśmiał się cicho.- Cóż... Skoro mam jeszcze chwilę w waszym towarzystwie, drogie panie, może dane mi będzie usłyszeć kilka plotek związanych... sam, nie wiem? Może z działaniami niektórych półlegalnych organizacji na terenie miasta? Zakładam że kto jak to, ale Shizuka na pewno trzyma rękę na pulsie.

- Tak. Niestety większość tych plotek nie dotyczy naszych spraw.
- westchnęła panna Mc'Kay.-W półświatku pojawiły się nowe grupy zajmujące się sprzedażą nietypowych narkotyków, ludzie i nieludzie są porywani przez latające stwory i stare zapomniane kulty... słyszał pan o twórcach Old Hell?

-Chodzi o głębokie podziemia pod New Heaven?-
Morgan odruchow sięgnął do kieszeni płaszcza po jednego z nielicznych, ostałych mu się papierosów. Adrealinowy rush nieźle maskował potrzebę puszczenia dymka ale chwilowo, nawet w obecności Shizuki, czuł się dość spokojnie by musieć zapalić.

Dziwne odruchy.

-Słyszałem o miejscu, gorzej z samymi twórcami...

- Koboldy twierdzą że są potomkami twórców. W co oczywiście nikt nie wierzy, poza samymi koboldami.
- zaśmiała się Charlotte.- Zresztą koboldy uważają się też za duchowych potomków smoków, a te nie słyną z talentów inżynieryjnych. To nie one stworzyły Old Hell tylko wężowy lód. I niektórzy mieszkańcy New Heaven ten wężowy lud czczą.

-Wężoludy...-
Morgan pokręcił sceptycznie głową.- Cudnie, dopiero co miałem nieprzyjemną scysję z bandą idiotów wyznających... sam nie wiem, skoro jest to w morzu mogłem wybijać wraz z kompanami wyznawców jakiejś wielkiej ośmiornicy, ale cóż... Mogę się mylić. Ale jaki sens jest w czczeniu czegoś co nie jest nawet boskie? I dlaczego temat tej rasy wypłynął nagle na światło dzienne?

Lockerby miał złe przeczucia.

- Tak naprawdę to... nie wiem. Rasa która wybudowała podziemia nie dała znaku życia od milleniów.- wzruszyła ramionami Charlotte. - I nas to w sumie nie dotyczy.

- Tylko że akurat czciciele Sarkrithów wywodzą sie bez wyjątku z wyższych klas Uptown.-
wtrąciła Shizuka.- I także szukają obrazu.

-Cóż... A do czego dokładnie kluczem jest ten obraz?-
Morgan uniósł brew.- Mi do zdobycia go wystarczy fakt że po drodze pewnikiem spotkam Mathiasa, co nie zmienia faktu że wolałbym wiedzieć za czym gonię...

Morganowi podskoczyła brewka.

-Burżuje wyznający wężoludzi mówisz... ? A to ciekawe...

- Nieśmiertelności, boskości, wiecznej młodości, bogactwa, wiedzy...-
zaczęła wymieniać Charlotte.- Do tego wszystkiego i być może czegoś więcej. Wedle legendy, obraz ukrywał w sobie schody do nieba czyli drogę do oświecenia.

-Ta... Tylko którego nieba?
- Morlock uśmiechnął się cierpko.- Jest zbyt wiele pokręconych religii żeby bawić się z takimi rzeczami w ciemno, jeśli w ogóle wspomniane malowidło ma jakieś nadprzyrodzone moce.

Lockerby pomasował skroń.

-A już liczyłem na Del Orado...

- Być może i droga do niego. Tak naprawdę nie wiadomo czym jest owe oświecenie poza tym że warte jest wielkich wyrzeczeń i jest nagrodą ostateczną.-
Mc'Kay wzruszyła ramionami.- Niemniej należy też wziąć pod uwagę, że nikt nie dotarł do tego oświecenia, gdy obraz był na publicznym widoku. Nikt poza jego twórcą. Więc sam przedmiot oświecenia nie gwarantuje, tylko jest do niego drogą.

-I dobrze, bo jak już załatwię panience ten obraz, nie chcę mieć świadomości że oświecenie nagle uruchomi mi się w spodniach.-
odparł, rozkoszując się niemal tą dwuznacznością.- Do tego czasu, pozostaje mi liczyć że wcześniej dopadnę Scoville'a... Dziękuję za nowy trop, panno Mc'Kay.

- To było raczej rozczarowujące oświecenie.
- wtrąciła Shizuka ironicznie.

- Bez wzajemnego dogryzania, bo wam każę zjeść razem kolację na zgodę. - zagroziła Charlotte, a potem westchnęła.- Tyle że byście się wzajemnie pozabijali.

-Och, ja nigdy nie podniósłbym dłoni na piękną niewiastę...-
uśmiech na twarzy Morgana rozkwitnął niby plama krwi na wodzie.- Chyba że piękne niewiasty same o to proszą.

Słowem lub agresywnym zachowaniem. O tym jakoś nie chciał wspominać.

- Nie miał byś okazji podnieść.- uśmiechnęła się dość sadystycznie Shizuka. A Charlotte zaregowała dosyć gwałtownie.- Dość, dość, dość... mam was uderzyć po łapkach jak małe dzieci?! Zachowujcie się proszę.

Tym bardziej, że już dojeżdżali.

-Przykro mi że moje zaczepki aż tak bardzo wzbudzają agresję u panny Shizuki.- Morgan uniósł kapelusz i skinął obu niewiastom głową, uśmiechając się przy tym uprzejmie.- Mam nadzieję że przy naszym następnym spotkaniu konwersacja przebiegnie chociaż trochę mniej... sarkastycznie.

Raz jeszcze skinął głową, poprawił torbę na biodrze i otworzył drzwiczki.

-Dziękuję też za podwózkę.

- Nie musisz dziękować. Dobra uprzejmość to akt zawsze warty uczynienia
.- rzekła z uśmiechem Charlotte i po chwili jej powóz ruszył dalej.


***


Morgan uniósł lekko kapelusz na powitanie, chowając jedną rękę do kieszeni.

-Tak, tak, wszyscy możliwie cali i całkiem zdrowi, po za oczywiście "tymi złymi" wedle wszelkich skal moralnych i boskich sądów. Żałuj, panie Moenhausen, było naprawdę ciekawie.- kątem oka spojrzał na brodacza.- Widzę że i ciebie ważne sprawy gnają za miasto?

- Cóż... Nie utrzymuję się z polowania na przestępców i podobnych im działań zarobkowych. Są one bardziej rozrywką dla mnie i polem testowym dla moich rozwiązań. Jestem inżynierem.-
wyjaśnił Ferdynand.- I tak się składa, że projektowałem parę ciągów technologicznych dla kopalni i fabryki przetwórstwa kopalin pana Grey'a.

Morgan zmarszczył brwi, zakładając ręce na piersi.

-Nie słyszałem o firmie Greyów, a poniekąd wychowałem się w Fingers... To jakaś nowa, bogata familia prowadząca interesy w okolicy?

- W zasadzie to bardzo bogaty przedsiębiorca, który jakieś trzy, a może cztery lata temu odkupił kopalnię od miejscowego klanu krasnoludów z Fingers i rozbudował ją oraz unowocześnił. Praktycznie zmienił miasto zatrudniając przy okazji sporo robotników... bo jak się pewnie domyślasz, krasnoludy nie lubią pracować w kopalni, która do nich nie należy
.- wyjaśnił z uśmiechem Moenhausen.- Przy okazji ową kopalnię mechanizuje, więc tu pojawiam się ja...

Chrząknięcie krasnoluda przypomniało obu mężczyznom o jego istnieniu. - A tak... To doktor Krunbar von Kittleschnik, sprzedający swoje cudowne panaceum, remedium na wszelkie choroby, zwłaszcza związane z depresjami.

- Miło poznać chłopcze.
- rzekł rudobrody krasnolud.

- A to pan Morgan Lockerby, łowca nagród.- przedstawił Ferdynand i skupiwszy spojrzenia na Morlocku spytał.- Zapewne w związku z nagrodą udaje się pan do Fingers?

-Nagrodą?-
Morgan uniósł brwi.- Za kogo?

Nie chciał nawet sugerować krasnoludowi że pewnikiem jego lekarstwa są w większości oparte na alkoholu.

- Skoro jest pan łowcą nagród i jedzie pan do Fingers, to logicznym jest założenie, że jedzie pan złapać jakiegoś przestępcę ściganego listem gończym, prawda?- wyłożył swe rozumowanie Ferdynand.

Morgan zamrugał. Następnie pokręcił głową.

-Co? Nienie. Nic z tych rzeczy, sprawy rodzinne w FIngers, i jeśli dobrze mi pójdzie, to może nawet wyjdę z tego wszystkiego z życiem. Póki co, broń mam ze sobą tylko na zasadzie "gdyby coś miało stać się w drodze"...

Bezwiednie podrapał się po szczęce.

- Ma pan rodzinę w Fingers? Jakoś nazwisko Lockerby'ch nigdy mi się nie obiło o uszy.- zainteresował się uprzejmie Ferdynand, co Morlocka nie zdziwiło, wszak rodzinę miał w Cedar Hill. Ale faktem było, że Fingers znał dość dobrze i zamieszkujących je osadników też... cóż... dawne Fingers.

-Cóż, miałem kiedyś dziadka w Fingers. Potem trochę się pokomplikowało, wiecie, śmierć w rodzinie i inne tego typu sprawy. Finalnie odchował mnie Jebadiah Cole, przyjaciel przyjaciela mojego ojca.- Morgan przewrócił oczami.- Wiecie, rodzina na zasadzie wszystkiego po za krwią.

W sumie cholera wie czy powinien o tym mówić zakręconemu doktorkowi, ale Ferdek nie wydawał się jakimś szczególnym zagrożeniem.

- Tak... rodzina bywa kłopotliwa. Mój wuj, zakała rodu Moenhausenów, bawił się w ożywanie zwłok za pomocą piorunów i tworzenie cielesnych golemów. Spalili go jako nekromantę... banda wieśniaków z pochodniami tak go urządziła.- zaczął opowiadać Ferdynand.- Choć w zasadzie nie był magikiem, ale naukowcem... niemniej i tak wstyd i niesmak pozostał. Bezczeszczenie zwłok, zadawanie się z hienami cmentarnymi... okropność.

-Na szczęście my krasnoludy, tak nie mamy. U nas grobowce to świętość, choć przyznaję, że na dobrych zwłokach rosną porządne zioła lecznicze
.- wtrącił najniższy z rozmówców.

Morgan z pewnym zainteresowaniem rzucił okiem na krasnoluda.

-Cóż, pytaniem jest czy mówimy o ziołach rosnących na grobach, czy o grzybach wyrastających z oczodołów gnijącego truchła.- odparł, niby lekkim tonem, uśmiechając się przy tym przyjaźnie.- Ale ja nie o tym... Za ile dyliżans rusza w drogę? Wiecie, i tak długo odwlekałem odwiedziny w mniej więcej rodzinnych stronach...

Ubrany na zielono brodacz wydawał się typem sympatycznego psychopaty.

- To prawda może powinniśmy zająć już miejsca.- stwierdził doktor Krunbar von Kittleschnik. Ferdynand zaś rozejrzał się dookoła mówiąc.- Chyba jednak nikt poza nami nie zamierza wsiąść do powozu.

-Ale ktoś już wszedł.-
odparł krasnolud.

- Kto? - zainteresował się Ferdynand, a von Kittleschnik wyjaśnił.- Hmm... kobieta, jakaś dama... choć o dziwnej cerze. Może to żółtaczka? Proponowałem jej mój specyfik, ale mnie zbyła gładkimi słówkami.

-A czy nie ma aby skośnych oczu? Jakby ciągle je mrużyła? I być może surowej miny sugerującej że każdy sprzeciw względem jej skromnej osoby skończy się bolesnymi konsekwencjami?-
zapytał niby lekkim tonem Morgan, idąc powoli w stronę powozu.

Jakoś opis Krunbara dziwnym trafem przywiódł mu na myśl Shizukę? A może triady wysłały kogoś do obserwacji... Cholera, zaczynała mu się udzielać paranoja.

- Zabawne... ale tak.- stwierdził zaskoczony krasnolud.

- Niektórzy nie bywają w ciekawych gettach i dzielnicach.- skomentował te słowa Ferdynand wzruszając ramionami znacząco.

-To kobieta z orientu.- odparł krótko Lockerby.- Wiesz. Tak jak są ludzie o czarnej i czerwonej skórze, tak i są ci o żółtej. Nie powinno was to chyba dziwić...

W czasie swoich podróży z Mathiasem, Morlock spotkał wielu różnych dziwaków. Z częścią pił, z częścią walczył, część dawała im roboty lub zwyczajnie pozwalała się obrabowywać.

Ostatecznie, rewolwerowiec chwycił za klamkę drzwiczek od powozu i wszedł do środka, zdejmując kapelusz. Niby obojętnym wzrokiem przebiegł po wnętrzu i... tak. Czemu wszystkie azjatki jakie spotykał do tej pory musiały być tak cholernie ładne?

Dając pozory dobrych manier, Morgan skinął głową i usiadł naprzeciwko niej.

-Madame...

Nie otrzymał nie odpowiedzi, poza uprzejmym skinieniem głowy przez kobietę.

Za to Ferdynad uprzejmie przedstawił siebie, Morgana i krasnoluda. Ten ostatni zaś próbował zarekomendować swe ziołowe mieszanki, ale kobieta odmówiła uprzejmie, wypowiadając jedynie kilka słów.

- Lilly Bei-Fong.- tak się przedstawiła i najwyraźniej nie zamierzała dodawać nic poza tymi kilkoma słowami na swój temat.

Lilly... Imię dość... kontynentalne, popularne także po tej stronie morza. Bei-Fong... Nie, raczej niepodobne do tych z dzielnicy Yakuzy, bardziej Triady jak już. Chociaż cholera wie, Morgan mógł się mylić, azjatyckie panny interesowały go pod ciut innym względem niż lingwistyka.

Finalnie jednak, Morgan nie zamierzał się narzucać. Zamiast tego spojrzał na von Kittleschinka i parsknął.

-Macie upór do prowadzenia interesów, muszę wam to przyznać. O ile wspominałeś wcześniej, panie doktorze, ta pani już raz podziękowała za twoje specyfiki...

- Dobry handlowiec panie Lockerby wie czego klient potrzebuje, a nie tego czego chce. Przy okazji mam także mocne ziółka na tą pana bladość.-
uśmiechnął się chytrze krasnolud.- Niewątpliwie pomoże na to co pana gnębi.

-Cóż... Najpierw musiałbym usłyszeć cenę żeby w ogóle zastanawiać się nad kupnem, panie Kittleschink.-
odparł spokojnie Morgan.- Bladość bladością, jakoś przeżyłem z nią zajście na wybrzeżu, to i podróż przeżyję...

- Cóż za pytanie... cena. Czyż za zdrowie można wyznaczyć cenę, a za życie?-
zaperzył się krasnolud, podczas gdy Ferdynand dodał.- Za życie chyba tak, w końcu majestat prawa wycenia życie poprzez nagrody.

Jego stwierdzenie wywołało ironiczny uśmiech, a może tylko cień uśmiechu na obliczu kobiety.

- Pięćdziesiąt dolarów.... za ten cudowny specyfik mojego wyrobu. To niewielka cena, za tak cudowny dar.- odparł doktor Krunbar wyraźnie urażony zarówno komentarzem inżyniera, jak i sceptycyzmem Morgana.
Lockerby zaś westchnął, sięgając do jednej z kilku kieszeni wewnątrz płaszcza w której trzymał pieniądze. Wyjął dwie stówy, na spokojnie odliczył pięćdziesiąt dolarów i z ciężkim westchnięciem podał je krasnoludowi w formie eleganckiego zwitka.

-Cóż, po prostu widziałem zbyt wielu naciągaczy ale chyba przesadzam skoro godzi się pan na handlowanie z kimś, z kim będzie pan w tym samym pomieszczeniu przy konsumpcji tego specyfiku.- kątem oka Morgan spojrzał na Lily.- Chyba że planuje pan zafundować swoim współpasażerom zabawny pokaz moim kosztem... ?

Uśmiechnął się lekko, puścił oko. Zrobił to jednak raczej dla zasady, bo miał już pewne doświadczenia w próbach flirtu z Shizuką.

-Jestem pełen pewności co do swojego specyfiku.- podał butelkę Morganowi. Właściwie sporą flaszkę oznakowaną dziesiątkami napisów i sugestywnym rysunkiem.




Wężówka... cudnie. Morgan nie znał wszystkich przepisów na nią, ale podstawą zawsze była jakaś jadowita gadzina zatopiona w alkoholu. Cudowne panaceum na wszystko.

Ta kobieta była przynajmniej na tyle milsza od Shizuki, że odwzajemniła uśmiech.

Morgan westchnął.

-Cóż, przynajmniej to nie tabaka Dead Eye.- odparł Morgan, odkorkowując draństwo, odnosząc się jednocześnie do marki czerwonego prosku do wciągania nosem, który dawał kop na poziomie opium ale tylko dlatego że był tak piekielnie ostry.- Ile muszę wypić żeby podziałało?

Powąchał trunek, nadal mając cichą nadzieję że twór von Kittleschinka faktycznie jest jedną z tych leczniczych wersji alkoholu. Znacząco spojrzał na Ferdka.

-Jakby co, proszę ułóż mnie w godnej pozycji gdyby mnie ścięło. Nie wypada lać się z siedzenia w obecności pięknej damy.

I wypił, stosując się do instrukcji ilościowych krasnoluda.

- Mój opatentowany lek jest oczywiście przeznaczony na dziesięć dwadzieścia dawek. Dwa trzy łyki wystarczą.- stwierdził z uśmiechem doktor, a Ferdynand przyglądał się z naukową ciekawością jego reakcji.

Nalewka śmierdziała alkoholem, miała mocnego kopa i... Morganowi zrobiło się tak jakoś przyjemnie, świat wydał mu się bardziej wesoły i kolorowy.

Lockerby zamrugał, skrzywił się i zakorkował butelkę.

-Cholera, wypiłem dwa łyki a już jestem wstępnie wcięty!- z zaskoczeniem spojrzał na brodacza, marszcząc przy tym brwi i chowając butelkę do torby na biodrze.- Ile to ma procent, bo mam dziwne wrażenie że jakbym teraz chuchnął na zapałkę, efekt były podobny do smoczego oddechu!

Specyfik serio miał kopa.

- To lekarstwo... nie alkohol, ale mocny kop ułatwia sprzedaż.- wyjaśnił krasnolud.

Morgan westchnął, uśmiechnął się, przekrzywił głowę i spojrzał na siedzącą naprzeciwko ślicznotę.

-A panienkę co gna po za jakże wspaniałe i cywilizowane New Heaven?- zapytał, i dopiero po chwili zapytał sam siebie, po jaką cholerę mu te kwieciste porównania.

W myślach rzecz jasna. Chyba.

- Interesy...- odparła zdawkowo Lilly Bei-Fong.- Reprezentuję pewną firmę z New Heaven, która szuka nowych horyzontów rozwoju.

- Fingers to jednak nie miejsce w którym samotna kobieta może czuć się swobodnie na ulicy. Pełno tam nieokrzesanych górników, a choć chłopcy pana Grey'a pilnują zazwyczaj porządku, to bywa tam niebezpiecznie.-
Ferdynand ostrożnie zaczął sugerować.- Jeśli pani sobie życzy, to z pewnością znajdę czas by dotrzymać pani niezbędnego towarzystwa i eskorty.

- Umiem o siebie zadbać i nie boję się grubiańskich zaczepek. Miło jednak że pan to zaproponował, acz...
-odparła uprzejmie Lilly.- ... nie musi się pan martwić o moje bezpieczeństwo.

-Nie spotkałem jeszcze kobiety z pani stron przyznającej się do jakichkolwiek słabości.-
zagadnął pogodnie Morgan.- Opanowane, zaradne... Ni dziwota że miejscowi mężczyźni nie do końca wiedzą jak obchodzić się z tak egzotycznymi istotami.

Nie napij się znowu, nie napij się znowu, nie napij się znowu... Uf, pokusa przeszła. Ten cholerny krasiek na pewno dodał do tego specyfiku coś co powodowało chęć pociągnięcia kolejnego łyka.

Trunek był jeszcze-na-drugą-nóżkę...owy?

Lilly odpowiedziała tylko delikatnym uśmiech i dalej pykała ze swej fajeczki, a krasnolud i Ferdynand zaczęli rozmawiać na temat skuteczności trunku i odporności organizmów na niego, na przykładzie Morgana.

Nagły jednak gwizd i huk dochodzący z lewej strony powozu przyciągnął wszystkich uwagę.

Bowiem w pewnej odległości, z głośnym gwizdem i hukiem i dymem... coś jak stalowa dżdżownica dymiąca mocno od czoła przemieszczała się szybko i równolegle do nich. Tylko kierunek był przeciwny, bo najwyraźniej zmierzała do New Heaven. Szczegółów jednak owej "istoty" czy też "maszynerii" Lockerby nie zdołał dostrzec. Za daleko była.

Morgan, ciutkę zamroczony, sięgnął pod płaszcz i z wewnętrznej kieszeni wyjął wymiętą paczkę papierosów.

-Cholera...- mruknął, wkładając jeden rulonik do ust.- Jak to się nazywało... Jeden gnom który siedział za szwindle podatkowe opowiadał mi o tej całej "Drodze Żelaznej" ale co to miało po niej jeździć... ? Komoto... Mokoto... ?

Skrzywił się, łamiąc zapałkę którą próbował zapalić o draskę na pudełku. W obecności damy wolał nie zapalać jej po plebejsku od nieogolonego policzka.

- Kolej parowa łącząca okolice Fingers z New Heaven. Trasa pomiędzy nimi zajmuje jej kilka godzin.- wyjaśnił z pewną dumą Ferdynand. Maszyna parowa ma moc aż 900 koni mechanicznych.

-Widziałem konie mechaniczne.- odparł po chwili zastanowienia Morgan.- W sensie wydają mi się całkiem ciekawą alternatywą dla koni, i dla szkieletowych koni jeśli jesteśmy w temacie wierzchowców, ale jak to cholerstwo miałoby w cisnąć w siebie dziewięćset metalowych chabet... ?

Obserwując z dala parowóz rewolwerowiec zmarszczył brwi.

- To... niezupełnie tak. Jedna taka maszyna ma siłę koło pięciuset żywych zwykłych koni. Te mechaniczne rumaki potrafią ciągnąć z siłą dwóch do czterech prawdziwych koni, każdy.- wyjaśnił te zawiłości inżynier i dodał po chwili.- Więc koń mechaniczny jest miarą, którą każdy nieobeznany z mechaniką potrafi sobie wyobrazić.

Lockerby zamrugał.

-Em... Ten ktoś będzie musiał jednocześnie nie znać się na koniach, bo sześćset koni zaprzężonych do jednego wagona miałoby ogromne problemy w uciągnięciem go. Chyba że wagon byłby bardzo szeroki, a każdy koń byłby podczepiony bezpośrednio do samego wagonu i... i...

Lockerby zamrugał ponownie.

-Na wszystko co dobre, o czym ja pieprzę?! Kittleschink, coś ty do tego trunku nawkładał? Co ja wypiłem?

- Nie mogę powiedzieć... tajemnica handlowa. Szpiedzy mogą kryć się wszędzie.-
odparł krasnolud podejrzliwie łypiąc okiem na zebranych.- Choćby w bagażach doczepionych do powozu.

-Paranoja to brzydka choroba, wiesz?-
Morgan uśmiechnął się cierpko.- W sensie... Nie przeczę że po tym napitku jest mi faktycznie lepiej, ale czy masz aż taką sławę żeby bać się o szpiegów od "konkurencji". Czy twoja konkrencję generalnie stać na szpiegów?

- Nigdy nic nie wiadomo
. - pokiwał palcem brodacz.- Bądź co bądź, aptekarze i lekarze wygłaszają oszczerstwa i kłamstwa na temat mego panaceum, jakby jakiś papierek uniwersytecki czynił z nich wyrocznię. I co ta za bajki o efektach ubocznych i zatruciach pokarmowych... Co to w ogóle jest zatrucie pokarmowe?!

- W zależności od wersji wymioty bądź sra... biegunka
. - uprzejmie wytłumaczył Ferdynand.

-Mogłeś mnie ostrzec przed tym chwilę wcześniej, wiesz?- mruknął sceptycznie Morgan, marszcząc brwi.- Ech, ale pewnie sam będę sobie winien przy ewentualnych konsekwencjach... Cóż, póki co, pozowlicie że trochę odpocznę. Ostatnich kilka dni było dla mnie męczące...

Nasuwając kapelusz na oczy, Morgan wygodniej rozsiadł się w fotelu.


[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=iu49gV-fefE[/MEDIA]


Kankan…

Kankan w wykonaniu całego zespołu tanecznego zgrabnych Azjatek, co do jednej obdarzonych morderczym spojrzeniem Shizuki oraz synchronicznymi, sztywnymi ruchami manekinów na sznurku. W sumie, to był dopiero początek. Potem, zęby. Setki, tysiące, miliony zębów układających się w wieże po których pędził kościany koń, na którym Gilian, niby dama, siedziała bokiem, ubrana jedynie w dym unoszący się ze stosów płonących ryb.

I Jeb. Wściekły Jebadiah ze strzelbą, mierzący do Morgana z bliskiej odległości gdy ten odwrócił wzrok od tych dziwacznych obrazów, gdy do Gilian dołączył doktor Ferdynand na bezgłowym, mechanicznym kocie. On też był nagi.

Sny… Dobrze że kiedyś muszą się skończyć.

Morgan potrząsnął głową, podniósł wzrok, zbadał nim otoczenie i dopiero wyjrzał przez okno, mrugając powoli, niczym żaba.

Dopiero wtedy zdecydował się coś powiedzieć.

-Hmgh?- zaryzykował, zmarszczył brwi, rozruszał szczękę i odchrząknął.- Już?

- Do zajazdu. Nasz nocleg na dzień dzisiejszy.- wyjaśnił Ferdynand.

-Och...

Cóż, to by się zgadzało, droga do Fingers była raczej niemożliwa do pokonania w niecały dzień jazdy, chyba że specyfik brodatego konowała uśpił go przynajmniej na półtorej doby.

Wstając ze swojego miejsca, Lockerby strzelał stawami aż miło.

-Co to za mieścina... ?- zapytał, z chrzęstem prostując kark już na zewnątrz powozu.

- Żadna mieścina... to tylko zajazd, ale jedzenie... znośne. - wyjaśnił Ferdynand, a Lockerby kątem oka zauważył małą niską sylwetkę sprintem biegnącą do stajni.... chyba... bo gdy spojrzał w kierunku stajni to już nikogo nie zauważył. Pewnie to jakiś skutek uboczny eliksiru doktora. A skoro już o skutkach była mowa, to... Morlock pilnie potrzebował łazienki.

Kilkanaście sekund później, zgięty w pół nad drewnianym wychodkiem, Morgan przeklinał w myślach za równo krasnoluda, co wielkiego, włochatego pająka siedzącego na drzwiach, którego rozszczepił na dwoje za pomocą swojej siekierki. Mając do dyspozycji całe mnóstwo pustkowi, człowiek odruchowo walczył o jedyną w okolicy wygódkę.

-Ten… Pieprzony… KONOWAŁ!- ryknął, nim kolejna fala czegoś co kiedyś jadł zmusiła go do ponownego pochylenia się nad czarną dziurą wyciętą w dwóch nieoheblowanych deskach. Po chwili namysłu, uznał że w sumie lepiej że w tę stronę.

Nigdy nie chciałby musieć na siadać.

Po prawie pół godziny wszedł do zajazdu. Blady, półprzytomny pochłonął otrzymany talerz z fasolą, kukurydzą i bekonem, by nie słuchając nawet wywodów Ferdynanda na temat istotności dokładnego przeżuwania, udać się do przydzielonego mu pokoju.

Z dwojga złego, wolał już rakinołaki i kultystów z wybrzeża niż kolejne starcie z krasnoludzką wężówką.
 
__________________
Hello.
My name is Inigo Montoya.
You killed my father.
Prepare to die...
Makotto jest offline