Vienne Westchnęła niemalże teatralnie i nabrała trochę wilgotnego powietrza do płuc.
- Vienne – powiedziała z francuskim akcentem wymieszanym z amerykańskim. – Nie Vinnie.
Była uczulona na to, jak ktoś wypowiadał jej imię z błędami.
- Jak już tak trudno wypowiedzieć moje imię, to możecie zwracać się do mnie Vi – mruknęła, ścierając kropelki potu z czoła.
– I nie zostałam skazana za niewinność. – Po tych słowach zabiła komara, który już się szykował, aby wbić się w jej szyję. - Skok na bank... A reszta moich przewinień jest, póki co, nieważna. Nie dość, że się rządzi, to jeszcze jest ciekawski – pomyślała, uśmiechając się do siebie.
- A ty, Erick? Nie wyglądasz na osobę niewinną – stwierdziła, patrząc na umięśnione ręce mężczyzny. – Zresztą ty, Marcus, też nie – zwróciła się do Latynosa.
- Co do ciebie, Greg, mam mieszane uczucia – zażartowała, spoglądając na jegomościa w okularach, który kojarzył jej się z kimś w rodzaju hackera komputerowego lub... księgowego. Całe życie, tak? Dwóch przystojnych skazańców plus typ intelektualisty w wielkich okularach leczniczych... cudownie - pomyślała. - Ciekawe, kogo jeszcze los przyniesie...
__________________ Jaka, sądzisz, jest biblia cygańska?
Niepisana, wędrowna, wróżebna.
Naszeptała ją babom noc srebrna,
Naświetliła luna świętojańska. |