Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 07-03-2015, 19:37   #42
Earendil
 
Earendil's Avatar
 
Reputacja: 1 Earendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemuEarendil to imię znane każdemu
Tura 9- Panowanie Taltuka

To był ponury dzień, choć generalnie smutek i mrok nie opuszczały serc tai’atalai od wielu dni. Czteroręcy, wymęczeni przez zarazę i waśnie z pobratymcami smętnie snuli się po jeszcze nie tak dawno rozkwitającym Mieście. Wielu z nich zapadło na chorobę, która zbierała wciąż swoje żniwo, a ci, którzy byli wciąż zdrowi nie mogli nawet trwać przy swoich zarażonych bliskich, gdyż na mocy dekretu królewskiego chorzy zostali przeniesieni do specjalnego obozu odosobnienia, by powstrzymać postępy zarazy. Kapłani dwoili się i troili, ale bardzo szybko oczywistym się stało, że pomimo zapewnień taia’tlakai choroba była nieuleczalna. Miasto wciąż żyło, ale kryzys był aż nadto widoczny. Było jednak jedno miejsce, które pomimo panującej paranoi związanej z zarazą, było bardzo zatłoczone. Tam, natchniony mówca żarliwie przekazywał czterorękim swoje słowa.

- Ludu, Który Mówisz! – grzmiał kapłan na rynku Quetz-hoi-atalai. – Zaraza, która nas dotknęła nie spotkała nas bez naszej winy! Jest to słuszna kara, za to, że nie ufaliście naszemu taiotlaniemu, wielkiemu Taltukowi, oby żył w szczęściu i zdrowiu, i dalej tolerowaliście bluźnierczą obecność heretyków. Za to więc Przodkowie odebrali nam swoje błogosławieństwo, zabrali Gata-hen-taiotlani właśnie dlatego, że nie zniszczyliśmy demonicznej plagi w zarodku, że nadstawialiście uszu do ich jadowitych języków, wypluwających kłamstwa. Dopiero teraz widzicie, jak błędne były wasze drogi, gdy pośród swych demonów pojawił się Malag, ich król, który poprzez swe sługi, żarłoczne Nahakai, zatruwające sam wiatr swym oddechem, spuścił na nas morowe powietrze!

Kapłan przerwał na chwilę swą przemowę, pozwalając by lud podzielił się komentarzami i uzmysłowił sobie powagę słów retora. Gdy uznał już, że tłum jest wystarczająco zaangażowany, podjął ponownie kazanie.

- Ale nie wszystko stracone, gdyż nasz święty i nieskazitelny taiotlani, oby żył w szczęściu i zdrowiu, pomimo tej niewierności dalej opiekuje się nami i nie opuszcza nas. Znalazł też radę na chorobę, która was toczy! Skoro to bowiem plugawcy, opętani przez Nahakai roznoszą zarazę, to powinniśmy zniszczyć korzenie zła pozbawiając heretyków ich głów! Każdy zabity pahuni to cios zadany chorobie, a pełne wyleczenie, jest kwestią wycięcia ich siedliska. Przodkowie ponownie zwrócą ku nam swe oblicza i zatrzymają postępy zarazy, oraz dadzą nam moc, by uzdrowić już zarażonych!

- Wielki i mężny Taltuk, oby żył w szczęściu i zdrowiu, sam gotuje już wyprawę na twierdzę schizmatyków, prowadząc Świętą Gwardię, by zniszczyła plugawe demony, grasujące w ludzkich ciałach. Ale czy i wy nie chcecie zadać ciosu zarazie, która dotyka was, waszych bliskich i przyjaciół? Czy w tej godzinie, gdy Przodkowie poddają nas próbie, będziecie siedzieć na drogach i czekać? Chwyćcie za broń, powiadam! Udajcie się do armii boskiego taiotlaniego, oby żył w szczęściu i zdrowiu, i sami, własnymi rękoma, zabijcie źródło zarazy, zabijcie potwornych gekatzai, spółkujących z Nahakai czcicieli przeklętego przez Przodków Malaga, buntowników i trucicieli!


Nastąpiło wielkie poruszenie. Jeszcze tego dnia wielu tai’atalai dołączyło do grona najwierniejszych sług króla, by w mrocznej dżungli zniszczyć sprawców ich nieszczęścia. A w każdym razie, tak było prościej wierzyć.

***


Boski Taltuk przekręcił włócznię w ciele heretyka i wyciągnął ją. W zasadzie to nie było potrzeby, by to robił, delikwent nie żył już od paru godzin, ale kaleczenie ciała wroga pozwalało taiotlaniemu zebrać myśli. Chociaż teraz „wróg” to określenie nieaktualne. Jeszcze przed chwilą jego oddziały z pieśnią na ustach zabijały gekatzai, a teraz mieli maszerując obok siebie wracać do Quetz-hoi-atalai i to bynajmniej nie w relacji zwycięzca-jeniec. Choć lista wad jakie można zarzucać Taltukowi wydaje się być duża, to do jego zalet przynajmniej można dodać „realizm polityczny”. Taiotlani uznał, że pokój jest teraz niezwykle potrzebny, nawet za cenę ustępstw.

Wedle ich ugody, klasztor gekatzai miał zostać odbudowany, a mieszkający tam tai’atalai zostali zaliczeni do nowej kasty mnichów, horai. Także nauka Kat’zai została oficjalnie zaaprobowana (choć już bez tych bzdur o równości królowi po medytacjach), a jego najwyżej postawieni poplecznicy dołączyli do stanu kapłańskiego. Sam Kat’zai został uznany przez króla za proroka, czyli człowieka, w którego ciele zamieszkał jeden z Przodków. Ustalono, że to zły Malag, poprzez słabe ogniwa wśród gekatzai i kapłanów wprowadził zamęt i bratobójczą walkę i zakłócił posłannictwo Kat’zai do taiotlaniego. Taltuk uśmiechnął się kpiąco do trupa. Co by biedak pomyślał, gdyby wiedział, że teraz on i wszyscy jego polegli współbracia zostali uznani przez swoich przywódców za czcicieli Nahakai? Król zaśmiałby się z tej ironii, ale był zbyt zmęczony.

Zyski z traktatu pokojowego przeważały ustępstwa, na jakie musiał pójść taiotlani. Gekatzai przyznali, że błędem był bunt wobec niego, oddali także do dyspozycji swoje umiejętności magiczne i zdolności przydatne w walce z zarazą, która powoli wyludniała Quetz-hoi-atalai. Taltuk nie był fanatykiem, na różne zmiany dogmatyczne chętnie się godził, o ile nie uderzały w jego pozycję. Choć miał nadzieję, że gekatzai okażą trochę zrozumienia jego ludzkim potrzebom okazywania miłości wielu kobietom, to niestety się przeliczył. Trudno, będzie musiał robić to dyskretniej. Po raz pierwszy taiotlani rozważał dopuszczenie kobiet do stanowisk sakralnych. Specjalnych stanowisk...

Taltuk ułożył się na lektyce, którą dźwigali jego słudzy. Resztki jego armii, wraz z pozostałymi po walce gekatzai wyruszyły w drogę. Postanowił się przez ten czas zrelaksować i odłożył na później rozmyślania co począć z magicznymi sztukami, których mnisi nie chcą go nauczyć, o ile nie odda im do klasztoru swego syna. Wzruszył tylko ramionami i uznał, że odezwie się w tej sprawie do swoich bardziej konserwatywnych kapłanów, gdy gekatzai podzielą się z nimi swoją wiedzą. Był bowiem pewien, że to całe gadanie o ascezie to pic na wodę. Tymczasem, powrócił myślami do niedawnych bojów i uśmiechnął się błogo, gdy pod powiekami ujrzał ponownie swoich żołnierzy rozbijających bramę i zatapiających się w orgii walk. Krew, krzyki i jęki, to miód na uszy Taltuka. Pomysł z uprzednim zatruciem wodopoju fortecy był przedni, choć szkoda było szpiegów, którzy zostali wykryci i zabici. Zabici przez złych gekatzai, bo oto do Quetz-hoi-atalai powracali ludzie króla wraz z Uczniami Kat’zai, Horai-rimuni-ta-Yanitul, wcale a wcale nie solidaryzujący się z zabitymi „sługami Malaga”. Teraz taiotlani mógł już sobie pozwolić na cichy chichot.
 
Earendil jest offline