Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2015, 14:57   #3
Col Frost
Kapitan Sci-Fi
 
Col Frost's Avatar
 
Reputacja: 1 Col Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputacjęCol Frost ma wspaniałą reputację
Hezgin wpatrywał się w tańczący w palenisku ogień, który rozświetlał całe pomieszczenie. Tego wieczora w gospodzie „Pod Rozbrykanym Kucykiem” gościło mnóstwo osób, w czym nie było jednak niczego dziwnego. Przybytek Butterbura był bowiem chyba najbardziej znaną gospodą w północnym Eriadorze i podróżnicy na trakcie zawsze ją sobie polecali jako najlepsze miejsce na nocleg w Bree. Właściwie krasnolud nawet nie wiedział czy znalazłby tutaj jakąś inną gospodę, a przynajmniej taką, w której chciałby się zatrzymać. Patrząc na kondycję wielu budynków poważnie w to wątpił. Co innego „Kucyk”, który sprawiał wrażenie czystego i zadbanego, nawet pomimo paru zakazanych gęb, które można było w nim ujrzeć. Prócz schludnego wyglądu ściągał klientów jeszcze jedną zaletą, wyśmienitym piwem. Hezgin musiał przyznać, że niewiele razy miał okazję próbować równie dobrych napitków, a z piw lepszy okazałby się chyba tylko złocisty płyn, który pijał w salach lorda Daina. Z drugiej strony nie miał zbyt wielu okazji do degustowania trunków najwyższej klasy, ale jeśli nawet on nie mógł uchodzić za znawcę w tych sprawach to z pewnością były nimi niziołki, które w dużej liczbie zasiadały przy stołach. Krasnolud nie wiedział za dużo o tym plemieniu, jednakże z opowiadań Haldamira wynikało, że jeśli w jakiejś kwestii można na nich polegać, z pewnością jest to jedzenie i picie, które są ich największymi pasjami. Drugich takich smakoszy nie można podobno znaleźć w żadnej innej części Śródziemia Zaprawdę dziwny to lud.

Początkowo Hezginowi bardzo podobało się „Pod Rozbrykanym Kucykiem” jednak nocował w niej już jakiś tydzień i z każdym kolejnym dniem, jaki w nim spędził, jego zachwyt nad gospodą słabł, podobnie zresztą jak nad całym miastem. Kolejne godziny spędzone u Butterbura wlekły się niemiłosiernie, a każda kolejna przypominała poprzednią. Czasem tylko napatoczył się ktoś do rozmowy, albo gry w kości, no i z pewnością incydent z Tommenem był dość interesującą odmianą, nawet jeśli trudno zaliczyć go do przyjemności. Krasnolud pomacał się po złamanym nosie, wciąż mu doskwierał, ale urody zbytnio nie popsuł. Jego krajanie zwykle posiadali kartoflaste nosy, które nawet w całości prezentowały się gorzej od jego złamanej kichawy. Takie atrakcje należały tutaj jednak do rzadkości i zazwyczaj trzeba było przesiadywać samotnie w kącie, i wypatrywać takich co to mogą wybierać się na wschód.

Niestety los zdawał się nie sprzyjać krasnoludowi. Jeśli już wypatrzył zachęcająco wyglądających podróżnych, czyli takich, którzy nie wyglądali na bandę opryszków, która mogłaby go ogłuszyć i obrabować zaraz po wyjściu za bramę, udawali się oni albo na południe by przez Dunland dotrzeć do Rohanu lub Gondoru, albo też na zachód do Shire lub Gór Błękitnych. W kierunku Gór Mglistych jakoś nikomu nie było spieszno, a o dalszy marsz na wschód nie było nawet co pytać. Mogło to dziwić jeśli ktoś się przyjrzał zgromadzonym tu osobom bliżej. Klientela Butterbura była bowiem najbardziej barwną i różnorodną grupą osób jaką można by spotkać w jakiejkolwiek karczmie Śródziemia. Byli tu ludzie, krasnoludy, a także niziołki, których próżno szukać w innych częściach świata. Nie zabrakło nawet paru elfów, które przybyły tu w sobie tylko wiadomym celu. Hezgin zresztą wolał ich o to nie pytać i trzymał się z dala od „długouchych”.

Wzrok krasnoluda przyciągnęła pewna grupa śmiałków, z ust których już parę razy padało słowo „troll”. Grupka wyglądająca na bandę awanturników była dość liczna bowiem zajmowała aż dwa stoły, które wcześniej połączono w jeden. Jej członkowie rozprawiali energicznie o jakiejś wyprawie i Hezgina zainteresowało czy może chodzić o wypad do siedzib trolli, które znajdują się na wschodzie. Krasnolud nie miał zamiaru brać udziału w poszukiwaniu wyśnionych skarbów, jedna taka przygoda w życiu stanowczo mu wystarczyła, jednak mógłby im towarzyszyć przez jakiś czas, zawsze znalazłby się parę staj bliżej domu. Było to dość ryzykowane, bo nie mógł już liczyć na przyjazne przyjęcie w żadnym miejscu dopóki nie dotarłby do Żelaznych Wzgórz, a to z kolei oznaczało, że jeśli nie znalazłby jakiejś kompanii na trakcie, musiałby wędrować samotnie. Pozostawało co prawda Rivendell, ale Hezgin nie był pewien czy jego obecność byłaby tam tolerowana i wolał nie ryzykować zbliżania się do siedziby elfów. Dość miał już jednak Bree i był gotów je opuścić, nawet sam.

A może by tak wrócić do Gór Błękitnych i tam przezimować? Wiosną pojawi się więcej podróżnych podążających na wschód i wtedy będzie mógł wrócić do domu. Czy jednak mógł się tam udać po tym co powiedział mu Thorin? „Nie potrzebujemy tu takich jak ty” i rzeczywiście nie potrzebowali, bo niby do czego? Do drążenia tuneli? "A do czego potrzebowali Ozgina?", mimo woli jego myśli powędrowały w kierunku brata. Nie potrafił już przywołać wyglądu jego twarzy, wyobrażał go sobie jako nieco odmienioną wersję samego siebie, tyle już lat minęło odkąd się ostatnio widzieli. Wspomnienie ich pożegnania w Azanulbizarze tylko potęgowało ból jaki odczuwał wspominając krewniaka. A jednak był on tylko głupim gówniarzem, który zapomniał o obowiązkach względem rodziny i pognał na zachód służyć królowi bez ziemi. A jeśli to Ozgin miał rację i miejsce Hezgina rzeczywiście jest w Górach Błękitnych? Czy wybrał złą stronę? Sięgnął pod pazuchę po wisior, do którego przyczepiona była odznaka gwardzisty. Była ona dość topornie wykonana, a jedynym symbolem jaki na niej widniał były dwa skrzyżowane topory. Krasnolud przypomniał sobie co zawdzięcza mieszkańcom Żelaznych Wzgórz i ich władcy, ile życzliwości go tam spotkało, ilu znalazł druhów i przyjaciół, u boku których walczył w niejednej bitwie. Nie, Ozgin się mylił, jego miejsce jest wśród Żelaznych Wzgórz, zawsze tak było.

Rozmyślania krasnoluda przerwało pojawienie się wielkiego jak góra człowieka, który jednak nie wyglądał na takiego co by był u szczytu formy. Jedyne jego oko zdawało się nie potrafić skupić na jednym miejscu i latało wciąż na prawo i lewo. Sylwetka mężczyzny była przygarbiona, a jego krok niepewny, musiał się oprzeć o blat stołu, przy którym zasiadał Hezgin. Zapach, jaki wydostał się na zewnątrz, gdy otworzył usta, ukazywał przyczynę jego kiepskiego stanu. Był kompletnie pijany. Po trochu bełkocząc powiedział:

- A ty... ty... kłopotów szukasz?

Krasnolud nawet ucieszył się z pojawienia zalanego osiłka. Mogło to oznaczać trochę rozrywki w formie bójki, ale z drugiej strony ten człowiek ledwo trzymał się na nogach i raczej trudno byłoby to nazwać wyzwaniem, nawet biorąc pod uwagę jego rozmiary. Hezgin postanowił więc uspokoić szukającego zaczepki głupca, być może nawet postawić mu kufel czy dwa, ale zanim zdążył odpowiedzieć drzwi gospody otworzyły się gwałtownie uderzając w ścianę.

Do środka wszedł mężczyzna, który strzegł bramy taszcząc ze sobą jakiegoś nieprzytomnego człowieka. Ułożył go z czyjąś pomocą na jednym ze stołów i na szybko opowiedział gdzie go znalazł, jednocześnie prosząc o pomoc. To wywołało zamieszanie równe temu jakie wywołuje lis wpadający do kurnika. Niemal wszyscy rzucili się w stronę przybyłych, jedni po to by popatrzeć, a inni by głośno ostrzegać przed nieznajomym rannym i namawiać by wynieść go stąd i zostawić własnemu losowi. Niewielu okazało chęć pomocy. Jednym z tych ostatnich był zakapturzony mężczyzna, który do tej pory siedział przy kominku. Hezgin nie wiedział kto to, usłyszał jedynie parę razy jak ludzie nazywają go Strażnikiem. O Strażnikach zaś wiedział jeszcze mniej niż o niziołkach.

Zamieszanie jakie powstało było nie do zniesienia. Wszyscy krzyczeli, miotali się po izbie, trudno było przy tym wszystkim usiedzieć i w spokoju dokończyć piwo. Krasnolud przechylił więc kufel wypijając go do końca, trzasnął nim o blat stołu, a następnie chwycił swój topór i wymaszerował na zewnątrz. Była to być może mało współczująca postawa, ale w czym niby mógł pomóc? Nie znał się na leczeniu, a ranny miał już zapewnioną opiekę. Hezgin mógł co najwyżej wgapiać się w nieszczęśnika, a za dużo już w życiu widział krwi i śmierci by miało to na nim zrobić wrażenie lub choćby zainteresować. Wybrał więc chłodne, wieczorne powietrze wzbogacone o padający deszcz i stanął przed wejściem do gospody, kryjąc się pod okapem budynku. Z wewnątrz wciąż docierały do niego wszystkie odgłosy, ale przynajmniej były nieco cichsze.
 

Ostatnio edytowane przez Col Frost : 08-03-2015 o 18:40.
Col Frost jest teraz online