Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2015, 15:55   #83
Sayane
 
Sayane's Avatar
 
Reputacja: 1 Sayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputacjęSayane ma wspaniałą reputację
Gdzieś w Faerunie
Kolejne lata

muzyka


Dni zmieniały się w dekadni, a te w miesiące i lata. Szalejąca przyroda, nieprzewidywalna magia, milczący bogowie - wszystko to należało już do przeszłości. Bogowie wrócili do swoich domen; niektórzy urośli w siłę, inni zostali zabici, a okruchy ich mocy wyniosły śmiertelników do boskiego panteonu. To jednak nie interesowało zwykłych ludzi; ba - mało kto miał o tym wiedzę. Dla mieszkańców Faerunu liczyło się jedynie to, że znów miał kto wysłuchać ich modłów, że najprostsze czarodziejskie zaklęcia nie dewastowały miast i wsi, a niepojęte aberracje nie czaiły się na każdym kroku. “Dobrze, że to tylko orki”; “Dobrze, że to zwykłe bagno”; “Dobrze, że to zupełnie normalny smok” - takie i inne westchnienia słychać było na kontynencie wzdłuż i wszerz. A potem i one umilkły, a ludzie i nieludzie zajęli się swoimi codziennymi sprawami, zwyczajną walką o to by przeżyć i mieć co do gardła włożyć.


Lena walczyła, leczyła i nawracała. Przez wielu była uznawana za nieco dziwną; nie przeszkadzało to jednak ludziom przychodzić do niej po pomoc, a przełożonym zlecać coraz trudniejszych zadań. Dorobiła się własnego oddziału doborowych rycerzy, bojowego maga i kapłana Illmatera, a tętent kopyt ich bojowych rumaków był radośnie witany we wszystkich wsiach i miasteczkach. Bogowie niezmiennie obdarzali ją swoimi łaskami. Kobieta niosła miecz i wiarę… aż pewnego dnia słuch o niej zaginął. Szukali jej kapłani, szukali rycerze, szukali nawet wieśniacy, którzy niejenokroć zawdzięczali jej życie. Nikt nie wiedział gdzie się podziała. Wieść niosła, że wróciła do Doliny Lodowego Wichru odwiedzić przyjaciela, którego duszy nie udało jej się uratować. Wysłano posłów do wszystkich miast Dekapolis, jednak ani po Lenie, ani jej tajemniczym przyjacielu znaleziono najmniejszego śladu.


W głębi Kopca Kelvina, daleko w najgłębszych korytarzach siedziała skulona postać. Wychudłe policzki zapadły się, a na skołtunioną, brudną brodę nie spojrzał by żaden szanujący sie krasnolud. Zresztą wszyscy omijali to miejsce - Złamaną Gotę, tak ją teraz nazywali. Król nakazał przynosić żywność i wodę, więc przynosili; zostawiali je jednak daleko w sąsiednich korytarzach, tam gdzie nie docierał wzrok samotnika. Mówili, że nie mogą znieść jego smrodu i zawodzenia, lecz po kilku głębszych każdy stwierdzał, że to mrok - czysty mrok, jaki zdawał się przesądzać przez każdy por skóry rezydującego w głębinach krasnoluda odstręczał każdego, kto chciał się do niego zbliżyć. Posyłano po kapłanów, wiedzących, magów, lecz nikt nie umiał tego wyjaśnić; sam zainteresowany… no cóż, wydawał się niezainteresowany niczym prócz kolejnej butelki z dowolnym alkoholem.

Wkrótce zresztą krasnoludy z Kopca musiały się zająć innymi sprawami - górnicze tunele zostały najechane przez dziwne obłe robactwo, potem przez zielonoskóry pomiot, a w końcu przez samych duergarów i inne podmroczne stwory. Wydawało się jak gdyby bogowie uwzięli się na to niewielkie krasnoludzkie osiedle w głębi tundry. W ferworze walki do samotnego pijaczyny zaglądano coraz rzadziej, aż w końcu o nim zapomniano.

A ze Złamanej Groty sączył się mrok…


Tymczasem Belissara prosperowała znakomicie. Przetrwała jakoś Upadek Bogów - jak teraz nazywano wydarzenie, które wstrząsnęło posadami świata. Giętki język i szybka myśl pozwoliły jej ukryć brak kapłańskich mocy, a w czasach chaosu ludzie lgnęli do tych, którzy byli w stanie zapewnić im ułudę bezpieczeństwa i stabilizacji. W poszukiwaniu złota i wiernych Belissara Bearbae przeniosła się do Bryh Shander; szybko stać ją było na zakup opancerzonego wozu, którym objeżdżała wszystkie Dziesięć Miast i najęciu kilku żołdaków dla ochrony. Kult Pani Zagłady kwitł jak wiosenna tundra. Kapłanka nie miała kontaktu ze swoimi dawnymi towarzyszami wędrówki i po prawdzie nie chciała mieć. Słyszała, że Derek się stoczył i to powiedziała też Lenie, która którejś wiosny przybyła do Doliny. O Tundarze nie miała żadnych wieści. Gdy kilka miesiecy później do Bryn Shander przybyli poszukiwacze, wzruszała tylko ramionami. Paladynka, choć nawiedzona i niedoruchana umiała przecież o siebie zadbać - czemuż by miała się nią troskać. W końcu, uśmiechała się, wbrew temu co sądzą niektórzy życie to chaos, a zagłada wcześniej czy później dopadnie każdego.


Tundar wędrował traktem pomiędzy Luskan a Mirabarem. Zaraz po wyprawie Sarga namówił go na wyjazd z Doliny, a nawet opłacił go jako ochroniarza. Teraz gadatliwy gnom dorabiał się w Silverymoon i ponoć założył nawet rodzinę, ale gwarne, ciasne miasta nie były domeną półgiganta, toteż włóczył się to tu, to tam dorabiając przy eskortowaniu karawan. Był cenionym wojownikiem; szybko zarobił na budowę niewielkiej chaty nieopodal Mirabaru i tam przesiadywał gdy nikt go nie potrzebował. Rzadkie to były jednak chwile, gdyż w ostatnich czasach w okolicy zaroiło się od stworzeń chętnych by zrobić sobie przekąskę z mieszkańców północnych miast i wsi. Mieszaniec pogodził się z przeszłością, znalazł sobie nowego boga i wiódł całkiem znośne życie. Co prawda koszmary po walce z pająkostworem prześladowały go nadal - lecz przecież był do tego przyzwyczajony! Zresztą zmęczenie pracą zazwyczaj skutecznie wyciszało koszmary.

Tundar kichnął i smarknął przez palce. Smolistoczarny glut spadł pomiedzy kamienie traktu. Półgigant westchnął; tyle razy wybierał się już do kapłana, ale za każdym razie odkładał wizytę, albo o niej zapominał. Cóż, w zasadzie nic mu przecież nie dolegało. Wzruszywszy ramionami podjął marsz.

Nie zobaczył jak “glut” zadrżał w promieniach słońca i szybko odpełznął w rzucany przez okoliczne drzewa cień.


- I tak to, drogi siostrzeńcze, skończyło się nasze bohaterowanie - Sarga zakończył perorę i zapakował kolejną paczkę pełną różdżek, misktur i innych magicznych utensyliów. Cała północ Faerunu zdawała się teraz być wylegarnią przeróżniastych potworów i gnom miał pełne ręce roboty. Interes kwitł. Kto wie, może wkrótce odda sklep siostrzeńcowi i sam przejdzie na zasłużoną emeryturę. Może wtedy spisze swoje bohaterskie wyczyny, a może nawet wyruszy na kolejną wyprawę? Mały czarodziej zamyślił się przez chwilę. Nie, jednak nie. Swoje już zrobił i wystarczy. W końcu nawet bohaterom należy się odpoczynek.


 

Ostatnio edytowane przez Sayane : 19-11-2015 o 12:11.
Sayane jest offline