Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2015, 20:46   #33
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; pon; 2017.06.03 godz 20:15; 22*C



Wszyscy




To był długi słoneczny dzień. Żar był odczuwalny zwłaszcza dla obcokrajowców. Tempratura w dzień skoczyła na termometrach do 37*C. Jedynie suchsze niż na południu kraju powietrze ktore trochę przypominało sródziemnomorskie sprawialo, że dało się jakoś wytrzymać i ciała nie były oblepiane duszącą, tropikalną wilgocią. Niemniej było bardzo gorąco. Nawet obecnie wieczorem czuło się ten gorąc jaki oddawały nagromadzone przez dzień mury, ściany, chodniki, cegły, kamienie, betony i asfalty. To wszystko przy dotknięciu wciąż było ciepłe i nagrzane.

Pod względem klimatu Islamabad był ciekawym miejscem. Klimat jak na tę część Azji był dość zrównowazony pomiędzy tropikalną, duszącą wilgocią a kestremami panującymi w wysokich górach czy sąsiedniej pustyni. Więc klimat dla kogoś komu odpowiadał ten z Włoch czy nawet Egiptu był całkiem przyjemny. Co innego wydarzenia jakie się rozgrywały pomiedzy ludźmi w tej zalanej słońcem wielomilonowej metropolii. A działo, się oj działo...

Wydarzenia z wczorajszej nocy dziś w dzień odbiły się w pełni. Ulice zostały wręcz zalane punktami kontrolnymi a gliniarze i władze na wyścigi brały się na serio za znalezienie sprawców zamachów. Widocznym efektem ubocznym tych kontroli były gigantyczne korki jakie paralizowały ruch miejski. Jakikolwiek pojazd który wyrwał się z jednej kontroli prawie od razu wpadał w korek do następnej. To dodatkowo wkurzało i podnosiło nerwa wszystkim użytkownikom drogi bo jakakolwiek trasa zajmowała prawie trzy razy więcej czasu od standardowej. Jak ktoś się wyrobił w, że zamiast przykładowej pół godziny przejechał kawałek w godzine to znaczy, że miał farta. Z tej sytuacji nikt zadowolony nie był o rodziło kolejne pretensje mieszkańców stolicy adresowane głównie pod adresem policji, własnego rządu no i Amerykanów.

W mediach i internecie też wrzało. O ile w nocy poszła informacyjna żagiew o zabójstwie White'a i wysadzeniu samolotu to teraz rozlała się pożogą po cąłej sieci. Wyglądało na to, że ludzie z całego świata zwrócili swoje oczy na Islamabad i mieli cos do powiedzenia w tej sprawie. Reakcje były różne. Zabójstwo White'a na ogół było odbierane jako atak nie tylko na Amerykanów ale i generalnie na Zachodni Świat wymierzony przez ekstremistów. Więc nawet jeśli ktoś nie pałał miłością do Jankesów a uwazał się jakoś za powiązanego z Zachodnim światem potepiał ten czyn. Natomiast proponowane reakcje na to były już totalnie różne od wycofania się z Pakistanu całkowicie, poprzez dla odmiany zalanie chociaż samego miasta konkretnymi siłami czy tez wręcz komiczne "Zrównanie z ziemią miasta tych dzikusów" jak to określił na jednym z forów jakiś internauta co prawie od razu stało się sieciowym memem powtarzanym w wielu wersjach.

Zdjęcie White'a z uniesioną pięścią i hasłem faktycznie na bierząco i oczach wszystkich wgryzało się w karty historii. Prawie każdy artykuł o jego życiu, służbie w amerykańskiej dyplomacji no i tragicznej smierci zawierało jakąś wersję tego zdjecia. Pdobnie do rangi bohaterów Ameryki urośli zabici na lotnisku żołnierze którzy pierwsi padli ofiarą terrorystów. Ich zaskakująca śmierć zaraz po wylądowaniu była porównywana do "Omahy" choć oczywiście było to znaczne naciąganie faktów ale ładnie ludziom wpadało w ucho więc skojarzenie zaczynało żyć własnym życiem.

W efekcie wydarzeń w stolicy sprawa rozbitego gdzieś, ta w górach śmigłowca spadła na dalszy plan. Za to jego miejsce zajęli żołnierze majora Colemana którzy stali się wręcz obiktem polowań dziennikarzy wszelakich a ich krok był prawie, że co do minuty udokemtowany. I psiarnia i żolnierze wiedzieli, że są jak żywy kulochwyt i po prostu w tak napiętej sytuacji prędzej czy później coś musi się przydarzyć. Te "coś" oznaczało dla dziennikarskich hien temat a czasem relacje na żywo dla żołnierzy oznaczało z przynajmniej strach i niepewność a pewnie krew i ból. Te kombo zawsze się dobrze sprzedawało więc i psiarnia było gotowa czekać na taki łup.

Kolejnym ważnym wydarzeniem dnia było oficjalne podpisanie umów pomiędzy Islamabadem a Moskwą i Pekinem. To nadawało oficjalnego biegu wydarzeniom omawianym na wczorajszek konferencji. Można było odliczać czas kiedy dolecą na miejsce rosycjscy i chińscy "misjonarze".




Islamabad; wiadukt; pon; 2017.06.03 godz 20:15; 22*C



Lance "Styx" Vernon i Marek Kwiatkowski



Amerykanin, Polak, dwóch Brytyjczyków i Holender wracali po cąłym dniu spędzonym wśród miejscowych gliniarzy. Wykład jaki poszedł z ust Lance'a który może chwilową ale miał jednak estymę nie tylko jako uczestnik walk na lotnisku ale i do tego ten który podczas nich oberwał zrobiła odpowiednie wrażenie na miejscowych służbach. On przemawiał i omawiał różne zagadnienia i warianty ze swojego miejsca za improwizowaną ze stołu trybuną a oni siedzieli, słuchali i zadawali pytania siedząc za swoimi ławkami.

Wykład uzupełniony pokazem umiejętności na policyjnej strzlenicy, pokazowym obezłwadnianiem przeciwników czy praktycznym przykładem zasad odbijania zakładników czy obsady pojazdów zrobił na mundurowych widzach odpowiednie wrażenie. Jak zawsze bowiem tego typu pokazy cieszyły się niesłabnącą popularnością nawet albo złaszcza wśród ludzi z branży. To w połączeniu ze zwyczajowymi przerwami na lunch czy choćby przygotowania sprawiło, że opuścili komisariat już pod wieczór żegnani przez gliniarzy z typowo azjatycką grzecznością.

Wracali swoimi dwoma hummerami do bazy. No i tak samo jak reszta użytkwoników dróg miejskich co chwila stali w korku albo byli trzepani przez kontrole. Było to o tyle uciążliwe, że w maszynie Lance'a siadła klima i upał momentalnie dał się im, opatulonym w ciężkie pancerze we znaki. Zwaszcza, że nagrzany przez caly dzień metal samochodu, obity szybami kumulowął w sobie cieplny efekt szklarniowy jak każdy inny pojazd w takich warunkach.

Obecnie stali na środku wiaduktu. Tym razem znow stali w korku ale ten powstał niedawno. Wypełniony gliniarzami autobus minął ich przed paroma minutami i jechał wzmocnić kordon. Od stojących wokół zniechęconcyh i zniecierpliwonych kieorwców dowiedzieli się, że chyba jakas plotka o bombie jest i teraz gliniarze odgradzają teren i czekają na saperów. Własnie pewnie po to pojechał tam ten autobus. Faktycznie obecnie po drugiej stronie wiaduktu widać było ze dwa patrolowe samochody policji ale jak na szczelność kordonu to chyba dopiero co przyjechali i zagrodzili drogę pojazdom z wiaduktu wkurzając tym wszystkich nagle utkniętych na nim użytowników.

Bomba faktycznie tam była. Dała o sobie dobitnie znać potężną eksplozją która wybuchła gdzieś w przy samym zjeździe z waduktu. Przed kierowcami i pasazerami na moment błysnęło światło i prawie od razu przeszadł ich grzmot wybuchu. Zaraz też dym i fala ogarnęła cały wyjazd z ablokowanego wiaduktu pochłaniając za sobą całkowicie autobus, dwa zaparkowane w poprzek drogi radiowozy i cała czołówkę zablokowanych pojazdów. Do hammerów dotatła już nieco osłabiona nadal jednak na tyle silna, że przemieniła przednie szyby w pajeczynkę pęknieć a żywa zawartość odczuła jako solidny wstrząs.

Fala uderzeniowa jednak przeszła pozostawiajac za sobą dym i uruchomione pojazdy czy poduszki powietrzne niekorych pojazdów. Pył i gruz w końcu musiał opaść ale na razie wszędzie unosił się niczym stężały smog czy mgła. Widać coś było na nie więcej niż kilkadziesiąt kroków w przód zaś epicentrum było przesłonięte kurtyna unoszących się pyłu i kurzu. Tył wiaduktu jawił się jako zamglony pas drogi choć widzialność była tam znacznie lepsza. Wówczas z ciemności na przedzie zaczęły dochodzić ich strzały. Nie była to tegularna kanonada jak na lotnisku ale sprawiała wrażenie, ze kilka sztuk broni jednak do czegoś strzela.




Islamabad; hotel "Serena"; pon; 2017.06.03 godz 20:15; 22*C




Constance Morneau



To był długi dzień. I nerwowy. I bolesny. Wciąż szumiało jej w głowie odkąd się obudziła. Jakoś nie miało zamiaru przestać. Własciwie doszły do tego zawroty głowy i kłopoty z zachowaniem równowagi. Czasem po prostu musiała się złapać czegoś lub kogoś by nie upaść. Mimo to dała radę jakoś zmęczyć ten dzień i pozostała na swoim reporterskim stanowisku.

A w dzień było co robić. Poza fotkami przeparkowywanego nie - wiadomo - gdzie ocalałego Globemastera wszyscy z psiarni prawie, że rzucili się na Kontyngenciarzy. Wieści ze swiata o porozumieniach Pakistańćzyków z Chińczykami i Rosjanami były ciekawe ale nie było konkretu by dał się sfotografować bo wszystko odbywało się wewnątrz urzędów i ambasad. Czy władze i dyplomaci odważą się na kolejne konferencję w takim stylu jak ta wczorajsza było ciekawym rozważaniem. Ale póki tego nie zrobili to można było się umawiać na wywiad z jakimś dyplomatą czy atachee prasowym ale już z każdym po kolei. A samo umówienie się na rozmowę było trudne nawet w spokojniejszych czasach i miejscach nie mówiąc już o tym co się wyprawiało tutaj.

Były też i pzoytywne aspekty tego dnia. Dzięki znajości miasta Ramiza oraz fachowej wiedzy Rob'a i portfelowi Conie pojawiła się realna szansa reanimacji jej latającego strażnika. Odwiedzili we trójkę sklep modelarski polecony przez Pakistańćzyka i tam udało się im złożyć i zamówienie i kupić trochę części które dawąły możliwość choć prowizorycznych napraw małego latadełka. Zamówione częsci miały przyjść za parę dni a na razie a kupnych Anglik obiecał posklejać jakoś robocika choć przyznawał, że nie wie ile mu to zajmie.

Obecnie jednak w zaciszu jego hotelowego pokoju jak tak już trochę przy tym modelu dłubał, wymieniał, marudził, mruczał i gadał do siebie Conie mogła bez trudu uwieżyć, że nie raz już się zabawiał podobnym sprżetem i te fotki w jego telefonie to raczej nie fotomontarz. Znać było po nim zacięcie pasjonata tego typu zabawek. W końcu wziął w ręce pilota i popatrzył na nią znacząco. - No, uważaj teraz! - rzekł i po chwili poklejony i z nową obudową samolocik waniósł się z grubego, miękkiego dywanu w powietrze. Chwilę tam zawisł po czym sterowany pewną reką operatora poleciał na balkon, za balkon, wrócił do pokoju, poleciał do łazienki, wrócił by zawisnąć przed twarzą swojej właścicielki dajac niejako popis mistrzostwa tego minipilotażu. Mogła też zauważyć prócz nowej obudowy także element jakim Anglik ozdobił drona. Mianowicie małe popiersie Lorda Vadera jakie było doklejone na honorowym miejscu... Na lot czy obraz to pewnie nie wpływało ale widać Rob nie mógł odpuścić by nie zaznaczyć, że "Imperium górą!"


Prócz jednak podziwiania własciciela hotelowego pokoju przy naprawie jej drona miala też okazję zaznajomić się z jakością znaną z pięciogwazdkowcyh hoteli. Pokój nawet jeśli nie apartament gwarantował wręcz królewski standard obługi i tak naprawdę nawet jakby ktoś się chciał tu zabunkrować na cąły urlop to nadal to byłoaby ciekawa opcja. Zwłaszcza jak się miało w pamieci to co się działo na zewnątrz. Więc była i prywatna lodówka, i łazienka, i kibelek, i barek i dostawa prawie dowolnego trunku czy posiłku na rządanie serwowane przez najwyzszej jakości hotelowe kuchnie nastawione na najwyższy, międzynarodowy standard.


Mieli też czas przetrawić przy okazji sytuację, plany i zdarzenia. Ramiz zaczął od dość pozytywnej wieści, że Jankesi nie mieli na miejscu żadnej dochodzeniówki więc badania po zamachach spadały na barki miejscowej policji i jej techników. To dawało szans, że ten miejscowy spryciarz czegoś sie dowie. Na razie dowiedział się tyle, że w ścianie hotelu znaleziono pocisk kórym zabito White'a ale nie łuskę. Za to kamery z centrum skad strzelano "coś miały" choć nie wiadomo jeszcze było co dokładnie.

Kwaśno też przyjęte został artykuł blondwłosej dziewczyny Newport'a który opublikowała wywiad z "Jedynym Ocalałym z Załogi Śmierci". Czyli tym loadmasterze kóry prawie, ze dosłownie uciekł śmierci spod kosy a potem jeszcze tak bohatersko wrócił do plonacego samolotu i umożliwił rozładunek. No przynajmniej tak to wyglądąło w reportażu Francuzki. Dorwała faceta w koszarach Kontyngenciarzy i wyglądało na to, że wkrótce opuści on ten niegościnny kraj i wróci do domu w glirii bohatera. Dla względów bezpieczeńśtwa nie zgodził się jednak ani na żadne zdjęcie ani na podanie nazwiska.




Islamabad; ambasada USA; pon; 2017.06.03 godz 20:15; 22*C




Jeremy Newport




To był długi dzień. Zwłaszcza, że ciągnęła się prawie druga doba gdzie prawie nie spał a i było koło czego biegać. Rozmowy z Pakistańćzykami ciągnęły się i ciagnęły. Informacja o podpisaniu oficjalnych umów z "konkurencą" wcale ich nie ułatwiały. Jeremy wiedział, ze są miejscowi są w sytuacji jaką kiedyś miał Wietnam walczący z "agresją zgniłych imperialistów" gdzie dwa komunistyczne mocarstwa prawie na wyścigi słały mu pomoc i zbroiły.

Obecnie jednak nowa oferta przedstawiona ustami Jeremy'ego przez Amerykanów jednak wciąż była atrakcyjna. Pakistańćzycy byli cąłkiem chętnie przyjąć pomoc ale wzbraniali się przed dosyłaniem jakichkolwiek żołnierzy, nawet w formie instruktorów. Byli zwłaszcza zainteresowani sprzętem łączności, saperskim oraz konstrukcjami przeciwpancernymi i lotnczymi. Nowoczesnymi. Czyli takimi jakimi mogyby się oprzeć wojsku Indii który był ropzatrywany jako tradycyjny przeciwnik numer 1. Pojawiły się więc konkrety wokół teraz mogły się oprzeć negocjacje. A negocjacje z Paksiańczykami zawsze się ciągnęły i ciągnęły, nawet chyba z Rosjanami szło się sprawniej dogadać. Ogólnie Jeremy pod koniec dnia miał wrażenie, że Pakistan przy pomocy zagranicznych mocarst chce podreperować swój stan swoich armii. Jednak trzy potężne mleczne cyce same się nadstawiały pod pakistańskie ręce wiec głupotą było tego nie wykorzystać.


Jeszcze w przerwach między obradami zgłoszono im kolejny problem. A mianowicie Amerykańscy obywatele jacy usiłowali wydostać się z kraju a którzy czasem po prostu utknęli na zamkniętym lotnisku. O ile ktoś przyjeżdżał z miastowego hotelu to jeszcze nie było tak źle. Ale zdarzały się osoby które wracały przez cały kraj, po parenascie godzin w nieklimatyzowanym pociągu z gór na północy kraju i teraz na miejscu z tymi swoimi plecakami i torbami siedzieli bezwładnie na lotnisku. Nie podobało im się to a i tłumy wyglądajacych agresywnie tubylców czy zewszad dobiegajace newsy o zamachach czy strzelaninach nie zwiększały ich komfortu psychicznego. Dzwonili więc do jedynego, pewnego punktu pmocy w tym kraju czyli do ambasady. No a koczujący, spoceni, brudni amerykańścu turyści zdecydowanie wyglądali mało medialnie.


Już zaś po dotarciu do ambasady prawie, że z progu Roy i Jeremy został wezwany do telefonu. Dzwonił jakiś tubylec. Jego angielski był strasznie kaleki na granicy komunikacji. Ale sprawę przedstawił dość jasno i konkretnie. Był w górach. Widział rozbity śmigłowiec. Miał ciało jednego z załogi. Nie żył jak go znalazł. Mógł je udostępnić Jankesom. Ale chciał za nie 10 000 dolców. Jeśli nie dostanie sprzeda je komuś komu bardziej na nim zależy. Mają czas do rana. Rano zaczyna dzwonić do innych zainteresowanych. A to bardzo ciekawe ciało. Na pewno znajdą się chętni na nie. Na dowód, że nie ściemnia przesłał po rozmowie MMS'a na którym faktycznie widać było ciało białego mężczyzny w mundurze.
 
Pipboy79 jest offline