Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Science-Fiction > Archiwum sesji z działu Science-Fiction
Zarejestruj się Użytkownicy


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 07-03-2015, 23:03   #31
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Trzy kwadranse na napisanie artykułu to nie tak dużo, jednak Constance miała przygotowaną przynajmniej część tekstu, spreparowanego w drodze powrotnej z hotelu. Część o morderstwie White’a była skończona, wystarczyło poprawić drobne błędy stylistyczne, dorzucić czarno-białą fotkę uśmiechniętego dyplomaty na chwilę przed śmiercią i gotowe. Niestety nie tylko wydarzenia z Serena Hotel musiała opisać.
Stukała więc gorączkowo w klawisze ułożonego na kolanach laptopa, produkując kolejne linijki w tempie ekspresowym i słuchała sprawozdania Harringtona. Miała u niego wielki dług i któregoś dnia mężczyzna upomni się o jego spłatę, nieważne jak przyjaźnie i nonszalancko zachowywał się w tym momencie. Morneau nienawidziła mieć długów, być od kogoś zależną. Wolała sytuacje w których to ona dzierży w ręku wszystkie karty - sytuacje analogiczne wzbudzały w niej gniew i niepewność. Element losowy zawsze wprowadzał w plany cząstkę chaosu, mogącą w kluczowym momencie zniszczyć cały wykonywany skrupulatnie plan, a biorąc pod uwagę gdzie się znajdowali...kulka w łeb i czarny worek przestawały jawić się jako mglista mrzonka - odległa i rozmyta. Kobieta prawie poczuła na skórze śliski dotyk plastikowego całunu. Wzdrygnęła się, odganiając niechciane myśli.

Na wszystko przyjdzie czas, w tej chwili liczyło się przede wszystkim dotrzymanie terminu. Bóle i zawroty głowy, od których chciało się wymiotować, nie pomagały. Zaciskając zęby kobieta opisywała wczorajszą akcję z samolotem i wypełnioną materiałami wybuchowymi transportówką i powiązała wszystkie wczorajsze zamachy ze Zjednoczeniem. Słyszała o nich. Zjednoczenie Islamskie było organizacją terrorystyczną. Międzynarodową jak Al Quaida. Tam gdzie są silni, potrafią wywoływać zamieszki, powstania i wojny domowe.
-Swoje korzenie i główną bazę ma na terenie Bliskiego Wschodu, tam też jest najsilniejsza - mruczała pod nosem. Obraz powoli zaczynał się jej dwoić przed oczami i rozmazywać, ale olewała to. Odchoruje...kiedyś tam - Za główny cel strategiczny uznaje przekabacenie niewiernych na jedyną słuszną wiarę, ale chyba zdają sobie sprawę, ze “to trochę zajmie” bo skupiają się na stworzeniu państwa islamskiego na Bliskim Wschodzie i pn. Afryce - w krajach typowo muzułmańskich. Nawiązują tradycją to imperiów arabskich, perskich i tureckich które sięgały terenem na podobnym obszarze. Najbardziej popularni są w Krajach Islamskich, gdzie i tak toczyły się od dłuższego czasu wojny...w Libanie, Syrii i przede wszystkim Afganistanie. Jeśli są gdzieś słabsi stosują typowe terrorystyczne metody głównie zamachy i bomby. Pod względem taktyki nie różnią się wówczas od mafijnych, czy terrorystycznych organizacji. Za cel obierają głównie Zachodnich Białasów z Jankesami i ich armią na czele, ale także Brytoli i własnych krajan o umiarkowanych poglądach, ewentualnie nawołujących do pokojowej egzystencji. Cechą dość rzadką jest to, że raczej porywają dla okupu, co w innych organizacjach jest głównym,albo dużym źródłem dochodu. Zjednoczenie preferuje uciąć głowę jeńcowi i puścić to w internecie. Czasem jednak trzyma ich dość długo nawet po 2 - 3 lata jako swego czasu kartę przetargową.

Zakończyła artykuł podsumowując usłyszane przez radio tubylcze nastroje, wśród których panowały niepewność i strach. Na koniec dorzuciła zdjęcia z wnętrza samolotu: rzut okiem na obryzgane krwią, zniszczone wnętrze kokpitu i osmalony, postrzelany profil całej maszyny. Po chwili wahania dodał na początku artykułu panoramę lotniska z usypanym na zrudziałym asfalcie kopczykiem karabinowych łusek, majaczącym ponuro na pierwszym planie.

Dopiero skończywszy pisaninę poczuła się spokojniej. Według zegarka miała jeszcze osiem minut do zamknięcia numeru...bywało gorzej.
-Z tym “na ostatnią chwilę” to już głupi nawyk się robi - parsknęła, zamykając laptopa i odkładając go na stolik. - Jeszcze trochę i Stary obetnie mi premię...a wtedy nie wiem z czego popłacę rachunki. Wyląduję na bruku i będę jak rumuńska panda żebrać w Central Parku.

-Anglia to piękny kraj...i mało słoneczny. Mam całkiem niezły dom pod Londynem, spodobałby ci się - Harrington zaśmiał się szczerze. Przez ostatnie pół godziny nie rozpraszał uwagi piszącej, pozwalając jej w spokoju zając się pracą. Rozumiał, że termin rzecz święta, a przeszkadzanie pracującemu człowiekowi jedynie wydłuża czas pracy i otwiera wszelkiego rodzaju noże w jego kieszeniach. W salonie zostali tylko on i Constance, Ramiz wraz z siostrą zniknęli gdzieś w odmętach domu, a brzdęk garnków i natarczywy klekot klawiatury jasno wskazywały, że oboje zajęli się własnymi sprawami.
-Może się położysz? Kiepsko wyglądasz - mężczyzna spytał cicho, obserwując uważnie kiwającą się na kanapie, bladą zjawę.

-Jest w porządku - odpowiedziała, próbując się uśmiechnąć. Nawet się jej ta sztuczka udała.-A jak ty się trzymasz?

- Nie pierwsza i nie ostatnia noc bez snu - Anglik mrugnął porozumiewawczo, przemieszczając cztery litery z fotela na kanapę. Bez zbędnych ceregieli podał kobiecie telefon i odpalił opcje video.
Filmik pokazywały jak krążył dronem nad samolotem, robił fotki i zbliżenia, a tu nagle w pole widzenia wleciała mu furgonetka. Na pełnym gazie przebiła się przez kordon i kilka sekund później eksplodowała. Potem obraz się urywał.
-James trochę oberwał, ale elektronika działa. Trzeba tylko dokupić kilka drobiazgów i bedzie jak nowy - powiedział szybko, widząc jak przez twarz Morneau przebiega pełen bólu grymas - Znalazłem go po tym jak już się do was dostałem. Gliniarze, ci którzy przeżyli, od razu odcięli teren. Potem nazjeżdżało się karetek, straży i służb wszelakich. Trochę się natłumaczyłem, ale w końcu udało mi się was odebrać i zabrać do domu. Byliście jak śnięci, lekarze wspominali coś o prawdopodobnym wstrząśnieniu mózgu, więc jakbyście się nie obudzili do południa, miałem was podrzucić do szpitala.

-Robert...dziękuję - brunetka przechyliła się w bok i pocałowała pokryty dwudniowym zarostem policzek, po czym oparła obolałą głowę o ramię towarzysza- Za wszystko. Normalnie nie wysadzają mnie w powietrze przy każdym zleceniu.

- Ratowanie dam z opresji to moje hobby, a z częścią o wybuchach - powiedzmy, że wierzę na słowo. Ehh, Conie... chcesz, żeby ci pomóc w naprawie drona, co? - udawał, że nagła bliskość nie robi na nim wrażenia. Przeczyły temu kąciki ust, które skrzywiły się ku górze i tak pozostały.

***


Zapożyczona z wraku teczka, ku wielkiemu niepocieszeniu Constance, nie zawierała nic skandalicznego. Przejrzenie całości zabrało jej godzinę, ale im dłużej wpatrywała się w ciągli cyfr i wykresy lotów, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że papiery są czyste. W międzyczasie odebrała telefon od Daniela i nie odrywając oczu od pokrwawionych kartek zamieniła z nim kilka zdań. Był dziwnie spięty. Pytał się jak jej idzie, jak sobie radzi. W jego głosie dało się wyczuć napięcie i częściową ulgę, gdy zapewniała, że po akcji z transporterem żyje i jest w jednym kawałku. Przekazał też, że Stary jest zachwycony i stawia ją za wzór, przynajmniej na razie. Łaska Starego na pstrym koniu jeździła - ale to wiedział każdy z NYT...i chyba nie tylko z niej.
Prócz gratulacji i tematów związanych z pracą usilnie unikał dyskusji, jakby bojąc się, że Constance wyciągnie z niego coś, czego nie chciał powiedzieć. Szybko zakończył rozmowę, życząc jej powodzenia.
Morneau jeszcze przez dłuższa chwilę wpatrywała się w wygaszony ekran telefonu, próbując pojąć o co może chodzić. Raczej nie o rodzinę - gdyby cokolwiek działo się z jej bratem, powiedziałby od razu, nieważne czy informacje byłyby dobre, czy złe…
Z zamyślenia wyrwał ją głos Anglika. Powiedział coś, czego sens nie dotarł do umysłu dziennikarki.
- Możesz powtórzyć?-poprosiła.
-Coś w domu nie gra? - powtórzył pytanie, przyglądając się jej uważnie.
Kobieta pokręciła przecząco głową. Ostatnim na co miała ochotę, było rozprawianie z innym facetem o aktualnych związkach. Zamiast tego odchrząknęła i wróciła do dokumentów.- Nie mam się do czego przyczepić. Lecieli z bazy w Turcji gdzie mieli ok 12 h postój a wcześniej z bazy na Wschodnim Wybrzeżu, w pobliżu NY. Mniej więcej wszystko wygląda poprawnie co do czasu, lotu i miejsca. Check lista również wygląda na ok, bo wszystko jest odhaczone ptaszkami, że było cacy w trakcie startu. - mówiła zmęczonym tonem, przerzucając kolejne zakrwawione kartki. Siedzący obok Anglik oderwał wzrok od ekranu telefonu i zaczął uważnie słuchać - Co do ładunku wygląda na to, że załadowano go przed wylotem z USA. Dokumentów rozładunku nie ma, ale to logiczne. Przecież zamiast normalnie wylądować rozpieprzyli im brykę, rozstrzelali i podpalili na dokładkę. Poza tym jak niby załoga miała uzupełnić papierki, skoro została zabita? Ładunek...ładunek..o, mam!. Jako ładunek jest wpisany Stryker i 4 humvee z jednostki Sił Szybkiego Reagowania. Mapy też w porządku, dokładne muszę przyznać. Jeeest też...co to, cholera jest? A, już wiem. Jest książka ze spisem lotnisk, ich sygnałami wywoławczymi, sygnaturami radiolatarnii. Taki lotniczy odpowiednik atlasu samochodowego, wraz ze spisem stacji benzynowych i mechaników - dorzuciła wyjaśniającym tonem.

-Co z tym robimy?

-Na razie nic - Morneau wstała, przytrzymując się oparcia. Przy zmianie pozycji zawroty głowy przybrały na sile. Potrzebowała kilku dobrych sekund, by móc odejść od podpory. Chwiejnym krokiem ruszyła do swojego pokoju.
- Mamy wrak od zewnątrz, z góry i od wewnątrz...brakuje tylko zdjęć w świetle dnia. - rzuciła przez ramię.

-Na pewno nie chcesz jechać do lekarza? - Robert nie ruszył się z miejsca, ale widząc minę kobiety westchnął i dodał niechętnie - No to lotnisko. Ruszamy za kwadrans.

Kwadrans...tyle powinna wystarczyć. Zamknąwszy za sobą drzwi do pokoju, Morneau wyciągnęła telefon, wybrała odpowiedni numer i przyłożyła ustrojstwo do ucha.
- Hej Rumiko, co ta…

-Kiedy masz zamiar wrócić do cywilizacji? - wysoki damski głos przerwał jej, nim zdążyła dokończyć zdanie, a pełne oburzenia słowa przeplatały się z odgłosami strzałów lasera. Widocznie Japonka znowu grała w którąś ze swoim ulubionych kosmicznych nawalanek - Pakistan to straszny kraj, jak ty tam wytrzymujesz? Ciągle tylko strzelają, mordują i wybuchają dziwne rzeczy...samoloty przykładowo. Jesteś cała?

-Taka praca- Morneau usiadła ciężko na łóżku, nudności zmalały do znośnego poziomu - Nic mi nie jest. Było gorąco, o mały włos nie wyleciałam w powietrze, jeszcze mi dzwoni we łbie, ale jest ok. Przeżyję...ku rozpaczy co poniektórych. Mów lepiej co tam w cywilizowanym świecie słychać.

-Masz farta, wiesz? Wiesz. Dobra, nie będę sie bawiła w twoją matkę, bo ogarniam że tego nie lubisz. Poza tym i tak wyłożysz lachę na wszelkie próby dotarcia do tej rozsądniejszej części ciebie...chrzanić to. Słuchaj! - w ron Azjatki wdarło się podekscytowanie - Pamiętasz tą blond szmatę, którą ostatnio u mnie awansowali?

-Gallow? Jak mogłabym nie kojarzyć? Przecież przez cały ostatni tydzień przed moim wylotem jeździłaś po niej jak po burej suce. Umarła

-Nieee...nie ma tak dobrze, ale porównywalnie. Wyleciała! Podobno miała na którymś z porno-portali całą galerię nagich fotek w dość...wyuzdanych pozach i każda z innym facetem. Zarząd się trochę zgorszył i wywalił ja na zbitą blond mordę. Zgadnij kto wskoczył na wolny stołek?

-Moje gratulacje, Rumi! - nawet nie widząc rozmówczyni, dziennikarka miała stuprocentową pewność że ta właśnie szczerzy się szyderczo, a jej twarz promienieje złośliwą uciechą. Constance również się uśmiechnęła, tyle że z satysfakcją. Trochę to chłopakom zajęło, ale jak widać, wykonali zlecenie bezbłędnie. Miała słabość do Rumiko, która jako jedna z niewielu osób rozumowała w podobny sposób, więc czemu miała jej nie pomóc w potrzebie?

-A dziękować, dziękować. Teraz zamiast dwóch torebek od Channel, będę kupować po cztery w miesiącu...nie o torebkach jednak chciałam pogadać. - krótka przerwa na złapanie oddechu i skośnooka kontynuowała -Dalej się bujasz z tym całym Hill’em? Bo ostatnio widziałam go na mieście z jakąś cizią. Na przyjaciół z pracy nie wyglądali. Co prawda z nim nie gadałam, bo lazł drugą stroną ulicy, a ja siedziałam w restauracji z klientem...ale na moje oko kręcą ze sobą, albo są blisko etapu zabawy w doktora.

Przez chwilę zapanowała cisza, przerywana tylko kolejnymi odgłosami kosmicznych wystrzałów. Constance zamarła z ręką przy rozporku, rozpięta do połowy koszula zsunęła się płynnie z jej ramion, kończąc podróż na wysokości łopatek. Przestała się uśmiechać, zaciskając ze złości szczeki. Od zawsze należała do bardzo zaborczych dzieci. Nienawidziła, gdy ktoś próbował kłaść ręce na jej zabawkach. Co z tego, że były obecnie nieużyteczne? W przyszłości znów mogła ich potrzebować.
-Już wiem, czemu ostatnio taki zdystansowany był…-warknęła, pozbywając się spodni.

- Jak go jeszcze go czegoś potrzebujesz, to naściemniaj mu, zagraj na uczuciach i wyrzutach sumienia. Bądź kochającą skruszoną niewiastą, powiedz że za nim tęsknisz. Popłacz się, wspomnij jakiś ckliwy moment z waszej przeszłości...zresztą co ja cie będę uczyć. - Rumiko parsknęła - Na jakiś czas wystarczy, a jak wrócisz znajdziesz nowego jelenia do załatwiania spraw drobnych.Przynajmniej ja bym tak zrobiła.

- Widzisz? I za to właśnie cię kocham. Dzięki za info. Ogarnę miejscowe sprawy i zajmę się problemem.

-Wiem laska, ja ciebie też. Powodzenia. Jesteśmy w kontakcie.


***


Przebrana i nafaszerowana środkami przeciwbólowymi Constance dała się zapakować do samochodu. tym razem zajęła przedni fotel pasażera, Ramiz wylądował z tyłu. Prowadził Rob, jako jedyny nadający się do tej czynności członek zespołu. Kierowali się w stronę lotniska, mijając kolejne posterunki. Radio podawało najnowsze wieści. Wśród newsów dnia znalazła się wzmianka o pierwszych patrolach Kontyngentu, które ruszyły w miasto nieść spokój, prawo i sprawiedliwość.
-Ciekawe ile demokracji na minutę mogą wystrzelić? -Harrington błysnął dowcipem, reszta parsknęła. Nikt nie poczuł się urażony.

Lotnisko nadal było zamknięte dla lotów. Nie dało się też podjechać bliżej, niż pod parking główny gdzie wczoraj parkowali. Od wraku dzielił ich kilometrowy spacer piechotą. Próćz zwęglonych zwłok Globemastera, wielką betonową płytę okupowała cała armia żołnierzy. Spacer w słońcu wydawał się męczarnią i zajął im dwa razy więcej czasu niż powinien.
-Więc jak to leciało z tą ilością demokracji na minutę? - Morneau posłała Robowi złośliwy uśmiech akurat w momencie, w którym minął ich opancerzony hummer z gniazdem karabinu zamontowanym na dachu. Angol wywrócił oczami.
- Rób zdjęcia i spadamy. Wyglądasz jakbyś miała zaraz tu paść trupem.

Kobieta zaśmiała się, sięgając drżącymi dłońmi po aparat. Kilka głębokich oddechów i spust migawki rozpoczął suchy ostrzał. Nagle przerwała i spojrzała Harringtonowi prosto w oczy
-A może już jestem martwa?
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
Stary 08-03-2015, 00:50   #32
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
Dzięki Mistrzuniowi za dialog

Po ostatnich wydarzeniach Ray z pewnością nie będzie zachwycony ze swojej nowej roli. Niebezpieczeństwo czyha na każdym kroku na tak ważną postać w tak niestabilnym politycznie kraju. Z jednej strony Jeremy chciał kiedyś zostać ambasadorem, z drugiej życie było mu miłe i wolał trzymać się od tej funkcji z daleka. Dlatego cieszył się, że jako attaché prasowy jest stosunkowo bezpieczny.
Newport już dawno powinien siedzieć w domu razem z Nicole. Niestety, ten jakże trudny dzień zdawał się nie mieć końca, a w ambasadzie czekało na niego mnóstwo pracy. Zszokowani śmiercią White’a pracownicy zdawali się nie wiedzieć w co włożyć ręce.
Trzeba było siąść do narady w sprawie wizerunku jak najszybciej, tak żeby zdążyć jeszcze przed świtem wrócić do domu. Musieli omówić kilka kwestii, przede wszystkim opracować podstawowe założenia planu poprawy wizerunku.
-Jeremy, co sądzisz o tym by wzmocnić obsadę ambasady częścią kontyngentu? Jakby to wyglądało?
-W tej chwili istnieje realne zagrożenie bezpieczeństwa amerykańskich dyplomatów. - Newport nerwowo chodził w tę i we w tę po pokoju, w którym znajdowali się obecnie najważniejsi przedstawiciele Stanów Zjednoczonych w Pakistanie - Dlatego też, uważam za konieczne wzmocnienie ambasady, przynajmniej na kilka tygodni. Potrzebujemy co najmniej kilkunastu marines, dla których wygospodarujemy jakiś pokój. 5-6 będzie spacerowało wokół ambasady w zmianach półtoragodzinnych, a reszta będzie w tym czasie odpoczywała. Taka jest moja wizja, może któreś z was zaproponuje coś lepszego?
- No dobrze, to tak zrobimy. Zadzwonię do maj. Coleman’a. - rzekł chyba z wyraźna ulgą Manning zupełnie jakby Jeremy tylko potwierdził jakąś jego opinię w danym temacie.
- Można by właściwie uderzyć do przedstawicielstwa rządu, armii i policji i posadować czego im trzeba i co by ich kręciło. Jakbyśmy wiedzieli co to by łatwiej było nam dostosować jakiś partnerski program. - rzekł po chwili zastanowienia Martin. Miał w końcu obcykane kontakty w całym mieście ale konsultacje tego kalibru i w tak nerwowej sytuacji były trochę ponad jego stanowisko choć na pewno byłby w nich użyteczny. No a swoją drogą miał dość niską rangę by firmować swoim nazwiskiem tego typu komisję. Tubylcy mogliby się poczuć traktowani po macoszemu.
- No i ten zabójca… Pan prezydent strasznie się uparł na niego… Nie odpuści nam… No i do cholery ma rację, przecież… - urwał nagle z szerzej rozwartymi źrenicami zupełnie jakby sobie właśnie uświadomił kto jest następcą White’a. - W każdym razie jesteśmy to winni także i Tony’emu. - potrząsnął głową chcąc się pozbyć nieprzyjemnych myśli i dodał kolejny watek do sprawy. - Macie jakiś pomysł jak go złapać? - spytał patrząc na nich po kolei.
-Powinniśmy mieć jakieś zdjęcia satelitarne wykonane w podczerwieni. To mogłoby nam pomóc w odnalezieniu drogi ucieczki i zawęziłoby poszukiwania. Kto wie, może nawet pokazałyby nam kryjówkę mordercy? A na szybko to trzeba oczywiście wysłać psy tropiące i speców kryminalistycznych, może znajdą jakieś wskazówki.
- To już sprawa miejscowych. Nie mamy obecnie takich ludzi tutaj. Możemy jedynie prosić o udostepnienie wyników takich badań. - odrzekł swoje Adams. Po czym wziął się za wyszukiwanie czegoś w swoim telefonie i zaczął zaraz gdzieś dzwonić, rozmawiać i po dłuższej chwili wrócił do stołu z dość zadowolona miną. - Dobra, wysłali tam ludzi i pobrali próbki. Czekają na wyniki. Zgodzili się je nam udostępnić jak będą. Mają też coś z obrazów kamer ochrony centrum choć na razie dopiero to sprawdzają. Jakiś facet w kominiarce czy coś takiego. Nie ma twarzy. Znaczy widocznej. Ale czas się zgadza i ma w reku jakąś podłużna torbę w której można schowac broń. Tak mówił mi kapitan z którym rozmawiałem. Może jakoś się to ruszy w końcu. - dodał od siebie spec od kontaktów z miejscowymi.
-Dobrze, musimy omówić jeszcze kilka spraw. Jutro zabierają ciało ambasadora i poległych żołnierzy. I teraz nasuwa się pytanie - jak to rozegrać? Osobiście proponuję utrzymać sprawę w tajemnicy. Dość mieliśmy już smrodów… każdy następny to poważny uszczerbek na wizerunku Stanów. Ale chciałbym poznać też wasze stanowisko. Ostateczną decyzję podejmie oczywiście pan Manning, a my powinniśmy przedstawić mu wszystkie za i przeciw. - Jeremy’emu nie do końca odpowiadała rola prowodyra narady. Uważał, że jest to obowiązek Roya, a nie attache prasowego. White jednak miał w sobie charyzmę, czego Manningowi brakuje - pomyślał.
Propozycja Jeremy’ego spotkała się z aprobatą. Pozostało im jednak do ustalenia najważniejsze – oferta Stanów Zjednoczonych w rozmowach z miejscowymi.
Pomysłem Newporta było przede wszystkim szkolenie kadr. Doświadczenie jest rzeczą niezwykle cenną na polu bitwy, a tak profesjonalny trening mogły wykonać jedynie Stany Zjednoczone Ameryki. Dodatkowo można by im sprzedać trochę podstarzałego sprzętu – tutejsza armia względem USA jest zacofana i z chęcią przyjmą broń po nieco zniżkowej cenie. Kolejnym punktem współpracy pakistańsko – amerykańskiej może być koncepcja tarczy antyrakietowej. W przypadku szybkiej decyzji w Waszyngtonie, notowania Amerykanów wzrosłyby wielokrotnie. Niestety, były to raczej mrzonki – koszt przedsięwzięcia byłby ogromny, czas wykonania długi, a nie wiadomo jak odebrano by ten fakt w ojczyźnie – z pewnością wielu frustratów okazałoby swoje niezadowolenie z tego faktu. W każdym razie można było porozmawiać o tym z prezydentem i zapytać go o opinię, uświadamiając go równocześnie o gwałtownym wzroście notować Rosjan i Chińczyków w tym rejonie.
Narada dobiegła końca, a marines odwieźli Newporta o świcie. Już za późno było na zasypianie, dlatego tylko położył się koło ukochanej blondynki, starając się jej nie budzić i z otwartymi oczami rozmyślał nad wydarzeniami ostatniego dnia. Chcąc nie chcąc, zmorzył go twardy sen, który nad ranem przerwał namiętny całus połączony z mocnym objęciem. Trzeba było wstawać do pracy... Dzisiaj będzie sporo zamieszania, dlatego nie było mowy o spóźnianiu się.
Chyba będę musiał wynegocjować podwyżkę...
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White
del martini jest offline  
Stary 08-03-2015, 20:46   #33
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; pon; 2017.06.03 godz 20:15; 22*C



Wszyscy




To był długi słoneczny dzień. Żar był odczuwalny zwłaszcza dla obcokrajowców. Tempratura w dzień skoczyła na termometrach do 37*C. Jedynie suchsze niż na południu kraju powietrze ktore trochę przypominało sródziemnomorskie sprawialo, że dało się jakoś wytrzymać i ciała nie były oblepiane duszącą, tropikalną wilgocią. Niemniej było bardzo gorąco. Nawet obecnie wieczorem czuło się ten gorąc jaki oddawały nagromadzone przez dzień mury, ściany, chodniki, cegły, kamienie, betony i asfalty. To wszystko przy dotknięciu wciąż było ciepłe i nagrzane.

Pod względem klimatu Islamabad był ciekawym miejscem. Klimat jak na tę część Azji był dość zrównowazony pomiędzy tropikalną, duszącą wilgocią a kestremami panującymi w wysokich górach czy sąsiedniej pustyni. Więc klimat dla kogoś komu odpowiadał ten z Włoch czy nawet Egiptu był całkiem przyjemny. Co innego wydarzenia jakie się rozgrywały pomiedzy ludźmi w tej zalanej słońcem wielomilonowej metropolii. A działo, się oj działo...

Wydarzenia z wczorajszej nocy dziś w dzień odbiły się w pełni. Ulice zostały wręcz zalane punktami kontrolnymi a gliniarze i władze na wyścigi brały się na serio za znalezienie sprawców zamachów. Widocznym efektem ubocznym tych kontroli były gigantyczne korki jakie paralizowały ruch miejski. Jakikolwiek pojazd który wyrwał się z jednej kontroli prawie od razu wpadał w korek do następnej. To dodatkowo wkurzało i podnosiło nerwa wszystkim użytkownikom drogi bo jakakolwiek trasa zajmowała prawie trzy razy więcej czasu od standardowej. Jak ktoś się wyrobił w, że zamiast przykładowej pół godziny przejechał kawałek w godzine to znaczy, że miał farta. Z tej sytuacji nikt zadowolony nie był o rodziło kolejne pretensje mieszkańców stolicy adresowane głównie pod adresem policji, własnego rządu no i Amerykanów.

W mediach i internecie też wrzało. O ile w nocy poszła informacyjna żagiew o zabójstwie White'a i wysadzeniu samolotu to teraz rozlała się pożogą po cąłej sieci. Wyglądało na to, że ludzie z całego świata zwrócili swoje oczy na Islamabad i mieli cos do powiedzenia w tej sprawie. Reakcje były różne. Zabójstwo White'a na ogół było odbierane jako atak nie tylko na Amerykanów ale i generalnie na Zachodni Świat wymierzony przez ekstremistów. Więc nawet jeśli ktoś nie pałał miłością do Jankesów a uwazał się jakoś za powiązanego z Zachodnim światem potepiał ten czyn. Natomiast proponowane reakcje na to były już totalnie różne od wycofania się z Pakistanu całkowicie, poprzez dla odmiany zalanie chociaż samego miasta konkretnymi siłami czy tez wręcz komiczne "Zrównanie z ziemią miasta tych dzikusów" jak to określił na jednym z forów jakiś internauta co prawie od razu stało się sieciowym memem powtarzanym w wielu wersjach.

Zdjęcie White'a z uniesioną pięścią i hasłem faktycznie na bierząco i oczach wszystkich wgryzało się w karty historii. Prawie każdy artykuł o jego życiu, służbie w amerykańskiej dyplomacji no i tragicznej smierci zawierało jakąś wersję tego zdjecia. Pdobnie do rangi bohaterów Ameryki urośli zabici na lotnisku żołnierze którzy pierwsi padli ofiarą terrorystów. Ich zaskakująca śmierć zaraz po wylądowaniu była porównywana do "Omahy" choć oczywiście było to znaczne naciąganie faktów ale ładnie ludziom wpadało w ucho więc skojarzenie zaczynało żyć własnym życiem.

W efekcie wydarzeń w stolicy sprawa rozbitego gdzieś, ta w górach śmigłowca spadła na dalszy plan. Za to jego miejsce zajęli żołnierze majora Colemana którzy stali się wręcz obiktem polowań dziennikarzy wszelakich a ich krok był prawie, że co do minuty udokemtowany. I psiarnia i żolnierze wiedzieli, że są jak żywy kulochwyt i po prostu w tak napiętej sytuacji prędzej czy później coś musi się przydarzyć. Te "coś" oznaczało dla dziennikarskich hien temat a czasem relacje na żywo dla żołnierzy oznaczało z przynajmniej strach i niepewność a pewnie krew i ból. Te kombo zawsze się dobrze sprzedawało więc i psiarnia było gotowa czekać na taki łup.

Kolejnym ważnym wydarzeniem dnia było oficjalne podpisanie umów pomiędzy Islamabadem a Moskwą i Pekinem. To nadawało oficjalnego biegu wydarzeniom omawianym na wczorajszek konferencji. Można było odliczać czas kiedy dolecą na miejsce rosycjscy i chińscy "misjonarze".




Islamabad; wiadukt; pon; 2017.06.03 godz 20:15; 22*C



Lance "Styx" Vernon i Marek Kwiatkowski



Amerykanin, Polak, dwóch Brytyjczyków i Holender wracali po cąłym dniu spędzonym wśród miejscowych gliniarzy. Wykład jaki poszedł z ust Lance'a który może chwilową ale miał jednak estymę nie tylko jako uczestnik walk na lotnisku ale i do tego ten który podczas nich oberwał zrobiła odpowiednie wrażenie na miejscowych służbach. On przemawiał i omawiał różne zagadnienia i warianty ze swojego miejsca za improwizowaną ze stołu trybuną a oni siedzieli, słuchali i zadawali pytania siedząc za swoimi ławkami.

Wykład uzupełniony pokazem umiejętności na policyjnej strzlenicy, pokazowym obezłwadnianiem przeciwników czy praktycznym przykładem zasad odbijania zakładników czy obsady pojazdów zrobił na mundurowych widzach odpowiednie wrażenie. Jak zawsze bowiem tego typu pokazy cieszyły się niesłabnącą popularnością nawet albo złaszcza wśród ludzi z branży. To w połączeniu ze zwyczajowymi przerwami na lunch czy choćby przygotowania sprawiło, że opuścili komisariat już pod wieczór żegnani przez gliniarzy z typowo azjatycką grzecznością.

Wracali swoimi dwoma hummerami do bazy. No i tak samo jak reszta użytkwoników dróg miejskich co chwila stali w korku albo byli trzepani przez kontrole. Było to o tyle uciążliwe, że w maszynie Lance'a siadła klima i upał momentalnie dał się im, opatulonym w ciężkie pancerze we znaki. Zwaszcza, że nagrzany przez caly dzień metal samochodu, obity szybami kumulowął w sobie cieplny efekt szklarniowy jak każdy inny pojazd w takich warunkach.

Obecnie stali na środku wiaduktu. Tym razem znow stali w korku ale ten powstał niedawno. Wypełniony gliniarzami autobus minął ich przed paroma minutami i jechał wzmocnić kordon. Od stojących wokół zniechęconcyh i zniecierpliwonych kieorwców dowiedzieli się, że chyba jakas plotka o bombie jest i teraz gliniarze odgradzają teren i czekają na saperów. Własnie pewnie po to pojechał tam ten autobus. Faktycznie obecnie po drugiej stronie wiaduktu widać było ze dwa patrolowe samochody policji ale jak na szczelność kordonu to chyba dopiero co przyjechali i zagrodzili drogę pojazdom z wiaduktu wkurzając tym wszystkich nagle utkniętych na nim użytowników.

Bomba faktycznie tam była. Dała o sobie dobitnie znać potężną eksplozją która wybuchła gdzieś w przy samym zjeździe z waduktu. Przed kierowcami i pasazerami na moment błysnęło światło i prawie od razu przeszadł ich grzmot wybuchu. Zaraz też dym i fala ogarnęła cały wyjazd z ablokowanego wiaduktu pochłaniając za sobą całkowicie autobus, dwa zaparkowane w poprzek drogi radiowozy i cała czołówkę zablokowanych pojazdów. Do hammerów dotatła już nieco osłabiona nadal jednak na tyle silna, że przemieniła przednie szyby w pajeczynkę pęknieć a żywa zawartość odczuła jako solidny wstrząs.

Fala uderzeniowa jednak przeszła pozostawiajac za sobą dym i uruchomione pojazdy czy poduszki powietrzne niekorych pojazdów. Pył i gruz w końcu musiał opaść ale na razie wszędzie unosił się niczym stężały smog czy mgła. Widać coś było na nie więcej niż kilkadziesiąt kroków w przód zaś epicentrum było przesłonięte kurtyna unoszących się pyłu i kurzu. Tył wiaduktu jawił się jako zamglony pas drogi choć widzialność była tam znacznie lepsza. Wówczas z ciemności na przedzie zaczęły dochodzić ich strzały. Nie była to tegularna kanonada jak na lotnisku ale sprawiała wrażenie, ze kilka sztuk broni jednak do czegoś strzela.




Islamabad; hotel "Serena"; pon; 2017.06.03 godz 20:15; 22*C




Constance Morneau



To był długi dzień. I nerwowy. I bolesny. Wciąż szumiało jej w głowie odkąd się obudziła. Jakoś nie miało zamiaru przestać. Własciwie doszły do tego zawroty głowy i kłopoty z zachowaniem równowagi. Czasem po prostu musiała się złapać czegoś lub kogoś by nie upaść. Mimo to dała radę jakoś zmęczyć ten dzień i pozostała na swoim reporterskim stanowisku.

A w dzień było co robić. Poza fotkami przeparkowywanego nie - wiadomo - gdzie ocalałego Globemastera wszyscy z psiarni prawie, że rzucili się na Kontyngenciarzy. Wieści ze swiata o porozumieniach Pakistańćzyków z Chińczykami i Rosjanami były ciekawe ale nie było konkretu by dał się sfotografować bo wszystko odbywało się wewnątrz urzędów i ambasad. Czy władze i dyplomaci odważą się na kolejne konferencję w takim stylu jak ta wczorajsza było ciekawym rozważaniem. Ale póki tego nie zrobili to można było się umawiać na wywiad z jakimś dyplomatą czy atachee prasowym ale już z każdym po kolei. A samo umówienie się na rozmowę było trudne nawet w spokojniejszych czasach i miejscach nie mówiąc już o tym co się wyprawiało tutaj.

Były też i pzoytywne aspekty tego dnia. Dzięki znajości miasta Ramiza oraz fachowej wiedzy Rob'a i portfelowi Conie pojawiła się realna szansa reanimacji jej latającego strażnika. Odwiedzili we trójkę sklep modelarski polecony przez Pakistańćzyka i tam udało się im złożyć i zamówienie i kupić trochę części które dawąły możliwość choć prowizorycznych napraw małego latadełka. Zamówione częsci miały przyjść za parę dni a na razie a kupnych Anglik obiecał posklejać jakoś robocika choć przyznawał, że nie wie ile mu to zajmie.

Obecnie jednak w zaciszu jego hotelowego pokoju jak tak już trochę przy tym modelu dłubał, wymieniał, marudził, mruczał i gadał do siebie Conie mogła bez trudu uwieżyć, że nie raz już się zabawiał podobnym sprżetem i te fotki w jego telefonie to raczej nie fotomontarz. Znać było po nim zacięcie pasjonata tego typu zabawek. W końcu wziął w ręce pilota i popatrzył na nią znacząco. - No, uważaj teraz! - rzekł i po chwili poklejony i z nową obudową samolocik waniósł się z grubego, miękkiego dywanu w powietrze. Chwilę tam zawisł po czym sterowany pewną reką operatora poleciał na balkon, za balkon, wrócił do pokoju, poleciał do łazienki, wrócił by zawisnąć przed twarzą swojej właścicielki dajac niejako popis mistrzostwa tego minipilotażu. Mogła też zauważyć prócz nowej obudowy także element jakim Anglik ozdobił drona. Mianowicie małe popiersie Lorda Vadera jakie było doklejone na honorowym miejscu... Na lot czy obraz to pewnie nie wpływało ale widać Rob nie mógł odpuścić by nie zaznaczyć, że "Imperium górą!"


Prócz jednak podziwiania własciciela hotelowego pokoju przy naprawie jej drona miala też okazję zaznajomić się z jakością znaną z pięciogwazdkowcyh hoteli. Pokój nawet jeśli nie apartament gwarantował wręcz królewski standard obługi i tak naprawdę nawet jakby ktoś się chciał tu zabunkrować na cąły urlop to nadal to byłoaby ciekawa opcja. Zwłaszcza jak się miało w pamieci to co się działo na zewnątrz. Więc była i prywatna lodówka, i łazienka, i kibelek, i barek i dostawa prawie dowolnego trunku czy posiłku na rządanie serwowane przez najwyzszej jakości hotelowe kuchnie nastawione na najwyższy, międzynarodowy standard.


Mieli też czas przetrawić przy okazji sytuację, plany i zdarzenia. Ramiz zaczął od dość pozytywnej wieści, że Jankesi nie mieli na miejscu żadnej dochodzeniówki więc badania po zamachach spadały na barki miejscowej policji i jej techników. To dawało szans, że ten miejscowy spryciarz czegoś sie dowie. Na razie dowiedział się tyle, że w ścianie hotelu znaleziono pocisk kórym zabito White'a ale nie łuskę. Za to kamery z centrum skad strzelano "coś miały" choć nie wiadomo jeszcze było co dokładnie.

Kwaśno też przyjęte został artykuł blondwłosej dziewczyny Newport'a który opublikowała wywiad z "Jedynym Ocalałym z Załogi Śmierci". Czyli tym loadmasterze kóry prawie, ze dosłownie uciekł śmierci spod kosy a potem jeszcze tak bohatersko wrócił do plonacego samolotu i umożliwił rozładunek. No przynajmniej tak to wyglądąło w reportażu Francuzki. Dorwała faceta w koszarach Kontyngenciarzy i wyglądało na to, że wkrótce opuści on ten niegościnny kraj i wróci do domu w glirii bohatera. Dla względów bezpieczeńśtwa nie zgodził się jednak ani na żadne zdjęcie ani na podanie nazwiska.




Islamabad; ambasada USA; pon; 2017.06.03 godz 20:15; 22*C




Jeremy Newport




To był długi dzień. Zwłaszcza, że ciągnęła się prawie druga doba gdzie prawie nie spał a i było koło czego biegać. Rozmowy z Pakistańćzykami ciągnęły się i ciagnęły. Informacja o podpisaniu oficjalnych umów z "konkurencą" wcale ich nie ułatwiały. Jeremy wiedział, ze są miejscowi są w sytuacji jaką kiedyś miał Wietnam walczący z "agresją zgniłych imperialistów" gdzie dwa komunistyczne mocarstwa prawie na wyścigi słały mu pomoc i zbroiły.

Obecnie jednak nowa oferta przedstawiona ustami Jeremy'ego przez Amerykanów jednak wciąż była atrakcyjna. Pakistańćzycy byli cąłkiem chętnie przyjąć pomoc ale wzbraniali się przed dosyłaniem jakichkolwiek żołnierzy, nawet w formie instruktorów. Byli zwłaszcza zainteresowani sprzętem łączności, saperskim oraz konstrukcjami przeciwpancernymi i lotnczymi. Nowoczesnymi. Czyli takimi jakimi mogyby się oprzeć wojsku Indii który był ropzatrywany jako tradycyjny przeciwnik numer 1. Pojawiły się więc konkrety wokół teraz mogły się oprzeć negocjacje. A negocjacje z Paksiańczykami zawsze się ciągnęły i ciągnęły, nawet chyba z Rosjanami szło się sprawniej dogadać. Ogólnie Jeremy pod koniec dnia miał wrażenie, że Pakistan przy pomocy zagranicznych mocarst chce podreperować swój stan swoich armii. Jednak trzy potężne mleczne cyce same się nadstawiały pod pakistańskie ręce wiec głupotą było tego nie wykorzystać.


Jeszcze w przerwach między obradami zgłoszono im kolejny problem. A mianowicie Amerykańscy obywatele jacy usiłowali wydostać się z kraju a którzy czasem po prostu utknęli na zamkniętym lotnisku. O ile ktoś przyjeżdżał z miastowego hotelu to jeszcze nie było tak źle. Ale zdarzały się osoby które wracały przez cały kraj, po parenascie godzin w nieklimatyzowanym pociągu z gór na północy kraju i teraz na miejscu z tymi swoimi plecakami i torbami siedzieli bezwładnie na lotnisku. Nie podobało im się to a i tłumy wyglądajacych agresywnie tubylców czy zewszad dobiegajace newsy o zamachach czy strzelaninach nie zwiększały ich komfortu psychicznego. Dzwonili więc do jedynego, pewnego punktu pmocy w tym kraju czyli do ambasady. No a koczujący, spoceni, brudni amerykańścu turyści zdecydowanie wyglądali mało medialnie.


Już zaś po dotarciu do ambasady prawie, że z progu Roy i Jeremy został wezwany do telefonu. Dzwonił jakiś tubylec. Jego angielski był strasznie kaleki na granicy komunikacji. Ale sprawę przedstawił dość jasno i konkretnie. Był w górach. Widział rozbity śmigłowiec. Miał ciało jednego z załogi. Nie żył jak go znalazł. Mógł je udostępnić Jankesom. Ale chciał za nie 10 000 dolców. Jeśli nie dostanie sprzeda je komuś komu bardziej na nim zależy. Mają czas do rana. Rano zaczyna dzwonić do innych zainteresowanych. A to bardzo ciekawe ciało. Na pewno znajdą się chętni na nie. Na dowód, że nie ściemnia przesłał po rozmowie MMS'a na którym faktycznie widać było ciało białego mężczyzny w mundurze.
 
Pipboy79 jest offline  
Stary 15-03-2015, 14:14   #34
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
Wielkie podziękowania dla Zombiaka

- Kurwa, nie mieli gdzie wyjechać, tylko do Pakistanu – Jeremy nie ukrywał zdenerwowania – No ale co my możemy zrobić?
- Twoja w tym głowa Jeremy. Ty tu jesteś od opinii publicznej – powiedział obojętnie Manning – Proponuję wysłać kogoś na lotnisko, dla uspokojenia sytuacji. Jak masz inny pomysł to wal śmiało.
- Dobrze, szefie. Zastanowię się kogo moglibyśmy posłać i dam ci znać za kilkanaście minut.

Młody pracownik ambasady, Daniel Stjoernen, pracował w wydziale ekonomiczno – politycznym ambasady. Jego nietypowe nazwisko wskazywało na korzenie skandynawskie, ale w USA mieszkał od małego dziecka. Był to przystojny, wysoki blondyn o niebieskich oczach i włosach postawionych na żel. Skończył prawo i stosunki międzynarodowe, a Jeremy doceniał go za bardzo dobrą umiejętność wysławiania się. Dlatego właśnie attaché prasowy jego wyznaczył do uspokojenia spoconych turystów.

- Słuchaj, Daniel. Mam do ciebie ważną sprawę – Jeremy wskazał ręką na fotel, a Daniel posłusznie usiadł – Mamy problem na lotnisku. Turyści są trochę wkurwieni... nie mogą wylecieć, a informacje o ostatnich wydarzeniach na pewno ich nie uspokajają.
- Co chciałby pan, żebym zrobił?
- Jaki tam pan, jestem od ciebie starszy o kilka lat. Mów mi Jeremy – zależało mu na zacieśnieniu stosunków z Danielem, szczególnie że bardzo lubił chłopaka. W rzeczywistości Stjoernen uświadomił mu, że mężczyźni też mogą mu się podobać, ale dyplomata z całych sił starał się odrzucać tę myśl. – Chciałbym, żebyś tam pojechał i zapanował nad sytuacją. Szczególnie, że masz dobrą prezencję – uśmiechnął się dwuznacznie.
- Dobrze więc, Jeremy. Daj mi tylko trochę czasu na przygotowanie się i będę gotowy za pół godziny.
- Powiedz im, że robimy wszystko co w naszej mocy, takie pierdoły standardowe. Liczę na twoją roztropność, będziesz miał dużego plusa, jeśli sobie z tym poradzisz odpowiednio.

W dziale ekonomiczno – politycznym nietrudno było znaleźć zastępcę, a w obecnej chwili to turyści byli priorytetem. Dlatego Jeremy wolał zrzucić obowiązek pojechania na lotnisko, a samemu zająć się ważniejszymi sprawami. Dzwonił tubylec twierdzący, że widział śmigłowca. Chciał 10 tysięcy baksów za milczenie.

-Oczywiście, proszę pana. Damy znać do wieczora i umówimy się gdzie i w jakiej formie będzie chciał otrzymać pan pieniądze. - odparł spokojnie.

- Nie możemy mu ufać! – wykrzyknął attaché prasowy – Skąd mamy pewność, że nie sprzeda tego zdjęcia nawet jeśli mu zapłacimy? Pakole to szmaty, musimy wymyśleć co innego.
- Jeśli zapłacimy mu jest duża szansa, że da nam spokój. Uważam, że to najlepsza opcja – stwierdził Adams
- No fucking way! Musimy namierzyć jego dokładną lokację i wysłać marines żeby go zlikwidowali. Interes Stanów Zjednoczonych jest poważnie zagrożony. Proponuję zadzwonić do Colemana i szybko przedstawić mu sytuację. Trzeba wysłać szybko jeden helikopter, zanim on zdąży się oddalić. Dopóki nie wyłączy telefonu możemy zlokalizować jego kartę SIM. Taka moja propozycja.

Zgromadzeni nie wydawali się być zachwyceni pomysłem Newporta. Jednakże, było to chyba jedyne wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Nie wiadomo co zrobiłby ten Pakistańczyk po otrzymaniu 10 tysięcy baksów.

******

Tego dnia Jeremy miał wyjątkowo wiele obowiązków w pracy. Pakistan zdawał się być workiem problemów bez dna, stwarzając coraz to nowe poważne kłopoty. Turyści, śmigłowiec, żądanie okupu - attache nie miał nawet czasu na zrobienie sobie kawy. Wyciszył telefon, żeby nikt mu nie przeszkadzał w biurze.
Constance?! - zajrzał z czystej ciekawości na ekran smartfona. - Czego ona ode mnie chce?
Odebrał. Rozmówca wydał z siebie wesoły, pełen entuzjazmu głos:

- Cześć Jeremy, Constance Morneau z tej strony. Masz może chwilkę, nie przeszkadzam?

- Cześć Constance… Wiesz, jestem w tej chwili dość zajęty. Może zadzwonisz wieczorem?

-A może dasz się wyciągnąć wieczorem na godzinkę? - padło kolejne pytanie, wypowiedziane tym samym, pełnym werwy tonem, a po nim ze słuchawki wylało się całe wiadro optymizmu -No nie daj się prosić, Jeremy! Wiem, że teraz jest kocioł jak jasna cholera, ale uwierz mi...nic tak nie pobudza szarych komórek jak chwila na zresetowanie systemów. Pogadamy, może browar wypijemy. Rozerwiesz się jednym słowem, nabierzesz sił do pracy i chwilę odetchniesz. O zdrowie trzeba dbać, a taki ciągły stres jest niewskazany. Jeszcze ci pikawa siądzie i co wtedy? Komu bedę truć za uszami, hmmmm?

-Chętnie bym wyszedł z tobą wieczorem… - słychać było, że Jeremy jest podrażniony - Ale nie wiem na ile czas mi pozwoli. Jeśli znajdę godzinkę czasu to dam ci znać. Na pewno wcześniej niż o 19 nie wyjdę

Kobieta parsknęła, a gdzieś w tle dało się słyszeć odpalaną zapalniczkę i cichy brzdęk czegoś szklanego.
-No przecież nie już, teraz, zaraz. Wiem że masz masę roboty -powiedziała z czymś na kształt troski, ale lekko niewyraźnie. Jakby trzymała coś w zębach - Dawaj znać. Jak bedzie trzeba kopnę się pod ambasadę, czy gdzie ci tam wygodnie. Co prawda jeszcze nie wiem jak to zrobię, ale coś wymyślę. Trzymaj się tam i głowa do góry. Jeszcze nie zmieniliśmy się w kałuże żużlu, a piasek z ulicy nie świeci w ciemności.

-Heh - zaśmiał się w sztuczny sposób dyplomata - To przedzwonię do ciebie wieczorem


Życie nie może składać się tylko z pracy. Trzeba się wyrwać z rutyny. Dlatego Jeremy postanowił poprosić o wolny wieczór. Niestety udało wyrwać mu się z pracy dopiero o 21.

-To jak - skoczymy do jakiejś knajpy? - już znacznie weselszym głosem attache przywitał się z dziennikarką.

-Co tylko zechcesz, Jeremy. Jestem otwarta na propozycje - Constance uśmiechnęła się, choć mężczyzna miał wrażenie że robi to z pewnym trudem. Poruszała się ostrożnie, sunąc ręką wzdłuż ścian, balustrad i innych podpórek. Bez nich zataczała się lekko, ale nie przeszkadzało jej to trzymać głowy wysoko uniesionej i szczerzyć się jakby wygrała na loterii milion dolarów. Obrzuciła przelotnym spojrzeniem kręcących się w okolicy ochroniarzy, ale po wiszący na szyi aparat nawet nie sięgnęła - Masz jakieś upatrzone miejsce, w które chcesz mnie porwać?

-Słyszałem dobre opinie o The Monal Restaurant. Jak masz ochotę na tradycyjne jedzenie to będzie chyba najlepszy wybór. Oczywiście cenami się nie przejmuj, ja stawiam - uśmiechnął się chyba po raz pirewszy w tym dniu Jeremy. Chwycił ją pod bok i zaprowadził do zaparkowanego samochodu, w którym czekał na nich Lance.

Morneau zatrzepotała rzęsami i niby przypadkiem oparła się o niego, próbując nie zdradzić czymkolwiek swojego złego samopoczucia. Jeszcze tego by brakowało, by zemdlała, przewróciła się, albo zaczęła farbować z nosa. Wzięta jeszcze w hotelu solidna garść prochów łagodziła objawy, ale sama farmakologia na dłuższą metę nie mogła zastąpić solidnego odpoczynku. Dała się grzecznie holować, trajkocząc przez całą drogę:
-Bierz co chcesz, tak? Uważaj, proponowanie kobiecie podobnego układu zazwyczaj źle się kończy, przynajmniej dla karty kredytowej - parsknęła, dźgając dyplomatę delikatnie łokciem w żebra - The Monal Restaurat? Hmmm...jeszcze tam nie byłam. Mam pewne opory przed jedzeniem na mieście. Nie raz i nie dwa widziałam techniki i warunki przygotowywania żarcia w knajpach. Uwierz mi, nawet te pięciogwiazdkowe maja swoje paskudne tajemnice, o których Przewodnik Michelin nie wspomina...ale niech będzie. Kto nie ryzykuje, ten nie żyje. Człowiek codziennie poznaje nowe miejsca i dowiaduje się interesujących faktów. Albo spotyka ciekawych ludzi, zależy od pogody, fazy księżyca i chyba zwykłego, ludzkiego farta. O ile firmowym daniem lokalu nie są żadne bombowe desery, to warto tam zajrzeć. To twoja obstawa? - spytała na koniec, wskazując parę ponurych brodaczy.

-Tak, oni nas odwiozą. Czasem zdaje mi się, że lepiej żyć w niewiedzy, to naprawdę jest przydatne. Nie martwisz się o sposób przygotowania jedzenia, nie masz problemów - dyplomata nie przestawał się uśmiechać, od czasu do czasu przygryzając wargę - A jak już zaczniesz się tym interesować, to życie przepływa ci przez palce. Dlatego trzymam się od wiedzy z daleka. - spojrzał na dziennikarkę. Niebezpiecznie długo patrzyli na siebie w milczeniu. Czyżby skończyło się na czymś więcej niż zwykłym wyjściu na miasto? Czyżby Jeremy wrócił późno do domu mając wstydliwą tajemnicę do ukrycia?

Morneau mocniej ścisnęła ramię dyplomaty. Gra się jej podobała i nie miała najmniejszego zamiaru psuć zabawy już w początkowej fazie.
- Klapki na oczach i uzda za którą ciągnie niewidzialna ręka systemu?- spytała ochryple, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Newport dostrzegł jak źrenice kobiety się rozszerzają - Rób dokładnie to co ci powiemy, w sposób jaki uznamy za słuszny. Nie pytaj, nie wątp,nie kwestionuj naszej Jedynej-Słusznej-Woli i najlepiej nie myśl. Myślenie rodzi wątpliwości, a wątpliwości to herezja...więc myślenie to herezja. Człowiekiem który nie myśli, nie pyta i nie docieka, da się łatwiej sterować. W zamian za uległość ma on do dyspozycji lukrowany, pastelowy i bezpieczny świat, wetknięty w sztywne ramy norm, nakazów, zakazów i ustaleń, gdzie wszystko jest dobre, mądre i odpowiednio przemyślane przez światłych, sędziwych opiekunów ludzkości. Takiego człowieka nie obchodzi ile osób napluje mu do zupy, albo które z kolei życie kurczaka ujrzy na talerzu...bo przecież to niemożliwe, to wbrew normom. Tylko nie wszyscy norm przestrzegają. Powiedz mi, Jeremy...nie lepiej wziąć los w swoje ręce i żyć tak, by nad grobem móc powiedzieć “nie wydymali mnie bardziej, niż to było absolutnie konieczne i każdorazowo długo leczyli rany”? To chyba brzmi lepiej niż “dałem się posuwać bez mydła”.

-Najlepiej powiedzieć: “Posuwali mnie bez mydła, ale byłem wtedy nieprzytomny.” Jak będziesz zatrzymywała się nad każdą bzdurą, to po pewnym czasie będę odwiedzał cię w wariatkowie. Nie można mieć obsesji na każdym punkcie, a niewiedza często jest lepsza niż wiedza. Na przykład: naplują ci do zupy, a ty się o tym nie dowiesz i będziesz dalej żyła w spokoju. Jednak jeśli w jakiś sposób się dowiesz, wpłynie to źle na twoje samopoczucie. - Newport otworzył lewe tylne drzwi samochodu i wskazał otwartą dłonią miejsce dziennikarce. Zapakował się na prawe siedzenie i krótkim: “Monal Restaurant przy Murree Road” dał znać kontraktorom gdzie jechać. -Może porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym? - szeroko uśmiechnął się odsłaniając białe zęby.

Kobieta rozsiadła się wygodnie, zakładając nogę na nogę i splotła ręce na piersi. Nigdy nie przepadała za podróżami pod czujnym okiem prywatnej ochrony...czy jak tam fachowo nazywała się para milczących brodaczy.
Świat jest jednak małym miejscem - pomyślała, prześlizgując spojrzeniem po wnętrzu samochodu. Kojarzyła gościa z lotniska i o ile dobrze zapuściła żurawia na jego dokumenty, którymi wymachiwał tamtejszym stróżom, należał do Blackwater. Był więc zawodowcem, co dawało cień nadziei na ratunek i sprawną obronę razie jakichkolwiek kłopotów. Ostatnio fucha dyplomaty nie należała do najbezpieczniejszych, a jeden taki osobnik siedział tuż obok, na wyciągnięcie ręki.
- A co, nie lubisz zupy, plucia czy posuwania? - z mina niewiniątka i błyskiem w oku, odpowiedziała pytaniem na pytanie.

-Lubię, szczególnie posuwanie! - Jeremy strzelił taką gafę, że ze wstydu omal nie zapadł się pod ziemię. W tym zawodzie nie powinno się mieć niewyparzonego języka, a jednak nawet specjalista od kontaktów z prasą może się pomylić.

Reakcją na jego dość niespodziewane wyznanie, była salwa gromkiego śmiechu. Constance rechotała, opierając głowę o zagłówek tylnego siedzenia.
-To bardzo interesująca informacja, panie Newport… wydusiła z siebie po dłuższej chwili, starając się zachować powagę. Dyszała ciężko, a jej ciałem raz po raz wstrząsał tłumiony chichot.- Czy jest jeszcze coś, czym chce się pan ze mną podzielić? Ulubiona konstelacja, okoliczności przyrody?

-A wie pani, strasznie lubię gwiazdozbiór Krzyża Południa, niestety w Pakistanie nie mamy okazji go oglądać… - próbował wyjśc z twarzą Jeremy. Jego policzki mocno się zaczerwieniły, a bicie serca przyspieszyło. -W ogóle to uwielbiam patrzyć w nocne niebo.

- Jeremy, Jeremy... - uniosła teatralnie oczy ku sufitowi..Gość coraz bardziej się jej podobał. Nie był aż tak sztywny, jak na oficjalnych spotkaniach. Trochę obawiała się, że wyciągnie go z ambasady tylko fizycznie i przez kilkadziesiąt minut będzie zmuszona znosić towarzystwo drewnianego kloca. Życie jednak potrafiło zaskakiwać w pozytywny sposób. - Wiesz o jaką konstelacje mi chodziło, cwaniaczku. Nie wykręcaj się sianem...chociaż powiem szczerze, że nie spodziewałam po tobie duszy romantyka. Lubię romantyków. .- zakończyła, ponownie łapiąc z dyplomatą kontakt wzrokowy. Ograniczona przestrzeń samochodu nie pozwalała na ucieczkę, a to ułatwiało wiele spraw.

-Jak widzisz życie potrafi zaskakiwać. - Jeremy zdawał się czytać w jej myślach - Ale romantyzm to rzecz względna. Nicole romantykiem raczej by mnie nie nazwała - Przypomniał Constance o swojej narzeczonej, dając tym samym znak, że ceni sobie lojalność w związku. Niech mnie piorun trzaśnie, przecież Nicole jest moją jedyną miłością! Ogarnij się chłopie! - pomyślał.

- A jakiego określenia użyłaby zamiast tego? - dziennikarka w najmniejszym stopniu nie wyglądała na zmieszaną, wręcz przeciwnie. Uśmiechała się jakby bardziej zębato.- Ach, te twoje uniki, Jeremy. Boisz się odpowiedzieć na to pytanie bez adwokata,?

-Hmmm… - zamyślił się - Wypominałaby mi, że za rzadko przynoszę kwiaty, że nie wychodzimy do teatru… bo ciągle jestem zajęty. Może pracoholik? Ponarzekałaby jak to ma w zwyczaju, a po kilku godzinach znowu bylibyśmy “wielkimi kochankami” - Powoli zbliżali się do restauracji. Brodaty kierowca szukał miejsca do postawienia samochodu.

Morneau parsknęła, unosząc się lekko w fotelu, by sięgnąć do tylnej kieszeni spodni. Naiwni romantycy… myślała, że ten gatunek już dawno uległ totalnej zagładzie, pozostawiając po sobie jedynie mdły ślad w postaci zatartego wpisu w Czerwonej Księdze Gatunków Zagrożonych. A może to ona miała problem, wiecznie szukając podtekstów i drugiego dnia w ludzkim zachowaniu? Subtelnych jak drgnięcie powieki sygnałów, że osoba z którą rozmawia kłamie, a szeroki uśmiech jest tylko fasadą za którą kryje się wykrzywiona pogardliwie morda demona z najgorszych koszmarów. Wszyscy kłamali, nikt nie grał w stu procentach fair i zawsze w kryzysowej sytuacji do głosu dochodził instynkt przetrwania, karzący wspinać się ku powierzchni po stosie trupów.
- Palisz? - rzuciła nagle, wyciągając w kierunku Newporta paczkę papierosów.

-Staram się unikać. Ale okazyjnie zdarza mi się. - wyciągnął rękę po papierosa - Skoro tak dbasz o “nieplucie do zupy” - zaśmiał się Jeremy - to czy nie przerażają cię skutki uboczne palenia? Wolałbym aby dzień w dzień pluto mi do zupy, niż gdybym musiał palić codziennie jedną-dwia paczki… Widziałaś kiedyś płuca palacza, poszukiwaczko wiedzy?

- Skoro już coś ma mnie truć, niech będzie to wybrana przez mnie substancja, dostarczana do organizmu w sposób jaki sama wybiorę - mruknęła niewyraźnie, podtykając dyplomacie pod twarz płonącą zapalniczkę. Poczekała aż jego papieros zatli się porządnie i dopiero podpaliła swojego - Zdrowa żywność i takiż tryb życia to tematy-rzeka. Co tak naprawdę jest zdrowe w dzisiejszych czasach? Modyfikowana genetycznie żywność, ekologiczne uprawy obok autostrad, a może ryby z zatrutych ściekami zbiorników wodnych? Głupi tuńczyk na przykład. Jego mięso w dużej ilości jest trujące dla ludzi, bo zawiera rtęć. Nawet oddychanie nie jest zdrowie, biorąc pod uwagę ilość toksyn, spalin i metali ciężkich, produkowanych masowo przez fabryki, samochody i całą resztę ludzkich wynalazków. Dodaj do tego wycinanie lasów deszczowych w Ameryce Północnej, topniejące lodowce - otrzymasz obraz w jak zdrowym świecie przyszło nam żyć. Plucie do zupy to zwykłe, ludzkie skurwysyństwo na które nie muszę się godzić. Nie chcę się godzić, to mój wybór. Podjęłam go będąc zdrową na ciele i umyśle...poza tym lubię palić - zaciągnęła się porządnie i wypuściła chmurę dymu ku sufitowi.
- To mnie uspokaja...wtedy mniej gadam. [/i]

-Ty to jesteś wygadana kobieta. Nie dziwne, że pracujesz w New York Times. Według mnie potrafiłabyś przegadać niejednego polityka. Nigdy nie ciągnęło cię do wielkich afer, skandali, korupcji i adrenaliny? Akurat może i adrenaliny dziennikarstwu odmówić nie można, sam coś o tym w końcu wiem. Powiedz mi jaka jest twoja specjalizacja - obyczajówka, stosunki międzynarodowe, czy może jeszcze coś innego? - Jeremy widział, że w dyskusji ma małe szanse z Constance, dlatego wolał szybko zmienić temat. Rozklekocze mi się tu na dobre, gaduła jedna!

-Czasem żebym się zamknęła, trzeba mi po prostu zatkać usta - parsknęła, otwierając drzwi auta. Wysiadła z gracją...i na tym rumakowanie się skończyło. Nagła zmiana pozycji zaowocowała falą potężnych zawrotów głowy. Kobieta musiała oprzeć się plecami o bok samochodu, by nie pogubić zębów na chodniku. Drżącą dłonią podniosłą papierosa do ust i zaciągnęła się, czekając aż dyplomata ustali ze swoją ochroną wszelkie proceduralne pierdoły.

-Ale jedno to muszę ci przyznać. Poczucie humoru masz świetne - powiedział. -To jak chłopaki, zostaniecie przy samochodzie, czy jak? - rzucił do kontraktora.
- Idę do restauracji. Dajcie mi kilka minut na usadowienie się na dogodnej pozycji, a potem ruszajcie. Lepiej żeby nikt nie kojarzył, że jestem z wami. Poruszanie się incognito wielokrotnie potwierdziło swoją przydatność - w razie czego mogę działać z zaskoczenia. Usiądźcie tak, abym miał was na widoku - odpowiedział Lance.
-Okay. Chodźmy Constance

Spędzili razem przyjemny wieczór, rozmawiając o prywatnych sprawach, problemach, zainteresowaniach. Jeremy najwyraźniej podobał się Constance, nietrudno było to zauważyć.

-Więc jakie ma plany na dzisiejszy wieczór mój attaché? – położyła swoją dłoń na ręce Jeremy’ego
-Jeremy planuje wynająć hotel... – uśmiechnął się szeroko dyplomata
-Uuu zobaczymy czy Nico...
-Ciii, nie chcę słyszeć nic o Nicole – przerwał jej zdecydowanie
-O, Pan Newport poczuł wyrzuty sumienia?
-Wyrzuty sumienia pana Newporta zostały przytłumione przez pożądanie – mrugnął lewym okiem – To pospieszmy się, bo noc krótka – kiwnął głową na kelnera

Rachunek wyniósł 240 dolarów. Razem z napiwkiem Jeremy wydał 300. Ale potrawy były przednie, alkohol wyborny, a dziewczyna jedyna w swoim rodzaju. Zapłacił kartą, po czym wstał i dał znać Lance’owi, że już wychodzą.

-Gdzie jedziemy panie Newport? – spytał się Lance, gdy ten pakował się do samochodu
-Capital Hotel, to niedaleko

Chwiejnym krokiem, trzymając się za rękę z Constance, Jeremy szedł korytarzem hotelowym. Szukał na drzwiach numeru 308. Gdy znaleźli się już pod drzwiami, Jeremy zauważył, że nie ma karty.
-Głuptasie, przesadziłeś z whisky. Ja wzięłam kartę. – otworzyła drzwi i zapaliła światło – Rozbieraj się – rozkazała
-Spoookojniee, mamy duuuużo czasu – ostatnia szklaneczka Jacka Danielsa dawała o sobie przykry znak

Constance pomogła się rozebrać Jeremy’emu, po czym ten rzucił się z impetem na łóżko. Minutę później ona do niego dołączyła i spletli się w miłosnym uścisku. Obraz Jeremy’ego był nieco rozmazany, ale zauważył na jej ciele liczne siniaki i zadrapania. Poza tym skóra na lewej ręce, zaczynając od karku, a na śródręczu kończąc, pokryta była bliznami po oparzeniach. Co zdziwiło Jeremy’ego na szyi miała wytatuowanego asa pik, na tle czerwonej tkanki mięśniowej i strzępów skóry. Sprawiała wrażenie dzikiej, nieokrzesanej wojowniczki, niebojącej się niebezpieczeństw i bólu.

Około 1 w nocy, po niezwykle udanym wieczorze, zmęczona parka postanowiła wracać do swoich domów. W samochodzie czekał na nich Lance. Jeremy zauważył, że kontraktor jest nieco rozbawiony nocnym wypadem „paczki”.

Po powrocie do domu od razu rzucił się do łóżka, budząc śpiącą Nicole. Przytulił ją i pocałował w policzek. Jutro będzie musiał tłumaczyć się z późnego powrotu... Ale teraz wydawało się, że blondynka chce jedynie spać, odpychając go od siebie.
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White

Ostatnio edytowane przez del martini : 15-03-2015 o 18:58.
del martini jest offline  
Stary 15-03-2015, 17:56   #35
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Pisane z Pipboy'em i Leminkainenem

-Islamabad, ani chwili nudy. Dobra chłopaki koniec sightseeingu idziemy pozwiedzać pieszo.
Marek zrobił szybkiego brasschecka i wysiadł z samochodu.
- Mark, chroni nas pancerz tego cudeńka. Może przejedziemy pasem dla karetek? Wiem, że nie widać czy wybuch uszkodził wiadukt, ale podjedziemy wolno, w porę zauważymy czy przed nami jest droga czy urwany asfalt i kilka ładnych metrów w dół - zaproponował Lance.
-Szyba popękała, gówno widać a jej wytrzymałość spadła wątpię czy wytrzyma ostrzał. Do tego hummer rzuca się w oczy jak pryszcz na dupie top modelki. To auto to pułapka.
Marek zabezpieczył broń i kolbą rozwalił to co zostało z przednich szyb
Lance wysiadł z pojazdu i zatrzasnął drzwi, po czym zaczął powoli poruszać się ku miejscu eksplozji, starając kryć się za samochodami, aby był jak najmniej widoczny. W obecnej sytuacji nie mógł przewidzieć kto zacznie do niego strzelać, więc zamiast szukać zasłony kryjącej go z jednej strony, wolał aby nikt go nie zobaczył.

Z wburznej wybuchem chmury dobiegły ich odgłosy wystrzałów. Czasem kilka pojedynczych, raczej z jakiejś broni krótkiej. Czasem jakaś krótsza seria jak z Kałacha. Nie mogło się strzlelać więcej niż kilka sztuk broni w tej chwili.
-Dobra, zjedź na przeciwny pas, przygotujcie się do szybkiego opuszczenia samochodu
Siedzący za kierownicą humvee Holender skręcił na pas bezpieczeństwa i podjechał do idących pieszo Marka i Lance’a. Powoli poruszali się w kierunku strzelaniny.
Widoczność była słaba - jak w gęstej mgle, na około 15 - 25 metrów. Wkrótce dostrzegli przesunięty i przechylony na bok autobus, ten z gliniarzami. Plus dwa radiowozy, które stały na kolach ale wydawały się być przesunięte. Wewnątrz autobusu poruszała się jakaś sylwetka człowieka. Szła środkiem i od czasu do czasu strzela. Wówczas przez moment widać było rozbłysk z lufy pistoletu. Przy wejściu do autobusu stał cywil z kałachem. Chyba usłyszał coś podejrzanego bo patrzył mniej więcej w stronę wiaduktu i coś krzyczał ponaglająco do tego w środku.
Lance przyklęknął na zdrowej nodze, kryjąc się za stojącym w korku samochodem i przełączył broń w tryb ognia pojedynczego. To, co się działo nie podobało mu się, ale przed oddaniem strzału wolał być pewien, że otwiera ogień do bandytów/rebeliantów, nie do cywili.
Człowiek z kałachem chyba usłyszał albo zobaczył nadjeżdżajacego hummera bo coś krzyknął głośniej i wywalił do niego z kałacha cofając się jednocześnie. Pojazd oberwał bo słychać uderzenia o metal. Ale dwóm kontraktorom w środku chyba nic się nie stało. Facet w autobusie oddał również w kierunku humvee kilka strzałów po czym rzucił się do ucieczki. Osobnik stojący do tej pory w wejściu przesunął się kilka kroków a znajdujący się w środku ruszył do drzwi. Najwyraźniej zamierzali dać dyla.
Kiedy “uzbrojony cywil” nacisnął spust trzymanej w rękach broni, natychmiast znalazł się w położeniu nie do pozazdroszczenia. Gdyby rzucił kałacha i udawał cwaniaka “ja tu tylko przypadkiem a tą spluwę znalazłem”, byłoby inaczej. Jednak najwyraźniej nie był jeszcze tak sprytny jak jego pobratymcy z Afganistanu. Lance wymierzył do uciekającego i wypalił. Następnie wziął na cel wyjście z autobusu i czekał na kto się tam pojawi.

Kontraktorzy w pojeździe wrzucili na wsteczny i odjechali z piskiem opon by zniknąć z widoku. Mark i Lance zostali we dwóch. Cywil z kałachem najwyraźniej nie zauważył ich wcześniej, bo zdawał się byś zaskoczony strzałami. Dostał od obu ochroniarzy po kilka kulek, przewrócił się z wrzaskiem i leży w kałuży krwi. Drugi - z pistoletem - w tym czasie zrezygnował z drzwi i wyskoczył przez wybitą przednia szybę autobusu, znikając z pola widzenia. Pojawił się bięgnąc zygzakiem chwile później w wybitych oknach autobusu. Widać go było niewiele więcej niż machającą podczas biegu głowę. Gdzieś z oddali odezwał się też zapalany silnik pojazdu.
“Spryciarz!” - pomyślał Lance widząc uciekiniera. Podstawowym problemem sprawiającym, że cel był trudny do trafienia nie autobus, tylko jego pasażerowie. Kontraktor nie wiedział, czy ktoś w środku przeżył, jednak nie widział żadnego ruchu, więc zaryzykował założenie, że nikt nagle się nie podniesie i nie wejdzie mu na linię ognia. Podniósł lufę AK, ustawiając przełącznik na ogień ciągły, błyskawicznie wymierzył i pociągnął za spust, wypuszczając krótką serię. Głowa uciekiniera wręcz eksplodowała, po uderzeniu pocisków. Chwilę później dal się słyszeć pisk opon - jakiś pojazd ruszył gwałtownie i szybko się oddalał. Lance podszedł szybkim krokiem do autobusu i wyjrzał zza niego, ale nie zobaczył tablic rejestracyjnych wozu. Teren wokół wyglądał spokojnie, więc kontraktor zabezpieczył broń i rozejrzał się wokół autobusu i z ciekawości zajrzał przez wybite szyby do środka. Nie wszedł do wnętrza, nie chcąc zacierać śladów, które będą wkrótce zbierali miejscowi kryminalni.

Gdy zaspokoił swoją ciekawość, zbliżył się do miejsca wybuchu, aby oszacować zniszczenia, a następnie zatelefonował do TOC aby zdać wstępny raport.


Chwilę temu dostał telefon od Newporta. Był potrzebny do nieplanowanej ochrony. Lance musiał zadzwonić do dowódcy i ustalić wszystkie szczegóły, a podejrzewał, że Hastings nie będzie zachwycony.
- Według umowy, attache miał nas informować z wyprzedzeniem, przynajmniej 24 godziny przed jakąkolwiek akcją wymagającą naszej interwencji. A jest to po pierwsze, dobra praktyka, po drugie, najrozsądniejszy sposób postępowania w obecnej sytuacji, zważywszy na to, że White leży w kostnicy a ludność w Islamabadzie jest coraz bardziej wzburzona – przełożony załogi Dragon-17 nie krył złości. – Czy możesz mi łaskawie wyjaśnić, której części „z wyprzedzeniem” wasz pryncypał nie zrozumiał? W zasadzie, niech jedzie gdzie chce. Przygotuj mi na cito trasy przejazdu, strefy bezpieczeństwa i kryptonimy na poszczególne etapy drogi. Dasz radę, w końcu to nie jakaś oficjalna, nagłośniona wizyta u Ruskich tylko spotkanie z prasą.
- Jest jeszcze jedna sprawa…
- Co, nos ci wytrzeć, Styx?
- Czy nasi spece od intela mogą sprawdzić tą Constance Morneau? Pracuje dla NYT.
- Podejrzewasz?
- Nie, po prostu lubię dużo wiedzieć.
- Załatwię to. Bez odbioru.



Lance zerknął kolejny raz na szwy na nodze. Wyglądały solidnie, a rana zaczynała się goić, choć wcale nie przestała jeszcze boleć. Kontraktor spojrzał na leżące przed nim przyrządy, westchnął głęboko i po mantrze „no dalej, uda ci się”, zabrał się do pracy. Chwycił grzebień i rozczesał brodę, następnie włosy, które zaczesał do tyłu i ułożył za pomocą pianki. Zajęło mu to ponad kwadrans – zmierzwiony zarost i fryzura dość skutecznie opierały się przywróceniu ze stanu neandertal do akceptowalnej formy homo sapiens. Lance założył lekki kevlar, bordową koszulę, szelki z kaburą, czarny, przewiewny garnitur, po czym sprawdził pistolet i wsadził go pod pachę. Przyjrzał się swojemu odbiciu w lustrze.
- Od biedy ujdzie… – mruknął. Przynajmniej powinni wpuścić go do eleganckiej restauracji.
Bez płyt balistycznych, kałacha i kamizelki taktycznej, po zimnym prysznicu i doprowadzeniu się do porządku, Styx poczuł się dużo lepiej. Nawet wszechogarniająca spiekota nie przeszkadzała mu tak bardzo, gdy nie nosił dwudziestu kilogramów sprzętu. Kilka razy przejechał szczotką po butach, czyszcząc je z kurzu i był gotów do wyjścia. Dziś wieczorem zapowiadała się akcja wyjątkowo low-profile. Lance łyknął zapisane przez łapiducha proszki, wziął jeszcze dwa zapasowe magazynki, zwitek kilkunastu tysięcy rupii oraz 200 dolarów i zszedł do samochodu.

Przyjrzał się z zainteresowaniem przybyłej brunetce, przewiercając ją wzrokiem i zwracając uwagę na wszystkie ważne szczegóły. Ubiór, sylwetka, sposób poruszania się, tyłek, akcent, nogi, czy w jej torebce da się ukryć broń, czy to na pewno Morneau, czy Newport weźmie ją na warsztat… I tak dalej.

Restauracja była naprawdę widowiskowa. Nie dało się znaleźć lepszej lokalizacji aby zabrać kogoś na romantyczną kolację. The Monal Restaurant mieściła się na kilku przestronnych tarasach pod otwartym niebem. Panorama zapierała dech w piersiach - ze wzgórza widać było światła stolicy, całe miasto było jak na dłoni.
Lance porozmawiał z maitre d’, kilka tysięcy rupii zmieniło właściciela i kontraktor już siedział przy stoliku, który sobie upatrzył. Miał świetny widok na wszystkie wejścia na taras i mimo że nie mógł podziwiać widoku, to jego pozycja zapewniała mu maksymalne możliwości działania. Dłonią sprawdził grubość blatu stołu - fakt, czy mebel można traktować jako dodatkową osłonę podczas strzelaniny stanowił wartościową informację. Kontraktor przyjrzał się znajdującemu się nieco powyżej tarasów budynkowi, w którym mieściły się kuchnie. Było tam kilka okien, na szczęście wszystkie oświetlone, a znajdujące się wewnątrz sylwetki członków personelu jak i ich ruchy były doskonale widoczne. Nie zauważywszy nic podejrzanego, Lance wysłał sygnał Newportowi. Chwilę później attache zjawił się z dziennikarką. Styx zamówił przystawkę, podziobał ją trochę widelcem, pozwolił tez sobie na główne danie, lecz nie koncentrował się zbytnio na jedzeniu. W końcu był w pracy.

Po romantycznej kolacji, pryncypał zapowiedział kolejną zmianę planów, co przestało już dziwić Lance’a. Kontraktor wykonał kilka manewrów mylących, sprawdził czy nie są śledzeni, po czym zawiózł parkę do wskazanego hotelu. Najpierw objechał go dookoła, następnie zaparkował. Wszedł do budynku, rozejrzał się po korytarzach, porozmawiał z obsługą. Zachowując dyskrecję, unikał Jeremy’ego i Constance nawet w lobby - wszedł kilka minut po nich, zrobił rekonesans i wrócił do głównego holu przy recepcji, gdzie rozsiadł się wygodnie i zajął obserwacją ludzi, którzy o późnej porze wracali z imprez. Wyciągnął komórkę i posługując się ustalonymi wcześniej kryptonimami przekazał informacje o obecnym położeniu i planowanym czasie powrotu do mieszkania Newporta.

W sumie Jeremy był zarówno pryncypałem jak i zleceniodawcą, więc wymagał dyskrecji na mocy podpisanej umowy. Lance zastanawiał się, czy attache też będzie dyskretny i nie palnie czegoś podczas schadzki. W końcu znał całkiem nieźle procedury operacyjne kontraktorów, nazwiska, strefy bezpieczeństwa, pojazdy. Nie wspominając już o tajnych sprawach ambasady. Styx miał nadzieję, że Newport będzie trzymał język za zębami, lub chociaż zaznaczy, że wszystko co powie jak będzie w Morneau należy traktować jako poufne.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 16-03-2015, 00:31   #36
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Islamabad; ambasada USA; wt; 2017.06.04 godz 10:15; 21*C




Jeremy Newport



Zawód dyplomaty nie kojarzył się powszechnie z jakimś szaleńczym tempem czy Boże broń z czymś niebezpiecznym. Zazwyczaj kojarzył się z jakimiś bankietami z udziałem różnojęzycznych, elegancko ubranych i dostojnych ludzi wymieniających ze sobą profesjonalne usmiechy z nienagannymi manierami. Ale to było jak marzenie czy sen. Przynajmniej tu i teraz w Islamabadzie. Obecnie wygladało na sytuację podobną do tej z tonącego okrętu, gdzie każdej godziny demonstracje i rozruchy mogły się przerodzić w wojnę domową podsycane zainteresowaniem światowych supermocarstw. To zaś uświadamiało wszystkim, że ogień rewolucji czy wojny, zasilany zagranicznymi pieniędzmi i sprzętą może się palić naprawdę wysokim i jasnym płomieniem wzajemnych niesnasek i nienawiści i spalić na popiół naprawdę wiele i wielu. Nie było więc dziwne, że ludzie szukali ratunku lub zachowawczo próbowali opuścić ten niebezpieczny teren.

Nawet miejscowe media donosiły, że część mieszkańców stolicy próbowały choć częsciowo się wyratować. Wysyłano głównie dzieci i do rodzin poza miastem. Z powodu rozruchów część szkół i tak była zamknięta, gdzieniegdzie ciężko było się do nich dostać tak nauczycielom jak i dzieciom lub po prostu rodzice bali się posyłać swoje dzieci do szkoły. Wyjscie jednak na ulice faktycznie obecnie mogło zakońćzyć się czymś nieprzyjemnym nie tylko dla dzieci. Jeden z taki reportarzy z parą rodziców było zamieszczonych w dzisiejszym "Głosie Islamabadu" przeprowadzony przez niejakiego Ramiz'a Mirza z państwem Azzi opowiadający o ich obawie o los dzieci i własny. Strach było wychodzić im na ulicę nie mówiąc o posyłaniu dzieci. Jeszcze w tamtym tygodniu odwozili je do szkoły ale obecnie nawe tak nie chcieli ryzykować więc obecnie dzieci zostały w domu. A jeśli sytuacja się nie poprawi zamierzali wysłać je do rodziny na prowincji tak jak już wczoraj uczynili to ich sąsiedzi. Artykuł zwracał uwagę na los przeciętnych mieszkańćów stolicy i przedstawiał ich punkt widzenia na obecne wydarzenia. Zdecydowanie przeważała w nich obawa i niepewność jutra oraz troska o los swoich bliskich.

To było jednak dla Jeremy'ego tylko tło dzisiejszej styuacji w mieście. Obecnie sytuacja nie wyglądała zbyt różowo tak samo jak wczoraj i generalnie pogarszała się wręcz z każdą godziną odkąd zaatakowano lądujący transportowiec Amerykanów. Ale po interesującym wieczorze i upojnej nocy spędzonej z dziennikarką która okazała się jednak nie tak wredną wiedźmą na prywatnej stopie a także skorej do kosmatych przygód niezależną kobietą o ciekawym tatuażu, niewidocznych na co dzień bliznach i zdrowo rozsądkowym podejściu do spraw lojalności w zwiazakch, przynajmniej cudzych miał obecnie werwę by stawić czoło nowym przeciwnościom.


---



Dziś czekała go cała masa zadań. Dalszy ciąg negocjacji z Pakistańćzykami wzgledem uzbrojenia. Postawili w końcu wczoraj swoje konkrety i teraz piłka była po ich stronie. Musieli zrewanżować się włąsnymi konkretami by była dalsza podstawa do dyskusji. Można było pobawić się w jakieś półsłowka i mdłe obietnice ale to groziło powstaniem wrażenia, że Ameryka nie traktuje poważnie swojego Pakistańskiego pratnera i popchnęło by ich w stronę którejś z pozostąłych dwóch stolic. Chcieli ten nowoczeny sprzęt saperski i przeciwlotniczy i tego typu technologie. Chcieli też mieć możliwość produkcji ich we własnych fabrykach co uczyniłoby ich niezależnymi od amerykańśkich dostaw. Choć wdrożenie takich projetków potrwałoby z rok, czy dwa a może i parę lat. Strategicznie jednak założenie było całkiem logiczne. W końću ich fabryki były w stanie wyprodukować nowoczesne czołgi, samoloty czy rakiety balistyczne z głowicami nuklearnymi więc po otrzymaniu "przepisu" mogłyby wypordukować sprzęt o jakim była mowa. Pozostawało pytanie czy Amerykanie zgodzą się na ten krok. Manning zdążył zasiegnąć języka w Waszyngtonie i generalnie nie było sprzeciwu przed samym pomysłem. Waszyngtonowi zależało na utrzymaniu przy sobie jednego z silniejszych i dotąd stabilniejszych sojuszników w regionie. Jednak diabeł tkwił w szczegułach. Detale co i jak i na jakich warunkach mieli wynegocjować ludzie na miejscu czyli w praktyce Manning, Adams i Newport.


---



- Przypominam wam panu, że nasz park maszynowy składa się obecnie z czterech maszyn: jednego Cuguar'a i trzech humvee. Resztę pojazdów użycza nam pakistańska armia i nie ma wśród nich śmigłowców. - rozmowa z maj. Colemannem zaczęła się dość cierpko gdy Jeremy przedstawił swój pomysł użycia Kontyngenciarzy do misji w górach poza miastem. - Swoją drogą panie Newport wy, dypolmaci macie jakieś dziwne zachcianki. Najpierw musze oddelegować jedną drużynę do chronienia wam tyłków a teraz chcecie jakieś śmigłowce na zamówienie i pewnie kolejną drużynę. Może tak zamiast brać i brac coś byście dali od siebie co? Ten śmigłowiec to faktycznie dobry pomysł i by nam się przydał. Ale na tą chwilę nie mamy żadnego bo to miała być misja pokojowa we współpracy z siłami miejscowymi. Ale sytuacja się zmieniła i obecnie wykonanie pierwotnych zadań uszczuplonymi siłami jest naprawdę trudne. - podsumował swoim niechętnym ale stanowczym głosem oficer wydzielonego oddziału USRRF zwanych na co dzień Kontyngenciarzami. Ostatecznie Jeremy z trudem namówił go na użyczenie swoich ludzi ale pod warunkiem załatwienia śmigłowca bo on sam siebie faktycznie żadnym nie dysponował.

- No ja wiem, że na filmach to można na taki numer rakietkę komuś posłać ale tu i teraz to nie ma tak pięknie Jeremy. - Mike Brandon zaś znacznie rozwiał nadzieje Jeremy'ego na szybkie i sprawne przechwycenie i namierzenie tubylca. Owszem skoro telefon był włączony i w zasięgu mógł go namierzyć. Ale bardziej kierunek i namiar. Przybliżając problem techniczny mógł podać najbliższy nadajnik który przesyłał sygnał z telefonu. Nawet w mieście to dawało dość ścisły ale jednak obszar a nie punkt. Na takim pustkowiu jak dzwonił ten cały kozi poganiacz to juz dawało całkiem spory obszar. Obecnie miał namiar w pobliżu miasta Chitral. Było to niedaleko afgańskiej granicy i w linii prostej około 250 km a po drogach, pakistańśkich, górskich drogach, to jakieś 400 - 500 km.


---



W nocy jednak ta cała Conie, która okazała się całkiem mało niedostępna i ognista co kompletnie nie pasowało do pierwszego raczej odpychającego wrażenia jakie na nim wywarła udowodniła jednak, że potrafi być jak najbardziej zaskakująca. Gdy już wychodzili z hotelu pod dziennikarką nagle osunęły się nogi i gdyby nie dwójka pobliskich mężczyzn wyłożyłaby się pewnie jak długa na podłodze. Sytuacja wyglądąła poważnie. Bo choć nie dokońca "odpłynęła" nie była w stanie ani samodzielnie wstać ani choćby wybełkotać cokolwiek sensownego. Przewalała tylko słabo oczami i trochę ruszała głową. Styx który przy niej przykleknał, zobaczył małe plamki popękanych żyłek w jej gałkach ocznych widząc wcześniej jej fotki z wczorajszego nocnego wysadzenia Globemastera dodał w swoich rachunkach dwa do dwóch. Najwyraźnien podczas wybuchi tego jełopa z jego napakowaną materiałamu wybuchowymi firgonetką była w specyficznej odległości. Może była wystarczająco daleko by nie doznać poważnych obrażeń, może poza dwoma czy trzema odłamkami ktore przecięły jej twarz i ramiona nie poszatkowało jej wnętrzności ale fala uderzeniowa musiała być na tyle silna, że przeszła przez wodniste ciało nicując ne na wylot. Mogło się to objawiać krwawieniami wewnątrznarządowymi i to neikoniecznie mikro nawet jeśli na zewnątrz wyglądało, że wyszło się z opersji cało. No albeo wstrząśnieniem mózgu które chyba właśnie przechodziła. Wkrótce dobiegł do nich też recepcjonista przestraszony tym widokiem. Uspokoił wszystkich mówiąc, że już wezwał ambulans i wystarczy na niego poczekać. Jednak wizyta w szpitali wydawała się świetnym pomysłem dla powoli wracajacej do przytomności Conie. Jednak w szpitalu trzeba by podać jakieś dane, rejestrowano czas przybycia, trzeba było powiedzieć co się mniej więcej poszkodowanemu przytrafiło i generalnie przebyć całą procedurę przyjecia na nocny dyżur. Nieprzytomna kobieta była zdana w tym momencie na łaskę otaczających ją mężczyzn.


---



Ale to było wczoraj. Dziś rano Nicole była trochę zdziwiona czemu wrócił tak późno. Pogłaskała go po policzku, przejeżdżajac swoja elegancką dłonią z jego policzka na włosy i potem na kark pytając czy znów sie coś przydarzyło i czy znów ktoś próbował go zabić. Wyczuwał, że jest zaniepokojona jego losem i niezadowolona, ze jej nie uprzedził. Wiedział, że musi wymyślić coś dobrego bo jak coś chlapnie i jej się przełączy z trybu "cudownej kochanki" na "profesjonalną reporterkę" to będzie mu się cieżko wywinąć sianem.


---



Danny o skandynawskim nazwisku i przystojnym obliczu okazał się całkiem porządnym wykonawcą polecenia Jeremy'ego. Pojechał na lotnisko, spotkał się s turystami, uspokoił ich, rozdał wizytówki i numery hoteli, firm taksókarskich i tak dalej ale ja wrócił z lotniska powiedział, że to jak próbować zatrzymać kijem powódź. Przydałaby się jakaś miejscówa gdzie ich można zabrać, może jakiś autobus albo coś takiego. Bo on sam z siebie może tylko pogadać i pouśmiechać się, pokierować gdzieś na miasto ale sam z siebie nie może więcej zrobić. No a poza tym na mieście wcale nie jest wesoło i opuszczanie sektora rządowego to prawdziwy hazard dla jakiegokolwiek białasa, zwłaszcza dla Jankesa.


---



A dziś z rana znów dzwonił ten cały Ahmed i swym kalekim angielskim pytał sie kiedy ktoś przyjedzie z ambasady. Nie chciał żadnych żołnierzy na widoku. Chciał się spotkać z Newportem. Widział go w gazecie więc wie jak wygląda. Może jeszcze z "tą ładną panią obok" rzekł mając pewnie na myśli Monicę. I albo wczoraj nie do końca skumał co mu mówił Jeremy albo chyba naprawdę sądził, że spotkanie z kimś z ambasady kto odbierze ciało i da mu kasę będzie w ciągu godziny czy dwie. I dobrze, bo w tym upale ten sztywniak zaczynał już śmierdzieć a on nie ma tak dużej lodówki by go wsadzić.




Islamabad; ambasada USA; wt; 2017.06.04 godz 10:15; 21*C




Lance "Styx" Vernon



Sprawa z dwoma bombowymi zamachowcami poszła kontraktorom dość sprawnie. Dwaj zamachowcy okazali się mało rozważni i zapłacili za to najwyższą. W tym całym zamachu jedynie cel, miejsce i bomba robiły odpowiednie wrażenie. Gdyby wybuchła gdy oba łaziki z logo Blackwater przejeżdżały obok pewnie wyglądaliby jak ci gliniarze w środku.

Po dotarciu do autobusu Lance'owi jeszcze trochę przeszkadzała noga ale czas i leki robiły swoje więc odczuwał dolegliwości zdecydowanie słabiej. Choć nadal nadwyrężanie jej było kuszeniem losu o pogłębienie się kontuzji. Odjeżdżajacy pojazd był najwyraźniej za jednym z budynków w uliczce do której usilował zbiec ten z pistoletem więc będąc na miejscu i z buta "Styx" nie miał jak zapobiec jego odjazdowi. Miał za to chwilę dla siebie by obejrzeć pobojowisko.

Ten brodaty terrorysta z kałachem wyglądał dość młodo. Miał dość krótką, gęstą czarną brodę i pewnie dokonywał żywota na tym zakurzonym, rozgrzanym Słońcem asfalcie wśród bajzlu odłamków metalu, okruchów szkła i walajacych się łusek do któego powstania sie sam przyczynił. Tożsamość tego "spryciarza" z pistoletem była wręcz enigmatyczna bowiem trzy karabinowe pociski zmiotły mu wręcz głowę i teraz końćzyła się ona bezkształtna wypustką z kawałkami dolnej szczęki na której też był zarost choć bardziej właśnie zarost niż broda. Obecnie zaś zapiaszczone pbocze zalewane było czerwonymi strugami pompowanymi przez wciąż bijące jeszcze serce.

Obok niego leżala na wyglądająca na wiekową TT-etka. Ten radziecki odpowiednik Colta nadal był podobnie jak on uznawany za "kultowy" a i ceniony za swoją solidność, niezawodność i żołnierzoodporność. Nawet dzisiaj można ją było spotkać u boku pakistańskich żołnierzy czy policjantów.


Rzut oka i drugi powiedział zaś mu, że wybuch zapewne wyłączył z akcji jeśli nie wszytkich to pewnie wiekszość policjantów w autobusie a tych przy radiowozach po prostu zmiótł. Ci w autobusie byli wyekwipowaniu jak prewencja, w pochłaniające uderzenia hełmy i pancerze oraz pałki. Do tego broń boczna oraz kilka strzelb. Wybuch nie zabił wszystkich ale co najmniej kilkunastu miało rany postrzałowe głowy. Czasem wprot na czole i wówczas gliniarz siedzący za nim był zabryzgany mózgiem, krwią i kawałkami czaski swojego kolegi a czasem w skroń i wówczas przytrawiało sie to współpasażerowi obok. Mimo to posiadacze radzieckiej technologii zbrojeniowej kalibru 7.62 nie zdołali dokońćzyć tej zbiorowej egzekucji gdy para kontraktorów otworzyła do nich ogień i kilku gliniarzy wciąż dawało oznaki zycia.

Załogi dwóch hummerów nie wyszły też tak całkiem bez szwanku. Czołowe wszyby maszyn zostały robite. Do tego pierwsza maszyna zaliczyła kilka trafień w machę i mimo, że jeszcze później ruszyła zagłębiajac się w uliczny, zbliżający się wieczorny ruch to jednak nie dała rady dojechać do bazy samodzielnie i w końću cos tam jej sie zatarło, zadymiła, zaksztusiła i w końću drugi humvee musiał ja doholować do bazy. Prowadzący też ją Holender okazało się, że oberwał ale dzięki temu, że mieli twarde, bojowe pancerze widać było tylko dwie dziurki i rozplaszczone na pancernych płytach pociski. Ale gdyby ich nie miał...

Czekali na miescu z kwadrans nim przyjechały pierwsze wozy policyjne i ambulanse. Przebic się obecnie przez ulice miasta nawet pojazdom uprzywilejowanym nie było łatwo. Korek, demonstracje, wypadki, blokady czyniły jakąkolwiek trasę mało przewidywalną w tak dynamicznie zmieniajacej sie sytuacji.


---



Po dotarciu do bazy okazało się, że dzwonił ten Newport z rządaniem dodatkowego ochroniarza. Prawie, na wczoraj. Tak niepoważne traktowanie Firmy bardzo wkurzyło Hastings'a. - On myśli, że dzwoni po pizze? Widzi co się dzieje na mieście? - spytał meldującego sie u niego kontraktora gdy go wezwał by przekazać mu te bonusowe zlecenie dla Firmy.

Samo spotkanie w restauracji przebiegło jednak bez problemów. Okazało się, że amerykański dyplomata spotyka się z amerykaśką dziennikarką. Sam się bujał z jedną dziennikarką w domu więc może gustował w nich na dobre. Oboje mieli przynajmnie na tyle taktu i rozsądku by słuchac się jego zaleceń. Sama obserwacja parki nie odbiegała zbytnio od tego co można się spodziewać po spotkaniu mężczyzny i kobiety wieczorową porą w eleganckiej restauracji. Ta zaś była jedna z lepszych jakie można było znaleźć w tym mieście. Lepszych znaczy sie droższych. Normalnie byłaby pewnie pełna zagranicznych turystów, dyplomatów albo miejscowych VIPów i bogaczy. Ale obecnie, w tych nerwowych czasach jak na swoją klase to lokal świecił pustkami. Gości było niewiele a przeważali oficerowie w wyższej półki i z policji i z wojska. Czasem podobna parka do tej której pilnował. Jedynie w rogu, dość daleko, widział jedyną większą i hałaśliwą grupę rozbawionych i chyba już trochę pijanych białasów w gajerach, poluzowanych krawatach i rozpiętych koszulach. Czasem od tego rozbawionego towarzystwa dobiegał go jakieś głośniejsze rosyjskie słowo czy zdanie. On sam, budził dość czujne spojrzenia obsługi majacej na uwadze spełnić jego zamówienie. Na "dzień dobry" kelner przysunął mu krzesło i podał mu menu mówiąc, że wystarczy wezwać kogokolwiek by spełnić jego zamówienie.


---



W hotelu do jakiego zażyczyli sobie się udać "państwo" czy jak to się u nich mówiło prywatnie "paczka" dotarli po zwyczajowych obecnie kontrolach dokumentów choć tym razem tylko raz. Gdy oboje poszli na górę a Lance został sam zaczął już silnie odczuwać ostatnie kiladziesiąt godzin. Spał w ciągu dwóch dób zaledwie kilka godzin bo cały czas coś się działo. Obecnie jeszcze nie działo się mu nic nad czym nie miałby kontroli ale dalsze takie tempo wydarzeń mogło juz zauważalnie wpłynąć na jego zdolność bojową i ocenę sytuacji.

Na razie jednak przyszedł mu na telefon raport o tej dziennikarce o który prosił. Constance Ivy Morneau, lat 31, ok 170 cm wzrostu... Taa... Opis wyglądu pasował mniej więcej co widział właśnie na wlasne oczy. Urodzona w NY i tam mająca obecnie zatrudnienie w NYT. Specjalizuje się w tematach o ludzkich kryminalno - patologicznych tematach. Zaczynała od rodzimych tematów o jakiś wypadkach, pożarach, strzelaninach i tego typu sprawach. W końću chyba jednak wypłynęła na szersze wody serią artykułów z objętych wojną Somalii gdzie odważyło się pojechać dosłownie garść reporterów. Od tamtego czasu można było ją spotkać wszędzie tam gdzie świszczały kule i wybuchały granaty. Ostatnie znane miejsce pobytu to Islamabad. Było też trochę linków i do jej bloga na oficjalnej stronie NYT i do niektórych jej artykułów czy zdjęć, łącznie z tymi ostatnimi zprzed paru dni. Widział nawet te z lądowania Kontyngenciarzy gdzie razem z Markiem strzela się zza ich pikupa z bandytami.


---



Czekajac aż parka w pokojowym hotelu skończy swoje nocne pogłębianie dyplomatyczno - dziennikarskich stosunków był raczej osoamtonionym gościem hotelowym. Część gości wychodziło lub wracało do hotelu, część wyskakiwała albo pakowała sie do taksówek zdajac się na miejscowych, obytych z ruchem kieorców ale mial bardzo dobra okazję do obserwacji przelewajacych się w tę i we w tę ludzi. Jednym słowem hotel prosperował jak hotel i wszystko było jak powinno. Nawet młoda, ładna recepcjonistka o tubylczej urodzie spytała się go raz czy moze życzy sobie zamówić taksówkę albo potrzebuje jakiejś pomocy.

Starego prawie znajomego rozpoznał od razu. Szedł roześmiany i zadowolony w towarzystwie dwóch kuso obranych Azjatek. Towarzyszyło mu kilku już bardziej dystyngownie ubranych mężczyzn o równie klasycznie azjatyckich rysach choć podobnie jak trójka w centrum również byli zadowoleni i roześmiani. Szli raźno do wyjścia nie zważając specjalnie na otoczenie. Generał Saeed Zamanii, dowódca XII Korpusu z Quetty którego Lance widział wcześniej podczas swojej wcześniejszej złużby w Beludżystanie raz czy dwa, spojrzał nawet na niego przelotnie ale zajęty wsadzaniem dłoni między jedną a drugą sukienkę i rozbawiony rozmową nie zwrócił na siedzacego w rogu białasa w garniturze wiekszej uwagi.


Potem w nocy jeszcze wręcz na pozegnanie ta Morneau, odstawiła im jeszcze cyrk z omdlewaniem i zasłabnięciem. On zaś był niejako skazany na towarzyszenie Newport'owi. Więc następny ranek w domu Newportów było już trzech kontraktorów z Blackwater. Biorąc pod uwagę, że mieli do obstawienie dwie dorosłe osoby które przez większą cześć dnia poruszały się po mieście niezależnie od siebie i jeszcze dom było to całkiem spore wyzwanie nawet na ich trzech profesjonalistów.




Islamabad; dom Ramiz'a; wt; 2017.06.04 godz 10:15; 21*C




Constance Morneau



Wczorajszy dzień okazał się bardzo emocjonujący. Po wyjeździe z lotniska udała się wraz z chłopakami do szpitala. A dokladniej to Harrington ich zawiózł. Na miejscu i ona i Ramiz odczekali swoje w przybytku publicznej służby zdrowia. W poczekalni prócz zwyczajowych chorych i obolałcyh było sporo z różnymi obrażeniami. Większość wyglądała na pobicia bo dominowały siniaki i niezbyt poważne choć efektownie wyglądające krwawienia. Jednak raz nawet drzwi wejściowe wręcz "wybuchły" uderzajac o ściany gdy do środka wpadła ubrana na biało ekpia z jęczocym facetem na pędzącym łóżku na kułkach. Urdu Conie był na tyle dobre, że z miejsca zrozumiała jak któryś z paramedyków drze się z progu - Mamy postrzał w brzuch! Sala juz wolna?! - to czy sala jest wolna czy nie, było całkiem poważnym obecnie zgadaniniem. Szpital kumulował w sobie wszelkie nieszcżęscia, pechy, szkody jakie obecna sytuacja wyrządzała każdej swojej nerwowej godziny mieszkańcom tej wielomiloionowej, spalonej słońcem metropolii.

Trójka dziennikarzy czekajac na przyjęcie miała okazję przysłuchać i naoglądać się mniejszych i większych ludzkich tragedii. Ktoś uciekał samochodem prze demonstrantami i władował się w jakiś słupek. Zaliczył całkiem niezłe, krwawe zbliżenie z kierownicą. Kogoś innego spałowali gliniarze a drugi obok oberwał od nich z bliska gazem w twarz. Teraz wyglądała jak poarzona jakimś kwasem od mieszaniny wydzielin spływających z wszelakich otworów na niej. Jakaś laska dosłownie zaliczyła strzała kwasem w twarz od przejeżdżajacego motocykla. Pewnie za to, że "bezwstydnie" łaziła po europejsku czyli z odkrytą twarzą, głową i ramionami. Część społeczeńśtwa bowiem u turystek z Zachodu czy Japonii była skora do akceptacji takich kobiecych fanaberii ale nie we własnym pdowórku.

- Scheiße! - te obce słowo mimo nieustępującej od rana migreny wyłowiła z tłumu pojekiwań, kłótni, płaczu i rozmów. Mówiącego zlokalizowała bez trudu bowiem na tym odcinku korytarza gdzie czekali był jedynym białasem prócz niej i Harringtona. Własnie przeklął i kopnął w zdenerwowaniu ścianę po tym jak pielęgniarka odeszłą najwyraźniej informując go o czymś. Widocznie w stolicy Pakistanu utknęli nie tylko Anglicy, Francuzi i Amerykanie.

Rozmowa ze starszawym, zmeczonym choć wciąż w typoowo azjatycki sposób uprzejmym lekarzem odbyła się w dość przyjemny sposób. Zapewne miało na to wpływ, że byli białasami z zagranicy. Dr. Khan nawet rozpoznał swoją pacjentkę po nazwisku. Okazało się, że "Gruby" z lotniska to syn jego przyjaciela i nie imieszkał się pochwalić znajomym o swoim krótkim epizodzie w czasie walk na lotnisku. Lekarz nawet wygrzebał z prywatnej torby gazetę. Była to co prawda lokalna gazeta ale był w niej przedruk właśnie jej zdjęć i skromny podpis pod fotką z jej nazwiskiem o tym mówił.

Wieści medycznych tak całkiem dobrych jednak nie miał. Dość jednoznacznie stwierdził, że odłamki jakimi oberwała nie są groźnie dla zdrowia i raczej nie zostawią blizn. Pod tym wzgledem miała szczęście. Ale poza tym ma klasyczne wstrząśnienie mózgu które może sie objawić nudnosciami, zawrotami głowy, wymiotami, kłopotami z równowagą, sennością, uczuciem zmęczenia z zasłabnieciami i chwilowa utratą przytomności włącznie. Lekarstwa właściwie na to nie było. Przepisał jej co prawda jakieś witaminy, środki na migrenę i lekkie przeciwbólowe, dał skierowanie na badania krwi i zdjecie roengrenowskie co pozwoliłoby stwierdzić czy nic poważniejszego nie ma złamane czy coś w ten deseń. Jednak jedynym skutecznym lekarstwem był czas i odpoczynek. Jeśli będzie latać po mieście w upale, ganiać się z terrorystami i innymi takimi mało rozsądnymi zdarzeniami to stan raczej bedzie się utrzymywał. Może się nawet pogorszyć. Zalecał wiec odpoczynek przynajmniej przez dobę czy dwie. Jeśli mimo to jej stan nie poprawił się wówczas oznaczało, że trafiło jej sie jednak coś poważnego. Ale do tego czasu powinny też przyjść jej badania to też powinno naświetlić sprawę. Po wyjściu od dr. Khan'a okazało się, że Ramiz dostał prawie, że bliźniaczą poradę lekarską.

---


Po wieczorno - nocnej eskapadzie z Jeremy'm leżała teraz w swoim łóżku w domu Ramiz'a. On też leżał czasem snując się po coś tam po domu. Jego ścięło jeszcze w dzień i taksówką wrócił do domu więc za dużo nie podziałał. Dowiedział się tylko tyle, ż ezidentyfokowano nabój jakim zabito Whit'a. Nie podano tego jeszcze do publicznej widomości ale przekazano wiadomość Jankesom. Było to rosyjski nabój 7.62 x 54 czyli jak od standardowego kabeka Mosina. Choć biorąc pod uwagę to jak zabito ambasadora raczej kojarzył się wszystkim ze snajperką Dragunova. Jeden z bardziej populaniejszych karabinów wyborowych używanych w krajach dawnego Bloku Wschodniego i nie tylko a nawet przez miejscową armię i policję czy terrorystów. No ale na razie mieli tylko nabój. Obecnie trwały badania czy da się z niego wyciągnąć cos jeszcze. Choć skoro był pocisk była nadzieja, że da się dopasować broń z którego go wystrzelono o ile wpadłaby w łapki służb porządkowych.


---


W tej chwili była jednak tak samo jak Ramiz dośc obolała i przejawienie jakiekolwiek aktywności zdawało się strasznie trudne. Wyglądąło na to, ze wczorajsza diagnoza dr. Khana była raczej trafna jak to miała okazję sprawdzić po wczorajszym wieczorze i figlach z Jeremy'm. Czuła, że wciąż z lekka kręci jej się w głowie i na granicy słysalności szumi jej w uszach. Zupełnie jakby miała jakiegoś nieprzechodzącego kaca. Teraz jednak była w soim łóżku i czekała aż Daniel odbierze skype'owa rozmowę. Odebrał od siebie z domu, widocznie siedział przy swoim domowym biurku ale w końćy w Wielkim Jabłku było trochę po północy. Rozmowa zaczęła się jak zwykle pytał się co u niej, skąd ma te skalecznie, jak się czuje, i że Zimmermann się zmartwił jej wiadomością ale wolał nie tracić tak cennego dziennikarza w tak zapalnym miejscu. Ale oczywiscie... Jakby była tak miła i wrzuciła nawet jakiś kometarz czy wiecej zdjeć z ostatnich dni albo jakąś prognozę... W końću to dałoby się zrobić nawet z łóżka. Taak, stary piernik nic się nie zmieniał. Było zastanawiajace czy "przypadkiem" powiedział to przy Danielu wiedząc o jego komitywie z Conie czy też po prostu głośno myślał.




Islamabad; siedziba IBM; wt; 2017.06.04 godz 10:15; 21*C




Marek Kwiatkowski



Polski kontraktor uczestniczył w "przywróceniu pokoju" przy wyjeździe z wiaduktu. Razem z Lance'm i resztą kontraktorów zabezpieczał teren do przyjazdu służb ratunkowych. Razem też potem po drodze męczyli się z uszkodzonym humvee. Dalej jednak ich losy rozdzieliły się odkąd ich niedawny pryncypał zadzwonił po dodatkową obstawę na 24 h. Marek więc miał wieczór wolny ale od rana zaczął mu sę młyn.

Zebranie o 7:00 rano i trwało z godzinę. Mieli za zadanie dojechać do siedziby IBM i zabezpieczyć ewakuacę. Większość pracowników to tubylcy zatrudnieni przez amerykański oddział firmy. Jednak w tak dużej firmie zebrało się całkiem sporo Amerykanów a także obywateli innych zachodnich państw. Bogata i sławna na cały świat korporacja miała swoje możliwości i dojścia. Obecnie udało im się wyczarterować samolot który miał specjalne pozwolenie na skorzystanie z lotniska. Trzeba było "jedynie" dowieźć żywy ładunek na miejsce. Okazało się na miejscu, że jeszcze na podjeździe biurowca stoi już częściowo zapakowane dwa autokary. A sądząc po nerwowym ruchu jaki się odbywał pomiędzy nimi a biurowcem miały być wkrótce pełne. Ludzie z walizami, tobołami, plecakami, laptopami łazili w tę i we w tę.

Kontaktorzy mieli za zadanie zabezpieczyć teren przy posesji IBM by zapewnić spokony załadunek oraz przejazd na lotnisko i załadunek na samolot. Na tym ich rola się kończyła. Zadanie w normalnych czasach dość proste, bynajmniej nie wymagajace jakiejkolwiek pomocy zbrojnej ochrony ale obecnie samo przebicie się przez całe miasto można było liczyć na godzinę, dwie, albo i trzy. I to dzięki samemu ruchowi ulicznemu i blokadom.

No i korporacja dość dużą wagę przywiązywała by nikogo nie zostawiać. Mieli zgarnać wszystkich i wszystkich dowieźć na miejsce. Jakby się udało zrobić to bez strat uczestnicy mieli obiecane premie. Otoczenie kordonem posesji przez kontraktorów i ich pojazdy poszło dość sprawnie. Wokół tego uzbrojonego kordonu wytworzył się dość szybko drugi, bardziej pstrokaty i nieuzbrojony złozony z miejscowych cywili zaciekawionych tym nagłym widowiskiem.

- Hej Mark! Pozwól no tu na chwilę! - zawołał go czarnoskóry Harper, szef operacji z ramienia Blakwater. Dość szybko przedstawił problem. Jeden z pracowników nie dojechał na miejsce zbiórki przed siedzibą. Wielu się spóźniało z powodu korków i część nadal była w dordze ale wszyscy wysłali jakieś zawiadomenie albo dzwonili a pan Elligson, Christian Elligson nie. Młody informatyk miał dość chaotyczną osobowosć a do tego był zwiazany z miejscową dziewczyną i dość długo zarzekał sie, że nigdzie nie pojedzie. Jednak wczoraj zmienił zdanie no ale dzisiaj go nie ma i nie odpowiada na wezwania. A facet jest dość istotny no i nie dostaną premii jak go nie dostarczą na lotnisko. Trzeba więc wziać brykę i pojechać sprawdzić co sie dzieje i przywieźć go tutaj albo od razu na lotnisko.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline  
Stary 22-03-2015, 13:52   #37
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
- Oddając im za darmo tak zaawansowane technologie, pokazalibyśmy naszą słabość. Musimy postawić konkretne warunki. Czyli: zgadzamy się na ich żądania w zamian za rezygnację z pomocy sowieckich przyjaciół i żółtków. Oczywiście nie zgodzą się na to, więc zażądamy rezygnacji pomocy od jednego z tych państw. W ten sposób zachowamy twarz i zyskamy przewagę w tym rejonie. – Jeremy mówił spokojnym tonem, patrząc się głęboko w oczy zebranych, w tym Manninga i Adamsa. Jego propozycja zdawała się być dość rozsądna, ale nadal nie wiadomo było jak zareagują na to Pakistańczycy. Według Jeremy’ego powinni się zgodzić, szczególnie że pomoc od Stanów była wielokrotnie bardziej wartościowa niż oferta Rosji i Chin.


Pomysł ze śmigłowcem okazał się niewypałem, a jedynym sposobem na likwidację Ahmeda było usunięcie go przez snajpera podczas przekazywania pieniędzy. Ktoś będzie musiał zaryzykować i wręczyć tubylcowi walizkę z kasą, podczas gdy ukryty w pobliżu snajper wykona swoją powinność rozsadzając łeb pewnym strzałem z odległości około 200-300 metrów. Taką propozycję przedstawił Jeremy, niestety nikt nie był chętny do spotkania z Ahmedem, Bóg tylko wie jakie ma zamiary w rzeczywistości.


Po upojnym wieczorze spędzonym z dziennikarką, wracali w doskonałych nastrojach do samochodu. Nagle Conie straciła przytomność, a Jeremy odruchowo próbował ją podtrzymać. Wbrew wysiłkom dyplomaty, opadła bezwładnie na ziemię, a chwilę później przybiegł zaniepokojony recepcjonista.
- Conie, żyjesz? – kobieta nie odpowiadała – Proszę wezwać ambulans! – krzyknął do faceta wybiegającego z hotelu.
- Zrobione, będą za 5 minut.
- Lance, ty chyba znasz najlepiej zasady pierwszej pomocy – błagalnym wzrokiem poprosił Lance’a o pomoc.

W domu powinien być już kilka godzin temu, a nocna wizyta w szpitalu z pewnością nie była powodem do zadowolenia. Przyjęcie trwało kilkadziesiąt minut, a dyplomata mógł wrócić do Nicole dopiero około 2 w nocy.

Nad ranem, odbyło się przesłuchanie ze strony Nicole.
- No wiesz kochanie, miałem dużo pracy, a potem jeszcze się z kumplem urwałem na piwo, bo mieliśmy kilka spraw do obgadania, a on ma ostatnio problemy w związku. Znasz mnie, jak zawsze lubię pomagać – pocałował jej policzek i mocno przytulił. – Nie martw się, dzisiaj nadrobimy zaległości – uśmiechnął się i pocałował po raz kolejny. Hipokryta.

Turyści potrzebowali noclegu i schronienia. Ambasada musiała wynegocjować korzystniejsze warunki w jakichś motelach w pobliżu lotniska. Trzeba było podzwonić po hotelach i powiadomić turystów, ale była to praca dla co najmniej kilku osób, więc zabrał się za to Jeremy, Daniel oraz dwóch innych pracowników ambasady. Niektórzy pewnie będą żądali odszkodowania, ale był to już problem miejscowych, gdyż to oni zamknęli lotnisko.

Rano dzwonił Ahmed. Chciał spotkać się z Jeremy’m. Interes Stanów oraz prestiż w tej chwili przyćmiły niebezpieczeństwo, więc attaché musiał się zgodzić. Ale pod jednym warunkiem. Major Coleman musiał udostępnić jednego snajpera. Wtedy Jeremy mógł pójść, oczywiście z walizką wypełnioną czymś odpowiednio ciężkim. Nie było mowy o 10tys. dolarów, jedynym wyjściem była likwidacja. Jeremy postanowił na wszelki wypadek wziąć pistolet, który ukryłby wewnątrz marynarki. Monici nie chciał brać ze sobą, to byłoby za duże niebezpieczeństwo.
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White

Ostatnio edytowane przez del martini : 22-03-2015 o 17:14.
del martini jest offline  
Stary 22-03-2015, 14:33   #38
 
Leminkainen's Avatar
 
Reputacja: 1 Leminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputacjęLeminkainen ma wspaniałą reputację
Marek zawołał dwóch chłopaków i razem wsiedli w toyotę. Marek usiadł na prawym przednim siedzeniu i włożył pendrive do odtwarzacza po czym wybrał muzykę.
https://www.youtube.com/watch?v=FTbSLBOdyUY

Kierowca parsknął śmiechem i ruszyli. Powoli przebijali się przez korki w mieście ale w końcu dojechali na miejsce.
 
__________________
A Goddamn Rat Pack!
Leminkainen jest offline  
Stary 22-03-2015, 22:43   #39
 
Azrael1022's Avatar
 
Reputacja: 1 Azrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputacjęAzrael1022 ma wspaniałą reputację
Siedząc w hotelowym lobby Lance musiał znaleźć sobie jakąś możliwość zabicia czasu. Dla wprawy przeszedł się wokół budynku i po kilku korytarzach aby sprawdzić jakość monitoringu. Obejrzał okolicę, przyjrzał się wracającym późną porą gościom, odbył krótką pogawędkę z recepcjonistką, przerzucił też kilka pism, które ktoś uprzejmy pozostawił na stole. Nie było dużo do roboty, co w sumie było mu na rękę. Już miał sklasyfikować wieczór jako „nudziarstwo“ kiedy zobaczył generała Saeeda Zamaniiego, którego pamiętał z Beludżystanu. Widział go kilka razy podczas wspólnych treningów jakie US Marines odbywali z Pakistańczykami. Dowódcy zdarzyło się kilka razy wizytować takie spotkania. Z tego co Styx pamiętał, to miał dobrą opinię - wśród podkomendnych budził respekt, był nieugięty i zawsze twardo forsował swoje zdanie. Tu, w Islamabadzie, pierwszy raz zdarzyło mu się widzieć go bez munduru i w miłym towarzystwie, nie składającym się jedynie z trepów. Widać stary musiał nieco odreagować wieczne utrzymywanie armii w gotowości bojowej i wyjechał z dala od Quetty i swojego korpusu, aby nie prowokować plotek. Punkt dla niego.

Pryncypał i Constance pojawili się po jakimś czasie. Zadowoleni. Spotkanie musiało być bardzo emocjonujące, bowiem idąc korytarzem reporterka NYT osunęła się na ziemie i trzeba było ją ocucić. Lance na prośbę Newporta zabrał się za udzielanie pierwszej pomocy. Przeniósł kobietę na sofę, rozpiął guziki pod szyją, a następnie ułożył na boku podkładając poduszkę pod głowę. Sprawdził oddech i puls. Były w porządku. Następnie podniósł Morneau powieki i obejrzał białka oczu - widać było popękane żyłki. W kilku miejscach na ciele dojrzał też wybroczyny, co znaczyło że reporterka musiała być niedawno blisko epicentrum jakiegoś wybuchu... „Jasne, Globemaster i samochód-pułapka. Odważna dziewoja“ - pomyślał z uznaniem.
Na szczęście ambulans nie trzeba było długo czekać. Może życiu Constance nie zagrażało niebezpieczeństwo, jednak warto było dmuchać na zimne - obrażenia wewnętrzne potrafiły być paskudne, głównie ze względu na to, że nie było ich widać i z tego względu mogły przysporzyć problemów podczas diagnozowania.

Po powrocie do ambasady Lance przywitał się z obecną tam parą kontraktorów, którzy pokazali mu najnowsze wydanie internetowego biuletynu firmowego „Blackwater Tactical Weekly“. Był na pierwszej stronie - fotki z lotniska jak i spod Serena Hotel były dodatkiem do raportu z Pakistanu. Chłopaki oczywiście nie szczędzili mu przytyków związanych z „parciem na szkło“ i lansowaniem się w mediach, jednak wyraźnie widać było zazdrość. Gdyby to ta para kontraktorów jechała na lotnisko, cała śmietanka przypadła by im. On był tylko we właściwym miejscu o właściwym czasie.

Kiedy miał kilka chwil spokoju, zasiadł przed komputerem i sprawdził lokalne wiadomości. Interesowało go jakie są podejrzenia w sprawie strzelaniny na wiadukcie. Kto za tym stał? Dlaczego doszło do zamachu? Czemu zamordowano tylu policjantów z prewencji?
W końcu Lance poszedł spać.

Nad ranem ustalił grafik zajęć z Newportem i Nicole i dał znać w bazie, jakie były plany i ustalenia na najbliższe dni. O ile sytuacja się nie poprawi, na co nic nie wskazywało, to czekają go naprawdę nerwowe tygodnie.
 
Azrael1022 jest offline  
Stary 24-03-2015, 19:59   #40
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Poranek Morneau powitała w łóżku, z butelką wody w garści i zawrotami głowy. Czuła się jak na porządnym kacu, ale czas na użalanie się nad sobą już wykorzystała, idąc do łazienki i wywalając się po przekroczeniu progu.

Leżąc teraz przy zasłoniętych żaluzjach, wpatrywała się w ekran laptopa, oznajmiający wszem i wobec próbę nawiązania łączności. Te kilka przedłużających się sekund zajęło jej rozmyślanie, czy w ogóle warto sobie zawracać problemem obolała głowę. Constance miała masę innych zmartwień, z najnowszymi rewelacjami Ramiza na czele, ale jedno musiała przyznać: na chwilę obecną nie posiadała w NY nikogo, kim mogłaby zastąpić Hilla. Może i był momentami nie do zniesienia, orientował się jednak w sytuacji rodzinnej dziennikarki...no i Mia za nim przepadała, a nie istniał lepszy szpieg, niż przyjaźnie nastawione dziecko.
-No dawaj, nie mam całego dnia - westchnęła boleśnie, sięgając po słuchawki i wtykając je do uszu. Czekanie nigdy nie należało do jej mocnych stron.

Ekran milczał chwilę wydzwaniając sygnałem oznaczającym na czekanie na połączenie aż w końcu rozbłysnął obrazem. Ujrzała na nim młodego, ciemnowłosego mężczyznę, oddalonego o pół kontynentu, cały ocean i kilka stref czasowych. Daniel siedział przy biurku u siebie w domu. Po załatwieniu wstępnych formalności i typowej gadce koordynatora z dziennikarzem, przyszła pora na konkrety.

-Powiedz mi coś - Constance zaczęła kompletnie z innej beczki, unosząc się odrobinę do góry, by móc patrzeć na rozmówcę z w miarę pionowej pozycji - Jak ty się trzymasz? Ze starym ciężko wytrzymać nawet gdy jest spokojny...a co dopiero, gdy zwietrzy wojnę wiszącą nam nad karkiem.

- Jakoś się trzymam. - Daniel uśmiechnął się swoim niefrasobliwym uśmiechem. - Wyrastasz nam na naszą nową gwiazdę. Ale stary się wkurza jak tak dosyłasz na ostatni moment. I nie wiedzieć czemu ma pretensje do mnie. Ale nie przejmuj się, rób swoje i będzie dobrze. Masz nosa do świetnych tematów. No i te fotki! Sam Cappa by się nie powstydził. - Daniel zdawał się mówić szczerze i w swoim naturalnym stylu.

Podziękowała kiwnięciem głowy za kurtuazję, choć w głębi duszy najchętniej wyciągnęłaby ręce, zacisnęła palce wokół jego szyi i z niekłamaną przyjemnością patrzyła jak ciemne oczy robią się coraz większe, twarz czerwienieje, aż w końcu zastyga na dobre z tym jego fałszywym uśmieszkiem przyklejonym do warg. Kłamcy i obłudnicy - wszyscy tacy sami. Zupełnie jak ona. Pozostawało albo bić się w pierś i próbować zmienić, albo żyć dalej z wysoko uniesioną głową, robiąc swoje.
-Daniel…- zagryzła wargę i obróciła twarz w stronę okna, jakby się nad czymś zastanawiając, a wszelka radość zeszła z jej oblicza. Po kilku sekundach powróciła wzrokiem do ekranu - a co u ciebie? Ogólnie i nie związanego z pracą...z chęcią posłucham o czymś normalnym, codziennym. Byle bez strzałów i wybuchów. Tego akurat mam po dziurki w nosie.

Daniel poruszył się trochę niespokojnie i zerknął gdzieś pomiędzy sufitem a ścianą. - No wiesz, w sumie to nic specjalnego. - wzruszył ramionami i spojrzał ponownie na ekran. - Właściwie to poza pracą to niewiele mam tego czasu wolnego. Wszędzie się coś dzieje i całymi dniami siedzę w pracy. - wiedziała, że może być to prawda. Prócz niej managerował też kilku innych dziennikarzy którzy podobnie była rozsiana po całym świecie i jego strefach czasowych. Więc w ciągu swojej doby nawet po kilka razy przeżywał jakieś poranne wieści z różnych rejonów świata. Nawet teraz był w rozpiętej ale jednak koszuli, jedną w jakich czasem chodził do pracy. Raczej nie ubrałby jej do chodzenie po domu.

- Więc czemu się denerwujesz? - spytała zmęczonym tonem, sięgając po papierosa - Od jakiegoś czasu jesteś jakiś...wycofany i formalny. Wiem, dużo w tym mojej winy. Powinnam dzwonić częściej i częściej z tobą rozmawiać...tak normalnie, ale...kurwa -prychnęła, a potarta zapalniczka wydobyła z siebie wątły płomyk. Kobieta zaciągnęła się porządnie i dopiero podjęła temat, choć wyglądało że mówi z trudem, ochryple i gapiąc się w ekran ze smutkiem - Doskonale zdajesz sobie sprawę, że cała ta moja paplanina jest jedynie maską. Widziałeś co znajduje się pod spodem...a raczej na dnie butelki. Przed tobą jedynym nigdy nie musiałam udawać. Nie potrafię gadać beztrosko o pierdołach, pogodzie i całej reszcie tego pieprzonego syfu, podpiętego pod “small talk”. A tutaj...nieważne. Pewnie i tak nie będzie ci się chciało tego słuchać i mnie zbyjesz. - mruknęła, ponownie się zaciągając.

- Wcale się nie denerwuje… - roześmiał się trochę nerwowo mrucząc po cichu ale nie na tyle by przerwać jej rozmowę. Umilkł dopiero jak wywaliła kawę na ławę. Kręcił się nerwowo na krześle gdy mówiła aż pod koniec zapatrzył gdzieś w dal poza ekran. Widziała, że duma nad odpowiedział.
- Nie, no, przecież wiesz, że cię nie zbywam. Jak chcesz o czymś pogadać to zawsze możesz do mnie przyjść. - odezwał się w końcu patrząc z powrotem na nią w małym ekraniku swojego laptopa. - Chcesz mi coś powiedzieć? Stało się coś? - w głos wdarło mu się zaniepokojenie. Zapewne zakładał, że to u niej coś się jej przytrafiło co mu w pierwszej chwili albo wcześniej nie chciała albo nie mogła powiedzieć.

-Stało się coś? A co mogło się stać? Przecież tu spokojniej niż na Antarktydzie...a w wyrze leżę, bo jestem leniwym nierobem - zaśmiała się gorzko, kręcąc powoli obolałą głową - Ostatnie dwa dni były ciężkie...i nawet nie wiem jak miałabym o tym z tobą rozmawiać. Bo i co tu opowiadać? O umierających na płycie lotniska marines, którym seria w maszynówki urwała nogi? O tym jak wykrwawiają się i sięgają rękami w moją stronę, a ja nic nie mogę zrobić nic, by im pomóc? Albo o eksplozji tego przeklętego samolotu, która przeorała mną po trawie dobrych kilka metrów? Nie mogę ustać prosto, ani przejść do kibla piętnastu kroków, bo zataczam się jak pijana. W nocy zbierali mnie z hotelowej podłogi, bo straciłam kontakt z rzeczywistością. Wstrząs mózgu i takie tam. Nie kataloguję kwiatków i nie cykam fotem biednym zwierzątkom w schroniskach, tylko fotografuję wojnę, a to zmienia sposób myślenia. Zostawia ślad...wypala. Zajmuję się tylko tym, żeby jak najszybciej wrócić do NY. Cholera Daniel...obiecałam ci kiedyś, że cokolwiek będzie się działo, nie przeniosę problemów z pracy do domu. Dom to sanktuarium, świętość, do której nie ma wstępu żaden aspekt tego, co tu robię...i nie tylko tu i teraz. Nie chcę, żebyś też tym przesiąkł, tą całą makabrą i okrucieństwem. Próbowałam cię przed tym chronić, ale już nie potrafię i nie chcę się izolować. Wtedy odeszłam, bo bałam się, że cię zmienię...że przestaniesz być tym zawsze uśmiechniętym i potrafiącym znaleźć pozytyw nawet będąc przywiązanym do bomby na dnie studni z kwasem facetem. Człowiekiem, którego kocham i za którym cholernie tęsknię. Przepraszam...powinnam była powiedzieć ci to już dawno temu - zamilkła na moment, a przystawiony do ust papieros rozbłysł krwistą czerwienią - Tylko ty jeden nigdy nie dopytywałeś dlaczego budzę się z krzykiem.

Daniel poruszał się nerwowo na swoim krześle jakby miał je do prądu podłączone. Unikał też patrzenia w ekran gdy mu się zwierzała. - Noo… Tak… Taaak… Pewnie… - mruczał trochę nieskładnie nie bardzo wiadomo do której części jej wypowiedzi. Dopiero jak zamilkła na dobre milczał też jeszcze chwilę zbierając się na odpowiedź. - Nie no wiesz Conie… Zawsze możesz na mnie liczyć… Ale… No ten nasz związek… No nie wiem… Nie wiem jak go nazwać… To nie jest to co ma reszta naszych znajomych z pracy czy skądeś tam. Prawie się nie widujemy. Ciebie często nawet nie to, że w mieście ale nawet w kraju nie ma. No nie wiem… Ale jakoś… No ja… Ja inaczej to wszystko sobie na początku wyobrażałem… Może… Faktycznie czas na jakś przerwę czy co… Wiesz… Możemy być przyjaciółmi no nie? - jąkał się i wahał jak mówił co chwilę. Nerwowo ocierał też pot z czoła ale mimo to w końcu wydukał swoją odpowiedź i teraz czekał na jej reakcję.

- Wiem...to nie tak miało wyglądać. Posłuchaj... - kobieta wpatrywała się martwym wzrokiem w ekran, nawet nie mrugając - jeśli...jeszcze chcesz, po tym zleceniu wrócę do NY na stałe. Na stałe, Daniel. Wystarczy, że powiesz “rzuć tą robotę” i tak zrobię. Jesteś dla mnie ważniejszy niż wszystkie premie i pochwały Zimmermanna.

- Rzucisz tę robotę? Zrobiłabyś to? -
spytał patrząc na nią zaskoczony jej deklaracją. Wpatrywał się w nią chwilę jak sęp w gnat i dodał po chwili zastanowienia. - I właściwie to wywaliłaś mnie z mieszkania… To nie było miłe. Traktujesz mnie jak dziecko. Jak dziecko a nie faceta. Jestem twoim kumplem z pracy i managerem a gadasz ze mną jak z dzieckiem. Nie chcę być twoim dzieckiem czy chusteczką do wypłakiwania się Conie. Jak mamy być razem to mamy być razem albo nie. Jak nie to możemy być co najwyżej przyjaciółmi. Chcę, żeby było jak kiedyś, jak na początku. Nie mam zamiaru więcej oglądać swojej walizki na twojej wycieraczce. - rzekł nagle całkiem zdecydowanie. Conie była zaś pewna, że w końcu nawet jak go sobie owinęła wokół palca to w sumie tępy nie był. Miał czas i widocznie sporo dumał na ten temat. Albo ktoś mu pomógł w doszlifowaniu takich wniosków bo niektóre z wyrażeń słyszała u niego dość rzadko.

- Nie będziesz, już nigdy. Wtedy...przepraszam cię. To się nie powtórzy. Wynagrodzę ci wszystko, obiecuję. Po tym, co stało się Jenkinsowi nie myślałam trzeźwo - wspomniała o kumplu- dziennikarzu, któremu nastoletni, afrykański warlord razem z paczką uzbrojonych po zęby podwładnych założyli kaftan bezpieczeństwa z samochodowych opon, oblał benzyną i podpalił na oczach kilku nieszczęśliwców, w tym Morneau - Nie mogłam przestać myśleć, że mogłam być na jego miejscu i przysporzyć ci tym masy cierpienia...ale to już przeszłość. Wiem, że nie jesteś dzieckiem. Posłuchaj...obiecuję ci, że zlecenie w Pakistanie jest ostatnim. Byłoby cholernie fajnie, gdybyś do mojego powrotu wrócił z rzeczami...do domu.

- Naprawdę byś to zrobiła dla mnie? - spytał z niedowierzaniem w głosie. - Rzuciłabyś to wszystko dla mnie? - nie mógł się chyba nadziwić temu co słyszy. - Ale jakbyś nie wyjeżdżała to co byś robiła? - jakaś praktyczna część jego managerskiego umysłu która sprawiała, że był tak dobrym koordynatorem działań reporterów na całym świecie sprawiła teraz, że zafascynowany tą wizją nie mógł nie dostrzec i praktykologii codzienności takiego wyjścia. - A może to ty wprowadzisz się do mnie? Mam większe mieszkanie. I jak mówisz, że chcesz mieszkać razem… - wzruszył ramionami. Czuła, że albo sprawdza jej szczerość, albo na jak dalekie zmiany jest ona gotowa albo ta walizka naprawdę uczyniła zadrę w jego pamięci.

- Naprawdę - skrzywiła usta w uśmiechu. Powinna dostać Oscara... - Zostanę redaktorem działu śledczego, albo politycznego. Stary nie będzie miał oporów...i będziemy pracować w jednym budynku. A co do mieszkania...czemu nie? Spróbujemy jak to wygląda od drugiej strony i w razie czego to moja torba wyląduje za progiem, ale nie przewiduję takiej sytuacji. Jestem zmęczona Daniel, wypaliłam się. Przyrośnięcie do biurka, szczególnie jeśli twoje stoi obok, nie wydaje się aż tak straszne...i wreszcie będę się myć codziennie, jeść normalne żarcie i przestanę szczepić się na wszelkie możliwe zarazy...same plusy.

Wyraz twarzy Daniela starczył za wszystkie zapewnienia. Znów widziała w jego oczach ten drapieżny błysk. Porozmawiali jeszcze o detalach przeprowadzki i reszcie meldunkowej drobnicy, po czym pożegnali się jak na regularną parę przystało.

Ekran zgasł, laptop powędrował na szafkę przy łóżku, a z piersi Constance wyrwał się głośny rechot. Gdyby na uniwersytetach wykładano manipulację ludźmi, mogłaby bez problemu prowadzić wykłady i ćwiczenia z tej dziedziny.
-Tegoroczna statuetka Oscara przypada Constance Morneau, za pierwszoplanową rolę kobiecą w dramacie wojennym "Pod słońcem Pakistanu". Gratulujemy w imieniu Akademii i milionów widzów na całym świecie!

W wyśmienitym humorze sięgnęła za komórkę i wybrała numer Ramiza. co prawda znajdowali się raptem kilkadziesiąt metrów od siebie, ale w obecnej sytuacji przemieszczanie się stanowiło problem, a losu lepiej nie kusić.
-Hej...obudziłam? Nie? Super...słuchaj. Myślałam o tym, co mówiłeś na temat pocisku który zakończył życie nieodżałowanej pamięci White'a. Mógłbyś...hm, mógłbyś umówić mnie z Faridem na popołudnie? Teraz jeszcze wolę nie wstawać, ale muszę mu podziękować i przeprosić za problem na lotnisku...tak...wiem. Spokojnie. Nie zrobię nic głupiego...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 14:34.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172