Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2015, 22:17   #53
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie



Stała w bezruchu już kolejny dzwon. Mogłoby się to zdawać bezsensownym ćwiczeniem, ale tylko dla tych, którzy nie znali siły medytacji. Nie mrugała, oddychała równo i niemal niezauważalnie, trzymała miecz w opuszczonej ręce. Jedyne co było w niej ruchome, to powiewające czasem pukle lśniących złotem włosów i poła nowego płaszcza. Trwała w stazie, świadoma i nieświadoma jednocześnie.
Skupiała się na wszystkim i na niczym. Czuła poruszenie powietrza wokół palców wolnej dłoni, delikatną woń perfum, która przesiąkła przez misternie haftowane odzienie, przechodzące obok drowy, każdą zmianę i każdą stałą.
Gdy wreszcie się poruszyła minął już środek cyklu. Sunące przez powietrze ostrze odgrywało pierwsze skrzypce w symfonii ruchu. Dokoła rozgrywało się zwykłe życie obozowe. Płaszcz lśnił i szumiał przy każdym poruszeniu. Był długi i lekki, nie ograniczał zamachów. Trzeba było oswoić się z jego długością i zadbać by nie plątał się między nogami, ale Tulsis szybko wplotła jego właściwości w swój taniec. Lekko połyskujące srebrem poły stawały się bronią i tarczą, zasłaniały poruszenia miecza, odwracały uwagę przeciwnika od zmian formy, tworzyły śmiertelną iluzję subtelnej elegancji. Sheyra spisała się bardzo dobrze.
Koniec. Stop. Bezruch. Głęboki oddech. Modlitwa. Błysk stali wsuwanej do pochwy. Kliknięcia obcasów gdy kapłanka odchodziła z placu ćwiczeń. Wiedziała, co musi zrobić.
Płaszcz nie był zbroją, ale na swój sposób mógł ją chronić w walce nie gorzej niż niejedna tarcza. Sheyra nie była wojowniczką, ale potrafiła wirować na arenie polityki i spisku, jak niejeden fechmistrz. Selvetarm pokazywał jej użyteczność nowej broni. We wszystkim można było odnaleźć śmiertelne ostrze.
W pogorszającej się sytuacji, wśród intryg i spisków, które nie były jej domeną, musiała odnaleźć odpowiedni miecz i podnieść tarczę. Jej ciało mogło być orężem, potrzebowała jednak jeszcze czegoś co osłoni jej plecy przed zdradzieckimi sztyletami. Czegoś lub kogoś, wysoko postawionej drowki, kapłanki.
Tulsis potrzebowała protektorki.


Więzień nadal był trzymany w namiocie pod strażą. W całkiem dobrych warunkach jak na Dom Orb’vlos. Co prawda nadal był w kajdanach, ale nie był przykuty do żadnego pala, ani torturowany. Dostawał regularnie jedzenie, jak i inni użyteczni niewolnicy. Podchodząc do namiotu w którym był trzymany Tulsis z satysfakcją zauważyła, że straż trzymają jej współbracia w wierze. Oznaczało to, że Marvin nadal jest więźniem jej Zakonu. Na widok kapłanki oba drowy pospiesznie zasalutowały.
Tulsis skinęła głową i zwolniła ich z posterunku. Zamierzała rozwiązać kwestię więźnia podczas jednego spotkania. Niezależnie od jego efektu, strażnicy nie mieli być już potrzebni.
Weszła do namiotu i podeszła do więźnia.
- Witaj Marvinie - rzekła, spoglądając na niego z góry i utwierdzając się w swoim zdaniu na jego temat.
- Witaj pani.- odparł z bladym uśmiechem Marvin kłaniając się lekko.
- Masz do wyboru dwie drogi - oznajmiła, opierając rękę o długą rękojeść miecza - Szybką śmierć, albo zostanie mym sługą.
- Nigdy nie lubiłem śmierci… a twoim sługą.- usmiechnął się ironicznie.- Czyż to nie wielce obiecująca relacja?
Pokręciła głową.
- Nie jestem kapłanką Lolth, moje wpływy w Domu są niewielkie, mam natomiast wrogów. Szybka śmierć nie jest najgorszą rzeczą, która może cię spotkać - rzekła szczerze. Nie widziała potrzeby by kłamać. Zamierzała go uczynić sługą, a nie sojusznikiem - A jeżeli jednak zechcesz mi służyć i zdradzisz… będziesz mnie o nią błagał.
- Rozumiem ryzyko.- skinął głową Marvin.
Tulsis podeszła więc i bez słowa rozkuła samca.
Marvin wstał i roztarł nadgarstki dłońmi, po czym spytał.- To co teraz?
- A - Tulsis sięgnęła do wewnętrznej kieszeni płaszcza po przygotowany mieszek - Mieliśmy umowę. Twoje wynagrodzenie.
Wręczyła mu zapłatę, którą obiecała jeszcze w Erelhei-Cinlu. Wiedziała, że odrobina dobrej woli i dotrzymywanie umów zapewniają więcej lojalności niż baty i strach.
- A więc, czego sobie życzysz od swego sługi?- zapytał Marvin ważąc ciężki mieszek w dłoni.
Tulsis spojrzała krytycznie na samca.
- Na razie się wykąpiesz i odpoczniesz… wyglądasz żałośnie - odwróciła się na pięcie i wyszła z namiotu, kierując się do swojej siedziby. Oczekiwała, że sługa podąży za nią.
- Tak pani.- rzekł Marvin idąc tuż za nią.- Zamierzasz nadzorować mą kąpiel?
Tulsis prychnęła i uśmiechnęła się z przekąsem.
- Nie mów, że nie potrafisz zachować higieny, bo jeszcze wycofam swoją ofertę - zażartowała.
- No cóż.. myślałem, że zechcesz ocenić, czy nowy sługa odpowiada ci pod każdym kątem.- zasugerował bezczelnie drow, acz uprzejmym tonem.
- Dobry pomysł - przyznała z poważną miną, czerpiąc przyjemność z droczenia się z samcem - Gdy wypoczniesz przeprowadzimy sparing. Zobaczymy jak sobie radzisz.
- Zgodnie z twym życzeniem moja pani.- odparł z uśmiechem Marvin. Dotarli do namiotu kapłanki i jej nowy sługa sam zaczął przygotowywać dla siebie kąpiel. Niewątpliwie był doświadczonym plebejuszem, bo zabrał się do tego szybko. Nieskrępowany obecnością Tuslis szybko pozbywał się całego przyodziewku odsłaniając swe dość muskularne i gibkie zarazem ciało. Ciało niewątpliwie drowiego wojownika. Kąpiel zamierzał brać na zimno. I bez przepaski biodrowej, toteż spojrzenie Tulsis zawisło na moment na jego twardych pośladkach i jeszcze miękkim “wyposażeniu”.
Kapłanka zasiadła za swym biurkiem i wsparła brodę na dłoni. Obserwowała samca z niemal kliniczną ciekawością, mięśnie, ścięgna, blizny, ruchy. Wszystko ją ciekawiło. Zamyśliła się wpatrując w czarną skórę samca i odpłynęła myślami gdzieś wgłąb siebie.
Nie była pewna, czy ufa mu na tyle by zlecić mu jakieś poważne zadanie. Wolała na razie trzymać go przy sobie i upewnić się w jego lojalności, dając mu proste prace i korzystając z jego umiejętności w kręgu ćwiczebnym.
Marvin wydawał się zajęty obmywaniem swego ciała i skupiony tylko na tym. Obmywana skóra pokryta była bliznami świadczącymi o wojennym doświadczeniu. Tylko dwie blizny mogły oznaczać rany poważne lub śmiertelne nawet. Tylko dwie świadczyły o interwencji kapłanki w przeznaczenie tego drowa.
- Podoba ci się to co widzisz, pani?- słowa Marvina świadczyły o tym, że zauważył jej spojrzenie.
- Hm? - jego sowa wyrwały ją z zamyślenia. Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy - Te blizny - wskazała palcem ślady, które ją zainteresowały - Jaka jest ich historia?
- Te? Umbrowy Kolos… rozerwał pazurem aż do kości. Paskudna bestia.- odparł uśmiechając się krzywo Marvin.- Ta druga… to wiedź… kapłanka konkurencyjnego wówczas Domu.
- Chciałeś powiedzieć coś innego… wiedźma? - Tulsis nie pozostawiła pomyłki bez wyjaśnienia.
- Konkurencyjna kapłanka, z wrogiego wówczas Domu… wiedźma, ale to tak naprawdę nie dotyczy kultu Lolth, którego oczywiście jestem wiernym wyznawcą, jak i samych kapłanek… które szanuję. Ale … w przypadku konfliktu Domów Szlacheckich, wrogie kapłanki Lolth zabija się bez litości.- wzruszył ramionami drow prostując swą wyopowiedź.
Kapłanka skinęła głową, przyjmując odpowiedź.
- Podoba mi się - wróciła do jego pytania - Wydajesz się być doświadczonym wojownikiem. Myślę, że podjęłam dobrą decyzję. Jeżeli okażesz się lojalny, to będziemy dobraną parą.
- Parą?- tym razem on zaczepił się o jej słowo, przyglądając się jej badawczo z balii.
Tulsis uśmiechnęła się pod nosem i pokręciłą głową. Powinna uważać co mówi, przy nowym słudze. Ciekawiło ją, czy wszystki drowy z Erelhei-Cinlu są równie zafiksowane na punkcie bliskości cielesnej. Ta myśl skierowała ją na zupełnie inne tory.
- Szykuje się bitwa… Dom Orb’vlos nie przejdzie obojętnie obok miasta, jednak atak frontalny nie jest dobrym rozwiązaniem. Jedyną chwałą jaką może przynieść jest chwalebna śmierć, jednak męczeństwo jest żałosną namiastką zwycięstwa - rozważała na głos.
- Rozumiem.- wzruszył ramionami drow przyglądając się Tulsis i obojętnie podchodząc zarówno do tematu bitwy z rodzinnym miastem, jak i chwalebnej śmierci. Zakładał chyba że ten ostatni go nie dotyczy.
- Moje bóstwo pragnie krwi, jednak jeszcze bardziej pragnie chwały zwycięstwa, które może złożyć u stóp Lolth… - kontynuowała, wpatrując się w samca - Jedyną ścieżką, która do tego prowadzi jest atak od środka. Jak dobrze wiesz, wejście do miasta nie jest aż takie trudne. Wprowadzenie do niego odpowiedniej ilości wojowników by mogli sabotować obronę murów może potrwać, jednak nie jest niewykonalne. Jednak… - Tulsis zamilkła na chwilę. Czemu jednak Dom Orb’vlos miałby atakować miasto poświęcone woli Lolth, gdzie sprawowały władzę kapłanki, a herezje były tępione przez inkwizycję?
- Jedyną zmazą wydaje się Enklawa - mruknęła.
- Jestem prostym drowem… nie znam się na taktyce.- stwierdził w odpowiedzi drow wynurzając się z wody i nagi przespacerował ku ręcznikom, by sięgnąć po jeden z nich.
- Gdyby można było zaatakować jedynie czerwonych czarodziei - Tulsis westchnęła i ponownie skupiła wzrok na Marvinie - Jeżeli potrafisz czytać, to można temu łatwo zaradzić.
Wstała i spięła płaszcz broszą.
- Przyślę do ciebie akolitę z jedzeniem, odzieniem i namiotem. Teraz zostawię cię samego. Nie zawiedź mnie.
-Tak… moja Pani.- uśmiechnął się drow kłaniając kapłance, jednocześnie wycierając ręcznikiem.
Kapłanka przez chwilę jeszcze wpatrywała się w niego, jakby szukając w rzeźbie jego ciała podpowiedzi na rozwiązanie swoich dylematów.
- Hm - odwróciła się i wyszła. Miała przed sobą ciężki cykl.


Czarodziejka przyglądała się właśnie rozłożonym mapom jakiegoś obszaru i przeglądała listy. Jak zwykle hołdowała zasadzie, że frywolność jest jej atutem, bo filigranową sylwetkę drowki okrywała sukienka sięgająca ledwie za pół uda. I przewiązana w pasie bandoletem z różnymi fiolkami.
- Miło że wpadłaś.- rzekła z uśmiechem i spojrzała z podejrzliwością na towarzyszącego jej drowa.
- Witaj, Sheyro - Tulsis skinęła jej głową. W obecności tych dwojga poczuła się odrobinę niezręcznie. Potrząsnęla jednak głową i odetchnęła odsuwając od siebie dziwne myśli - Marvin mówił, że chcialaś się ze mną widzieć.
Podeszła bliżej, spoglądając na mapę z profesjonalnym zainteresowaniem.
- Tak… Na razie z tego co słyszałam pobędziemy w tych jaskiniach chwilę. Matrona rozkazała rozesłanie patroli zwiadowczych. Na niektórych miejscach mi zależy osobiście więc, pewnie tam wyruszę z oddziałem. Wolałabym mieć jednak dowódcę wojskowego, którego darzę zaufaniem. A więc nikogo ze sztabu.- rzekła w odpowiedzi Sheyra nieufnie przyglądając się Marvinowi.- A jak tobie poszło z naszym strategiem?
- To dobry wojownik - odparła Tulsis. Jak zwykle zapalona do mówienia o sprawach militarnych - Bardzo opanowany. Przypomina mi… mnie - uśmiechnęła się pod nosem - Ale jest trochę porywczy. Jesteśmy umówieni na kolejny sparing. Tym razem postaram się go nie nadziać na miecz - westchnęła.
- W zasadzie oczekiwałabym raczej, że to ty nadziejesz się na jego miecz, ale to szczegóły do dopracowania.- zaśmiała się czarodziejka, po czym stukając w mapę spytała.- Nic się nie wygadał odnośnie planów sztabu?
Tulsis mruknęła.
- Sztab jest podzielony - rzekła oszczędnie - Część jest za atakiem na Erelhei-Cinlu, część chce zaatakować pobliskie miasto Dueargarów. Więcej nie wiem.
- Imponujące… mówiłam, że potrafisz wykazać się kobiecym czarem i opleść głupich samców wokół swego palca.- uśmiechnęła się wesoło Sheyra.
- Hmpf - Tulsis zarumieniła się i poruszyła ramionami, pozbywając napięcia z ramion. Sheyra nie miała pojęcia, jak bardzo się myli - Miałam trochę… szczęścia.
- To dobrze… szczęście się nam przyda.- spojrzała na Marvina i dodała.- Opuść nas.
Drow skinął głową i wyszedł.
A Sheyra usiadła na stole przed kapłanką, tak że sukienka się jej podwinęła i Tulsis mogła podziwiać podwiązki pończoszek, które czarodziejka nosiła.
- Ustaliłam kim jest owa kapłanka, która ma na ciebie oko. Nazywa się Urlice i obecnie jest zastępczynią Wyroczni Matrony. Jest trochę nieśmiała… stąd nic dziwnego, że nie wykonała ruchu. Nie zagraża ci jeszcze… ale ma dość władzy, by móc cię uczynić osobistą niewolnicą. Dlatego masz dużo szczęścia Tulsis.- wyjaśniła czarodziejka.
Tulsis zafrasowała się widocznie, zmarszczyła brew i spuściła wzrok na rozłożone na stole mapy, jakby chciała w nich wypalić dziurę samym spojrzeniem.
- Potrzebuję protektorki - mruknęła - Kogoś kto ochroni mnie przed zakusami Idun i Urlice. Samcy nie wystarczą… Potrzebuję drowki, której pozycji nie zagrożą byle samice - westchnęła. Podejrzewała, że póki nie siedzi bezpośrednio pod skrzydłem matrony, i tak będzie wystawiona na atak.
- To prawda… wypadałoby się więc związać z drowką bliską Opiekunki Świątyni, albo nawet z samą Opiekunką.- zamyśliła się Sheyra pocierając podbródek.- Hmmm… Może właśnie… z Opiekunką Świątyni, właśnie? Jesteś blisko z mistrzem twego Zakonu, możesz go przekonać, by kler Selvestarma załatwił całodobową straż honorową dla Opiekunki? Świątynia nie ma jeszcze takiego znaczenia, by nie mogła nie docenić tego gestu, tak jak Matrona.
Tulsis skinęła głową.
- Mogę spróbować - westchnęła - Co i tak nie zmienia faktu, ze nie mam najmniejszego pojęcia jak się zabrać za… podrywanie Opiekunki Świątyni… albo i nawet bliskiej jej drowki. No i co jeżeli trafię właśnie na taką, której chce uniknąć? Kontrolującą…
- Nikt ci nie każe jej podrywać.- zaśmiała się Sheyra i spojrzała w oczy Tulsis.- Ale może… potrzebujesz partnera?
- Partnera? - zdziwiła się Tulsis - A na cóż mi partner?
- No wiesz… dzieci i polityczne wsparcie?- zapytała zaskoczona Sheyra słysząc słowa Tulsis.
Kapłanka zmarszczyła brew i przechyliła głowę na bok.
- Dzieci? - mruknęła, zupełnie nie przekonana. Drugi argument przemawiał do niej zdecydowanie bardziej - Polityczne wsparcie… - podniosła zagubione spojrzenie na towarzyszkę - Ale któż, by się nadawał?
- A kto cię rozpala… jaki typ drowa podnosi twoją spódniczkę samym swym widokiem? - zapytała zaciekawiona Sheyra i spojrzała krytycznie na Tulsis dodając.- Pomijając jednak kwestie romansu i uwodzenia, to może być tylko polityczny układ z minimalnymi łóżkowymi konsekwencjami.
Tulsis czuła się niezręcznie. Splotła palce, zmartwiona natłokiem kłopotliwych pytań. Odchrząknęła i poprawiła kołnierz koszuli.
- Typ… - westchnęła - Nie mam typu. Skupmy się na odpowiednim usytuowaniu politycznym potencjalnego kandydata.
- Pomyślimy nad tym… skupmy się na zadaniu. Uda mi się załatwić wsparcie do miejsc, do których zamierzam się udać osobiście, tyle że… nie znam się na tym w ogóle. Ty się znasz.- zamyśliła się Sheyra.- Chcę ciebie Tulsis.
Kapłanka parsknęła i uśmiechnęła się mimo woli. Wyznanie czarodziejki zabrzmiało jak deklaracja uczuć.
- Z chęcią będę ci towarzyszyć, moja droga - skinęła głową grzecznie - Każda okazja do działania jest lepsza od bezczynności.
- Ależ ja nie pragnę tylko twojego towarzystwa… lecz ciebie całej. Ktoś musi dowodzić moim patrolem, bo ja się nie znam ani na strategii, ani na taktyce… ani na walce.- odparła nieco dramatycznym tonem Sheyra.
Tulsis pokręciła głową nad aktorskimi umiejętnościami drowki i zaśmiała się głośno i radośnie.
- Dobrze, użyczę ci moich umiejętności. Poprowadzę twą wyprawę.
- Co potrzebujemy?- drowka gibkim ruchem wychyliła się do tyłu sięgając po czysty pergamin i pióro… i niewątpliwie także prowokacyjnie wypinając w górę biust.- Wyruszamy do miejsca odległego o dwa trzy cykle.
Kapłanka zaczęła dyktować, biorąc pod uwagę potrzebę szybkiego poruszania się nie uwzględniła w swej liście żadnych luksusów, proste wyposażenie piechura, odpowiednia ilość racji. Do tego dodała najlepsze na tę okazję uzbrojenie, liny i haki do pokonywania nieprzewidzianych nierówności terenu, eliksiry i alchemiczne specyfiki służące dywersji. Od razu oceniła ilu czarodziejka powinna wziąć ze sobą wojowników, ilu magów i ile kapłanek. Przez chwilę zastanawiała się nad jaszczurami, ale odległość nie była na tyle duża by uzasadniać ich wykorzystanie, wystarczyły dwa juczne.
Sheyra spisywała jej wszystkie uwagi na pergaminie, nie komentując ich ani wtrącając własnych. Zadowolona odłożyła na bok pergamin i zsunęła się ze stołu stojąc bardzo blisko kapłanki.
- Ufam, że dobierzesz właściwych wojowników. Magami zajmę się ja.- uśmiechnęła się wesoło.


Spotkanie z Sheyrą było obiecujące w wielu znaczeniach tego słowa. Sojusz z czarodziejką mógł być bardzo obiecujący, tym bardziej że siostra zapewne wkrótce zdecyduje się uderzyć. Tulsis więc miała się czego obawiać, tym bardziej że do jej uszu docierały pogłoski, że siostrzyczka raczyła zaznajomić się bliżej z kilkoma zakonnikami Selvetarma… którym nie podobały się wpływy Tulsis u jej przełożonego, jak i wysoka pozycja samej kapłanki. Niemniej teraz plany Tulsis dotyczyły relaksu… w jej własnym namiocie. A Marvin już czekał gotów wypełnić jej polecenia.
- Kąpiel - rzekła kapłanka i zmęczona ponad zwykłą fizyczną fatygę zaczęła zdejmować kolejne warstwy odzienia. Odłożyła skóry, zdjęła koszulkę, rozpięła pas i odłożyła broń. Usiadła, westchnęła i poczuła, że nagle zabrakło jej sił by zzuć buty. Westchnęła jeszcze raz i przypomniała sobie, że przecież ma sługę.
- Marvinie - przywołała go i podniosła nogę - Buty.
Marvin był bardziej niż usłużny w ich zdejmowaniu. Jego spojrzenie przesuwało się po ciele drowki, a jego ironiczny uśmieszek wiele mówił o jego myślach.
Tulsis cmoknęła z niechęcią, ale nie skomentowała jego impertynencji. Nie miała ochoty wdawać się w dywagację. Ściągnęła spodnie i związała gęste włosy w niechlujny kok na czubku głowy. Podeszła do wanny i sprawdziła temperaturę wody czubkami palców.
Była ciepła, Marvin wymieszał wrzątek z zimną wodą z beczki. Dorzucił też trochę mydlanych płatków więc przybrała lekko mleczną barwę. Pachniała czystością i to wystarczyło. Kapłanka wślizgnęła się do środka. Musiała albo podkurczyć nogi, albo wyciągnąć je poza balię. Zdecydowała się na pierwsze, chciała jak najwięcej wykorzystać z otaczającego ją ciepła nim rozpłynie się w powietrzu.
Westchnęła, zamruczała i zanurzyła się po samą brodę, tak, że wystawały jej jedynie czubki kolan i węzeł z włosów. Po chwili wynurzyła się i przeciągnęła z zadowoleniem. Sięgnęła po kąpielowy ręczniczek, zamoczyła go i zaczęła szorować skórę.


Kąpiel zajęła Tulsis więcej czasu niż się spodziewała. I była bardziej męcząca niż się spodziewała. Niemniej po kąpieli mogła ruszyć do namiotu Mistrza jej Zakonu… tym bardziej, że była spóźniona.
Nie zakładała już zbroi. Nie założyła też bielizny. Musiała ją oddać do wyprania. Musiała też zdobyć więcej koronkowych koszulek. Nawet zbroi miała trzy komplety. Logicznym było, że jeżeli już miała zamiar wojować w alkowie, to należało zdobyć odpowiednie wyposażenie.
Szła szybko, przypasany miecz obijał jej się o odziane w jasne skórzane spodnie udo. Za nią powiewały poły wyszywanego lśniącą nicią płaszcza. Wysokie, jasnobrązowe buty opinały łydkę i połyskiwały okuciami. Ich niewysokie obcasy stukały na kamienniach. Pod płaszczem przyjemny materiał białej koszuli, którą dostała od Sheyry miło obejmował nagą skórę, a skórzana kamizela ściskała ją w talii i podtrzymywała biust, niczym namiastka prawdziwej zbroi. W sumie nie była więc ubrana wyzywająco, ani przesadnie kobieco, była to jednak odmiana i nie była ona niemiła. Czuła się lżej, zwinniej, była szybsza.
A mimo to była spóźniona. Myśl ta wywoływała rumieniec zawstydzenia, jednak weszła do namiotu swego pana z wysoko podniesioną głową, gotowa na przyjęcie nagany. Gdy tylko zobaczyła mistrza padła na kolano, zwiesiła głowę i uderzyła urękawiczoną dłonią w pierś.
- Wybacz mi Panie spóźnienie, nie mam usprawiedliwienia.
- Witaj Tulsis… jak widzisz.. sytuacja jest poważna.- rzekł w odpowiedzi drow. Nie był sam. Oprócz niego było kilku członków kleru Selvetarma, część zakuta w płytówki, inni w lżejsze zbroje. Wszyscy zasępieni. Choć i tak kilku z nich obdarzyło kapłankę drwiącymi uśmieszkami. Nie była popularna w kulcie zdominowanym przez samców.
Thatroos jednak nadal był po jej stronie, więc mogli jedynie plotkować za jej plecami.
- Sztab dąży do podporządkowania naszego zakonu i kultu strukturom wojskowym, co niesie za sobą poważne implikacje.- zaczął wyjaśniać Thatroos.
Tulsis zasępiła się do wtóru pozostałym. Podniosła się i stanęła prosto. Milczała, nie chciała wychodzić poza szereg. Omiotła obecnych spojrzeniem i znów skupiła uwagę na Thatroosie. Skinęła głową.
- Rozważałam taką możliwość - powiedziała spokojnie, choć pod chłodną powłoką wrzała z wściekłości - Ale jak rozumiem, to pewne informacje?
- Nie… jeszcze mamy pole manewru. W innym przypadku nie zbierałbym was tutaj.- wyjaśnił Thatroos.
- A Matrona. Mieliśmy, moglibyśmy stać się jej osobistą strażą.- wtrącił jeden ze starszych kapłanów.
- Jesteśmy zbyt liczni by utworzyć jej straż, choć mogę zarekomendować część zakonników do tej zaszczytnej roli. Niemniej nie wiem czy powinienem. Słudzy Selvetarma powinni walczyć w pierwszym szeregu, a nie stać wokół Matki Opiekunki.- wyłożył swe zdanie Thatroos.
Tulsis od razu przypomniała sobie słowa Sheyry.
- Jest inna możliwość - zasugerowała ostrożnie, ważąc słowa - Możemy sprzymierzyć się z Opiekunką Świątyni. Nie ma zbyt stabilnej pozycji, ale jeżeli ją wesprzemy i połączymy siły… Zresztą, czyż to nie bardziej naturalny związek dla Zakonu? Służymy w końcu Bogu i jego Bogini. Nawet Matka Opiekunka to dostrzeże i - Tulsis nie była pewna ostatniej swej oceny, ale kontynuowała - Być może doceni powstanie w domu siły równoważącej wpływy sztabu.
- Oddawać się całkowicie pod kontrolę Opiekunki Świątyni? To żadna różnica między sztabem, a nimi…- rzekł jeden z oficerów, ale inny dodał.- Niemniej jest w tym sporo racji, zadaniem naszego kleru jest także obrona kapłanek Lolth, a te ze świątyni nie potraktują nas jak byle żołdaków.
- A może czas… na większe odseparowanie się do Domu Orb’vlos?- wtrącił nieśmiało kolejny.- Powinniśmy zewrzeć szeregi i wzmocnić struktury i…
- I wejść w otwarty konflikt ze sztabem armii? Nie mając nigdzie poparcia?!- usłyszał w odpowiedzi zarzuty.- To samobójstwo!
Tulsis uderzyła dłonią o rękojeść miecza. Dźwięk wibrującego metalu zwrócił uwagę obecnych.
- Opiekunka Świątyni - zwróciła się do pierwszego oponenta - Nie ma tak silnej pozycji, jak sztab. Nie może tak po prostu narzucić nam swej woli. W takim sojuszu mielibyśmy znaczenie ponad to, które oferuje nam pozycja szeregowych zbrojnych pod kontrolą wojskowych - spokojnie przekierowała swoją uwagę na proponenta separacji- Jesteśmy zakonem Selvetarma, służymy jemu i Lolth - mówiła cicho i groźnie - Jak możemy odciąć się od wybranych przez nią kapłanek, od Matrony i jej Domu? Byłoby to niezgodne z doktryną - między wersami wybrzmiewało ostrzeżenie “brzmi to, jak herezja”.
- Więc kto wybada sytuację możliwego sojuszu i … poparcia?- zapytał jeden z oficerów wywołując milczenie wśród reszty.
- W sumie to chyba.. ja powinienem.- zamyśli się Thatroos.
- Nie wyglądałoby to na desperackie posunięcie z naszej strony?- zasugerował usłużnie inny drow.
Tulsis skinęłą głową.
- Ktoś inny powinien wykonać pierwszy krok - zgodziła się. Chciała zasugerować, że najlepszym wyborem do kontaktu z Kapłankami Lolth byłaby kobieta, a więc ona, ale postanowiła stąpać ostrożnie ze względu na pozostałych zakonników - Być może powinniśmy na początek kapłankom zaproponować ochronę?
- Skoro to twój zamysł szlachetna Tulsis, więc może ty powinnaś zająć się negocjacjami i okazywaniem dobrej woli?- odezwał się jeden z oficerów zapewne licząc na to, że kapłanka spektakularnie polegnie na tym zadaniu.
Ona tym czasem triumfowała w duchu. Właśnie na to liczyła, by ktoś inny zaproponował jej kandydaturę.
- Mistrzu - skłoniła pokornie głowę - Jeżeli tylko rozkażesz.
- Cóż… Ufam, że poradzisz sobie z tym zadaniem.- odpowiedział Thatroos udzielając jej zgody.
Przytknęła pięść do serca i skinęła głową.
- Nie zawiodę - nie mogła. Od powodzenia tej misji zależał los Zakonu i jej własny.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 08-03-2015 o 22:26.
F.leja jest offline