Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - DnD > Archiwum sesji z działu DnD
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu DnD Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie DnD (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 06-03-2015, 22:59   #51
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Han'kah została poprowadzona na wewnętrzny dziedziniec Domu Kapłanek. Czemu akurat tam, nie próbowała się nawet domyślać. Trafiła akurat na ciekawy spektakl. Kilkanaście zakapturzonych sylwetek snuło się jak cienie wokoło niepokojącego demonicznego posągu. Przy bliższych oględzinach drowka zauważyła, że figura naznaczona była licznymi śladami od ciosów mieczy i młotów. Tu kazano jej czekać więc i czekała. Pół cholernego dzwonu... Jakby miała jakiś nadmiar czasu czy coś.
W końcu się pojawiła.Wystrojona księżniczka, ja cię pierdolę... Han'kah zasalutowała beznamiętnie a tamta zaszczyciła ją pojedynczym stwierdzeniem.
- Pułkownik Tormtor.
Nie. Lolth na dwugłowym rothcie.
Irytacja nie znalazła jednak ujścia w ani jednym mięśniu twarzy.
- Mamy razem wyruszyć na misje – odparła. - Powinnyśmy omówić detale.
- Nic się nie nauczyłaś u kapłanek jak widzę. Rozmawiasz z inkwizytorką jakbyś mówiła z równą sobie – Olorraena ściągnęła usta.- Może dlatego, że jestem tylko przedstawicielką inkwizycji?
- Powinnyśmy omówić detale… wielebna inkwizytorko – Han'kah bez sprzeciwu dodała zwroty grzecznościowe. Jedyne czego chciała to aby wreszcie pchnąć tą gadkę. - Wybacz, po prostu nie lubię trwonić czasu i czasem zapominam o konwenansach.
- Uprzejmość nigdy nie jest trwonieniem czasu, zwłaszcza uprzejmość wobec osób o wyższej pozycji. To od których detali chcesz zacząć?
- Najlepiej od początku. Może… usiądziemy, rozwiniemy mapy i omówimy warianty.
- To masz ze sobą jakieś mapy? - zdziwiła się Olorraena.- Twoje znajomości w Vae dają więc widoczne zyski.
- Niestety - odparła rzeczowo Han’kah. - Mam tylko pobieżne mapy Tormtor. Moje znajomości w Vae… są nieaktualne.
- To nie ma co biedzić nad mapami. Jak liczna grupa wyrusza z Tormtor? - stwierdziła drowka Eilservs.- I jak to właściwie wygląda kadrowo?
- Około ośmiu osób. Na tyle nieliczna aby poruszać się niezauważenie ale doskonale wyćwiczona by w razie potrzeby działać precyzyjnie. Głównie magowie, łotrzykowie i tropiciele. Mamy wyznaczony kierunek, magowie będą operować zwiększonym zasięgiem wykrycia życia, w końcu na coś natrafią. Tropiciele przeczeszą teren tradycyjnymi metodami.
- Dom Eilservs wyznaczy więc sześć osób, w tym kilku zakonników Selvetarma, parę kapłanek i magów - skwitowała Olorraena.
- Wystarczy ci pani jeden cykl na przygotowanie? Im szybciej wyruszymy tym lepiej.
- Jeden cykl… i Dom Eilservs zamierza działać w pełnej autonomii. Kogo wyznaczysz na łącznika między naszymi grupami?
Odpowiedź wydawała się oczywista.
- Łącznik to zbędna komplikacja i strata czasu. Jak będzie coś ważnego do omówienia to możemy to robić bezpośrednio – zaproponowała pułkownik. - Na początku możemy przeczesywać teren osobno, Relonfein będzie koordynował to z mapami i kursował miedzy oddziałami. Ale jak któraś z nas ich namierzy proponuje abyśmy usiadły i przedyskutowały strategie jak to rozgrywać dalej.
-Hmmm… Może to i lepiej. Małe grupki mniej rzucają się w oczy.- stwierdziła po namyśle Olorraena.- Zgoda.
Han'kah skinęła i pożegnała się wojskowym gestem.
- Ostatni raz czułam się taka bezradna jak miałam pięć lat i Neerice zamknęła mnie w pieprzonej skrzyni… Spędziłam tam trzy cykle, zupełnie zdarłam sobie głos i połamałam wszystkie paznokcie… Miałam to beznadziejne poczucie…
Westhnienie poparte nieznacznym ruchem ramion.
- Teraz też je mam.

Iiiiiii... pauza!
Nic tak nie ożywia rozmowy jak szczypta dramatyzmu! Och, nie żeby kłamała. W każdym razie... nie tak bezpardonowo, od początku do końca.
Lesen został odprawiony. Cóż, dała słowo więc trzeba się było wywiązać. Ale mogła to chociaż opakować w gorycz i nostalgię.
Han'kah czasem sądziła, że minęła się z powołaniem. Powinna była zostać aktorką, nawet jeśli to gówniany zawód dla plebejuszy. Ale ten magiczny całokształt... Scena! Kurtyna! Wyrzucane z pasją kwestie! No i owacje na stojąco. Braku tych ostatnich nie mogła najbardziej przeboleć. Aktor choć spija śmietankę swojej pracy, zbiera pochwały za jej mozolnie wyhodowane owoce! A ona co? Może tylko cieszyć się w samotności, chichotać do lustra i sobie poklaskać. Czuła się taka... niedoceniana!
Ona. Niespełniona amatorka dramy, zimna żołnierska suka – z pozoru, intrygantka i eksperymentatorka – z wyboru, miłośniczka demagogii, ciekawska z natury i skora do ryzyka a co najważniejsze – niepoprawna wizjonerka, wytrwała i ukierunkowana na sukces!
Czyż nie była w posiadaniu wszystkich cech jakie mają Wielcy Podmroku? Piszący Karty Historii?
Może tak będzie lepiej. Jeszcze wczoraj gotowa była zalec na ołtarzu poświęcenia, teraz zaś miała werwę by przenosić góry. Przyszłość formowała się w jedynych właściwych barwach. Czerniach i szarościach Podmroku. Powierzchnia jest przewartościowana, ze swoimi tęczowymi pierdami, zmienną pogodą i brakiem sufitu. Dobrze, że tam nie uciekła.
Wyruszyli nazajutrz. Ośmiu podwładnych, dobrze znanych Han'kah z poprzednich ryzykanckich akcji w jakie się notorycznie pakowała, najpierw zwerbowana przez Verdaeth, teraz jej córkę i nową Matronę. Sabalice jasno wyraziła swoje życzenia. Zostawiła Han'kah sporą wolną rękę ponownie potwierdzając że ma wobec pani pułkownik dużo pobłażania. Mogła sobie dobrać skład, ostatecznie zdecydować czy chce się bratać w sojusze i wyznaczyć łącznika. Z Olorraeną jak na razie współpracowało się gładko, może dlatego, że obie miały rzeczowy i konkretny charakter. Trzeba jednak trzymać margines na fakt, że to inkwizytorka Eilservs, w końcu może wyjść z niej wariatka.
Han'kah podzieliła oddział na trzy trzyosobowe grupy. Każdy dostał odcinek do przeczesania, wyznaczyła kolejny punkt zbiorczy. I tak w kółko. Metoda uporczywych powtórzeń, aż znajdą to czego szukają.
 
liliel jest offline  
Stary 07-03-2015, 00:33   #52
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Życie rządziło się pewnymi prawami... nieżycie również. Xullmur'ss wiedział, że przyjdzie taki moment, że przemiana będzie jedyną drogą do dalszej egzystencji.

W młodości zażywał życia... W początkowym okresie bowiem każdy czarodziej, mniej się uczy a bardziej jest popychadłem swego Mistrza. Cóż w dalszym okresie niewiele się to zmienia. Ma się jednak własnych uczniów i na nich można zrzucać co bardziej nużące zajęcia... Czarodziej przesuwa się powoli w tą czy w tamtą w hierarchii podobnych sobie. Wiedząc, że nigdy nie zazna oficjalnej władzy, ta pozostawała w rękach kapłanek. Osobiste umiejętności, talenty i moc mogą takiego samca zanieść tam gdzie nie dojdzie żaden wojownik. Zdobywa się prestiż, znajomości swego rodzaju ograniczoną władzę. Opływa się w luksusy niedostępne innym. Można rozwijać swoje zainteresowania i studia magiczne....

Czasami jednak życie bywa przewrotne, w Podmroku zapewne częściej niż na powierzchni. Wcześniej czy później znajdujesz się w dziwnej sytuacji dokonujesz ciężkich wyborów i.... uda ci się raz, drugi, trzeci. Staniesz jednak w końcu przed próbą gdzie popełnisz błędy. Źle ocenisz sojuszników i wrogów. Pycha i pewność siebie zawsze były złymi doradcami.

Stojąc na cmentarzu doszedł do wniosku, że zatoczył koło. No może nie do końca, było jednak sporo analogii. Znów był plebejuszem bez Domu. Z talentem magicznym i pomysłami... Chciał dla siebie tym razem jednak czegoś innego. Mógł pójść do dawnych sojuszników. Zapewne niektórzy z nich przyjęliby go pod swoje skrzydła. Wolał jednak działać na własny rachunek. Być niezależny na tyle na ile można w świecie gdzie za wszystkim co ważne stały Domy.

Być kimś nowym, innym anonimowym. Jednocześnie czerpać z wiedzy i doświadczenia starego życia. Bo w końcu nie zmienił tylko imienia. Zmienił swą formę. Wiele zyskał i wiele stracił. Gdyby był znacznie młodszy może bardziej by tęsknił za przyjemnościami które niepowrotnie utracił. Jedzenie i doświadczenia związane ze smakiem, słodkie powierzchniowe wino na języku. Kobiety, kochanki i niewolnice... Życie do póki trwa ma wiele zalet. Które doceniamy mniej lub bardziej. Gdy przekraczasz barierę jest inaczej.... Jako czarodziej nieraz ulegał przemianom. Transmutacje inne istoty były ciekawym doświadczeniem. Zawsze jednak wracał do pierwotnej formy. Tym razem było to ostateczne. Nie było odwrotu, dalsza egzystencja miała swoją cenę.

Na co mu te wszystkie rozmyślania? No tak miał sporo czasu.... Czas był tym co zyskał. Nie spał, nie jadł, nie bywał zmęczony czy przemęczony. Stan pozornie idealnej równowagi. Szybko brakowało mu jednak odskoczni. Nie miał rozrywek które oczyszczały umysł po ciężkim dniu. Jego myśli nie wędrowały torami potrzeb czy zachcianek jego ciała. Zapewne każdy myśli, że wtedy można się z łatwością się skupić na jakimś wzniosłym celu. Badaniu, zyskaniu czegoś, odkryciu... Cokolwiek wybierzesz jesteś tylko ty i twój cel... i nic więcej niestety.

Może dlatego wielu nieumarłych wcześniej czy później wariuje? Oddaje się dziwnym i chorym pasjom które mają zastąpić odskocznie dostępne za życia. Odrealnia się źle ocenia sytuacje wśród żywych... w końcu żywymi już nie są. Być może i jego to czeka? Zauważył, że jako nieumarły był jednak znacznie spokojniejszy. Nie kierowały nim emocje które objawiały się w nim za życia. Choćby gniew zawsze miał z nim problemy. Nie on jeden to fakt, miał jednak przez niego wiele przykrości.

Nietypowa ścieżka którą wybrał była swego rodzaju ekstrawagancją. Mógł sobie jednak na nią pozwolić. Miał dużo czasu... kres mógł znaleźć jedynie w walce. Nie miał też nic do stracenia w końcu był na dole drabiny społecznej miasta. Gdyby traktować ją jako istotny wyznacznik rzecz jasna. Jeśli kiedykolwiek zapragnie wrócić do gry w Domach ich luksusów i wszystkich wygód jakie zapewniały... Będzie mógł to zrobić. Wystarczy nie obnosić się z pewnymi rzeczami jak Cień. Mocy miał wystarczająco by być istotnym nabytkiem...

Na razie jednak wygód nie potrzebował i zażywał nowych doświadczeń. Musiał z wielu rzeczy zrezygnować. Jednak na szczęście nowa forma ułatwiała mu wiele. Życie czarodzieja na ulicach miasta zapewne byłoby nieznośne... i krótkie bowiem pierwszy sztylet pod żebro zaliczył już po kilku dniach. Mina jego oprawcy gdy z kata zmieniał się w ofiarę była jednak bezcenna.

Jego obecne życia miało swoje rytuały. Jednym z nich była wizyta w karczmie gdzie odbierał wiadomości od różnych drowów. Niewygodne ale był ciągle w ruchu, zawsze wzmacniał swoją ostrożność gdy je odbierał. To był punkt w którym jako jedynym bywał regularnie. Mogło to grozić zasadzką. Chyba będzie musiał pomyśleć o jakiejś stałej siedzibie. Z pewnymi zabezpieczeniami rzecz jasna... Tym razem był kolejny list od Żmijki. Tak interesy, krótkie i zwięzłe zazwyczaj.

Karczma do której dotarł Xullmur’ss jakiś czas później, była stara i nieco zaniedbana. Ot, typowy przybytek dla biedniejszych plebejuszy. Żmijka siedziała przy stoliku w karczmie wyraźnie znudzona i niezbyt zainteresowana tym co się działo w karczmie. A działo się wiele, bo jakiś bard przyciągał swym talentem uwagę zgromadzonych samic, jak i niektórych samców. Ona nie wydawała się zwracać uwagi na to miejscowe odkrycie.

Xullmur’ss bacznie lustrował otoczenie w poszukiwaniu potencjalnych zagrożeń. Po czym dosiadł się do drowki.

-Witaj. Z racji, że znam twoje pragmatyczne podejście do sprawy… Przejdźmy od razu do sedna spotkania.- zaproponował czarodziej by odciążyć ich oboje.
Drowka skinęła głową i rzekła wprost.
- Krążą plotki o tym, że widywałeś się z czerwonymi magami. I załatwiałeś jakieś interesy.- zasugerowała.
-Robię interesy z każdym.- nieumarły wzruszył ramionami-Unikam tylko sprzecznych interesów w różnych kontraktach.
- A jakie to były interesy?- zapytała Żmijka.
-Moje i mojego klienta- odpowiedział, nie widzący powodu czemu miałby powiedzieć coś więcej.- Dlaczego pytasz akurat o ten kontrakt?
- Z ciekawości.- stwierdziła wymijająco Żmijka i wzruszyła ramionami.- Oczywiście możesz nie mówić, jeśli owe interesy były owocne. Jeśli nie były, to nie widzę sensu w tej dyskrecji.
Oczywiście to nie ona była ciekawa, tylko ktoś kogo ona reprezentowała.
-Ja zawsze widzę sens w dyskrecji. Jestem czarodziejem do wynajęcia, dyskrecja i siła to jedyne co mam. Kto by zatrudnił moją osobę gdybym miał za długi język? Tajemnice mojego klienta są u mnie bezpieczne. Jeśli natomiast twoi zwierzchnicy coś wiedzą mają jakieś propozycję... Mogę je przekazać dalej- miał na myśli swojego klienta- lub ich bliżej- miał na myśli siebie.
- To zależy od tego czy to co zaoferowałeś czerwonemu nekromancie jest warte ich uwagi.- stwierdziła krótko Żmijka.
- Sprawa jest dość problematyczna, mój klient chce dbać o swoje bezpieczeństwo. Czerwoni gwarantowali mu dyskrecję. Twoi pracodawcy są anonimowi, zatem ryzyko jest zbyt wielkie. -rozłożył bezradnie ręce. -Chyba, że chcą zmienić ten stan rzeczy.
- Więc… - Żmijka wstała dodając.- Więc nie masz nic do zaoferowania. Rozmowę uznaj za niebyłą.
-Skoro tego sobie życzysz.- skinął głową- Miałbym jednak kilka pytań.

Dalsza rozmowa dotyczyła jego propozycji. Chciał kontynuować biznes z Ghulami na nowych zasadach. Dorzucał ochronę jakiegoś miejsca w zamian za własny kont o którym zaczął myśleć niewiele przed tym spotkaniem. Sytuacja na cmentarzu w końcu stanie się nie do zniesienia. Nie znalazł jednak uznania w oczach Żmijki ze swoją propozycją.

Postanowił odświeżyć swoją propozycję dla Thay. Myślał, że sami zmienią stanowisko po kilku cyklach. Jednak nie zrobili tego, jego ofertę musi zacząć lobbować ktoś jeszcze. W końcu udana transakcja podniesie również prestiż Czerwonego Czarodzieja który ją sfinalizuje. Jeszcze jeden kandydat dyskretny... spróbuje z tym nooo Khalasem.

Ruszył rozwiązać problem intruza lub intruzów na cmentarzu. Ktokolwiek zabił jego quasita był groźny. Należy wybadać sprawę. Oczywiście mógł go zabić przypadkowy patrol. Nauczył już się jednak, nie wierzyć w przypadki.
 
Icarius jest offline  
Stary 08-03-2015, 22:17   #53
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie



Stała w bezruchu już kolejny dzwon. Mogłoby się to zdawać bezsensownym ćwiczeniem, ale tylko dla tych, którzy nie znali siły medytacji. Nie mrugała, oddychała równo i niemal niezauważalnie, trzymała miecz w opuszczonej ręce. Jedyne co było w niej ruchome, to powiewające czasem pukle lśniących złotem włosów i poła nowego płaszcza. Trwała w stazie, świadoma i nieświadoma jednocześnie.
Skupiała się na wszystkim i na niczym. Czuła poruszenie powietrza wokół palców wolnej dłoni, delikatną woń perfum, która przesiąkła przez misternie haftowane odzienie, przechodzące obok drowy, każdą zmianę i każdą stałą.
Gdy wreszcie się poruszyła minął już środek cyklu. Sunące przez powietrze ostrze odgrywało pierwsze skrzypce w symfonii ruchu. Dokoła rozgrywało się zwykłe życie obozowe. Płaszcz lśnił i szumiał przy każdym poruszeniu. Był długi i lekki, nie ograniczał zamachów. Trzeba było oswoić się z jego długością i zadbać by nie plątał się między nogami, ale Tulsis szybko wplotła jego właściwości w swój taniec. Lekko połyskujące srebrem poły stawały się bronią i tarczą, zasłaniały poruszenia miecza, odwracały uwagę przeciwnika od zmian formy, tworzyły śmiertelną iluzję subtelnej elegancji. Sheyra spisała się bardzo dobrze.
Koniec. Stop. Bezruch. Głęboki oddech. Modlitwa. Błysk stali wsuwanej do pochwy. Kliknięcia obcasów gdy kapłanka odchodziła z placu ćwiczeń. Wiedziała, co musi zrobić.
Płaszcz nie był zbroją, ale na swój sposób mógł ją chronić w walce nie gorzej niż niejedna tarcza. Sheyra nie była wojowniczką, ale potrafiła wirować na arenie polityki i spisku, jak niejeden fechmistrz. Selvetarm pokazywał jej użyteczność nowej broni. We wszystkim można było odnaleźć śmiertelne ostrze.
W pogorszającej się sytuacji, wśród intryg i spisków, które nie były jej domeną, musiała odnaleźć odpowiedni miecz i podnieść tarczę. Jej ciało mogło być orężem, potrzebowała jednak jeszcze czegoś co osłoni jej plecy przed zdradzieckimi sztyletami. Czegoś lub kogoś, wysoko postawionej drowki, kapłanki.
Tulsis potrzebowała protektorki.


Więzień nadal był trzymany w namiocie pod strażą. W całkiem dobrych warunkach jak na Dom Orb’vlos. Co prawda nadal był w kajdanach, ale nie był przykuty do żadnego pala, ani torturowany. Dostawał regularnie jedzenie, jak i inni użyteczni niewolnicy. Podchodząc do namiotu w którym był trzymany Tulsis z satysfakcją zauważyła, że straż trzymają jej współbracia w wierze. Oznaczało to, że Marvin nadal jest więźniem jej Zakonu. Na widok kapłanki oba drowy pospiesznie zasalutowały.
Tulsis skinęła głową i zwolniła ich z posterunku. Zamierzała rozwiązać kwestię więźnia podczas jednego spotkania. Niezależnie od jego efektu, strażnicy nie mieli być już potrzebni.
Weszła do namiotu i podeszła do więźnia.
- Witaj Marvinie - rzekła, spoglądając na niego z góry i utwierdzając się w swoim zdaniu na jego temat.
- Witaj pani.- odparł z bladym uśmiechem Marvin kłaniając się lekko.
- Masz do wyboru dwie drogi - oznajmiła, opierając rękę o długą rękojeść miecza - Szybką śmierć, albo zostanie mym sługą.
- Nigdy nie lubiłem śmierci… a twoim sługą.- usmiechnął się ironicznie.- Czyż to nie wielce obiecująca relacja?
Pokręciła głową.
- Nie jestem kapłanką Lolth, moje wpływy w Domu są niewielkie, mam natomiast wrogów. Szybka śmierć nie jest najgorszą rzeczą, która może cię spotkać - rzekła szczerze. Nie widziała potrzeby by kłamać. Zamierzała go uczynić sługą, a nie sojusznikiem - A jeżeli jednak zechcesz mi służyć i zdradzisz… będziesz mnie o nią błagał.
- Rozumiem ryzyko.- skinął głową Marvin.
Tulsis podeszła więc i bez słowa rozkuła samca.
Marvin wstał i roztarł nadgarstki dłońmi, po czym spytał.- To co teraz?
- A - Tulsis sięgnęła do wewnętrznej kieszeni płaszcza po przygotowany mieszek - Mieliśmy umowę. Twoje wynagrodzenie.
Wręczyła mu zapłatę, którą obiecała jeszcze w Erelhei-Cinlu. Wiedziała, że odrobina dobrej woli i dotrzymywanie umów zapewniają więcej lojalności niż baty i strach.
- A więc, czego sobie życzysz od swego sługi?- zapytał Marvin ważąc ciężki mieszek w dłoni.
Tulsis spojrzała krytycznie na samca.
- Na razie się wykąpiesz i odpoczniesz… wyglądasz żałośnie - odwróciła się na pięcie i wyszła z namiotu, kierując się do swojej siedziby. Oczekiwała, że sługa podąży za nią.
- Tak pani.- rzekł Marvin idąc tuż za nią.- Zamierzasz nadzorować mą kąpiel?
Tulsis prychnęła i uśmiechnęła się z przekąsem.
- Nie mów, że nie potrafisz zachować higieny, bo jeszcze wycofam swoją ofertę - zażartowała.
- No cóż.. myślałem, że zechcesz ocenić, czy nowy sługa odpowiada ci pod każdym kątem.- zasugerował bezczelnie drow, acz uprzejmym tonem.
- Dobry pomysł - przyznała z poważną miną, czerpiąc przyjemność z droczenia się z samcem - Gdy wypoczniesz przeprowadzimy sparing. Zobaczymy jak sobie radzisz.
- Zgodnie z twym życzeniem moja pani.- odparł z uśmiechem Marvin. Dotarli do namiotu kapłanki i jej nowy sługa sam zaczął przygotowywać dla siebie kąpiel. Niewątpliwie był doświadczonym plebejuszem, bo zabrał się do tego szybko. Nieskrępowany obecnością Tuslis szybko pozbywał się całego przyodziewku odsłaniając swe dość muskularne i gibkie zarazem ciało. Ciało niewątpliwie drowiego wojownika. Kąpiel zamierzał brać na zimno. I bez przepaski biodrowej, toteż spojrzenie Tulsis zawisło na moment na jego twardych pośladkach i jeszcze miękkim “wyposażeniu”.
Kapłanka zasiadła za swym biurkiem i wsparła brodę na dłoni. Obserwowała samca z niemal kliniczną ciekawością, mięśnie, ścięgna, blizny, ruchy. Wszystko ją ciekawiło. Zamyśliła się wpatrując w czarną skórę samca i odpłynęła myślami gdzieś wgłąb siebie.
Nie była pewna, czy ufa mu na tyle by zlecić mu jakieś poważne zadanie. Wolała na razie trzymać go przy sobie i upewnić się w jego lojalności, dając mu proste prace i korzystając z jego umiejętności w kręgu ćwiczebnym.
Marvin wydawał się zajęty obmywaniem swego ciała i skupiony tylko na tym. Obmywana skóra pokryta była bliznami świadczącymi o wojennym doświadczeniu. Tylko dwie blizny mogły oznaczać rany poważne lub śmiertelne nawet. Tylko dwie świadczyły o interwencji kapłanki w przeznaczenie tego drowa.
- Podoba ci się to co widzisz, pani?- słowa Marvina świadczyły o tym, że zauważył jej spojrzenie.
- Hm? - jego sowa wyrwały ją z zamyślenia. Podniosła wzrok i spojrzała mu w oczy - Te blizny - wskazała palcem ślady, które ją zainteresowały - Jaka jest ich historia?
- Te? Umbrowy Kolos… rozerwał pazurem aż do kości. Paskudna bestia.- odparł uśmiechając się krzywo Marvin.- Ta druga… to wiedź… kapłanka konkurencyjnego wówczas Domu.
- Chciałeś powiedzieć coś innego… wiedźma? - Tulsis nie pozostawiła pomyłki bez wyjaśnienia.
- Konkurencyjna kapłanka, z wrogiego wówczas Domu… wiedźma, ale to tak naprawdę nie dotyczy kultu Lolth, którego oczywiście jestem wiernym wyznawcą, jak i samych kapłanek… które szanuję. Ale … w przypadku konfliktu Domów Szlacheckich, wrogie kapłanki Lolth zabija się bez litości.- wzruszył ramionami drow prostując swą wyopowiedź.
Kapłanka skinęła głową, przyjmując odpowiedź.
- Podoba mi się - wróciła do jego pytania - Wydajesz się być doświadczonym wojownikiem. Myślę, że podjęłam dobrą decyzję. Jeżeli okażesz się lojalny, to będziemy dobraną parą.
- Parą?- tym razem on zaczepił się o jej słowo, przyglądając się jej badawczo z balii.
Tulsis uśmiechnęła się pod nosem i pokręciłą głową. Powinna uważać co mówi, przy nowym słudze. Ciekawiło ją, czy wszystki drowy z Erelhei-Cinlu są równie zafiksowane na punkcie bliskości cielesnej. Ta myśl skierowała ją na zupełnie inne tory.
- Szykuje się bitwa… Dom Orb’vlos nie przejdzie obojętnie obok miasta, jednak atak frontalny nie jest dobrym rozwiązaniem. Jedyną chwałą jaką może przynieść jest chwalebna śmierć, jednak męczeństwo jest żałosną namiastką zwycięstwa - rozważała na głos.
- Rozumiem.- wzruszył ramionami drow przyglądając się Tulsis i obojętnie podchodząc zarówno do tematu bitwy z rodzinnym miastem, jak i chwalebnej śmierci. Zakładał chyba że ten ostatni go nie dotyczy.
- Moje bóstwo pragnie krwi, jednak jeszcze bardziej pragnie chwały zwycięstwa, które może złożyć u stóp Lolth… - kontynuowała, wpatrując się w samca - Jedyną ścieżką, która do tego prowadzi jest atak od środka. Jak dobrze wiesz, wejście do miasta nie jest aż takie trudne. Wprowadzenie do niego odpowiedniej ilości wojowników by mogli sabotować obronę murów może potrwać, jednak nie jest niewykonalne. Jednak… - Tulsis zamilkła na chwilę. Czemu jednak Dom Orb’vlos miałby atakować miasto poświęcone woli Lolth, gdzie sprawowały władzę kapłanki, a herezje były tępione przez inkwizycję?
- Jedyną zmazą wydaje się Enklawa - mruknęła.
- Jestem prostym drowem… nie znam się na taktyce.- stwierdził w odpowiedzi drow wynurzając się z wody i nagi przespacerował ku ręcznikom, by sięgnąć po jeden z nich.
- Gdyby można było zaatakować jedynie czerwonych czarodziei - Tulsis westchnęła i ponownie skupiła wzrok na Marvinie - Jeżeli potrafisz czytać, to można temu łatwo zaradzić.
Wstała i spięła płaszcz broszą.
- Przyślę do ciebie akolitę z jedzeniem, odzieniem i namiotem. Teraz zostawię cię samego. Nie zawiedź mnie.
-Tak… moja Pani.- uśmiechnął się drow kłaniając kapłance, jednocześnie wycierając ręcznikiem.
Kapłanka przez chwilę jeszcze wpatrywała się w niego, jakby szukając w rzeźbie jego ciała podpowiedzi na rozwiązanie swoich dylematów.
- Hm - odwróciła się i wyszła. Miała przed sobą ciężki cykl.


Czarodziejka przyglądała się właśnie rozłożonym mapom jakiegoś obszaru i przeglądała listy. Jak zwykle hołdowała zasadzie, że frywolność jest jej atutem, bo filigranową sylwetkę drowki okrywała sukienka sięgająca ledwie za pół uda. I przewiązana w pasie bandoletem z różnymi fiolkami.
- Miło że wpadłaś.- rzekła z uśmiechem i spojrzała z podejrzliwością na towarzyszącego jej drowa.
- Witaj, Sheyro - Tulsis skinęła jej głową. W obecności tych dwojga poczuła się odrobinę niezręcznie. Potrząsnęla jednak głową i odetchnęła odsuwając od siebie dziwne myśli - Marvin mówił, że chcialaś się ze mną widzieć.
Podeszła bliżej, spoglądając na mapę z profesjonalnym zainteresowaniem.
- Tak… Na razie z tego co słyszałam pobędziemy w tych jaskiniach chwilę. Matrona rozkazała rozesłanie patroli zwiadowczych. Na niektórych miejscach mi zależy osobiście więc, pewnie tam wyruszę z oddziałem. Wolałabym mieć jednak dowódcę wojskowego, którego darzę zaufaniem. A więc nikogo ze sztabu.- rzekła w odpowiedzi Sheyra nieufnie przyglądając się Marvinowi.- A jak tobie poszło z naszym strategiem?
- To dobry wojownik - odparła Tulsis. Jak zwykle zapalona do mówienia o sprawach militarnych - Bardzo opanowany. Przypomina mi… mnie - uśmiechnęła się pod nosem - Ale jest trochę porywczy. Jesteśmy umówieni na kolejny sparing. Tym razem postaram się go nie nadziać na miecz - westchnęła.
- W zasadzie oczekiwałabym raczej, że to ty nadziejesz się na jego miecz, ale to szczegóły do dopracowania.- zaśmiała się czarodziejka, po czym stukając w mapę spytała.- Nic się nie wygadał odnośnie planów sztabu?
Tulsis mruknęła.
- Sztab jest podzielony - rzekła oszczędnie - Część jest za atakiem na Erelhei-Cinlu, część chce zaatakować pobliskie miasto Dueargarów. Więcej nie wiem.
- Imponujące… mówiłam, że potrafisz wykazać się kobiecym czarem i opleść głupich samców wokół swego palca.- uśmiechnęła się wesoło Sheyra.
- Hmpf - Tulsis zarumieniła się i poruszyła ramionami, pozbywając napięcia z ramion. Sheyra nie miała pojęcia, jak bardzo się myli - Miałam trochę… szczęścia.
- To dobrze… szczęście się nam przyda.- spojrzała na Marvina i dodała.- Opuść nas.
Drow skinął głową i wyszedł.
A Sheyra usiadła na stole przed kapłanką, tak że sukienka się jej podwinęła i Tulsis mogła podziwiać podwiązki pończoszek, które czarodziejka nosiła.
- Ustaliłam kim jest owa kapłanka, która ma na ciebie oko. Nazywa się Urlice i obecnie jest zastępczynią Wyroczni Matrony. Jest trochę nieśmiała… stąd nic dziwnego, że nie wykonała ruchu. Nie zagraża ci jeszcze… ale ma dość władzy, by móc cię uczynić osobistą niewolnicą. Dlatego masz dużo szczęścia Tulsis.- wyjaśniła czarodziejka.
Tulsis zafrasowała się widocznie, zmarszczyła brew i spuściła wzrok na rozłożone na stole mapy, jakby chciała w nich wypalić dziurę samym spojrzeniem.
- Potrzebuję protektorki - mruknęła - Kogoś kto ochroni mnie przed zakusami Idun i Urlice. Samcy nie wystarczą… Potrzebuję drowki, której pozycji nie zagrożą byle samice - westchnęła. Podejrzewała, że póki nie siedzi bezpośrednio pod skrzydłem matrony, i tak będzie wystawiona na atak.
- To prawda… wypadałoby się więc związać z drowką bliską Opiekunki Świątyni, albo nawet z samą Opiekunką.- zamyśliła się Sheyra pocierając podbródek.- Hmmm… Może właśnie… z Opiekunką Świątyni, właśnie? Jesteś blisko z mistrzem twego Zakonu, możesz go przekonać, by kler Selvestarma załatwił całodobową straż honorową dla Opiekunki? Świątynia nie ma jeszcze takiego znaczenia, by nie mogła nie docenić tego gestu, tak jak Matrona.
Tulsis skinęła głową.
- Mogę spróbować - westchnęła - Co i tak nie zmienia faktu, ze nie mam najmniejszego pojęcia jak się zabrać za… podrywanie Opiekunki Świątyni… albo i nawet bliskiej jej drowki. No i co jeżeli trafię właśnie na taką, której chce uniknąć? Kontrolującą…
- Nikt ci nie każe jej podrywać.- zaśmiała się Sheyra i spojrzała w oczy Tulsis.- Ale może… potrzebujesz partnera?
- Partnera? - zdziwiła się Tulsis - A na cóż mi partner?
- No wiesz… dzieci i polityczne wsparcie?- zapytała zaskoczona Sheyra słysząc słowa Tulsis.
Kapłanka zmarszczyła brew i przechyliła głowę na bok.
- Dzieci? - mruknęła, zupełnie nie przekonana. Drugi argument przemawiał do niej zdecydowanie bardziej - Polityczne wsparcie… - podniosła zagubione spojrzenie na towarzyszkę - Ale któż, by się nadawał?
- A kto cię rozpala… jaki typ drowa podnosi twoją spódniczkę samym swym widokiem? - zapytała zaciekawiona Sheyra i spojrzała krytycznie na Tulsis dodając.- Pomijając jednak kwestie romansu i uwodzenia, to może być tylko polityczny układ z minimalnymi łóżkowymi konsekwencjami.
Tulsis czuła się niezręcznie. Splotła palce, zmartwiona natłokiem kłopotliwych pytań. Odchrząknęła i poprawiła kołnierz koszuli.
- Typ… - westchnęła - Nie mam typu. Skupmy się na odpowiednim usytuowaniu politycznym potencjalnego kandydata.
- Pomyślimy nad tym… skupmy się na zadaniu. Uda mi się załatwić wsparcie do miejsc, do których zamierzam się udać osobiście, tyle że… nie znam się na tym w ogóle. Ty się znasz.- zamyśliła się Sheyra.- Chcę ciebie Tulsis.
Kapłanka parsknęła i uśmiechnęła się mimo woli. Wyznanie czarodziejki zabrzmiało jak deklaracja uczuć.
- Z chęcią będę ci towarzyszyć, moja droga - skinęła głową grzecznie - Każda okazja do działania jest lepsza od bezczynności.
- Ależ ja nie pragnę tylko twojego towarzystwa… lecz ciebie całej. Ktoś musi dowodzić moim patrolem, bo ja się nie znam ani na strategii, ani na taktyce… ani na walce.- odparła nieco dramatycznym tonem Sheyra.
Tulsis pokręciła głową nad aktorskimi umiejętnościami drowki i zaśmiała się głośno i radośnie.
- Dobrze, użyczę ci moich umiejętności. Poprowadzę twą wyprawę.
- Co potrzebujemy?- drowka gibkim ruchem wychyliła się do tyłu sięgając po czysty pergamin i pióro… i niewątpliwie także prowokacyjnie wypinając w górę biust.- Wyruszamy do miejsca odległego o dwa trzy cykle.
Kapłanka zaczęła dyktować, biorąc pod uwagę potrzebę szybkiego poruszania się nie uwzględniła w swej liście żadnych luksusów, proste wyposażenie piechura, odpowiednia ilość racji. Do tego dodała najlepsze na tę okazję uzbrojenie, liny i haki do pokonywania nieprzewidzianych nierówności terenu, eliksiry i alchemiczne specyfiki służące dywersji. Od razu oceniła ilu czarodziejka powinna wziąć ze sobą wojowników, ilu magów i ile kapłanek. Przez chwilę zastanawiała się nad jaszczurami, ale odległość nie była na tyle duża by uzasadniać ich wykorzystanie, wystarczyły dwa juczne.
Sheyra spisywała jej wszystkie uwagi na pergaminie, nie komentując ich ani wtrącając własnych. Zadowolona odłożyła na bok pergamin i zsunęła się ze stołu stojąc bardzo blisko kapłanki.
- Ufam, że dobierzesz właściwych wojowników. Magami zajmę się ja.- uśmiechnęła się wesoło.


Spotkanie z Sheyrą było obiecujące w wielu znaczeniach tego słowa. Sojusz z czarodziejką mógł być bardzo obiecujący, tym bardziej że siostra zapewne wkrótce zdecyduje się uderzyć. Tulsis więc miała się czego obawiać, tym bardziej że do jej uszu docierały pogłoski, że siostrzyczka raczyła zaznajomić się bliżej z kilkoma zakonnikami Selvetarma… którym nie podobały się wpływy Tulsis u jej przełożonego, jak i wysoka pozycja samej kapłanki. Niemniej teraz plany Tulsis dotyczyły relaksu… w jej własnym namiocie. A Marvin już czekał gotów wypełnić jej polecenia.
- Kąpiel - rzekła kapłanka i zmęczona ponad zwykłą fizyczną fatygę zaczęła zdejmować kolejne warstwy odzienia. Odłożyła skóry, zdjęła koszulkę, rozpięła pas i odłożyła broń. Usiadła, westchnęła i poczuła, że nagle zabrakło jej sił by zzuć buty. Westchnęła jeszcze raz i przypomniała sobie, że przecież ma sługę.
- Marvinie - przywołała go i podniosła nogę - Buty.
Marvin był bardziej niż usłużny w ich zdejmowaniu. Jego spojrzenie przesuwało się po ciele drowki, a jego ironiczny uśmieszek wiele mówił o jego myślach.
Tulsis cmoknęła z niechęcią, ale nie skomentowała jego impertynencji. Nie miała ochoty wdawać się w dywagację. Ściągnęła spodnie i związała gęste włosy w niechlujny kok na czubku głowy. Podeszła do wanny i sprawdziła temperaturę wody czubkami palców.
Była ciepła, Marvin wymieszał wrzątek z zimną wodą z beczki. Dorzucił też trochę mydlanych płatków więc przybrała lekko mleczną barwę. Pachniała czystością i to wystarczyło. Kapłanka wślizgnęła się do środka. Musiała albo podkurczyć nogi, albo wyciągnąć je poza balię. Zdecydowała się na pierwsze, chciała jak najwięcej wykorzystać z otaczającego ją ciepła nim rozpłynie się w powietrzu.
Westchnęła, zamruczała i zanurzyła się po samą brodę, tak, że wystawały jej jedynie czubki kolan i węzeł z włosów. Po chwili wynurzyła się i przeciągnęła z zadowoleniem. Sięgnęła po kąpielowy ręczniczek, zamoczyła go i zaczęła szorować skórę.


Kąpiel zajęła Tulsis więcej czasu niż się spodziewała. I była bardziej męcząca niż się spodziewała. Niemniej po kąpieli mogła ruszyć do namiotu Mistrza jej Zakonu… tym bardziej, że była spóźniona.
Nie zakładała już zbroi. Nie założyła też bielizny. Musiała ją oddać do wyprania. Musiała też zdobyć więcej koronkowych koszulek. Nawet zbroi miała trzy komplety. Logicznym było, że jeżeli już miała zamiar wojować w alkowie, to należało zdobyć odpowiednie wyposażenie.
Szła szybko, przypasany miecz obijał jej się o odziane w jasne skórzane spodnie udo. Za nią powiewały poły wyszywanego lśniącą nicią płaszcza. Wysokie, jasnobrązowe buty opinały łydkę i połyskiwały okuciami. Ich niewysokie obcasy stukały na kamienniach. Pod płaszczem przyjemny materiał białej koszuli, którą dostała od Sheyry miło obejmował nagą skórę, a skórzana kamizela ściskała ją w talii i podtrzymywała biust, niczym namiastka prawdziwej zbroi. W sumie nie była więc ubrana wyzywająco, ani przesadnie kobieco, była to jednak odmiana i nie była ona niemiła. Czuła się lżej, zwinniej, była szybsza.
A mimo to była spóźniona. Myśl ta wywoływała rumieniec zawstydzenia, jednak weszła do namiotu swego pana z wysoko podniesioną głową, gotowa na przyjęcie nagany. Gdy tylko zobaczyła mistrza padła na kolano, zwiesiła głowę i uderzyła urękawiczoną dłonią w pierś.
- Wybacz mi Panie spóźnienie, nie mam usprawiedliwienia.
- Witaj Tulsis… jak widzisz.. sytuacja jest poważna.- rzekł w odpowiedzi drow. Nie był sam. Oprócz niego było kilku członków kleru Selvetarma, część zakuta w płytówki, inni w lżejsze zbroje. Wszyscy zasępieni. Choć i tak kilku z nich obdarzyło kapłankę drwiącymi uśmieszkami. Nie była popularna w kulcie zdominowanym przez samców.
Thatroos jednak nadal był po jej stronie, więc mogli jedynie plotkować za jej plecami.
- Sztab dąży do podporządkowania naszego zakonu i kultu strukturom wojskowym, co niesie za sobą poważne implikacje.- zaczął wyjaśniać Thatroos.
Tulsis zasępiła się do wtóru pozostałym. Podniosła się i stanęła prosto. Milczała, nie chciała wychodzić poza szereg. Omiotła obecnych spojrzeniem i znów skupiła uwagę na Thatroosie. Skinęła głową.
- Rozważałam taką możliwość - powiedziała spokojnie, choć pod chłodną powłoką wrzała z wściekłości - Ale jak rozumiem, to pewne informacje?
- Nie… jeszcze mamy pole manewru. W innym przypadku nie zbierałbym was tutaj.- wyjaśnił Thatroos.
- A Matrona. Mieliśmy, moglibyśmy stać się jej osobistą strażą.- wtrącił jeden ze starszych kapłanów.
- Jesteśmy zbyt liczni by utworzyć jej straż, choć mogę zarekomendować część zakonników do tej zaszczytnej roli. Niemniej nie wiem czy powinienem. Słudzy Selvetarma powinni walczyć w pierwszym szeregu, a nie stać wokół Matki Opiekunki.- wyłożył swe zdanie Thatroos.
Tulsis od razu przypomniała sobie słowa Sheyry.
- Jest inna możliwość - zasugerowała ostrożnie, ważąc słowa - Możemy sprzymierzyć się z Opiekunką Świątyni. Nie ma zbyt stabilnej pozycji, ale jeżeli ją wesprzemy i połączymy siły… Zresztą, czyż to nie bardziej naturalny związek dla Zakonu? Służymy w końcu Bogu i jego Bogini. Nawet Matka Opiekunka to dostrzeże i - Tulsis nie była pewna ostatniej swej oceny, ale kontynuowała - Być może doceni powstanie w domu siły równoważącej wpływy sztabu.
- Oddawać się całkowicie pod kontrolę Opiekunki Świątyni? To żadna różnica między sztabem, a nimi…- rzekł jeden z oficerów, ale inny dodał.- Niemniej jest w tym sporo racji, zadaniem naszego kleru jest także obrona kapłanek Lolth, a te ze świątyni nie potraktują nas jak byle żołdaków.
- A może czas… na większe odseparowanie się do Domu Orb’vlos?- wtrącił nieśmiało kolejny.- Powinniśmy zewrzeć szeregi i wzmocnić struktury i…
- I wejść w otwarty konflikt ze sztabem armii? Nie mając nigdzie poparcia?!- usłyszał w odpowiedzi zarzuty.- To samobójstwo!
Tulsis uderzyła dłonią o rękojeść miecza. Dźwięk wibrującego metalu zwrócił uwagę obecnych.
- Opiekunka Świątyni - zwróciła się do pierwszego oponenta - Nie ma tak silnej pozycji, jak sztab. Nie może tak po prostu narzucić nam swej woli. W takim sojuszu mielibyśmy znaczenie ponad to, które oferuje nam pozycja szeregowych zbrojnych pod kontrolą wojskowych - spokojnie przekierowała swoją uwagę na proponenta separacji- Jesteśmy zakonem Selvetarma, służymy jemu i Lolth - mówiła cicho i groźnie - Jak możemy odciąć się od wybranych przez nią kapłanek, od Matrony i jej Domu? Byłoby to niezgodne z doktryną - między wersami wybrzmiewało ostrzeżenie “brzmi to, jak herezja”.
- Więc kto wybada sytuację możliwego sojuszu i … poparcia?- zapytał jeden z oficerów wywołując milczenie wśród reszty.
- W sumie to chyba.. ja powinienem.- zamyśli się Thatroos.
- Nie wyglądałoby to na desperackie posunięcie z naszej strony?- zasugerował usłużnie inny drow.
Tulsis skinęłą głową.
- Ktoś inny powinien wykonać pierwszy krok - zgodziła się. Chciała zasugerować, że najlepszym wyborem do kontaktu z Kapłankami Lolth byłaby kobieta, a więc ona, ale postanowiła stąpać ostrożnie ze względu na pozostałych zakonników - Być może powinniśmy na początek kapłankom zaproponować ochronę?
- Skoro to twój zamysł szlachetna Tulsis, więc może ty powinnaś zająć się negocjacjami i okazywaniem dobrej woli?- odezwał się jeden z oficerów zapewne licząc na to, że kapłanka spektakularnie polegnie na tym zadaniu.
Ona tym czasem triumfowała w duchu. Właśnie na to liczyła, by ktoś inny zaproponował jej kandydaturę.
- Mistrzu - skłoniła pokornie głowę - Jeżeli tylko rozkażesz.
- Cóż… Ufam, że poradzisz sobie z tym zadaniem.- odpowiedział Thatroos udzielając jej zgody.
Przytknęła pięść do serca i skinęła głową.
- Nie zawiodę - nie mogła. Od powodzenia tej misji zależał los Zakonu i jej własny.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks

Ostatnio edytowane przez F.leja : 08-03-2015 o 22:26.
F.leja jest offline  
Stary 08-03-2015, 22:21   #54
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Po zakończeniu zebrania Tulsis wróciła do siebie. Serce ściskał jej niepokój. Wypływała na zupełnie nowe wody, a nie miała nawet pewności, czy potrafi pływać. Wychyliła kielich zimnej wody i stanęła nad kufrem z odzieniem. Miała niejasne przeczucie, że musi się odpowiednio uzbroić zanim odwiedzi Opiekunkę Świątyni Orb’Vlos. Musiała prezentować się profesjonalnie, a jednocześnie niezbyt wymuszenie i… kusząco.
Po krótkim namyśle uznała, że to co ma na sobie nie jest złe, brakuje jedynie pewnych akcentów mówiących o sile i bojowym charakterze Zakonu, którego była przedstawicielką. Zakuła więc przedramiona w karwasze i przymocowała na płaszcz naramienniki, ściągnięte pasami wokół jej torsu. Przez chwilę wahała się, czy skórzane wiązania przypadkiem nie za bardzo eksponują jej talię, a co za tym idzie i biust, ale szybko uznała, że bardzo jej to nie zaszkodzi. Wypiła jeszcze jeden kielich wody, wzięła głęboki oddech i ruszyła na podbój kapłanek Lolth.
Nie miała najmniejszego pojęcia, jak powinna z nimi postępować, jednak wierzyła, że Selvetarm natchnie ją inspiracją, tak jak to zrobił podczas zebrania zakonników.
Przed prywatnym namiotem duchowej przewodniczki Domu wartę pełniła straż świątynna składajca się z najbardziej bojowo przeszkolonych akolitek Opiekunki Świątyni. Młode kapłanki buńczucznie obrzuciły spojrzeniem Tulsis i jedna z nich rzekła.
- Mów z czym przychodzisz służko Selvetarma.
Tulsis podejrzewała, że było w tym zwrocie trochę pobłażliwości, jeżeli nie obelgi, jednak kapłanka była dumna ze swej służby i nie zamierzała się jej wstydzić. Skłoniła głowę z szacunkiem i spokojnie przedstawiła cel swej wizyty.
- Szanowna kapłanko Lolth, przychodzę z hołdem dla Opiekunki Świątyni Orb’Vlos i z pewną propozycją przeznaczoną jedynie dla jej uszu.
-Czekaj tu.- rzekła jedna, a druga weszła do namiotu, by powiadomić swą panią, kto chce ją odwiedzić. Po kilku minutach strażniczka wyszła i odsłoniwszy połe namiotu rzekła ponuro.- Możesz wejść.
Tulsis podziękowała skinieniem głowy i przekroczyła próg namiotu, wkraczając na obcy sobie teren. Tutaj rządziła obca w zasadzie istota, której motywy i cele były Tulsis obce. Kapłanka Selvetarma przychodziła tu jednak z wyciągniętą w przyjaznym geście dłonią, a nie dobytym mieczem. Jak przystało wobec wyżej postawionych rangą, padła na kolano i skłoniła głowę z szacunkiem.
- Pani - czekała na pozwolenie by mówić dalej, bądź pytania. Podejrzewała, że Opiekunka Świątyni będzie miała ich wiele.
Sytuacja wyglądała na audiencję… Sama zresztą Opiekunka Yazune wydawała się wręcz stworzona do odbierania hołdów. Wysoka i prosta niczym trzcina, przerastająca o pół głowy samą Tulsis i z kształtnymi piersiami pod którymi biło mężne serce jaskiniowej lwicy, jak ją powszechnie zwano. Dość dający duże pole fantazji strój podkreślał jej posągową urodę, tak jak jej przenośny tron jej majestatyczną pozę.
- Wstań kapłanko Selvetarma.- zezwoliła łaskawie Yazune.- Jak ci na imię?
Tulsis wstała i stanęła prosto, po wojskowemu.
- Tulsis Ecchtaris, moja Pani - odpowiedziała na zadane pytanie.
- Słyszałam je już gdzieś… -zamyśliła się kapłanka na moment zapominając na chwilę o samej Tulsis.- Gdzie to było?
Potrząsnęła głową.- Nieważne. Z czym przychodzisz Tuslsis Ecchtaris?
- Jestem adiutantką Mistrza Thantroosa, być może w związku z nim zasłyszałaś moje imię - zasugerowała z szacunkiem Tulsis, choć obawiała się, że być może nie tylko z tego źródła Opiekunka czerpała skojarzenia - A przychodzę, by jako kapłanka Selvetarma i sługa jego Pani zaoferować jej przedstawicielce wsparcie Zakonu i jego usługi. Byłabym wdzięczna, mogąc pełnić swą misję, jako twoja strażniczka, Moja Pani.
Propozycja była uległa, ale póki co Tulsis oferowała jedynie siebie. Nie chciała kłaść na szalę całego Zakonu już w pierwszych chwilach rozmowy.
Spojrzenie drowki przesunęło się po postaci Tulsis, potarła podbródek dodając.- To hojna oferta. A więc pragniesz zostać moją strażniczką z ramienia zakonu Selvetarma?
Tulsis skinęła głową na potwierdzenie i dodała, podbijając nieco stawkę.
- Ja i kilku doborowych zakonników - to już musiało dawać Opiekunce do myślenia. Taka oferta nie mogła być bowiem inicjatywą własną adiutantki, musiała wychodzić od samego Mistrza, a przynajmniej musiała mieć jego przyzwolenie.
- Interesująca i godna pochwały… Ta gorliwość w obowiązkach wobec Świątyni Lolth. Zaskakuje jednak wybór czasu, na tak hojne gesty. Czyżby krył się za tym… i inny powód?- zapytała podejrzliwie Yazune.
- Pani - Tulsis spuściła z szacunkiem wzrok. Żałowała takiego obrotu spraw, że Opiekunka Świątyni Lolth nie ufała Zakonowi Selvetarma. Należało tę sytuację zmienić, niezależnie nawet od groźby, którą stanowił dla zakonników sztab wojskowy - Póki kroczyliśmy przez Podmrok, nasze miejsce było w pierwszych szeregach i wszędzie tam, gdzie mogliśmy najefektywniej chronić sługi Lolth. Jednak teraz… najwyższy czas spełnić naszą powinność i stanąć u boku Kapłanek naszej Bogini - ostrożnie dobierała słowa, ale wierzyła w każde z nich z całej swej pajęczej duszy.
- To brzmi bardzo… pięknie.- zastanowiła się Yazune skupiając swój wzrok na Tulsis.- Hmm… bardzo gładko i słodko. I… Zgoda. Nie wiem co naprawdę kryję się pod tymi słodkimi usteczkami, jaki jad jest skrywany i przeciw komu, albo… przed kim. Niemniej oferta jest zbyt dobra, by ją odrzucić. Przyjdź na początku wieczornego dzwonu. Wtedy zacznie się twoja służba u mego boku.
Uszy Tulsis zrobiły się ciepłe. Nie bardzo rozumiała wątpliwości Kapłanki Lolth i miała dziwne wrażenie, że krył się pośród nich komplement.
- Słod… - wymsknęło jej się, ale odchrząknęla w dłoń i przytknęła pięść do serca, salutując. Opiekunka Świątyni zapewne nie miała nic dziwnego na myśli - Dzięki ci, Wielebna Opiekunko, to zaszczyt.
- Słodkie, słodkie.. pełne miodu pochlebstw i wanilii podlizywania się.- machnęła ręką Yazune zezwalając Tulsis na oddalenie się.
Kapłanka przechyliła głowę na bok i spojrzała na Opiekunkę Świątyni z ogromną konsternacją. Otworzyła usta by zaprotestować, ale nie wiedziała jakich słów powinna użyć, czuła że kapłanka Lolth ujmuje jej honoru. Zresztą, została odesłana. Westchnęła cicho.
- To naprawdę zaszczyt - mruknęła pod nosem, z lekką rezygnacją godząc się z nieprzychylną oceną. Skłoniła się nisko i zasalutowała. Zrobiła zwyczajowe trzy kroki do tyłu i dopiero odwróciła się na pięcie by opuścić namiot.


Tulsis wróciła do swego namiotu z mieszanymi uczuciami. Usiadła za biurkiem i splotła dłonie. Opiekunka Świątyni jej nie ufała, ale była gotowa ją przyjąć jako strażniczkę. Kapłanka Selvetarma nie czuła tej wygranej. Miała wrażenie, że był to jedynie pierwszy podjazd w długiej walce. Westchnęła i przymknęła oczy. Stąpała po cienkim lodzie. Robiła to jak najostrożniej, ale i tak miała wrażenie, że w każdej chwili była o krok od runięcia w lodowatą wodę.
Znów w duchu przyszła jej myśl o krwawej bitwie. Pamiętała dobrze nie jedno takie starcie, gdy walczyła w pierwszej linii, rzucała się w chaos i nagle zostawała sama, otoczona przez wrogów, towarzysze gdzieś daleko za jej plecami, a ona zdana na siebie. Teraz ogarniało ją podobne uczucie. Strach i podniecenie, krew buzująca w żyłach i wyostrzone zmysły. Uśmiechnęła się i wstała zza biurka. Powoli podeszła do zawieszonego na ścianie namiotu gobelinu przedstawiającego uzbrojonego pająka. Uklękła pod nim i wbiła wzrok w wizerunek swojego Boga. Pokłoniła się, uderzając czołem o twarde klepisko swej tymczasowej siedziby.
- Przeznaczeniem słabych jest umrzeć nikczemnie, przeznaczeniem silnych jest rządzić w wieczności. Daj mi chwałę lub daj mi śmierć… - serce kapłanki płonęło żarem wiary, podsycanym przez słowa modlitwy.
Marvin pojawił się gdzieś z tyłu… milczący i cichy. Przyglądał się kapłance nic nie mówiąc i zapewnie czekając na rozkazy.
Zajęta czczeniem swego bóstwa drowka nie zwracała na niego uwagi. “To wojna” - myślała - “I odniosę w niej zwycięstwo, jak odnoszę je na polu bitwy. Na chwałę Zakonu i dla Twojej przyjemności, Mój Panie.”
Marvin czekał cierpliwie, aż kapłanka skończy modły, po czym poinformował uprzejmie że mistrz zakonu czeka na raport z negocjacji z Opiekunką Świątyni.
Kapłanka skinęła głową i postanowiła od razu spełnić ten obowiązek. Usiadła za biurkiem i szybko nakreśliła, w oszczędnych, żołnierskich słowach przebieg spotkania. W zasadzie osiągnęła swój cel i miała nadzieję, że dłuższa obecność w namiocie Opiekunki w roli strażniczki da jej kolejne szanse do nawiązania głębszych kontaktów między Zakonem, a Kapłankami Lolth.
Zapieczętowała notatkę i bez słowa oddała Marvinowi, by ten dostarczył ją Tanthroosowi.
Marvin skinął tylko głową i wyruszył do namiotu jej przełożonego, by osobiście dostarczyć notatkę. Tulsis została sama. Wróciła do modłów i medytacji. Miała jeszcze czas nim będzie musiała przywdziać zbroję i udać się do namiotu Opiekunki.
Marvin wrócił wkrótce i zajął się przygotowywaniem posiłku dla swej pani, nie przeszkadzając jej w modłach, które upływały zdecydowanie zbyt szybko. Czas było się skonfrontować z tym czego oczekiwała po jej służbie najważniejsza po Matronie kapłanka Domu (przynajmniej w teorii).
Tulsis w milczeniu posiliła się, w milczeniu nałożyła pancerz i wciąż milcząc opuściła namiot. Modły przyniosły jej wielki spokój i pewność powodzenia.
Dotarła do namiotu szybko i bez kłopotów została wpuszczona do środka. Tym razem krnąbrne kapłanki nie robiły jej kłopotu z wejściem. Natomiast Opiekunka Świątyni… otulona półprzeźroczystym satynowym szlafroczkiem, kończyła właśnie kolację. Nie dało się nie zauważyć, że długie zgrabne nogi otulone były figlarną różową koronką pończoszek. Strój więc nie sugerował udania się na nocną medytację.
Tulsis nie wątpiła, że drowka ma wielu adoratorów, adoratorek, kochanków, kochanek, niewolników, sługi, którzy z chęcią grzeją jej łoże. Uznała, że niedługo któreś z nich pojawi się w namiocie by dotrzymać Yazune towarzystwa. Kapłanka zajęła miejsce przy wejściu do namiotu. Poruszała się cicho i dyskretnie, jak przystało na strażnika, który powinien być jednocześnie niezauważalny dla tego kogo miał chronić i odstraszać każdego, kto próbował zakłócić jego spokój. Tulsis była świetnym strażnikiem, profesjonalnym i skupionym na zadaniu, jednak musiała przyznać, że pończoszki Opiekunka Świątyni dobrała bardzo interesujące.
- W końcu jesteś…- rzekła tuż po zakończeniu posiłku kapłanka i obróciła się w miejscu zmysłowo przesuwając dłońmi po swym ciele podkreślając że szlafrok i pończoszki to jedyny strój jaki nosiła.- Jak wyglądam? Tylko szczerze.
Przez oblicze strażniczki przemknął wyraz zaskoczenia. Spojrzała na Yazune i odchrząknęła. Czuła, że uszy znów zaczynają jej się rozgrzewać.
- Nie jestem… - chciała powiedzieć, że ocena czyjegoś wyglądu nie leży w jej kompetencjach, ale westchnęła. Kapłanka Lolth wydała jej polecenie - Hmm… - powoli omiotła ciało drowki badawczym spojrzeniem. W końcu zadowolona z przeprowadzonej analizy skinęła głową i znalazła odpowiednie słowo. Spojrzała Opiekunce Świątyni w oczy i rzekła - Kusząco.
-Twoja mina mówi, że prawdę powiedziałaś.- stwierdziła drowka zakręciwszy się w miejscu, po czym ruszyła do części sypialnej namiotu mówiąc.- Chodź za mną.
Niewiele myśląc, strażniczka podążyła za swa Panią.
- Liczę na twoją dyskrecję… ktoś tu wpadnie.- rzekła cicho Yazune i… myliła się. Ktoś już wpadł.
Na swym pupilku niczym na kanapie wylegiwała się Ithis, kontrowersyjna czarodziejka o dwukolorowych oczach i skłonnościach do ekshibicjonizmu. Z drugiej strony miała się czym chwalić. Nie pochodziła z rodzinnego miasta reszty Domu, przypałętała się później i miała zaskakująco dużą wiedzę na temat położenia miasta. I była pełną temperamentu drowką. Na widok Tulsis uśmiechnęła się wesoło.- Czyżbyś przyprowadziła mi dziewicę na pożarcie Yazune- kwiatuszku?
Tulsis była dumna z faktu, że się nie potknęła, ani nie wydała żadnego kompromitującego dźwięku, zajmując pozycję strażniczki. Nie mogła jednak pochwalić się faktem, że powstrzymała nagły przypływ krwi do uszu i policzków. Noc zapowiadała się niestety interesująco.
-Jedynie widza. Ona jest strażniczką, której to zakon wielce zabiega… o me względy. Będzie dyskretna… dla swojego dobra.- Yazune rozwiązała szlafroczek i powoli zaczęła zsuwać go z siebie, odsłaniając plecy i pełne jędrne piersi.
- Wstydzisz się mnie i wykorzystujesz biedaczkę jako stojak.- mruknęła Ithis widząc jak szlafrok opada na ziemię.- Nie pozwolisz na nic więcej?
- Hmm… nie wiem… to chyba oddana służbie drowka.- Yazune usiadła na łożu podczas, gdy idąc na czworaka Ithis prowokacyjnie poruszała pupą, drażniąc zmysły Tulsis przyjemnymi obrazami.
Tulsis obserwowała wciąż poczynania kochanek, jednak tym razem jej nastawienie było czysto profesjonalne. Miała chronić Yazune, nawet przed tajemniczą kochanką. Nie raz i nie dwa zdarzyło się, że nieostrożna drowka lub drow padali ofiarą łóżkowych zamachów.
Kapłanka Selvetarma z powagą wykonywała swoje zadanie. Nasłuchiwała, nie tylko dźwięków pasji, ale także otoczenia. Nie mogła w końcu pozwolić by ktoś poza nią stał się świadkiem tej schadzki. Yazune wyraziła się jasno, nie chciała by związek wyszedł na jaw i Tulsis zamierzała o to zadbać.
Póki co jednak zagrożenie jak na złość nie chciało się pojawić, zwierzak Ithis spał, a jedyne dźwięki jakie słyszała to te widowiska dziejącego się przed nią. Yazune rozchyliła swe uda wychodząc na spotkanie kochaki. Ithis wślizgnęła się między nie całując namiętnie jej kwiatuszek rozkoszy, jak i wodząc paznokciami po samych udach. Opiekunka Świątyni rozmarzonym wzrokiem wędrowała raz po partnerce, raz po stojącej w kącie Tulsis. Jej dłoń zacisnęła się na własnej piersi, dołączając do cichych jęków pomruki rozkoszy.
Mimo ponętnych widoków, strażniczka zachowywała jednak powagę. Póki stała z boku i nie była obiektem jawnego flirtu mogła ignorować wijące się w podnieceniu ciała. Podejrzewała, że Yazune spogląda na nią jedynie w celu spotęgowania własnych doznań. Słyszała, że niektóre drowki lubią gdy ktoś je obserwuje podczas schadzek. Nie miała nic przeciwko byciu tak wykorzystaną. Nie przeszkadzało to w jej obowiązkach strażniczki.
Trudno powiedzieć czy to była prawda, czy nie… w tej chwili bowiem drżąc Yazune docierała na szczyt, podczas gdy pieszcząca ją Ithis kręciła pupą w zadowoleniu. Po wykonaniu odsunęła się od Yazune i zwróciła wprost do Tulsis.- Strażniczko… rozbierz mnie.
Kapłanka Selvetarma przechyliła głowę na bok i przekierowała spojrzenie na kapłankę Lolth, to jej służyła. Ta tylko dysząc po niedawnym szczycie skinęła głową szybko.
Tulsis podeszła więc do Ithis i oceniwszy konstrukcję jej odzienia sięgnęła do wiązań, by wykonać polecenie.
Ithis pochwyciła dłonie Tulsis i poprowadziła po swym gibkim i sprężystym ciele… kierując je do zapięć dość okrężnymi drogami, ale pozwalając się zapoznać strażniczce ze swymi miękkimi kragłościami i prężąc się zmysłowo pod jej dotykiem. Było to przedstawienie przeznaczone dla Yazune, ale… Tulsis stała się jego mimowolnym fragmentem. W końcu jednak jej dłonie dotarły do wiązań tkaniny oplatającej piersi.
Przez chwilę była zaskoczona działaniem czarodziejki, przez chwilę była na nią nawet odrobinę zła, a potem trochę podniecona miękkim ciałem. Szczyciła się jednak samokontrolą i znów powtórzyła sobie w duchu - “Jesteś dla nich tylko narzędziem, zachowuj się więc tak, jak po tobie oczekują.” Gdy więc rozwiązała wreszcie tasiemki stanika, przesunęła palcami pod materią, po nagiej i rozpalonej skórze, by uwolnić piersi Ithis.
Zmysłowy pomruk wydobył się z ust Ithis, gdy po wpływem tej pieszczoty przytuliła się plecami do kapłanki. Potem zaś poprowadziła dłonie Tulsis w dół po sprężystym brzuchu, do swych majteczek. By je zdjąć Tulsis musiała kucnąć i “stanąć twarzą w twarz” z krągłym tyłeczkiem ekscentrycznej czarodziejki.
Kapłanka Selvetarma miała do tej pory do czynienia z bardzo ograniczoną liczbą tyłeczków, jednak i temu postanowiła stawić czoła, jak prawdziwa wojowniczka. Powoli osunęła się na kolano i delikatnie, nieśpiesznie zaczęła pozbawiać czarodziejkę kolejnego elementu bielizny.
Gdy to zrobiła, Ithis nachyliła się ku Yazune by posłać jej buziaka i otarła się miękką pupą o usta i oblicze kapłanki. Jakże trudne próby musiała przejść w tym namiocie biedna Tulsis.
Kapłanka westchnęła mimo woli i w chwilowym przypływie irytacji delikatnie objęła Ithis jedną ręką i uniosła, by do końca pozbawić ją zaplątanych wokół kostek majteczek. Mając już małą figlarkę w ramionach, nagą i zaskoczoną, bez pośpiechu zdjęła jej buty i poniosła do łoża Yazune.
Ithis zaskoczona jej zachowaniem, przytuliła się do kapłanki i cmokając prowokacyjnie kącik ust, policzek i szpiczaste ucho mruczała.- Moja bohaterka, moja zdobywczyni, wiesz… bardzo mnie rozpalają takie silne twarde kobiety.
A Yazune chichotała na ten widok zaskoczona rozwojem sytuacji.
I kącik ust Tulsis drgnął odrobinę, choć za wszelką cenę próbowała zachować śmiertelną powagę. Nie pomógł pocałunek w ucho, który wywołał w niej delikatny dreszcz. Zacisnęła jednak szczękę i skomentowała wszystko oszczędnym - Hm.
Podeszła do łoża Opiekunki Świątyni i oparła się kolanem o jego krawędź.
- Mam chyba coś, co należy do ciebie, Pani.
- Twarda z niej sztuka… zaśmiała się Yazune kierując te słowa do Ithis. Ta zaś odparła.- Ale skórę ma mięciutką.
Na dowód tego polizała delikatnie obszar szyi Tulsis tuż pod podbródkiem.
- Strażniczko...Ułóż ją tu delikatnie.- wskazała miejsce Yazune klepiąc dłonią obszar obok.
Tulsis, która już miała ochotę rzucić czarodziejką, jak workiem kartofli za karę, że tak nią pogrywa, westchnęła i wykonała polecenie. Potrafiła być delikatna. Powoli opuściła więc ciało czarodziejki na wskazane miejsce, jak jakiś drogocenny artefakt.
I na chwilę zyskała spokój… obie drowki splotły się w miłosnym uścisku zachłannie całując i pieszcząc swoje gibkie ciała. Ocierały się pojękując i pomrukując zmysłow całkowicie zapominając o patrzącej na nie Tulsis, która skorzystała z okazji i wróciła niepostrzeżenie na swój posterunek.
Pieszczoty zajmowały im dość długą chwilę czasu… w końcu ocieranie ustąpiło kolejnym figlom. Lężąca na plecach Ithis pokazała znaną już kapłance sztuczkę, doprawiając sobie pokaźny męski organ miłości… co znów przypomniało jej o Sheyri. A Opiekunka świątyni ujęła ustami ów pal miłości i z pomocą dłoni okazywała mu swe uczucie.
Kapłanka Selvetarma obserwowała to kątem oka z lekko uniesioną brwią i zainteresowaniem. Postanowiła kiedyś wypróbować to na… kimś. W końcu Yazune dosiadła kochanki z głosnym jękiem i zaczęła ujeżdżać podskakując całym ciałem, jak dzikim wierzchowcu. Jej jęki zmieniły się w krzyki, jej bujne piersi podskakiwały, a ciało pokrywało się potem. Podobnie jak drugiej… rozpalonej jej ruchami drowki, czarodziejka drapieżnie pieściła swój biust i oblizywała wargi drżąc coraz bardziej, im szybciej Yazune wiła się dziko na jej palu rozkoszy.
Tulsis postanowiła, że i tą pozycję wypróbuje. Wyglądała satysfakcjonująco. Tulsis musiała się opanować. Zaczęła więc się modlić w duchu i rozglądać po namiocie. Badając wzrokiem każdy zakamarek w poszukiwaniu upragnionego zagrożenia, na którym mogłaby się porządnie wyżyć.
Niestety nic nie chciało spełnić jej pragnień. W jej polu widzenia były dwie piękne drowki pogrążone w pełnej perwersyjnej rozkoszy zabawie. Yazune opadła dłońmi na piersi kochanki ściskając je i miętosząc. Drżała wyraźnie i pojękiwała… a Tulsis dostrzegła kolejne zagrożenie… ale jedynie dla czci kapłanki. Ogonek długi i sprężysty wysunął się spomiędzy ud leżącej czarodziejki i wbił się między pośladki Yazune wywołując kolejny krzyk rozkoszy i zmysłowe wicie się ciała Opiekunki Świątyni. Sądząc po jękach i drżeniu ciała, podobała się jej ta inwencja Ithis.
Tulsis przyznała, że czarodziejka była kreatywna. Choć Tulsis nie była właściwą osobą by ocenić co było w łóżku nowością, a co starą nudą. Może wszyscy robili takie rzeczy i tylko Kapłanka Selvetarma pozostawała wciąż w tyle? Westchnęła cicho i zacisnęła wargi w cienką, groźną linię. Obie drowki były tych pieszczotach niezmordowane wijąc się i ocierając o siebie biustem, podskakując biodrami i wypinając pupy. Po pierwszym strzale bowiem, była zmiana pozycji i znowu jęcząca Yazune była brana w posiadanie owym magicznym organem. A potem Ithis wróciła do pierwotnej postaci i wspieła się na leżącą Yazune, by głową zanurkować między jej uda, samej zaś obejmując głowę leżącej kochanki własnymi udami… opuściła swoje rozgrzane seksem łono ku jej wargom. Były niezmordowane w łóżku.. a Tulsis chcąc nie chcąc musiała na to patrzeć.
Selvetarm testował jej cierpliwość, a może oferował jej edukację? Tulsis poznawała bowiem wiele nowych pozycji do wykorzystania w przyszłości.
W końcu.. obie opadły wtulone nawzajem w siebie. Dwa zmysłowe ciała ocierające się o siebie i szepczące coś cicho powoli zapadały w medytacyjną drzemkę.
Kapłanka Selvetarma wzniosła oczy ku powale i odetchnęła z ulgą. Nareszcie do namiotu wrócił spokój. Tulsis cicho podeszła do tlących się lamp i zdusiła ich ogień. Obeszła powoli pomieszczenie, sprawdzając jeszcze raz jego bezpieczeństwo i wróciła na posterunek, by stać, zachowując czujność do końca wyznaczonej wachty. Nareszcie mogła skupić się na strzeżeniu zdrowia i życia Opiekunki Świątyni.
Przez długi czas nic się nie działo i jedynym wrogiem Tulsis była nuda i monotonia. I jej własna wyobraźnia wraz z pobudzonym ciałem. Myśli jakoś wracały co chwilę do owych niedawnych wydarzeń, których była świadkiem… rozbudzone drobnymi pieszczotami ciało… to przypominało jej dawne lata. Ale wtedy wykorzystywała braciszka do pozbycia się niepotrzebnych pragnień, a teraz…
Teraz stała na straży, szukając w cieniach, kryjących się tam wrogów i starając się zachować skupienie mimo natrętnych myśli. Nie był to czas i miejsce - a przynajmniej tak sobie powtarzała za każdym razem gdy niesforny umysł wywlekał z zakamarków wspomnień te dawne chwile słabości i te świeższe, żywsze, wciąż pozostawiające smak na języku.
“Skup się na cieniach” - i skupiała się, choć nie bez trudu.
Nagle… coś dostrzegła. Świecące się zimnym blaskiem oko tuż nad ciałem Matrony.
- Wydajesz się spięta Strażniczko… coś się stało? - oko to jednak należało do przebudzonej Ithis. Jej gibkie ciało naprężyło się zmysłowo, gdy uniosła się lekko. Prawe oko czarodziejki zwykle pod zasłoną włosów przeszywało ją na wylot.- Tak… zdecydowanie czuć od ciebie… napięcie.
Tulsis przez chwilę odwzajemniała spojrzenie. Ithis była dla niej ciekawostką i jednocześnie niewiadomą, która w każdej chwili mogła obrócić się przeciwko Orb’Vlos. W końcu jej pochodzenie było nieznane, jej motywy niepewne. Cóż, w końcu była drowką.
- Stoję na straży - odparła, sama zdziwiona brzmieniem swojego głosu, który w ciemnościach wydał się zaskakująco intymny. Może dlatego, że nie chciała wybudzić Opiekunki.
-Taaak… to zauważyłam.- przeciągnęła się zmysłowo czarodziejka, co niestety Tulsis dobrze widziała w panującym mroku. Wstała i ruszyła w kierunku Tulsis, chybotliwym krokiem bioder. Podeszła do kapłanki i przesunęła palcem po wargach strażniczki pomrukując.- Ja i ta moja słabość do silnych drowek.
Tulsis uniosła brew i spojrzała na czarodziejkę kątem oka.
- Przeszkadzasz mi w wykonywaniu zadania, czarodziejko - mruknęła.
- Dasz mi klapsa za karę?- zachichotała Ithis oplatając ramionami szyję kapłanki.- Nikt nie powiedział, że to łatwa robota.
Przytuliła się i gwałtownie przybliżyła swą twarz ku obliczu Tulsis… namiętnie całując jej usta.- To na pożegnanie… A teraz… pomożesz mi się ubrać, czy wolisz patrzeć jak to robię… bardzo powoli.
- Hm… - Tulsis nie wiedziała, czy jest bardziej zirytowana, czy rozbawiona uporem rozpustnej drowki - Mnie się nie śpieszy, czarodziejko, ja mam czas.
- Czyżby… - wymruczała zmysłowo Ithis wprost do ucha Tulsis, przesunęła po nim językiem i wreszcie odsunęła się od kapłanki, by ruszyć w kierunku swego stroju. Nie próbowała nawet dokończyć swych słów.
Kapłanka Selvetarma milczała. Obserwowała ją uważnie, ale dzieliła swą uwagę również na otoczenie. Długa obserwacja dwóch drowek chyba uodporniła ją na widok nagiego ciała Ilthis.
Niemniej było coś kuszącego w jej ruchach, gdy prężyła ciało nakładając na nie skąpy strój. Coś zmysłowego i kuszącego. Głównie dlatego, że Tulsis tym razem wiedziała, że ów pokaz jest robiony dla niej, każdy ruch drowki miał pieścić jej spojrzenie, a nie Yazune.
- Hm - kapłanka starała się nie pokazać po sobie, że widok Ilthis nie jest jej całkiem obojętny. Ta jednak chyba się domyśliła wszystkiego, bo posłała Tulsis buziaka przed wyjściem i wraz ze zwierzakiem opuściła namiot.


Kapłanka Selvetarma opuściła namiot Opiekunki gdy przybył zakonnik by ją zastąpić. Miała za sobą męczący cykl, pełen dylematów, pokus i wysiłków. Jedyne czego obecnie, to kilka dzwonów medytacji. Gdy dotarła do swego namiotu zdjęła zaraz zbroję i skórznie. Siedząc w samej, luźnej, płóciennej koszuli na posłaniu zaczęła polerować pancerz, naoliwiając zawiasy i skórzane pasy. Dbała o swoje rzeczy, było to nieodzownym elementem jej jestestwa i pozwalało się wyciszyć przed medytacją.
Tym razem nie to nie pomagało, ciągle widziała przed sobą to co się działo w sypialni Yazune, ciągle czuła pod opuszkami palców wspomnienia miękkiego ciało Ithis. Żar który zdołała stłumić na służbie teraz nie dawał się zignorować.
Mogła wezwać Marvina, by zaspokoić swoje żądze, mogła odwiedzić Sheyrę lub Mistrza, lub kogoś zgoła innego. Mogła poprosić Bergtrana na kolejny sparing. Nie chciała jednak na nikim polegać. Uzależnienie od innej istoty było słabością. Mimo zmęczenie, postanowiła więc wyjść na pole treningowe i wyżyć się na stojących na jego uboczu kukłach. Chodziło o dzikie zmęczenie, przywdziała więc ciężką zbroję. Dawno nie miała jej na sobie, takie ćwiczenie przyda się jej więc by nie zardzewiała.
Wściekła na siebie opuściła namiot, szczękając żelazem. Biada temu kto wszedł jej w drogę. Na szczęście… o tej porze nie było nikogo, więc celem kapłanki stały się dwa kamienne stalagnaty okryte zbrojami zdobytymi na jakiś orkach i z domalowanymi gębami.
- A na imię im słabość i rozpusta - burknęła Tulsis nim dobyła ćwiczebnego ostrza i przyjęła pozycję bojową, z ostrzem skierowanym w dół i gotowym zarówno do zasłony, jak i ataku. Akurat w tym przypadku nie musiała się obawiać agresji ze strony nieożywionych kukieł, ale ćwiczyć też należało porządnie, a nie okładać jak cepem. Choć musiała przyznać, że taka wizja też ją kusiła.
Pokręciła jednak głową i ruszyła. Krótki doskok, seria ciosów, potężna siła za każdym z nich. Zmiana postawy, krok w bok symulujący unik i kolejna seria niemarkowanych ciosów. I tak dalej, aż nie poczuła jak bielizna obkleja jej spocone ciało, jak włosy lgną do czoła i jak po rzęsach ściekają grube krople perspiracji. I nawet wtedy nie przestawała. Wchodziła w trans, w którym nie było energii na zbędne myśli. Tylko wysiłek.
Wycie za plecami odwróciło na moment uwagę Tulsis. Tuż za nią czaiły się dwa kolczaste stwory.


Przypominały one wyjątkowo brzydkie psy… warcząc i charcząc zbliżały się przyczajone. I najwyraźniej Tulsis była ich celem.
Kapłanka prawie zaśmiała się w głos. Tego jej było trzeba.
- Dzięki ci Panie - szepnęła do swego Boga.
Nie spuszczając bestii z oka zrobiła powolny krok do tyłu i w bok, by nie dać się otoczyć dwóm brzydactwom. Była zmęczona i miała w ręku jedynie niezbyt wymyślny i odrobinę wyszczerbiony ciężki miecz treningowy, ale w jej żyłach śpiewała żądza mordu. Śpiewała hymny na cześć jej Pajęczego Boga.
Stwory zaatakowały z dwóch stron jednocześnie ich celem były: twarz… w przypadku jednego i łydka w przypadku drugiego ze stworów.
Działały w tandemie. Nie były takie głupie. Ich ofiara ruszyła do przodu. Runęła na kolano, by bestia, która atakowała z góry przeleciała nad nią. Jednocześnie zasłoniła się ciężkim mieczem, celując jego ostrzem między szczęki drugiego. Kiedy bestia zacisnęła na nim szczęki myśląc, że to jej łydka, Tulsis szarpnęła do góry, pozbawiając jej żuchwy. I już była gotowa odwrócić się, by rozprawić z drugim przeciwnikiem. Nie przestawała się uśmiechać.
Tyle że stwory były zwinniejsze… Ten który przeskoczył nad nią zawrócił błyskawicznie i wgryzł się w jej kark.. raniąc boleśnie także i policzek kolcami. Na szczęście płytki zbroi sprawiły, że kły zwierzaka nie zagłębiły się wystarczająco głęboko, by ten cios uczynić śmiertelnym. Niemniej wgryziony potworek zawisł na jej plecach próbując podeprzeć się łapami rysując pazurami zbroję i nawet przebijając pancerz w wytartych i łatanych wcześniej miejscach.
Tulsis ryknęła wściekle i pochwyciła bestię za grdykę. Stworowi udało się ją zranić, ale jednocześnie utknął z zębami wbitymi między płyty zbroi. Kapłanka ścisnęła okutą w ciężką rękawicę dłonią i zmiażdżyła mu krtań.
Potwór dusił się przez chwilę, po czym rozpłynął w powietrzu. Znikł jak każde inne przyzwane stworzenie. Czyli to nie były stwory znikąd. Ktoś je przyzwał.
Zapewne ta zakapturzona niska postać bijąca właśnie brawo Tulsis.
Kapłanka obróciła się ku niej. Wciąż jej świadomość płonęła żądzą krwi, nie była jednak na tyle ogarnięta bitewnym szałem by rzucić się bezmyślnie na obcego. Powoli, z mieczem opuszczonym, ale ściśniętym w napiętej i gotowej do zadania bólu ręce, ruszyła w stronę widza.
Spomiędzy zaciśniętych zębów dobywał się gniewny pomruk.
- Całkiem nieźle ci poszło. Jestem pod wrażeniem.. choć widzę że nie przepadasz za finezją drowich szermierzy.- zakapturzona postać przemówiła głosem Sheyri, natychmiast rozbrajając tym samym wściekłą Tulsis. Kapłanka od razu rozluźniła się i ściągnęła hełm, ukazując skonsternowany wyraz twarzy.
- Co… - naburmuszyła się - Co to miało być?
- No jak to co? Rozrywka… lepsza niż okładanie żelazem kamiennych słupów.- Sherya podeszła drobną dłonią starła krew z policzka kapłanki, po czym oblizała palce dodając.- Byłabym wielce rozczarowana, gdybyś nie przerobiła tych stworów na miazgę.
Tulsis westchnęła i przewróciła oczami. Zdjęła rękawicę, sięgnęła zadrapań na karku i sprawdziła jak bardzo krwawią.
- To było bardzo lekkomyślne… byłam bardzo zła. Mogłabym cię zaatakować.
- Umiem się bronić…i uciekać.- uśmiechnęła się wesoło czarodziejka.- Nie martw się… nie będziesz musiała cały czas pilnować mego tyłeczka podczas walki.
Tulsis uśmiechnęła się, kręcąc głową z lekką dezaprobatą. Dała jednak za wygraną. Czego jak czego, ale przegadania czarodziejki nie miała zamiaru próbować.
- Miło cię widzieć - powitała wreszcie drowkę dobrym słowem. Wsparła się na wbitym w piach mieczu - Co cię właściwie tu sprowadziło?
- Nudziłam się…- odparła Sheyra wzruszając ramionami. - No byłam ciekawa zbliżenia zakonu Selvetarma do kultu Lolth.
- Zakon strzeże Opiekunki Świątyni - Tulsis znów się uśmiechała, tym razem spokojnie, luźno wspierając się na mieczu - To jak najbardziej naturalna kolej rzeczy. Selvetarm służy Lolth, a zakon jej kapłankom.
- Mhmm… to musi być cudowne… strzec jej podczas wypoczynku, co?- zachichotała czarodziejka dając Tulsis przyjacielskiego kuksańca w bok, którego ta niestety nie poczuła przez pancerz. Wyraz twarzy Sheyry, gdy masowała bolący łokieć doprowadził Tulsis niemal do łez.
- Powiedzmy - westchnęła, łapiąc oddech i ocierając oczy - Stanie na straży to jednak nie przelewki. Strażnicy nie biorą udziału w owym… wypoczynku. Mogą jedynie patrzeć.
- Patrzenie też ma swój urok… prawda?- zasugerowała Sheyra masując obolały łokieć.- Jednym słowem, macie przynajmniej oficjalnie przymierze z naszą wspaniałą Yazune? To dobry znak. Chcesz opić ten sukces?
Tulsis zastanowiła się przez chwilę.
- Później - oświadczyła wreszcie - Na razie mam chwilę na medytację, później musztra i trening ze świeżakami, no i narada z Mistrzem… więc tak, później, moja droga.
- Cóż… więc porozmawiamy później. Kto wie… może będziesz mogła zaspokoić mą ciekawość nowymi słodkimi plotkami. A może ja zdołam się odwzięczyć?- odparła z uśmiechem czarodziejka.
Tulsis zarumieniła się odrobinę, choć akurat teraz mogła to zrzucić na kark wysiłku spowodowanego niedawnymi ćwiczeniami.
- Hm… nie mogę się doczekać - uśmiechnęła się kącikiem ust.


Mistrz był zdumiony tym, że Tulsis została wyznaczona przez osoby bliskie Matronie do jednego z patroli. Jednak nie mógł oponować przeciw temu życzeniu. Tym bardziej, że sama Tulsis nie była zaskoczona tym rozwojem sytuacji.
Kapłanka bez problemu uzyskała wsparcie z oddziałów Zakonu, a otoczenie Matrony dopilnowało, by wszystkie jej życzenia w kwestii zasobów zostały spełnione. Widać było że drobne paluszki Sheyry mają duży zasięg.
Sama Sheyra zjawiła się zresztą nie z jednym, a z trzema uczniami, dwoma samcami i jedną drowką. Tak więc “patrol” zmieniał w poważną wyprawę badawczą.
Tulsis westchnęła i omiotła magów analitycznym spojrzeniem, miała nadzieję że nie okażą się balastem. Magia w rękach doświadczonych czarodziejów była przydatnym narzędziem, jednak uczniowie Sheyri mogli być też sporym obciążeniem dla oddziału.
- To jak? Możemy ruszać?- rzekła czarodziejka podając mapę Tulsis.- To jest nasz cel.
- Hm - kapłanka posłała magom ostatnie, groźne spojrzenie. Lepiej dla nich, by byli przydatni. Rozwinęła pergamin i wprawnym okiem oceniła czekającą ich drogę.
Podróż wydawała się dość długa, ale najbardziej interesujący był fakt, że… cel podróży urywał się nagle. Mapa kończyła się terrą incognitą… białą plamą na końcu korytarza.
Nie wiedzieli gdzie dokładnie zmierzają.
Podniosła chłodne spojrzenie na Sheyrę. Przechyliła głow na bok. Czy czarodziejka z nią pogrywała, czy rzeczywiście nie wiedziała co znajduje się na końcu ich wycieczki? Nie mogła mieć pewności, nie zamierzała też jednak wdawać się z Sheyrą w dyskusje w zasięgu słuchu swoich i jej podwładnych. Skinęła głową i przywołała zwiadowców.
- Narzucamy szybkie tempo, ale z zachowaniem maksymalnej ostrożności - wskazała miejsca na mapie oddzielone mniej więcej połową cyklu marszu - W tych okolicach zaczniemy szukać miejsc na obozowiska. W drodze zorientujemy się jak nam idzie, jeżeli teren będzie sprawiał trudności rozbijemy obozy bliżej. Największą ostrożność musimy zachować przy zbliżaniu się do tego terenu - przesunęła palcem po pustej części mapy - Jak widzicie nie jest zbadany, może tam na nas czekać wszystko.
Stuknęła palcem w pergamin i spojrzała na wyznaczonych zwiadowców - Wybrałam was bo jesteście dobrzy i nie szczycicie się brawurą. Nasz oddział jest mały i jego głównym zadaniem jest ochrona czarodziejki. Nie będziemy wdawać się w niepotrzebne walki. W razie możliwości unikamy konfrontacji. Dlatego macie takie wyposażenie, jakie macie. Rozumiemy się?
Nie padły żadne słowa, nie było protestów. Nawet Sheyra która nieformalnie stała ponad Tulsis w hierarchii ważności wydawała się podporządkowywać przywództwu kapłanki.
Wysoka drowka skinęła głową i zwróciła się do czarodziejki.
- Możemy ruszać, pani?
- Tak.- stwierdziła z uśmiechem Sheyra wyrażając zgodę.
Tulsis skinęła głową i wskazała parę zwiadowców, a potem pozostałe dwa zespoły.
- Wy pierwsi, wy za parę dzwonów, a wy zmienicie pierwszy zespół - potem zwróciła się do całego oddziału - Przygotować się do wymarszu. Ruszamy Panie i Panowie.
Przed nimi długa i niebezpieczna droga wiła się pośród zakamarków podmroku, a w jej cieniach znane i nieznane zagrożenia. Tulsis wzniosła modły do swego Boga i obiecała mu krew w zamian za łaskawe oko podczas wyprawy.
Ruszyli.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline  
Stary 10-03-2015, 02:59   #55
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
– Chomik nie przetrwał? – zagadnął wesoło Elizabeth, spoglądając na nowego strażnika. – I dobrze, przerażał mnie. – dodał z rozbrajającym uśmiechem, siadając naprzeciwko drowki i kładąc na stole stoik złota, zgodnie z umową.
Położył tez na nim niewielkie pudełko, które wygrzebał tydzień temu ze swoich prywatnych kwater. – Wiem że to większości wieszczeń niezbędny jest odpowiedni... Rekwizyt. – Wydobył zawartość. Skórzaną obrożę na smyczy z łańcucha. - Właściwie... - – odpiął obrożę, i zakręcił nią na palcu. – Technicznie rzecz biorąc można powiedzieć że ta część była moja . Ale smycz była jej.
-Powinnam cię uprzedzić, że tego typu modlitwy przekraczają moje możliwości.- westchnęła smętnie kapłanka.
Powieka samca drgnęła lekko.
– To... Coś co powinno było wypłynąć w naszych rozmowach już wcześniej. – zakręcił obrożą raz jeszcze i wrzucił ją bezceremonialnie do pudełka.
-Niemniej już kapłani ognistego boga są… i cóż… jestem pewna, że jesteś w stanie zapłacić odpowiednią sumkę za zwój od nich. - uśmiechnęła się ciepło.- Możesz jutro dostarczyć pieniędze… ja ci ufam… a oni ufają mi.
– Zapisanie na zwojach to zawsze dodatkowy koszt. – mruknął niezadowolony samiec. – Ale... Trudno. Rozumiem że dyskrecja ma swoją cenę. – splótł palce w piramidkę. – Nie masz go pod ręką w takim razie?
- Hmmm… jestem przewidująca.- odparła kapłanka wyciągając z rękawa zwój.-Akurat mam go przy sobie.
Postukał palcami o siebie.
– Jakiego efektu możemy oczekiwać? Z powodu faerzress .
- Nie tylko samo faerzress będzie nam wrogiem. Jeśli jest sprytna… ukryła się w obszarze w jakiś sposób chroniony przed wieszczeniami. I pewnie jest sprytna?- zapytała retorycznie Elizabeth.
– Była Opiekunką świątyni. – skomentował oschle - … Ale nie jest czarodziejką. Dlatego poprosiłem o Wykrycie Lokacji. Standardowe osłony powinny być przeciwko niemu równie skuteczne co tekturowa tarcza.
Elizabeth pokiwała głową w geście dezaprobaty.- Aleś ty głupiutki. Nie mówię o tym co umiała rzucać, tylko jak sprytna była. W tym mieście da się ukryć bez rzucania czarów, wystarczy wiedzieć gdzie. To miasto zbudowane jest w centrum lokalnego faerzress .
Westchnęła głośno.-No cóż… Od razu muszę stwierdzić, nie jestem zbyt mocna w wieszczeniach.
– Lanni przecież nie poproszę. – mruknął zamyślony. Słowa Elizabeth podsuneły mu pewien pomysł. – A nie wiem do kogo jeszcze się zwrócić. - ciągnął rozmowę.
-Postaram się zrobić co będę w stanie. To potężny zwój.- mruknęła, i chwytając łańcuch od obroży zaczęła pod nosem mamrotać kolejne linijki modlitwy wzywając Loviatar na pomoc. Słowa znikały z pergaminu, a oczy Elizabeth zmieniał się w głęboką czerń pełną błyszczących białych punkcików… kojarzących się z niebem pełnym gwiazd. Kapłanka drżała coraz bardziej, z jej nosa popłynęła strużka krwi...

***

– Dziękuje Elizabeth, twoja pomoc była nieoceniona. Czy jest jakiś sposób w jaki mógłbym się odwdzięczyć? -
- Coś wymyślę… w przyszłości. Na razie wystarczy mi zapłata za mój czas.- rzekła żartobliwie kapłanka przypominając Lesenowi, że nie wieszczyła mu charytatywnie.
Otworzył mieszek który przyniósł wcześniej, i dorzucić do niego koszt jaki Elizabeth poniosła zdobywając zwój. Gdyby była w stanie rzucić zaklęcie samemu nie byłoby to takie drogie, ale... Trudno.
– Na przyszłość uprzedź mnie o dodatkowych kosztach. - skomentował sucho, dając wyraz swojemu niezadowoleniu. – Ale rozumiem że miałaś na głowie ważniejsze sprawy. Powiedz, jak ci się żyje w nowej Enklawie? Przesyt nowych kultów sprawia ci problemy?
- Hmmm… tak… świątynia Shar się robi silna. Świątynia Bane’a i Kossutha za bardzo są… skupieni na własnej rywalizacji, by to zauważyć. To może być z czasem kłopotliwe… także dla ciebie.- odparła enigmatycznie Elizabeth. -Być może… nowa kapłanka uzna, że powinna wypełnić obietnicę śmierci, względem ciebie?
– Niech się wpisze na listę. – powiedział sucho, ale nie potrafił powstrzymać lekkiego uśmiechu, który jednak szybko ustąpił niezadowolonemu grymasowi. – Chciałbym zaczął wyplewiać tą zarazę, ale... Brak mi kontaktów w enklawie. Z nowej gwardii praktycznie nikogo nie znam. -
- A kogo chciałbyś poznać? I nie myśl, że nie zauważyłam iż zakręciłeś się koło córki khazarka.- uśmiechnęła się ironicznie kapłanka.
– Oh, nie miej mi za złe tych drobnych podchodów, nadal jesteś moją ulubioną ludzką kobietą. – posłał jej szelmowski uśmiech. – Ale zauważyłem okazję by zapoznać się z ważną personą wśród Czerwonych Czarodziei, i nie wybaczyłbym bym sobie gdybym jej nie wykorzystał. – postukał palcami o oparcie krzesła, milcząc dłuższą chwilę – Wiem że jest różnica między waszymi kultami a naszym kościołem Lolth. Jesteśmy tylko jednym z wielu frontów w walce o duchowe przywództwo nad Thay. Więc pytanie brzmi... Komu na powierzchni zależy na tym by Sharyci ponieśli w Erelhei-Cinlu porazkę?
- Odpowiedź jest dość deprymująca. Nikomu. Nikogo na powierzchni nie obchodzi czy kler Shar wygra czy przegra w Erelhei-Cinlu.- wzruszyła ramionami Elizabeth.-Nikogo nie obchodzą te przepychanki, jak i samo miasto. Z punktu widzenia wielkiego Thay, problemy lokalne tego miasta są miejscowym “folklorem”. A świątynne intrygi... bez znaczenia. Bywałeś w wielkim świecie to powinieneś wiedzieć, że Erelhei-Cinlu jest…cóż, zadupiem.
– Bez przesady. Jesteśmy jedynym miastem którego nie próbowaliście podbić, już samo to powinno nas czynić waszym ulubionym sąsiadem. – dodał z pewnym rozbawieniem, po czym uniósł ręce w geście kapitulacji. – Wiem, wiem. Jednak... Tym bardziej mnie zastanawia, co w takim razie robi tutaj ta urokliwa panienka Cressida.
-Mnie też… jednakże Shar nie jest jej celem. Dużo bardziej nie lubi świątyni Kossutha.- odparła z przekąsem Elizabeth.
Powieka samca drgnęła lekko.
– Na dziewięć piekieł, czy jest w tym mieście ktokolwiek poza nami kto pojmuje jak groźny jest kult Shar? – odetchnął głęboko. – To bez znaczenia, nie mam pomysłu jak ograniczyć ich wpływy, przynajmniej nie na chwilę obecną. Jestem otwarty na sugestie, ale póki co skupię się na bardziej naglących problemach. - zakończył temat. Już teraz rozmieniał się na drobne, Shar... Musiała poczekać.
-To samo można powiedzieć o kulcie Bane’a czy Lolth, czy…- machnęła ręką.- Czy Domie Aleval. Jeśli chcesz wiedzieć… to krążą plotki, że Creesida i Siraja mają się ku sobie. Ale nie w ten sposób. Obie kapłanki ponoć się bardzo szanują i współpracują ze sobą, by osiągnąć własne cele.
Samiec skrzywił się nieznacznie. To tyle jeżeli chodzi o uzyskanie poparcia Bane'a w tej krucjacie.
– To zła wiadomość, ale dziękuje że mi powiedziałaś.
- To nie wiadomość… to plotka. - poprawiła go kapłanka.-Nie wiem ile w niej prawdy, a ile pozorów.
– Gdzie dym, tam ogień... Eh, zbyt wiele przy tym niewiadomych. – machnął zrezygnowany ręką. – Hej, tak właściwie... To mam jeszcze taką drobną przysługę. – humor szermierza natychmiast się poprawił. Wyciągnął z kieszeni dwa zwoje. – Próbuje swoich sił w tworzeniu kreacji, chce komuś sprawić wyjątkowy prezent. Który strój twoim zdaniem podbije salony? – zapytał z szerokim uśmiechem, rozwijając przed kapłanką szkice. Te same podesłał wcześniej Malady, ale chciał jeszcze poznać opinie Sinal.

- Ten tutaj wygląda tak… hmmm… jakby to określić… bezpłciowo.- wskazała jeden z krojów , po czym stuknęła palcem w drugi.- Ten mi się bardziej podoba.
Wybrała podobnie jak Malady.
– Miło to usłyszeć. Zastanawiałem się czy przypadkiem nie porywam się się z motyką na słońce... Nigdy czegoś takiego nie próbowałem. Chociaż w retrospekcji nie różni się znacznie od malarstwa. – mruknął pod nosem, oceniając krytycznie własną pracę.
- Dobry gust to podstawa każdego dzieła sztuki.- odparła z uśmiechem Elizabeth.
Samiec przytaknął w zgodzie. Teraz nie miał już wątpliwości, kreacja była dobra, ale...
Stanowiła tylko część końcowego efektu. A efektem końcowym miała być oszałamiająco wyglądająca Inynda. Czy taka suknia będzie należycie podkreślała jej walory? Czy skutecznie ukryje wszelkie wady?
– Powiedz... – uciekł wzrokiem. Czy policzki zrobiły mu się ciepłe? Hm, niemożliwe, musiało mu się wydawać. – Myślisz że będzie dobrze wyglądała na Inyndzie?
- Inynda… Inynda… imię wydaje mi się znajome, ale twarzy, a tym bardziej ciała, nie kojarzę.- zamyśliła kapłanka zamykając oczy.- Nie widziałam jej chyba… a już na pewno nie widziałam bez ubrania.
Potem otworzyła oczy i spojrzała zaskoczona na Lesena.- Moment… czy ty przypadkiem nie jesteś obecnie oficjalnie samcem Han’kah? Ona ma ponoć jest bardzo zaborcza jeśli chodzi o partnerów.
– Mieliśmy niewielką... Sprzeczkę. – odpowiedział delikatnie samiec, co jasno dało znać że kłótnia musiała być ogromna. – Ale to bez związku, suknia będzie podziękowaniem za długotrwałą pomoc. A nową naczelną czarodziejkę Vae, powinnaś kojarzyć. Rozpuszczone długie włosy w kolorze srebrzystej bieli, szczupła, wąskie biodra. Dorodny biust, ale nie za duży... Wciąż jędrny, mimo upływu lat. Pełne usta... – Mówił bardziej do siebie niż do kapłanki, stukając w zamyśleniu rysikiem o szkice. Ufał opinii Malady i Elizabeth, ale może powinien zapytać o zdanie profesjonalistkę?
-Brzmi interesująco… szkoda, że nigdy nie odwiedziła mojej świątyni, ale nie można oczekiwać, że każda drowka umie zrobić dobry użytek z pejcza, prawda?- spytała z delikatnym uśmieszkiem kapłanka. Po czym dodała.- Mała sprzeczka, powiadasz? Mała sprzeczka, a ty już gonisz kupować ciuszek innej… jak więc zamierzasz udobruchać Han’kah. Inkrustowanym diamentami magicznym orężem? Kobiety cię zrujnują mój drogi.
– Jak każdego drowiego samca. – zauważył kreśląc coś na zwoju. – Ale nie jestem pewien czy istnieje cokolwiek czym mógłbym udobruchać Han'kah.
Zamilkł, pozwalając by Elizabeth pojęła ciężar tych słów.

„Nawaliłem.”

– I mówiłem już, to prezent dziękczynny. Nie ma w tym żadnego romantycznego podtekstu.
- Więc… radziłabym nie wręczać go osobiście. Może… poprzez jakieś ładnego sługę, albo oficera, albo niewolnika?- zamyśliła się kapłanka.
– Taki miałem zamysł. – skinął głową, po czym pokazał jej nad czym pracował - szkicu mocno opinającej lateksowej sukni, o dużym dekolcie i rozcięciu u dołu. – Alternatywnie, może coś takiego? Do twarzy jej w obcisłych rzeczach. – Przygryzł ołówek w zamyśleniu.
- Powiedziałabym, że to nie jest… już przyjacielski prezent. Raczej sugestia, by założyła coś takiego na randkę… po to byś ty mógł z niej to zedrzeć.- odparła z ironicznym uśmiechem Elizabeth i pokręciła głową.-To już nie prezent, a prośba o realizację twoich fantazji. Takie coś możesz podesłać swojej kochance… Nigdy wysoko postawionej przyjaciółce.
Zerknął raz jeszcze na szkic.
– Odnotowano. – przyznał, uważnie chowając zwój. – Projekt numer jeden wygrywa poprzez... Bycie najmniej sugestywnym – uśmiechnął się lekko. – Dziękuje ci za porady. Były niezwykle użyteczne.
-Nie ma za co.-odparła Elizabeth uśmiechając się promiennie.
' O ty zdziro, przyjemność sprawia ci dręczenie mnie. ' przeszło mu przez głowę, ale odwzajemnił uśmiech. Nie miał jej tego za złe. Przecież sam też się przy tym świetnie bawił.

***

Pomimo oczywistych, i absolutnie bezpodstawnych, insynuacji Elizabeth, prezent dla Inyndy nie był w żadnym razie próbą wkradnięcia się w jej łaski. Był po prostu wyrazem podziękowania za pomoc dla kobiety, z którą wielokrotnie, i z niemałym entuzjazmem, zdarzyło mu się dzielić łoże od kiedy tylko ją poznał.
Absolutnie bezpodstawne insynuacje.
A nawet gdyby, z jakiegoś niezrozumiałego dla niego powodu, Inynda odebrała ten prezent w niewłaściwy sposób, i chciała mu... „podziękować”, Lesen i tak musiałby odmówić. Byłoby afrontem dla Han'kah tak szybko wracać do Mistrzyni Inyndy. Źle by to rzutowało na jej wizerunek. Nie żeby ona się tym specjalnie przejmował, oczywiście, ale obowiązkiem samca było kryć słabe strony samicy.
Dobrze że nie obnosili się za bardzo z tym krótkim, acz burzliwym, romansem.
' Na czym to ja skończyłem? ' przeszło mu przez myśl, gdy raz jeszcze opuścił zmęczone oko na kroniki w publicznym księgozbiorze Vae.

Kroniki zbrodni, i kar.

Han'kah uważała pewnie że wspaniałomyślnością było odpuszczenie mu kary. Dla innych, być może tak by było. Ale nie dla niego. Wiedział że zgrzeszył w oczach Lolth. Jego czyny nie mogły tak po prostu ujść mu płazem, musiały być jakieś ich konsekwencje. Tyle że nigdzie nie znalazł precedensu.
Karą powinna być zemsta drowki. Drowki która nie miała, najwyraźniej, ochoty jej wymierzać.

Był to pewien problem.

Mógł się wykastrować, ale nie bardzo miał na to ochotę. Zwłaszcza że czuł iż poważnie by to utrudniło jego relacje z Inyndą.
' Moja Królowo, dlaczego uznałaś za stosowne tak mnie torturować? Dlaczego poddajesz mnie takim próbom? Próbom... '
Kurwa! Dlaczego nie dostrzegł tego wcześniej. To była próba, próba Lolth! Każdy drow je przechodził. Zazwyczaj były dość proste, przetrwać atak pająków, odeprzeć atak wroga, przeżyć bez mocy kapłańskich, i tak dalej. Ale z czasem stawały się... Subtelniejsze.
Jeszcze parę miesięcy temu tak bardzo chciał jednej, by dowieść swojego oddania. A teraz przez Han'kah ją zawalił. Oboje zawalili. On, przez to co zrobił, ona, że w ogóle na to pozwoliła. A potem jeszcze wyrzekła się zemsty.

' Ty jebana dziwko. ' zazgrzytał zębami. ' Powinienem cię zabić zanim zatrujesz jeszcze więcej drowów swoimi chorymi ideami. '
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."
Aisu jest offline  
Stary 13-03-2015, 21:15   #56
 
abishai's Avatar
 
Reputacja: 1 abishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputacjęabishai ma wspaniałą reputację
Zielone Trawy; 1-5 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu



Plaga robactwa. Po niedawnym pustoszeniu się okolic Erelhei-Cinlu z istot żywych, teraz na ustach wszystkich była plaga robactwa.


Obcego robactwa. Opowieści o nim mroziły krew w żyłach i budziły wiele spekulacji. Owo robactwo nie było dotąd spotykane w tej części Podmroku. Jego żarłoczność, agresywność i tempo przyrostu zaskakiwało. Robactwo opanowało miasto ilithidów, nie dając możliwości wyprawie drowów zabrać artefaktu z miasta. Nie były może silne, ale liczebnością nadrabiały ten mankament. Co więcej, ruszyły swoimi ścieżkami na podboje i dotarło do kopalń, którymi należały do Icehammer.
Plebejusze z radością opowiadali sobie, że krasnoludy nie radziły sobie z plagą robactwa w swych kopalniach, mordującą ich niewolników i górników.
Domy.. takie radosne nie były. Problemy z regularnymi dostawami krasnoludzkiego żelaza uderzały pośrednio w ich ekonomię. Cła zdzierane z duergarskich kupców, były ważnym częścią budżetu Domów.
Problem Icehammer był też ważny dla Thay, głównego odbiorcy broni i metalu z miasta brodaczy. Dostawy te były ważne dla imperium czerwonych czarowników, więc szybko padły dyplomatyczne propozycje pomocy ze strony Thay.
Icehammer odmówiło. Duergary uznały, że poradzą sobie same i co bardziej prawdopodobne… nie ufały w dobre intencje Thay. Drowie Domy nawet nie próbowały proponować takiej pomocy, wychodząc z założenia, że nie warto próbować. A nuż by się krasnoludy zgodziły. Niestety ostatnia wojna nadwyrężyła wojska drowów, toteż panowała niechęć ich szafowaniem. A możliwe też, że były i inne powody. Niektórzy plebejusze zauważyli wyprawy do Podmroku wysyłane potajemnie przez Domy.

1 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu; Sala audiencyjna Twiedzy Vae

Lesen Vae


Sytuacja była poważna. Tak ocenił zbiorowisko drowów Lesen wchodząc do komnaty. Na tronie siedziała Sereska, po jej prawej stronie Lanni, po lewej Inynda. Poniżej tronu generał Alyquarra. No i Lesen do nich dołączył.
Poza nimi nie było nikogo poza strażą Matrony, osobista straż Lanni jako element niepewny nie została dopuszczona.
Na środku sali stało kilku magów gnących się w pokłonie. Przystojne drowy w długich ciemnych szatach. Pupilki Inyndy. Była jednak na tyle mądra, by nie dobierać ich jedynie pod kątem urody.
-Mówcie.- rzekła Sereska gestem przyzwalając im się przybliżyć do tronu. Najstarszy z nich zaczął.
Opowiedział o wyprawie, o tym jak przemierzali korytarze Labiryntu trzymając się wyznaczonej ścieżki. O ataku umbrowych kolosów. Odpartym. Nie wzbudził on większego niepokoju wśród nich, bowiem umbrowe kolosy zaatakowały tylną straż skupiając się na porwaniu niewolników, a unikając wciągnięcia się w walkę. Typowa taktyka “nieoswojonych” bestii. Opowiadali o cichym mieście. O braku odpowiedzi od strażników, co zrzucono ostatecznie na karb mythalu ilithidów. A potem… o fali robactwa wyłażącej z każdego budynku i atakującej bezmyślnie z każdej strony. O dziesiątkach, setkach, tysiącach stworzeń… o prawdziwej armii, w której oprócz małych stworzeń pojawiały się i gigantyczne osobniki.
Skinięciem dłoni czarodziej wezwał swych pomocników. Ci sięgnęli do pojemnych torb i wyrzucili swe zdobycze na podłogę. Martwe zwłoki pokrytej chityną krzyżówki jaszczurki i owada. Niespotykane dotąd w Podmroku.
- Są karaluchy… tylko żarłoczniejsze. - dodał przywódca owych magów. A potem… czekał na pytania.

3 Mirtul 1373; Tunele Podmroku


Han'kah Tormtor

Wędrówka po Podmroku. Cel. Misja. Jak za dawnych dobrych czasów.
Koniec nurzania się biurokratycznym bagnie. Koniec z podlizywaniem się sponsorom, koniec z dźwiganiem Areny z upadku. Koniec z tym, na jakiś czas przynajmniej.
Teraz podróżowała, teraz przemierzała Podmrok ze swymi podwładnymi i sojusznikami. Teraz była wolna.
Dość szybko podzieliły się na grupki, małe i trudne do zauważenia. Nie miały wyboru. Mapy Podmroku nie były zbyt dokładne, obszar w którym nieznane drowy mogłyby się ukryć był zbyt duży. Ryzyko wpadki grupy jako całości się więc zmniejszało, a szansa napotkania obcych drowów rosła.
Było to zresztą intrygująca możliwość… drowy praktycznie z innego świata, zważywszy na odległości między drowimi miastami z Podmroku. Erelhei-Cinlu nie miało wszak kontaktu z żadnym z nich.
Han’kah przemykała przez kolejne korytarze i jaskinie zwinnie niczym kot, była czujna, była ostrożna… Ale to nie wystarczyło.
Pojawienie się zamaskowanej postaci tuż przed nosem idącej wojowniczki było równie zaskakujące jak przyjazne powitanie.- Cześć.
Jakie to wydobyło się spod żelaznej maski. Kobieta zresztą zsunęła maskę odsłaniając drowią twarz okoloną barwionymi na pomarańczowo włosami i takimi samymi tatuażami.
- Kiel'ndia z Domu Aleval, wysłanniczka szlachetnej Mevremas z Domu Aleval.- przedstawiła się drowka z bezczelnym uśmieszkiem na obliczu i pokazała insygnium swego Domu.- Moi chłopcy celują do was z kusz i mają przewagę liczebną. To tak na wypadek nierozważnych pomysłów. Z grzeczności spytam, co tu robicie… ty i szpieg Eilservs? Widzę, że ufasz jej na tyle by nie trzymać blisko siebie. Lub nie ufasz w ogóle i jesteś na tyle nierozsądna by puszczać ją samopas?

Tulsis Ecchtaris Orb’vlos


Wyprawa pod przywództwem Tulsis szybko przemierzała kolejne jaskinie kierując się do celu zaznaczonego na mapie. Kapłanka narzuciła dość szybkie tempo, które jednak nie odbijało się negatywnie na Sheyr’rze i jej podwładnych. Zresztą sama czarodziejka wydawała się coraz bardziej podekscytowana z każdym krokiem. Czyżby wiedziała więcej o ich celu niż oficjalnie mówiła?
Może…
Póki co Tulsis miała tylko niejasne podejrzenia, mogące wynikać z przewrotnej natury drowów. Być może się myliła. Być może Sheyra nie wiedziała nic więcej poza to, co już powiedziała. Być może… w obozie nie mogła powiedzieć nic więcej. Sheyra nie była bowiem osóbką rezygnującą z wygód dla wędrówki po pustych jaskiniach Podmroku. Na pewno miała jakieś ukryte cele dla swych działań.
Póki co jednak nie było to takim zmartwieniem, jak szkielety. Kilku takich nieumarłych zaatakowało znienacka wyprawę budząc się z śmiertelnego snu, gdy Tulsis i jej podwładni wkroczyli do ich jaskini.
Ledwo starczyli na rozgrzewkę. Ci nieumarli nie stanowili żadnego wyzwania dla kapłanki Selvetarma i ich eksterminacja nie trwała tak długo jak ich oględziny,
Były to trupy drowów i orków. Drowy należały do szlacheckiej i zostały ogołocone ze wszystkiego. O wiele bogatsza w łupy okazało się kolejne spotkanie. Tym razem z zombi stworzonymi z drowich najemników i ludzi w czerwonych szatach. Te przynajmniej miały jakieś łupy. A i ch obecność obudziła zaciekawienie w
W końcu wyprawa dotarła na brzeg podziemnego jeziorka, którego na mapie nie zaznaczono. Bowiem było już w miejscu, gdzie zaczynały się białe plamy. W tym jeziorku było coś niesamowitego. Jakieś przeraźliwe zimno biło od niego, odbierane nie skórą, lecz na poziomie duszy.
- Ty też to czujesz prawda?- zapytała wesołym tonem Sheyra.

4 Mirtul 1373; Erelhei-Cinlu

Khalas Madas-Thul

Wezwanie przed oblicze imperatora Minga to zarówno był zaszczyt jak i zagrożenie. Khalas nie wiedział po co został wezwany. Bo czemuż to khazark miałby się interesować jego pracą?
Zadanie jakie przypisane było Khalasowi było poniżej uwagi przywódcy enklawy, bo czyż polityk powinien się interesować ekonomią?
Powinien, gdy ekonomia łączyła się z polityką. A obecnie łączyła się aż za bardzo. Obrony stalą krasnoludzką i jej wyrobami spadały, co wynikało z malejącej podaży. Zajęte swoimi problemami krasnoludy nie produkowały tyle stali ile mogło skonsumować Thay. Kupcy nie zarabiali wystarczająco co oznaczało, że przyduszeni podatkami enklawy mogliby zamykać swe interesy bądź próbować dorabiać na boku. Tak czy siak obroty enklawy mogłyby spaść dość poważnie, co groziło także finansowaniem bieżących potrzeb i badań enklawy. A Khalas słyszał niejasne plotki o”przełomie w badaniach”. Cokolwiek miało to oznaczać, dla Khalasa sens tych słów był prosty… wzrost wydatków, których finansowanie należało opłacić z podatków, bo… enklawy nie mogły sobie pozwolić na bycie deficytowymi.
Problem w tym, że te niedobory uderzą wprost w Khalasa, który odpowiadał głową za odpowiedni dopływ gotówki do skarbca enklawy. Co było trudne w związku z tym że krasnoludy ograniczyły sprzedaż metali i broni, a jego osobisty sojusznik siedział w więzieniu Vae czekając na proces.


Ming jak zwykle siedział na swym tronie zamyślony, w towarzystwie osobistej ochrony. Khalas nie dostrzegł przy nim ani towarzyszącego mu zwykle zamaskowanego doradcy, ani też jego córki.
- Khalasie Madas-Thul zapewne znasz sytuację w Icehammer. Musiały dotrzeć do ciebie plotki, prawda?- stwierdził Ming splatając dłonie razem.- Duergary to specyficzna rasa. Moja córka mogłaby się okazać nieodpowiednią osobą do rozmów z nimi. Zwłaszcza jeśli chodzi o rozmowy z ich kupieckimi rodami. Padła więc w naradzie inna propozycja. Padło twoje imię Khalasie. Co ty o tym sądzisz?

4 Mirtul 1373; Bramy Icehammer

Xullmur’ss

Dotarł wraz z karawaną. W końcu. Wyprawa była nunda. Płaca mierna. Bądź co bądź ilithidy już nie stanowiły zagrożenia, więc kupcy zaciskali sakiewki, tym bardziej że interesy szły ostatnio gorzej. Xullmur’ss nie mógł liczyć na godziwy zarobek na tej trasie. Już nie.
Niemniej sama podróż była dość intrygująca jeśli chodzi o informacje. Duergary były ponoć w poważnych kłopotów w związku zainfekowaniem ich kopalń przez robactwo… bardzo duże robactwo i bardzo żarłoczne. Był to dobry okres więc dla najemników, bowiem szaraki robiły się coraz bardziej zdesperowane… ale nadal zbyt dumne, by prosić Domy szlacheckie i Thay o pomoc. Być może słusznie się obawiały, że wpuszczając i jednych i drugich do swego miasta i swych kopalń popełnią duży błąd. Wszak nie dość ze stworzą precedens, to jeszcze można było być pewnym, że raz wpuszczone drowy i ludzie mogą nie chcieć opuścić miasta. Rada Przywódców Klanów była w tym temacie stanowcza i zaskakująco zgodna. Ale topniejące fortuny właścicieli kopalń, mogły ich skłonić do desperackich posunięć. Do takiego miasta właśnie dotarł Xullmur’ss… pełnego nowych niespodziewanych możliwości.
 
__________________
I don't really care what you're going to do. I'm GM not your nanny.
abishai jest offline  
Stary 23-03-2015, 23:16   #57
 
Marrrt's Avatar
 
Reputacja: 1 Marrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputacjęMarrrt ma wspaniałą reputację
Shrie był zabawny. W całej swojej zarozumiałości, którą samce zwykły ujmować niewieście serca, on naprawdę zabrał ze sobą koszyk z łakociami! I to nie byle podsuszanymi grzybkami, czy marynowanymi robalami, ale z frykasami z powierzchni. Już widziała oczami wyobraźni jak rozkładają sobie kocyk w jakiejś grocie nieopodal Ice i odmarzając łapska i półdupki zajadają sery z winkiem i tymi soczyście czerwonymi kulkami o nazwie co jej z głowy wypadła.
Z drugiej strony tak się postarał z prezentem dla niej, że normalnie prawie się wzruszyła. Bicz musiał pochodzić z nielada kolekcji. A wyglądał na taki co to go nie na byle niewolnika wyciągano. Rączka z czarnego hebanu. Bolster spleciony z 16 skórzanych rzemieni, na jej oko ściągniętych z przynajmniej acylozaura, a kto wie czy nie jakiejś wytrzymalszej gadziny. Przeplatane żelaznymi kolcami i zakończone ostrzem przywodzącym na myśl skorpioni ogon. Chłosta czymś takim rzadko bywała narzędziem kary. Chyba, że dla tych, którzy mieliby sprzątać po tej karze. Nieee… Chłosta tym biczem była zarezerwowana do prawdziwej walki. Lub ewentualnie, co można było wyczytać z oczu młodego drowa, do niebezpiecznych zabaw w alkowie. Do tego beczułka miszkulancji leczniczych i gotowa noc pełna uniesień...
Zadawanie bólu… no co tu dużo mówić. Severine była jak każda inna. Miała z tego frajdę i takie zajebiście uzależniające poczucie wewnętrznego spełnienia. Wypite z mlekiem matki “Zadaj go jak najwięcej nim sama zaczniesz nim obrywać”. Ale zadawanie go dla przyjemności cierpiącego? To już perwersja. Pewnie musiałaby spóbować…
Łacno więc i chętnie oddała się w trakcie podróży wyobrażeniom z tym związanym, które były o niebo lepsze niż wizja targowania się z wujkiem Gregerem. Szary ponurak był fajny póki się czegoś od niego nie potrzebowało. Wtedy stawał się upierdliwy niczym krosta na czole i znienawidzony niczym wałek na boczku. Z ulgą więc odsunęła go od swoich myśli i całkowicie ignorując Shrie, wdała się w luźną i pozbawioną większego sensu rozmowę z tormtorskim sierżantem. I gdy właśnie miała się dowiedzieć w jakiż to interesujący sposób tak przystojne niziny armijne spędzają wolny czas… dostrzegli ciało. Potem drugie i trzecie… I wreszcie te przedziwne stworzenia o pięknych bursztynowych, psich oczach i zroszonych krwią gadzich paszczach.
Orki na niewidoczne dla niej polecenie sierżanta natychmiast ustawiły się frontem do potworków tworząc mur z czterech wysokich pawęży spomiędzy, których wyjrzały włócznie. Nim jednak sam sierżant i Shrie wymierzyli swoje kusze, podniosła rękę, żeby się wstrzymali z atakiem.
- Trzeba schwytać przynajmniej jednego - powiedziała cicho.
Stwory wyglądały potencjalnie groźnie, ale w głowie Severine w jednej chwili zaświtało kilka myśli na raz. Może nawet więcej niż kilka. Ale najbardziej decyzjotwórczą z nich wszystkich była ta podyktowana ciekawością. Co to u licha były za cudactwa? Jakieś nowe duergarskie psy gończe? Czymkolwiek były, żywe znacznie bardziej rozbudzały ciekawość niż martwe…

Podeszła do orków zrównując się z nimi. Standardowo uzbrojona w swój tradycyjny bicz poganiacza i w płomienny kańczug, który jak na ironię z Ice pochodził. Ten najnowszy celowo czekał schowany przy Lapisie. Celowo. Dla uroczego Shrie.
Wyjęła z torby podróżnej kawałek wędzonki z rotha i powolnym ruchem rzuciła w kierunku stworzeń. Nie była to co prawda ambrozja drapieżników... jak choćby świeża dymiąca jeszcze w chłodzie Podmroku krew. Ale zawsze coś innego niż skóra i kości tych zarobaczonych chudzielców. Plan był prosty. Nie spłoszyć potworków przedwcześnie. Pierwszego, który się zbliży obezwładnić batogiem poprzez spętanie przednich odnóży i metodyczne podcinanie ich. Resztę spłoszyć. Względnie wybić do nogi jak się te cuda będą stawiać…

Psy nawet nie obejrzały się na rzucony im ochłap. Przez krótką chwilę po tym jak zaprzestały mlaskania i łamania ogryzanych kości po prostu patrzyły swoimi dużymi ślepiami na intruzów. Chwilę później z jednej z gardzieli dał się słyszeć nie zwiastujący niczego dobrego pełen jakiegoś dysonansu warkot. Inne natychmiast poszły w ślad i jeśli na początku można było się łudzić, że to tylko padlinożerne wybryki jakiegoś duergarskiego zagonu, to teraz nie było już wątpliwości. Ktokolwiek je stworzył, miał na myśli zabijanie. Koło Severine, nie wiedzieć kiedy, pojawił się Shrie. Drowka pozwoliła dzierżonemu w prawicy biczowi poganiacza, rozwinąć się i opaść na skały. Psy ustawiły się jak przed atakiem. Na podkurczonych tylnich odnóżach i rozłożonych szeroko przednich. Gotowe wyskoczyć przed siebie. Nie dały długo na siebie czekać. Szczęknęły dwie cięciwy. Trzasnął w powietrzu bicz. Grzmotnęły chitynowe cielska o tormtorskie pawęże orków. Coś zaskamlało, któryś z orków warknął boleśnie.
Severine jednak całą potyczką się nie interesowała. Była teraz Szlachetną Severine Tormtor i zafajdanym obowiązkiem przydzielonego patrolu było planowanie ochrony jej arcycennego życia. I nader chętnie wypełnianie go im pozostawiła. Samemu zajmując się tylko tym co sobie umyśliła. Złapaniem tego ślicznego potworka.
Zobaczyła jak jej cel jeszcze przed skokiem zostaje pochwycony batem za jedno z odnóży. Pies wybił się w powietrze i niemal od razu gruchnął na skały ściągnięty mocnym szarpnięciem drowki. Lewą ręką rozwinęła ognisty bicz i uskoczyła na bok odsuwając się od środka pola walki. Jej oponent, najbardziej plamista z tych hybryd, by nie rzec wręcz, że łaciata, szybkim zrywem podniósł się na nogi i zębami spróbował chwycić za założoną uwięź. Co ponownie skończyło się upadkiem gdy Severine szarpnęła za bat. Druga lekcja przyniosła efekt. Tym razem pies nie próbował się wyrwać. Skoczył w stronę drowki i wyhamował dopiero gdy ognisty kańczug świsnął mu przed samym łbem. I ponownie rymsnął na kamienie. Tym razem z pewnością już znacznie boleśniej, bo zrzucony półtora metra niżej. Severine doskoczyła do gramolącego się na nogi stwora i skróciwszy chwyt ponownie szarpnęła.
Nie był zbyt zręczny. Ani specjalnie silny. A zwiększona szybkość nie rekompensowała mu tych strat w walce z doświadczoną treserką. Przygwożdżony wydał z siebie wściekły ryk i… padł nieruchomo na skalne podłoże.
Zaskoczona takim obrotem spraw Severine nieufnie podeszła do psa. Niektóre rasy jako taktykę stosują udawanie trupa, o co teraz podejrzewała stwora. Nieśpiesznie i bardzo ostrożnie nachyliła się nad stworzeniem gotowa odskoczyć. Niespecjalnie interesowały ją odgłosy nadal trwającej obok walki. Wiedziała już, że zagrożenie nie było specjalnie duże. A w każdym razie nie dla uzbrojonych żołnierzy Tormtor. Cóż to więc był za gatunek? A może efekt średnio udanych transmutacji? Albo sekretnych krzyżówek wsobnych? Duergarskich? Raczej nie. Estetyczność nigdy nie była mocną cechą szaraków, a w tych stworach mogłaby się zakochać. Ostrożnie okręciła w swoją stronę pysk stworzenia. Wykrzywiony w agonalnym bólu śmierci. Stworzenie więc nie udawało. Umarło. Niestabilna transmutacja? Czy może magiczne uwarunkowanie?.

- To nie było mądre - karcący ton w głosie Shrie był niemal wzruszający - Gdybyś ty była ich celem i nie zainteresowałyby się orkami, niewiele by z ciebie zostało.
- Mhmmm - kiwnęła głową - Iście marnie to świadczy o Twoich możliwościach chronienia mnie na najbezpieczniejszym i najnudniejszym szlaku handlowym wiodącym z Erelhei-Cinlu.
Trudno było nie dostrzec krwawej posoki na jego rapierze, oraz dwóch psich trucheł nieopodal. Orki właśnie kończyły z ostatnim.
- Ogłuszyć bydlę! - krzyknęła na orków, ale było już za późno i zieleni tormtorczycy mogli już tylko gapić się jak osaczone stworzenie, przez chwilę zwija się z bólu poczym pada bez życia na skały.
Już nawet nie musiała wskazywać młodemu drowowi tej sceny. Też zauważył w czym rzecz.
- Widziałaś kiedyś coś takiego?
Orki niepewnie trącały truchło.
- Nie - odparła po chwili po czym ruszyła w kierunku sierżanta - Zabieramy dwa ciała tych stworów ze sobą. Tamto i tamto. Resztę ukryć w załomach. Ruszamy!

W ambasadzie miała zamiar zakonserwować jedno z ciał tak by nie zaczęło gnić przez kilka dni przynajmniej. Drugie planowała pokazać Gregerowi.
 
__________________
"Beer is proof that God loves us and wants us to be happy"
Benjamin Franklin
Marrrt jest offline  
Stary 27-03-2015, 01:09   #58
 
Icarius's Avatar
 
Reputacja: 1 Icarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputacjęIcarius ma wspaniałą reputację
Icehammer nie zmieniło się od ostatniej jego wizyty. Było tak samo nudne i szare.. Pełne tych samych krasnoludów, tak samo chciwych i tak samo upartych. Był ciekaw czy osoba o jego talentach znajdzie tu sobie miejsce czy choćby jakieś sensowne zlecenie.

Erelhei-Cinlu było jego domem przez tak długo jednak czy to jedyne miejsce? Na razie potraktował to jak krótki urlop. Pewne sprawy muszą wejść na właściwe tory, pewni ludzie oczekują by Xullmur'ss był mniej rzucający się w oczy. Mniej dostępny zapewne. Może jednak tego nie oczekują? W sumie on by oczekiwał na ich miejscu... Grał w kilka partii dla samej gry. Były to pomniejsze partie choć jedna zapowiadała się ciekawie.

W mieście było pełno tych samych zleceń za tą samą niemal płacę. Zmowa cenowa czyż nie tego należało się po szarakach spodziewać? Podjął zlecenie wraz z pewną grupą najemniczą. Xullmur'ss był ciekaw co skłoniło szaraki do sięgnięcia do swoich sakiewek. Nie robił tego dla zarobku stawki jak dla najemników były co prawda wysokie. Jednak dla niego były to śmieszne drobne. Miał pewne ukryte motywy bo kto ich nie ma... Odkrył jednak że zabijanie sprawia mu przyjemność. Zastanawiał się czy zawsze tak było? Może ten głód to pragnienie nawiedziło go dopiero niedawno, gdy się przemienił? Może wcześniej go nie zauważał pochłonięty przez inne przywary swojej osobowości... Wykonując to zlecenie rozejrzy się po mieście. Kto wie co go tu czeka. Rozerwie też kilka tych potworów oczyści jakaś cholerną kopalnię. Co nieco będzie się działo...

Xullmur'ss zawsze miał szaraków za dziwaków. Jeśli chcesz by ktoś oczyścił dla ciebie kopalnie mógłbyś mu dać chociaż jej mapę prawda? By być pewnym, że zrobił to dokładnie. Wiedział co przed nim mógł coś zaplanować. Krasnoludy nie były zwolennikami tak prozaicznych teorii.... Jego grupa była dość liczna około dwudziestu pięciu osób. Zaprawionych w robocie nie pierwszych lepszych chłystków. Paru kapłanów było dodatnią wartością zwiększającą ich szanse...

Zaraza okazała się grupą wszelakiej maści stworów .

Różnych rozmiarów, typów, kolorów czy może nawet gatunków? Bez wyjątku były to jednak drapieżniki. Wykorzystywały teren, posiadały instynkt łowcy...

Właziły w zakamarki w które żaden drow by nie wszedł. Czaiły się i atakowały z zaskoczenia w dużej liczbie by zaraz potem się wycofać. Byli ranni wśród najemników, niektórzy ciężko. Kilka razy Xullmur'ss ratował kogoś w ostatniej chwili. Był tym kto robił różnicę zabijał potwory całymi grupami w kilku magicznych słowach. Odcinał korytarze magicznymi barierami, przywoływał stwory by odciągały uwagę gdy było to konieczne. Przypomniał sobie jak to jest... Walki nie były jednak spacerkiem. Nużąca trudna i pełna podchodów. Bestie jednak uległy i z czasem ta cześć kopalni została oczyszczona.

Gdy jakiś czas potem odbierał zapłatę wraz z przywódcą najemników. Był ciekaw skąd te potwory się wzięły? Kiedy zbliżą się do E-C? Jakim cudem tak szybko tak się namnożył w pustym do niedawna Podmroku? Był pewien, że mają swoje źródło i nie przestaną nadchodzić póki ktoś go nie zatka...

Starał się podpytać Szaraków o coś więcej, chciał być może zaoferować swoje usługi... Krasnoludy jednak nie były zainteresowane. Xullmur'ss natomiast był pewien, że problem będzie się nasilał. Dziś czysta kopalnia za parę dni znów może ulec zakażeniu... Czas pokaże, czy najemnicy na dłuższą metę rozwiążą problem. Gdy zaczną ponosić większe straty stawki mogą wzrosnąć, rąk może zabraknąć.... Tyle możliwych scenariuszy....
 
Icarius jest offline  
Stary 27-03-2015, 12:31   #59
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Muzyka

Delektowała się ciszą.
Dwa cykle kręcili się po okolicy pośród bezdźwięku i bezruchu. To było ożywcze. Ten spokój, izolacja od żywych istot i stan podwyższonej gotowości trzymający wszystkie mięśnie napięte. Bliskość surowych krajobrazów działała jak chłodny kompres. Gorączka pod czaszką opadła, ostatnie kłótnie i dramaty zbladły i wydały się rozbrajająco zabawne i nieistotne. Emocje, które zazwyczaj miały w umyśle Han'kah pierwszeństwo teraz ucichły, posnęły znudzone monotonią klaustrofobicznych jaskiniowych przesmyków i mozolnych poszukiwań.
Posuwali się do przodu. Systematycznie, w wyznaczonym kierunku, z zachowaniem najwyższej ostrożności. Han'kah dzieliła oddział na niepozorne, wtapiające się w cień grupki i rozsyłała w przeciwległe strony według skrupulatnie realizowanego schematu. Nie chciała przeoczyć ni piędzi ziemi. Jeśli ktoś wątpił czy potrafiła być drobiazgowa i konsekwentna teraz musiał znów się zreflektować.
Odpoczywali niewiele choć pułkownik nie skąpiła im jakoś wybitnie tego przywileju. Stawiali wtedy warty, jedli gówniany prowiant skondensowany w małych porcjach i oddawali się medytacji. Noża na gardle nie było. A i wypoczęty drow skrada się, tropi czy inkantuje zaklęcia znacznie lepiej niźli ten osuwający się z nóg. Byli wypoczęci, produktywni, aktywni. Kwestią czasu pozostawało aż znajdą to czego szukają.
Trzeci nocny cykl oswoił ją już zupełnie z atmosferą jednowymiarowej pulsującej konspiracji. Cisza wwiercała się w głowę niemal boleśnie.
Porozumiewali się znakami, bezszelestnie pokonywali wyznaczone trasy jednocześnie oddając największe pokłady uwagi własnej, podkręconej do granic możliwości percepcji. Nie rozmawiali ze sobą, chyba, że istniała ku temu konieczność a i wtedy głosy sprowadzały się do tajemniczych przytłumionych szeptów.

Han'kah spojrzała na pogrążoną w medytacji Keldreę i odgarnęła zbłąkany kosmyk z jej policzka. Od jak dawna czarodziejka uprzyjemniała jej życie swoim towarzystwem? Nie potrafiła dokładnie sprecyzować ale miała wrażenie, że zna ją od zawsze. Ich znajomość była doskonała w swoim nieskomplikowaniu. Han'kah nie potrafiła co prawda zachować emocjonalnego dystansu ale skala owego zaangażowania była stosunkowo niegroźna. W przypadku Nihrizza była w stanie zabijać i popadać w furię przy byle okazji, Keldreę darzyła zaś jednostajną sympatią czego wyrazem było również nie mieszanie jej we własne intrygi i kłamstwa.
Kłamstwo...

Kłamstwo jest piękne w swojej swobodnej konstrukcji. Jest nicią o tysiącu lepkich końców. Cudowne jest dać mu życie i oglądać dalej z boku, podziwiać jak puszczone w świat zyskuje niezależność i pędzi własnymi niezbadanymi ścieżkami, sieje chaos i wrasta w informacyjny miejski grunt. A najpiękniejsze w kłamstwach jest to, że niczym nie różnią się od prawdy. Poza faktem, że... nią nie są.
- O czym myślisz? - zapytała naraz czarodziejka, sennym delikatnym szeptem. Jej ogromne błyszczące oczy były szeroko otwarte i utkwione w pułkownik.
- O deszczu – odparła Han'kah mrużąc oczy. - Słyszałam, że na powierzchni to najnormalniejsza normalność. Ale jakoś nie mogę sobie wyobrazić fenomenu wody lejącej się z sufitu wszędzie dookoła. Ludzie nie boją się, że się utopią?
Keldrea zaśmiała się bezdźwięcznie, jej drobniutkie ramiona zadrgały.
- Głuptasie, to nie taka woda jakbyś stanęła pod rwącym wodospadem. Choć... rzeczywiście bywają i obfite ulewy.
Han'kah skinęła. Podczas całej podróży towarzyszyła im cisza ale teraz przyszedł ten czas, gdy zaczęła im doskwierać.
- Chciałabym aby to był ostatni widok w moim życiu. Będę leżała w kałuży własnej krwi i bebechów a z góry będzie lała się woda. To musiałoby być takie... oczyszczające. W sam raz na śmierć.
Keldrea pokręciła głową w wyrazie na poły rozweselenia na poły dezaprobaty.
- Czasem jesteś niepoprawnie romantyczna. Jeśli cię ktoś nie zna nigdy by nie uwierzył.

Muzyka

Kolejny cykl rozpoczęła fatalnie – nahałasowała. Podejrzewała jednak, że Aleval i tak wypatrzyli ich już wcześniej, w końcu byli mistrzami podchodów. Może drowka uznała za zabawne ujawnić się akurat wtedy gdy skulona wpół pułkownik wyrzygiwała zawartość żołądka na skały. Zaczęło się. Znała doskonale te symptomy, wiedziała co zwiastują. Ze strutą miną wyszarpnęła miecz ale wtedy uszu jej dobiegło przyjazne, mało oficjalne.
- Cześć.
Rudowłosa kobieta zsunęła maskę.
- Kiel'ndia z Domu Aleval, wysłanniczka szlachetnej Mevremas z Domu Aleval.- przedstawiła się z bezczelnym uśmieszkiem na obliczu i pokazała insygnium swego Domu. - Moi chłopcy celują do was z kusz i mają przewagę liczebną. To tak na wypadek nierozważnych pomysłów. Z grzeczności spytam, co tu robicie… ty i szpieg Eilservs? Widzę, że ufasz jej na tyle by nie trzymać blisko siebie. Lub nie ufasz w ogóle i jesteś na tyle nierozsądna by puszczać ją samopas?
- Cześć - odparła Han’kah wycierając usta, miecza jednak nie schowała. - Eilservs? Nie wiem o czym mówisz - wzruszyła ramionami kłamiąc gładko. Rozejrzała się bacznie by ocenić ile bełtów jest w nią wymierzonych. - I po co ta agresja? Nie sądzę byśmy mieli sobie w czymkolwiek przeszkadzać.
Nie dostrzegła niczego, ale też i niemal czuła na sobie wzrok ukrytych wśród stalaktytów zabójców Aleval.
- Agresja? Jaka agresja? Po prostu zabezpieczenie. Przyznasz Mackobójczyni, że nie masz najlepszej opinii w Erelhei-Cinlu. Ponoć jesteś zdolna do szaleńczych zagrań.- odparła w odpowiedzi Kiel’ndia siadając swobodniej i zakrywając całkiem twarz swą maską. - Czuję też, że nie doceniasz moich możliwości. Dobrze wiem, że przyszłyście tutaj na poszukiwanie Domu Orb’vlos z typową dla waszych Domów finezją godną pijanego ogra w składzie kryształów.
- Skoro to wszystko wiesz, to po co zadajesz pytania? - Han’kah skrzywiła usta w sugestii uśmiechu ale i ta zniknęła zaraz za maską meduzy. Usiadła również, miecz powrócił do pochwy. - Co się zaś tyczy finezji… mogę się zgodzić, że Aleval ma jej więcej niż Tormtor i Eilservs razem wzięte. Co Mevremas wam nakazała jak już ich znajdziecie? Strzelić ich Matronie minetę?
- Mój Dom ma tam agenta… szpiega, który zapoznaje się z jego strukturami i problemami. Muszę zadbać by nie miał problemów podczas swej roboty. Wy możecie być problemami lub okazją. Problemy się rozwiązuje, ale… okazję można wykorzystać.
- A moja matka zawsze powtarzała, że z problemem należy się przespać… - Han’kah ujęłą końcówkę swego grubego warkocza i owinęła ją demonstracyjnie wokół palca. - No cóż, mimo wszystko gratuluję Aleval przedsiębiorczości. Szpieg, dobra rzecz. Jakie są więc ich plany? Są przejazdem czy zmierzają w stronę Erhelei-Cinlu?
- Planowali je podbić, wyzwolić od heretyków, jak i od czcicieli demonów. Ale sytuacja ich przerosła. W Eerelhei-Cinlu rządzi Lolth, a oni nie są dość liczni by zdobyć miasto.- wyjaśniła Kiel’ndia.- Są… zagubieni. Przyda im się miły przewodnik. Bardziej pasowałoby mi w tej roli Vae, ale… Tormtor czy Eilservs też mogą wykazać się...dyplomacją.
- Moja droga, odkąd zostałam Panią Areny “dyplomacja” to mój drugi przydomek - pułkownik zażartowała dla rozładowania atmosfery. Kiel’ndia mogłaby też pokusić się o rozkaz wobec swych podkomendnych by opuścili kusze. - Han’kah Mackobójczyni Dyplomacja Tormtor. Planowaliśmy być bardzo pomocni i ugodowi. Ostatnie czego potrzebuje nasze słodkie miasto to kolejna wojna. Choć Orb’vlos rzeczywiście mnie zaskoczyli… Podbić Erhelei-Cinlu, dobre sobie. Muszą mieć w nadmiarze albo odwagi albo głupoty, że coś takiego w ogóle przeszło im przez myśl.
- Powiedzmy, że mieli przestarzała informacje co do naszego miasta.- Kiel’ndia rozsiadła się wygodnie na skale, więc zapewne nie czuła się zagrożona.- O jakieś kilkaset lat przestarzałe. Ich przywódczyni jest jednak dość rozsądna i elastyczna… a dla żądnych krwi wojaków Orb’vlos znajdą się inne cele. W takim razie mój problemiku, z którym powinnam się przespać, zgadzasz się na mały sojusz między nami? Ja dostarczę ci informacje i porady, a ty będziesz mężną piersią dyplomacji.
- Nigdy nie odrzucam darmowych informacji. A mężną piersią dyplomacji miałam być z założenia - Han’kah podeszła bliżej drowki aby móc ściszyć głos. To całe gadanie na głos po cyklach świdrującej ciszy wydawało jej się jakieś niestosowne. - Zamieniam się więc w słuch.
- Moje uszy w Orb’vlos posłyszały, że z obozu wyruszyły patrole. Jeden z nich jest bardzie wyprawą badawczą niż patrolem, a ja znam ich planowaną trasę. Współdowodzi nim czarodziejka mająca luźne powiązania z wpływowymi stronnictwami i ich matroną. Myślę, że może być ona dobrą pośredniczką między Erelhei-Cinlu a owymi drowami w sprawie rozwiązania tego impasu.- zasugerowała Kiel’ndia.
- Chętnie wpadną na ten patrol - Han’kah potarła policzek metalowej maski. - A co chce z tego wszystkiego mieć dom Aleval?

- Moja pani lubi przyjęcia, lubi zabawy… a te ciężko się urządza podczas kolejnych konfliktów. Namawia naszą wielką Matkę Opiekunkę do użyczenia Twierdzy Despana i okalającego ją terytorium na nowy Dom dla tych zbłąkanych drowów.- rzekła w odpowiedzi Kiel’ndia. -Obecnie wszystkich nas łączą wspólne interesy. Ilithidzi którzy wrócą i Thay które się panoszy coraz bardziej.
Han’kah milczała dłuższą chwilę aby wybuchnąć gromkim śmiechem.
- Dlaczego Shi’quos mieliby przekazać obcym drowom swoją drugą twierdzę? - Han’kah od razu pomyślała o samej Arenie, która leżała w środku rzeczonego terenu i choć o niej nie wspomniała to zabarwił gniewem ton jej głosu ale rudowłosa chyba od razu wyczuła w czym rzecz.
- Bo mają ich nadmiar a oni potrzebują domu.- westchnęła Kiel’ndia tonem mentorki.
- Taaa. Nietoperzyca odda im kawałek poletka, uzależni od siebie i jeszcze bardziej wzmocni Shi’quos… - pułkownik westchnęła ciężko. - Skoro wszystko jest już ustawione dlaczego nie zapierdala do nich w podskokach delegacja Shi’quos?
- Nic jeszce nie jest ustawione. To są… na razie to tylko koncepcje… a nie plany nawet.- westchnęła znów Kiel’ndia.- A dlaczego Han’kah Tormtor zostawiła swe oczko w głowie, Arenę? I pognała tutaj?
- Bo jestem posłuszna mojej Matronie - odparła z całym przekonaniem pułkownik. - I lubię być na bieżąco. Poza tym… to nawet dość ekscytujące, nie sądzisz? Obce drowy w E-C. Powiew świeżości niemal. Ciekawe czy są taką samą bezwzględną zakłamaną bandą skurwysynów jak my, co nie? - ostatnie wywołało w drowce szczerą wesołość.
- Są jak małe szczeniaczki. Zagubione i zakompleksione.- zaśmiała się cicho Kiel’ndia.- Ale powiedz z jakimi rozkazami cię tu przysłano? Tormtor ma jakieś konkretne propozycje, czy to tylko rozglądanie się?
- Jeśli Sabalice będzie chciała coś im zaproponować to przyśle kogoś bardziej kompetentnego, powinnaś sama to wywnioskować. Ja robię za zwiad, żadna tajemnica. I mam być miła - uniosła obie dłonie jakby chciała udowodnić, że nie zamierza przelewać krwi. No w każdym razie nie z założenia. - Będziesz w okolicy jak będziemy się obwąchiwać i wymieniać uprzejmościami?
- Mogę być obok ciebie… choć nie wiem czy twój namiocik zmieści jeszcze mnie.- zażartowała Kiel’ndia dodając po chwili poważniej.- Niemniej jeśli przekonasz zabójczynię Eilservs by nie próbowała mnie zabić, mogę się przyłączyć do waszej wesołej drużyny. I nie będziecie wtedy kluczyć, bo ja dobrze wiem, gdzie trzeba iść.
Han’kah skinęła głową.
- Pomówię z nią. Dam ci znać co ugodzimy. Może być?
- Może być.- zgodziła się drowka Aleval.

Robota w dyplomacji przypomina funkcje tragarza, tyle że miast bambetli nosisz w tę i nazad informacje. To czasochłonne i nużące zajęcie i w zestawieniu z taką na ten przykład wojaczką niespecjalnie atrakcyjne. Ale Han'kah potrafiła być elastyczna i się dostosować do nałożonych nań wymagań.
Przekazała dowodzenie Rudej i gibko podążała śladem drowa. Relonfein poprowadził ją do niewielkiej skalnej niszy gdzie czekała jego dowódczyni - inkwizytorka Eilservs. Nadszedł czas by zapadły dalsze decyzje.
- Jakieś efekty? - zagaiła Han'kah szeptem ocierającym się o gardłowy pomruk. - Znaleźliście coś?
- To…- rzekła rzucając pod stopy Han’kah sfatygowany czerwony płaszcz. Tylko jeden mógł być właściciel tego przedmiotu.-... i zwłoki. Zginął dekadzień temu.
- Samotny Czerwony Mag? Tak daleko od E-C?
- Na pewno nie był samotny. To jedna z tych wypraw w poszukiwaniu śladów statku ilithidów jakie wysyła Thay. Z pewnością jest ich w pobliżu więcej. Choć nie jestem pewna czy są żywi.- stwierdziła ponuro Olorraena.- Zły omen.
- Myślisz, że to robota Orb’vlos? Czy… - druga z możliwości zawisła w powietrzu niewypopwiedziana. - Coś wyczytałaś ze zwłok?
- Te zwłoki zostały ponownie ożywione… a potem zginęły. Jego pamięć została skażona okresem bezmyślnego nieumarłego.- wyjaśniła drowka.- A co wy znaleźliście?
- Kiel’ndię Aleval - wyjaśniła Han’kah. I opowiedziała o spotkaniu z drowką i jej krecie w Orb’vlos. - Przyda nam się jej wsparcie.
- Żmija Aleval… a jego przeklętego braciszka też widziałaś? To podstępny duet. Gdzie jest ona, tam musi być i on.- uśmiechnęła się krzywo Olorraena.- Kiel’ndia może nie jest intrygantką pokroju Ślicznotki, ale jest zdradliwa i wyjątkowo groźna.
- Nikt nie mówi, że mamy jej ufać. Ale chwilowo reprezentujemy zbieżne priorytety. Kiel’ndia poda nam namiar na zwiadowczą wyprawę, z którą nawiążemy kontakt.
- Czyli będziemy tańczyć jak nam suka Aleval zagra?- pokręciła głową Olorraena i wzruszyła ramionami dodając.- Nie daj się złapać na lep jej słodkich słówek. Ona na pewno nie mówi wszystkiego.
Han’kah westchnęła.
- Powiedz mi, czym ryzykujemy?
- Wydupczeniem… metaforycznym.- uśmiechnęła krzywo drowka.- Czego się spodziewałaś po Aleval.
- Tego, że poda mi lokalizację zwiadu Orb’vlos. Sprawdzę ją. Jedyne co może się stać to niczego tam nie znajdę i wrócimy do mozolnego przeszukiwania terenu. Zbyt emocjonalnie do tego podchodzisz - Han’kah położyła dłoń na ramieniu Olorraeny i spojrzała jej uspokajająco w oczy. - Nikt nas nie wydupczy. Kiel’ndia nie ma ku temu ani środków ani sposobności. Nie dostaje w zamian naszego zaufania. Spójrz na to jak na bonus. Możemy coś zyskać, a jeśli się nie uda przynajmniej nic nie stracimy.
- Doprawdy?- uśmiechnęła się szyderczo Olorraena zsuwając dłoń Han’kah ze swego ramienia.- Ty jej nie znasz tak dobrze jak ja. Niemniej masz rację. Pewnie wie więcej niż my, tyle że wszystkiego nie powie. Jest to jedna z tych drowek, do której bałabym się odwrócić plecami.
- Wyciągnę od niej lokalizację zwiadu. Jeśli będzie prawdziwa co dalej? Możemy rżnąć głupa i udawać zaskoczenie. Albo wyjść z pozycji siły i oznajmić, że wyszłyśmy im na spotkanie z ramienia dwóch Domów E-C.
- Zobaczymy na miejscu.- zamyśliła się Olorraena pocierając podbródek.- A ty będziesz ją miała blisko siebie? - Zerknęła na biust Han’kah okryty pancerzem. - Jak większość Aleval łasa jest na przyziemne przyjemności.
- Ale ja nie – pułkownik odpowiedziała jej podobnym spojrzeniem. - Ostatecznie zaniesie Ślicznotce wieści o ich wrogim usposobieniu, gdybyśmy my miały nie wrócić do miasta. Poza tym, nie oszukujmy się, i tak będą w pobliżu. Wyjdziemy lepiej oficjalnie na to przystając.
- Wiem. Wiem. Po prostu bądź ostrożna i nie wierz we wszystko co ona mówi. Nawet jeśli mówi prawdę.- westchnęła Olorraena i potarła podstawę nosa.- To tyle co mogę poradzić. Masz rację… ale nie podoba mi się pomysł sojuszu, zwłaszcza z nią.
- Drowie sojusze są cienkimi nićmi szyte. Dopóki ta współpraca nie wymaga od nas poświęceń ani mocnych deklaracji lepiej w taki układ wejść niż nim wzgardzić. Zajmę się Kiel’ndią, postaram się możliwie oszczędzić ci kontaktu z nią.
- Tak będzie najlepiej.- przystała Olorraena.- I musimy częściej rozmawiać, zwłaszcza o tym co ona powie.
- Rozmówię się z nią i ustalimy wspólnie co dalej. Powiadasz, że brat trzyma się zawsze blisko niej? Podstępność i przebiegłość są u nich rodzinne?
- Nie trzyma… ale wiesz. To duet, działają zawsze razem… może nawet myślą razem.- mruknęła Olorraena.- Jeśli nie jest blisko niej, to tym bardziej sprawa jest podejrzana.
- Zorientuje się w sytuacji.
Nie było co przedłużać. Skinęła na pożegnanie inkwiytorce, Relonfeina klepnęła w łopatkę na odchodnym i wróciła do obozu aby dla odmiany pomówić znów z Kiel’ndią. Pieprzona dyplomacja. Zaczynał boleć ją od niej język, i pomyśleć, że narzekała na dobrą niewymagającą ciszę...

Kiel’ndia czekała tam, gdzie Han’kah ją spodziewała się spotkać, na obrzeżach obozowiska Tormtor. Towarzyszyło jej sześciu drowów “płci nieznanej” w płaszczach maskujących zwanych potocznie płaszczami zabójców. Wizytówki Domu Aleval.
- Obgadane - Han’kah doszła do drowki, oceniała wzrokiem towarzyszących jej podwłądnych. - Gdzie znajdziemy ten zwiad?
- Mogę pokazać drogę, mogę być przewodniczką, ale mapy tamtego obszaru nie posiadam.- wzruszyła ramionami drowka i z bezczelnym uśmieszkiem dodała.- Olorraena długo dramatyzowała?
- Nie. Niespecjalnie - skwitowała pułkownik. - Możesz robić za przewodnika, przynajmniej nie będziemy kluczyć. I tak będziecie w pobliżu jak mniemam. Wy Aleval preferujecie przecież relacje z pierwszej ręki.
- Cóż… jak każdy nieprawdaż? - mruknęła ironicznie drowka, po czym wzruszyła ramionami.- To jak widzisz naszą współpracę moja droga?
- Chyba już to omawialiśmy? My wychodzimy z cienia i wystawiamy się na ewentualny ostrzał. Wy się przyglądacie zyskując informacje dla Mevremas.
- Czyli nic się nie zmieniło? Wybornie. Coś jeszcze powinnam wiedzieć? - zapytała z uśmiechem Kiel’ndia.
- Reszta wyjdzie w trakcie. Jeśli wyrżną nas ot tak sobie można będzie śmiało wywnioskować, że preferują agresywną taktykę. Wtedy wracając do Ślicznotki z raportem moglibyście złożyć go również Tormtor i Eilservs, taka ostatnia przyjazna przysługa. I jeszcze jedno...
Han'kah wyłożyła jeszcze jedną myśl na co Kiel'ndia się uśmiechnęła.
- Improwizacja… lubię improwizację. Masz moją...hmm… pomocną dłoń Han’kah z Domu Tormtor.
- Aleval słynie z elokwencji - Han’kah uśmiechnęła się jednym kącikiem ust ale nie był to złośliwy grymas. - Zobaczymy na ile przekłujesz ją w czyny. Jakkolwiek… zapowiada się nieźle. - Ekcytująco.- potwierdziła Kiel’ndia.
- Aaaa - Han’kah zaczęła się wycofywać ale przystanęła w pół kroku, wycelowała palcem w zamaskowanych drowów. - Chętnie poznam twojego brata. Słyszałam o nim… ciekawe rzeczy.
- A jednak...Olorraena ma długi jęzor. A wspomniała, że dała się mu uwieść jak naiwna akolitka?- zachichotała złośliwie Kiel’ndia.- Niestety brata mego tu nie ma.
- Nie tacy znów nierozłączni? - Han’kah odpowiedziała gardłowym chichotem. - Czyżby on robił za kreta w Orb’vlos? To byłoby logiczne.
- Ja z bratem jesteśmy bliźniakami, jak ty z siostrą… tylko nie identycznymi. Ale za to bardziej wyjątkowi.- odparła bezczelnie drowka.
- Bardziej? - Han'kah stłumiła śmiech. - Śmiałe słowa. Na czym polega wasza wyjątkowość?
- Takich rzeczy nie powinno się wyciągać torturami albo... kuszeniem.- Aleval zbyła żartem to pytanie.
- A czym można skusić Kiel’ndię Aleval?
- To pewnie Olorraena też wypaplała prawda? Chyba nie powinnam wyjawiać własnych… słabości?
- Tylko wtedy jeśli masz ochotę aby ktoś pokusił się o ich spełnienie.
- Możemy negocjować na ten temat przy lampce wina.- stwierdziła po chwili namysłu Kiel’ndia.
- Ale w Erelehei-Cinlu - Han’kah puściła oko i poczyniła kilka kroków w tył. - Na razie obowiązki.

Wiadomość od Xull'mursa zastała ją podczas zbierania oddziału przed wymarszem. Twierdził, że porwano jej syna. Westchnęła gdy do głowy spływał ciąg dalszy jego mentalnego magicznego przekazu.

"Miejsce spotkania i samo spotkanie musi się odbyć w gigantycznej konspiracji. Nie ufaj nikomu oni mają szpiega badź szpiegów blisko ciebie. Nikt nie może nas razem zobaczyć ani wiedzieć o tym spotkaniu. Jeśli masz obawy co do moich intencji zostaw tą informacje komuś zaufanemu. Nie ufaj żadnym czarodziejom z domu Tormtor to szczególnie ważne."

Odpowiedziała mu w myślach od razu.
"Jakie kurwa porwanie? Quildara? Jestem daleko za miastem, nie mam o niczym pojęcia. Przybliż sprawę. Ja pierdolę, ani chwili świętego spokoju."

Na fali tej samej wiadomości poszybowało ostatnie wyznanie.
"Nie. Twojego najnowszego syna. To robota ludzi nie wiem kto za nimi stoi. Mam to pod kontrolą, rozegramy ich jak partię savy. O ile niczego nie odwalisz w złości. Rób o co poproszę a odzyskamy syna, dorwiemy zleceniodawcę a na deser dostaniesz Czarny Lament."

Bar'atar został porwany kiedy opuściła miasto. Szpiedzy w jej pobliżu? Czarodzieje Tormtor? Czarny Lament? Interesujące... Poprosiła Keldreę o pomoc i posługując się magiczną wiadomością posłała prośbę dalej. Do... Lesena Vae.
 
liliel jest offline  
Stary 08-04-2015, 02:16   #60
 
Aisu's Avatar
 
Reputacja: 1 Aisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skałAisu jest jak klejnot wśród skał
Drathir Shi’quos.

Ponura twierdza Shi’quos ozdobiona gargulcami na kształt różnych bestii, nie nabrała nowego blasku wraz z przejęciem pod swój dach rodów Despana, niemniej nabrała życia. Nowy mistrz katedry wywołań Drathir uczynił ze swej domeny najbardziej rozrywkowy… nawet bardziej od kwater Malovorna i jego popleczników, czy katedr iluzji i czarowników. Sam Drathir, złootoki i ciemnowłosy drow farbujący pukle na granatowo, które to oplecione białymi wstęgami zwisały w czterech warkoczach, okazał się być młodym rozrywkowym drowem. I urodą mogącym się mierzyć z Yvalynem. Pasował do roli byłego pupilka Valyrin.
-Więc o co chodzi z tym Labiryntem? I co ma do spraw Areny były partner Han’kah?- zapytał drow pijąc trunek i przesuwając po planszy pionek savy. Jego przeciwniczką była młodziutka ładniutka drowka w dość skąpym stroju. Asystentka osobista lub sekretarka… oczywiście.
' Valyrin, twoje dziedzictwo przetrwało dom Despana. '
– Dziękuje za to że znalazłeś dla mnie czas Drathirze. – szermierz powitał go skinięciem głowy i uśmiechem, po czym powtórzył gest wobec nieznanej mu drowki. Musiał przyznać że do twarzy było jej w różu. – Przekazano mi że labirynty pod Areną nie są ci obce. – kontynuował wracając do mistrza wywoływań. – Jest w nich... Coś co muszę odnaleźć, z czego istnienia Tormtor raczej nie zdaje sobie sprawy. Miałem nadzieję że byłbyś w stanie mi pomóc.
Spuścił wzrok na planszę Savy, cierpliwie czekając na odpowiedź Drathira. Przerywanie pojedynku byłoby nieuprzejme.
Byli kiepscy w savę… oboje. Nudna rozgrywka była naznaczona bezczelną amatorką z ich strony.
-Oczywiście. Tormtor odebrało Despanie Arenę, ale dokumentacja jej dotycząca jest w moich rękach. Tylko… dlaczego miałbym ci pomagać?- spytał wprost drow nie spoglądając na Lesena.- I dlaczego nie poprosisz o pomoc samych Tormtor? Odpowiedź jest jedna. Interesuje cię przedmiot należący do Domu Despana. Nie mam żadnego interesu żeby ci w tym pomagać.
– Nawet gdyby doprowadziło to do odzyskania części przedmiotów które tam pozostały? - zaryzykował Lesen.
- Odzyskania dla kogo? Dla Han’kah by wkupić się w jej łaski? Nie jesteś dla mnie wiarygodną osobą Lesenie.- stwierdził w odpowiedzi Drathir nie przerywając rozgrywki. -Niegodną zaufania, ze względu na swą przeszłość.
– Interesy Han'kah nie są moimi. Już nie. - na krótką chwilę przeniósł wzrok na asystentkę czarodzieja. Tylko na krótką. – W tych tunelach jest coś co mnie interesuje, ale nie należało do waszego Domu, i dla ciebie nie będzie miało żadnej wartości. -
-I tak po prostu sobie tam wejdziesz, co?- zapytał Drathir zamyślony.
– To już moje zmartwienie. - stwierdził sucho samiec, ale po chwili namyślenia dodał – Chociaż nie wykluczam takiej możliwości. – i uśmiechnął się lekko.
- Jeśli mam się nieformalnie zaangażować w to… to nie bez solidnego planu.- odparł w odpowiedzi Drathir.- I jakiej to komnaty szukasz… lub jakiego skarbu?
To musiało mu starczyć, przynajmniej.
– Nie skarbu. - pokręcił głową. -... Ktoś się w tych tunelach ukrywa. Pewnie w jakiejś klatce trzy na cztery. Jaka jest szansa znalezienia kogoś takiego, z wiedzą która posiadasz?
-To Labirynt, tam jest pełno takich pomieszczeń. Ale Tormtor chyba wiedzą kto siedzi w ich lochach, prawda?- zapytał zdziwiony Drathir.
– Ty mi powiedz. Czy nie dysponując pełną dokumentacją tuneli, Tormtor jest w stanie kontrolować kto tak naprawdę ich używa?
-Nie wiem. Może tak, może nie… ale nawet z dokumentacją Tuneli, to jest szukanie igły w stogu siana, jak mówią na powierzchni.- ocenił Drathir wzruszając ramionami.
Samiec nie odzywał się przez jakiś czas, dalej przyglądając się grze. Ciekawe czy obydwoje faktycznie byli tak niekompletni, czy tylko ukrywali swoje możliwości?
– Prawda. - zgodził się w końcu. – Ale igła niewiele ma pożytku z pozostawania w sianie. Nie taka jest jej rola, nie tam jest jej miejsce. Czasami będzie je opuszczać, a nie wydaje mi się by robiła na oczach Tormtor... Labirynt musi mieć sekretne wyjścia. Jeżeli ktoś wie gdzie się znajdują, to właśnie ty. Powiedz, czy gdybym chciał wiedzieć czy korzystają z nich pewne osoby, to czy byłbyś w stanie dostarczyć taką informację? Nie muszę wiedzieć z jakich konkretnie, zdaję sobie sprawę z faktu że ta informacja nie jest na sprzedaż... Chce jedynie potwierdzić swoje przypuszczenia.
- Nie mógłbym… Nie pilnuję Areny, to już nie mój problem. Mam swoje sprawy, Arena i Tormtor mnie nie interesują.- wzruszył ramionam Drathir.-I to od wielu dekadni.
– Co by mnie kosztowało żebyś wskrzesił w sobie odrobinę zainteresowania? Choćby przez krótki czas. -
Jeżeli Drathir mógł dla niego zdobyć tą wiedzę, to właśnie takiej odpowiedzi od niego oczekiwał, mimo że prawdopodobnie cały czas pilnował tuneli Areny, tylko nie chciał się do tego przyznawać. Jeżeli nie miał odpowiedniej wiedzy... Cóż, nic nie szkodziło zapytać.
- Musiałbyś zdobyć me zaufanie, a zważywszy na twą przeszłość i znajomości… w ogóle ci nie ufam Lesenie Vae.- kolejny błąd na planszy. Kolejny błąd którego rozgrywająca tą partię drowka zapewne nie wykorzysta. Oboje byli kiepscy w savę… ale w kwestii polityki Drathir nie był amatorem.-Jestem łasy na podarki jednakże… masz jakiś dla mnie? Choćby to co knuje mistrz szkoły transmutacji dłońmi swych uczniów. Choć… bo ja wiem czy to jest coś warte. Nie wrosłem jeszcze dość mocno w nowy Dom, by próbować się mieszać rozszady Mistrzów. Ale może jakieś inne ciekawe kąski?
' O ty dwulicowy sukinsynu. '
– To bardzo precyzyjne pytanie jak na kogoś kto nie chce się mieszać w roszady mistrzów. – zauważył ze lekkim, choć serdecznym uśmiechem. – Prosisz o dużą zaliczkę. Ale rozważę twoją propozycję.
-Nie chcę się mieszać w roszady… to nudne… wolę…- ujął podbródek grającej z nim drowki między palce dłoni i nachylił się pocałował jej usta. Ona… nie oponowała. -Rozkoszować się życiem… ale by to czynić, muszę mieć na oku resztę. To że ja nie chcę się angażować, nie oznacza że oni nie spróbują mnie wciągnąć w swoje swary.
Lesen musiał pogratulować mu wyboru strategii. Kopiowanie pozornie frywolnego stylu Valyrin nie było wcale złym wyborem.
– Polityka potrafi być męcząca, doskonale rozumiem. – przytaknął z uśmiechem. – I wiem że Naczelna Czarodziejka Inynda także podziela ten sentyment. Powinnyście nas kiedyś odwiedzić w Vae, podeśle zaproszenie.
- Pomyślę nad tym.- odparł z uśmiechem Drathir wracając do gry.



***
Narada

' Jak uroczo, cieszę się że Erelhei-Cinlu nie różni się za bardzo od świata na powierzchni i my także dryfujemy od kryzysu do kryzysu. ' przemknęło samcowi przez myśl kiedy słuchał sprawozdania czarodzieja.
– Czy wszystkie osobniki tak wyglądały, czy różniły się w zależności od rozmiaru? – zapytał przyglądając się zwłokom. – Czy komunikowali się w jakiś sposób? Czy używali magii? Psioniki?
-Widoczne było zróżnicowanie stworzeń, zarówno w kwestii barw jak i kształtów szponów w obrębie tego samego rozmiaru. Nie było to zróżnicowanie na płeć.- zaczęli mówić magowie przekrzykując się nawzajem- Porozumiewały się warknięciami, szczęknięciami, ale działały jak sfora… Nie posługiwały psioniką czy magią. Pojedynczy osobnik nie jest zbyt groźny… Ale jest ich wiele…. To rój… Fala… Tysiące.
– Czy istnieją jakieś przesłanki do podejrzewania łańcucha dowodzenia? Czy większe osobniki rozkazywały mniejszym? Rozumiem że ciężko jest w trakcie walki zwracać uwagę na takie rzeczy... Ale postarajcie się sobie przypomnieć.
- Wydaje mi się, że w swych sugestiach… przeciągasz strunę. Zaczynasz naszym magom narzucać odpowiedzi.- stwierdziła ironicznym tonem Lanni.-Gdyby wśród tych kreatur rzeczywiście był łańcuch dowodzenia, to oni by nie stali przed nami odpowiadając na pytania.
Czarodzieje jednak nie zaprzeczyli przypuszczeniom Lesena, potwierdzając je ostrożnymi “może” i “chyba tak”.
– Być może trochę się zapędziłem. Moje przeprosiny Wielebna Opiekunko. – strażnik pochylił pokornie głowę. – I jest to dobre pytanie. Jak udało wam się uciec? – zwrócił się na powrót do czarodziei.
Opowieść ich była pełna fajwerwerków, eksplozji i dramatycznych wydarzeń, ale w skrócie to sprowadzało się do wspólnego magicznego wysiłku na odparcie wrogów i ratowaniem skóry kosztem orczch żołdaków.
– Fascynujące. - przytknął w zamyśleniu samiec, tylko jednym słuchając ewidentnie podkolorowanej historii. – Jestem ciekaw jakimi konkretnie zdolnościami dysponowały te stwory... Ale pewnie uporządkowanie tego wszystkiego trochę zajmie. – zerknął na Matkę Opiekunkę. Miał już kilka teorii które chciał zweryfikować... Ale wiązało się to z długą serią dość dogłębnych pytań, a nie był do końca pewien co konkretnie Sereska chciała wyciągnąć z tego spotkania.
- Fascynujące… ale co powinniśmy w związku z tym zrobić?- zapytała retorycznie Sereska zerkając na Alyquarrę. Drowka skinęła głową i rzekła gestem odsyłając magów z sali.-Ewentualna wyprawa wojenna mogłaby z pewnością osłabić Dom Vae. I to bez względu na jej wynik. Obecnie siły Domu dopiero są odbudowywane.
– Z drugiej strony... Czy możemy sobie pozwolić na to by po Podmroku szalała plaga robali mordująca wszystko co się rusza? Korytarze nigdy nie odżyją. - zripostował przyciszonym tonem Lesen. Te robale były problemem dla wszystkich... Ale dla Vae wyjątkowo. – I nie wiemy jeszcze co jest ich celem. Nawet jeżeli Erelhei-Cinlu nie jest zagrożone, to jeżeli rozprzestrzenią się po okolicznych tunelach ucierpi handel z Icehammer i Thay. Chyba nie tylko w naszym interesie jest powstrzymanie ich? – zapytał retorycznie.
- Mamy się poświęcić dla Erelhei-Cinlu? Teraz?- zapytała Lanni splatając palce razem.-Mamy upaść jak Despana? Może lepszym wyborem będzie… porzucenie Erelhei-Cinlu?
– Nikt nie sugeruje heroicznego poświęcenia się dla Erelhei-Cinlu... Ale czy nie uważasz że jest trochę za wcześnie na... „Taktyczny odwrót”, Wielebna Opiekunko? Jestem pewien że Rada Matron w swojej nieograniczonej mądrości podejmie właściwe kroki do powstrzymania tej zarazy. - zasugerował dyplomatycznie. Czasami żałował że nie należał do jakiegoś innego domu, którego pierwsza myślą na widok jakichkolwiek kłopotów nie było zwinięcie manatek i udanie się na ponowną tułaczkę po Podmroku…
-Rzecz w tym, że z poprzednich wojen wszystkie Domy wyszły okaleczone. Pomijając wściekłe macice z Tormtor… raczej nie widzę żadnych chętnych ku kolejnej wojennej wyprawie w głąb Labiryntu.-westchęła smętnie Sereska.
– Możemy zostawić problem w spokoju i poczekać aż urośnie do nieznośnych rozmiarów, a wtedy inne Domy nie będą miały w tej sprawie wyboru. Jestem pewien że taka strategia nie kopnie nas wszystkich w cztery litery. – zasugerował wesoło szermierz. – I czy nie jest to pierwszy kryzys z jakim spotka się miasto od kiedy Ythesha'na przejęła stery? Czy bardziej... Stanowcze rozwiązania nie będą jej kusiły? To dla niej dobra okazja by pokazać się jako silna przywódczyni, zwłaszcza po gorzkim rozejmie z Tormtor.
- Trudno powiedzieć co planuje Nietoperzyca… jej magowie pewnie złożyli podobny raport u stóp swej pani.- mruknęła pod nosem Sereska.-Wydaje się jednak, że problemy uderzają w miasto z różnych stron. A ona jest bardzo ostrożna z natury.
-Mogę spróbować pomówić z naszą Matką Opiekunką moja pani. Nie sądzę żeby była mi tak wroga jak magowie katedr.- zaproponowała Inynda znienacka.
– I robactwo blokuje odzyskanie Mythalu. To nie jest tak że nie ma w Shi'quos elementów którym zależy na szybkim rozwiązaniu tego problemu. – dodał Lesen – W każdym razie zgadzam się z Wielebną Opiekunką Lanni i Generał Alyquorra, działając na własną rękę tylko osłabimy Dom. Zwłaszcza że zdecydowanie powątpiewam by pojedyncza wyprawa do Miasta Illithidów zakończyła sprawę. Ten atak... Czy nie uważacie za dziwne, że te robale wyrżnęły nas oddział akurat kiedy mieliśmy ewakuować Mythal? Siedzieliśmy tam od miesięcy. Czy możemy ich obecność właśnie teraz zwalić na zbieg okoliczności? Jestem pewien ze sekcja wykaże więcej, ale coś czuje że te robale wcale nie są takie bezmyślne.
-To prawda.. najlepiej zacząć od badań. Wyprawa… może poczekać. Pośpiech mógłby się okazać równie groźny co zaniedbanie tej sprawy.- zadecydowała Sereska kończąc naradę.

***
Badania.

Z wielu magicznych przedmiotów jakie przywiózł z powierzchni, Księga Wiedzy Świata była chyba jego ulubionym.
Zawierała w sobie, tak jak mówiła nazwa, całą wiedzę świata.
A przynajmniej tak twierdził sklepikarz. Nie była to, oczywiście, prawda, księga która faktycznie coś takiego by w sobie zawierała nie kosztowałaby kilkanaście tysięcy tylko parę milionów. To co księga tak naprawdę robiła to odbijała wiedzę jej właściciela, wyciągała na powierzchnie to co sam wiedział, ale z czego mógł nie zdawać sobie sprawy. Pośpiesznie przeleciane notatki, zasłyszane plotki zbijające się w konkretny obraz...
Przynajmniej taka była teoria Lesena. Może było w niej coś więcej, trudno było powiedzieć.
Co mógł powiedzieć, to że użyteczność księgi rosła wraz z wiedzą właściciela. Dla czarodzieja byłaby nieodzowna w badaniach, łowca znalazłby w niej wiele o swojej zwierzynie, a dla druida byłaby istną kopalnią informacji o korzonkach.
Zaś dla drowa który przemierzył ćwierć kontynentu niewiele było rzeczy których by nie zawierała.


… No i dysponowała tym dodatkowym bonusem, że nie znajdowała się pod nadzorem kleru Lolth, dzięki czemu nie tylko zawierała bardziej... Liberalne teorie, ale też pozwalała je studiować w sekrecie.


I dobrze, bo naprawdę, naprawdę nie chciał by ktoś przyłapał go na analizowaniu teorii podboju Vhaerauna.


***
Straż Vae

Stukając rytmicznie palcami o stół, Lesen obrzucił zgromadzone drowy długim spojrzeniem.
Jak każdy drow który nie chciał uchodzić za tyrana, starał się żeby jego bliscy podkomendni byli, od czasu do czasu, uwzględniani w procesie decyzyjnym. I, ponieważ zdawał sobie sprawę z własnych braków intelektualnych, niezwykle nielicznych, aczkolwiek nie nieobecnych, to czasami też słuchał tego co mieli do powiedzenia.
Nie posuwałby się do twierdzenia że faktycznie mieli wpływ końcową decyzję, aczkolwiek wygospodarowywał dla nich dość czasu by móc się wiedzieć co myślą.
Przynajmniej dopóki raczyli się tym dzielić.

– Wiecie... – potarł się po podbródku w zamyśleniu, i rozsiadając się wygodniej zaczął opowiadać – Pamietam jak byłem młody, jakieś sto lat temu, miałem wtedy, żeby nie skłamać czterdzieści lat? W każdym razie, towarzyszyłem pewnej kapłance na zakupach, jako straż przyboczna, właśnie tutaj w Erelhei-Cinlu, i odwiedziliśmy pewien butik. Po jakiejś godzinie przymierzania butów, zasugerowałem by wzięła purpurowe, bo ładnie pasują do jej karnacji. Jej skóra była praktycznie zrobiona z obsydianu, więc ta konkretna para naprawdę świetnie na niej wyglądała, a gdybyśmy spędzieli tam jeszcze jedną godzinę to istniało ryzyko że zjadłbym własne. W każdym razie, mówię jej co ja o tym myślę, na co ona smaga mnie biczem po twarzy i mówi że jak będzie chciała znać moje zdanie to o nie poprosi. Prawie straciłem tego dnia oko. – podrapał się po zamkniętej powiece. – Co jest dość zabawne, biorąc pod uwagę moją aktualną sytuacje. W każdym razie, jak się zapewnie domyślacie lekcja jaka się za tym kryje to że należy mówić otwarcie kiedy padnie taka prośba, i wykazywać pewną powściągliwość w innych.
Postukał ponownie palcami, a zgromadzone drowy zawiązały bezgłośnie porozumienie by zignorować ewidentną rozbieżność między przypowieścią a puentą.
– Co sprowadza nas do naszej aktualnej sytuacji. – ciągnął dalej Lesen. – Wyjaśnijcie mi, proszę, dlaczego, kiedy zadaje pytanie „Jakie jest wasze zdanie na temat aktywniejszego ścigania morderców w Geccie rozkoszy”, to w odpowiedzi słyszę nie wasze refleksje, a swoje własne pochwały, tylko lekko sparafrazowane? - przestał stukać. - Czy cały mój sztab składa się z bezmyślnych potakiwaczy, którzy nie rozpoznaliby innowacyjnej myśli gdyby ta wlazła im do łóżka i zasugerowała trójkącik? Czy powinienem kazać was wszystkich ściąć, a wasze głowy zamontować na drewnianych kołkach tak by kiwały się z cichym grzechotaniem kiedy sobie tego życzę, bo aktualnie właśni taki pożytek z was kurwa mam?!
Odetchnął głęboko, uspokajając nerwy, i ruchem dłoni uciszył zgromadzanie nim ktokolwiek zebrał się na odwagę by się odezwać.
– Zamknąć się, mieliście okazję żeby się wypowiedzieć i zmarnowaliście ją. A teraz do rzeczy. Do kwesti otwarcia biura śledczego wrócimy po rozwiązaniu problemu Kosiarza. Do tego czasu niech ktoś należycie posegreguje badane sprawy i zacznie je udostępniać dla każdego zainteresowanego. Kto chce, może się ich podjąć, w swoim własnym, wolnym czasie. Wolnym czasie, jeżeli ktoś z tego powodu będzie zaniedbywał swoje obowiązki jako strażnik twierdzy to przysięgam, wypatroszę go osobiście. Wezmę pod uwagę kto się udzielał kiedy ten projekt wejdzie w życie . - raz jeszcze postukał palcami o blat. Jeszcze trochę i wejdzie mu to w nawyk. – Będzie to trampolina dla tych którzy chcą się wykazać. W końcu kto by nie chciał zająć waszego miejsca, zajadać się kandyzowanymi owocami i będąc kompletnie bezużytecznym. – spiorunował ich raz jeszcze spojrzeniem. – To spotkanie uznaje za skończone. Wykonać. I spierdalać mi z oczu.


***
Podarunek.


– Wspaniałe pochwalił krawca, przyglądając się ukończonej kreacji. – Niech twoi ludzie dostarczą to Mistrzyni Inyndzie, i proszę, niech dołączą wiadomość...

***

Inyndo.
Na następnym przyjęciu niech twój blask przyćmi wszystkie inne czarodziejki w Erelhei-Cinlu. Ta suknia to moja własna kreacja, specjalnie dla ciebie. Mam nadzieje że ci się spodoba.
Zawsze o tobie myślący



***
Zdrajcy

Lesen, z pewnym zażenowaniem, musiał przyznać sam przed sobą że kwestia przecieku w jego szeregach stawała się dość nieznośna.
I w pewnym stopniu kusiło go żeby zaprosić do siebie wszystkich swoich zaufanych podopiecznych, postawić im za plecami pluton z kuszami, rozebrać ze wszystkich magicznych przedmiotów, delikatnie wytłumaczyć że za chwile na każdego z nich zostanie rzucony Dotyk Mówienia Prawdy, któremu, jeżeli wiedzą co dla nich dobre, się poddadzą, po czym wszyscy odpowiedzą na serię pytań odnoszących się tylko, i wyłącznie, do sprawy Kosiarza. Nie pytałby ich o żadne sprawy osobiste, i ich własne intrygi nie byłyby źródłem przesłuchań, w końcu od zawsze w pełni popierał wszelkie kreatywne próby obalenia go. Wytłumaczyłby że Kosiarz stał się problem nie tylko jego, ale i domu, i współpraca z nim byłaby zdradą najwyższego stopnia na którą po prostu nie mógł pozwolić, więc zdrajcy zostałaby podarowany bełt między oczy, po dłużej sesji na sali tortur.
Ale jako Kapitan Straży musiał ustanawiać pewien standard, i nie wypadało mu uciekać się do takich zagrań.
Niestety, teraz kiedy Loscivi zdecydowała się przyczaić w podziemiach, jego możliwość badania rzeczonego przecieku była poważnie ograniczona.
Okoliczności nie były sprzyjające.
Dlatego...

– Posłuchaj. - złożył ręce w piramidkę, nachylając się nad stołem. W Gabinecie był tylko on, i Irin. – Podejrzewam że mamy przeciek. Ktoś sprzedaje kosiarzowi informacje. Pracujesz ze mną od lat, i polegam na twoich umiejętnościach. Przyjrzyj się co robi K'yorl. Jeżeli odkryjesz coś podejrzanego, zgłaszasz się z tym bezpośredni do mnie, zrozumiano? Nie rozmawiasz na ten temat z nikim innym, nie chcę go spłoszyć...
...
… K'yorl, jesteś na stanowisku porucznika od lat, nie myśl że nie doceniam twojego wytrwania. Chce żebyś się przyjrzał co robi Irin...

… Mastrin, jesteś nowy, więc wiem że nie jesteś aż tak wplątany w intrygi domu jak niektórzy. Tarkaha awansowałem na porucznika niedługo po tobie, jego przeszłość nie jest bez skaz...

… Mastrin może i był cennym nabytkiem od Despana, ale mam wątpliwości co do tego gdzie leży jego prawdziwa lojalność. Twój dorobek był imponujący Tarkah, wierze że nie zawiedziesz mnie w tej sprawie...


… Dlatego okoliczności trzeba było zmienić. Podkręcić atmosferę, wybić ich z rytmu, sprawić że zdrajca zacznie popełniać błędy. Nie było to optymalne rozwiązanie, ale nie miał czasu by czekać na bardziej sprzyjające warunki.
Była oczywiście szansa że wybuchnie mu to w twarz, gdyby, oh, powiedzmy, porozmawiali ze sobą szczerze i otwarcie.
' Ha. '


***
Sekretarka




– Jestem zaszczycona Kapitanie. Oczywiście że przyjmuje twoją propozycję. – drowka wyprężyła się do pionu i zasalutowała energicznie, uśmiechając od ucha do ucha. Nic dziwnego, nie co dzień kapral straży była awansowana do roli adiutantki kapitana.
– Cieszę się Shyntae. – Lesen posłał jej szelmowski uśmiech. – Mam nadzieje że nasza współpraca okaże się... Owocna.
Niestety rejterada Nolem postawiła go w bardzo problematycznej sytuacji. Potrzebował asystentki, a z Loscivi wśród żywych nie był pewien komu może ufać. Praktycznie każdy bliski współpracownik mógł donosić jego wrogom. Nie mógł ufać swoim ludziom... Ale nie mógł też okazać braku zaufania do nich. Mógł siać paranoje wśród swoich poruczników, było to wręcz od niego oczekiwane, ale nie wśród szeregowych strażników.
Dlatego też potrzebował awansować kogoś kto wiedział że jest czysty, omijając najbardziej prawdopodobnych kandydatów.
A naprawdę, jeżeli od niedawna wolny kapitan mianuje atrakcyjną drowkę na swoją prywatną... „Asystentkę”... To kto będzie szukał wytłumaczenia innego niż oczywiste? Oh, parę osób będzie pomrukiwało z niezadowoleniem, ale nie było to nic czym należałoby się przejmować. Wszyscy wiedzieli że drowy takie jak Shyntae gwałtownie wzbijały się ku niebu... I najczęściej nie potrafiły latać o własnych skrzydłach.
W jej obronie musiał przyznać że był pod pewnym wrażeniem. Mimo niskiego stopnia drowka była całkiem bystra, przyjemna dla oka i miło się z nią rozmawiało. Z tym że... Brakowało jej ambicji. Niechętnie knowała przeciwko swoim przełożonym, za to interesowała się trochę magią, trochę hazardem, trochę powierzchnią, trochę podmrokiem... Dyletantka czystej wody. Lesen potrafił docenić otwarty umysł, ale taki brak ukierunkowania był kulą u nogi, i Shantae była tego chodzącym dowodem.
Ale do Vae wstąpiła długo po śmierci Loscivi, a kler Lolth był zbyt nieelastyczny jak na jej standardy, i miała dość rozumu by nie zadawać się z przedstawicielami innych bóstw, i tak stąpała po cienkim lodzie. Mógł jej ufać, póki co.

– Czy jest... Coś jeszcze co chciałeś mi powiedzieć, kapitanie? - zalotny ton wyrwał go z zamyślenia. Shyntae, wciąż stała wyprostowana, dumnie wypinając dorodny biust i przyglądając mu się zwysłowo przymkniętymi oczami.
– Ależ moja urocza asystentko, skąd wiedziałaś? – Lesen odsłonił zęby w drapieżnym uśmiechu. – Zaczynasz natychmiast! - dodał wesoło i rzucił jej dwa zwoje. – Ten po lewej zawiera mój grafik na najblizszy tydzień, zapoznaj się z nim czym prędzej. Zauważysz że niektóre godziny są obramowane, to mój prywatny czas, nie można go przenosić i w jego trakcie z nikim się nie spotykam. Ten po prawej to list do Urluma, przewodniczącego Katedry Psioniki z Shi'quos. Dostarcz go czym prędzej, chce się z nim spotkać za trzy dni, jak już przyjdą wstępne wyniki sekcji potworów. Jeżeli Shi'quos będą mieli coś wcześniej to niech da znać, im szybciej sprawe załatwimy tym lepiej. - drowka wpatrywała się w niego kompletnie nierozumiejąc. – No i co tak stoisz? Do roboty! - samiec zbeształ ją z przyjaznym uśmiechem na twarzy, skinając w stronę drzwi.

Jakby mógł zniżyć się do przelecenia kogoś takiego jak Shyntae.
 
__________________
"I may not have gone where I intended to go, but I think I have ended up where I needed to be."

Ostatnio edytowane przez Aisu : 08-04-2015 o 21:16.
Aisu jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 23:01.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172