Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 08-03-2015, 22:21   #54
F.leja
 
F.leja's Avatar
 
Reputacja: 1 F.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnieF.leja jest jak niezastąpione światło przewodnie

Po zakończeniu zebrania Tulsis wróciła do siebie. Serce ściskał jej niepokój. Wypływała na zupełnie nowe wody, a nie miała nawet pewności, czy potrafi pływać. Wychyliła kielich zimnej wody i stanęła nad kufrem z odzieniem. Miała niejasne przeczucie, że musi się odpowiednio uzbroić zanim odwiedzi Opiekunkę Świątyni Orb’Vlos. Musiała prezentować się profesjonalnie, a jednocześnie niezbyt wymuszenie i… kusząco.
Po krótkim namyśle uznała, że to co ma na sobie nie jest złe, brakuje jedynie pewnych akcentów mówiących o sile i bojowym charakterze Zakonu, którego była przedstawicielką. Zakuła więc przedramiona w karwasze i przymocowała na płaszcz naramienniki, ściągnięte pasami wokół jej torsu. Przez chwilę wahała się, czy skórzane wiązania przypadkiem nie za bardzo eksponują jej talię, a co za tym idzie i biust, ale szybko uznała, że bardzo jej to nie zaszkodzi. Wypiła jeszcze jeden kielich wody, wzięła głęboki oddech i ruszyła na podbój kapłanek Lolth.
Nie miała najmniejszego pojęcia, jak powinna z nimi postępować, jednak wierzyła, że Selvetarm natchnie ją inspiracją, tak jak to zrobił podczas zebrania zakonników.
Przed prywatnym namiotem duchowej przewodniczki Domu wartę pełniła straż świątynna składajca się z najbardziej bojowo przeszkolonych akolitek Opiekunki Świątyni. Młode kapłanki buńczucznie obrzuciły spojrzeniem Tulsis i jedna z nich rzekła.
- Mów z czym przychodzisz służko Selvetarma.
Tulsis podejrzewała, że było w tym zwrocie trochę pobłażliwości, jeżeli nie obelgi, jednak kapłanka była dumna ze swej służby i nie zamierzała się jej wstydzić. Skłoniła głowę z szacunkiem i spokojnie przedstawiła cel swej wizyty.
- Szanowna kapłanko Lolth, przychodzę z hołdem dla Opiekunki Świątyni Orb’Vlos i z pewną propozycją przeznaczoną jedynie dla jej uszu.
-Czekaj tu.- rzekła jedna, a druga weszła do namiotu, by powiadomić swą panią, kto chce ją odwiedzić. Po kilku minutach strażniczka wyszła i odsłoniwszy połe namiotu rzekła ponuro.- Możesz wejść.
Tulsis podziękowała skinieniem głowy i przekroczyła próg namiotu, wkraczając na obcy sobie teren. Tutaj rządziła obca w zasadzie istota, której motywy i cele były Tulsis obce. Kapłanka Selvetarma przychodziła tu jednak z wyciągniętą w przyjaznym geście dłonią, a nie dobytym mieczem. Jak przystało wobec wyżej postawionych rangą, padła na kolano i skłoniła głowę z szacunkiem.
- Pani - czekała na pozwolenie by mówić dalej, bądź pytania. Podejrzewała, że Opiekunka Świątyni będzie miała ich wiele.
Sytuacja wyglądała na audiencję… Sama zresztą Opiekunka Yazune wydawała się wręcz stworzona do odbierania hołdów. Wysoka i prosta niczym trzcina, przerastająca o pół głowy samą Tulsis i z kształtnymi piersiami pod którymi biło mężne serce jaskiniowej lwicy, jak ją powszechnie zwano. Dość dający duże pole fantazji strój podkreślał jej posągową urodę, tak jak jej przenośny tron jej majestatyczną pozę.
- Wstań kapłanko Selvetarma.- zezwoliła łaskawie Yazune.- Jak ci na imię?
Tulsis wstała i stanęła prosto, po wojskowemu.
- Tulsis Ecchtaris, moja Pani - odpowiedziała na zadane pytanie.
- Słyszałam je już gdzieś… -zamyśliła się kapłanka na moment zapominając na chwilę o samej Tulsis.- Gdzie to było?
Potrząsnęła głową.- Nieważne. Z czym przychodzisz Tuslsis Ecchtaris?
- Jestem adiutantką Mistrza Thantroosa, być może w związku z nim zasłyszałaś moje imię - zasugerowała z szacunkiem Tulsis, choć obawiała się, że być może nie tylko z tego źródła Opiekunka czerpała skojarzenia - A przychodzę, by jako kapłanka Selvetarma i sługa jego Pani zaoferować jej przedstawicielce wsparcie Zakonu i jego usługi. Byłabym wdzięczna, mogąc pełnić swą misję, jako twoja strażniczka, Moja Pani.
Propozycja była uległa, ale póki co Tulsis oferowała jedynie siebie. Nie chciała kłaść na szalę całego Zakonu już w pierwszych chwilach rozmowy.
Spojrzenie drowki przesunęło się po postaci Tulsis, potarła podbródek dodając.- To hojna oferta. A więc pragniesz zostać moją strażniczką z ramienia zakonu Selvetarma?
Tulsis skinęła głową na potwierdzenie i dodała, podbijając nieco stawkę.
- Ja i kilku doborowych zakonników - to już musiało dawać Opiekunce do myślenia. Taka oferta nie mogła być bowiem inicjatywą własną adiutantki, musiała wychodzić od samego Mistrza, a przynajmniej musiała mieć jego przyzwolenie.
- Interesująca i godna pochwały… Ta gorliwość w obowiązkach wobec Świątyni Lolth. Zaskakuje jednak wybór czasu, na tak hojne gesty. Czyżby krył się za tym… i inny powód?- zapytała podejrzliwie Yazune.
- Pani - Tulsis spuściła z szacunkiem wzrok. Żałowała takiego obrotu spraw, że Opiekunka Świątyni Lolth nie ufała Zakonowi Selvetarma. Należało tę sytuację zmienić, niezależnie nawet od groźby, którą stanowił dla zakonników sztab wojskowy - Póki kroczyliśmy przez Podmrok, nasze miejsce było w pierwszych szeregach i wszędzie tam, gdzie mogliśmy najefektywniej chronić sługi Lolth. Jednak teraz… najwyższy czas spełnić naszą powinność i stanąć u boku Kapłanek naszej Bogini - ostrożnie dobierała słowa, ale wierzyła w każde z nich z całej swej pajęczej duszy.
- To brzmi bardzo… pięknie.- zastanowiła się Yazune skupiając swój wzrok na Tulsis.- Hmm… bardzo gładko i słodko. I… Zgoda. Nie wiem co naprawdę kryję się pod tymi słodkimi usteczkami, jaki jad jest skrywany i przeciw komu, albo… przed kim. Niemniej oferta jest zbyt dobra, by ją odrzucić. Przyjdź na początku wieczornego dzwonu. Wtedy zacznie się twoja służba u mego boku.
Uszy Tulsis zrobiły się ciepłe. Nie bardzo rozumiała wątpliwości Kapłanki Lolth i miała dziwne wrażenie, że krył się pośród nich komplement.
- Słod… - wymsknęło jej się, ale odchrząknęla w dłoń i przytknęła pięść do serca, salutując. Opiekunka Świątyni zapewne nie miała nic dziwnego na myśli - Dzięki ci, Wielebna Opiekunko, to zaszczyt.
- Słodkie, słodkie.. pełne miodu pochlebstw i wanilii podlizywania się.- machnęła ręką Yazune zezwalając Tulsis na oddalenie się.
Kapłanka przechyliła głowę na bok i spojrzała na Opiekunkę Świątyni z ogromną konsternacją. Otworzyła usta by zaprotestować, ale nie wiedziała jakich słów powinna użyć, czuła że kapłanka Lolth ujmuje jej honoru. Zresztą, została odesłana. Westchnęła cicho.
- To naprawdę zaszczyt - mruknęła pod nosem, z lekką rezygnacją godząc się z nieprzychylną oceną. Skłoniła się nisko i zasalutowała. Zrobiła zwyczajowe trzy kroki do tyłu i dopiero odwróciła się na pięcie by opuścić namiot.


Tulsis wróciła do swego namiotu z mieszanymi uczuciami. Usiadła za biurkiem i splotła dłonie. Opiekunka Świątyni jej nie ufała, ale była gotowa ją przyjąć jako strażniczkę. Kapłanka Selvetarma nie czuła tej wygranej. Miała wrażenie, że był to jedynie pierwszy podjazd w długiej walce. Westchnęła i przymknęła oczy. Stąpała po cienkim lodzie. Robiła to jak najostrożniej, ale i tak miała wrażenie, że w każdej chwili była o krok od runięcia w lodowatą wodę.
Znów w duchu przyszła jej myśl o krwawej bitwie. Pamiętała dobrze nie jedno takie starcie, gdy walczyła w pierwszej linii, rzucała się w chaos i nagle zostawała sama, otoczona przez wrogów, towarzysze gdzieś daleko za jej plecami, a ona zdana na siebie. Teraz ogarniało ją podobne uczucie. Strach i podniecenie, krew buzująca w żyłach i wyostrzone zmysły. Uśmiechnęła się i wstała zza biurka. Powoli podeszła do zawieszonego na ścianie namiotu gobelinu przedstawiającego uzbrojonego pająka. Uklękła pod nim i wbiła wzrok w wizerunek swojego Boga. Pokłoniła się, uderzając czołem o twarde klepisko swej tymczasowej siedziby.
- Przeznaczeniem słabych jest umrzeć nikczemnie, przeznaczeniem silnych jest rządzić w wieczności. Daj mi chwałę lub daj mi śmierć… - serce kapłanki płonęło żarem wiary, podsycanym przez słowa modlitwy.
Marvin pojawił się gdzieś z tyłu… milczący i cichy. Przyglądał się kapłance nic nie mówiąc i zapewnie czekając na rozkazy.
Zajęta czczeniem swego bóstwa drowka nie zwracała na niego uwagi. “To wojna” - myślała - “I odniosę w niej zwycięstwo, jak odnoszę je na polu bitwy. Na chwałę Zakonu i dla Twojej przyjemności, Mój Panie.”
Marvin czekał cierpliwie, aż kapłanka skończy modły, po czym poinformował uprzejmie że mistrz zakonu czeka na raport z negocjacji z Opiekunką Świątyni.
Kapłanka skinęła głową i postanowiła od razu spełnić ten obowiązek. Usiadła za biurkiem i szybko nakreśliła, w oszczędnych, żołnierskich słowach przebieg spotkania. W zasadzie osiągnęła swój cel i miała nadzieję, że dłuższa obecność w namiocie Opiekunki w roli strażniczki da jej kolejne szanse do nawiązania głębszych kontaktów między Zakonem, a Kapłankami Lolth.
Zapieczętowała notatkę i bez słowa oddała Marvinowi, by ten dostarczył ją Tanthroosowi.
Marvin skinął tylko głową i wyruszył do namiotu jej przełożonego, by osobiście dostarczyć notatkę. Tulsis została sama. Wróciła do modłów i medytacji. Miała jeszcze czas nim będzie musiała przywdziać zbroję i udać się do namiotu Opiekunki.
Marvin wrócił wkrótce i zajął się przygotowywaniem posiłku dla swej pani, nie przeszkadzając jej w modłach, które upływały zdecydowanie zbyt szybko. Czas było się skonfrontować z tym czego oczekiwała po jej służbie najważniejsza po Matronie kapłanka Domu (przynajmniej w teorii).
Tulsis w milczeniu posiliła się, w milczeniu nałożyła pancerz i wciąż milcząc opuściła namiot. Modły przyniosły jej wielki spokój i pewność powodzenia.
Dotarła do namiotu szybko i bez kłopotów została wpuszczona do środka. Tym razem krnąbrne kapłanki nie robiły jej kłopotu z wejściem. Natomiast Opiekunka Świątyni… otulona półprzeźroczystym satynowym szlafroczkiem, kończyła właśnie kolację. Nie dało się nie zauważyć, że długie zgrabne nogi otulone były figlarną różową koronką pończoszek. Strój więc nie sugerował udania się na nocną medytację.
Tulsis nie wątpiła, że drowka ma wielu adoratorów, adoratorek, kochanków, kochanek, niewolników, sługi, którzy z chęcią grzeją jej łoże. Uznała, że niedługo któreś z nich pojawi się w namiocie by dotrzymać Yazune towarzystwa. Kapłanka zajęła miejsce przy wejściu do namiotu. Poruszała się cicho i dyskretnie, jak przystało na strażnika, który powinien być jednocześnie niezauważalny dla tego kogo miał chronić i odstraszać każdego, kto próbował zakłócić jego spokój. Tulsis była świetnym strażnikiem, profesjonalnym i skupionym na zadaniu, jednak musiała przyznać, że pończoszki Opiekunka Świątyni dobrała bardzo interesujące.
- W końcu jesteś…- rzekła tuż po zakończeniu posiłku kapłanka i obróciła się w miejscu zmysłowo przesuwając dłońmi po swym ciele podkreślając że szlafrok i pończoszki to jedyny strój jaki nosiła.- Jak wyglądam? Tylko szczerze.
Przez oblicze strażniczki przemknął wyraz zaskoczenia. Spojrzała na Yazune i odchrząknęła. Czuła, że uszy znów zaczynają jej się rozgrzewać.
- Nie jestem… - chciała powiedzieć, że ocena czyjegoś wyglądu nie leży w jej kompetencjach, ale westchnęła. Kapłanka Lolth wydała jej polecenie - Hmm… - powoli omiotła ciało drowki badawczym spojrzeniem. W końcu zadowolona z przeprowadzonej analizy skinęła głową i znalazła odpowiednie słowo. Spojrzała Opiekunce Świątyni w oczy i rzekła - Kusząco.
-Twoja mina mówi, że prawdę powiedziałaś.- stwierdziła drowka zakręciwszy się w miejscu, po czym ruszyła do części sypialnej namiotu mówiąc.- Chodź za mną.
Niewiele myśląc, strażniczka podążyła za swa Panią.
- Liczę na twoją dyskrecję… ktoś tu wpadnie.- rzekła cicho Yazune i… myliła się. Ktoś już wpadł.
Na swym pupilku niczym na kanapie wylegiwała się Ithis, kontrowersyjna czarodziejka o dwukolorowych oczach i skłonnościach do ekshibicjonizmu. Z drugiej strony miała się czym chwalić. Nie pochodziła z rodzinnego miasta reszty Domu, przypałętała się później i miała zaskakująco dużą wiedzę na temat położenia miasta. I była pełną temperamentu drowką. Na widok Tulsis uśmiechnęła się wesoło.- Czyżbyś przyprowadziła mi dziewicę na pożarcie Yazune- kwiatuszku?
Tulsis była dumna z faktu, że się nie potknęła, ani nie wydała żadnego kompromitującego dźwięku, zajmując pozycję strażniczki. Nie mogła jednak pochwalić się faktem, że powstrzymała nagły przypływ krwi do uszu i policzków. Noc zapowiadała się niestety interesująco.
-Jedynie widza. Ona jest strażniczką, której to zakon wielce zabiega… o me względy. Będzie dyskretna… dla swojego dobra.- Yazune rozwiązała szlafroczek i powoli zaczęła zsuwać go z siebie, odsłaniając plecy i pełne jędrne piersi.
- Wstydzisz się mnie i wykorzystujesz biedaczkę jako stojak.- mruknęła Ithis widząc jak szlafrok opada na ziemię.- Nie pozwolisz na nic więcej?
- Hmm… nie wiem… to chyba oddana służbie drowka.- Yazune usiadła na łożu podczas, gdy idąc na czworaka Ithis prowokacyjnie poruszała pupą, drażniąc zmysły Tulsis przyjemnymi obrazami.
Tulsis obserwowała wciąż poczynania kochanek, jednak tym razem jej nastawienie było czysto profesjonalne. Miała chronić Yazune, nawet przed tajemniczą kochanką. Nie raz i nie dwa zdarzyło się, że nieostrożna drowka lub drow padali ofiarą łóżkowych zamachów.
Kapłanka Selvetarma z powagą wykonywała swoje zadanie. Nasłuchiwała, nie tylko dźwięków pasji, ale także otoczenia. Nie mogła w końcu pozwolić by ktoś poza nią stał się świadkiem tej schadzki. Yazune wyraziła się jasno, nie chciała by związek wyszedł na jaw i Tulsis zamierzała o to zadbać.
Póki co jednak zagrożenie jak na złość nie chciało się pojawić, zwierzak Ithis spał, a jedyne dźwięki jakie słyszała to te widowiska dziejącego się przed nią. Yazune rozchyliła swe uda wychodząc na spotkanie kochaki. Ithis wślizgnęła się między nie całując namiętnie jej kwiatuszek rozkoszy, jak i wodząc paznokciami po samych udach. Opiekunka Świątyni rozmarzonym wzrokiem wędrowała raz po partnerce, raz po stojącej w kącie Tulsis. Jej dłoń zacisnęła się na własnej piersi, dołączając do cichych jęków pomruki rozkoszy.
Mimo ponętnych widoków, strażniczka zachowywała jednak powagę. Póki stała z boku i nie była obiektem jawnego flirtu mogła ignorować wijące się w podnieceniu ciała. Podejrzewała, że Yazune spogląda na nią jedynie w celu spotęgowania własnych doznań. Słyszała, że niektóre drowki lubią gdy ktoś je obserwuje podczas schadzek. Nie miała nic przeciwko byciu tak wykorzystaną. Nie przeszkadzało to w jej obowiązkach strażniczki.
Trudno powiedzieć czy to była prawda, czy nie… w tej chwili bowiem drżąc Yazune docierała na szczyt, podczas gdy pieszcząca ją Ithis kręciła pupą w zadowoleniu. Po wykonaniu odsunęła się od Yazune i zwróciła wprost do Tulsis.- Strażniczko… rozbierz mnie.
Kapłanka Selvetarma przechyliła głowę na bok i przekierowała spojrzenie na kapłankę Lolth, to jej służyła. Ta tylko dysząc po niedawnym szczycie skinęła głową szybko.
Tulsis podeszła więc do Ithis i oceniwszy konstrukcję jej odzienia sięgnęła do wiązań, by wykonać polecenie.
Ithis pochwyciła dłonie Tulsis i poprowadziła po swym gibkim i sprężystym ciele… kierując je do zapięć dość okrężnymi drogami, ale pozwalając się zapoznać strażniczce ze swymi miękkimi kragłościami i prężąc się zmysłowo pod jej dotykiem. Było to przedstawienie przeznaczone dla Yazune, ale… Tulsis stała się jego mimowolnym fragmentem. W końcu jednak jej dłonie dotarły do wiązań tkaniny oplatającej piersi.
Przez chwilę była zaskoczona działaniem czarodziejki, przez chwilę była na nią nawet odrobinę zła, a potem trochę podniecona miękkim ciałem. Szczyciła się jednak samokontrolą i znów powtórzyła sobie w duchu - “Jesteś dla nich tylko narzędziem, zachowuj się więc tak, jak po tobie oczekują.” Gdy więc rozwiązała wreszcie tasiemki stanika, przesunęła palcami pod materią, po nagiej i rozpalonej skórze, by uwolnić piersi Ithis.
Zmysłowy pomruk wydobył się z ust Ithis, gdy po wpływem tej pieszczoty przytuliła się plecami do kapłanki. Potem zaś poprowadziła dłonie Tulsis w dół po sprężystym brzuchu, do swych majteczek. By je zdjąć Tulsis musiała kucnąć i “stanąć twarzą w twarz” z krągłym tyłeczkiem ekscentrycznej czarodziejki.
Kapłanka Selvetarma miała do tej pory do czynienia z bardzo ograniczoną liczbą tyłeczków, jednak i temu postanowiła stawić czoła, jak prawdziwa wojowniczka. Powoli osunęła się na kolano i delikatnie, nieśpiesznie zaczęła pozbawiać czarodziejkę kolejnego elementu bielizny.
Gdy to zrobiła, Ithis nachyliła się ku Yazune by posłać jej buziaka i otarła się miękką pupą o usta i oblicze kapłanki. Jakże trudne próby musiała przejść w tym namiocie biedna Tulsis.
Kapłanka westchnęła mimo woli i w chwilowym przypływie irytacji delikatnie objęła Ithis jedną ręką i uniosła, by do końca pozbawić ją zaplątanych wokół kostek majteczek. Mając już małą figlarkę w ramionach, nagą i zaskoczoną, bez pośpiechu zdjęła jej buty i poniosła do łoża Yazune.
Ithis zaskoczona jej zachowaniem, przytuliła się do kapłanki i cmokając prowokacyjnie kącik ust, policzek i szpiczaste ucho mruczała.- Moja bohaterka, moja zdobywczyni, wiesz… bardzo mnie rozpalają takie silne twarde kobiety.
A Yazune chichotała na ten widok zaskoczona rozwojem sytuacji.
I kącik ust Tulsis drgnął odrobinę, choć za wszelką cenę próbowała zachować śmiertelną powagę. Nie pomógł pocałunek w ucho, który wywołał w niej delikatny dreszcz. Zacisnęła jednak szczękę i skomentowała wszystko oszczędnym - Hm.
Podeszła do łoża Opiekunki Świątyni i oparła się kolanem o jego krawędź.
- Mam chyba coś, co należy do ciebie, Pani.
- Twarda z niej sztuka… zaśmiała się Yazune kierując te słowa do Ithis. Ta zaś odparła.- Ale skórę ma mięciutką.
Na dowód tego polizała delikatnie obszar szyi Tulsis tuż pod podbródkiem.
- Strażniczko...Ułóż ją tu delikatnie.- wskazała miejsce Yazune klepiąc dłonią obszar obok.
Tulsis, która już miała ochotę rzucić czarodziejką, jak workiem kartofli za karę, że tak nią pogrywa, westchnęła i wykonała polecenie. Potrafiła być delikatna. Powoli opuściła więc ciało czarodziejki na wskazane miejsce, jak jakiś drogocenny artefakt.
I na chwilę zyskała spokój… obie drowki splotły się w miłosnym uścisku zachłannie całując i pieszcząc swoje gibkie ciała. Ocierały się pojękując i pomrukując zmysłow całkowicie zapominając o patrzącej na nie Tulsis, która skorzystała z okazji i wróciła niepostrzeżenie na swój posterunek.
Pieszczoty zajmowały im dość długą chwilę czasu… w końcu ocieranie ustąpiło kolejnym figlom. Lężąca na plecach Ithis pokazała znaną już kapłance sztuczkę, doprawiając sobie pokaźny męski organ miłości… co znów przypomniało jej o Sheyri. A Opiekunka świątyni ujęła ustami ów pal miłości i z pomocą dłoni okazywała mu swe uczucie.
Kapłanka Selvetarma obserwowała to kątem oka z lekko uniesioną brwią i zainteresowaniem. Postanowiła kiedyś wypróbować to na… kimś. W końcu Yazune dosiadła kochanki z głosnym jękiem i zaczęła ujeżdżać podskakując całym ciałem, jak dzikim wierzchowcu. Jej jęki zmieniły się w krzyki, jej bujne piersi podskakiwały, a ciało pokrywało się potem. Podobnie jak drugiej… rozpalonej jej ruchami drowki, czarodziejka drapieżnie pieściła swój biust i oblizywała wargi drżąc coraz bardziej, im szybciej Yazune wiła się dziko na jej palu rozkoszy.
Tulsis postanowiła, że i tą pozycję wypróbuje. Wyglądała satysfakcjonująco. Tulsis musiała się opanować. Zaczęła więc się modlić w duchu i rozglądać po namiocie. Badając wzrokiem każdy zakamarek w poszukiwaniu upragnionego zagrożenia, na którym mogłaby się porządnie wyżyć.
Niestety nic nie chciało spełnić jej pragnień. W jej polu widzenia były dwie piękne drowki pogrążone w pełnej perwersyjnej rozkoszy zabawie. Yazune opadła dłońmi na piersi kochanki ściskając je i miętosząc. Drżała wyraźnie i pojękiwała… a Tulsis dostrzegła kolejne zagrożenie… ale jedynie dla czci kapłanki. Ogonek długi i sprężysty wysunął się spomiędzy ud leżącej czarodziejki i wbił się między pośladki Yazune wywołując kolejny krzyk rozkoszy i zmysłowe wicie się ciała Opiekunki Świątyni. Sądząc po jękach i drżeniu ciała, podobała się jej ta inwencja Ithis.
Tulsis przyznała, że czarodziejka była kreatywna. Choć Tulsis nie była właściwą osobą by ocenić co było w łóżku nowością, a co starą nudą. Może wszyscy robili takie rzeczy i tylko Kapłanka Selvetarma pozostawała wciąż w tyle? Westchnęła cicho i zacisnęła wargi w cienką, groźną linię. Obie drowki były tych pieszczotach niezmordowane wijąc się i ocierając o siebie biustem, podskakując biodrami i wypinając pupy. Po pierwszym strzale bowiem, była zmiana pozycji i znowu jęcząca Yazune była brana w posiadanie owym magicznym organem. A potem Ithis wróciła do pierwotnej postaci i wspieła się na leżącą Yazune, by głową zanurkować między jej uda, samej zaś obejmując głowę leżącej kochanki własnymi udami… opuściła swoje rozgrzane seksem łono ku jej wargom. Były niezmordowane w łóżku.. a Tulsis chcąc nie chcąc musiała na to patrzeć.
Selvetarm testował jej cierpliwość, a może oferował jej edukację? Tulsis poznawała bowiem wiele nowych pozycji do wykorzystania w przyszłości.
W końcu.. obie opadły wtulone nawzajem w siebie. Dwa zmysłowe ciała ocierające się o siebie i szepczące coś cicho powoli zapadały w medytacyjną drzemkę.
Kapłanka Selvetarma wzniosła oczy ku powale i odetchnęła z ulgą. Nareszcie do namiotu wrócił spokój. Tulsis cicho podeszła do tlących się lamp i zdusiła ich ogień. Obeszła powoli pomieszczenie, sprawdzając jeszcze raz jego bezpieczeństwo i wróciła na posterunek, by stać, zachowując czujność do końca wyznaczonej wachty. Nareszcie mogła skupić się na strzeżeniu zdrowia i życia Opiekunki Świątyni.
Przez długi czas nic się nie działo i jedynym wrogiem Tulsis była nuda i monotonia. I jej własna wyobraźnia wraz z pobudzonym ciałem. Myśli jakoś wracały co chwilę do owych niedawnych wydarzeń, których była świadkiem… rozbudzone drobnymi pieszczotami ciało… to przypominało jej dawne lata. Ale wtedy wykorzystywała braciszka do pozbycia się niepotrzebnych pragnień, a teraz…
Teraz stała na straży, szukając w cieniach, kryjących się tam wrogów i starając się zachować skupienie mimo natrętnych myśli. Nie był to czas i miejsce - a przynajmniej tak sobie powtarzała za każdym razem gdy niesforny umysł wywlekał z zakamarków wspomnień te dawne chwile słabości i te świeższe, żywsze, wciąż pozostawiające smak na języku.
“Skup się na cieniach” - i skupiała się, choć nie bez trudu.
Nagle… coś dostrzegła. Świecące się zimnym blaskiem oko tuż nad ciałem Matrony.
- Wydajesz się spięta Strażniczko… coś się stało? - oko to jednak należało do przebudzonej Ithis. Jej gibkie ciało naprężyło się zmysłowo, gdy uniosła się lekko. Prawe oko czarodziejki zwykle pod zasłoną włosów przeszywało ją na wylot.- Tak… zdecydowanie czuć od ciebie… napięcie.
Tulsis przez chwilę odwzajemniała spojrzenie. Ithis była dla niej ciekawostką i jednocześnie niewiadomą, która w każdej chwili mogła obrócić się przeciwko Orb’Vlos. W końcu jej pochodzenie było nieznane, jej motywy niepewne. Cóż, w końcu była drowką.
- Stoję na straży - odparła, sama zdziwiona brzmieniem swojego głosu, który w ciemnościach wydał się zaskakująco intymny. Może dlatego, że nie chciała wybudzić Opiekunki.
-Taaak… to zauważyłam.- przeciągnęła się zmysłowo czarodziejka, co niestety Tulsis dobrze widziała w panującym mroku. Wstała i ruszyła w kierunku Tulsis, chybotliwym krokiem bioder. Podeszła do kapłanki i przesunęła palcem po wargach strażniczki pomrukując.- Ja i ta moja słabość do silnych drowek.
Tulsis uniosła brew i spojrzała na czarodziejkę kątem oka.
- Przeszkadzasz mi w wykonywaniu zadania, czarodziejko - mruknęła.
- Dasz mi klapsa za karę?- zachichotała Ithis oplatając ramionami szyję kapłanki.- Nikt nie powiedział, że to łatwa robota.
Przytuliła się i gwałtownie przybliżyła swą twarz ku obliczu Tulsis… namiętnie całując jej usta.- To na pożegnanie… A teraz… pomożesz mi się ubrać, czy wolisz patrzeć jak to robię… bardzo powoli.
- Hm… - Tulsis nie wiedziała, czy jest bardziej zirytowana, czy rozbawiona uporem rozpustnej drowki - Mnie się nie śpieszy, czarodziejko, ja mam czas.
- Czyżby… - wymruczała zmysłowo Ithis wprost do ucha Tulsis, przesunęła po nim językiem i wreszcie odsunęła się od kapłanki, by ruszyć w kierunku swego stroju. Nie próbowała nawet dokończyć swych słów.
Kapłanka Selvetarma milczała. Obserwowała ją uważnie, ale dzieliła swą uwagę również na otoczenie. Długa obserwacja dwóch drowek chyba uodporniła ją na widok nagiego ciała Ilthis.
Niemniej było coś kuszącego w jej ruchach, gdy prężyła ciało nakładając na nie skąpy strój. Coś zmysłowego i kuszącego. Głównie dlatego, że Tulsis tym razem wiedziała, że ów pokaz jest robiony dla niej, każdy ruch drowki miał pieścić jej spojrzenie, a nie Yazune.
- Hm - kapłanka starała się nie pokazać po sobie, że widok Ilthis nie jest jej całkiem obojętny. Ta jednak chyba się domyśliła wszystkiego, bo posłała Tulsis buziaka przed wyjściem i wraz ze zwierzakiem opuściła namiot.


Kapłanka Selvetarma opuściła namiot Opiekunki gdy przybył zakonnik by ją zastąpić. Miała za sobą męczący cykl, pełen dylematów, pokus i wysiłków. Jedyne czego obecnie, to kilka dzwonów medytacji. Gdy dotarła do swego namiotu zdjęła zaraz zbroję i skórznie. Siedząc w samej, luźnej, płóciennej koszuli na posłaniu zaczęła polerować pancerz, naoliwiając zawiasy i skórzane pasy. Dbała o swoje rzeczy, było to nieodzownym elementem jej jestestwa i pozwalało się wyciszyć przed medytacją.
Tym razem nie to nie pomagało, ciągle widziała przed sobą to co się działo w sypialni Yazune, ciągle czuła pod opuszkami palców wspomnienia miękkiego ciało Ithis. Żar który zdołała stłumić na służbie teraz nie dawał się zignorować.
Mogła wezwać Marvina, by zaspokoić swoje żądze, mogła odwiedzić Sheyrę lub Mistrza, lub kogoś zgoła innego. Mogła poprosić Bergtrana na kolejny sparing. Nie chciała jednak na nikim polegać. Uzależnienie od innej istoty było słabością. Mimo zmęczenie, postanowiła więc wyjść na pole treningowe i wyżyć się na stojących na jego uboczu kukłach. Chodziło o dzikie zmęczenie, przywdziała więc ciężką zbroję. Dawno nie miała jej na sobie, takie ćwiczenie przyda się jej więc by nie zardzewiała.
Wściekła na siebie opuściła namiot, szczękając żelazem. Biada temu kto wszedł jej w drogę. Na szczęście… o tej porze nie było nikogo, więc celem kapłanki stały się dwa kamienne stalagnaty okryte zbrojami zdobytymi na jakiś orkach i z domalowanymi gębami.
- A na imię im słabość i rozpusta - burknęła Tulsis nim dobyła ćwiczebnego ostrza i przyjęła pozycję bojową, z ostrzem skierowanym w dół i gotowym zarówno do zasłony, jak i ataku. Akurat w tym przypadku nie musiała się obawiać agresji ze strony nieożywionych kukieł, ale ćwiczyć też należało porządnie, a nie okładać jak cepem. Choć musiała przyznać, że taka wizja też ją kusiła.
Pokręciła jednak głową i ruszyła. Krótki doskok, seria ciosów, potężna siła za każdym z nich. Zmiana postawy, krok w bok symulujący unik i kolejna seria niemarkowanych ciosów. I tak dalej, aż nie poczuła jak bielizna obkleja jej spocone ciało, jak włosy lgną do czoła i jak po rzęsach ściekają grube krople perspiracji. I nawet wtedy nie przestawała. Wchodziła w trans, w którym nie było energii na zbędne myśli. Tylko wysiłek.
Wycie za plecami odwróciło na moment uwagę Tulsis. Tuż za nią czaiły się dwa kolczaste stwory.


Przypominały one wyjątkowo brzydkie psy… warcząc i charcząc zbliżały się przyczajone. I najwyraźniej Tulsis była ich celem.
Kapłanka prawie zaśmiała się w głos. Tego jej było trzeba.
- Dzięki ci Panie - szepnęła do swego Boga.
Nie spuszczając bestii z oka zrobiła powolny krok do tyłu i w bok, by nie dać się otoczyć dwóm brzydactwom. Była zmęczona i miała w ręku jedynie niezbyt wymyślny i odrobinę wyszczerbiony ciężki miecz treningowy, ale w jej żyłach śpiewała żądza mordu. Śpiewała hymny na cześć jej Pajęczego Boga.
Stwory zaatakowały z dwóch stron jednocześnie ich celem były: twarz… w przypadku jednego i łydka w przypadku drugiego ze stworów.
Działały w tandemie. Nie były takie głupie. Ich ofiara ruszyła do przodu. Runęła na kolano, by bestia, która atakowała z góry przeleciała nad nią. Jednocześnie zasłoniła się ciężkim mieczem, celując jego ostrzem między szczęki drugiego. Kiedy bestia zacisnęła na nim szczęki myśląc, że to jej łydka, Tulsis szarpnęła do góry, pozbawiając jej żuchwy. I już była gotowa odwrócić się, by rozprawić z drugim przeciwnikiem. Nie przestawała się uśmiechać.
Tyle że stwory były zwinniejsze… Ten który przeskoczył nad nią zawrócił błyskawicznie i wgryzł się w jej kark.. raniąc boleśnie także i policzek kolcami. Na szczęście płytki zbroi sprawiły, że kły zwierzaka nie zagłębiły się wystarczająco głęboko, by ten cios uczynić śmiertelnym. Niemniej wgryziony potworek zawisł na jej plecach próbując podeprzeć się łapami rysując pazurami zbroję i nawet przebijając pancerz w wytartych i łatanych wcześniej miejscach.
Tulsis ryknęła wściekle i pochwyciła bestię za grdykę. Stworowi udało się ją zranić, ale jednocześnie utknął z zębami wbitymi między płyty zbroi. Kapłanka ścisnęła okutą w ciężką rękawicę dłonią i zmiażdżyła mu krtań.
Potwór dusił się przez chwilę, po czym rozpłynął w powietrzu. Znikł jak każde inne przyzwane stworzenie. Czyli to nie były stwory znikąd. Ktoś je przyzwał.
Zapewne ta zakapturzona niska postać bijąca właśnie brawo Tulsis.
Kapłanka obróciła się ku niej. Wciąż jej świadomość płonęła żądzą krwi, nie była jednak na tyle ogarnięta bitewnym szałem by rzucić się bezmyślnie na obcego. Powoli, z mieczem opuszczonym, ale ściśniętym w napiętej i gotowej do zadania bólu ręce, ruszyła w stronę widza.
Spomiędzy zaciśniętych zębów dobywał się gniewny pomruk.
- Całkiem nieźle ci poszło. Jestem pod wrażeniem.. choć widzę że nie przepadasz za finezją drowich szermierzy.- zakapturzona postać przemówiła głosem Sheyri, natychmiast rozbrajając tym samym wściekłą Tulsis. Kapłanka od razu rozluźniła się i ściągnęła hełm, ukazując skonsternowany wyraz twarzy.
- Co… - naburmuszyła się - Co to miało być?
- No jak to co? Rozrywka… lepsza niż okładanie żelazem kamiennych słupów.- Sherya podeszła drobną dłonią starła krew z policzka kapłanki, po czym oblizała palce dodając.- Byłabym wielce rozczarowana, gdybyś nie przerobiła tych stworów na miazgę.
Tulsis westchnęła i przewróciła oczami. Zdjęła rękawicę, sięgnęła zadrapań na karku i sprawdziła jak bardzo krwawią.
- To było bardzo lekkomyślne… byłam bardzo zła. Mogłabym cię zaatakować.
- Umiem się bronić…i uciekać.- uśmiechnęła się wesoło czarodziejka.- Nie martw się… nie będziesz musiała cały czas pilnować mego tyłeczka podczas walki.
Tulsis uśmiechnęła się, kręcąc głową z lekką dezaprobatą. Dała jednak za wygraną. Czego jak czego, ale przegadania czarodziejki nie miała zamiaru próbować.
- Miło cię widzieć - powitała wreszcie drowkę dobrym słowem. Wsparła się na wbitym w piach mieczu - Co cię właściwie tu sprowadziło?
- Nudziłam się…- odparła Sheyra wzruszając ramionami. - No byłam ciekawa zbliżenia zakonu Selvetarma do kultu Lolth.
- Zakon strzeże Opiekunki Świątyni - Tulsis znów się uśmiechała, tym razem spokojnie, luźno wspierając się na mieczu - To jak najbardziej naturalna kolej rzeczy. Selvetarm służy Lolth, a zakon jej kapłankom.
- Mhmm… to musi być cudowne… strzec jej podczas wypoczynku, co?- zachichotała czarodziejka dając Tulsis przyjacielskiego kuksańca w bok, którego ta niestety nie poczuła przez pancerz. Wyraz twarzy Sheyry, gdy masowała bolący łokieć doprowadził Tulsis niemal do łez.
- Powiedzmy - westchnęła, łapiąc oddech i ocierając oczy - Stanie na straży to jednak nie przelewki. Strażnicy nie biorą udziału w owym… wypoczynku. Mogą jedynie patrzeć.
- Patrzenie też ma swój urok… prawda?- zasugerowała Sheyra masując obolały łokieć.- Jednym słowem, macie przynajmniej oficjalnie przymierze z naszą wspaniałą Yazune? To dobry znak. Chcesz opić ten sukces?
Tulsis zastanowiła się przez chwilę.
- Później - oświadczyła wreszcie - Na razie mam chwilę na medytację, później musztra i trening ze świeżakami, no i narada z Mistrzem… więc tak, później, moja droga.
- Cóż… więc porozmawiamy później. Kto wie… może będziesz mogła zaspokoić mą ciekawość nowymi słodkimi plotkami. A może ja zdołam się odwzięczyć?- odparła z uśmiechem czarodziejka.
Tulsis zarumieniła się odrobinę, choć akurat teraz mogła to zrzucić na kark wysiłku spowodowanego niedawnymi ćwiczeniami.
- Hm… nie mogę się doczekać - uśmiechnęła się kącikiem ust.


Mistrz był zdumiony tym, że Tulsis została wyznaczona przez osoby bliskie Matronie do jednego z patroli. Jednak nie mógł oponować przeciw temu życzeniu. Tym bardziej, że sama Tulsis nie była zaskoczona tym rozwojem sytuacji.
Kapłanka bez problemu uzyskała wsparcie z oddziałów Zakonu, a otoczenie Matrony dopilnowało, by wszystkie jej życzenia w kwestii zasobów zostały spełnione. Widać było że drobne paluszki Sheyry mają duży zasięg.
Sama Sheyra zjawiła się zresztą nie z jednym, a z trzema uczniami, dwoma samcami i jedną drowką. Tak więc “patrol” zmieniał w poważną wyprawę badawczą.
Tulsis westchnęła i omiotła magów analitycznym spojrzeniem, miała nadzieję że nie okażą się balastem. Magia w rękach doświadczonych czarodziejów była przydatnym narzędziem, jednak uczniowie Sheyri mogli być też sporym obciążeniem dla oddziału.
- To jak? Możemy ruszać?- rzekła czarodziejka podając mapę Tulsis.- To jest nasz cel.
- Hm - kapłanka posłała magom ostatnie, groźne spojrzenie. Lepiej dla nich, by byli przydatni. Rozwinęła pergamin i wprawnym okiem oceniła czekającą ich drogę.
Podróż wydawała się dość długa, ale najbardziej interesujący był fakt, że… cel podróży urywał się nagle. Mapa kończyła się terrą incognitą… białą plamą na końcu korytarza.
Nie wiedzieli gdzie dokładnie zmierzają.
Podniosła chłodne spojrzenie na Sheyrę. Przechyliła głow na bok. Czy czarodziejka z nią pogrywała, czy rzeczywiście nie wiedziała co znajduje się na końcu ich wycieczki? Nie mogła mieć pewności, nie zamierzała też jednak wdawać się z Sheyrą w dyskusje w zasięgu słuchu swoich i jej podwładnych. Skinęła głową i przywołała zwiadowców.
- Narzucamy szybkie tempo, ale z zachowaniem maksymalnej ostrożności - wskazała miejsca na mapie oddzielone mniej więcej połową cyklu marszu - W tych okolicach zaczniemy szukać miejsc na obozowiska. W drodze zorientujemy się jak nam idzie, jeżeli teren będzie sprawiał trudności rozbijemy obozy bliżej. Największą ostrożność musimy zachować przy zbliżaniu się do tego terenu - przesunęła palcem po pustej części mapy - Jak widzicie nie jest zbadany, może tam na nas czekać wszystko.
Stuknęła palcem w pergamin i spojrzała na wyznaczonych zwiadowców - Wybrałam was bo jesteście dobrzy i nie szczycicie się brawurą. Nasz oddział jest mały i jego głównym zadaniem jest ochrona czarodziejki. Nie będziemy wdawać się w niepotrzebne walki. W razie możliwości unikamy konfrontacji. Dlatego macie takie wyposażenie, jakie macie. Rozumiemy się?
Nie padły żadne słowa, nie było protestów. Nawet Sheyra która nieformalnie stała ponad Tulsis w hierarchii ważności wydawała się podporządkowywać przywództwu kapłanki.
Wysoka drowka skinęła głową i zwróciła się do czarodziejki.
- Możemy ruszać, pani?
- Tak.- stwierdziła z uśmiechem Sheyra wyrażając zgodę.
Tulsis skinęła głową i wskazała parę zwiadowców, a potem pozostałe dwa zespoły.
- Wy pierwsi, wy za parę dzwonów, a wy zmienicie pierwszy zespół - potem zwróciła się do całego oddziału - Przygotować się do wymarszu. Ruszamy Panie i Panowie.
Przed nimi długa i niebezpieczna droga wiła się pośród zakamarków podmroku, a w jej cieniach znane i nieznane zagrożenia. Tulsis wzniosła modły do swego Boga i obiecała mu krew w zamian za łaskawe oko podczas wyprawy.
Ruszyli.
 
__________________
I don't mean to sound bitter, cold, or cruel, but I am, so that's how it comes out. ~~ Bill Hicks
F.leja jest offline