Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2015, 09:47   #119
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Wszyscy

Sytuacja zmieniała się jak kalejdoskopie. Wróg wycofał się? A może przegrupował siły? Zaalarmował główną grupę? Może stracili w ten sposób jedyną szansę na zdobycie SALT-01 – ich drogi ku wybawieniu? Może powinni odpowiedzieć ogniem, rozwalić przeciwnika, nim ten by wiedział, co go spotkało? Może?

A może właśnie postąpili słusznie, przegrupowując się i dając czas do namysłu?

Na polu walki nigdy nie można było mieć pewności. A decyzji raz podjętych cofnąć się zwyczajnie nie dawało.

Clarke wydał kolejne rozkazy i załoga rozpoczęła ich wykonywanie.

CLARKE, WEST

Padająca z nieba, śnieżno-solna zawierucha wyraźnie zmieniała się w bardziej wodnistą breję. Oznaczało to, że temperatura na Perle podnosiła się do wartości dodatnich. Czy powodem tego były działania Polarian czy też naturalne warunki panujące na planecie to teraz nie było istotne.

West trzymał się kurczowo pancerza Scorpiona skupiając cały swój wysiłek na tym, by nie spaść, co nie było wcale zadaniem łatwym.

Do Thundera dotarli szybko. Myśliwiec łatwo było namierzyć systemom mecha, więc szli do niego jak po sznurku.

West zeskoczył z Scorpiona, zasalutował dowódcy i ruszył do kabiny pilota. Clarke nie czekał, aż West wystartuje, lecz szybko zawrócił w kierunku pozostawionej przy lądowniku załogi.

WEST

Rutynowe sprawdzenie silników, płatów i pozostałych elementów myśliwca, upewniło pilota, że wszystko jest w porządku. Warstwa zamarzniętej soli nie powinna utrudnić startu. Jedynym zmartwieniem Westa była szalejąca wokół zawierucha. Start w tych warunkach był bardzo ryzykownym manewrem, a przepakowanie kosmicznego myśliwca na odległość dwóch kilometrów było zbędnym ryzykiem, zważywszy na to, do czego została stworzona ta maszyna.

West włączył silniki pulsacyjne, które pozwalały mu na manewrowanie w warunkach atmosferycznych, ustawił odpowiedni dla panującej na planecie grawitacji i powoli, niemal pieszczotliwie włączył silniki.

Maszyna poderwała się w powietrze, pozostawiając na ziemi dymiącą, gotującą się powierzchnię, gdzie solną breję omiotły dysze silników. West poczuł, jak wiatr szarpie Thunderem, jak próbuje rzucić nim w bok, lecz z zaciśniętymi zębami i spocony jak grubas w saunie, pilot nadał maszynie odpowiednie odchylenie. W kilka sekund znalazł się w najniższych warstwach atmosfery, pośród gęstych, obladzających korpus THUNDERA chmur, przeciął je z prędkością atmosferyczną, przeleciał blisko dwadzieścia mil nim udało mu się wykonać zwrot i skierować maszynę na koordynaty lądownika.

Nic nie widział i zmuszony był pilotować myśliwca na podstawie odczytów ze skanerów, systemów smart i uaktualnianej z prędkością 0,25 sekundy mapą geodezyjną powierzchni.

Z hukiem silników rozdzierających atmosferę Perły ułożył Thundera w pozycji umożliwiającej zejście do lądowania i powoli, bez ryzyka, posadził ją na powierzchni Perły, rozwalając silnikami i korpusem kilka miękkich formacji solnych na miejscu lądowania, zaciskając żeby, kiedy słyszał towarzyszące temu hałasy.

W tym samym momencie, kiedy on posadził maszynę na wysuniętych nogach w głośnikach hełmu dało się słyszeć przekleństwo.

MR. JONES

To Mr. Jones lubił najbardziej. Samotne działanie. Zwiad bez oglądania się na nikogo. Nim jeszcze West i Clarke wyruszyli w drogę po THUNDERA on najszybciej, jak tylko to było możliwe w takich warunkach, ruszył na zwiad – z powrotem w stronę SALT-01.

Systemy hełmu ustawił na low-light vision, przerywane co kilkadziesiąt sekund skanowaniem na dwóch pasmach podczerwieni i x-ray. Dzięki temu widoczność poprawiła się tylko nieznacznie.

Ale to wystarczyło zwiadowcy. Uruchomił systemy maskowania zintegrowane z jego kombinezonem zwiadu i popędził przed siebie przez cholerny Armagedon soli i błota pośniegowego, klnąc przy tym, jak diabli.

Pod SALT-01 dotarł w rekordowym tempie dwudziestu dwóch minut. I tak nieźle, zważywszy na to, co działo się wokół. Znalazł szybko pozycję, z której mógłby mieć lepszy widok, co oczywiście skutecznie uniemożliwiała cholerna burza i odpalił programy skanowania bezpośredniego dostępne w jego WKP.

Pozwalało mu to na namierzenie takich obiektów jak, niewielkie ukryte źródła energii – zasilanie skafandrów na przykład, pola siłowe, miny, kable przesyłowe, ogniwa i tym podobne cele. Taki skan był niemożliwy z pokładu lądownika i dawał im pewną przewagę taktyczną.

- Mam cię pierdolony robaczku.

Mr. Jones z satysfakcją odczytywał wyświetlane bezpośrednio w hełmie w postaci małej mapy taktycznej dane.

Udało mu się namierzyć mecha, który pogonił ich spod SALT-01 gdy ścigali Rowens. Poza nim wykrył jeszcze niewielkie pole siłowe przy samym wejściu do kompleksu kopalni, spore źródło mocy w okolicach wystającej nad okolicą anteny łączności międzyplanetarnej strzeżone przez kolejne większe ognisko – zapewne drugi mech. Do tego wykrył dziwaczne impulsy energii na podejściu do bazy i kilka pomniejszych punkcików, które mogły być tymi Polarnianami w pajęczych skafandrach.

- Kurwa – rzucił cicho Mr. Jones, gdy nagły, jaskrawy rozbłysk poraził mu przesłony.

To był impuls grawitacyjny, lub podobna do niego technologia.

- Jebane rybki mają zamontowaną kotwicę grawitronową lub coś w ten deseń na SALT-01! -zakomunikował zwiadowca zakodowanym, bezpiecznym pasmem do lądownika.

To było coś rodzaju windy. Stabilnego promienia ściągającego, który w błyskawicznym czasie pozwalał przenosić ładunki z orbity na powierzchnię planety i w przeciwną stronę.

- Zapewne mają bezpośrednie połączenie z ŻÓŁWIEM.


CHAN, ROSS, VAN BELZEN

Chan i Van Belzen rozpakowywali ciężki sprzęt i ich zapasy, tak jak to było ustalone, a Ross obserwował okolicę na prymitywnych detektorach lądownika, po raz tysięczny wracając myślami do zniszczonego AJOLOSA i cuda technologii detekcyjnej, jakie miał tam zamontowane.

Zarejestrował szaleńczy przelot Thundera trzymając kciuki za to, by myśliwiec nie rozpierdzielił się gdzieś o powierzchnię Perły podczas tego manewru nie przerywając jednak obserwacji i nasłuchu okolic SALT-01.

Niepokoiły go siły wroga w pobliżu. Byli jak na widelcu. Wystarczyło namierzyć ich koordynaty i przeprowadzić jedno szybkie, precyzyjne i niszczycielskie uderzenie z orbity. Bez tarcz energetycznych i zagłuszania obronnego byli bezbronni, jak dzieci. Wystawieni na technologiczną przewagę krążącego gdzieś nad ich głowami ŻÓŁWIA. Paradoksalnie pogoda, na którą narzekali, dawała im największą przewagę w osłonie. W wyższych warstwach atmosfery sól wchodziła w reakcje chemiczne stanowiące prymitywne, lecz dość skuteczne parasole ochronne, nad ich głowami.

Po tym, jak West posadził Thundera w pobliżu lądownika Ross jeszcze bardziej skoncentrował swoją uwagę, na nasłuchu i skanach przebiegając pasmo po paśmie na szerokim polu detekcyjnym. Tak jak się obawiał, przelot myśliwca zwrócił uwagę wroga. Trudno było przeoczyć taki nagły wzrost emisji energii w tak bliskim radiancie.

Potem urządzenia lądownika wykryły potężną, wybiegającą poza skalę emisję.

- Kurwa – w komunikatorze dało się słyszeć głos Mr.Jonesa.

Zwiadowca brzmiał tak, jakby znajdował się w sercu jakiegoś kosmicznego ula – wokół słychać było mnóstwo szumów i trzasków i nawet wprowadzenie filtrów czyszczenia dźwięku pomogło tylko w nieznacznym stopniu.

- Jebane rybki mają zamontowaną kotwicę grawitronową lub coś w ten deseń na SALT-01! – trzeszczał zwiadowca.

To nie poprawiało ich sytuacji. Taka winda pozwalała przerzucać im siły z i na ŻÓŁWIA.

- Chan, Belzen – Ross rzucił w słuchawki. – Lepiej wracajcie do środka.

Skaner lepiej pojął znaczenia impulsu namierzonego przez systemy i meldunek złożony przez Mr. Jonesa.

- Polarsy coś kombinują.

MR. JONES

Obraz na mapie taktycznej w hełmie zmienił się diametralnie.
Punkciki, mrowie punkcików, pojawiły się na odczytach i ustawiły w luźny szyk, kierując poza SALT-01. Nie trzeba było być geniuszem zwiadu, aby domyślić się, co jest ich celem.

- Ross – Mr. Jones rzucił w komunikator. – Macie kłopoty. Rybki zapragnęły małego gang-bang z nami.

Znaczne siły wroga kierują się w waszą stronę.
Przez chwilę przyglądał się odczytom ze swojej mapki.

- Macie przynajmniej dwa takie wężowo-mechowe chujki i co najmniej piętnaście mniejszych jednostek.

Wyglądało na to, że na SALT-01 jest coś, czego Polarianie mieli zamiar bronić w typowo agresywny dla siebie sposób. Spore siły wyruszyły zapewne po to, by zniszczyć zagrożenie ze strony ludzi.

Do obrony pozycji nadal jednak pozostał co najmniej jeden wrogi mech i kilkunastu „piechurów”. Do tego lekkie pole siłowe przy wejściu i te dziwaczne kropeczki energii na podejściu do kopalni. Możliwe, że miny? Ale to raczej nie pasowało do koncepcji technologicznej rasy żyjącej w morzach? Więc, co do jasnej cholery, mogło to być?

- Przy tym tempie poruszania będą przy was najdalej za piętnaście minut.
 
Armiel jest offline