Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2015, 19:51   #57
Proxy
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Strażnica, Slumsy Reikerbahn, Altdorf
6-ty Pflugzeit
Południe

Hildigrim - w już o wiele lepszym humorze - podążał obślizgłymi ulicami slumsów Reikerbahn. Powodem tego zadowolenia, był nowy plan, na który wpadł podczas ponownej wizyty u cyrulika. Być może niektórzy ludzie jego pokroju, mogliby potępić go za takie upodlenie i powołać się na przestępczy kodeks. Jednak on zbyt dobrze wiedział, ze żadne reguły w jego fachu nie istnieją, a tępy ból żeber przysłaniał wstyd.

Dotarłszy pod drzwi siedziby straży, uśmiechnął się do siebie. Jeżeli nie on zemści się na tamtych szumowinach, to wyręczą go w tym stróżowie prawa. W końcu do czegoś mogą się przydać.

Natarczywie zaczął pukać… i pukać… I pukać. Trwało to dość długo, niż można było się spodziewać. Brak reakcji ze strony straży był nieco dziwny. W końcu mieli być na posterunku i “pilnować porządku”. Ładny to porządek jak w środku żywej duszy nie było! Jeśli pukanie zawiodło, następnym i naturalnym krokiem było prostolinijne wejście do środka. Spojrzenie na klamkę, wyciągnięcie ręki i puf! Drzwi otworzyły się same, a powodem tego był stojący za nimi blond młodziak z kozią bródką. Strażnik? A od kiedy strażnicy chodzili w białych luźnych koszulach zamiast broni, pancerza i odpowiednich odznaczeń? Nie dość, że HIldigrima przywitano z nietaktownym opóźnieniem to jeszcze wysłano osobę niereprezentantywną, zakłopotaną i niepewną siebie.

- Ty… Nie… Nie jesteś… - odpowiedział jakby sam do siebie kręcąc niepewnie dłonią w powietrzu - O co chodzi? - dopytał w między czasie szybko rzuciwszy ponurym wzrokiem w głąb budynku.

Mocno zdezorientowany niziołek przyglądał się mężczyźnie przez kilka chwil. On wcale nie przypominał strażnika i ale… coś był zdecydowanie nie tak. Przechylił głowę na bok, starając się dojrzeć wnętrze pokoju.
- Emmm… Przepraszam, chciałem zgłosić doniesienie… - rzekł niepewnie.

- Do-nie-sie-nie…? - powtórzył pod nosem w zastanowieniu młodziak. Pokręcił dolną szczęką i pogładził się po koziej bródce, starając się rozwikłać zadanie, z którym musiał sobie jakoś poradzić. - Wchodź - odrzekł ustępując miejsca.

Tak więc nie było na co zwlekać. Należało rozpocząć swoją pierwszą w życiu wizytę w gnieździe os marudzących na wszystko i wtryniających się w poważne interesy poważnych osobistości. Wnętrze było… Znajome! Był tu kiedyś, ale nie za czasów gdy budynek był zajęty przez straż. HIldigrim pamiętał ten hol i te wielkie szerokie schody na samym środku od połowy prowadzące w dwie strony na piętro. Na tym zapchlonym i śmierdzącym padole witały jak prawdziwa rezydencja. Do kogo należała wcześniej? Tego jeszcze nie mógł sobie przypomnieć, ale możliwe, że była “bezpańska” i to był powód jej zajęcia.



Nie mniej teraz budynek był… Bardziej wypełniony i żywy niż dopieszczony i zadbany. Plac manewrowy “ciężko pracujących” “ludzi idei” starających się służyć “ku dobru społeczeństwa”. Pieczara darmozjadów była lekko zawalona. Hol po lewej stronie był zajęty przez parę skrzyń i blatów zakrytymi w większości papierami. Za nimi pojedyncze drzwi do kolejnych części budynku. Na środku charakterystyczne szerokie schody prowadzące na piętro. W lewej części dwie pary drzwi do kolejnych sekcji i… Stoliki zawalone siedzącymi strażnikami grającymi w karty. Wyszło na to, że brak odpowiedzi musiał mieć inną przyczynę niż brak żywego ducha w środku, jak niziołek zakładał na początku. Partia “na pieniądze” zatrzymała się na chwilę. Wszystkie twarze zwróciły się ku dwójce przy drzwiach frontowych. Rozmowy, które z zewnątrz były zagłuszane gwarem miasta, ucichły na co młodziak zestresował się jeszcze bardziej.

- Chwilę - dorzucił wprowadzając potencjalnego świadka parę kroków głębiej.

Następnie podbiegł żwawo do pierwszego stopnia schodów, by podnieść poskładaną… Pościel? Poszewki? Ręczniki? Czymkolwiek była ta poskładana w kostkę kupka, osoba młodzieńca stała się jasna gdy pognał schodami na piętro. Był świeżakiem, rekrutem, którego starzy wyjadacze celowo olewali zostawiając go z problemem, by się chłopak zahartował w boju… Bycia chłopcem na posyłki. Zbieranina strażników milczała nadal i gapiła się swoimi traktującymi z góry spojrzeniami. Grupa była dość mieszana wiekiem a nawet i płcią. Dwie kobiety sądząc po ubiorze były kucharkami, albo innymi kurami domowymi. Reszta chłopa była w połowie ubrana w pancerze, w połowie jeszcze na “cywila”. Bronie były przypięte do pasów. Miał ją każdy, którego niziołek mógł w ten sposób dojrzeć. Na stole karty, monety różnych wartości i pomniejsze fanty, lecz… Co zaskakujące - brak alkoholu. Wniosek: klepali biedę, albo mieli zakaz. Spostrzegawczość i wnikliwość HIldigrima podpowiedziały, że dla dziewięciu osób brakuje stołków. Nie mogła więc to być ich główna kantyna a jedynie miejsce… Gdzie czekali na rozkazy pełniąc cały czas służbę? Może właśnie dla tego frekwencja kufli wynosiła zero. Jedna wizyta, jedno spojrzenie, a ile ciekawych informacji!



Hildigrim przez cały czas zastanawiał się, kiedy ostatnim razem tu był. Obrabiał to miejsce, czy może załatwiał tu interesy dla gangu? Nie potrafił sobie przypomnieć, a nieprzyjemne spojrzenia strażników nie pomagały mu w tym. Teraz w końcu zrozumiał, dlaczego w czasie wszystkich napadów i rabunków, ani razu nie został złapany. W obecnej sytuacji niestety było mu to mocno nie na rękę, dlatego zaczął się zastanawiać nad sensem tej wizyty. Jednak pragnienie zemsty na załodze Portowej Nierządnicy, zbyt silne, by mógł się teraz poddać.

- Możemy to załatwić szybko? – zwrócił się do rekruta, jednak mówił na tyle głośno, by reszta mogła go usłyszeć. – To sprawa niecierpiąca zwłoki i myślę, że twoi szefowie ucieszą się na wieści, o pobycie kapitana Dashauera.

Mimo szczerych chęci realizowania się w roli przykładnego obywatela, pytania rozeszły się w powietrzu bez żadnego echa ni krzty odpowiedzi. Sprężyste podskakiwanie młodziaka najwidoczniej zagłuszyło wszystko, bądź nacisk sytuacji nie pozwolił mu objąć swoją percepcją wszystkiego, co było do niego adresowane. Niziołek był zmuszony stać jak kołek do jego powrotu. Z całego czekania dobrą sprawą była utrata całkowitej uwagi przez grupę grających. Rozmowy, śmiechy i wyzwiska utrzymywały się na jednolitym, czasem przy dużych obstawieniach mocno zawyżonym, poziomie hałasu. Po pięciu minutach na dół zbiegł ten sam blond młodzieniec z kozią bródką, i nieco pobudzony wyzwaniem załatwiania wielu rzeczy na raz, odezwał się.

- Pani kapitan z oficerami jest na rannym patrolu - puścił nerwowe spojrzenie w kierunku grających, niestety nie otrzymał pomocy, której potrzebował - Wrócą za pół godziny. Trzeba czekać.

Nie mogłeś mi tego powiedzieć od razu – pomyślał z irytacją Hildigrim. Załatwianie spraw ze zbirami zazwyczaj przebiegało sprawniej, niż ta błazenada. Jednak dla własnego bezpieczeństwa, Niziołek wolał nie ryzykować awantury. Nie po to tu w końcu przyszedł.

- Niech stracę… Gdzie mogę poczekać? – zwrócił się do młodziaka ze znużonym tonem.

- Pobiegłem, szukałem, taką dostałem odpowiedź. Pół godziny - podsumował po raz drugi. Następnie na wskazanie miejsca spojrzał się ze zmieszaniem na zajęte stołki przez grających i pogładził się po koziej bródce. - Tutaj - odrzucił przeskakując do skrzyń i blatów po lewej stronie holu wyciągając mały zydelek. Postawił go na boku specjalnie dla gościa.

Jakaż wspaniałomyślność i umiejętne rozwiązywanie problemów wstąpiło w straż! Zajęli wszystkie stoliki, jak się okazuje dla petentów, i wnet są w stanie rozwiązać ten problem jakimś obsmarkanym kawałkiem drewna. I jeszcze każą czekać! Na wygody nie można było narzekać. Kolejny raz karli wzrost przyniósł coś pozytywnego - dupa się zmieściła. Bolączką byłoby gdyby siedział na nim zadem pełnowymiarowego człowieka, a co dopiero krasnoluda. Lekko podkrzywione nogi, czy nierówność desek dodała nieco atrakcyjności w czekaniu i nasłuchiwaniu. Młodziak zasiadł za jednym z blatów po lewej stronie holu i bazgrał piórem cały czas po kolejnych arkuszach pergaminu. Większe wychylenie łba pozwoliłoby zerknąć cóż tam wyrabiał. W tym czasie gra w karty kręciła się pełnym zamachem koła a Reikspiel niziołka został wzbogacany o dodatkowe, egzotyczne i branżowe, przezwiska jakimi raczyli się strażnicy. Tak też minęło obiecane pół godziny.

Mogłoby się zdawać, że każda minuta w tym pomieszczeniu ciągnie się w nieskończoność. Hildigrim nie był przyzwyczajony do takiej bezczynności. Nawet rozmowy – jeśli tak można by je nazwać – strażników przestały go ciekawić w ciągu kilki chwil. Niestety, w żaden sposób nie mógł uciszyć owej hałastry, dlatego jego irytacja zaczęła sięgać zenitu.
Mocno zniecierpliwiony i znudzony, w końcu zaczął zastanawiać się, co tak pilnie zapisuje rekrut. Nachylił się delikatnie, by przyjrzeć się papierzyskom bliżej. Nie mogąc wciąż nic dostrzec, nachylił się nieco bardziej aż w końcu dostrzegł coś. Były to… Przepisywane listy gończe. No tak, bo cóż mogło się robić w siedzibie straży jak nie produkować listów gończych? Niestety zbiór nierozszyfrowalnych kresek był całkowitą tajemnicą, acz jeden szczegół był w stanie przynajmniej oszacować. Pi razy drzwi coś co wyglądało jak “200” musiało oznaczać nagrodę za dorwanie delikwenta. Wyglądało na sporą. Niestety tyle mógł wywnioskować, gdyż żaden z listów nie miał jeszcze przerysowanej podobizny. Sam tekst przepisany przez młodziaka potrzebował jeszcze uzupełnienia wizerunku i był gotowy do przebijania po całym Reikerbahn. Ciekawość niestety nie umknęła blondaskowi z kozią bródką. Podniósł głowę, przerywając przepisywanie, spojrzał na niziołka.

- Trzeba czekać, lada moment wrócą - wyprzedził pytanie podając od razu odpowiedź jednocześnie interpretując ciekawość HIldigrima jako dociekliwość sytuacji po wyznaczonym czasie.

Niziołek westchnął i rozłożył się ponownie na zydlu. Z nudów zaczął rozglądać się po pokoju, w celu wyłapania jakichś cennych znalezisk. Kto wie, może kiedyś przyjdzie dzień by obrobić i ten budynek. Wygodnie byłoby później zwalić całą winę na Szczury. Może straż potrzebuje po prostu większej motywacji do działania? A przecież nic tak bardzo nie motywuje jak zemsta. A przecież nic nie działa na wyobraźnie jak nuda… Przeokrutna nuda i monotonia. To, co działo się w holu mogło zaliczać się do całkowitej stagnacji z ewentualną wymianą dwóch osób przy kartach. Jedna odeszła, wchodząc schodami do góry a jeszcze inna zeszła z piętra schodami na dół. Najprawdopodobniej jeden ze strażników przegrał wszystko, co mógł, poskarżył się koledze a ten stwierdził, że swoją grą odzyska jego stracone fundusze i kosztowną jak na jego kieszeń klamrę od pasa. Młodziak skrupulatnie kopiował listy gończe od czasu do czasu szemrając coś w złości ponawiając przepisywanie na nowym arkuszu. Sam hol, bardzo interesujący z początku, po takim czasie wydawał się całkowicie przeciętny i totalnie nie zawierający żadnych ciekawych informacji.

“Wymiary stąd-dotąd. Ileś tam schodów. Kupa śmieci. Zaraz się powieszę dla rozrywki”

W ten sposób minęło kolejne… Pół godziny! Razem już godzinę odparzał dupsko na kawałku zastępczego drewna! Było to skandaliczne! HIldigrim poirytowany i w złości wstał na baczność, chcąc słownie wywalczyć swoje, jak planował na początku. Niedość, że obywatel przychodzi do “władzy” z ważnymi wieściami, dla jego, ich i dobra ogółu, to musi poniżyć własną godność do pozycji popychadła z którym nikt nie ma ochoty rozmawiać. Tak być nie może! Niziołek już nabrał pary w płucach gdy usłyszał skromny gwizd jednego z grających w karty. Z początku miał wrażenie, że cała grupa tylko czekała na jakąkolwiek reakcję by sprać mu gębę i wsadzić za kraty. W ten sposób się zawahał, oglądając jak ze stołu błyskiem znika wszystko. Parę pociągnięć rękawów a na blatach pozostawały tylko kandelabry, czy świece postawione sucho na drewnie. Pieniądze wróciły do swoich właścicieli, fanty powpadały do kieszeni. Wszyscy wstali jednocześnie z otwarciem drzwi frontowych do których wpadła druga taka sama w liczebności hałastra. Karciani strażnicy doskoczyli do nowo przybyłych i wymieszali się w sposób, w który ciężko już było odróżnić nowych od starych. Lekko zawrzało a ul zaczął bzyczeć. Do środka wprowadzono piątkę skutych gęsiego jegomości, sądząc po ubiorze marynarzy. W trzyosobowej uzbrojonej eskorcie poprowadzono ich bezpośrednio do drzwi pod schodami w prawej części holu. Kolejni strażnicy zaczęli wnosić skrzynie do drzwi obok. Młodziak mimo starań musiał przerwać swoją żmudną pracę z braku odpowiedniego spokoju i skupienia. Nerwowym wzrokiem obserwował, mając ochotę pozabijać całą tę gromadę zbyt głośnych strażników i dopełnić swojego przeznaczenia wypisanego na całym stosie listów gończych. W końcu do budynku wszedł postawny i zarośnięty kawał chłopa. Znacznie wyróżniający się swoim ubiorem od reszty strażników. Na jego widok młodziak wyskoczył ze skrzyni, na której przyszło mu siedzieć, bo swój zydelek oddał niziołkowi, ku tej personie i zaczął do niej mówić. W gwarze nie było szans usłyszenia jego słów, ale musiał przekazać coś istotnego gdyż pierwotna droga jegomościa dorobiła się poprawek, które włączały pozycję HIldigrima. Postawny facet stanął już w samotności, gdyż blondasek został ożeniony z nowym zadaniem targania skrzyń. Nie odezwał się, lecz patrzył krytycznym wzrokiem. Ruch należał do niziołka.



Nowo przybyły jegomość zaimponował Hildigrimowi. Wyglądem i postawą w znaczącym stopniu wyróżniał się od tamtych obiboków. Nie mógł być to kapitan rzecz jasna, gdyż ze słów młodziaka wynikało, że była nim kobieta. Jednak „olbrzym” – w mniemaniu niziołka – musiał należeć do jej świty. “Prawdopodobnie oficer” – pomyślał.

Przez nadmiar irytacji nagromadzonej w ciągu minionej godziny, Hildigrimowi przyszło do głowy, by wydać tą leniwą i skorumpowaną hałastrę. Jednak szybko się zreflektował, gdyż stwierdził, że ich postawa w większym stopniu działa na korzyść jego i reszty bandy. Zamiast tego, wyprostował się dumnie, starając się, w choć najmniejszym stopniu zniwelować różnicę wzrostu między nimi i wyciągnął w kierunku jegomościa rękę, chcąc powitać go odpowiednio.

- Lotho Hillocks – przedstawił się zmyślonym imieniem. – Przyszedłem tu zgłosić doniesienie w sprawie ściganego listem gończym kapitana Dashauera. Tak się składa, że wiem gdzie przebywa, a w zasadzie gdzie jego statek będzie przebywać za kilka dni. Jest z nim również Bazrak Bolgan, także widniejący na plakatach poszukiwanych i oczywiście cała reszta jego parszywej załogi. Najwyższy czas by te zakały w końcu zawisły na stryczku i przestały zatruwać życie uczciwym obywatelom Imperium.

Jegomość przyglądał się petentowi ale zamiast odpowiedzieć na wyciągnięcie ręki jego gest przywitania… ograniczył się do otwarcia swojej ciężkiej rękawicy, spojrzenia na jej wewnętrzną stronę i przetarcia palcami przyklejonego pyłu. Dodatkowo, z uwagi na jego rozbujały zarost, ciężko było wybadać jego reakcję na podstawie mimiki.

- Dashauer… Znowu... - powtórzył sobie pod nosem przeciskając ciężko powietrze przez swoje nozdrza. Obrócił się na chwilę w jedną stronę w kierunku pracujących mrówek, a następnie w drugą, wyraźnie chcąc znaleźć kogoś w tłumie - Chwile - odezwał się stanowczym niskim i męskim głosem z poważnym doświadczeniem życiowym.

Zmierzył jeszcze wzrokiem pana “Hillocksa” i paroma krokami wmieszać się w tłum, przeprawiając się na drugą stronę potoku robotnic. Tam wzrok ledwie dolatywał. Tak już było, że liliput wśród wielkoludów miał czasem gorzej. Nie mniej, od czasu do czasu przekradały się urywki a ich podsumowanie wskazywało, że postawny jegomość rozmówił się z kolejną osobą. Kobietą. Dojrzałą i poważną nawet jak na swój wiek. Ta, słuchając mężczyzny z uwagą patrzyła w kierunku Hildigrima. Nie trwało to długo, gdyż przekazanie informacji zaraz się skończyło. Kobieta spomiędzy rzeki mrówek wyłoniła się niczym… wilk, chciało by się rzec, acz zachowując precyzję, jej styczność z wilkiem ograniczała się tylko do wilczego futra, które miała podwieszone na plecach. Jej parę kolejnych kroków schodami w górę zaprezentowało elementy pooznaczanego pancerza oraz broń… Dużą… Wielką, na prawdę wielką… Ale to niesamowicie wielką… Kuszę... ~Pieprzyć to!~ ...Balistę! Monstrum było nieco większe od samego niziołka, ale na szczęście, i dzięki woli Sigmara, nie była naciągnięta. Zastanawiające było to, czy kobieta polowała nią na niedźwiedzie wielkości dwuosobowego łoża, czy pewien element maszyny oblężniczej nie pasował jej gustowi i postanowiła go rozmontować. Zgodnie z wyglądem narzędzie mordu było na tyle ciężkie, że noszenie go w dłoni wymagałoby z byt dużego wysiłku. To jednocześnie było odpowiedzią na naprężone ramię kobiety dźwigające ciężar próbujący wysmyknąć się przeplatanej dźwigni. Pani kapitan. Nie było co do tego żadnych wątpliwości.



- Proszę za mną - odezwał się nagle z boku głos niepewnego siebie blondaska z kozią bródką, wskazując drzwi po lewej stronie holu. Krótkie spojrzenie na młodziaka sprawiło, że pani kapitan zniknęła już w drzwiach na piętrze.

Jeżeli poprzedni mężczyzna zrobił na Hildigrime wrażenie, to ta kobieta wręcz go oszołomiła. Wiedział już, dlaczego strażnicy woleli udawać niewiniątka i zrezygnować z alkoholu. Sam na jej widok zapragnął znaleźć się na drugim końcu Imperium, a i tam bałby się, że mogłaby go wytropić. Jednak to nie był czas na zmartwienia. Przynajmniej na razie. Miał do dopełnienia zemstę, a to w tej chwili przewyższało uczucie strachu.
Ruszył za młodziakiem, a gdy zbliżył się do niego dostatecznie blisko zagaił niezbyt głośno.
- To wasza pani kapitan? Robi wrażenie…

Dwójka zagłębiła się w budynek po lewej stronie holu. Były tam korytarze różnej długości a szerokości przynajmniej na trzech stojących obok siebie chłopa. Pierwszy, niezbyt długi, długości mniej więcej średniej wielkości pokoju. Był tylko przejściem. Jego jedyne zadanie kończyło się, gdy wpadał prostopadle do drugiego znacznie dłuższego korytarza. Tam droga rozwidlała się na część lewą, z jednymi drzwiami oraz część prawą, z pięcioma drzwiami. Czwarte były otwarte i wyglądało na to, że ktoś już tam jest. Na przeciwko drzwi znajdywały się okna, przez co przez większość dnia świecie nie były potrzebne.

Młodziak nerwowo i niechętnie zaśmiał się chwilę pod nosem. Prowadząc zatrzymał się na rozwidleniu komentując:

- Nie tylko wrażenie, o nie - pochylił lekko głowę schodząc z tonu - Jeszcze nie było takiego statku, coby kontrabanda przeszła nie zauważona. Przed nią to się nic nie ukryje. O nie, nie ma szans - odwrócił się i prowadził dalej. Zatrzymał się przy trzecich drzwiach - Tu bez broni. Muszę się upewnić - dopowiedział niechętnie z mniejszą pewnością siebie.

Między wierszami Hildigrim wyłapał pewną nieścisłość. Mianowicie został gównianie poinformowany o powodzie nieobecności pani kapitan z przed godziny. Nie była na żadnym patrolu a w dokach, na odprawie celnej jakiegoś statku. Łączyłoby to piątkę pojmanych i całe masy noszonych skrzyń.

- Liczę, że dostane wszystko z powrotem, kiedy już skończymy… – powiedział Hildigrim wyciągając zza pasa garłacz, pałkę i procę. Położył je na rękach młodziaka, po czym wzdrygnął się, a następnie sięgnął do prawego buta, z którego wyciągnął ukryty sztylet. Wręczając go młodzikowi, uśmiechnął się i rzekł rozbawiony. - Slumsy ostatnimi czasy nie są zbyt bezpieczne, dlatego osoba moich gabarytów musi się nieco bardziej zabezpieczać.

Nie zamierzał szmuglować broni. Bo jaki sens by to niby miało? Każdy w tym budynku mógłby go spokojnie rozłożyć gołymi pięściami. Nawet z armatą niewiele by wskórał w starciu z wielką kuszą Pani Kapitan. Nie. Tu musiał działać najuczciwiej jak tylko mógł.

Młodziak uważnie i z lekką ciekawością przyglądał miejscom, w które Hildigrim powtykał coś ostrego. Najprawdopodobniej sztyletu ukrytego w bucie nie odnalazłby a powierzone mu zadanie spalił w przedbiegach. Nie mniej przyjął oręż od niziołka, odłożył i jeszcze dla odbębnienia formalności z rozkazu przebadał rękoma całą posturę. Tors, ręce, nogi, oraz świeżo nauczone cholewki butów. Nie znalazł nic dodatkowego.

- Wracając do poprzedniego tematu. Pani Kapitan zawsze podczas patroli przeczesuje statki w porcie? Naprawdę dziwi mnie, że z jej gorliwością nie ujęła jeszcze tego przeklętego Dashauera.

- Yrm… - pomyślał przez chwilę młodziak - Część statków podlega kontroli celnej, ale nie wszystkie… Chyba… Sam jeszcze na żadnej nie byłem. Od miesiąca tu jestem i tyle spraw na głowie, że ta wydaje się najmniej istotna… - skomentował i otworzył drzwi do pokoju zapraszając do środka.
Biuro pani Kapitan, Strażnica, Slumsy Reikerbahn, Altdorf
6-ty Pflugzeit
Południe

Stół, krzesła po dwóch stronach, kryte szafy pod ścianami i inne szafki czy półki wypełnione papierami, wielkość zgadzająca się z długością korytarzy. W sumie to rzygać się chciało już tymi pomieszczeniami. Niziołek poświęcił tyle czasu a dalej nie załatwił rzeczy najważniejszych. Przynajmniej wskazane przez młodziaka krzesło było wyjątkowo tylko dla niego. Mógł się rozsiąść jak tylko chciał. Z jednego krzesełka na drugie - mówi się trudno. Blondas z kozią bródką do jednej z półek i zaczął przygotowywać pergamin z użytecznym do pisania piórem *

Hildigrim skomentował wystrój pomieszczenia przeciągłym westchnięciem. Zapewne znów przyjdzie mu tu czekać nie wiadomo ile, zanim zjawi się ktoś kompetentny. Rozsiadł się na krześle najwygodniej jak to było możliwe, po czym oparł łokcie o blat stołu, a głowę położył na nadgarstkach i ze znudzeniem zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Po krótkiej chwili z baraku innego zajęcia zwrócił się do młodziaka.

- Stało się coś ostatnio, że taką wagę przywiązujecie do tych kontroli celnych?

- Czy stało się… Nic w prawdzie nie musi się stać, by statek przeszedł kontrolę celną. Po prostu się kwalifikuje, bądź nie. Czy stało się… - młodziak zamilknął na chwilę w celu zebrania większego skupienia podczas przelewania tuszu w celu uzupełniania kałamarza - Choć przyznam, że od paru dni jest większy ruch. Ale powodu już nie pamiętam… Z dwa tygodnie temu była o nim mowa… Jak mówiłem, za dużo na głowie, by przejmować się mniej istotnymi sprawami.

Na stole wylądowało parę arkuszy papieru, kałamarz z piórem oraz dla zasady świeca. Baczne podsumowanie listy przedmiotów, które trzeba było zapewnić osobie przełożonej przeprowadzającej przesłuchanie, skończyło się gdy blondas z kozią bródką spojrzał na stertę nieuporządkowanych papierów. Doznał chwilowego zawału serca, jakby jedno z zadań które miał wykonać zostało przez niego przeoczone. Rzucił się więc na nie, pozostawiając niziołka raz jeszcze bezrobotnego na nieznaną porcję czasu. Rozmowa nie rozwinęła się w danym temacie, bądź w jakimkolwiek innym. pozostało tylko przyglądać się temu, czym można. Mijały chwilę, stosiki papierów rozchodziły się do swoich docelowych miejsc. Za drzwiami było słychać kroki w tę i wewtę. Jakieś rozmowy i inne szmery. W pięć minut pomieszczenie papierów zostało poukładane niemal na błysk, niestety przed samą końcówką drzwi gwałtownie otworzyły się i do środka wkroczyła sama pani kapitan. Młodziak ze zdenerwowaniem prawie podskoczył w miejscu i jeszcze większą wagę przykładając do zadania zajął się sobą.

Pani kapitan pojawiła się na szczęście bez żadnego osprzętowania. Ani jej balisty, ani wilczego futra, czy elementów zbroi. W sumie wyglądała już jak dojrzała babka, która na oko Hildigrima mogła by urodzić i odchować z pięć dzieciaków. Wysokie buty, czerwone obcisłe leginsy i skórzany kaftan.

Po spojrzeniu na blat stołu jej kroki skierowały się do jednej z półek. Wyciągając podstawkę pod ustawione na niej księgi, spojrzała się na niziołka.

- Imię? - zaczęła natychmiast.

Spojrzenie przerzuciła od razu na drzwi, które niestety nie zatrzasnęły się za pierwszym razem. Musiała więc wrócić się i je domknąć.

- Ludo Hillocks - opowiedział dosyć niepewnie.

- Nie twoje gamoniu. Tego, którego chcesz zgłosić. - odrzuciła przeciągle bez większej werwy. Sama stanęła już przy swoim krześle siadając. Pergamin chwyciła w ręce i dopasowała do podstawki księgi.

- Dashauer… - poprawił się natychmiast. - I kilku innych z jego załogi.

Wzrok pani kapitan zawisł na niziołku na dość długą chwilę. Wpatrywała się w niego jakby chciała się upewnić, czy nie jest to pomyłka… Hildigrim widział na brzegach jej twarzy mieniącą się nie wytartą wodę od przemywania twarzy. Jej oczy, choć nie tylko one, zdradzały zmęczenie.

- W takim razie wróćmy do ciebie = podsumowała początkowy plan przesłuchania. Oparła się o swoje krzesło, uniosła podstawkę z pergaminem i zarzuciła swoje ciężkie buciory na blat. - Od kiedy jesteś w Reikerbahn? - zadała pytanie sięgając po pióro, maczając je wcześniej w atramencie.

- Całe życie. Urodziłem się tu. - odpowiedział a pani kapitan zaczęła notować tylko dla siebie znane rzeczy.

- Ile lat i czym się zajmujesz? Pracodawca?

- Bezrobotny. Od kiedy ten przeklęty korsarz ograbił i rozwalił łajbę na której pracowałem… Dzięki Bogu, że byliśmy wtedy blisko brzegu i udało mi się dopłynąć - opowiedział, wymyślając na poczekaniu historię, lecz przesłuchująca nie zadała kolejnego pytania a wpatrywała się dalej.

- Możemy w końcu przejść do rzeczy? Interesuje Panią zapewne Dashauer, a nie ja… - powiedział, nachylając się w napięciu nad stołem. Zaczął się również zastanawiać, jakie imię podał przy spotkaniu z oficerem.

- Ja tu kur*a zadaje pytania, nie ty - odrzuciła twardo i z nieco większą energią - Ile lat i jaki był twój ostatni pracodawca, do kur*y nędzy?

- Rok na łajbie niejakiego Winkela - opowiedział nie ukrywając oburzenia

- Czy ja kur*a rozmawiam z pięcio mesięcznym dzieckiem? Ile masz lat?

- Dwadzieścia osiem - odparł, powstrzymując nasuwającą mu się uwagę na temat dokładności jej pytań.

- Bardzo, kur*a jego mać, dziękuję - dorzuciła z wciąż narastającą energią i agresją - A teraz możesz opowiedzieć, czym chciałeś się podzielić - dodała pierwotnym spokojnym tonem, maczając pióro w atramencie i zapisując kolejne rzeczy.

Hildigrim westchnął przeciągle. Nie mógł uwierzyć w to, ile musiał się namęczyć by w końcu przejść do sedna jego wizyty.
-Dashauer… Chcę zobaczyć go w końcu ze sznurem na szyi. Wiem gdzie zazwyczaj znajduje się jego statek. Obecnie gdzieś wypłynęli, ale zapewne wrócą pod wieczór.

- Mój dalej…

Niziołek za znużenia przetarł twarz dłonią. Już krótka wymiana zdań z młodziakiem zdawała się przyjemniejsza, niż konwersacja z „tą babą” – jak zaczął nazywać ją w swojej głowie. Odezwał się ponownie, mówiąc nieco spokojniej i wolniej.

- Chciałbym pokazać wam miejsce, gdzie zazwyczaj cumuje swój statek-karczmę, zwaną również Portową Nierządnicą. Poczekać, aż wrócą z zapewne kolejnych łowów. A następnie wystawić wam go i jego parszywą załogę. Wystarczy?

Pani kapitan z uwagą przysłuchiwała się i analizowała swoje zaplecze, by wyciągnąć z przesłuchania trochę pożytku.

- Niestety obawiam się, że w ciągu trzech dni nie będę w stanie nic sensownego zorganizować… Ale… Jeśli jesteś w stanie pokazać to miejsce na mapie, mogę przekazać informacje flocie.

- Trzy dni? Wiecie ile statków w tym czasie może zostać ograbionych? Myślałem, że złapanie tej bandy korsarzy to jest sprawą najwyższej wagi. No, ale niech będzie. Pokaż mi tą mapę. Zazwyczaj przebywają w tym samym miejscu, bo nie chcą by klientela musiała za każdym razem ich szukać. Gdy siedzą w porcie, statek robi za karczmę. Ot ich cała przykrywka - rzekł zrezygnowany niziołek.

Nie miał siły na awanturowanie się, czy wytykanie niedorozwoju straży miejskiej. Wiedział, że skończyłoby się to zapewne ponownym atakiem złości Pani Kapitan, a to nie doprowadziłoby do niczego. Mógł się jednak domyślać, jak szybko rozniosą się plotki o planowanym pojmaniu kapitana i jak równie szybko zniknie on wraz z całą załogą.

- Podaj mapę - zwróciła się do młodziaka, na co ten zmienił swoje miejsce i zaczął grzebać w jej poszukiwaniu - Jesteś w budynku straży celnej. Nie floty imperialnej. Też kolejną osobą, która ma coś do powiedzenia na Dashauera… Jeśli twoje informacje się potwierdzą, wypłacimy tobie dwadzieścia sztuk złota. A wypłacać nie będę ja, tylko ktoś inny. Dlatego te pytania na początku.

Fragment mapy wylądował na stole. Pani kapitan ściągnęła buciory z blatu, przyglądając się kawałkowi zamalowanego pergaminu. Odwróciła go do niziołka i spojrzała na niego.

- Gdzie jego dziupla?

Hildigrim przyjrzał się z uwagą mapie, po czym wskazał miejsce, które przez ostatnie miesiące tak często odwiedzał. Szczerze zastanawiał się, czy uda się im przymknąć Dashauera i jego załogę, nim oni dopadną jego. Pocieszał go jednak fakt, że bez względu na wszystko Szczury stracą spore źródło dochodów. A to z pewnością wykorzystają inne gangi panoszące się po slumsach. W tym Nakrapiane Sowy.

- To chyba wszystko w czym mogłem pomóc. Kiedy już przymkniecie tę korsarską zgraję, mam się zgłosić tutaj po odbiór nagrody?

Oczy kobiety zwężyły się wpatrując we wskazane miejsce - Dziękuję, możesz już iść - odezwała się… ale podniosła głowę do młodziaka. Ten, słysząc to, zwinął interes i zniknął za drzwiami. Minęło parę długich chwil niepewności by cisza została złamana - Wyglądasz na pewnego siebie co do tego miejsca… Skąd o nim wiesz?

- Dla chcącego nic trudnego – odparł swobodnie. - Mówiłem, że miałem z nim już wcześniej kontakt, a dla urodzonego w slumsach nie jest problemem znalezienie tu jakiejś łodzi. Popytać tu, podsłuchać tam… Oczywiście zmarnowałem na to kilka tygodni, a dwa razy omal nie przypłaciłem za to życiem, ale w końcu mi się udało.

- Nie rozumiem jednego… Ktoś podpływa pod łódź Winkela, zatapia ją. Normalnie każdy miałby w dupie i poszedł pracować do innego jeśli biznes się rozpadł… Ale nie ty. Wolałeś poświęcić kilka tygodni, niemal zginąć dwa razy, by dorwać skurczybyka… Po co? Czemu tobie na nim tak bardzo zależy? Czemu nie odpuściłeś dowiadując się, że to największy pirat okolicznych wód? Gość prawie nie do ruszenia przez jednego niziołka? - analizowała nieco ze skrzywieniem, opierając swoje dłonie na biodrach, stojąc już przy stole.

- Pani Kapitan… na tym statku pracowali porządni ludzie. Gdy byłem mały ojciec, zanim jeszcze spadł z masztu i się zabił, opowiadał mi jak ważne jest zawiązanie przyjaznych stosunków z resztą załogi. Nie była to duża łajba, dlatego wszyscy szybko się poznaliśmy. No i co mam tu dużo mówić, zżyliśmy się. Jeden z nich chwalił się wtedy, że w końcu urodził mu się syn. Drugi coś mówił o chorej siostrze, na którą pracuje. A inny, że planuje ruszyć w podróż po Imperium… A tu w jednej chwili przypływa taka szuja i rujnuje wszystko. Ja po prostu nie mogłem tego tak zostawić… - odpowiedział, starając się zabrzmieć jak najbardziej wiarogodnie.

- Ta… - westchnęła pod nosem ze zmęczeniem - Możesz już iść jeśli to wszystko. Pamiętaj, znajdę cię jeśli wciskasz mi kit - pożegnała się na swój oryginalny sposób krzyżując ręce i opuszczając wzrok na mapę.
Strażnica, Slumsy Reikerbahn, Altdorf
6-ty Pflugzeit
Południe

Hildigrim zrobił swoje. Mógł w końcu opuścić teren wroga. Podniósł swoje niewielkie dupsko z krzesła i wyszedł. Na korytarzu nie było śladów ani jego broni, ani młodziaka, które mu je odebrał. Następne drzwi były już zamknięte natomiast drzwi pierwsze po prawej stronie korytarza były uchylone. Hildigrim podszedł do nich, i przez szparę zajrzał do środka. Mniej więcej bliźniacze pomieszczenie w którym znajdywały się dwie osoby. Jedną z nich widział, drugiej nie, acz niski gruby głos wskazywał na kawał faceta. Widoczna młoda kobieta oparta o stół, z jedną nogą na krześle z uśmiechem i żartem wywijała pistoletem w kierunku sufitu, mówiąc coś do swojego rozmówcy. Jej spostrzegawczość odnotowała różnicę wpadającego światła przez ochylone drzwi a jej twarzyczka z charakterystycznym pieprzykiem na ustach, wycelowała wzrokiem na niziołka.



- Przepraszam, że przeszkadzam, ale rozglądam się za pewnym blondynem z kozią bródką, który wcześniej zabrał moje rzeczy – powiedział zmieszany sytuacją.

- Blondynem z kozią bródką… Phahah… - zaśmiała się nieco i z uradowaniem dodała - Nie wiedziałam, że Jarfen ma takie branie… Pytaj w holu i bierz póki wolny! *

Hildigrim uśmiechnął rozbawiony. Przynajmniej jedna osoba w tej norze wydawała się normalna i przyjazna. Nie wdając się w żadną dyskusję, jedynie skinął w podzięce głową, po czym ruszył w stronę holu w którym faktycznie był młodziak. Skupiony jak zwykle na jakimś zadaniu. Siedział przy tym samym stoliku, co ostatnio. Tym razem na zydelku na którym wcześniej siedział Hildigrim. Pracował dalej nad listami gończymi, acz z dodatkiem. Stosikiem broni zarekwirowanej niziołkowi. Blondas z kozią bródką spojrzał tylko na Hildigrima. Miał za dużo pracy, by pozwolić sobie na ucinanie pogawędek. W końcu całe slumsy Reikerbahn muszą się dowiedzieć, na kim można zarobić.

Hildigrim natomiast, miał już kompletnie dosyć tego miejsca. Nawet w najciemniejszych i najbardziej niebezpieczne zakamarki Reikerbahn czuł się lepiej niż w tym siedlisku skorumpowanych obiboków. Dlatego nie próbując nawet nawiązać jakiejkolwiek rozmowy z Jarfenem, wziął swoje rzeczy, spoglądając łapczywym wzrokiem na wypełnioną po brzegi sakiewkę. Kątem oka próbował również przyjrzeć się listom gończym, którymi tak starannie zajmował się młodziak.

Gdy już wszystko znalazło się na swoim miejscu, jedynie skinął głową na znak pożegnania, po czym ruszył w stronę wyjścia. Miał dziś przed sobą jeszcze sporo pracy.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 09-03-2015 o 21:08.
Proxy jest offline