Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 25-02-2015, 17:04   #51
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Wklejka z doca

Mokradła, Wielki Las
6 Pflugzeit, 2526 K.I.
Na kilka godzin przed zmierzchem...


- Żyjesz? - Bazrak podniósł mężczyznę. - Ach, blisko było... kapitanie - uśmiechnął się i potarł knykcie. - Wydaje mi się, że mamy trochę wakatów. Hm... Nicolas, niestety, przywitał Morra, poza tym, jest wakat na stanowisku szypra. Stanowisku, na którym znaleźć się winien ktoś odważny, doświadczony i lojalny. A nikt nie jest odważniejszy, bardziej doświadczony i lojalny, niźli ja. czy więc obrazisz się, jeśli zaproponuję moją kandydaturę?
- Kapitanie…? - wyraźnie roztrzęsiony Rolf powiedział bardziej sam do siebie, niż do stojącego przed nim krasnoluda. Adrenalina powoli opadała, czuł jak jego nogi robią się z gumy, a ból w plecach z każdą upływającą sekundą coraz bardziej narastał. Mężczyzna spojrzał na swoje okryte juchą dłonie, a później z powrotem na oblicze spokojnie stojącego przed nim Bazraka.
~ Jak wy to kurwa robicie, że potraficie z takim spokojem podejść do walki?! ~ miał oczywiście na myśli przedstawicieli brodatej rasy, którzy słynęli ze stoickiego spokoju, nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Oczywiście nowo mianowany kapitan nie zwerbalizował swych myśli, nie chcąc okazywać słabości przed załogą.
Na pytanie krasnoluda, które bardziej brzmiało jak oferta nie do odrzucenia tylko skinął w odpowiedzi głową. Tak, ktoś taki jak Bazrak będzie idealnym kandydatem na szypra i dowiódł tego ratując mu życie.
- Oczywiście, dowiodłeś swej przydatności i lojalności w boju. Mianuję ciebie moim zastępcą, a skoro już nim jesteś to możesz przydzielić wakaty reszcie załogi - wedle swego uznania.
Rolf minął krasnoluda i podszedł do zmasakrowanego ciała kapitana. Splunął na znienawidzone zwłoki, po czym wyrwał mu z zaciśniętej dłoni zdobioną złotem szablę, a później pozbierał leżące nieopodal pistolety - jeden schował za pazuchę, a drugi wręczył krasnoludowi.
- Przyda ci się…
- Co robimy dalej kapitanie? - Zapytał Mathias. Lubił wiedzieć czego może się spodziewać w przyszłości. - Wracamy i informujemy Hocha, że Dashauer przestał być naszym kapitanem, czy może zmieniamy obszar naszych działań? Oczywiście tak tylko pomysły rzucam… - dodał. W końcu nie było wiadomo jak bardzo Rolf będzie się różnić od Dietera na najważniejszym stanowisku w załodze.
- Hoch to dla mnie teraz bardzo niepewna karta - powiedział Gunter. - Mógł nas wystawić, chociaż nie wiem jeszcze czemu. Za dużo ostatnio mieliśmy pecha, i to wtedy, gdy go nie powinniśmy mieć.
- W dupę z Hochem - warknął Bazrak. - Niech znajdzie sobie innych głąbów do czarnej roboty, gotowych, by zginąć na jakiś moczarach. Proponuję, byśmy robili to, czym żeśmy się zajmowali - piractwem - ino na własny rachunek. Poza tym, trzeba nam nowego bosmana - wskazał na martwego Nicolasa. - Musimy też pogrzebać poprzedniego. Względem zaś wakatu… są jacyś chętni?
- Tak właśnie zrobimy - odezwał się Rolf, wciąż przyglądając się z uwagą zdobytej szabli - złocona rękojeść, a także pokryte runami ostrze krasnoludzkiej roboty idealnie pasowało do jego nowej roli. - Wrócimy na statek i może uda się nam w drodze powrotnej pozbierać zaginioną załogę przed wyruszeniem dalej. Szybko pochowamy Nicolasa, ale najlepiej na plaży, bo wolałbym mieć nasz statek na oku. Później wrócimy do Altdorfu, zwerbujemy trochę tych Sylvańczyków - o ile się do czegoś nadają, i następnego dnia o świcie zwijamy się.
- Do Altdorfu - Bazrak pokręcił głową. - Jak dla mnie za blisko Szczurów. Może lepszy byłby Taalgad i ogółem rzecz biorąc, Talabheim? Potem można popłynąć w górę rzeki, do Kisleva… co o tym sądzisz, kapitanie?
- Gdziekolwiek dobrze, byle jak najdalej od zasięgu Szczurów, ale chciałbym jeszcze odwiedzić Altdorf, bo wiem gdzie ten stary pierdziel chowa swoje łupy. Poza tym… pozostaje jeszcze kwestia pewnego upierdliwego niziołka, którą powinniśmy wyrównać.
- Pies mu mordę lizał - powiedział Gunter. - Dajmy mu spokój... na jakiś czas. Poczekamy, aż przestanie się oglądać za siebie, i wtedy go dopadniemy - zaproponował. - Większe zaskoczenie, większa przyjemność.
- Zgadzam się z Gunterem - Bolgan pokiwał kudłatym łbem. - Hoch jest szefem organizacji, a organizacje mają to do siebie, że szybko upadają. Za jakieś trzy-cztery lata straci wpływy i będziemy mogli spokojnie wpłynąć do Altdorfu i przeparadować jego ulicami.
- Dobrze, w takim razie daję wam wybór - powiedział Rolf nie chcąc się niepotrzebnie narażać własnej załodze, która niespełna kilka minut temu uratowała mu życie, zdetronizowała poprzedniego kapitana i mianowała go na to stanowisko. - Ryzykujemy i zbieramy łupy Dashauera, a przy okazji zaniesiemy jego głowę władzom miasta i może uda się nam wycisnąć z tego trochę złota, a później płyniemy do Marieburga i za złoto kapitana kupimy sobie jakąś nieco lepszą jednostkę pływającą, może… bryg? No, albo znikamy już teraz i próbujemy swojego szczęścia na słodkich wodach Talabheim.
- Nierządnica nie powinna oglądać Altdorfu, a głowa Dashauera nie jest warta ryzyka - stwierdził Gunter. - Poza tym trudno będzie udowodnić, że on to on. I kto zaryzykuje swoim łbem, by zgarnąć nagrodę? Proponowałbym wślizgnąć się do Altdorfu, zgarnąć skarby Dashauera i zniknąć. Pozbyć się później statku i zacząć nowe życie.
- Hm… Gunter może mieć rację, choć ja nadal optuję za ruszeniem do Talabheim - Bazrak splunął. - Pieniędzy Dietera nikt raczej nie zabierze, zdążymy jeszcze po nie wrócić.
- Czemu Talabheim? - Spytał Gunter. - No i musimy szybko wrócić na Nierządnicę. Zanim nam statek zniknie.
- Bo Taalgad jest w miarę blisko, a poza tym to dość duży port. A Talabek jest długą rzeką, zaczyna się w Górach Krańca Świata, w Kislevie. Daleko od wpływów Szczurów, sam rozumiesz.
- Skoro tak mówisz… - Gunter wzruszył ramionami.
- Poza tym Talabheim to spore miasto i łatwo jest tam znaleźć kryjówkę - wtrącił się Rolf. - Przy okazji łatwo się nadziać na jakąś zagubioną jednostkę kupiecką i pomóc im nieco w odnalezieniu drogi do domu - uśmiechnął się porozumiewawczo.
- Oh, cały krater jest wielki, a Talabheim jest tylko jego małą częścią - rzekł Bazrak. - Choć do Talabheim łatwo wejść nie jest, przepustki, sprawdzają, czy nie widnieje się na listach gończych. Trzeba by się wkraść tunelami pod kraterem. Ale Taalgad… poza murami krateru, miejsce w sam raz dla takich jak my. Łatwo tam sprzedać skradziony towar, sami rozumiecie. A poza tym… po Talabeku pływa dużo statków kupieckich… - skinął Rolfowi.

Wstał i rzekł: - Decyzję zostawiam tobie, kapitanie.

- Dobrze więc, udamy się w stronę Taalgad. Po drodze zawiniemy jeszcze do jakieś wioski i uzupełnimy zapasy - odparł kapitan. - Zbierz ludzi, niech każdy coś niesie. Nie uda się nam ze wszystkim zabrać, więc będziemy potrzebować każdą parę rąk.

Szlachetka przyglądał się prowadzonej dyskusji. Wyglądał na odrobinę pominiętego, czemu się zupełnie nie dziwił. Kogo interesowałoby zdanie osoby jego pokroju? W końcu jednak zaczął.
- Veldar Hoch to człowiek mściwy i jeśli dowie się o tym co tutaj się wydarzyło, będzie ścigał niedobitki nawet i na końcu świata. Jeśli chcecie zaznać spokoju, musielibyście pozbyć się i jego – stwierdził lekko śmiejąc się ze swoich słów.
- Jeżeli macie rację i Hoch wysłał załogę Nierządnicy po to by się jej pozbyć, to chciał się pozbyć również i mnie poprzez zadanie jakie otrzymałem. Nie ukrywam, że z chęcią wyjaśniłbym co tutaj się stało, a jeśli okazałaby się to prawdą to Veldar zasługuje na sztylet między żebra, który osobiście mu wbiję przy odpowiedniej okazji – jego twarz odrobinę spoważniała, a uśmieszek zniknął.
- Ahhh… I jeszcze jedno. Jestem chyba jedyną osobą która potrafi tutaj pisać i czytać. Nie umiem za to gotować. Niestety jakiś kretyn przydzielił mnie do kuchni i chociaż sam planowałem się na nim zemścić, to jak widać życie mnie ubiegło. Mogę prowadzić dziennik pokładowy – stwierdził patrząc na zwłoki Dietera.
- Nie - Frieda odpowiedziała na słowa szlachcica - nie jesteś jedyną osobą znającą pismo. Dziennik sobie prowadź, ale do pism i kontaktów biznesowych potrzebujecie kogoś, kto zna kręgi w których obracał się Dashauer. Mnie.
- Zawrzeć się! - Warknął Bazrak i opluł sobie brodę. Przetarł paszczę rękawem. - Primo, pytam raz jeszcze - ktoś, kto nadaje się na bosmana, ma zamiar nim zostać, hm? Secundo, jak chcesz, kochasiu, wyprowadzić się z kuchni, to bądź tak miły i znajdź zastępcę umiejącego gotować. Bez urazy, ale ja muszę coś jeść, bo jak jestem głodny, to puszczam smrodliwe wiatry.. Tak więc, na ten moment dziennik pokładowy prowadzi Frieda, chodź nie powiem, baba na pokładzie, to zły omen, oj, niedobry, każdy kapłan Mannana ci to powie… ale do rzeczy. Tetrio, czyli ucieczka. Veldar ma kontakty… ale w cholernym Altdorfie, tym smrodliwym, ludzkim gnojowisku, zwanym Stolicą Imperium. Wybaczcie, już się nie unoszę… powiem tak, jestem pewien, że na Talabeku nas nie znajdzie, pewne to jak kiełbasa Sigmara.
- Przy mnie się nie nażresz, więc będziesz miał gazy aż nie przybijemy do portu - odrzekł z pełną powagą Walbrecht. - Zresztą, w jakimkolwiek mieście można zwerbować porządnego kucharza. I tak chcecie nawiać więc nie widzę problemu. Zanim wypłynęliśmy każdy kupił coś do żarcia w obawie o moje umiejętności gotowania. I słusznie, bo tak jak i ty, tak i ja nie potrafię gotować. Mogę objąć stanowisko bosmana, a potem oddeleguj do kuchni kogoś innego. Równie dobrze mogę opuścić ten pierdolony statek w pierwszym porcie do jakiego zawitamy. Moje zadanie dotyczyło Dietera, a ten jest martwy. Póki śmierć nas nie rozłączy… czy coś.
- Mogę nająć nowego kuka - zgodził się Bazrak - ale powiedz mi, czemu mam mianować cię bosmanem, czy też martwić, że opuścisz nas w najbliższym porcie. Myślisz, że mnie to dotknie? Nie jesteś nawet żeglarzem! Dlaczego mam cię trzymać na okręcie? To Hoch cię tu wysłał, a on nie jest mi już przyjacielem. No, co mi na to odpowiesz, złotousty?
- Przez lata zajmowałem się powierzoną mi częścią majątku mego rodu. Ktoś musi rozdzielać zadania załodze. Potrafię dowodzić ludźmi. Poza tym nie widzę innego chętnego na to stanowisko. Jeśli uważasz mnie za zbędnego to wysadź mnie w najbliższym porcie. Masz spore deficyty w załodze które musisz uzupełnić. Obu będzie nam to na rękę.
- Nie chciałbym się wtrącić w rozmowy oficerów, ale proponowałbym się już zbierać - wtrącił się Mathias, który korzystając z zajęcia innych wymianą zdań, dokładnie przeszukał ciało byłego kapitana. Przywłaszczył sobie nawet jego kurtę. - Jak trzeba, to mogę być i sternikiem i bosmanem, dopóki na to drugie stanowisko nie zostanie wyznaczony ktoś lepszy. Ale to zróbmy już w drodze. Nie wiadomo czy tych paskudztw nie ma tu więcej i czy te gangi się naprawdę nie spotykają w pobliżu. No i mamy ciało do pochowania i jedno do utopienia. Jak ktoś tu się zjawi to przynajmniej będzie musiał się natrudzić by dojść do tego co tutaj się dokładnie stało.
- Jeśli uważasz, że dasz sobie radę, to od dziś możesz się tytułować bosmanem - krasnolud rzekł do Mathiasa. - Zaś co do ciebie, fircyku, zarządzanie ludźmi nie znaczy tyle, co dowodzenie. A marynarzem nadal nie jesteś. Jeśli poczułeś się urażony, że na stanowisku osadziłem kompana, doświadczonego człowieka, to się obraź, jeśli chcesz wysiąść, to wysiądź, ale dopóki jesteś na pokładzie, dopóty będziesz słuchał przełożonych. Zrozumiane?

Bolgan odwrócił się.

- Ruszamy leniwe śledzie! - krzyknął. - Wracamy na statek! I niech ktoś, do stu tysięcy kartaczy, weźmie to, co zostało z Nicolasa…


 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 14-04-2016 o 00:10.
Warlock jest offline  
Stary 28-02-2015, 08:03   #52
 
Tiras Marekul's Avatar
 
Reputacja: 1 Tiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnieTiras Marekul jest jak niezastąpione światło przewodnie
Rozległ się wystrzał, a potem głowa jednego z załogantów zmieniła się w rozbitego obuchem arbuza. Fontanna krwi i kawałków mózgu wyleciała w powietrze by opaść na pobliskie osoby. Nawet Walbrecht, który widział jak armia wygłodniałych upiorów dosłownie zżera miasto, poczuł ścisk w żołądku na widok takiego okrucieństwa i śmierci mu towarzyszącej. Schował rapier gdy dostrzegł że walka nie zamierza sięgnąć dalej niż pozostałych trzech, czekał na wynik.

Bagno nie było miejscem przyjemnym, jednak Veldar musiał wysłać ich w to miejsce z jakiegoś powodu. Mieszkające na bagnach trolle i spotkanie z nimi było przypadkowe, bo przecież głównodowodzący gangu szczurów sam ich tu nie doprowadził. Szlachetka miał uczucie że czegoś mu brakuje w tym wszystkim. Odrobinę obawiał się też dostarczenia raportu o śmierci Dashauer'a i przejęciu władzy przez Rolfa oraz khazadzkiego tarczownika. Wiedział jednak że jego zadanie dobiegło końca, bo jeśli był na pokładzie szpieg to równie dobrze mógł nim być właśnie kapitan. Czas więc wysiąść w najbliższym porcie ze swoim bagażem i opuścić pokład statku.
 
__________________
Ph’nglui mglw’nafh Cthulhu R’lyeh wgah’nagl fhtagn.
Tiras Marekul jest offline  
Stary 01-03-2015, 21:13   #53
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Mokradła, Wielki Las
6 Pflugzeit, 2526 K.I.
Zmierzch



Na bagnach panowała osobliwa cisza. Wędrowców przedzierających się przez zarośla nie powitał śpiew ptaków. Po grubych konarach nie przebiegały zwierzęta. Las sprawiał wrażenie jakby czas upływał tu w zupełnie innym, znacznie wolniejszym tempie. Szare, obumarłe drzewa chyliły się ku ziemi, a ich nieliczne wysuszone liście zastygły w bezruchu, jakby czekając na upragniony powiew wiatru, który oderwie je od skamieniałych gałęzi i zabierze gdzieś daleko… I nawet komary przestały tak uporczywie kąsać.

Słońce zmierzało na spotkanie z linią horyzontu, raz jeszcze skrywając mokradła w nieprzeniknionych ciemnościach. Wraz z kończącym się dniem pierwsze krople deszczu spadły ku ziemi, obmywając brudy Starego Świata. Taka pogoda nie napawała optymizmem, tym bardziej, że każdy szmer, nawet najdrobniejszy szelest, rozbrzmiewał tu jak fałszywie zagrana melodia na skrzypcach - tak jakby to miejsce nie przywykło do życia, którego w Reiklandzkich borach zawsze było pod dostatkiem.


Rolf co kilka kroków oglądał się za siebie. Na jego zmęczonej podróżą twarzy widniał grymas niepokoju. Nie podobało mu się to miejsce o zmroku. Nie, w ogóle nie podobało mu się to miejsce, ale o tej porze było jeszcze bardziej upiorne niż to co sobie wyobrażał, gdy wieczorami przysłuchiwał się karczemnym opowieściom podróżnych, którzy podobnie jak on teraz przedzierali się przez te gęstwiny. Do podobnego wniosku musieli dojść także i inni piraci, a przynajmniej takie odniósł wrażenie, gdy ukradkiem przyglądał się ich ponurym obliczom.
W takich chwilach jak ta, zastanawiał się czy postąpił właściwie wybierając piracki żywot, który nie tylko był usłany wodnistym rumem i trędowatymi dziwkami, ale też niebezpiecznymi przygodami - które lepiej było snuć przed kominkiem niż brać w nich aktywny udział. Powiadają, że wszystko ma swoje dobre i złe strony, ale kariera wilka morskiego (bądź słodkowodnego) z pewnością nie była usłana różami. Częste choroby, nieustanna walka o lepszą pozycję i przede wszystkim perspektywa zawiśnięcia na sznurze - ku uciesze rozradowanej gawiedzi - odstraszały wielu, pomimo że drugą stroną medalu były góry złota i życie, z którego można było czerpać garściami.


Przez kilka godzin wędrowcy z uporem przedzierali się przez podmokłe tereny, po drodze gubiąc się kilka razy, ale prędzej czy później udawało im się trafić na właściwy kierunek. W końcu dotarli na skraj ścieżki, którą wcześniej sobie utorowali długimi maczetami i ciężkimi, skórzanymi butami. Pocieszeni tym faktem ruszyli dalej, przez kilka kolejnych męczących kilometrów, w stronę ukrytego pośród traw okrętu.

Od porośniętych trzciną brzegów Reiku dzieliło ich ledwie kilka mil, gdy zupełnie niespodziewanie natknęli się na ślady stoczonej walki w miejscu, które wcześniej przebyli bez większych trudności. Poza hektolitrami krwi i licznymi szczątkami złamanego oręża lęgnącego na ziemi, piraci znaleźli blisko tuzin strzał - niewątpliwie należących do jakiegoś plemienia orków - wystających z okolicznych drzew. Nieco dalej pod wielkim dębem siedział w pozycji półleżącej ich kompan z Portowej Nierządnicy. Trudno było w to uwierzyć, ale mężczyzna wciąż żył, pomimo że został dosłownie nafaszerowany pociskami.

- Orkowie… - wycharczał, z trudem walcząc o następny oddech - ...zabrali... naszych… - zakrztusił się własną krwią i zaczął kaszleć przez dłuższą chwilę, co przysporzyło mu jeszcze więcej bólu.
- Uciekajcie! Rozłożyli obóz… niedaleko stąd… - dodał, gdy w końcu podano mu wodę i uspokoił swój nierówny oddech.
- Ilu ich było? - spytał Gunter pochylając się nad umierającym. - Ilu naszych wzięli?
- Nas ledwie pięciu, a ich całe mrowie… - odparł, choć każde słowo przychodziło mu z wielkim wysiłkiem.

 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 14-04-2016 o 00:10.
Warlock jest offline  
Stary 03-03-2015, 10:27   #54
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Walka o władzę została rozstrzygnięta, decyzje podjęte.
Czy wszystko zakończyło się tak, jak powinno - tego Gunter nie wiedział. Ale z oczywistych względów uważał, ze należy zmienić klimat. Bez wątpienia ich kariera w Altdorfie się skończyła i będą musieli poszukać sobie nowego źródła dochodu.
A raczej takiego samego źródła, ale w innym miejscu.
Na początku z pewnością bez odpowiednich kontaktów będzie im trudno, ale wszystko było do przezwyciężenia.

Droga powrotna nie wydała się Gunterowi przyjemniejsza, niż wczesniejsza wędrówka. Niby wracali na statek, niby powinno im się iść lżej, niby wszystko ustalili, ale otaczające ich bagna robiły przytłaczające wrażenie. Całkiem jakby każdy skrawek ziemi, każdy krzak czy drzewo wołały "Tu nie wasze miejsce. Uciekajcie, bo zginiecie".
Idziemy, już stąd się wynosimy, chciałoby się rzec, tyle tylko, ze dokoła nie było widać adresata takiej wypowiedzi. Pozostało tylko przyspieszyć, by jak najszybciej wydostać się z niegościnnej okolicy.


O tym, że nowa droga życia może nie być usiana różami świadczył tkwiący pod drzewem truposz - jeden z członków załogi "Nierządnicy".
Nie do końca truposz - jak się po chwili okazało. A relacja, jaka popłynęła z jego ust nie była zbyt optymistyczna.

- Może mu ktoś z was jakoś pomóc? - spytał Gunter.

Sam na medyka się nie nadawał i najwyżej mógłby skrócić cierpienia biedaka. Który i tak sam był sobie winien. Mógł nie uciekać podczas walki z trollami.
Z drugiej strony - gdyby nie uciekinierzy, to teraz ich grupka miałaby na karku całe mrowie orków.
Oczywiście pojęcie "mrowie" było względne, ale strzał wystarczyło na dość spory oddziałek.

- Pójdziemy sprawdzić? Tak ostrożnie? - Spojrzał na kompanów. - W razie czego mamy bomby. Cztery, jeśli dobrze pamiętam. Nie wykorzystaliśmy ich wcześniej, to może posłużą w dobrej sprawie.
 
Kerm jest offline  
Stary 04-03-2015, 00:01   #55
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Wyprawa na bagna skończyła się całkowitą klapą. Przynajmniej jeśli idzie o misję, jaką wyznaczył były kapitan. Sojusz dwóch band, jeśli naturalnie jakikolwiek miał miejsce na tych cuchnących bagnach zakończył się pewnie sukcesem. No ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Po pierwsze nie był to już problem żadnego z piratów Portowej Nierządnicy. Po drugie Mathias awansował na bosmana. Z tego akurat nie był aż tak bardzo zadowolony, ale przynajmniej dalej był też sternikiem. Za to trzeci powód, czyli ponad trzykrotne powiększenie zawartości sakiewki oraz cholernie drogi pierścień tkwiący w kieszeni i to zyskane bez udziału w walce... Tak z tego akurat Szrama był bardzo zadowolony. Mógł się później pojawić przy tym drobny problem, ale raczej nic czego nie dało się rozwiązać odpowiednią ilością alkoholu.

Dobry humor sternika-bosmana szybko jednak zepsuł widok pobojowiska po walce. Jakby smrodu, mroku, deszczu i trolli było za mało, to na deser jeszcze orkowie. I się zanosiło, że to dość spora grupa. Co do pomocy biednym piratom Shiffmann nie miał najmniejszych wątpliwości.

– Temu pomóc umiem tylko w jeden sposób. – rzucił, patrząc na rannego pirata. Jaki to był sposób, nie trudno było się domyślić. – A reszta ma pecha. Nas niewiele więcej niż ich i to w dodatku w złej formie. A bomby przydadzą się nie dziś to kiedy indziej. Lepiej obejść obozowisko i spieprzać stąd, póki jeszcze jest nas tylu, byśmy mogli Nierządnicą płynąć.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
Stary 06-03-2015, 20:39   #56
 
Fyrskar's Avatar
 
Reputacja: 1 Fyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputacjęFyrskar ma wspaniałą reputację
Na wieść o pobliskiej bandzie zielonoskórych, Bazrakowi pozostało ino zakląć plugawie i kopnąć pobliski, spróchniały pień, który to skruszył się z przyprawiającym o mdłości mlaśnięciem. Robaki czym prędzej zniknęły z oczu krasnoluda, pozostawiając po sobie jedynie nieprzyjemne wspomnienie. Natura brodacza nakazywała mu ruszyć za orkami, nie był jednak bezrozumnym nerwusem.

- Obejdźmy obozowisko zieleńców. - rzekł do Rolfa. - Tylko sobie biedy napytamy. Nie mamy tam czego szukać, prócz guza może. Te tchórzliwe świnie, ci parobcy w gównie umazani, co to uciekli przed trollowym problemem nie warci są miana członka naszej załogi i winniśmy zostawić ich własnemu losowi.

Przyjrzał się rannemu.

- Na dezercję i tchórzostwo jest tylko jedno remedium, jeden tylko skuteczny lek. - warknął, zdecydowawszy wyładować swój gniew na nieszczęsnym marynarzu, zwijającym się w paroksyzmach bólu u jego stóp. - Śmierć.

Zamachnął się młotem i wycelował prosto w umazany błotem czerep marynarza, pozwalając opaść bijakowi, wielkiemu jak bochen chleba naszego powszedniego.
 
Fyrskar jest offline  
Stary 09-03-2015, 19:51   #57
 
Proxy's Avatar
 
Reputacja: 1 Proxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputacjęProxy ma wspaniałą reputację
Strażnica, Slumsy Reikerbahn, Altdorf
6-ty Pflugzeit
Południe

Hildigrim - w już o wiele lepszym humorze - podążał obślizgłymi ulicami slumsów Reikerbahn. Powodem tego zadowolenia, był nowy plan, na który wpadł podczas ponownej wizyty u cyrulika. Być może niektórzy ludzie jego pokroju, mogliby potępić go za takie upodlenie i powołać się na przestępczy kodeks. Jednak on zbyt dobrze wiedział, ze żadne reguły w jego fachu nie istnieją, a tępy ból żeber przysłaniał wstyd.

Dotarłszy pod drzwi siedziby straży, uśmiechnął się do siebie. Jeżeli nie on zemści się na tamtych szumowinach, to wyręczą go w tym stróżowie prawa. W końcu do czegoś mogą się przydać.

Natarczywie zaczął pukać… i pukać… I pukać. Trwało to dość długo, niż można było się spodziewać. Brak reakcji ze strony straży był nieco dziwny. W końcu mieli być na posterunku i “pilnować porządku”. Ładny to porządek jak w środku żywej duszy nie było! Jeśli pukanie zawiodło, następnym i naturalnym krokiem było prostolinijne wejście do środka. Spojrzenie na klamkę, wyciągnięcie ręki i puf! Drzwi otworzyły się same, a powodem tego był stojący za nimi blond młodziak z kozią bródką. Strażnik? A od kiedy strażnicy chodzili w białych luźnych koszulach zamiast broni, pancerza i odpowiednich odznaczeń? Nie dość, że HIldigrima przywitano z nietaktownym opóźnieniem to jeszcze wysłano osobę niereprezentantywną, zakłopotaną i niepewną siebie.

- Ty… Nie… Nie jesteś… - odpowiedział jakby sam do siebie kręcąc niepewnie dłonią w powietrzu - O co chodzi? - dopytał w między czasie szybko rzuciwszy ponurym wzrokiem w głąb budynku.

Mocno zdezorientowany niziołek przyglądał się mężczyźnie przez kilka chwil. On wcale nie przypominał strażnika i ale… coś był zdecydowanie nie tak. Przechylił głowę na bok, starając się dojrzeć wnętrze pokoju.
- Emmm… Przepraszam, chciałem zgłosić doniesienie… - rzekł niepewnie.

- Do-nie-sie-nie…? - powtórzył pod nosem w zastanowieniu młodziak. Pokręcił dolną szczęką i pogładził się po koziej bródce, starając się rozwikłać zadanie, z którym musiał sobie jakoś poradzić. - Wchodź - odrzekł ustępując miejsca.

Tak więc nie było na co zwlekać. Należało rozpocząć swoją pierwszą w życiu wizytę w gnieździe os marudzących na wszystko i wtryniających się w poważne interesy poważnych osobistości. Wnętrze było… Znajome! Był tu kiedyś, ale nie za czasów gdy budynek był zajęty przez straż. HIldigrim pamiętał ten hol i te wielkie szerokie schody na samym środku od połowy prowadzące w dwie strony na piętro. Na tym zapchlonym i śmierdzącym padole witały jak prawdziwa rezydencja. Do kogo należała wcześniej? Tego jeszcze nie mógł sobie przypomnieć, ale możliwe, że była “bezpańska” i to był powód jej zajęcia.



Nie mniej teraz budynek był… Bardziej wypełniony i żywy niż dopieszczony i zadbany. Plac manewrowy “ciężko pracujących” “ludzi idei” starających się służyć “ku dobru społeczeństwa”. Pieczara darmozjadów była lekko zawalona. Hol po lewej stronie był zajęty przez parę skrzyń i blatów zakrytymi w większości papierami. Za nimi pojedyncze drzwi do kolejnych części budynku. Na środku charakterystyczne szerokie schody prowadzące na piętro. W lewej części dwie pary drzwi do kolejnych sekcji i… Stoliki zawalone siedzącymi strażnikami grającymi w karty. Wyszło na to, że brak odpowiedzi musiał mieć inną przyczynę niż brak żywego ducha w środku, jak niziołek zakładał na początku. Partia “na pieniądze” zatrzymała się na chwilę. Wszystkie twarze zwróciły się ku dwójce przy drzwiach frontowych. Rozmowy, które z zewnątrz były zagłuszane gwarem miasta, ucichły na co młodziak zestresował się jeszcze bardziej.

- Chwilę - dorzucił wprowadzając potencjalnego świadka parę kroków głębiej.

Następnie podbiegł żwawo do pierwszego stopnia schodów, by podnieść poskładaną… Pościel? Poszewki? Ręczniki? Czymkolwiek była ta poskładana w kostkę kupka, osoba młodzieńca stała się jasna gdy pognał schodami na piętro. Był świeżakiem, rekrutem, którego starzy wyjadacze celowo olewali zostawiając go z problemem, by się chłopak zahartował w boju… Bycia chłopcem na posyłki. Zbieranina strażników milczała nadal i gapiła się swoimi traktującymi z góry spojrzeniami. Grupa była dość mieszana wiekiem a nawet i płcią. Dwie kobiety sądząc po ubiorze były kucharkami, albo innymi kurami domowymi. Reszta chłopa była w połowie ubrana w pancerze, w połowie jeszcze na “cywila”. Bronie były przypięte do pasów. Miał ją każdy, którego niziołek mógł w ten sposób dojrzeć. Na stole karty, monety różnych wartości i pomniejsze fanty, lecz… Co zaskakujące - brak alkoholu. Wniosek: klepali biedę, albo mieli zakaz. Spostrzegawczość i wnikliwość HIldigrima podpowiedziały, że dla dziewięciu osób brakuje stołków. Nie mogła więc to być ich główna kantyna a jedynie miejsce… Gdzie czekali na rozkazy pełniąc cały czas służbę? Może właśnie dla tego frekwencja kufli wynosiła zero. Jedna wizyta, jedno spojrzenie, a ile ciekawych informacji!



Hildigrim przez cały czas zastanawiał się, kiedy ostatnim razem tu był. Obrabiał to miejsce, czy może załatwiał tu interesy dla gangu? Nie potrafił sobie przypomnieć, a nieprzyjemne spojrzenia strażników nie pomagały mu w tym. Teraz w końcu zrozumiał, dlaczego w czasie wszystkich napadów i rabunków, ani razu nie został złapany. W obecnej sytuacji niestety było mu to mocno nie na rękę, dlatego zaczął się zastanawiać nad sensem tej wizyty. Jednak pragnienie zemsty na załodze Portowej Nierządnicy, zbyt silne, by mógł się teraz poddać.

- Możemy to załatwić szybko? – zwrócił się do rekruta, jednak mówił na tyle głośno, by reszta mogła go usłyszeć. – To sprawa niecierpiąca zwłoki i myślę, że twoi szefowie ucieszą się na wieści, o pobycie kapitana Dashauera.

Mimo szczerych chęci realizowania się w roli przykładnego obywatela, pytania rozeszły się w powietrzu bez żadnego echa ni krzty odpowiedzi. Sprężyste podskakiwanie młodziaka najwidoczniej zagłuszyło wszystko, bądź nacisk sytuacji nie pozwolił mu objąć swoją percepcją wszystkiego, co było do niego adresowane. Niziołek był zmuszony stać jak kołek do jego powrotu. Z całego czekania dobrą sprawą była utrata całkowitej uwagi przez grupę grających. Rozmowy, śmiechy i wyzwiska utrzymywały się na jednolitym, czasem przy dużych obstawieniach mocno zawyżonym, poziomie hałasu. Po pięciu minutach na dół zbiegł ten sam blond młodzieniec z kozią bródką, i nieco pobudzony wyzwaniem załatwiania wielu rzeczy na raz, odezwał się.

- Pani kapitan z oficerami jest na rannym patrolu - puścił nerwowe spojrzenie w kierunku grających, niestety nie otrzymał pomocy, której potrzebował - Wrócą za pół godziny. Trzeba czekać.

Nie mogłeś mi tego powiedzieć od razu – pomyślał z irytacją Hildigrim. Załatwianie spraw ze zbirami zazwyczaj przebiegało sprawniej, niż ta błazenada. Jednak dla własnego bezpieczeństwa, Niziołek wolał nie ryzykować awantury. Nie po to tu w końcu przyszedł.

- Niech stracę… Gdzie mogę poczekać? – zwrócił się do młodziaka ze znużonym tonem.

- Pobiegłem, szukałem, taką dostałem odpowiedź. Pół godziny - podsumował po raz drugi. Następnie na wskazanie miejsca spojrzał się ze zmieszaniem na zajęte stołki przez grających i pogładził się po koziej bródce. - Tutaj - odrzucił przeskakując do skrzyń i blatów po lewej stronie holu wyciągając mały zydelek. Postawił go na boku specjalnie dla gościa.

Jakaż wspaniałomyślność i umiejętne rozwiązywanie problemów wstąpiło w straż! Zajęli wszystkie stoliki, jak się okazuje dla petentów, i wnet są w stanie rozwiązać ten problem jakimś obsmarkanym kawałkiem drewna. I jeszcze każą czekać! Na wygody nie można było narzekać. Kolejny raz karli wzrost przyniósł coś pozytywnego - dupa się zmieściła. Bolączką byłoby gdyby siedział na nim zadem pełnowymiarowego człowieka, a co dopiero krasnoluda. Lekko podkrzywione nogi, czy nierówność desek dodała nieco atrakcyjności w czekaniu i nasłuchiwaniu. Młodziak zasiadł za jednym z blatów po lewej stronie holu i bazgrał piórem cały czas po kolejnych arkuszach pergaminu. Większe wychylenie łba pozwoliłoby zerknąć cóż tam wyrabiał. W tym czasie gra w karty kręciła się pełnym zamachem koła a Reikspiel niziołka został wzbogacany o dodatkowe, egzotyczne i branżowe, przezwiska jakimi raczyli się strażnicy. Tak też minęło obiecane pół godziny.

Mogłoby się zdawać, że każda minuta w tym pomieszczeniu ciągnie się w nieskończoność. Hildigrim nie był przyzwyczajony do takiej bezczynności. Nawet rozmowy – jeśli tak można by je nazwać – strażników przestały go ciekawić w ciągu kilki chwil. Niestety, w żaden sposób nie mógł uciszyć owej hałastry, dlatego jego irytacja zaczęła sięgać zenitu.
Mocno zniecierpliwiony i znudzony, w końcu zaczął zastanawiać się, co tak pilnie zapisuje rekrut. Nachylił się delikatnie, by przyjrzeć się papierzyskom bliżej. Nie mogąc wciąż nic dostrzec, nachylił się nieco bardziej aż w końcu dostrzegł coś. Były to… Przepisywane listy gończe. No tak, bo cóż mogło się robić w siedzibie straży jak nie produkować listów gończych? Niestety zbiór nierozszyfrowalnych kresek był całkowitą tajemnicą, acz jeden szczegół był w stanie przynajmniej oszacować. Pi razy drzwi coś co wyglądało jak “200” musiało oznaczać nagrodę za dorwanie delikwenta. Wyglądało na sporą. Niestety tyle mógł wywnioskować, gdyż żaden z listów nie miał jeszcze przerysowanej podobizny. Sam tekst przepisany przez młodziaka potrzebował jeszcze uzupełnienia wizerunku i był gotowy do przebijania po całym Reikerbahn. Ciekawość niestety nie umknęła blondaskowi z kozią bródką. Podniósł głowę, przerywając przepisywanie, spojrzał na niziołka.

- Trzeba czekać, lada moment wrócą - wyprzedził pytanie podając od razu odpowiedź jednocześnie interpretując ciekawość HIldigrima jako dociekliwość sytuacji po wyznaczonym czasie.

Niziołek westchnął i rozłożył się ponownie na zydlu. Z nudów zaczął rozglądać się po pokoju, w celu wyłapania jakichś cennych znalezisk. Kto wie, może kiedyś przyjdzie dzień by obrobić i ten budynek. Wygodnie byłoby później zwalić całą winę na Szczury. Może straż potrzebuje po prostu większej motywacji do działania? A przecież nic tak bardzo nie motywuje jak zemsta. A przecież nic nie działa na wyobraźnie jak nuda… Przeokrutna nuda i monotonia. To, co działo się w holu mogło zaliczać się do całkowitej stagnacji z ewentualną wymianą dwóch osób przy kartach. Jedna odeszła, wchodząc schodami do góry a jeszcze inna zeszła z piętra schodami na dół. Najprawdopodobniej jeden ze strażników przegrał wszystko, co mógł, poskarżył się koledze a ten stwierdził, że swoją grą odzyska jego stracone fundusze i kosztowną jak na jego kieszeń klamrę od pasa. Młodziak skrupulatnie kopiował listy gończe od czasu do czasu szemrając coś w złości ponawiając przepisywanie na nowym arkuszu. Sam hol, bardzo interesujący z początku, po takim czasie wydawał się całkowicie przeciętny i totalnie nie zawierający żadnych ciekawych informacji.

“Wymiary stąd-dotąd. Ileś tam schodów. Kupa śmieci. Zaraz się powieszę dla rozrywki”

W ten sposób minęło kolejne… Pół godziny! Razem już godzinę odparzał dupsko na kawałku zastępczego drewna! Było to skandaliczne! HIldigrim poirytowany i w złości wstał na baczność, chcąc słownie wywalczyć swoje, jak planował na początku. Niedość, że obywatel przychodzi do “władzy” z ważnymi wieściami, dla jego, ich i dobra ogółu, to musi poniżyć własną godność do pozycji popychadła z którym nikt nie ma ochoty rozmawiać. Tak być nie może! Niziołek już nabrał pary w płucach gdy usłyszał skromny gwizd jednego z grających w karty. Z początku miał wrażenie, że cała grupa tylko czekała na jakąkolwiek reakcję by sprać mu gębę i wsadzić za kraty. W ten sposób się zawahał, oglądając jak ze stołu błyskiem znika wszystko. Parę pociągnięć rękawów a na blatach pozostawały tylko kandelabry, czy świece postawione sucho na drewnie. Pieniądze wróciły do swoich właścicieli, fanty powpadały do kieszeni. Wszyscy wstali jednocześnie z otwarciem drzwi frontowych do których wpadła druga taka sama w liczebności hałastra. Karciani strażnicy doskoczyli do nowo przybyłych i wymieszali się w sposób, w który ciężko już było odróżnić nowych od starych. Lekko zawrzało a ul zaczął bzyczeć. Do środka wprowadzono piątkę skutych gęsiego jegomości, sądząc po ubiorze marynarzy. W trzyosobowej uzbrojonej eskorcie poprowadzono ich bezpośrednio do drzwi pod schodami w prawej części holu. Kolejni strażnicy zaczęli wnosić skrzynie do drzwi obok. Młodziak mimo starań musiał przerwać swoją żmudną pracę z braku odpowiedniego spokoju i skupienia. Nerwowym wzrokiem obserwował, mając ochotę pozabijać całą tę gromadę zbyt głośnych strażników i dopełnić swojego przeznaczenia wypisanego na całym stosie listów gończych. W końcu do budynku wszedł postawny i zarośnięty kawał chłopa. Znacznie wyróżniający się swoim ubiorem od reszty strażników. Na jego widok młodziak wyskoczył ze skrzyni, na której przyszło mu siedzieć, bo swój zydelek oddał niziołkowi, ku tej personie i zaczął do niej mówić. W gwarze nie było szans usłyszenia jego słów, ale musiał przekazać coś istotnego gdyż pierwotna droga jegomościa dorobiła się poprawek, które włączały pozycję HIldigrima. Postawny facet stanął już w samotności, gdyż blondasek został ożeniony z nowym zadaniem targania skrzyń. Nie odezwał się, lecz patrzył krytycznym wzrokiem. Ruch należał do niziołka.



Nowo przybyły jegomość zaimponował Hildigrimowi. Wyglądem i postawą w znaczącym stopniu wyróżniał się od tamtych obiboków. Nie mógł być to kapitan rzecz jasna, gdyż ze słów młodziaka wynikało, że była nim kobieta. Jednak „olbrzym” – w mniemaniu niziołka – musiał należeć do jej świty. “Prawdopodobnie oficer” – pomyślał.

Przez nadmiar irytacji nagromadzonej w ciągu minionej godziny, Hildigrimowi przyszło do głowy, by wydać tą leniwą i skorumpowaną hałastrę. Jednak szybko się zreflektował, gdyż stwierdził, że ich postawa w większym stopniu działa na korzyść jego i reszty bandy. Zamiast tego, wyprostował się dumnie, starając się, w choć najmniejszym stopniu zniwelować różnicę wzrostu między nimi i wyciągnął w kierunku jegomościa rękę, chcąc powitać go odpowiednio.

- Lotho Hillocks – przedstawił się zmyślonym imieniem. – Przyszedłem tu zgłosić doniesienie w sprawie ściganego listem gończym kapitana Dashauera. Tak się składa, że wiem gdzie przebywa, a w zasadzie gdzie jego statek będzie przebywać za kilka dni. Jest z nim również Bazrak Bolgan, także widniejący na plakatach poszukiwanych i oczywiście cała reszta jego parszywej załogi. Najwyższy czas by te zakały w końcu zawisły na stryczku i przestały zatruwać życie uczciwym obywatelom Imperium.

Jegomość przyglądał się petentowi ale zamiast odpowiedzieć na wyciągnięcie ręki jego gest przywitania… ograniczył się do otwarcia swojej ciężkiej rękawicy, spojrzenia na jej wewnętrzną stronę i przetarcia palcami przyklejonego pyłu. Dodatkowo, z uwagi na jego rozbujały zarost, ciężko było wybadać jego reakcję na podstawie mimiki.

- Dashauer… Znowu... - powtórzył sobie pod nosem przeciskając ciężko powietrze przez swoje nozdrza. Obrócił się na chwilę w jedną stronę w kierunku pracujących mrówek, a następnie w drugą, wyraźnie chcąc znaleźć kogoś w tłumie - Chwile - odezwał się stanowczym niskim i męskim głosem z poważnym doświadczeniem życiowym.

Zmierzył jeszcze wzrokiem pana “Hillocksa” i paroma krokami wmieszać się w tłum, przeprawiając się na drugą stronę potoku robotnic. Tam wzrok ledwie dolatywał. Tak już było, że liliput wśród wielkoludów miał czasem gorzej. Nie mniej, od czasu do czasu przekradały się urywki a ich podsumowanie wskazywało, że postawny jegomość rozmówił się z kolejną osobą. Kobietą. Dojrzałą i poważną nawet jak na swój wiek. Ta, słuchając mężczyzny z uwagą patrzyła w kierunku Hildigrima. Nie trwało to długo, gdyż przekazanie informacji zaraz się skończyło. Kobieta spomiędzy rzeki mrówek wyłoniła się niczym… wilk, chciało by się rzec, acz zachowując precyzję, jej styczność z wilkiem ograniczała się tylko do wilczego futra, które miała podwieszone na plecach. Jej parę kolejnych kroków schodami w górę zaprezentowało elementy pooznaczanego pancerza oraz broń… Dużą… Wielką, na prawdę wielką… Ale to niesamowicie wielką… Kuszę... ~Pieprzyć to!~ ...Balistę! Monstrum było nieco większe od samego niziołka, ale na szczęście, i dzięki woli Sigmara, nie była naciągnięta. Zastanawiające było to, czy kobieta polowała nią na niedźwiedzie wielkości dwuosobowego łoża, czy pewien element maszyny oblężniczej nie pasował jej gustowi i postanowiła go rozmontować. Zgodnie z wyglądem narzędzie mordu było na tyle ciężkie, że noszenie go w dłoni wymagałoby z byt dużego wysiłku. To jednocześnie było odpowiedzią na naprężone ramię kobiety dźwigające ciężar próbujący wysmyknąć się przeplatanej dźwigni. Pani kapitan. Nie było co do tego żadnych wątpliwości.



- Proszę za mną - odezwał się nagle z boku głos niepewnego siebie blondaska z kozią bródką, wskazując drzwi po lewej stronie holu. Krótkie spojrzenie na młodziaka sprawiło, że pani kapitan zniknęła już w drzwiach na piętrze.

Jeżeli poprzedni mężczyzna zrobił na Hildigrime wrażenie, to ta kobieta wręcz go oszołomiła. Wiedział już, dlaczego strażnicy woleli udawać niewiniątka i zrezygnować z alkoholu. Sam na jej widok zapragnął znaleźć się na drugim końcu Imperium, a i tam bałby się, że mogłaby go wytropić. Jednak to nie był czas na zmartwienia. Przynajmniej na razie. Miał do dopełnienia zemstę, a to w tej chwili przewyższało uczucie strachu.
Ruszył za młodziakiem, a gdy zbliżył się do niego dostatecznie blisko zagaił niezbyt głośno.
- To wasza pani kapitan? Robi wrażenie…

Dwójka zagłębiła się w budynek po lewej stronie holu. Były tam korytarze różnej długości a szerokości przynajmniej na trzech stojących obok siebie chłopa. Pierwszy, niezbyt długi, długości mniej więcej średniej wielkości pokoju. Był tylko przejściem. Jego jedyne zadanie kończyło się, gdy wpadał prostopadle do drugiego znacznie dłuższego korytarza. Tam droga rozwidlała się na część lewą, z jednymi drzwiami oraz część prawą, z pięcioma drzwiami. Czwarte były otwarte i wyglądało na to, że ktoś już tam jest. Na przeciwko drzwi znajdywały się okna, przez co przez większość dnia świecie nie były potrzebne.

Młodziak nerwowo i niechętnie zaśmiał się chwilę pod nosem. Prowadząc zatrzymał się na rozwidleniu komentując:

- Nie tylko wrażenie, o nie - pochylił lekko głowę schodząc z tonu - Jeszcze nie było takiego statku, coby kontrabanda przeszła nie zauważona. Przed nią to się nic nie ukryje. O nie, nie ma szans - odwrócił się i prowadził dalej. Zatrzymał się przy trzecich drzwiach - Tu bez broni. Muszę się upewnić - dopowiedział niechętnie z mniejszą pewnością siebie.

Między wierszami Hildigrim wyłapał pewną nieścisłość. Mianowicie został gównianie poinformowany o powodzie nieobecności pani kapitan z przed godziny. Nie była na żadnym patrolu a w dokach, na odprawie celnej jakiegoś statku. Łączyłoby to piątkę pojmanych i całe masy noszonych skrzyń.

- Liczę, że dostane wszystko z powrotem, kiedy już skończymy… – powiedział Hildigrim wyciągając zza pasa garłacz, pałkę i procę. Położył je na rękach młodziaka, po czym wzdrygnął się, a następnie sięgnął do prawego buta, z którego wyciągnął ukryty sztylet. Wręczając go młodzikowi, uśmiechnął się i rzekł rozbawiony. - Slumsy ostatnimi czasy nie są zbyt bezpieczne, dlatego osoba moich gabarytów musi się nieco bardziej zabezpieczać.

Nie zamierzał szmuglować broni. Bo jaki sens by to niby miało? Każdy w tym budynku mógłby go spokojnie rozłożyć gołymi pięściami. Nawet z armatą niewiele by wskórał w starciu z wielką kuszą Pani Kapitan. Nie. Tu musiał działać najuczciwiej jak tylko mógł.

Młodziak uważnie i z lekką ciekawością przyglądał miejscom, w które Hildigrim powtykał coś ostrego. Najprawdopodobniej sztyletu ukrytego w bucie nie odnalazłby a powierzone mu zadanie spalił w przedbiegach. Nie mniej przyjął oręż od niziołka, odłożył i jeszcze dla odbębnienia formalności z rozkazu przebadał rękoma całą posturę. Tors, ręce, nogi, oraz świeżo nauczone cholewki butów. Nie znalazł nic dodatkowego.

- Wracając do poprzedniego tematu. Pani Kapitan zawsze podczas patroli przeczesuje statki w porcie? Naprawdę dziwi mnie, że z jej gorliwością nie ujęła jeszcze tego przeklętego Dashauera.

- Yrm… - pomyślał przez chwilę młodziak - Część statków podlega kontroli celnej, ale nie wszystkie… Chyba… Sam jeszcze na żadnej nie byłem. Od miesiąca tu jestem i tyle spraw na głowie, że ta wydaje się najmniej istotna… - skomentował i otworzył drzwi do pokoju zapraszając do środka.
Biuro pani Kapitan, Strażnica, Slumsy Reikerbahn, Altdorf
6-ty Pflugzeit
Południe

Stół, krzesła po dwóch stronach, kryte szafy pod ścianami i inne szafki czy półki wypełnione papierami, wielkość zgadzająca się z długością korytarzy. W sumie to rzygać się chciało już tymi pomieszczeniami. Niziołek poświęcił tyle czasu a dalej nie załatwił rzeczy najważniejszych. Przynajmniej wskazane przez młodziaka krzesło było wyjątkowo tylko dla niego. Mógł się rozsiąść jak tylko chciał. Z jednego krzesełka na drugie - mówi się trudno. Blondas z kozią bródką do jednej z półek i zaczął przygotowywać pergamin z użytecznym do pisania piórem *

Hildigrim skomentował wystrój pomieszczenia przeciągłym westchnięciem. Zapewne znów przyjdzie mu tu czekać nie wiadomo ile, zanim zjawi się ktoś kompetentny. Rozsiadł się na krześle najwygodniej jak to było możliwe, po czym oparł łokcie o blat stołu, a głowę położył na nadgarstkach i ze znudzeniem zaczął rozglądać się po pomieszczeniu. Po krótkiej chwili z baraku innego zajęcia zwrócił się do młodziaka.

- Stało się coś ostatnio, że taką wagę przywiązujecie do tych kontroli celnych?

- Czy stało się… Nic w prawdzie nie musi się stać, by statek przeszedł kontrolę celną. Po prostu się kwalifikuje, bądź nie. Czy stało się… - młodziak zamilknął na chwilę w celu zebrania większego skupienia podczas przelewania tuszu w celu uzupełniania kałamarza - Choć przyznam, że od paru dni jest większy ruch. Ale powodu już nie pamiętam… Z dwa tygodnie temu była o nim mowa… Jak mówiłem, za dużo na głowie, by przejmować się mniej istotnymi sprawami.

Na stole wylądowało parę arkuszy papieru, kałamarz z piórem oraz dla zasady świeca. Baczne podsumowanie listy przedmiotów, które trzeba było zapewnić osobie przełożonej przeprowadzającej przesłuchanie, skończyło się gdy blondas z kozią bródką spojrzał na stertę nieuporządkowanych papierów. Doznał chwilowego zawału serca, jakby jedno z zadań które miał wykonać zostało przez niego przeoczone. Rzucił się więc na nie, pozostawiając niziołka raz jeszcze bezrobotnego na nieznaną porcję czasu. Rozmowa nie rozwinęła się w danym temacie, bądź w jakimkolwiek innym. pozostało tylko przyglądać się temu, czym można. Mijały chwilę, stosiki papierów rozchodziły się do swoich docelowych miejsc. Za drzwiami było słychać kroki w tę i wewtę. Jakieś rozmowy i inne szmery. W pięć minut pomieszczenie papierów zostało poukładane niemal na błysk, niestety przed samą końcówką drzwi gwałtownie otworzyły się i do środka wkroczyła sama pani kapitan. Młodziak ze zdenerwowaniem prawie podskoczył w miejscu i jeszcze większą wagę przykładając do zadania zajął się sobą.

Pani kapitan pojawiła się na szczęście bez żadnego osprzętowania. Ani jej balisty, ani wilczego futra, czy elementów zbroi. W sumie wyglądała już jak dojrzała babka, która na oko Hildigrima mogła by urodzić i odchować z pięć dzieciaków. Wysokie buty, czerwone obcisłe leginsy i skórzany kaftan.

Po spojrzeniu na blat stołu jej kroki skierowały się do jednej z półek. Wyciągając podstawkę pod ustawione na niej księgi, spojrzała się na niziołka.

- Imię? - zaczęła natychmiast.

Spojrzenie przerzuciła od razu na drzwi, które niestety nie zatrzasnęły się za pierwszym razem. Musiała więc wrócić się i je domknąć.

- Ludo Hillocks - opowiedział dosyć niepewnie.

- Nie twoje gamoniu. Tego, którego chcesz zgłosić. - odrzuciła przeciągle bez większej werwy. Sama stanęła już przy swoim krześle siadając. Pergamin chwyciła w ręce i dopasowała do podstawki księgi.

- Dashauer… - poprawił się natychmiast. - I kilku innych z jego załogi.

Wzrok pani kapitan zawisł na niziołku na dość długą chwilę. Wpatrywała się w niego jakby chciała się upewnić, czy nie jest to pomyłka… Hildigrim widział na brzegach jej twarzy mieniącą się nie wytartą wodę od przemywania twarzy. Jej oczy, choć nie tylko one, zdradzały zmęczenie.

- W takim razie wróćmy do ciebie = podsumowała początkowy plan przesłuchania. Oparła się o swoje krzesło, uniosła podstawkę z pergaminem i zarzuciła swoje ciężkie buciory na blat. - Od kiedy jesteś w Reikerbahn? - zadała pytanie sięgając po pióro, maczając je wcześniej w atramencie.

- Całe życie. Urodziłem się tu. - odpowiedział a pani kapitan zaczęła notować tylko dla siebie znane rzeczy.

- Ile lat i czym się zajmujesz? Pracodawca?

- Bezrobotny. Od kiedy ten przeklęty korsarz ograbił i rozwalił łajbę na której pracowałem… Dzięki Bogu, że byliśmy wtedy blisko brzegu i udało mi się dopłynąć - opowiedział, wymyślając na poczekaniu historię, lecz przesłuchująca nie zadała kolejnego pytania a wpatrywała się dalej.

- Możemy w końcu przejść do rzeczy? Interesuje Panią zapewne Dashauer, a nie ja… - powiedział, nachylając się w napięciu nad stołem. Zaczął się również zastanawiać, jakie imię podał przy spotkaniu z oficerem.

- Ja tu kur*a zadaje pytania, nie ty - odrzuciła twardo i z nieco większą energią - Ile lat i jaki był twój ostatni pracodawca, do kur*y nędzy?

- Rok na łajbie niejakiego Winkela - opowiedział nie ukrywając oburzenia

- Czy ja kur*a rozmawiam z pięcio mesięcznym dzieckiem? Ile masz lat?

- Dwadzieścia osiem - odparł, powstrzymując nasuwającą mu się uwagę na temat dokładności jej pytań.

- Bardzo, kur*a jego mać, dziękuję - dorzuciła z wciąż narastającą energią i agresją - A teraz możesz opowiedzieć, czym chciałeś się podzielić - dodała pierwotnym spokojnym tonem, maczając pióro w atramencie i zapisując kolejne rzeczy.

Hildigrim westchnął przeciągle. Nie mógł uwierzyć w to, ile musiał się namęczyć by w końcu przejść do sedna jego wizyty.
-Dashauer… Chcę zobaczyć go w końcu ze sznurem na szyi. Wiem gdzie zazwyczaj znajduje się jego statek. Obecnie gdzieś wypłynęli, ale zapewne wrócą pod wieczór.

- Mój dalej…

Niziołek za znużenia przetarł twarz dłonią. Już krótka wymiana zdań z młodziakiem zdawała się przyjemniejsza, niż konwersacja z „tą babą” – jak zaczął nazywać ją w swojej głowie. Odezwał się ponownie, mówiąc nieco spokojniej i wolniej.

- Chciałbym pokazać wam miejsce, gdzie zazwyczaj cumuje swój statek-karczmę, zwaną również Portową Nierządnicą. Poczekać, aż wrócą z zapewne kolejnych łowów. A następnie wystawić wam go i jego parszywą załogę. Wystarczy?

Pani kapitan z uwagą przysłuchiwała się i analizowała swoje zaplecze, by wyciągnąć z przesłuchania trochę pożytku.

- Niestety obawiam się, że w ciągu trzech dni nie będę w stanie nic sensownego zorganizować… Ale… Jeśli jesteś w stanie pokazać to miejsce na mapie, mogę przekazać informacje flocie.

- Trzy dni? Wiecie ile statków w tym czasie może zostać ograbionych? Myślałem, że złapanie tej bandy korsarzy to jest sprawą najwyższej wagi. No, ale niech będzie. Pokaż mi tą mapę. Zazwyczaj przebywają w tym samym miejscu, bo nie chcą by klientela musiała za każdym razem ich szukać. Gdy siedzą w porcie, statek robi za karczmę. Ot ich cała przykrywka - rzekł zrezygnowany niziołek.

Nie miał siły na awanturowanie się, czy wytykanie niedorozwoju straży miejskiej. Wiedział, że skończyłoby się to zapewne ponownym atakiem złości Pani Kapitan, a to nie doprowadziłoby do niczego. Mógł się jednak domyślać, jak szybko rozniosą się plotki o planowanym pojmaniu kapitana i jak równie szybko zniknie on wraz z całą załogą.

- Podaj mapę - zwróciła się do młodziaka, na co ten zmienił swoje miejsce i zaczął grzebać w jej poszukiwaniu - Jesteś w budynku straży celnej. Nie floty imperialnej. Też kolejną osobą, która ma coś do powiedzenia na Dashauera… Jeśli twoje informacje się potwierdzą, wypłacimy tobie dwadzieścia sztuk złota. A wypłacać nie będę ja, tylko ktoś inny. Dlatego te pytania na początku.

Fragment mapy wylądował na stole. Pani kapitan ściągnęła buciory z blatu, przyglądając się kawałkowi zamalowanego pergaminu. Odwróciła go do niziołka i spojrzała na niego.

- Gdzie jego dziupla?

Hildigrim przyjrzał się z uwagą mapie, po czym wskazał miejsce, które przez ostatnie miesiące tak często odwiedzał. Szczerze zastanawiał się, czy uda się im przymknąć Dashauera i jego załogę, nim oni dopadną jego. Pocieszał go jednak fakt, że bez względu na wszystko Szczury stracą spore źródło dochodów. A to z pewnością wykorzystają inne gangi panoszące się po slumsach. W tym Nakrapiane Sowy.

- To chyba wszystko w czym mogłem pomóc. Kiedy już przymkniecie tę korsarską zgraję, mam się zgłosić tutaj po odbiór nagrody?

Oczy kobiety zwężyły się wpatrując we wskazane miejsce - Dziękuję, możesz już iść - odezwała się… ale podniosła głowę do młodziaka. Ten, słysząc to, zwinął interes i zniknął za drzwiami. Minęło parę długich chwil niepewności by cisza została złamana - Wyglądasz na pewnego siebie co do tego miejsca… Skąd o nim wiesz?

- Dla chcącego nic trudnego – odparł swobodnie. - Mówiłem, że miałem z nim już wcześniej kontakt, a dla urodzonego w slumsach nie jest problemem znalezienie tu jakiejś łodzi. Popytać tu, podsłuchać tam… Oczywiście zmarnowałem na to kilka tygodni, a dwa razy omal nie przypłaciłem za to życiem, ale w końcu mi się udało.

- Nie rozumiem jednego… Ktoś podpływa pod łódź Winkela, zatapia ją. Normalnie każdy miałby w dupie i poszedł pracować do innego jeśli biznes się rozpadł… Ale nie ty. Wolałeś poświęcić kilka tygodni, niemal zginąć dwa razy, by dorwać skurczybyka… Po co? Czemu tobie na nim tak bardzo zależy? Czemu nie odpuściłeś dowiadując się, że to największy pirat okolicznych wód? Gość prawie nie do ruszenia przez jednego niziołka? - analizowała nieco ze skrzywieniem, opierając swoje dłonie na biodrach, stojąc już przy stole.

- Pani Kapitan… na tym statku pracowali porządni ludzie. Gdy byłem mały ojciec, zanim jeszcze spadł z masztu i się zabił, opowiadał mi jak ważne jest zawiązanie przyjaznych stosunków z resztą załogi. Nie była to duża łajba, dlatego wszyscy szybko się poznaliśmy. No i co mam tu dużo mówić, zżyliśmy się. Jeden z nich chwalił się wtedy, że w końcu urodził mu się syn. Drugi coś mówił o chorej siostrze, na którą pracuje. A inny, że planuje ruszyć w podróż po Imperium… A tu w jednej chwili przypływa taka szuja i rujnuje wszystko. Ja po prostu nie mogłem tego tak zostawić… - odpowiedział, starając się zabrzmieć jak najbardziej wiarogodnie.

- Ta… - westchnęła pod nosem ze zmęczeniem - Możesz już iść jeśli to wszystko. Pamiętaj, znajdę cię jeśli wciskasz mi kit - pożegnała się na swój oryginalny sposób krzyżując ręce i opuszczając wzrok na mapę.
Strażnica, Slumsy Reikerbahn, Altdorf
6-ty Pflugzeit
Południe

Hildigrim zrobił swoje. Mógł w końcu opuścić teren wroga. Podniósł swoje niewielkie dupsko z krzesła i wyszedł. Na korytarzu nie było śladów ani jego broni, ani młodziaka, które mu je odebrał. Następne drzwi były już zamknięte natomiast drzwi pierwsze po prawej stronie korytarza były uchylone. Hildigrim podszedł do nich, i przez szparę zajrzał do środka. Mniej więcej bliźniacze pomieszczenie w którym znajdywały się dwie osoby. Jedną z nich widział, drugiej nie, acz niski gruby głos wskazywał na kawał faceta. Widoczna młoda kobieta oparta o stół, z jedną nogą na krześle z uśmiechem i żartem wywijała pistoletem w kierunku sufitu, mówiąc coś do swojego rozmówcy. Jej spostrzegawczość odnotowała różnicę wpadającego światła przez ochylone drzwi a jej twarzyczka z charakterystycznym pieprzykiem na ustach, wycelowała wzrokiem na niziołka.



- Przepraszam, że przeszkadzam, ale rozglądam się za pewnym blondynem z kozią bródką, który wcześniej zabrał moje rzeczy – powiedział zmieszany sytuacją.

- Blondynem z kozią bródką… Phahah… - zaśmiała się nieco i z uradowaniem dodała - Nie wiedziałam, że Jarfen ma takie branie… Pytaj w holu i bierz póki wolny! *

Hildigrim uśmiechnął rozbawiony. Przynajmniej jedna osoba w tej norze wydawała się normalna i przyjazna. Nie wdając się w żadną dyskusję, jedynie skinął w podzięce głową, po czym ruszył w stronę holu w którym faktycznie był młodziak. Skupiony jak zwykle na jakimś zadaniu. Siedział przy tym samym stoliku, co ostatnio. Tym razem na zydelku na którym wcześniej siedział Hildigrim. Pracował dalej nad listami gończymi, acz z dodatkiem. Stosikiem broni zarekwirowanej niziołkowi. Blondas z kozią bródką spojrzał tylko na Hildigrima. Miał za dużo pracy, by pozwolić sobie na ucinanie pogawędek. W końcu całe slumsy Reikerbahn muszą się dowiedzieć, na kim można zarobić.

Hildigrim natomiast, miał już kompletnie dosyć tego miejsca. Nawet w najciemniejszych i najbardziej niebezpieczne zakamarki Reikerbahn czuł się lepiej niż w tym siedlisku skorumpowanych obiboków. Dlatego nie próbując nawet nawiązać jakiejkolwiek rozmowy z Jarfenem, wziął swoje rzeczy, spoglądając łapczywym wzrokiem na wypełnioną po brzegi sakiewkę. Kątem oka próbował również przyjrzeć się listom gończym, którymi tak starannie zajmował się młodziak.

Gdy już wszystko znalazło się na swoim miejscu, jedynie skinął głową na znak pożegnania, po czym ruszył w stronę wyjścia. Miał dziś przed sobą jeszcze sporo pracy.
 

Ostatnio edytowane przez Proxy : 09-03-2015 o 21:08.
Proxy jest offline  
Stary 09-03-2015, 20:05   #58
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Mokradła, Wielki Las
6 Pflugzeit, 2526 K.I.
Zmierzch

- Nie będę narażać swych ludzi dla jakiejś bandy zdrajców, których zresztą spotkał zasłużony los. Niech im ziemia lekką będzie - dla podkreślenia swych słów Rolf splunął z odrazą na ziemię. Nie miał zamiaru tkwić w tym upiornym lesie więcej niż tego było trzeba, a tym bardziej ryzykować życiem dla ludzi, którzy wcześniej porzucili ich na pastwę rzecznych trolli.
- Zwijamy poślady, panowie. Ominiemy szerokim łukiem obóz orków, a później czeka nas tylko ostatni etap podróży. Przeklęte miejsce… Ach, i niech ktoś łaskawy poderżnie biedakowi gardło - kapitan wskazał zwijającego się w męczarniach marynarza, po czym ruszył w stronę dzikich gęstwin, nie czekając za resztą towarzyszy.


Ominięcie zagrożenia jakim niewątpliwie było stojące na ich drodze obozowisko wcale nie było tak trudne jak z początku sądzili. Piraci ostrożnie przedzierali się przez mokradła, ale dość szybko zrozumieli, że zagrożenie jakie stwarzały panujące na tych terenach plemiona orków przeminęło wraz z opuszczeniem najbardziej gęstych i podmokłych terenów Wielkiego Lasu. Wciąż byli otoczeni przez wiekowe drzewa, a za ich pleców wciąż odzywały się okrzyki pogrążonych w świętobliwym transie potworów z legend i baśni, które teraz składały schwytane ofiary swym żądnym krwi bogom, ale przynajmniej udało im się opuścić cuchnące zgnilizną bagna i zaczerpnąć odrobiny świeżego powietrza. Odległy skowyt, choć mroził krew w żyłach, był dla piratów swoistą gwarancją bezpieczeństwa, bo żadna, nawet najbardziej zdesperowana bestia nie zapuściłaby się na terytorium kontrolowane przez istoty słynące ze swego zamiłowania do okrucieństwa.

- Te paskudy, które nas wcześniej zaatakowały musiały należeć do tego samego szczepu - odezwał się Rolf, gdy znajdowali się na tyle daleko, że rytualny skowyt orków przypominał bardziej odgłosy odległej burzy i rzeczywiście; ktoś nieświadomy ich obecności mógłby łatwo wziąć to za zwykły kaprys pogody.
- Słyszałem kiedyś, że plemiona orków schodzą z Wyjących Wzgórz, gdy tylko te ich maciory naprodukują więcej bachorów niż są w stanie wykarmić. Wtedy napadają na okoliczne osady, palą i plądrują wszystko co się da, a później są tępieni przez lokalne oddziały milicji i grupy poszukiwaczy przygód. Tak oto ten naturalny cykl trwa od niepamiętnych czasów… - powiedział kapitan wracając wspomnieniami do dawnych karczemnych dywagacji przy butelkach rumu i w towarzystwie kobiet lekkich obyczajów.
- Wszystko się zgadza, ale ja słyszałem, że orkowie powstają z jakiś zarodników, trochę jak grzyby po deszczu… - odparł Walbrecht, który wciąż pamiętał relaksujące wieczory spędzone w bibliotece jego potężnego mistrza - Viktora von Carsteina. Czasami głęboko żałował, że przeżył pogrom w Tempelhof. Kiedyś był na dworze jednego z najpotężniejszych władców Sylvanii, a dziś jest nędznym włóczęgą, który szwęda się od miejsca do miejsca, parając się najpospolitszymi pracami.
- Jak grzyby? Nie bądź śmieszny… Założę się na szablę Dashauera, że te ich samice są tak samo odpychające jak ich siepacze. Dlatego pewnie nikt ich jeszcze nie rozpoznał… - zaśmiał się cicho Eisenberg.
- Nie chcę przerywać waszych rozterek o koceniu się orków, ale wygląda na to, że trafiliśmy na właściwą plażę - wtrącił Gunter z lekkim uśmiechem na twarzy.

Korsarze pod osłoną nocy bez większych przeszkód dotarli na piaszczysty brzeg, gdzie ku ich uldze wciąż czekała na nich Portowa Nierządnica. Stara łajba Dashauera, zakryta gałęziami i trzciną, była dla piratów chyba najpiękniejszym widokiem ich życia. Pod jej pokładem wciąż znajdowały się beczki wodnistego rumu, które w chwilach takich jak ta smakowały lepiej niż noc spędzona w ramionach urokliwiej ladacznicy ze slumsów Reikerbahn. Nie mogli jednak tak szybko świętować - trzeba było jeszcze pożegnać poległego kompana w starym pirackim stylu…


- Cokolwiek by o nim nie powiedzieć… - zaczął Rolf spoglądając na leżącego w płytkim grobie bosmana - był złym człowiekiem, ale cholernie dobrym piratem. Na tyle dobrym, że stanął w obronie skazanego na śmierć towarzysza i chociaż przypłacił za to życiem, to sprawił, że teraz stoimy tu, na tej plaży, jako ludzie wolni, jako piraci. Nie ma już z nami parszywego Dashauera, nie ma też nad nami kontroli ten skurwysyn Hoch. Być piratem znaczy trzymać swój los we własnych rękach. Panowie! Przed nami tysiące mil wód słodkich i tysiące statków kupieckich do splądrowania! Tyle perspektyw, tyle możliwości… a to wszystko zawdzięczamy jednemu człowiekowi! - Rolf odkorował zębami butelkę rumu, po czym wzniósł ją wysoko w powietrze - Panowie! Wznieśmy toast za Nicolasa Charlesa de Sau… Tfu! Za tego bretońskiego skurczybyka! Ach, i niech nasz nieboszczyk po raz ostatni zakosztuje odrobiny pirackiego życia - kapitan przechylił butelkę, opróżniając jej zawartość prosto na zakrytą chustą twarz martwego bosmana, po czym sam dopił resztę jednym łykiem. - Twoje zdrowie bracie…


Rzeka Talabek, Talabekland
6 Pflugzeit, 2526 K.I.
Zmierzch



- Okręt na rufie, kapitanie! - Ryknął stojący wysoko na bocianim gnieździe Gunter.
- Kupiecki?! - Odkrzyknął kapitan Eisenberg, spodziewając się łatwego łupu. Paliło go na samą myśl o debiutanckim napadzie. Nie chodziło tyle o przetestowanie możliwości załogi, bo te poznał doskonale w ciągu kilku ostatnich tygodni i nie miał wątpliwości, że w boju sobie poradzą, ale o sprawdzenie samego siebie w roli kapitana. Wystarczająco długo obserwował Dashauera, uczył się na jego sukcesach i porażkach. Przygotowywał się do tej chwili od dawna, marzył i śnił o niej, ale wszystkie jego plany zepsuł meldunek oficera nawigacyjnego, który przez lunetę obserwował podążający ich tropem statek.
- Nie, sir! Zbyt duży na kupiecki… to chyba… Imperialny, psia jego mać!
Lawina bluzgów potoczyła się z ust kapitana Eisenberga, ale dość szybko emocje na jego twarzy zastąpiła chłodna determinacja.
- Szrama! Trzy rumby w lewo i cała naprzód! Niech prąd rzeczny nas poprowadzi! Jeszcze im pokażemy co ta stara łajba potrafi! - Ryknął schodząc z mostka na pokład, gdzie rozkazów oczekiwała reszta załogi.
- Rozwinąć żagle! Odciąć kotwicę i wyrzucić ją za burtę. Armaty, amunicja, prowiant i wszystkie inne zaległe pod pokładem towary - za burtę! Co się gapicie? Ruszać się, jeśli wam życie miłe!

Pojawienie się okrętu flagowego Imperium o tej porze i w takim miejscu raczej nie wróżyło nic dobrego. Nie była to jednostka przeznaczona do pływania po rzekach, więc raczej nie było mowy o przypadkowym spotkaniu. Tak uważał Rolf, a wszelkie jego początkowe wątpliwości rozwiała kula armatnia, która wpadła do wody kilka metrów od strony bakburty.
Portowa Nierządnica była najbardziej niepozornym i prawdopodobnie najszybszym statkiem w Reiklandzie, a przynajmniej tak twierdził Dashauer. Być może było w tym wiele prawdy, ale obciążona prowiantem i ciężkimi działami nie miała większych szans w starciu ze zbliżającym się trójmasztowcem. Jedyną nadzieją na przetrwanie była ucieczka, a piraci Portowej Nierządnicy byli akurat w tej dziedzinie wyjątkowo dobrzy…
 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 14-04-2016 o 00:11.
Warlock jest offline  
Stary 13-03-2015, 12:46   #59
Administrator
 
Kerm's Avatar
 
Reputacja: 1 Kerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputacjęKerm ma wspaniałą reputację
Chyba los sprzysiągł się przeciwko nim.
Ledwo pochowali bosmana, nawet stypy nie mogli porządnej wyprawić, a ten przecież dzielnym bym człekiem i lepszym od połowy załogi, to teraz napatoczyli się na okręt, który miał w stosunku do nich nieprzyjazne zamiary, o czym dobitnie świadczyła oddana w stronę Nierządnicy salwa.
Najwyraźniej ich stara krypa stała się zbyt znana. Albo też jakiś suczy syn sprzedał ich za garść złota. No a oni nie pomyśleli o tym, by zmienić wygląd statku, przemalować i przerobić Nierządnicę na Cnotliwą Klotyldę.
Teraz jednak za późno było na żale i dobre pomysły, co podane nie w porę złamanego miedziaka nie są warte.

Walka nie miała sensu.
Tamci byli zbyt silni - i pod względem ilości dział, i pod względem liczby załogi. Pozostawało liczyć na to, że Rolf ma rację - wyrzucenie części ładunku za burtę odciąży Nierządnicę i stara łajba pokaże, że jest najszybszym statkiem na tych wodach.
Może i Gunter powinien zejść na dół i pomóc kamratom w usuwaniu skrzyń i beczek, ale chwilowo wolał siedzieć na maszcie i obserwować okolicę. A nuż by się okazało, że okręt imperialnej marynarki pędzi ich w zasadzkę. Wtedy lepiej by było zginąć z kordem w dłoni. Lub dobić do brzegu i salwować się ucieczką w las.

- Armaty na końcu! - rzucił dobrą radą.

Akurat mogło się okazać, że nie wszystko trzeba wyrzucić, a działa okrętowe, nie da się ukryć, byłyby i kosztowny, i trudne do nabycia.
 
Kerm jest offline  
Stary 13-03-2015, 20:57   #60
 
Karmazyn's Avatar
 
Reputacja: 1 Karmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputacjęKarmazyn ma wspaniałą reputację
Nie było czasu ani zasmucić się stratą towarzysza nikczemnych czynów, ani nacieszyć się awansem. Bogowie wiedzą skąd, imperialne psy dowiedziały się o ich wizycie na tym zadupiu i postanowili ich w najlepszym przypadku wyłapać. Chociaż nie. Sternik miał pewne przypuszczenia, kto mógł donieść. Konkretnie dwa cwele, chociaż jednego tylko znał z imienia i wyglądu. Ten zdrajca, o którym tak głośno było lub niziołek-złodziej. Może to była jedna i ta sama osoba. Jednak Hildigrim, gdyby tylko znalazł się pod ręką, byłby jeszcze krótszy. Nie mając czasu zastanawiać się, czy to rasa jest tak zdradliwa, czy też zawód, Szrama postanowił od tej pory każdego kurdupla niekrasnoluda lub zawszonego kradzieja wyrzucać za burtę z poderżniętym gardłem.

– Wypieprzać wszystko, co nam do życia niepotrzebne! – wrzasnął Mathias do reszty załogi. – Armaty wywalić w ostateczności, najlepiej zaraz po wystrzale! Ja cudotwórcą nie jestem. Jak nie stracimy na wadze, to takiego, a nie spieprzymy!

Niedawno mianowany bosman nie do końca miał pojęcie na kogo konkretnie się wydziera. Pewnie krzyczał na wszystkich, nawet kapitana. Jeśli tak zostanie to odebrane, to mogły być kłopoty. Ale tym będzie przejmował się później. Skupił się całkowicie na roli, którą wykonywał dłużej niż krzyczenie na innych.

Pewniej złapał ster. Wszystkie zmysły, które mógł, skupił na rzece i statku. Każde skrzypnięcie, każde zakołysanie, każde pluśnięcie... Zarówno łajba, jak i woda potrzebowały tyle samo uwagi. Zupełnie jak zalecanie się do dwóch kobit w tym samym czasie. Jak się którą zaniedbało i ta zaczynała podejrzewać coś, to konsekwencje mogły być co najmniej straszne. Shiffmann, chociaż takich przeżyć z cycatymi nie miał, to doskonale znał tę zasadę w żegludze. Jednak i tu i tu pozostawało coś na co wpływu się nie miało. Szczęście. Oby i tym razem im sprzyjało.
 
__________________
Dłuższy kontakt może zagrażać Twojemu zdrowiu lub życiu.
Toczę batalię z życiem. Nieobecny na długi czas.
Karmazyn jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 11:04.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172