Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 09-03-2015, 20:05   #58
Warlock
Konto usunięte
 
Warlock's Avatar
 
Reputacja: 1 Warlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputacjęWarlock ma wspaniałą reputację
Mokradła, Wielki Las
6 Pflugzeit, 2526 K.I.
Zmierzch

- Nie będę narażać swych ludzi dla jakiejś bandy zdrajców, których zresztą spotkał zasłużony los. Niech im ziemia lekką będzie - dla podkreślenia swych słów Rolf splunął z odrazą na ziemię. Nie miał zamiaru tkwić w tym upiornym lesie więcej niż tego było trzeba, a tym bardziej ryzykować życiem dla ludzi, którzy wcześniej porzucili ich na pastwę rzecznych trolli.
- Zwijamy poślady, panowie. Ominiemy szerokim łukiem obóz orków, a później czeka nas tylko ostatni etap podróży. Przeklęte miejsce… Ach, i niech ktoś łaskawy poderżnie biedakowi gardło - kapitan wskazał zwijającego się w męczarniach marynarza, po czym ruszył w stronę dzikich gęstwin, nie czekając za resztą towarzyszy.


Ominięcie zagrożenia jakim niewątpliwie było stojące na ich drodze obozowisko wcale nie było tak trudne jak z początku sądzili. Piraci ostrożnie przedzierali się przez mokradła, ale dość szybko zrozumieli, że zagrożenie jakie stwarzały panujące na tych terenach plemiona orków przeminęło wraz z opuszczeniem najbardziej gęstych i podmokłych terenów Wielkiego Lasu. Wciąż byli otoczeni przez wiekowe drzewa, a za ich pleców wciąż odzywały się okrzyki pogrążonych w świętobliwym transie potworów z legend i baśni, które teraz składały schwytane ofiary swym żądnym krwi bogom, ale przynajmniej udało im się opuścić cuchnące zgnilizną bagna i zaczerpnąć odrobiny świeżego powietrza. Odległy skowyt, choć mroził krew w żyłach, był dla piratów swoistą gwarancją bezpieczeństwa, bo żadna, nawet najbardziej zdesperowana bestia nie zapuściłaby się na terytorium kontrolowane przez istoty słynące ze swego zamiłowania do okrucieństwa.

- Te paskudy, które nas wcześniej zaatakowały musiały należeć do tego samego szczepu - odezwał się Rolf, gdy znajdowali się na tyle daleko, że rytualny skowyt orków przypominał bardziej odgłosy odległej burzy i rzeczywiście; ktoś nieświadomy ich obecności mógłby łatwo wziąć to za zwykły kaprys pogody.
- Słyszałem kiedyś, że plemiona orków schodzą z Wyjących Wzgórz, gdy tylko te ich maciory naprodukują więcej bachorów niż są w stanie wykarmić. Wtedy napadają na okoliczne osady, palą i plądrują wszystko co się da, a później są tępieni przez lokalne oddziały milicji i grupy poszukiwaczy przygód. Tak oto ten naturalny cykl trwa od niepamiętnych czasów… - powiedział kapitan wracając wspomnieniami do dawnych karczemnych dywagacji przy butelkach rumu i w towarzystwie kobiet lekkich obyczajów.
- Wszystko się zgadza, ale ja słyszałem, że orkowie powstają z jakiś zarodników, trochę jak grzyby po deszczu… - odparł Walbrecht, który wciąż pamiętał relaksujące wieczory spędzone w bibliotece jego potężnego mistrza - Viktora von Carsteina. Czasami głęboko żałował, że przeżył pogrom w Tempelhof. Kiedyś był na dworze jednego z najpotężniejszych władców Sylvanii, a dziś jest nędznym włóczęgą, który szwęda się od miejsca do miejsca, parając się najpospolitszymi pracami.
- Jak grzyby? Nie bądź śmieszny… Założę się na szablę Dashauera, że te ich samice są tak samo odpychające jak ich siepacze. Dlatego pewnie nikt ich jeszcze nie rozpoznał… - zaśmiał się cicho Eisenberg.
- Nie chcę przerywać waszych rozterek o koceniu się orków, ale wygląda na to, że trafiliśmy na właściwą plażę - wtrącił Gunter z lekkim uśmiechem na twarzy.

Korsarze pod osłoną nocy bez większych przeszkód dotarli na piaszczysty brzeg, gdzie ku ich uldze wciąż czekała na nich Portowa Nierządnica. Stara łajba Dashauera, zakryta gałęziami i trzciną, była dla piratów chyba najpiękniejszym widokiem ich życia. Pod jej pokładem wciąż znajdowały się beczki wodnistego rumu, które w chwilach takich jak ta smakowały lepiej niż noc spędzona w ramionach urokliwiej ladacznicy ze slumsów Reikerbahn. Nie mogli jednak tak szybko świętować - trzeba było jeszcze pożegnać poległego kompana w starym pirackim stylu…


- Cokolwiek by o nim nie powiedzieć… - zaczął Rolf spoglądając na leżącego w płytkim grobie bosmana - był złym człowiekiem, ale cholernie dobrym piratem. Na tyle dobrym, że stanął w obronie skazanego na śmierć towarzysza i chociaż przypłacił za to życiem, to sprawił, że teraz stoimy tu, na tej plaży, jako ludzie wolni, jako piraci. Nie ma już z nami parszywego Dashauera, nie ma też nad nami kontroli ten skurwysyn Hoch. Być piratem znaczy trzymać swój los we własnych rękach. Panowie! Przed nami tysiące mil wód słodkich i tysiące statków kupieckich do splądrowania! Tyle perspektyw, tyle możliwości… a to wszystko zawdzięczamy jednemu człowiekowi! - Rolf odkorował zębami butelkę rumu, po czym wzniósł ją wysoko w powietrze - Panowie! Wznieśmy toast za Nicolasa Charlesa de Sau… Tfu! Za tego bretońskiego skurczybyka! Ach, i niech nasz nieboszczyk po raz ostatni zakosztuje odrobiny pirackiego życia - kapitan przechylił butelkę, opróżniając jej zawartość prosto na zakrytą chustą twarz martwego bosmana, po czym sam dopił resztę jednym łykiem. - Twoje zdrowie bracie…


Rzeka Talabek, Talabekland
6 Pflugzeit, 2526 K.I.
Zmierzch



- Okręt na rufie, kapitanie! - Ryknął stojący wysoko na bocianim gnieździe Gunter.
- Kupiecki?! - Odkrzyknął kapitan Eisenberg, spodziewając się łatwego łupu. Paliło go na samą myśl o debiutanckim napadzie. Nie chodziło tyle o przetestowanie możliwości załogi, bo te poznał doskonale w ciągu kilku ostatnich tygodni i nie miał wątpliwości, że w boju sobie poradzą, ale o sprawdzenie samego siebie w roli kapitana. Wystarczająco długo obserwował Dashauera, uczył się na jego sukcesach i porażkach. Przygotowywał się do tej chwili od dawna, marzył i śnił o niej, ale wszystkie jego plany zepsuł meldunek oficera nawigacyjnego, który przez lunetę obserwował podążający ich tropem statek.
- Nie, sir! Zbyt duży na kupiecki… to chyba… Imperialny, psia jego mać!
Lawina bluzgów potoczyła się z ust kapitana Eisenberga, ale dość szybko emocje na jego twarzy zastąpiła chłodna determinacja.
- Szrama! Trzy rumby w lewo i cała naprzód! Niech prąd rzeczny nas poprowadzi! Jeszcze im pokażemy co ta stara łajba potrafi! - Ryknął schodząc z mostka na pokład, gdzie rozkazów oczekiwała reszta załogi.
- Rozwinąć żagle! Odciąć kotwicę i wyrzucić ją za burtę. Armaty, amunicja, prowiant i wszystkie inne zaległe pod pokładem towary - za burtę! Co się gapicie? Ruszać się, jeśli wam życie miłe!

Pojawienie się okrętu flagowego Imperium o tej porze i w takim miejscu raczej nie wróżyło nic dobrego. Nie była to jednostka przeznaczona do pływania po rzekach, więc raczej nie było mowy o przypadkowym spotkaniu. Tak uważał Rolf, a wszelkie jego początkowe wątpliwości rozwiała kula armatnia, która wpadła do wody kilka metrów od strony bakburty.
Portowa Nierządnica była najbardziej niepozornym i prawdopodobnie najszybszym statkiem w Reiklandzie, a przynajmniej tak twierdził Dashauer. Być może było w tym wiele prawdy, ale obciążona prowiantem i ciężkimi działami nie miała większych szans w starciu ze zbliżającym się trójmasztowcem. Jedyną nadzieją na przetrwanie była ucieczka, a piraci Portowej Nierządnicy byli akurat w tej dziedzinie wyjątkowo dobrzy…
 

Ostatnio edytowane przez Warlock : 14-04-2016 o 00:11.
Warlock jest offline