Wątek: Strefa Zimy
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 10-03-2015, 13:38   #36
Sekal
 
Sekal's Avatar
 
Reputacja: 1 Sekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputacjęSekal ma wspaniałą reputację


Godzina 6:28 czasu lokalnego
Poniedziałek, 18 styczeń 2049
Około 4 kilometrów na południe od Norylska


Szybkie decyzje, krótkie słowa. Dźwięk tupania na wąskich, drewnianych schodkach. Zwierzyna uciekająca przed myśliwymi. Nie trzeba było wiele doświadczenia, by wiedzieć, że sprawa rozpoczęta wymaga zakończenia. Shade gestem dała znać, że piętro wyżej już nikogo nie ma. Przyspieszyli.
Czas nagle zaczął się liczyć. Sekundy, najważniejsze dotąd w tej misji. Nie widział ich, to plus. Co mógł przekazać?

Fox spoglądał w swoją lunetę, spokojnie i pewnie. Nie tracił koncentracji. Najmłodszy z grupy, odebrał jednak przeszkolenie bardziej rygorystyczne niż większość z pozostałych najemników. Nie, nie bardziej. Wcześniej. Słowo klucz. Można rzec, że w tych sprawach nie różnił się od nich. Ręka nie drżała, oko nie mrugało. Ostrzeżony ściągnął spust, mając na to jedynie ułamek sekundy. W okienku pojawił się fragment głowy. Chwilę później już go nie było. Kula przeszyła małą szybkę bez trudu, nie były odporne.

Usłyszeli jak coś mówi. Kilka słów zaledwie, zanim nie przerwał mu dźwięk rozbijanej szyby. Ciężkie ciało upadło na ziemię i nie poruszało się, kiedy wbiegli na samą górę. Czaszka była strzaskana w miejscu, gdzie pocisk przeszedł na wylot. Zerwała czapkę, leżącą obok wykręconego w dziwnej pozycji mężczyzny. Niewiele dalej leżała krótkofalówka. Cicha, nie wydobywały się z niej nawet trzaski, nie mówiąc już o słowach.
Zepsuta. Albo nie zdążył użyć. Wciąż było tu niezwykle ciemno, a on nie miał na oczach sprzętu pozwalającego mu widzieć. Bardziej rozebrany niż dwaj pozostali, spał kiedy najemnicy zaatakowali.

Teraz, kiedy zapanował spokój i cisza, mogli przyjrzeć się bliżej miejscu i ludziom. Roy zamknął i zaryglował drzwi do garażu. Ciepło z rozgrzanego pieca promieniowało na dolne pomieszczenie i rurami szło do góry, podwyższając temperaturę w środku. Było tu powyżej zera, nie za wiele, ale jednak. Prawie czterdzieści stopni więcej niż na zewnątrz. Imponująca liczba. Tylko dziura w szybie na górnym piętrze i oddalenie od kozy powodowało tam zamarzanie oddechu. I leżącego tam ciała. Drugie mogli wyrzucić na zewnątrz. Liczył się ten żywy, któremu założyli worek na głowę.

Mogli przyjrzeć się im bliżej. Francuzi, być może, lecz na pewno nie rdzenni. Dwóch martwych miało ciemną karnację i długie, nierówne brody. Trzeci, ten żywy, także ją zapuszczał, równie czarną jak jego skóra. Kiedyś, przed multikulturowością i zasiedleniem części Europy przez napływową ludność, rzekłoby się, że załogę strażnicy stanowiło dwóch Arabów i jeden czarnuch. Ubrani byli w zimowe, cywilne bardziej niż wojskowe ubrania, nie mieli na sobie nic przypominającego prawdziwy mundur. Szybko też okazało się, że miejsce to wyczyszczono ze sprzętu lub nigdy nie było tu go wiele.

Uzbrojenie stanowiły trzy karabiny automatyczne rosyjskiej produkcji, wraz z łącznie jakimiś dziesięcioma zapasowymi magazynkami oraz kilkoma granatami. Żadnej innej broni nie znaleźli. Dwa noktowizory, jedna krótkofalówka i trochę sprzętu z wyposażenia samej strażnicy, w tym profesjonalna radiostacja rozwalona serią z karabinu. Znajdowała się na samej górze, wraz z solidną lornetką wyposażoną w kilka trybów wizji, a także starym komputerem, obecnie nie działającym. Na piętrze środkowym znajdowały się cztery prycze i skrzynki z osobistymi rzeczami przebywających tu wcześniej żołnierzy. Od papierosów po zdjęcia rodzin i zapasowe, grube skarpety. Większość zapasowych ubrań powyciągali i pozakładali na siebie zdobywcy, próbując ogrzać nieprzyzwyczajone do takich mrozów ciała. Na samym dole, oprócz pieca, krzeseł i stolika był też mały piec na opał, na którym stały garnki i czajnik. W szafkach znaleźli jedzenie w puszkach, trochę kawy i napoczętą butelkę wódki. Nie dziwne, że nawet tacy amatorzy zaskoczyli obrońców tego miejsca. Sądząc z ilości trunków żołnierze trzydziestej czwartej stacjonujący na obrzeżach Norylska często w ten sposób się rozgrzewali.

Fox i Zoltan weszli do środka, prowadząc ze sobą sanie, niedługo po tym jak pozostali skończyli przeszukanie i upewnili się, że póki co nie widać z górnego piętra zbliżających się przeciwników. Krótkofalówka też milczała. Jeśli mieli godziny zgłaszania się, na razie taka nie wybiła.
Jeniec ocknął się i Witalij zadając mu kilka pytań po Rosyjsku, przekonał się, że ten ni w ząb nie rozumie nawet słowa w tym języku.
- Allah Akbar! - wydobywało się tylko z jego ust, stłumionych obecnością worka po ziemniakach, jaki znaleźli wraz z zawartością w kącie przybudówki. Zmiana języka na francuski i słowa czytane przez syntezator mowy, niewiele zmieniły ton jego wypowiedzi.
- Je ne vais pas le dire! Allah Akbar!
Cios pięścią wywołał jęk, ale fanatyzm tego człowieka opierał się jak na razie ich działaniom.
- Tout le monde meurt!



Godzina 6:28 czasu lokalnego
Poniedziałek, 18 styczeń 2049
Norylsk, Rosja


Zaczęło się jeszcze w grudniu. W spokojnym zazwyczaj, skupionym na pracy mieście, przestało być bezpiecznie. W wiadomościach nic o tym na początku nie mówiono, nic nowego. Nie tylko Zoe umiała ukrywać własne brudy. Zwykli mieszkańcy wymieniali plotki, czy to na ulicy, czy na spotkaniach w cerkwi. Wielu słyszało ślady, a jeszcze więcej domyśliła się w pracy. Dostawy przestały docierać na czas. Niektóre ginęły całkowicie, a te wysyłane miały większą ochronę. Aż w końcu zaprzestano ich wysyłać. Norylsk miał zaopatrzenie na maksymalnie miesiąc, przy założeniu ograniczania jego zużycia. Oznaczało to mniej jedzenia i większe zimno w skutych lodem budynkach.
Strzały słyszano coraz częściej.

Aż wreszcie Konstant zabronił jej wychodzić z domu. Nie mogła wysłać wiadomości. Nie mogła pojawić się w pracy. I tak niewiele to zmieniło. Coraz bardziej nerwowy, był niczym tykająca bomba zegarowa, która ostatecznie musiała wybuchnąć. Zdarzyło się to kilka dni temu, kiedy wrócił późno z koszar. Zginęło kilku kolejnych żołnierzy, to wiedziała na pewno. Jak źle było? Nie powiedział jej.

Użył natomiast pięści. Za to, że podobno go nie posłuchała. Trwało to długo. Nawet najlepszy makijaż nie mógł na to pomóc i jeśli chciała zachować pozory, nie mogła nawet myśleć o wychodzeniu. On pojawił się tylko jeszcze dwa razy, na noc. Kiedy przebudziła się po szóstej w poniedziałek, odkryła tylko zimną pościel. Nie było go od dwóch dni. Telefony szwankowały, ale na to ciężko było zwalić. Raczej mało prawdopodobne, że dzwonił.
Nie, to nie on ją obudził.
Zrobiły to dźwięki z piętra lub dwóch poniżej.

Usiadła na łóżku, czując jak zimno przenika jej ciało. Gruba kołdra zsunęła się odrobinę i to wystarczało. Ogrzewanie działało słabo, nawet tutaj, w lepszej dzielnicy Norylska. Oszczędności. Dostaw prawie nie było i wszystko było już na wykończeniu. Węgla w okolicy nie wydobywano wiele, podobnie jak innych paliw. Braki w tym zawsze były najbardziej odczuwalne w środku mroźnej zimy. Mimo to, obecnie zdawał się to być mały problem. Z dołu dobiegły ją krzyki, mało zrozumiałe. Kobiece i męskie, na przemian. Gdyby to byli sąsiedzi z piętra poniżej, rozróżniła by słowa. Dalej więc. Z miejsca, z którego tego typu kłótnie nigdy nie dobiegały. Mieszkali tam starsi ludzie i ich syn pracujący w jednej z fabryk na kierowniczym stanowisku. Państwo Woronin.

Następny odgłos rozpoznała bez trudu. Strzał. Pojedynczy odgłos, po którym kula opuszczała lufę. A po nim głośny kobiecy wrzask. I jeszcze jeden strzał.
Nastąpiła nagła, nieznośna cisza.
Przerwał ją jeszcze jeden odgłos przewracanego mebla. Stare bloki miały zbyt dobrą akustykę. Znow odezwał się mężczyzna. Jego ton Zoe znała doskonale, bo słyszała go często u męza. Ton rozkazu.


 
Sekal jest offline