Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2015, 00:45   #300
Romulus
 
Romulus's Avatar
 
Reputacja: 1 Romulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputacjęRomulus ma wspaniałą reputację


- Wikmaka musim odszukać! - tropiciel nieco ostrożniej niż zwykle ładował się na wilka - poparzony woskiem oręż wymagał odrobiny powściągliwości. Skóra gruba czy nie, o rodowe klejnoty mus dbać.

Wicher nie wiedział o kłopotach Petru, a jeśli by nawet wiedział, miałby je zapewne w dupie. Wystartował niczym... istota z innego planu o potężnych łapach, sile tura i nie znająca zmęczenia, znaczy - jak to Wicher. Palenquiańczyk złapał się kolców i modlił by nie odgryźć sobie języka, kiedy każdy skok wolka wstrząsał jeźdźcami a kamienie i ziemia pryskały spod łap wierzchowca. Plusem było to że jasność umysłu wracała tropicielowi w okamgnieniu. A wraz z nią budziła się bojowa furia.

A to że Petru pobolewało gdzieniegdzie, potęgowało agresję. Czerwień wypełzała z wnętrza umysłu mieszańca, rozlewała się przed nim i barwiła świat. Z gardła Petru wyrwał się warkot. Dzisiaj będzie zabijać.

Myśl, myśl! - jakaś trzeźwa część jego umysłu obudziła się i odezwała. Walczył z khoon ahr - szkarłatną zasłoną - zwykle przyczajoną, ale zawsze obecną. Zdusił furię, a palisada była coraz bliżej.
- Ceth! Albo orkowie i gobliny zbiesili się, plunęli na czarta i ruszyli by pomścić tych którychśmy wyrżnęli w ich leżu, albo ten pierdolec uniósł się gniewem i to on ich pognał w trop! I albo będzie szedł na ich czele, albo zmierza po Lu’ccię! - Petru miał nadzieję na pierwsze lub drugie, ale czuł przez skórę że demon idzie po nią - Źródło. Tylko że Peloryta miał jeszcze coś niecoś do udowodnienia demonowi. Odruchowo spojrzał na rękojeść runicznego miecza, daru jego Ojca. Daru, bo czymże innym było to że odnalazł go w Jego zrujnowanej świątyni?

Przydałby się też łuk, dobry łuk, lepszy od broni którą zwykle się posługiwał, a który został w celi wraz ze zbroją, jaka by ona pocerowana nie była. Nurtowało go w jaki sposób Granicznicy zamierzali odeprzeć żywą lawinę toczącą się ku wiosce. Petru wiedział że do pięt nie dorównuje nomadom w walce z siodła. Palenquiańczycy pokładali wiarę w mury okalające osadę jako ostatnią linię obrony, a właściwą siłą Miasta Światła byli jego tropiciele i woje tacy jak M’koll czy Petru, bezustannie patrolujący okolice. Walka z konia była mu obca.

Na szczęście, jeszcze na zewnątrz i gdy już wpadali do wnętrza Petru dostrzegał wojowników obsadzających palisadę z łukami i bronią białą. Nie wątpił że Granicznicy formują już mobilną rezerwę do kontrataku czy wsparcia zagrożonych odcinków, ale na razie będzie miał co robić, niż być tylko zawadą.
- Ceth, weźmiemy Lu’ccię na mury i będziemy jej pilnować na wypadek gdyby demonowi chodziło właśnie o nią! Możesz odesłać Wichra tak by był gotowy powrócić w każdej chwili i wypruć czartowi flaki? - krzyknął, wskazując jednocześnie kierunek gdzie mignęła mu biała grzywa wodza Graniczników.

Zahamowali przed Wikmakiem i Petru zeskoczył z wierzchowca.
- Ta’Vi kazała przekazać że niedługo dołączy do wioski! - zaraportował wodzowi.
- Świetnie! - szczeknął wódz, mając w ręku jeden z tych dziwnych mieczy używanych przez jego plemię. - Przyda nam się.


- No my też sporo... - zaczął Ceth i uniósł brwi kiedy Wikmak zeskoczył z palisady, chwycił jeden ze stojących przy studni pakunków i rzucił go pod łapy Wichera. Wilczur obwąchał paczkę i prychnął gniewnie gdy druga prawie trafiła go w nos.

Druid zmarszczył brwi.
- Co do...?
- Macie jechać. Na północny zachód. - oznajmił nomad. - Nie wierzę żeby horda wyległa z nory tylko dlatego że zabiliśmy kilka tuzinów które nieopatrznie wylazło na światło słońca.

Lu'ccia, która wypadła z pobliskiego namiotu z pękiem strzał w rękach uniosła brwi, słysząc słowa wodza.
- Wyrzucacie nas...?
- Chronimy - odparł chłodno Wikmak. - Siebie i was. Konno nie dopadną was jeśli się pośpieszycie. Horda zaś... postaramy się by gobasy miały inne zajęcie niż szukać was oddalających się na horyzoncie.

Ceth spojrzał niepewnie na Petru, skubiąc brodę.
- Wywiezienia stąd Lu'cci faktycznie może nie być tak głupim pomysłem...

Mieszaniec zgrzytnął zębami. To było kolejne miejsce skąd wyrzucano ich nie dając przyłożyć ręki do obrony.
- Wyjeżdżamy - zakomenderował raptownie. - Zbierajcie rzeczy, zaraz do was dołączę. Wodzu, dziękujemy za gościnę. Niech łaska Ojca Słońce was chroni. Będę się za was modlił.

Nie czekając na odpowiedź Wikmaka skłonił przed nim głowę po czym popędził do podziemi mieszczących jego celę i skromny dobytek. Gnał jak wiatr, ale nie na tyle znowu szybko by nie dostrzec czegoś dziwnego.

Kolejni wojownicy zbroili się w zrujnowanej budowli, szczerzącej ku niebu zerodowane wichurami i kwaśnymi deszczami ściany. Wynosili oręż, ale tylko co starsi mieli w dłoniach te dziwaczne, pozornie nieporęczne, krzywe miecze. Młodsi łapali za tarcze, krótkie włócznie, co poniektórzy - łuki. Tropiciel dojrzał wewnątrz budowli rozbłyski światła słonecznego na wypolerowanych ostrzach których nikt nie ruszał. Ki diabeł?

Wrzask z innej strony sprawił że zapomniał o pytaniu. Gwałtowna, krwawa walka rozgorzała na palisadzie - kilku Graniczników siekło i dźgało goblinie pokraki szturmujące znienacka umocnienia, inni już gnali ku starciu lub szyli z łuków, wychyleni poza palisadę. Petru zwolnił na chwilę czując khoon ahr wijącą się niczym wąż, ale mimo nagłości uderzenia nomadzi nie wydawali się specjalnie zaskoczeni czy wstrząśnięci i pomoc im nie wydawała się potrzebna.

Ale atak infiltratorów sprawił też że Petru uzmysłowił sobie iż prawie pewne jest że to czart nadal kieruje orkami i goblinami. Znając ich swarliwą naturę niemal niemożliwością było by na własną rękę spróbowali wymagającego przygotowania podstępu. Tym bardziej obrońcy musieli mieć się na baczności.

Zbiegł do podziemi, porwał łuk, strzały, dobytek i zbroję, rozejrzał się i łyknął z dzbana nim wypadł z powrotem na plac. Wściekła walka dogorywała - nie mając atutu zaskoczenia mała grupa goblinów nie zdołała wszcząć zamętu a teraz ginęła w krzyżowym ogniu łuczników. Petru warknął i zatrzymał się by porządnie założyć swą pokiereszowaną, poznaczoną śladami ciosów i zaklęć, wielokrotnie reperowaną zbroję. Jeden z młodzików, zbrojny we włócznię i tarczę, zatrzymał się przy nim i pomógł przy dopinaniu naramiennika. Mieszaniec był zdumiony tym gestem, ale zgadywał że chłopak trafnie ocenił że ma jeszcze trochę czasu nim gobliny dopadną palisady.
- Dzięki! - krzyknął ponad wrzaskami zbliżającej się hordy. Wskazał na zbrojownię, nie mogąc powstrzymać ciekawości - Dlaczego nie bierzecie mieczy?
- Musimy na nie zasłużyć! - odkrzyknął rudzielec. - Jeśli przeżyjemy taką bitwę, będziemy godni by wreszcie ująć Arakhy w dłonie!

To wiele tłumaczyło. Petru pokiwał głową.
- Głęboko unurzaj ostrze swej włóczni! - pożegnał młodziaka. Miasto Światła nie było społecznością która sprawność w boju ceniłaby najwyżej, ale położone było w Naz’Raghul i jego mieszkańcy choć po części rozumieli wojowniczą kulturę. Chłopak zapewne wiedział o tym że mógł zginąć, o ile nie był zbyt młody lub głupi, ale obowiązek i chęć udowodnienia swojej wartości przeważały nad strachem. Tropiciel z Palenque z pewnością to rozumiał. Ale nie było czasu by nad tym deliberować.

Majdan pełen był Graniczników i ich wierzchowców. Wikmak szykował oddział jazdy - zapewne do oskrzydlającego uderzenia. A może do jakiegoś innego manewru? Wydawało się nieprawdopodobne by w takiej chwili bawić się w malunki, ale wojownicy - dojrzali mężowie o zwalistych, poznaczonych szramami sylwetkach i nogach krzywych jakby je prostować na beczce - w skupieniu przyozdabiali konie wzorami czynionymi czerwoną farbą. Byłby to jakiś przesąd albo zwyczaj?
- Gdzie wasze łuki?! - przeciskując się krzyknął do szpakowatego Granicznika który wcześniej w sali jadalnej tłumaczył Lu’cci zawiłości diety nomadów. Ten wzruszył ramionami i znaczącym gestem uniósł Arakha.
- Strzały się kończą, a lance łatwo więzną w trzewiach i pękają na goblinich ścierwach. Tym - potrząsnął zakrzywionym mieczem - nawet kilka łbów tych zasrańców można ściąć za jednym zamachem!

- Gobliny! - wrzasnął ktoś i tym razem nikomu nie było do śmiechu. Petru wyszarpnął własny miecz z pochwy i wyszczerzył zębiska. Jeden z wierzchowców runął na twardą ziemię z rękojeścią sztyletu wystającą z szyi. Pomiędzy końskimi nogami migotały kulasy pokrak, a szczęk żelaza, bojowe okrzyki i wrzaski rannych w jednej chwili wypełniły powietrze. Palenquiańczyk i Granicznik rzucili się do biegu.

Pierwszy, wprost ociekający wodą goblin nadział się na runiczną klingę gdy wysunął się zza spłoszonego konia, prosto przed rozpędzonego Petru. Nienaturalnie ostry miecz przeszył go na wylot, a siła tropiciela sprawiła że przecięty tułów otworzył się jak upiorny kwiat gdy ostrze wydarło się z ciała. Krew chlusnęła na ziemię. Czerwona furia brała mieszańca w posiadanie i Petru walczył by ją powstrzymać. Nomad wyprzedził go i spadł na inną pokrakę, rąbiąc zamaszyście. Tropiciel skoczył w przód, a wyłaniający się zza walczących goblin zamarł na ułamek sekundy gdy emanująca od Petru fala wściekłości omiotła go i wstrząsnęła nim do głębi. Święty miecz rozłupał mu czaszkę.

W kilka chwil Granicznicy rozprawili się z goblińskim komandem, płacąc jednak cenę w rannych i zabitych.
- Ze studni wylazły, sukinsyny! - wychrypiał poznany przez Petru jeździec. - Przez kratę musiały się przecisnąć, co to ją od rzeki oddziela!

Faktycznie, każde z połamanych, skrwawionych ciał przemoczone było do szczętu.

- Przygotowały się do tego ataku - szepnął Petru. - On się przygotował!

Pomknął wśród zamętu i niespokojnych wierzchowców, byle prędzej odnaleźć Lu’ccię i Cetha.

Druid i dziewczyna czekali nieopodal grupy jeźdźców, szykujących się do wyjazdu. Ceth nadal siedział na grzbiecie gotowego do drogi Wichera, Lu'ccia zaś... Lu'ccia trzymała za lejce wielkiego, ciemnoszarego wierzchowca rwącego kopytami miękką ziemię placu.

Dziewczyna zamarła, widząc goblinią juchę którą obryzgany był Petru.
- Jesteś cały?!
- Możesz jechać? - przeszedł bardziej do rzeczy Wikmak, wyjeżdżając z grupy swoich nomadów. - Gobliny są póki co w rozsypce po pierwszym ataku, nie będzie lepszego momentu na atak...
- Tak… - Ceth skinął głową. - Ale... Ale gdzie jest wasza szamanka?

Wódz zmarszczył brwi, zamrugał a następnie rozejrzał się po palisadzie, nie tyle zaniepokojony co... ciekawy. Okolice lustrował bardziej jakby patrzył na ciekawe zjawisko a nie sygnał możliwej straty wartościowego członka plemienia.
- Dziwne...

- Dziwne?! - Lu'ccia wytrzeszczyła oczy na Wikmaka. - Cholera, kobieta nie zdążyła tutaj przybyć, na zewnątrz masz hordy goblinów, a ty mi mówisz że to "dziwne"?! Jaja sobie robisz...?

Nim jednak dziewczyna zdążyła dokończyć obelgę, po drugiej stronie drewnianego muru goblinie wrzaski zmieniły się w pewien wyrafinowany sposób. Lekkie podniesienie ich tonu oraz częstotliwości, wyraźne poruszenie i finalnie... eksplozja istnego jazgotu sygnalizująca absolutną panikę w szeregach goblinów.

Kilkanaście sekund później, pośród przerażonej, pełnej szacunku ciszy Ta'Vi wzniosła się na chmurze cienia ponad palisadę. A dokładniej rzecz ujmując otoczona mrokiem postać, która lądując wydaliła z siebie spokojną i opanowaną szamankę.


Kobieta jak gdyby nigdy nic poprawiła skórzany kaptur który zsunął jej się z ramienia po czym lekkim krokiem ruszyła po schodach w dół palisady. Zachowywała się jakby nagła zmiana w cienistego potwora i z powrotem była dlań czymś absolutnie naturalnym.

Cethowi lekko opadła szczęka. Lu'ccia przełknęła ślinę, pobladła. Wikmak uśmiechnął się.
- Mam swoje powody przez które się o nią nie martwiłem... Jazda! Na koń!

Petru otrząsnął się z szoku - szoku, bo choć magię Ta’Vi już poczuł na własnej skórze, to kolejny raz zaskoczyła go w pełni. Prosty jak drut tropiciel mógł jedynie zgadywać do czego Starucha jest zdolna i jak wielkie są jej moce.

Starucha…

W niczym nie zmieniało to faktu że mieli zabierać dupy w troki.
- Pilnujcie się przed czartem! Żegnaj, pani! - krzyknął do Ta’Vi po czym bez zwłoki włożył nogę w strzemię i dosiadł myszatego. Wyciągnął dłoń ku Lu’cci i pomógł jej się wdrapać na wierzchowca. Rozejrzał się niespokojnie gdy Źródełko sadowiło się za nim. Demon był gdzieś blisko, był tego pewien, tak samo jak tego że objawi się wkrótce. Urazili jego dumę, zagrozili mu a Lu’cci potrzebował do swych plugawych badań.
- Ojcze Słońce, daj siłę i chroń potrzebujących Ciebie - wyszeptał, kierując wierzchowca tam gdzie wódz Graniczników wskazywał.

Ta'Vi pokręciła głową.
- Zjeżdżaj stąd, idealny chłopcze!

Ceth uśmiechnął się nerwowo, kiedy siedząc na grzbiecie Wichera wzbudzał zarówno niepokój jeźdźców co ich wierzchowców, które instynktownie widziały w ogromnym wilczurze zagrożenie.

Chyba tylko żelazna dyscyplina w jakiej nomadzi wytrenowali swoje rumaki sprawiała że nie doszło do jakiś wybuchów paniki, a i wierzchowiec na którym siedział Petru z Lu'ccią ledwie potrząsał łbem, podenerwowany.

Wikmak wyjechał na czoło całej grupy. Bez słowa uniósł swój krzywy miecz, na co wrota z ciężkich, drewnianych pali zaczęły unosić się do góry na trzeszczących linach.

Pierwsi jeźdźcy ruszyli.

Lu'ccia zaś, jakby wyczuwając zarówno nerwowość konia co jeźdźca z którym nań siedziała, uniosła się lekko na nogach.
- Twój przyśpieszony kurs jazdy może i był dobrym pomysłem ale... Ech, cholera! Suń się! Ja prowadzę, ty po prostu machaj w razie czego mieczem!

Trzymając Pelorytę za ramię, dziewczyna zaczęła gramolić się na miejsce przed nim, jednocześnie łapiąc trzymane przez niego lejce.

Tropiciel wysunął nogę ze strzemienia i przechylił się, ułatwiając Skuldyjce zamianę miejsc. W ramach mentalnego ćwiczenia spojrzał raz jeszcze ku Ta’Vi rozważając jej słowa.

“Idealny chłopcze...”

Potrząsnął głową. Przy całej jej biegłości w magii i szacunku jakim darzyło ją plemię nadal go nie rozumiała. Trudno, nie ona pierwsza i pewnie nie ostatnia.

Złapał się łęku siodła sięgając przed dziewczynę, teraz gdy to stopy Lu’cci znalazły się w strzemionach musiał się pilnować jeszcze bardziej przed spadnięciem. Dziewczyna rzuciła wierzchowca w ślad za Wikmakiem, Granicznikami i Cethem na Wichrze. Mieszaniec po raz pierwszy miał okazję zakosztować innego sposobu prowadzenia wojny niż znany mu z Miasta Światła.


Szarża nomadów rozszczepiła flankę goblinów niczym uderzenie topora. Rozpędzone wierzchowce powalały pokraki na podobieństwo kręgli, krzywe miecze migotały niczym żywe srebro i wypuszczały w powietrze strumienie czarnej juchy. Jeźdźcy cięli goblinoidy z niezrównaną wprawą której Petru nie miał szans dorównać. Ale nie to było dzisiaj jego zadaniem. Co nie znaczyło że nie spoglądał z zazdrością na Wikmaka gnającego na czele swoich weteranów, precyzyjnie ścinającego łby i odrąbującego kończyny. Niektóre obalone impetem gobliny podrywały się z ziemi z rozwartymi w panice paszczękami tylko po to by paść pod kopytami wielkich zwierząt i bronią ludzi. Walka nie była jednostronna - na jeźdźców sypał się z obu stron grad strzał i prymitywnych pocisków, a część pokrak nie poddała się przerażeniu i próbowała rozpruwać brzuchy i łamać nogi wierzchowców. Inne umykały w popłochu.

Khoon ahr wypełzała na wierzch, znowu powlekając świat czerwienią na widok rzezi gdy Granicznicy przebili skrzydło atakujących i spadli na ich tyły. Chęć by samemu rzucić się do walki była wręcz nie do powstrzymania a zapach krwi oszałamiał. Ale manewr Wikmaka otworzył malutkiej grupce drogę na północny zachód, Lu’ccia zaś gnała szaleńczo przed siebie, nie zważając na mordercze żądze Petru - a raczej nie wiedząc o nich. Jadąc bez strzemion mieszaniec musiał z całej siły trzymać się łęku siodła i ściskać kolanami boki wierzchowca.
- Mijaj ich z lewej strony! - krzyknął Lu’cci do ucha, bowiem runiczny miecz trzymał w prawicy. Na próżno, równie dobrze mógł próbować wznieść się machając rękoma i spluwając pod siebie - dziewczyna w zapale wrzeszczała, klęła, szarpała za wodze a ich biedny koń chyba tylko cudem nie został wypatroszony gdy wpadał na pojedyncze gobliny i całe ich gromady! Petru rozrąbał jeden i drugi czerep omal nie tracąc klingi uwięźniętej w kości, a jego zaciśnięta w pięść dłoń skruszyła czaszkę. Kamienne ostrze włóczni rozdarło mu nagolennik a nagły grad strzał obramował ich tak dokładnie że Petru nie wierzył własnym oczom i uszom widząc i słysząc przemykające wszędzie naokoło i niemożebnie blisko pociski. Poniewczasie okazało się że przeznaczone były dla Cetha i Wichra - ogromny wilk właśnie przeskoczył nad Petru i Lu’ccią, a w pysku astralnej istoty tkwiło oderwane ramię. Wicher zwinął się w miejscu i skoczył na łuczników, omal nie gubiąc Cetha. Petru naprawdę nie zazdrościł staremu pamiętając o jego hemoroidach. Sam musiał się pilnować by nie odgryźć sobie języka!
- Ceth! Do diabła ciężkiego, wydostańmy się stąd! - wrzasnął i z całej siły zacisnął dłoń na łęku a kolana na bokach zwierzęcia, kiedy to skoczyło z wysiłkiem ponad stosem porąbanych trupów. Na szczęście Aep Craith nie miał heroicznych zapędów i klnąc niemal tak plugawie jak kultysta Gereona skierował Wichra w ślad za Lu’ccią. Ta na chwilę wstrzymała wierzchowca. Cały płaskowyż wydawał się wypełniony goblińską hordą, pędzoną demony jedne wiedzą czym - wolą czarta, bitewną gorączką, może głodem albo żądzą zemsty? Czarny dym unosił się nad nią, buchając z pochodni i mieszając się z kurzem wznieconym tysiącami stóp. Tysiące włóczni, pik i innych, gorzej rozpoznawalnych broni błyszczało nad głowami pokrak, a strzały o czarnych brzechwach i lotkach sypały się na Graniczników - a także Petru i jego towarzyszy.

Jedna wyrzeźbiła tropicielowi szramę na łopatce gdy pod ostrym kątem przebiła skórznię. Petru warknął a Lu’ccia otrząsnęła się z osłupienia.
- Wiooo! - krzyknęła dźwięcznie. Wierzchowiec runął przed siebie, ku masywowi skalnemu. Palenquiańczyk, skoro już panował nad żądzą walki, uznał że byłoby dobrze gdyby uciekinierzy nie wpadli wprost na jakąś spóźnioną goblinią gromadę; spóźnioną, ale gotową do walki. Jego życzenie się spełniło, ale niedokładnie tak jakby sobie tego życzył.

Przejeżdżając koło skałek zwolnili nieco by nie zamęczyć konia. I wtedy Wicher zatrzymał się przy wielkiej, czarnej plamie krwi barwiącej głaz. Świeżej i obfitej, jakby przed chwilą rozedrzeć goblina na pół i skropić jego juchą skałę aż do ostatniej kropli. Co dziwniejsze, wokół nie było znać żadnego ciała.
- Petru, widzisz to? - krzyknął druid. Całkowicie niepotrzebnie.
- Jedziemy stąd! - odkrzyknął tropiciel, a jego podejrzenia co do bliskości czarta odezwały się ze zdwojoną siłą. Mocniej zacisnął rękojeść miecza w dłoni. Wicher zwrócił łeb w jedną i drugą stronę, węsząc. Ruszyli.

Ich mała gromada przemykała coraz dalej na tyłach kłębiącej się hordy gdy wszyscy troje dostrzegli nowych uczestników bitwy. Ogromnych.

Olbrzymy siedziały spokojnie za skałą i bez niezdrowego dla żołądka pośpiechu pożywiały się. Żołądek podszedł Petru do gardła na widok ich “stołu biesiadnego”. A raczej potraw na nim. Stanowiły go goblinie ciała, cały ich stos bezceremonialnie rzuconych jedno na drugie.

Olbrzymy niespiesznie obróciły głowy ku synowi Pelora i Skuldyjczykom.
- W nogi - zakomenderował Petru.
 
__________________
Why Do We Fall? So We Can Rise
Romulus jest offline