Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 11-03-2015, 20:58   #51
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Steven&Maddison

Maddie pomachała Indianinowi na pożegnanie.
- Bardzo dziękujemy za pomoc - jej uśmiech odzwierciedlał wdzięczność jak i sympatię jaką podskórnie poczuła do Harrolda. Wysłuchała brata i gorliwie pokiwała głową na jego propozycję. Wskoczyli do samochodu, z klimatyzacji buchnęła ożeźwiająca fala chłodu.

- Mam nadzieję, że ta Irene będzie w stanie nam pomóc - Maddison nachyliła się nad radiem szukając jakiejś znośnej stacji i po chwili z głośników sączył się znany rytmiczny klasyk.

Muzyka

Dziewczyna od razu zaczęła nucić pod nosem tekst i wyklepywać na udach melodię.
Droga nie była za bardzo ruchliwa. Prowadziła przez rolnicze okolice. Mijali samotne farmy, pola uprawne, lasy i kilka razy widzieli taflę jakiegoś jeziora. Adres znaleźli dość szybko. Ulica była boczną odnogą jednej z głównych alei miasteczka.

Dom był zwykły, drewniany, z gankiem nad którym zwisała amerykańska flaga. Przed domem stał niewielki samochodzik w cytrynowożółtym kolorze. Okna były pootwierane na prawie całą szerokość i sączył się z nich pyszny aromat parzonej kawy i pieczonego ciasta.

Madison mimowolnie zaburczalo w brzuchu. W zasadzie zbliżała się pora lunchu i nie miałaby nic przeciwko jego wersji na słodko.
- Okolica musi być spokojna - wywnioskowała wskazując na otwarte na oścież okna. - Zapukajmy.

- Poczekasz chwilkę? - spytał wyjmując paczkę papierosów. - Muszę zapalić.
Odpalił zapałkę i zaciągnął się dymem.
- Świetnie dajesz sobie radę - wyartykułował to, o czym ciągle myślał. - Myślisz, że wygramy z tym?

- Nie ma innej opcji - wyciągnęła rękę w stronę paczki fajek. Skoro Steve zamierzał zapalić to ona również. - Przeprowadzka nie wchodzi w grę. Musimy ustalić dlaczego dom jest nawiedzony i jak to odwrócić.

W pierwszym odruchu chciał wyciągnąć do niej rękę, jednak chwilę później z namysłem schował paczkę w wewnętrznej kieszeni.
- Obiecałem ojcu - powiedział odwracając wzrok. - Zresztą - rzucił na wpół wypalony papieros i przygniótł czubkiem buta - sam też powinienem rzucić. Okropny nałóg. Chodźmy już - nie dał jej czasu na protesty, ruszając w kierunku domu. Maddie wzruszyła ramionami i ruszyła za nim. Poczekała aż brat zastuka we framugę i sama zawołała.

- Pani Irene? Jest pani w domu?
Muzyka grała dość głośno. Jeżeli gospodyni była w domu mogła ich nie usłyszeć. Po drugiej próbie jednak dało się słyszeć kobiecy głos.
- Kto tam? - dochodzący zza drzwi.

- Steven i Maddison Craven. Chyba się nie znamy. Harold Twinoak dał nam pani adres. Możemy porozmawiać?

- Oczywiście. Proszę - drzwi otworzyły się i stanęli oko w oko z gospodynią, którą okazała się być starsza już kobieta, zapewne po sześćdziesiątce, siedząca na wózku inwalidzkim.
Zgrabnie wycofała wózek robiąc im wejście.

- Wchodźcie. Nie ściągajcie butów. Napijecie się czegoś? Mam świeżo zmrożoną lemoniadę. Własnej roboty. Sąsiedzi mówią, że jest naprawdę dobra, chociaż ja lubię dość kwaśną.

- Ja chętnie, dziękuję - sapnął Steve. - Pogoda jest… heh… nie do wytrzymania.
Maddison zawtórowała mu energicznymi skinięciami.

Z korytarza można było się dostać prosto do kuchni, połączonej w jedno z salonem. Mieszkanie nie miało zbyt wiele mebli, zapewne po to, by lepiej poruszać się na wózku. Pierwsze, co rzucało się w oczy to półki z mnóstwem książek i obrazy na ścianach. Głównie pejzaże. Chłopak spojrzał się im przelotnie ale były to te tanie, produkowane w dużej ilości malowidła, jakie chętnie kupują ludzie. Nie przedstawiały specjalnej wartości. Bliżej jednak przyjrzał się grzbietom książek. Zbiory oscylowały w tematyce etyki, kultuoznawstwa, poezji, dramatu czy teatru.

- Siadajcie, proszę - gospodyni podjechała do lodówki i wyjęła z niej dzbanek z żółtą cieczą. - Młody człowieku, pomożesz mi? Szklanki są w kuchni, o tam - wskazała dłonią. - Co tam u Harolda? Dalej zajmuje się sklepem czy w końcu zdecydował się oddać go synowi?

- Jasne - zniknął w kuchni, by po chwili wrócić ze szkłem. - Tak, zdaje się, że ta praca sprawia mu tyle satysfakcji, że niechętnie z niej zrezygnuje. Ma stałą klientelę i większość z nich odwiedza go być może po części z sentymentu, lub żeby po prostu przy okazji uciąć miłą pogawędkę. Nie można też nie docenić wiedzy Harolda.

Rozstawił szklaneczki na blacie niskiego, stołu po czym zajął miejsce obok siostry.
- Dużo pani czyta…
- Owszem. Bardzo lubię książki. Prawie tak bardzo, jak ludzi.

Nalała im lemoniady przyglądając się ciekawie. Maddie łapczywie przyssała się do szklanki rozglądając się po wnętrzu.
- Przyjechaliście tutaj na wakacje? - zapytała w końcu.

- Niezupełnie… - rzucił niepewne spojrzenie na siostrę. Za każdym razem gdy zaczynali mówić o domu Hortonów, wszyscy albo patrzyli na nich dziwnie albo odwracali się od nich. - Harold powiedział nam - zaczął ostrożnie - że interesuje się pani historią. Szczególnie zaś historią okolicy.

- Czy może nam pani coś opowiedzieć o rdzennych mieszkańcach - rzucił na oślep temat, - o ludzie Tamaroa, który zajmował okolice Plymouth? Szczególnie interesują nas… ehhh… może zabrzmi to dziwnie… temat klątw. Wie pani, czarne kruki, duchy…

- Ciekawy dobór tematyki. Gdyby to nie były wakacje, pomyślałabym, że chodzi o wypracowanie lub esej do szkoły. A ta. Mogę spytać. skąd takie nietypowe zainteresowania u dwójki tam młodych ludzi?

- Bo my mieszkamy w nawiedzonym domu - wypaliła wprost Maddison, która odstawiła na stół pustą szklankę. Nastolatka nie widziała powodu aby nie być ze starszą panią szczera. - W domu Hortona. Widzi pani, odkąd się tam wprowadziliśmy nadal dzieją się tam dziwne rzeczy. Mają związek z krukami i chyba tym co przytrafiło się tutaj Indianon. My nie bardzo mamy możliwość się stamtąd wyprowadzić więc musimy to rozkminić… znaczy… dowiedzieć się o co w tym wszystkim chodzi i jak temu zaradzić, bo jeśli tego nie zrobimy skończymy jak ta poprzednia biedna rodzina, która się nawzajem pozabijała. I żeby pani nas źle nie zrozumiała, jesteśmy kochającą się rodziną i nigdy z własnej woli byśmy przeciwko sobie nie stanęli, ale ten dom… jakby to powiedzieć… miesza nam w głowach. Nie chcę pani wystraszyć, po prostu jestem szczera i zrozumiem jeśli mi pani nie uwierzy, ale może chociaż i tak nam udzieli kilku odpowiedzi, choćby dlatego żeby nie mieć nas później na sumieniu, jak któregoś dnia otworzy pani lokalną gazetę a tam będzie straszył nagłówek o rzezi w domu na wzgórzu - Maddie zakończyła przydługi wywód i jak gdyby nigdy nic dolała sobie lemoniady.
Steven westchnął tylko i czekał na reakcję.

Starsza kobieta uśmiechnęła się smutno, z powagą.
- Na duchach się nie znam. Chociaż wiem, kto się zna i jeżeli faktycznie wierzycie w to, że dom nawiedzają zmarli mogę zadzwonić i umówić wam spotkanie.
Upiła mały łyczek lemoniady.

- O domu Hortona słyszałam. Krążą o nim paskudne opowieści. Niektórzy uważają, że tam straszy. Inni, że jakaś siła uwięziona w tym miejscu zmusza ludzi do robienia strasznych rzeczy. Słyszałam też miejską opowieść o tym, że budując dom stary Adam Horton zamordował kilku włóczęgów. Faktycznie, prowadzono nawet federalne śledztwo w sprawie zniknięcia kilku ludzi w tym samym czasie, kiedy Horton się budował, lecz niczego nie powiązano. Inne opowieści sugerują, że Adam doszedł do swojej fortuny zawierając pakt z jakimś demonem czy inną siłą z nieznanej nam sfery istnienia. I że zapłacił za to najwyższą cenę. Ale to tylko opowieści. Trudno uwierzyć, że jest w nich chociaż odrobina prawdy. Wnioskując jednak po tym, co panienka powiedziała, skłonna jestem przypuszczać, że wy ze mną się nie zgodzicie w tej kwestii. Czyż nie?

- Federalne śledztwo? - Maddie nie kryła zdziwienia. - To rzeczywiście poważna sprawa… Nie pamięta pani przypadkiem kto je prowadził? Może szeryf mógłby nam pomóc…
Dziewczyna zdjęła czapkę z daszkiem i zmierzwiła wilgotne od potu włosy.

- I oczywiście, że się nie zgadzamy. To znaczy, mamy znaczne powody sądzić, że to nie tylko miejskie legendy i opowiastki o duchach. Proszę pani, coś mnie wczoraj wywlekło z łózka za nogę i proszę mi wierzyć, nie zmyślam, Steve sam widział. Ale proszę nam powiedzieć coś więcej o powiązaniu Hortona z Indianami. No i czemu w zasadzie czerwonoskórzy mieliby się mścić, bo z tego co już się dowiedzieliśmy to w ich wierzeniach w tym dopomagają kruki. W zemście z zaświatów.

- Drogie dziecko - kobieta uśmiechnęła się przyjaźnie - Adam Horton budował swój dom w latach pięćdziesiętych albo sześcdziesiątych. Byłam wtedy małą dziewczynką. Nie sądzę by żył ktoś, kto prowadził te ważne śledztwo. Co do Indian, nie mam pojęcia czemu duchy Indian, załóżmy że to one, miałyby mścić się na Hortonie czy ludziach mieszkajacych w naszym hrabstwie. To znaczy powodów mieliby naprawdę sporo, gdyby poszperać w historii. Kolonizatorzy traktowali rdzennych mieszkańców, jak zwierzęta. Nie oszczędzali nikogo. Ani kobiet, ani dzieci. Mordując i przeganiając coraz dalej na zachód. Ale dlaczego Horton lub jego dom? Nie wiem. Naprawdę.

- Musiałby zrobić coś niezwykłego - zastanawiał się na głos Steven, - coś, co daleko wykraczało poza zwykły mord. Może dom stoi na jakimś świętym miejscu indian? Czy rdzenni mieszkańcy nigdy nie zgłaszali co do tego terenu roszczeń? Albo nie zginął jakiś duchowy przywódca ich plemienia, szaman? Sam nie wiem…

- Nic mi o czymś takim nie wiadomo - pokręciła głową starsza kobieta. - Ale mogę poszperać w tym temacie. To nawet ciekawe wyzwanie.

- Bylibyśmy wdzięczni za każdą pomoc - Maddie przyjęła błagalny wyraz twarzy. - A o kim pani mówiła, że zna się na duchach? I ewentualnie mogłaby nam pani umówić spotkanie?

- Oczywiście. Dam wam wizytówkę i umówię spotkanie na jutro. Może być?

- Będziemy wdzięczni - podziękowała nastolatka. - Kim będzie ta osoba? Jakiś lokalny kaznodzieja?

- Nie. Nie ma nic wspólnego z kościołem czy religią. To raczej taki badacz nieznanego.

- To bardzo miłe z pani strony, że nas pani wysłuchała - rzekł Steven wstając - Dziękujemy za lemoniadę, była pyszna.

- Miło było was gościć. Możecie przychodzić, kiedy tylko poczujecie taką potrzebę. to otwarty dom. wszyscy miejscowi o tym wiedzą.

Maddie pomachała kobiecie na pożegnanie. Dopiero w wozie, kiedy Steven uruchomił silnik pozwoliła sobie na komentarz.

- Sama nie wiem… Mam poczucie niedosytu. Wskóraliśmy coś w ogóle czy była to strata czasu?

- Mam wrażenie, że jesteśmy jak ten ping pong podczas meczu tenisa stołowego - odpowiedział Steven i zapuścił silnik. Ruszyli w stronę motelu. Póki ojciec nie zmieni zdania co do ich powrotu zamierzali nocować w wynajętym pokoju, z dala od upiorów, kruków i żyletek samych podcinających żyły.
 
liliel jest offline