Wątek: Narrenturm
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2015, 01:40   #24
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Dialogi mieszanego autorstwa

Po zawierusze jaka stałą się udziałem krasnoludów i bandy Aulocka sytuacja w karczmie na powrót zrobiła się leniwa i ospała, jednak w przeciwieństwie do sytuacji sprzed kilkunastu minut teraz była to maska niezbyt wprawnie założona na szybko puchnącą atmosferę pełną milczących podejrzeń i niepewności. Kozak skończył zupę i niby z uprzejmości odniósł miskę do kontuaru, w głowie miał jednak plan by zaciągnąć języka od urzędującego za barem jegomościa pracowicie czyszczącego naczynia.

- Zdrastwujtie, gospodar. - Miska powędrowała usłużnie na stół, pozwalając uwolnionym dłoniom spleść się na blacie - Kto to był, ten drażliwy, co się z brodaczami wziął za łby?

Szynkarz pierwej zmierzył Jaromira obojętnym spojrzeniem, ale nie widząc nic nadzwyczajnego w pytaniu, do tego prawdopodobnie ulegając utrwalonemu przez lata nawykowi, by podtrzymywać rozmowę odarł:

- To wy nie wiecie? Toż to Kunz Aulock i jego zakapiory, znany człek, ponoć nie ma drugiego jak on sprawnego najemnego miecza. Mówi się, że nie ma też drugiego równie pewnego jeśli chodzi o dopełnienie kontraktu.

- Czyli khazadzi nieciekawego sobie wroga uczynili. - Skwitował sprawę Niedźwiedź rzucając przelotne spojrzenie na towarzystwo. - A co innego wiesz, dobrodzieju? Na temat uciekinierów, albo jakich bezpiecznych przystani? Słyszałem, że dziś stolica to dobre miejsce dla uciekiniera.

- Bah! Stolica... - Żachnął się karczmarz - Brudno tam jak zawsze, a teraz jeszcze tłoczno i mniej bezpiecznie. Zdarza mi się czasem na targ pojechać, zapasy uzupełnić i powiadam wam, za wysokimi murami życie wcale nie jest prostsze, tyle że jedne utrapienia zamienia się na inne. Nie to co tutaj na prowincji. Powietrze lepsze, żadne choróbska się nie lęgną, a ludzie płacą i długo nie zostają. - Szklanica dokładnie już wytarta powędrowała pod ladę. - Ja zawsze powtarzam - tam gdzie pełno ludzi, tam najwięcej cuchnie, ot co.

- A zbójów się nie boicie?

- Zbóje, no... To co innego. - Mruknął typ, jakby rozmawianie nagle przestało sprawiać mu przyjemność - Co wam do tego?

- Takie tam, sprawki. - Odparł wymijająco Gniewisz - Wiecie, szukam kogoś...


~***~


Kiedy Kislevita w najlepsze wymieniał się nowinami przy barze coraz bardziej srożąc brwi, reszta zebrała się z braku lepszego miejsca przy drewnianej kolumnie podtrzymującej strop, by uradzić co dalej.

- Cóż zawdzięczam wam życie. Jeżeli swoimi umiejętnościami będę mógł się jakoś odwdzięczyć, chętnie to uczynię - zapewniła natychmiast Klara, gdy tylko usłyszała propozycję krasnoluda. - Obiecacie mi jednak, że nie będzie to szaleńca wyprawa ku złotu, chwale i śmierci? Bo tym najprawdopodobniej skończy się zadzieranie z ludźmi pokroju Kuntza.

- Zycie, chłopcze, zawdzięczasz sobie i swojej woli przetrwania. Nie ma w tym naszej zasługi. - Helvgrim pokazał ogół wszystkich siedzących przy stole. - Co do Kunza, tacy jak on to wrzody, na zdrowym ciele społeczeństwa, które należy wycinać. Jednak ruszamy po skarb, a więc i takich typków nie będziem zaczepiać gdy oni nas nie zaczepią. - Helvgrim spojrzał na Wolfgrimma piorunująco - prawda! - Masując obolałe miejsca, które to właśnie Kunzowi zawdzięczał, kontynuował dalej. - Co do skarbu, to wiedzcie, że skarb to nie zawsze srebro i złoto.

- Prawde prawisz, ale nauczonym od dziecka, że słabszym się pomaga - pwiedział Wolfgrimm - a pięciu na jednego to zwykłe tchórzostwo

-Niestety sprawiliście że ten wrzód będzie teraz czepiał się naszych ciał, mości Helvgrimie... - elf wtrącił się w rozmowę dołączając do grupy - A co do podziału, uczciwy byłby podział na pięć równych części, a nie połowa dla dwóch i druga połowa dla trzech. Wystarczy znajomość podstaw matematyki.

Łowca zdecydowanie nie był zadowolony, ale co się stało to się nie odstanie.

- A skoro zostaliśmy sami, to mogę wam powiedzieć coś więcej, o tych bestiach… - wznowił po krótkiej pauzie - Nie chciałem wzbudzać paniki wśród uchodźców, więc przemilczałem to wcześniej. Ci zwierzoludzie służą Khorne’owi.

- Podział, Elastirze jest jak najbardziej sprawiedliwy, bo to my znamy lokację skarbu, bo to my zdobyliśmy niezbędne informacje na jego temat. Słuszność byś miał gdybyśmy całą robotę od samego początku rozpoczęli. Wtedy dzielili byśmy na pięć równych części. Uważam, że gdybym zaproponował każdemu z was po dziesiątej części to wciąż byłoby to sprawiedliwe, ale ja hojnie oferuję wam połowę. - Helvgrim mówiąc to bawił się zdobyczną klamrą.

Elf w lot rozpoznał, że jest to przedmiot khazadzkiej roboty. Toporne wykonanie, brak zdobień, mieszanka metali, która przeczy naturze. Dodatkowo obroża zareagowała na ten krasnoludzki przedmiot, zaczęła ściskać rękę elfa coraz bardziej i bardziej. Elastir musiał skrywać ból pod maską uśmiechu, postanowił odejść, skierował się do wygódki i dopiero jak opuścił pomieszczenie obroża się ponownie uspokoiła, delikatnie pulsowała, aż w końcu zamarła w bezruchu.

Jak już powiedział mój krewniak - wtrącił się Khazad -wiedza jest cenna, a wiedza o skarbie jest tym cenniejsza, że bez tej wiedzy skarbu odnaleźc się nie da - kontynuował - wasza to wola czy wyruszyć z nami czy też nie, jeśli ktoś się nie zdecyduje to tym lepiej dla reszty bo większa działka im przypadnie

Jaromir od dłuższej chwili przysłuchiwał się rozmowie, ale nie zabierał głosu. Odkąd skończył dysputę z karczmarzem stał jakiś głęboko zamyślony i zasępiony. Pocierał nerwowo szczękę jakby bił się z myślami, co rusz spoglądając to przez okno na podwórzec to na brodatego woja macającego zdobny klejnot.

- Dobra, bratki, dzielicie skórę na zwierzu, a on jeszcze głęboko w lesie. - Ozwał się wreszcie kozak, jakby się na coś zdecydował. - Co to za skarb, gdzie jest i jakie bronią go niebezpieczeństwa? Zrazu pytanie uprzedzając, ja nie liczygrosz i o dolę wykłócać się nie będę, trzecia część z połowy lepsza jest od niczego. Turbuje mnie inne pytanie - skąd żeście się o skarbie dowiedzieli, mości Helvie i kto jeszcze mógł o nim słyszeć? - Ostatnie kislevita wyrzekł w najwyższym skupieniu.

Helvgrim zmarszczył czoło, wyraźnie nad czymś tęgo rozmyślając. - Nie sądzisz Jaromirze, że zdradzę ci informacje, na których pozyskanie poświęciłem wiele czasu. Mogę rzec jedynie, że ruszyć po skarb trzeba na północ. Co możemy tam napotkać? Ano zielonych, bandy dezerterów, zwierzoludzi i pewnie kolejne grupy uchodźców. Sam skarb może być bez ceny. Bo jak byś wycenił młot Sigmara Młotodzierżcy? Nie mówię, że takowy tam znajdziemy, ale jest wiele przedmiotów niepowtarzalnych. Tam, wiem to na pewno, znajdziemy przedmioty, których śladem podążam. Jeśli natomiast natrafimy na artefakty religijne oddamy je prawowitym właścicielom zyskując w zamian sławę. - Helvgrim wydął wargi, wziął głęboki wdech - jeśli idzie o towarzystwo. Jest szansa, że po skarb przyjdą inni. Musimy uważać by naszym śladem nie poszli ludzie Aulocka. No i nie wolno nam zapomnieć o kompanach elfa. -

- Skórę na niedźwiedziu czasem lepiej podzielić za wczasu, kiedy ten jeszcze w kniei biega, wtedy nie ma niedomówień i waśni - wtrącił Wolfgrimm - nikt nie może czuć się oszukany, kiedy wie na co się pisze

- Tak, tak… - Mruknął Jaromir - Kiedy idzie o pomoc to każdy jeden co się nawinie robi za przyjaciela, ale żeby pary nieco z gęby puścić gdzie i po co tak naprawdę mamy iść to już za wiele. Ja zwykłem postępować prosto, jak droga na stepie, tedy mówię wam zawczasu, że w podróży jestem od wielu miesięcy szukając swojej krewniaczki zaginionej w wojennej zawierusze. Ostatnie co o niej wiem to to, że do Middenheim uchodziła z tamtą grupą. - Mężczyzna machnął ręką w stronę drzwi. - Tyle, że jeszcze nim ich napotkałem jej już nie było. Powiedzcie mi zatem jak szukanie bezimiennego skarbu miałoby mi pomóc ją odnaleźć, hę?

Helvgrim pokiwał potakująco głową na ostatnie słowa kozaka. - Los rzuca nas wedle swego uznania, ty, zdaje mi się stoisz na rozdrożu. W którą stronę ruszysz będzie to twoja decyzja i twój los. Ja, ani nikt z nas nie powinien zabierać głosu w tej sprawie. -
Przez chwilę Helvgrim się zastanawiał, po czym rzekł: - Zaufanie to największa odwaga, a wierność to prawdziwa siła, w tym właśnie tkwi potęga a zarazem słabość Ejsgardu, tak głosił niegdyś kapłan Halgar, syn Gorna w Kazad Dumund i ja temu hołduje.

- Przeklęta wojna, łatwo wam powołać się na przodków, kiedy oni schowani głęboko w górach i nic poza zawodną pamięcią im nie grozi. Mnie moja bratanica umyka jak liść na wietrze i nie zanosi się żebym prędko ją odnalazł. Jedyną nadzieję pokładam w rezolutności dziewczyny, bom niemal pewny jest, że dziewcze nie siedzi razem z innymi rozpaczając, ale tak jak nasi dziadowie hardo znosi trudności złego losu. - Gniewisz złapał zabłąkany na stole kubek z trunkiem i przepłukał gardło. - Powiem tak, pomogę wam znaleźć wasz cenny skarb choćby strzegły go najwścieklejsze bestie, jeśli wy pomożecie mi odnaleźć krew z mojej krwi. Co wy na to?

Helvgrim nalał do kubków mocnego trunku, wyrób dawi. - Pomogę ci w odszukaniu jednej z twego rodu. Jakem jest Kapłanem Żelaza, Runkh’an Zulvar, z klanu krwi Thana Torvaldura Ducha Północy. Jestem Kamienną Tarczą pod sztandarem Hjontinda Durazthrunga, Rika Żużlowych Źlebów i tego który niesie Łzę Valayi. Należę do domu Gromrilowego Kowadła zawiązanego przez Valrika Irge Ranulfssona, mego dziada. Jestem strażnikiem Azkahr, synem Svergrima Kearna Valrikssona, kapitana Żelaznej Gwardii, w potężnej twierdzy Karak - Dum. Ja i wszyscy moi przodkowie odpowiadaliśmy przed Smednirem i Grimnirem oraz naszymi praojcami. Klan, dom i krew nasza pod rozkazami króla Thangrima Ognistobrodego, władcy Północnych Gór, pana losu, tego co kłania się tylko przed Grungnim i Valayą i tego który krwią jest połączony z Najwyższym Królem Północy - Hargrimem Łamaczem Zębów, bratem którego jest Najwyższy Król Południa - Thorgrim Strażnik Uraz.

- Dobrze znasz swych przodków, a to się chwali, także na mroźnej północy skąd ja pochodzę. Tam gdzie Kislev wita się w uścisku z górami Krańca Świata płyną wody Czarnego Niedźwiedzia i tam też pośród gęstych borów stoi Deghov, rodowa ma siedziba. Tam to moi dziadowie z Ungolskiej krwi zeszli z gór przed latami i okiełznali pierwsze konie, które zesłał im sam Swiatar, Ursun na znak wielkiej łaskawości. Tyr piorunem swym górę otworzył dając im rzekę i nauczył strzelać z łuku do zwierzyny. Ojciec mój, Fiodor Mocarny, a przed nim dziad Iwan służący u samego Cara Borsa z Kisleva w chorągwi Jeźdźców jako chorąży i kolejni przed nimi bronili tej ziemi i naszego rodu, aż nadeszła wielka wojna i rozdarła ostatnie pokolenie Gniewiszów, które złączy się na nowo, albo padnie próbując. No... - Kislevita splunął w dłoń i wyciągnął ją do khazada na znak swoistej umowy. - Takim towarzyszom mogę zaufać, widać tak miało być, a nie mnie podważać wyroki losu.

Helvgrim postąpił podobnie, czyli splunął w dłoń i uścisnął dłoń Jaromira, po czym podał mu kubek i wypił do dna. - Sława! -

- Sława! - Odparł Niedźwiedź wychylając trunek i waląc naczyniem w blat.

Alkohol był mocny jak sam diabeł. Toast zapiekł Jaromira, aż musiał chuchnąć gardłowo i jedna łza stoczyła się po orlim nosie, ale już po chwili gęba mu się śmiała, do tego trzymał się nadzwyczaj prosto, jakby to co właśnie w siebie wlał był bardziej wodą niż piekielną przepalanką z otchłani krasnoludzkiej twierdzy.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 19-03-2015 o 23:00.
Dziadek Zielarz jest offline