Wątek: Narrenturm
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 14-03-2015, 13:20   #25
Manji
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
4 Backertag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, karczma

Grupa śmiałków w końcu mogła odpocząć po ostatnich dniach. Zjeść ciepły posiłek, wyspać się na suchym i ciepłym sienniku zawierającym rozsądną ilość pcheł i pluskiew. W nocy, gdy zapadła cisza, dało się wyraźnie słyszeć baraszkujące szczury na poddaszu. Co jakiś czas ciszę nocną przerywało szczekanie psa, który pewnie ujadał na podkradające się lisy lub inny zwierz przychodzący z dziczy. Noc mijała spokojnie. Nad ranem, przed nastaniem świtu, karczma powoli ożywała. Pianie koguta ostatecznie wybudziło ze snu wszystkich śpiących.

Helvgrim jako pierwszy był już w sali głównej karczmy i posilał się jajecznicą na boczku, gdy kolejno dołączali pozostali awanturnicy. Klara zeszła do sali najpóźniej ze wszystkich, ból w okolicach podbrzusza zaczynał się powoli nasilać, lada dzień miał rozpocząć się miesięczny cykl.

Sielankowy nastrój przerwało zamieszanie na podwórzu. Na teren karczmy wjechali zbrojni na koniach. Spłoszone ptactwo, ujadający pies, okrzyki przyjezdnych zwróciły uwagę gości karczmy. Nie trzeba było długo czekać jak przez próg kolejno wchodzili zbrojni. Uzbrojeni dość jednolicie we włócznie i miecze, opancerzeni w kolczugi. Śmierdziało od nich potem ludzkim i końskim, co świadczylo, że od kilku dni byli w siodłach. Rozsiedli się przy jednym z wolnych stołów, zamówili jadło. Dość szybko okazało się, że sześciu zbrojnych to straż. Zapytani karczmarza o wydarzenia na drogach ci zaczęli nieskładnie, jeden przez drugiego, opowiadać o bandzie grasantów. Przysłuchujący się z boku, khazadzi, elf i kozak, nie byli zbytnio zdziwieni, ot banda zbójców tak typowa dla tych regionów. Jednak gdy stażnicy zaczęli opowiadać o okropieństwach do jakich bandyci się dopuścili, z coraz większą uwagą ich słuchano. Z relacji strażników dróg wynikało, że banda dopadła grupę uchodźców idącą na południe, głównie składającą się z kobiet i dzieci. Opisy mordu, do jakiego się dopuścili bandyci, sprawiały, że jadło cofało się z żołądka do przełyku. Jak się okazało, przywódcą tej bandy była kobieta, która przybyła z Kislevu, a która powoli zyskiwała złą sławę w okolicy. Strażnicy nazywali ją Jelena Rudowłosa, demon wcielony, która dowodziła bandą szubieniczników. Każdy jeden z nich był mordercą, a za ich głowy była spora nagroda.

Strażnicy po posileniu się, uzupełnieniu zapasów ruszyli dalej w drogę.

Także poszukiwacze skarbu, jeszcze przed południem ruszyli w drogę. Szli tym samym traktem co kilka dni temu, napotykając jedynie grupki uchodźców kierujące sie na południe. Im dalej na północ tym mniejszy ruch był na trakcie. Elastir na wysokości opuszczonej karczmy, w której stoczyli walkę z orkami, ponownie poczuł obecnosć zwierzoludzi. Ci jednak trzymali się poza zasięgiem wzroku.

Po kilku dniach wędrówki nie napotkali na większe grupy wroga, od czasu do czasu napatoczyło sie na nich kilka mutantów, które z łatwością posyłali do piachu. W końcu dotarli do miejsca gdzie trakt przecinał bagienny las. Helvgrim z łatwością odnalazł wielki głaz, za którym należało skręcić na północny zachód, opuszczając tym samym wygodny trakt. Musieli trzymać się bagien, szli więc przedzierając się przez gąszcz. W końcu rozbili obóz. W lesie stale coś szuściło, coś chrobotało, coś popiskiwało i powarkiwało, co i rusz zapalały się też w mroku blade latarenki ślepiów.

Nad ranem spadł ciepły deszcz, gdy ustał, mokry las zaczął zasnuwać się mgłą. Ptaki nie śpiewały. Bylo cicho. Przezierający przez mgłę blady krążek słońca, jeszcze przed momentum widoczny i wskazujący kierunek, teraz znikł zupełnie. Gęsty opar wisiał nisko, niknęły w nim nawet czubki wyższych drzew. Przy ziemi mgła zalegała miejscami tak, że paprocie i krzaki zdawały się wystawać z oceany mleka. Koń Elastira parskał, chrapał, trząsł łbem, tupał przednim kopytem, odgłos tupania głucho niósł się przez zatopioną we mgle knieję. Grupa ruszyła dalej, szli po wysłanym grubym dywanem zbutwiałych liści gruncie, który zaczął sie nagle obniżać, nie wiedzieć kiedy znaleźli się w głębokim jarze. Ściany jaru porastały pochyłe, koślawe, obrośnięte liszajami mchu drzewa, ich odsłonięte przez osówającą się ziemię korzenie wyglądały jak macki potworów. W końcu dotarli do miejsca gdzie jar rozwidlał się na dwie odnogi. Ruszyli, skręcając w lewa odnogę. Jar wciąż sie rozwidlał, byli wśród istnego labiryntu parowów, dotarł do nich zapach dymu z ogniska, co mogło wskazywać na obecność drwali lub węglarzy. Szli coraz szybciej, czując że niebawem wyjdą z tej plątaniny parowów, nawet poczuli przypływ radości, która szybko ustąpiła. Pod stopami zachrupały kości. Koń Elastira zarżał dziko, Elastir zeskoczył, oburącz uwiesił się uzdy, w samą porę, chrapiący panicznie koń łypnął na niego zlęknionym okiem, cofnął się ciężko bijąc kopytami, krusząc czerepy, miednice i piszczele. Stopa Klary uwięzła międy połamanymi żebrami ludzkiej klatki piersiowej.
Zanim ustalili co robić dalej rozległ się świst, gwizd i chichot, taki, że aż przykucnęli. Nad jarem, wlokąc za sobą iskry i warkocz dymu, przeleciała trupia czaszka. Nim zdążyli ochłonąć, przeleciała druga, świszcząc jeszcze straszliwiej. Nie myśląc wiele, zawrócili. Szli pewnie, wierząc, że wracaja po śladach, tą samą drogą, którą przyszli. A jednak po chwili przed nosami wyrosło im strome zbocze parowu. Bez słowa zawrócili, skręcili w drugi wąwóz. Po paru krokach tu także zatrzymała ich pionowa, najeżona plątaniną korzeni ściana. Po kilku kolejnych, nieudanych prubach, stwierdzili, że będą musieli ruszyć przez cmentarzysko.

Nad lasem przeleciała z gwizdem następna czerepia kometa. Ruszyli przez zwałowisko kości. Koń Elastira chrapał, szarpał łbem, ploszył się, elf ciągnął go za wodze z najwyższym trudem. Zapach dymu stawał się coraz silniejszy. Dawało się juz w nim wyczuć ziola. I coś jeszcze, coś nieuchwytnego, mdlącego. Przerażającego.

A potem zobaczyli ognisko.

Ognisko dymiło opodal wykrotu, pod ogromnym zwalonym pniem. Na ogniu stal, buchając kłębami pary, osmolony kocioł. Obok pietrzył się stos trupich czaszek. Na czaszkach leżał czarny kot.

U ogniska siedziały trzy kobiety. Dwie zaslaniał dym i bijąca z kotła para. Trzecia, siedziała po prawej, wydawała sie dość leciwa. Jej ciemne włosy gęsto przetykała siwizna, ale wygarbowana słońcem i słotą twarz myliła nieco, kobieta mogła równie dobrze mieć na karku czterdzieści jak i osiemdziesiąt wiosen. Siedziała w niedbałej pozycji, chwiejąc się i nienaturalnie kręcąc głową.

– Witaj – zaskrzeczała, po czym beknęła gromko. – Witaj, thanie Glamis!
– Przestań bredzić, Jagna – powiedziała druga kobieta, ta siedząca w środku. – Znów się, cholera, spiłaś.

Powiew wiatru przytłamsił nieco dym i parę, teraz mogli przyjrzeć sie dokładniej.
Kobieta siedząca po środku była wysoka i dość mocno zbudowana, spod czarnego kapelusza opadały jej na ramiona płomiennorude, falujące włosy. Miała wystające i zabarwione intensywnym rumieńcem kości policzkowe, ksztaltne usta i bardzo jasne oczy. Szyję spowijał jej szal z brudnozielonej wełny. Z identycznego materiału udziergane były pończochy. Kobieta siedziała w dość swobodnym rozkroku i z dość swobodnie uniesioną spódnicą, co pozwalało podziwiać nie tylko pończochy i łydki, ale i sporo wartej podziwu reszty.

Siedząca po jej prawicy trzecia była najmłodsza, dziewczyna zaledwie. Miała błyszczące, mocno podkrążone oczy, chudą lisią twarz o bladej i niezbyt zdrowej cerze. Jej jasne włosy przyozdabiał wianek z werbeny i koniczyny.

– No i patrzcie – powiedziała ruda, drapiąc się w udo nad zieloną pończochą. – Nie było co do garnka włożyć, a , ot, żarcie samo przyszło.
Nazwana Jagną ciemnolica beknęła, czarny kot zamiauczał. Zgorączkowane oczy dzierlatki w wianku zapaliły się złym ogniem.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline