Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 15-03-2015, 14:14   #34
del martini
 
del martini's Avatar
 
Reputacja: 1 del martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumnydel martini ma z czego być dumny
Wielkie podziękowania dla Zombiaka

- Kurwa, nie mieli gdzie wyjechać, tylko do Pakistanu – Jeremy nie ukrywał zdenerwowania – No ale co my możemy zrobić?
- Twoja w tym głowa Jeremy. Ty tu jesteś od opinii publicznej – powiedział obojętnie Manning – Proponuję wysłać kogoś na lotnisko, dla uspokojenia sytuacji. Jak masz inny pomysł to wal śmiało.
- Dobrze, szefie. Zastanowię się kogo moglibyśmy posłać i dam ci znać za kilkanaście minut.

Młody pracownik ambasady, Daniel Stjoernen, pracował w wydziale ekonomiczno – politycznym ambasady. Jego nietypowe nazwisko wskazywało na korzenie skandynawskie, ale w USA mieszkał od małego dziecka. Był to przystojny, wysoki blondyn o niebieskich oczach i włosach postawionych na żel. Skończył prawo i stosunki międzynarodowe, a Jeremy doceniał go za bardzo dobrą umiejętność wysławiania się. Dlatego właśnie attaché prasowy jego wyznaczył do uspokojenia spoconych turystów.

- Słuchaj, Daniel. Mam do ciebie ważną sprawę – Jeremy wskazał ręką na fotel, a Daniel posłusznie usiadł – Mamy problem na lotnisku. Turyści są trochę wkurwieni... nie mogą wylecieć, a informacje o ostatnich wydarzeniach na pewno ich nie uspokajają.
- Co chciałby pan, żebym zrobił?
- Jaki tam pan, jestem od ciebie starszy o kilka lat. Mów mi Jeremy – zależało mu na zacieśnieniu stosunków z Danielem, szczególnie że bardzo lubił chłopaka. W rzeczywistości Stjoernen uświadomił mu, że mężczyźni też mogą mu się podobać, ale dyplomata z całych sił starał się odrzucać tę myśl. – Chciałbym, żebyś tam pojechał i zapanował nad sytuacją. Szczególnie, że masz dobrą prezencję – uśmiechnął się dwuznacznie.
- Dobrze więc, Jeremy. Daj mi tylko trochę czasu na przygotowanie się i będę gotowy za pół godziny.
- Powiedz im, że robimy wszystko co w naszej mocy, takie pierdoły standardowe. Liczę na twoją roztropność, będziesz miał dużego plusa, jeśli sobie z tym poradzisz odpowiednio.

W dziale ekonomiczno – politycznym nietrudno było znaleźć zastępcę, a w obecnej chwili to turyści byli priorytetem. Dlatego Jeremy wolał zrzucić obowiązek pojechania na lotnisko, a samemu zająć się ważniejszymi sprawami. Dzwonił tubylec twierdzący, że widział śmigłowca. Chciał 10 tysięcy baksów za milczenie.

-Oczywiście, proszę pana. Damy znać do wieczora i umówimy się gdzie i w jakiej formie będzie chciał otrzymać pan pieniądze. - odparł spokojnie.

- Nie możemy mu ufać! – wykrzyknął attaché prasowy – Skąd mamy pewność, że nie sprzeda tego zdjęcia nawet jeśli mu zapłacimy? Pakole to szmaty, musimy wymyśleć co innego.
- Jeśli zapłacimy mu jest duża szansa, że da nam spokój. Uważam, że to najlepsza opcja – stwierdził Adams
- No fucking way! Musimy namierzyć jego dokładną lokację i wysłać marines żeby go zlikwidowali. Interes Stanów Zjednoczonych jest poważnie zagrożony. Proponuję zadzwonić do Colemana i szybko przedstawić mu sytuację. Trzeba wysłać szybko jeden helikopter, zanim on zdąży się oddalić. Dopóki nie wyłączy telefonu możemy zlokalizować jego kartę SIM. Taka moja propozycja.

Zgromadzeni nie wydawali się być zachwyceni pomysłem Newporta. Jednakże, było to chyba jedyne wyjście z tej beznadziejnej sytuacji. Nie wiadomo co zrobiłby ten Pakistańczyk po otrzymaniu 10 tysięcy baksów.

******

Tego dnia Jeremy miał wyjątkowo wiele obowiązków w pracy. Pakistan zdawał się być workiem problemów bez dna, stwarzając coraz to nowe poważne kłopoty. Turyści, śmigłowiec, żądanie okupu - attache nie miał nawet czasu na zrobienie sobie kawy. Wyciszył telefon, żeby nikt mu nie przeszkadzał w biurze.
Constance?! - zajrzał z czystej ciekawości na ekran smartfona. - Czego ona ode mnie chce?
Odebrał. Rozmówca wydał z siebie wesoły, pełen entuzjazmu głos:

- Cześć Jeremy, Constance Morneau z tej strony. Masz może chwilkę, nie przeszkadzam?

- Cześć Constance… Wiesz, jestem w tej chwili dość zajęty. Może zadzwonisz wieczorem?

-A może dasz się wyciągnąć wieczorem na godzinkę? - padło kolejne pytanie, wypowiedziane tym samym, pełnym werwy tonem, a po nim ze słuchawki wylało się całe wiadro optymizmu -No nie daj się prosić, Jeremy! Wiem, że teraz jest kocioł jak jasna cholera, ale uwierz mi...nic tak nie pobudza szarych komórek jak chwila na zresetowanie systemów. Pogadamy, może browar wypijemy. Rozerwiesz się jednym słowem, nabierzesz sił do pracy i chwilę odetchniesz. O zdrowie trzeba dbać, a taki ciągły stres jest niewskazany. Jeszcze ci pikawa siądzie i co wtedy? Komu bedę truć za uszami, hmmmm?

-Chętnie bym wyszedł z tobą wieczorem… - słychać było, że Jeremy jest podrażniony - Ale nie wiem na ile czas mi pozwoli. Jeśli znajdę godzinkę czasu to dam ci znać. Na pewno wcześniej niż o 19 nie wyjdę

Kobieta parsknęła, a gdzieś w tle dało się słyszeć odpalaną zapalniczkę i cichy brzdęk czegoś szklanego.
-No przecież nie już, teraz, zaraz. Wiem że masz masę roboty -powiedziała z czymś na kształt troski, ale lekko niewyraźnie. Jakby trzymała coś w zębach - Dawaj znać. Jak bedzie trzeba kopnę się pod ambasadę, czy gdzie ci tam wygodnie. Co prawda jeszcze nie wiem jak to zrobię, ale coś wymyślę. Trzymaj się tam i głowa do góry. Jeszcze nie zmieniliśmy się w kałuże żużlu, a piasek z ulicy nie świeci w ciemności.

-Heh - zaśmiał się w sztuczny sposób dyplomata - To przedzwonię do ciebie wieczorem


Życie nie może składać się tylko z pracy. Trzeba się wyrwać z rutyny. Dlatego Jeremy postanowił poprosić o wolny wieczór. Niestety udało wyrwać mu się z pracy dopiero o 21.

-To jak - skoczymy do jakiejś knajpy? - już znacznie weselszym głosem attache przywitał się z dziennikarką.

-Co tylko zechcesz, Jeremy. Jestem otwarta na propozycje - Constance uśmiechnęła się, choć mężczyzna miał wrażenie że robi to z pewnym trudem. Poruszała się ostrożnie, sunąc ręką wzdłuż ścian, balustrad i innych podpórek. Bez nich zataczała się lekko, ale nie przeszkadzało jej to trzymać głowy wysoko uniesionej i szczerzyć się jakby wygrała na loterii milion dolarów. Obrzuciła przelotnym spojrzeniem kręcących się w okolicy ochroniarzy, ale po wiszący na szyi aparat nawet nie sięgnęła - Masz jakieś upatrzone miejsce, w które chcesz mnie porwać?

-Słyszałem dobre opinie o The Monal Restaurant. Jak masz ochotę na tradycyjne jedzenie to będzie chyba najlepszy wybór. Oczywiście cenami się nie przejmuj, ja stawiam - uśmiechnął się chyba po raz pirewszy w tym dniu Jeremy. Chwycił ją pod bok i zaprowadził do zaparkowanego samochodu, w którym czekał na nich Lance.

Morneau zatrzepotała rzęsami i niby przypadkiem oparła się o niego, próbując nie zdradzić czymkolwiek swojego złego samopoczucia. Jeszcze tego by brakowało, by zemdlała, przewróciła się, albo zaczęła farbować z nosa. Wzięta jeszcze w hotelu solidna garść prochów łagodziła objawy, ale sama farmakologia na dłuższą metę nie mogła zastąpić solidnego odpoczynku. Dała się grzecznie holować, trajkocząc przez całą drogę:
-Bierz co chcesz, tak? Uważaj, proponowanie kobiecie podobnego układu zazwyczaj źle się kończy, przynajmniej dla karty kredytowej - parsknęła, dźgając dyplomatę delikatnie łokciem w żebra - The Monal Restaurat? Hmmm...jeszcze tam nie byłam. Mam pewne opory przed jedzeniem na mieście. Nie raz i nie dwa widziałam techniki i warunki przygotowywania żarcia w knajpach. Uwierz mi, nawet te pięciogwiazdkowe maja swoje paskudne tajemnice, o których Przewodnik Michelin nie wspomina...ale niech będzie. Kto nie ryzykuje, ten nie żyje. Człowiek codziennie poznaje nowe miejsca i dowiaduje się interesujących faktów. Albo spotyka ciekawych ludzi, zależy od pogody, fazy księżyca i chyba zwykłego, ludzkiego farta. O ile firmowym daniem lokalu nie są żadne bombowe desery, to warto tam zajrzeć. To twoja obstawa? - spytała na koniec, wskazując parę ponurych brodaczy.

-Tak, oni nas odwiozą. Czasem zdaje mi się, że lepiej żyć w niewiedzy, to naprawdę jest przydatne. Nie martwisz się o sposób przygotowania jedzenia, nie masz problemów - dyplomata nie przestawał się uśmiechać, od czasu do czasu przygryzając wargę - A jak już zaczniesz się tym interesować, to życie przepływa ci przez palce. Dlatego trzymam się od wiedzy z daleka. - spojrzał na dziennikarkę. Niebezpiecznie długo patrzyli na siebie w milczeniu. Czyżby skończyło się na czymś więcej niż zwykłym wyjściu na miasto? Czyżby Jeremy wrócił późno do domu mając wstydliwą tajemnicę do ukrycia?

Morneau mocniej ścisnęła ramię dyplomaty. Gra się jej podobała i nie miała najmniejszego zamiaru psuć zabawy już w początkowej fazie.
- Klapki na oczach i uzda za którą ciągnie niewidzialna ręka systemu?- spytała ochryple, nie przerywając kontaktu wzrokowego. Newport dostrzegł jak źrenice kobiety się rozszerzają - Rób dokładnie to co ci powiemy, w sposób jaki uznamy za słuszny. Nie pytaj, nie wątp,nie kwestionuj naszej Jedynej-Słusznej-Woli i najlepiej nie myśl. Myślenie rodzi wątpliwości, a wątpliwości to herezja...więc myślenie to herezja. Człowiekiem który nie myśli, nie pyta i nie docieka, da się łatwiej sterować. W zamian za uległość ma on do dyspozycji lukrowany, pastelowy i bezpieczny świat, wetknięty w sztywne ramy norm, nakazów, zakazów i ustaleń, gdzie wszystko jest dobre, mądre i odpowiednio przemyślane przez światłych, sędziwych opiekunów ludzkości. Takiego człowieka nie obchodzi ile osób napluje mu do zupy, albo które z kolei życie kurczaka ujrzy na talerzu...bo przecież to niemożliwe, to wbrew normom. Tylko nie wszyscy norm przestrzegają. Powiedz mi, Jeremy...nie lepiej wziąć los w swoje ręce i żyć tak, by nad grobem móc powiedzieć “nie wydymali mnie bardziej, niż to było absolutnie konieczne i każdorazowo długo leczyli rany”? To chyba brzmi lepiej niż “dałem się posuwać bez mydła”.

-Najlepiej powiedzieć: “Posuwali mnie bez mydła, ale byłem wtedy nieprzytomny.” Jak będziesz zatrzymywała się nad każdą bzdurą, to po pewnym czasie będę odwiedzał cię w wariatkowie. Nie można mieć obsesji na każdym punkcie, a niewiedza często jest lepsza niż wiedza. Na przykład: naplują ci do zupy, a ty się o tym nie dowiesz i będziesz dalej żyła w spokoju. Jednak jeśli w jakiś sposób się dowiesz, wpłynie to źle na twoje samopoczucie. - Newport otworzył lewe tylne drzwi samochodu i wskazał otwartą dłonią miejsce dziennikarce. Zapakował się na prawe siedzenie i krótkim: “Monal Restaurant przy Murree Road” dał znać kontraktorom gdzie jechać. -Może porozmawiajmy o czymś przyjemniejszym? - szeroko uśmiechnął się odsłaniając białe zęby.

Kobieta rozsiadła się wygodnie, zakładając nogę na nogę i splotła ręce na piersi. Nigdy nie przepadała za podróżami pod czujnym okiem prywatnej ochrony...czy jak tam fachowo nazywała się para milczących brodaczy.
Świat jest jednak małym miejscem - pomyślała, prześlizgując spojrzeniem po wnętrzu samochodu. Kojarzyła gościa z lotniska i o ile dobrze zapuściła żurawia na jego dokumenty, którymi wymachiwał tamtejszym stróżom, należał do Blackwater. Był więc zawodowcem, co dawało cień nadziei na ratunek i sprawną obronę razie jakichkolwiek kłopotów. Ostatnio fucha dyplomaty nie należała do najbezpieczniejszych, a jeden taki osobnik siedział tuż obok, na wyciągnięcie ręki.
- A co, nie lubisz zupy, plucia czy posuwania? - z mina niewiniątka i błyskiem w oku, odpowiedziała pytaniem na pytanie.

-Lubię, szczególnie posuwanie! - Jeremy strzelił taką gafę, że ze wstydu omal nie zapadł się pod ziemię. W tym zawodzie nie powinno się mieć niewyparzonego języka, a jednak nawet specjalista od kontaktów z prasą może się pomylić.

Reakcją na jego dość niespodziewane wyznanie, była salwa gromkiego śmiechu. Constance rechotała, opierając głowę o zagłówek tylnego siedzenia.
-To bardzo interesująca informacja, panie Newport… wydusiła z siebie po dłuższej chwili, starając się zachować powagę. Dyszała ciężko, a jej ciałem raz po raz wstrząsał tłumiony chichot.- Czy jest jeszcze coś, czym chce się pan ze mną podzielić? Ulubiona konstelacja, okoliczności przyrody?

-A wie pani, strasznie lubię gwiazdozbiór Krzyża Południa, niestety w Pakistanie nie mamy okazji go oglądać… - próbował wyjśc z twarzą Jeremy. Jego policzki mocno się zaczerwieniły, a bicie serca przyspieszyło. -W ogóle to uwielbiam patrzyć w nocne niebo.

- Jeremy, Jeremy... - uniosła teatralnie oczy ku sufitowi..Gość coraz bardziej się jej podobał. Nie był aż tak sztywny, jak na oficjalnych spotkaniach. Trochę obawiała się, że wyciągnie go z ambasady tylko fizycznie i przez kilkadziesiąt minut będzie zmuszona znosić towarzystwo drewnianego kloca. Życie jednak potrafiło zaskakiwać w pozytywny sposób. - Wiesz o jaką konstelacje mi chodziło, cwaniaczku. Nie wykręcaj się sianem...chociaż powiem szczerze, że nie spodziewałam po tobie duszy romantyka. Lubię romantyków. .- zakończyła, ponownie łapiąc z dyplomatą kontakt wzrokowy. Ograniczona przestrzeń samochodu nie pozwalała na ucieczkę, a to ułatwiało wiele spraw.

-Jak widzisz życie potrafi zaskakiwać. - Jeremy zdawał się czytać w jej myślach - Ale romantyzm to rzecz względna. Nicole romantykiem raczej by mnie nie nazwała - Przypomniał Constance o swojej narzeczonej, dając tym samym znak, że ceni sobie lojalność w związku. Niech mnie piorun trzaśnie, przecież Nicole jest moją jedyną miłością! Ogarnij się chłopie! - pomyślał.

- A jakiego określenia użyłaby zamiast tego? - dziennikarka w najmniejszym stopniu nie wyglądała na zmieszaną, wręcz przeciwnie. Uśmiechała się jakby bardziej zębato.- Ach, te twoje uniki, Jeremy. Boisz się odpowiedzieć na to pytanie bez adwokata,?

-Hmmm… - zamyślił się - Wypominałaby mi, że za rzadko przynoszę kwiaty, że nie wychodzimy do teatru… bo ciągle jestem zajęty. Może pracoholik? Ponarzekałaby jak to ma w zwyczaju, a po kilku godzinach znowu bylibyśmy “wielkimi kochankami” - Powoli zbliżali się do restauracji. Brodaty kierowca szukał miejsca do postawienia samochodu.

Morneau parsknęła, unosząc się lekko w fotelu, by sięgnąć do tylnej kieszeni spodni. Naiwni romantycy… myślała, że ten gatunek już dawno uległ totalnej zagładzie, pozostawiając po sobie jedynie mdły ślad w postaci zatartego wpisu w Czerwonej Księdze Gatunków Zagrożonych. A może to ona miała problem, wiecznie szukając podtekstów i drugiego dnia w ludzkim zachowaniu? Subtelnych jak drgnięcie powieki sygnałów, że osoba z którą rozmawia kłamie, a szeroki uśmiech jest tylko fasadą za którą kryje się wykrzywiona pogardliwie morda demona z najgorszych koszmarów. Wszyscy kłamali, nikt nie grał w stu procentach fair i zawsze w kryzysowej sytuacji do głosu dochodził instynkt przetrwania, karzący wspinać się ku powierzchni po stosie trupów.
- Palisz? - rzuciła nagle, wyciągając w kierunku Newporta paczkę papierosów.

-Staram się unikać. Ale okazyjnie zdarza mi się. - wyciągnął rękę po papierosa - Skoro tak dbasz o “nieplucie do zupy” - zaśmiał się Jeremy - to czy nie przerażają cię skutki uboczne palenia? Wolałbym aby dzień w dzień pluto mi do zupy, niż gdybym musiał palić codziennie jedną-dwia paczki… Widziałaś kiedyś płuca palacza, poszukiwaczko wiedzy?

- Skoro już coś ma mnie truć, niech będzie to wybrana przez mnie substancja, dostarczana do organizmu w sposób jaki sama wybiorę - mruknęła niewyraźnie, podtykając dyplomacie pod twarz płonącą zapalniczkę. Poczekała aż jego papieros zatli się porządnie i dopiero podpaliła swojego - Zdrowa żywność i takiż tryb życia to tematy-rzeka. Co tak naprawdę jest zdrowe w dzisiejszych czasach? Modyfikowana genetycznie żywność, ekologiczne uprawy obok autostrad, a może ryby z zatrutych ściekami zbiorników wodnych? Głupi tuńczyk na przykład. Jego mięso w dużej ilości jest trujące dla ludzi, bo zawiera rtęć. Nawet oddychanie nie jest zdrowie, biorąc pod uwagę ilość toksyn, spalin i metali ciężkich, produkowanych masowo przez fabryki, samochody i całą resztę ludzkich wynalazków. Dodaj do tego wycinanie lasów deszczowych w Ameryce Północnej, topniejące lodowce - otrzymasz obraz w jak zdrowym świecie przyszło nam żyć. Plucie do zupy to zwykłe, ludzkie skurwysyństwo na które nie muszę się godzić. Nie chcę się godzić, to mój wybór. Podjęłam go będąc zdrową na ciele i umyśle...poza tym lubię palić - zaciągnęła się porządnie i wypuściła chmurę dymu ku sufitowi.
- To mnie uspokaja...wtedy mniej gadam. [/i]

-Ty to jesteś wygadana kobieta. Nie dziwne, że pracujesz w New York Times. Według mnie potrafiłabyś przegadać niejednego polityka. Nigdy nie ciągnęło cię do wielkich afer, skandali, korupcji i adrenaliny? Akurat może i adrenaliny dziennikarstwu odmówić nie można, sam coś o tym w końcu wiem. Powiedz mi jaka jest twoja specjalizacja - obyczajówka, stosunki międzynarodowe, czy może jeszcze coś innego? - Jeremy widział, że w dyskusji ma małe szanse z Constance, dlatego wolał szybko zmienić temat. Rozklekocze mi się tu na dobre, gaduła jedna!

-Czasem żebym się zamknęła, trzeba mi po prostu zatkać usta - parsknęła, otwierając drzwi auta. Wysiadła z gracją...i na tym rumakowanie się skończyło. Nagła zmiana pozycji zaowocowała falą potężnych zawrotów głowy. Kobieta musiała oprzeć się plecami o bok samochodu, by nie pogubić zębów na chodniku. Drżącą dłonią podniosłą papierosa do ust i zaciągnęła się, czekając aż dyplomata ustali ze swoją ochroną wszelkie proceduralne pierdoły.

-Ale jedno to muszę ci przyznać. Poczucie humoru masz świetne - powiedział. -To jak chłopaki, zostaniecie przy samochodzie, czy jak? - rzucił do kontraktora.
- Idę do restauracji. Dajcie mi kilka minut na usadowienie się na dogodnej pozycji, a potem ruszajcie. Lepiej żeby nikt nie kojarzył, że jestem z wami. Poruszanie się incognito wielokrotnie potwierdziło swoją przydatność - w razie czego mogę działać z zaskoczenia. Usiądźcie tak, abym miał was na widoku - odpowiedział Lance.
-Okay. Chodźmy Constance

Spędzili razem przyjemny wieczór, rozmawiając o prywatnych sprawach, problemach, zainteresowaniach. Jeremy najwyraźniej podobał się Constance, nietrudno było to zauważyć.

-Więc jakie ma plany na dzisiejszy wieczór mój attaché? – położyła swoją dłoń na ręce Jeremy’ego
-Jeremy planuje wynająć hotel... – uśmiechnął się szeroko dyplomata
-Uuu zobaczymy czy Nico...
-Ciii, nie chcę słyszeć nic o Nicole – przerwał jej zdecydowanie
-O, Pan Newport poczuł wyrzuty sumienia?
-Wyrzuty sumienia pana Newporta zostały przytłumione przez pożądanie – mrugnął lewym okiem – To pospieszmy się, bo noc krótka – kiwnął głową na kelnera

Rachunek wyniósł 240 dolarów. Razem z napiwkiem Jeremy wydał 300. Ale potrawy były przednie, alkohol wyborny, a dziewczyna jedyna w swoim rodzaju. Zapłacił kartą, po czym wstał i dał znać Lance’owi, że już wychodzą.

-Gdzie jedziemy panie Newport? – spytał się Lance, gdy ten pakował się do samochodu
-Capital Hotel, to niedaleko

Chwiejnym krokiem, trzymając się za rękę z Constance, Jeremy szedł korytarzem hotelowym. Szukał na drzwiach numeru 308. Gdy znaleźli się już pod drzwiami, Jeremy zauważył, że nie ma karty.
-Głuptasie, przesadziłeś z whisky. Ja wzięłam kartę. – otworzyła drzwi i zapaliła światło – Rozbieraj się – rozkazała
-Spoookojniee, mamy duuuużo czasu – ostatnia szklaneczka Jacka Danielsa dawała o sobie przykry znak

Constance pomogła się rozebrać Jeremy’emu, po czym ten rzucił się z impetem na łóżko. Minutę później ona do niego dołączyła i spletli się w miłosnym uścisku. Obraz Jeremy’ego był nieco rozmazany, ale zauważył na jej ciele liczne siniaki i zadrapania. Poza tym skóra na lewej ręce, zaczynając od karku, a na śródręczu kończąc, pokryta była bliznami po oparzeniach. Co zdziwiło Jeremy’ego na szyi miała wytatuowanego asa pik, na tle czerwonej tkanki mięśniowej i strzępów skóry. Sprawiała wrażenie dzikiej, nieokrzesanej wojowniczki, niebojącej się niebezpieczeństw i bólu.

Około 1 w nocy, po niezwykle udanym wieczorze, zmęczona parka postanowiła wracać do swoich domów. W samochodzie czekał na nich Lance. Jeremy zauważył, że kontraktor jest nieco rozbawiony nocnym wypadem „paczki”.

Po powrocie do domu od razu rzucił się do łóżka, budząc śpiącą Nicole. Przytulił ją i pocałował w policzek. Jutro będzie musiał tłumaczyć się z późnego powrotu... Ale teraz wydawało się, że blondynka chce jedynie spać, odpychając go od siebie.
 
__________________
I am not in danger, I AM THE DANGER
-Walter White

Ostatnio edytowane przez del martini : 15-03-2015 o 18:58.
del martini jest offline