Soundtrack
[MEDIA]http://fc07.deviantart.net/fs16/f/2007/205/9/6/Checkpoint_by_OmeN2501.jpg[/MEDIA]
-
Dystrykt? - Harry pokręcił głową -
Spluwa, granaty... nie będę Cię pytał bracie, czemu szukasz śmierci w taki dziwny sposób, ale uważaj na siebie, co?
Wyszli z mieszkania rusznikarza na ciasne, betonowe podwórko, na którym stało zaparowane kilka pojazdów; jakaś grupka młodocianych czarnoskórych chłopaków, wyglądających na uliczny gang, obserwowała ich z wysłużonej kanapy, podając sobie w obieg jointa. Harry pozdrowił ich niedbałym gestem i skierował się do opancerzonego jeepa.
***
Jechali w milczeniu, za jedyną rozrywkę mając nasłuchiwanie deszczu bębniącego w stalowy dach auta i miarowe mruczenie silnika. Kiedy wjechali na rozpadający się most, łączący NC z dystryktem, do zestawu dźwięków dołączył jeszcze jęk amortyzatorów, kiedy jeep żołnierza z pełną prędkością wjeżdżał w kolejne dziury. Kiedy zbliżali się do głównego wjazdu do dzielnicy, Harry zrobił gwałtowny zwrot kierownicą i poprowadził auto wzdłuż betonowych barier; po dłuższej chwili dojechali do mniejszego posterunku, obsadzonego przez kilku żołnierzy. Handlarz zamrugał światłami i wyskoczył z wozu; Specter widział jak tłumaczy coś stojącemu za szlabanem wartownikowi; potem wrócił i z szerokim uśmiechem poklepał agenta po ramieniu. Szlaban podniósł się, a jeep zagłębił się w morze ruin.
Wkrótce napotkali kolejną barierę; tu jednak nie było nikogo, tylko żółto-czarne znaki, informujące, że w tym miejscu kończy się DMZ, a dalej wchodzi się na własne ryzyko. Przez ścianę deszczu było widać gigantyczne mury niegdysiejszych fabryk, pokryte, niczym śladami po ospie, setkami bladych światełek. Harry zatrzymał wóz i wyłączył silnik; potem wyciągnął z kieszeni kurtki cygaro, chwilę przy nim majstrował, a po chwili wypełnił kabinę aromatycznym dymem.
-
Witamy w Dystrykcie! Miejscu, gdzie rozum można stracić łatwiej niż życie! - wyszczerzył zęby, zataczając dłonią półokrąg, jak zachwalający jakąś wyjątkową atrakcję przewodnik turystyczny. Zaraz jednak spoważniał i spojrzał na Teda przeciągłym wzrokiem.
-
Ufam, że wiesz co robisz, brachu. - powiedział w końcu - J
ak będziesz wychodził, zostaw broń gdzieś w strefie zdemilitaryzowanej, bo inaczej cię nie puszczą na bramce. Potem ktoś z moich chłopaków ją odbierze. - zagryzł wargę, jakby łamał sobie nad czymś głowę, a potem wypalił -
Zanim pójdziesz, to jest coś, co muszę ci koniecznie powiedzieć...
Wziął głębszy oddech... i nie dokończył. Gdzieś niedaleko trzasnął piorun, zalewając cały teren białym światłem. Ted zamrugał, na sekundę oślepiony; kiedy odzyskał ostrość wzroku, przed maską auta stało widziane przez niego wcześniej upiorne, cybernetyczne dziecko, wyciągając w kierunku przedniej szyby swoje chude, czarne ręce. Trzymało w nich coś, co początkowo agent wziął za niekształtny kamień - i podawało do przodu niczym prezent. Harry zaklął i przekręcił kluczyk w stacyjce; błysnęły halogeny jeepa, oświetlając betonowe ruiny.
To nie był kamień. To była głowa, ludzka głowa, równo ucięta na wysokości szyi i skauteryzowana. Mimo deszczu i ostrego światła, które rzucało na wszystko głębokie cienie, Specter rozpoznał twarz, mimo że dotychczas widział ją tylko na kilku fotografiach.
To był Teriyaki. I co gorsza, na jego martwych ustach zastygł dokładnie ten sam ekstatyczny uśmiech, co na rozwalonej głowie Cindy...