Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2015, 15:34   #28
Tyaestyra
 
Tyaestyra's Avatar
 
Reputacja: 1 Tyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputacjęTyaestyra ma wspaniałą reputację
Ale czy już? Już wyschło?
Słyszę już ludzi na zewnątrz! Nie mogę dłużej czekać!
Ah! Czy się rozmazało? Nie mogę przecież zaczynać od nowa! Nie teraz!
Oh, wszystko w porządku? To dobrze.
I jak wyglądam? Naprawdę?
Zobaczysz, jeszcze spodoba Ci się kuglarskie życie!



***

Gwar ludzki.
Szczere okrzyki zaskoczenia, gdy filigranowe, pozornie kruche ciało wyginało się nienaturalnie w tył. Rozbrzmiewające ponad placem burzliwie oklaski, gdy po wykonanym piruecie opadła z gracją na ziemię w zgrabnym szpagacie.
Przeplatające się z nimi dziecięce piski zachwytu nad bursztynowymi oczkami i mięciutkim futerkiem Skel'kela.
Pobrzękiwanie monet wpadających prosto do kapelusza ustawionego na ziemi przed tańczącą kuglarką.

To wszystko w długich uszach elfki było cudowniejsze niż jakakolwiek muzyka. Wprawiało jej ciało w ruch swobodniej niż melodie wygrywane na delikatnych strunach harf, niż dźwięki wydobywane z agresywnych bębnów, czy nawet pieśni wyśpiewywane jedwabistymi głosami bardów. Tak, marzyła o posiadaniu akompaniamentu do swych występów, lecz zawsze miał być on tylko do zabawiania publiczności. Jej samej wystarczyły tylko ich pozytywne reakcje, by wznosiła się na wyimaginowanych skrzydłach i sięgała ku granicom swej zręczności, gibkości i magii.

Także specjalnie na nich ( choć olbrzymia konkurencja, szczególnie kobieca, również miała w tym swój udział ) spędziła poranek na przerabianiu swej scenicznej kreacji, by to właśnie mieszkańcy i goście Grauburga byli pierwszymi, przed którymi w niej wystąpi.
Strój po zakończeniu ostatnich poprawek musiał być odpowiednio barwny, rzucający się w oczy, a przy tym także sprawiający wrażenie odrobinę.. niedbałego. Artystycznie niedbałego.
Nie mogła przecież wyglądać, jak gdyby dopiero co wróciła od kupca z nowymi ubraniami, bo jeszcze ludzkie ręce wstrzymywałyby się przed sięgnięciem do kieszeni i mieszków. Nie tędy droga. Przejawy bogactwa budziły zazdrość i niechęć tam, gdzie ona pragnęła zaprowadzać tylko podziw. Ci, którzy nie mieli wielkich skarbców w swych diamentowych pałacach chętniej wrzucali monety komuś skromnemu, ale zachwycającemu. Zaś Ważni Panowie i Dumne Damy prędzej w swym skąpstwie byli w stanie sięgnąć po zapłatę dla kuglarki, którą swą ciężką pracą na ulicy zwróciła na siebie ich łaskawą uwagę. A na występie tanecznej czarodziejki pozwoliła do siebie dotrzeć kolejnej prawdzie mającej jej zapewnić większy zarobek – mężczyźni, biedni i bogaci, potrzebowali dodatkowej zachęty do okazania swej hojności.

Dlatego dekolcik tego dnia miała głębszy, acz nie do stopnia wylewania się z jego ram tych drobnych krągłości jakie elfka miała w swym posiadaniu. Gorset podkreślał wcięcie w talii, a że nie był jednym z tych sztywnych, ciasnych narzędzi tortur jakie nosiły wypudrowane arystokratki, to pozwalał jej na swobodę ruchów. Bufiaste spodenki otulały uda i.. tylko je. Krótkie, nie sięgały nawet do kuglarskich kolan, lecz te już były przyodziane w pończoszki zdobione w kolorowe pasy.
Jednak pomimo swej beztroski dotyczącej strojów, do tego co ukazują publiczności, w jakich kolorach i krojach przedstawiają ją obcym ( a przecież podobno pierwsze wrażenie było najważniejsze! ), oraz jak bardzo zwraca nimi na siebie uwagę, to wszystkie musiały spełniać jeden warunek. Musiały ukrywać lewe ramię i rękę elfki. Bywały oczywiście wyjątki, tak jak w tym przypadku. Nagle, tak dzień po dniu, na jej skórze pojawił się zawiły tatuaż, jak gdyby wczorajszej nocy pod wpływem rozweselających trunków odwiedziła jakiegoś mistrza igły. Lekkomyślnie tak. Tyle, że ten występek był bardzo przemyślany, zdarzył się dopiero rankiem, tuż przed wyjściem z wozu na swój własny występ. I co najważniejsze – był równie prawdziwy co fiołkowa barwa jej włosów. Wymalowane tuszem zawijasy ciągnęły się po całej długości ręki Eshte. Miejscami niedokładne, świadczące o niewygodzie jaką nawet dla niej było sięgnięcie pędzlem ku każdemu fragmentowi swej skóry. Ale efekt nie miał być perfekcyjny. Póki nie rozmazywał się przy każdym ruchu, splatał się ze szpecącymi ją bliznami i zakrywał je.. to ona była zadowolona. I zawsze było to dodatkowe podkreślenie osobliwości jaką była elfka.

A zwieńczeniem jej scenicznego wyglądu, istną wisienką na torcie, był niewielki kapelusik.
Ah, Eshte uwielbiała wszelkie dziwaczne nakrycia głowy! Tego razu jednak swój wygodny cylinder położyła przed sobą na ziemi. Wrzuciła do niego kilka monet z własnych kieszeni, aby zachęcały przechodzących do nagrodzenia kuglarki za jej trudy. I co jakiś czas w trakcie swego występu pozerkiwała nań subtelnie, ciesząc się z wolna powiększającej górki miedziaków i srebrników.






Było.. prawie idealnie.
Mogła bowiem zrobić jeszcze więcej. Popisać się przed zebranymi nie tylko swoimi umiejętnościami akrobatycznymi, które choć wzbudzały wśród nich podziw, to.. nie były przecież jedynym co potrafiła. W swych kuglarstwach cechowała się wszechstronnością. Tańczyła, skakała, wyginała się nienaturalnie, żonglować też odrobinę potrafiła, jak trzeba było to też udawać mogła. Cokolwiek, nawet umiejętność wróżenia z kart, resztek jedzenia lub picia, może z zębów wiernego futrzaczka jakiejś damulki. Wystarczyła tylko wyobraźnia oraz język równie zwinny co ciało. Mimo to jej dumą i chwałą zawsze były magiczne sztuczki. Stawała żywcem w płomieniach, pstryknięciem palcami wystrzeliwała fajerwerki ponad głowami zgromadzonych, znikała z cichym pyknięciem, by zaraz pojawiać się winnym miejscu, z towarzyszącymi sobie dwiema iluzjami samej siebie.

Po prawdzie to nie sprawdzała jeszcze dzisiaj, czy.. czy wczorajsze zdarzenie nadal pozbawiało jej tego rozkosznego uczucia magicznych iskierek przeskakujących w krwi. Może to była tylko jedna z tych klątw, co to wystarczyło się tylko z nią przespać, a rano nie było już po niej śladu! Magiczne działanie snu, oto w co elfka szczerze wierzyła.

Zawirowała i podskoczyła, by potem z lekkością wróbla podskakującego na gałązce, opaść na czubeczki swych butów. Uniosła ręce ku słońcu grzejącemu z wysoka, Skel'kel wijąc się wężowym sposobem wspiął się ku jednej z jej dłoni i.. i nic.
Powinna cała zająć się ogniem, od koniuszków palców stóp po najkrótsze z kosmyków barwnych włosów. Lisek powinien zamienić się w płonącą kulkę, spoglądającą na widownię swymi paciorkami bursztynowych oczu. Co za tym idzie – ponad zebranym naokoło nich tłumem wszelkich ras i klan, powinno się unieść masowe tchnienie niedowierzania. Ale nic takiego się nie wydarzyło. Jedynie drażniąca kuglarkę cisza i oczekiwanie gęstniejące w powietrzu.

Ani iskiereczki, ani wąskiej smużki dymu umykającej spomiędzy jej smukłych palców. Zamarła w tak posągowej pozie, sama będąc nieprzyjemnie zaskoczoną, że wczorajszy koszmar nie odszedł wraz ze snem. I ból, to pieczenie jak gdyby jej własny ogień nie mógł odnaleźć ujścia i palił ją od wewnątrz.. to także było prawdziwe. Nadal. Uzewnętrzniło się cieniem grymasu malującym się na jej twarzy oraz mocnym zaciśnięciem zębów, aby nie wydać z siebie syku udręki.
To było niewątpliwie utrapienie. Nie, nawet więcej - jak odebranie ptakom możliwości wznoszenia się w przestworza, lub rybom umiejętności pływania, tak bardzo uderzyła w elfkę ta utrata swej magii. Była to przecież nierozerwalna część jej samej, niczym ręka lub noga! Jakże mogła teraz, tak po prostu, zacząć żyć bez tych iskierek tańcujących w jej krwi? To było nie do pomyślenia, nie do zaakceptowania!

Chyba.. chyba nikt niczego nie zauważył. A nawet jeśli, to wszak mógł to wziąć za artystyczne dziwactwo, zamiast moment zawahania. Dostrzegała jednak na twarzach zebranych coś innego, o wiele gorszego – początkowe oznaki znudzenia. W końcu ile można było oglądać wijącą się elfkę, choćby nie wiadomo jak bardzo potrafiła zignorować istnienie kości w swym ciele.

Lecz nim oczy w tłumie zaczęły błądzić po reszcie placu w poszukiwaniu kolejnego artysty wartego ich zainteresowania, ona doskoczyła do swego wozu po akcesoria do kontynuacji swego występu. Zestaw obręczy. Ot niepozornych, zupełnie jak zabawki, którymi bawiły się małe dziewczynki próbując kręcić nimi w talii. Nic zachwycającego, wszak każdy widział lub uczestniczył w dzieciństwie w takich rozrywkach. A już na pewno nie był to widok wart złamanego miedziaka.

A mimo to Eshtelëa Meryel Nellithiel del Taltauré z enigmatycznym uśmieszkiem i pewnością siebie widoczną w każdym stawianym z lekkością kroku, wkroczyła pomiędzy rozstępujący się przed nią tłum. Jak gdyby była co najmniej u siebie, i nikt nie miał wręcz prawa choćby zerknąć ukradkiem w stronę innych kuglarzy, bardów czy nawet półnagich czarodziejek. Ona tu była najważniejszą atrakcją i każdy przechodzący przez plac musiał to zauważyć.
Rozłożyła obręcze na ziemi tam, gdzie kocie łby były najrówniejsze. Jedną pozostawiła w swej dłoni i.. rozpoczęła się magia, której nie mogła powstrzymać żadna klątwa.



[MEDIA]http://www.youtube.com/watch?v=eWtsmRMyzGE[/MEDIA]


Czy to naprawdę było tylko zwyczajne koło? Nie jakiś zaklęty artefakt będący w jej panowaniu, nie jakieś dziwaczne przedłużenie ciała, również okręcającego się w zwinnych piruetach? Nie było przecież możliwym, aby jedno i drugie tańczyło ze sobą w takiej zgodzie, takiej nieprzerwanej harmonii. Bez choćby jednego zachwiania mogącego dać komuś z oglądających możliwość do parsknięcia wzgardliwie.

Stopy elfki stąpały gładko po ziemi, a jej ręce prowadziły w powietrzu obręcze. Kręciły nimi zachwycając feerią malowanych wzorów. Podrzucały wysoko ku niebu, by po akrobatycznym wygięciu ponownie złapać zręcznymi palcami.
Ale jeśli już wcześniej tańczyła, to jakimi słowami można było określić jej obecny pokaz?

Czasem poruszała się prawie jak jedna z tych eleganckich tancerek, co filigranowo na paluszkach i z płynnością w każdym ruchu przekazywały oglądającym historię wielkich dramatów, radości oraz romansów. Ale one występowały na prawdziwych scenach, z prawdziwą muzyką i z prawdziwą widownią usłaną Wielkimi Panami i Szykownymi Damami zmuszonymi do zapłacenia za samą możliwość ich oglądania.
Nie były ulicznymi artystkami, lecz w piruetach Eshte i w jej nogach z lekkością wyrzucającymi drobne ciało w powietrze, nawet ubodzy mieszkańcy Grauburga mogli dostrzec odbicie jednej z nich. Mocno zakrzywione, bo w wyraźnie samodzielnie szytym odzieniu, zamiast w rozkloszowanej sukieneczce przywodzącej na myśl niezwykle piękne łabędzie lub egzotyczne ptaki z odległych krajów. Z owszem, uczesanymi pstrokatymi włosami, lecz zwyczajowo nie dającymi się w pełni okiełznać, w przeciwieństwie do ciasnych, wręcz pedantycznych uczesań tamtych tancerek. Mogła być jak jedna z nich, lecz na miarę życia jakie prowadziła i przed jaką widownią występowała.

Tym bardzie, że występ jaki prezentowała nie był pełen niewieściej delikatności ani łagodności. Nie był także zmysłowy. Jeśli przyprawiał oglądających o szybsze bicie serc, to nie z powodu gestów wyjątkowo eksponujących piersi czy pośladki, jakie to prezentowały jasnowłose czarodziejki. Ruchy kuglarki były.. zdecydowane, agresywne wręcz. Podkreślały jej temperament, a nie atuty kobiecego ciała. Subtelnie zarysowane na skórze linie mięśni, napinały się za każdym razem, gdy silnie kierowała kołami w powietrzu. Kręcąc, podrzucając, wyrzucając. To co na pierwszy rzut oka wyglądało jak zaledwie bardziej skomplikowana zabawa, tak naprawdę było sztuką. Wymagającą, wytrenowaną potem i łzami.

Gdyby te jej proste, niewinne akcesoria sceniczne były swego rodzaju bronią, to Eshtelëa bez cienia zawstydzenia mogłaby stanąć w jednym szeregu z wojownikami dumnymi ze swych ostrzy i bojowych umiejętności. Jej piruety siałyby postrach wśród przeciwników, oryginalny oręż z zawziętością przecinałby skórę i pozostawiał za sobą fontanny krwi, gdy ona już w tanecznych krokach uskakiwałaby przed niebezpieczeństwem nadciągającym z innej strony.
Jakże dobrze jednak, że nikt nie uczynił tego rzeczywistym, a przynajmniej nie powiadomił elfki o swym niezwykłym pomyśle na usprawnienie wykorzystywanych przez nią kół. A jeszcze lepiej, że ona unikała walki. Choćby ktoś płacił jej fortunę, zasypywał wodospadem kosztowności, czy nawet obiecywał oddać swój pałac rzeźbiony z samych diamentów, to ona tylko szybko zwinęłaby swe manatki i.. tyle by ją widziano. Wyruszyłaby prezentować swe talenty gdzie indziej, daleko od szczęku żelastwa i ludzi z tak absurdalnymi pomysłami. Zamiana jej sztuki w jakąś prymitywną bitkę, dobre sobie.

Drwiła z dziecięcej niezdarności, z kibici zbyt wątłych i obręczy we frustracji spadających na ziemię w swych smętnych, ostatnich zawirowaniach. Ze zdawałoby się, że trywialną łatwością, utrzymywała je nie tylko na swych biodrach i pomiędzy palcami, lecz także na ramionach, nadgarstkach, szyi, kolanach... chyba potrafiła je wprawiać w ruch każdym fragmentem swego ciała. Miała nad nimi prawie pełną, jeśli nie absolutną, kontrolę. Kierowała nimi według własnego widzimisię, a wirując malowały w powietrzu smugi różnorodnych kolorów.

Podekscytowanie szumiało przyjemnie w głowie Eshte, było jej muzyką równie znakomitą co ludzki gwar. Czuła jej rytm wybijany silnie w żyłach, coraz mocniejszy wraz z każdym kolejnym obrotem kół.
A przede wszystkim, ta radość z wykonywanej ciężkiej pracy, rozpromieniała twarz kuglarki szerokim uśmiechem. Nie krzywym, nie krnąbrnym czy złośliwym. Uśmiechem szczerego szczęścia.
Była w swoim żywiole.
 
Tyaestyra jest offline   Odpowiedź z Cytowaniem