Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 16-03-2015, 22:42   #177
Quelnatham
 
Quelnatham's Avatar
 
Reputacja: 1 Quelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetnyQuelnatham jest po prostu świetny
Thaeir jako bywały sferowiec dobrze wiedział, że pytanie jakie zadają mu głowy nie jest wyłącznie jałowym gdybaniem. Życiowa filozofia, uczynki i duchowość miały drastyczne i bardzo namacalne skutki w Wieloświecie. Nie miał zatem wielkich kłopotów z odpowiedzią. Wprawdzie z tymi całymi cierniami brzmiało to groźnie i niewesoło, to jednak genasi zawsze starał się być “dobry”. Może nie poświęcał się jakoś specjalnie, ale ogólnie celował raczej w wyższe sfery.
- Echem. Wybieram ciebie. - oświadczył białej twarzy.
Maska czarna i czerwona rozsypały się w pył. Biała maska uśmiechnęła się i w tym uśmiechu zamarła. Pofrunęła w kierunku twarzy Thaeira przylepiając się do niej. Gdy przylgnęła do oblicza genasiego zobaczył on białą drogę ukrytą we mgle. Ścieżkę niemal wijącą się pomiędzy… nie dostrzegał nic poza ścieżką, więc mógł tylko zgadywać.

***


Ruszył więc ową drogą wkrótce wychodząc z mgły prosto na obszar porośnięty czarnymi cierniami.


Olbrzymie cierniowe chaszcze porastały drogę z obu stron i zmuszały genasiego do wolniejszej wędrówki. Biała ścieżka wdzierała się bowiem w głąb nich. Ciernie wydawały się napierać na nią z obu stron... czasami wręcz zmuszając Thaeira do wędrówki na czworaka.
Nagle głośny krzyk paniki przerwał tą wędrówkę. Ktoś krzyczał “pomocy”, kobiecy głos… bezradność była wyraźna w tym krzyku, i ból i panika.
Krzyk ów dobiegał z kierunku w którym cierniowe chaszcze były najbardziej gęste. A co gorsza… z dala od drogi, którą wędrował genasi. Westchnął ciężko. Wiedział, że test to tylko coś w rodzaju skomplikowanej iluzji, ale wiedział też czego się od niego oczekuje. Musiał pomóc temu komuś, kimkolwiek by był. Żałował, że nie ma choć noża. Wzniósł się łagodnie ponad ciernie i odpychając się butami popłynął w stronę krzyku. Gdy tylko zdolność lewitacji uniosła go ponad ciernie, przy okazji boleśnie przebijając się jego ciałem przez nie, Thaeir coś zauważył. Z góry… nie widać było ścieżki. Choć ciernie nie tworzyły nad nią szczelnego dachu, to jednak zakrywały ją wystarczająco, by nie mógł jej wypatrzeć z powietrza. I owszem mógł lewitując chwytać się gałązek cierni i podążać w kierunku krzyków rozpaczy, ale… podążałby tak bardzo powoli. Mógłby nie zdążyć. Ale czy warto było poświęcać czar latania? Chyba tak… stwierdził genasi. Zrzucił turban żeby zaznaczyć drogę i splótł zaklęcie. Jak strzała pofrunął nad polankę z których dobywały się coraz słabsze kobiece krzyki.
Na niej zobaczył coś można było określić tylko jednym słowem: olbrzymia abominacja. Stwór był wielkości sporego ogra, ciało miał pokryte kolcami, wielkie szpony u łap, zębatą paszczę i długie uszy w miejscu oczu.


Owa dziwaczna bestia stała już nad kobietą.. obecnie cichą nie ruszającą się.
Genasi wykrzyczał zaklęcie. Trzy świetliste pociski pomknęły w stronę potwora i trafiły raniąc go dotkliwie. Rozwścieczony zaczął się wspinać z małpią zręcznością po kolczastych gałęziach, od czasu do czasu rycząc głośno. Ciernie jakoś nie robiły na tej gruboskórnej bestii wrażenia. Mag zaczął uciekać w górę. Liczył, że stwór nie umiał latać. Sięgnął też po cięższy arsenał. Recytując inkantację wyrzucił przed siebie dłonie z których wystrzeliły ogniste promienie.
Promienie te wbiły się w ciało bestii, a ta… ryknęła z bólu i wściekłości. Ale ten ryk zmienił się w gwałtowny podmuch wiatru, który uderzył gwałtownie Thaeira, zawirował nim niczym listkiem na wietrze i cisnął prosto w ciernie.
Poraniony i nieco oszołomiony genasi przypatrywał się jak potwór nasłuchując zwinnie przeskakiwał wśród cierniowych gałęzi prosto w jej kierunku. Genasi w panice próbował poderwać się do góry jednak nie było to łatwe… tkaniny jego szaty zaczepiały o ciernie i im bardziej się miotał, tym jego sytuacja stawała się bardziej dramatyczna. A potwór był co raz bliżej i bliżej. Mag pocił się i wyrywał gorączkowo myśląc nad wyjściem z sytuacji. Przypomniała mu się historia z dzieciństwa o czarodziejce, która uciekła zmieniając się w ptaka. Czym prędzej wypowiedział słowa zaklęcia i w jednej chwili zamiast Thaeira pojawiła się niewielka kula ciepłożółtego światła, która prędko uleciała w górę. Prawdę mówiąc mag nie znał się na żadnych zwierzętach. Żeby się nie pomylić zmienił się w niebiański ognik. Krążył chwilę wokół potwora, by go zmylić, a chwilę później popędził na polankę.

Dla bestii… wydawał się nie istnieć. Próbowała nasłuchiwać, by znaleźć swój cel, ale Thaeir pozostawał dla niej “niewidzialny”. Wydawała z siebie kolejnych parę ryków na oślep, lecz bez skutku. Genasi wyślizgnął się jej z pazurów będąc w formie nie do wykrycia dla niej. Wszał nie wydawał z siebie dźwięków i nie oddychał. Nie mógł co prawda w tej postaci rzucać zaklęć… jako że nie miał rąk by wykonywać gesty, ale zdołał się wyślizgnąć z paszczy bestii. Tylko… co dalej?
Pofrunął w kierunku polanki i zaczął krążył wokół biednego dziewczęcia. Nie miała żadnych poważniejszych ran i oddychała. Ale była nadal nieprzytomna, a genasi nie mając kończyn nie bardzo mógł jej pomóc. Pod postacią ognika wylądował przy niej i przedzierzgnął się znów w siebie. Delikatnie dotknął kobiety. Chciał ją ocucić i uratować, nagle z jego dłoni spłynęło łagodne białe światło i otuliło nieprzytomną. Mag sam był zaskoczony, ale widocznie miejsce próby miało własne magiczne prawo.
Niewiele to jednak dało w tej chwili. Ona nadal była nieprzytomna… choć… Thaeir nie wiedział czemu. Nie wydawała się być ranna. Czarodziej nie widział krwi na jej ubraniu, ani ran na ciele… oczywiście nie miał zbyt wiele czasu na diagnozę. Potwór go zauważył i z niemal małpią zręcznością kierował się w jego stronę, skacząc po ciernistych gałęziach. Genasi chwycił dziewczynę i zarzucił jak worek na plecy. Najszybciej jak mógł uniósł się w powietrze, ale znacznie spowalniał go ciężar. Zręczna bestia parła na przód, a mag wysilał byle tylko uciec z zasięgu jej łap. Wściekły potwór skoczył wzwyż, a czarodziej odruchowo podkulił nogi. Pazury minęły go o kilka cali. Thaeir wzleciał jeszcze wyżej i odetchnął czując się bezpieczny. Choć właściwie niewiele poprawiało to jego stan. Pod nim rozciągało się nieprzebrane morze cierni. Skierował się mniej więcej w stronę ścieżki w międzyczasie próbując obudzić nieprzytomną:
- Halo. Obudź się, nic ci nie grozi.
W każdym razie… próbował znaleźć ścieżkę, bowiem wśród masy cierni otaczających go ze wszystkich stron było trudno było wypatrzeć ową białą wstążkę turbana. A stwór znów ryknął… i fala uderzeniowa rzuciła Thaeira prosto w objęcia cierni. Impet wbił go i dziewczynę którą tulił prosto w kolce, które szarpały jego ciało i głęboko raniły jego skórę.
A ona… nie odzyskiwała przytomności. Przez chwilę przeszło magowi przez myśl, że nie żyje, albo może jest tylko lalką, która miała go zwabić. Ale nie miał czasu się zastanawiać. Musiał się wyszarpać z zarośli, chociaż jedną rękę. Pociągnął mocno i poczuł jak cierń harata mu przedramię, udało mu się unieść na boku, na tyle, że zobaczył potwora. Ryzykując, że cała gęstwina zacznie płonąć wypuścił w niego ognisty promień.
Ów czar uderzył przepalając się przez ciernie w klatkę piersiową stwora. Ale nie zatrzymało go, nie spowolniło, mimo zadanej rany skoczył na genasiego i silnym uderzeniem łapy walnął w niego osłaniającego dziewczynę swoim ciałem. Thaeir poczuł ból, siła uderzenia z impetem przebiła go przez ciernie. Upadł na ziemię zaciskając zęby z bólu,potwór zaś ruszył w jego kierunku szykując się do ostatecznego uderzenia, gdy… rozwiał się niczym szary dym, tuż przed dobiciem na wpół oszołomionego upadkiem czarodzieja. Podobnie zresztą rozmyła się dziewczyna którą chronił zaklinacz. Pozostał po niej kryształowy klucz.

Mag potarł pokryte zimnym potem czoło zastanawiając się co właśnie zaszło. Miał zginąć a naraz potwór zniknął. Czemu ta kobieta cały czas była nieprzytomna? Jak lalka, a on narażał dla niej życie. Złapał się za głowę. Co za kompromitacja! Taka prosta próba! Właśnie o to chodziło by narażał swoje życie dla bezbronnych! Dopiero wtedy mógł pokonać potwora! Na szczęście nikt tego nie widział. Wziął klucz i rozejrzał się dookoła orientując się, że rozbił się na ścieżce, która z jednej strony prowadziła do polany na której walczył… a z drugiej strony prosto w nieznane. Ciało genasi było w opłakanym stanie, poranione, poobijane… Choć maska powoli regenerowała jego siły, to obrażenia zadane mu przez bestię, byłyby zbyt poważne by dało się je szybko wyleczyć. Mimo to czuł, że nie może pozwolić sobie na żaden odpoczynek. Trzymając w ręku klucz pokuśtykał przed siebie.
Droga już nie wiła się tak jak poprzednio, prowadziła prosto wśród cierniowych zarośli, a choć Thaeir nadal był zmęczony, to z każdym krokiem ból w jego ciele robił się coraz mniejszy. W końcu dotarł do drzwi, dużych kamiennych drzwi z wyrytym słowem “Poświęcenie” i z dziurką od klucza. Cóż… mag miał nadzieję, że nie będzie musiał się bardziej poświęcać. Włożył klucz, który pozostał po nieprzytomnej kobiecie i przekręcił go w zamku.

***


Otworzenie drzwi pozwoliło mu przejść do następnego

miejsca, które to przypominało rodzinne strony genasiemu. Unosząca się w powietrzu latająca wyspa pokryta była zielenią i kwiatami. Górowało na nią olbrzymie drzewo i okolica sielsko poruszana jedynie delikatnymi podmuchami wiatru. Nie było to jednak plan powietrza i czarodziej które czar latania dawno przestał działać, wiedział że skok z wyspy w nicość nie byłby najmądrzejszym z działań.
Thaeir zapomniał na chwilę o ranach i cierniach, przez które przechodził przed chwilą. Wciągnął głęboko lekką woń ziół i wiatru i natychmiast się odprężył. Może to koniec próby? - przemknęło mu przez myśl. Coś jednak mówiło mu, że powinien zachować czujność. Rozejrzał się po wysepce i z otwartymi ustami podziwiał koronę olbrzymiego drzewa. Zastanawiał się, którą z dróg wybrać. Ostatecznie postanowił się przespacerować pod pień kolosa. Genasi nigdy nie widział czegoś podobnego, ale tak właśnie wyobrażał sobie Yggdrasil.
To miejsce nie wydawało się wrogie czy niebezpieczne, jednakże ten idylliczny obrazek psuł fakt, że z tego miejsca nie było wyjścia. Drugie wrota prowadzące z tego miejsca były zamknięte na głucho. Zamiast dziurki od klucza znajdowały się w nim małe wnęki, jakby przeznaczone na dary. Każda z wnęk podpisana była nazwą jednej ze szkół magicznych, a nad nimi wyryto kolejny napis “Mądrość”. -”Była to po prostu bardziej skomplikowana wersja zamka.”- uznał genasi. Zamiast klucza, trzeba było kilku “kluczy”. Nic dziwnego, dla kogoś obytego w Sferach. Czarodziej zastanawiał się chwilę co mogłoby pasować do poszczególnych szkół magii, ale ostatecznie stwierdził, że sytuacja sama się wyjaśni. Przejdzie się po wyspie i na pewno znajdzie jakieś fanty. Niestety teoria rozmijała się z praktyką… jedyne co było na wyspie to drzewa i rośliny. Niektóre kwitnące i mieniące się kolorami kwiatów, inne owocujące ją już, jeszcze inne w postaci nasion lub obumarłe. Wyglądało, że nie będzie to proste przeszukanie i znalezienie figurek czy symboli. Bowiem jedyne co znajdowało się na tej wyspie to bujne życie roślinne. I tylko roślinne. Nie dostrzegł żadnych zwierząt… nawet owadów tu nie było.
Mag przeciągnął się i usiadł na kamieniu. Musiał się zastanowić. Skoro klucze nie leżały ukryte w okolicy, strzeżone przez straszne potwory (właściwie ucieszył się, że tak nie jest) pewno była w tym jakaś łamigłówka. Przez chwilę myślał czy nie wystarczy rzucić odpowiedniego czaru w odpowiedni otwór, ale zaraz odrzucił ten pomysł. Specjalizował się w szkole transmutacji, nawet w jego księdze nie było zaklęć ze wszystkich innych dziedzin, a poza tym musiałby zużyć naraz resztkę swoich mocy. Później rozważał włożenie we wnęki roślin, ale znów szkoły nie miały wszędzie jednoznacznych symboli. Zastanawiał się czy półki z półek nie powinien raczej czegoś wyjąć zamiast wkładać, a może starczyło tylko powiedzieć odpowiednie słowa? W końcu doszedł do wniosku, że nie wyduma nic sensownego jeśli nie zbada lepiej zamka. Wrócił do drzwi i zaczął próby.
Najpierw zaczął wkładać ręce do wnęk.
Później przykładał do nich usta szepcząc nazwy magicznych dziedzin i zaklęć, a nawet imiona sławnych magów.
Następnie zebrał kwiaty z okolicy i poumieszczał według uznania w otworach. Czerwone - ewokacja, fiolet - inwokacja, nekromancja czarne, wieszczenie białe, itd.
Gdy to nie przyniosło efektu wziął inne części roślin. Kwiaty do iluzji, kora do abjuracji, zawiązki owoców do transmutacji. Miał przy tym trochę frajdy przypominając sobie skomplikowane nazwy, które kiedyś czytał w herbarzach.
Po pierwszych nieudanych próbach, ostatnia… zadziałała. Kora umieszczona w wnęce dotyczącej szkoły odpychań zajarzyła się blaskiem, podobnie jak gnijące szczątki roślinne w wnęce nekromancji, czy zawiązki owoców w szkole transformacji… złamał kod drzwi i te otwierały się na wypalone ogniem bezdroże i pustkowie, pośrodku którego stały ruiny miasta. Jego budynki pochylały się pod ciężarem zniszczeń niczym skulone upiory na tle krwawego nieba.

Czarodziej obrócił się, ze smutkiem opuszczając wyspę kwiatów. Chętnie zostałby na niej na dłużej, ale czuł, że nie powinien zwlekać. Przestąpił próg i ruszył wprost do ruin.

***


Owo miasto było dalej niż się z początku wydawało, więc Thaeirowi przyszło się do niego zbliżać w coraz bardziej zapadającym zmroku. Ominął go przez to żar dnia, nastał chłód nocy. Po drodze do miasta widać było wybuchy i trupy pokonanych, często zwęglone. Ktoś tu toczył magiczne walki… lub wykorzystywał magię do egzekucji. Ale tygodnie, miesiące, lata temu… Trupy już dawno straciły na świeżości.
A Thaeir ruszył pomiędzy mury miasta zapuszczając się w jego ponure ulice.


Ulica którą szedł była jedną z głównych i prowadziła do na największy plac miasta, gdzie powieszono kilku magów. Jednego w czarnych szatach, drugiego w czerwonych szatach, trzeciego w białych. Ich ciała uległy mumifikacji, ich ubrania zetlały mocno, ale skórzane pasy i przytroczone do nich sakwy oparły się czasowi. Thaeir wzdrygnął się. Znacznie bardziej wolał żywe trupy. Właściwie nawet trochę się do nich przyzwyczaił. Te tutaj budziły grozę, przypominały nieuchronność śmierci i były świadectwem tego co musiało się tu stać.
Z drugiej jednak strony genasi pamiętał, że to tylko test. Bardzo złożona, wielowymiarowa iluzja, która miała go sprawdzić. Na całym tym pogorzelisku tylko zwłoki czarodziejów wyglądały na godne uwagi, ale głupio mu było tak grzebać zmarłym w kieszeniach. Zastanawiał się chwilę co by tu zrobić. Obszedł szubienice, obejrzał rynek, wreszcie zakrył dłonią oczy i prostą telekinetyczną sztuczką odwiązał pas czerwonego maga. Trochę brzydził się tych wisielców.
Sakiewka poszybowała do jego rąk i zaraz oglądał już jej zawartość. W środku nie było nic poza zwojem, czystym kawałkiem papieru pulsującym jednak magią. Wyczuwał ją pod palcami i instynktownie pojmował jej naturę. Zaciekawiony, spodziewał się kolejnego testu, a nie kawałka pergaminu, przejrzał jeszcze sakwy białego i czarnego maga. Tam też znalazł dwie podobne im magiczne pergaminy, pełne surowej mocy gotowej do ukształtowania. Razem dawało to trzy zwoje.
Genasi rozejrzał się uważnie po placu. Nic szczególnego nie działo się wokół. Doszedł do wniosku, że powinien pewno zapisać jakieś zaklęcia na pustych zwojach. Po to w końcu były. Po chwili zastanowienia zdecydował się utrwalić czar rozproszenia magii na pergaminie od białego maga i czar ognistej kuli na tym od czerwonego.
Co się udało bez problemu… niemniej, co teraz ?
Jakoś nie było sensu stać przy tych szubienicach. Trupy nie wydawały się chętne do przebudzenia z tego “snu”. A dookoła nie było żywej duszy. Martwej zresztą też nie. Na szczęście. Może jednak zwoje nie były częścią próby. Genasi schował je do kieszeni i postanowił wyjść z miasta. Może po drugiej stronie będą kolejne drzwi - pomyślał.

Ktoś już na niego czekał, po drugiej stronie miasta. Osobnik w poszarpanych szatach i obliczu zakrytym kapturem. Jego oczy płonęły pomarańczowymi ognikami.
-Witaj magu… jesteś li gotów na sąd i karę za swe zbrodnie?- zapytał ów tajemniczy osobnik.
Genasi syknął i przychylił jakby do rzucenia czaru. Zaraz jednak przypomniał sobie, że tutaj proste rozwiązania nie zadziałają. Zmieszał się, wyprostował, strzepnął pył z szaty i odchrząknął.
- Przybyłem tu niedawno. Nie mam nic wspólnego ze zbrodniami, które się tu wydarzyły.
- Jesteś magiem… wykorzystujesz moc przynależną bogom i ich posłańcom. -
odparł mężczyzna.- Używasz jej by manipulować rzeczywistością dla swoich potrzeb i kaprysów. Zbrodni nie popełniłeś tutaj, ale… popełniłeś w wielu innych miejscach. Czy przyznajesz się do winy?
Thaeir przygryzł niepewnie wargę. Nie przypominał sobie żadnych zbrodni, chociaż… no rzeczywiście podróżowanie wiązało się z niebezpieczeństwem i… wykorzystaniem magii do obrony własnej. Ale moc przynależna bogom? Czuł się jak w jakiejś fantastycznej dystopii, gdzie magia jest zakazana.
- Echem. Oczywiście “manipuluję rzeczywistością”, od tego w końcu są czary, ale nie wiem dokładnie o jakie zbrodnie mnie oskarżasz. Chyba nie zrobiłem nic strasznego.
- Oskarżam zbrodnię pychy i wynoszenie się ponad innych, o zbrodnię lenistwa i wykorzystywanie sił wszechświata do ułatwiania sobie życia i o szerzenie złego przykładu i stawianie magii nad potęgę bogów. Czy chcesz powiedzieć coś na swoją obronę?-
odparł ów osobnik pełnym nienawiści tonem głosu.
Te zarzuty były tak absurdalne, że magowi aż zabrakło słów!
- Co? - wykrztusił wreszcie. - To… to… szaleństwo!
Nie wiedział nawet od czego zacząć. Odetchnął próbując się uspokoić.
- Przecież… każdy korzysta z magii! Przynajmniej tam skąd pochodzę… prawie każdy. A poza tym… zegarmistrza też byś oskarżył? Zegary też wykorzystują siły przyrody i ułatwiaj życie.
Pominął milczeniem to o “potędze bogów”. Fanatycy są wszędzie i nigdzie nie da się z nimi dyskutować.
- Nie każdy… z magii korzystają magowie do swych samolubnych celów i wywyższanie siebie spoza równych sobie śmiertelników. Magia służy właśnie temu… a “szlachetne cele” i “ułatwianie życia innym” służą jedynie do zamydlania oczu.- wysyczał gniewnie samozwańczy sędzia.- Widzisz wokół siebie kogokolwiek komu magia tu przyniosła szczęście?
Po czym już spokojniej dodał.- Czy to wszystko co masz na swą obronę ?
- Przecież… dżiny, sylfidy… wszyscy od urodzenia korzystają z czarów! Wszyscy sferotknięci! -
podniósł głos oburzony genasi.
- Są więc obrazą dla wszechświata i winni zostać oczyszczeni przez śmierć męczeńską, jako i ty.- odparł spokojnym acz zimnym tonem oskarżyciel, sędzia i kat w jednej osobie.
Thaeir złapał się aż za głowę. Jak miał dyskutować z kimś takim?! To była próba ponad jego siły! Ale zaraz… przecież to właśnie była próba i najpewniej nie miała sprawdzić jego cierpliwości. Co chciało spróbować w kandydatach towarzystwo czarnych, czerwonych i białych magów? Pokorę? Posłuszeństwo? Wszystko aż gotowało się w genasi na myśl, że miałby się poddać tak oczywiście niesprawiedliwemu osądowi. Postanowił spróbować ostatni raz…
- Echem! Przemoc nie jest zawsze najlepszym rozwiązaniem. Takie krucjaty nigdy się dla nikogo dobrze nie kończą. - uderzył w mentorski ton. - Poza tym twoje oskarżenia są wysoce niesłuszne! Nie każdy kto używa magii jest zbrodniarzem. Czary… to narzędzie tak jak młotek czy kołowrót, można je wykorzystać do dobrych i złych celów. Owszem, jestem magiem, ale to nie może być powodem by skazywać kogokolwiek na śmierć.
- Magowie to zakała tego świata… zniszczyli go swymi plugawymi mocami, a ci którzy rzekomo “pomagali” wprowadzali tylko zamęt wśród śmiertelników i uniemożliwiali zniszczenie tej zarazy jaką była cała społeczność czarodziei, zanim ona wyniszczyła ten świat. Masz prosty wybór… możesz wyrzec się magii i zostać z niej oczyszczonym raz na zawsze tracąc możliwość rzucania zaklęć, albo zostać straconym za swój upór. Wybieraj. -
odparł mężczyzna ignorując argumenty genasiego.
Thaeir zatem postanowił się uprzeć.
- To niesłuszne zarzuty. Nie wyrzeknę się magii.
-Więc przypieczętowałeś swój los.-
stwierdził w odpowiedzi osobnik i wzywając jakieś nieznane potęgi sprowadził olbrzymią czterometrową rogatą żmiję w wybuchu piasku i ognia.


Gad zasyczał złowrogo i ruszyła w stroną genasiego. Thaeir prychnął ni to z niedowierzaniem ni rozbawieniem. Spodziewał się jakiegoś ognistego deszczu i przerwania próby, a tu tylko wąż. Niemniej nie lekceważył przeciwnika. Uniósł się wysoko w górę i z wysoka spuścił na żmiję ognistą kulę.
Sytuacja jednak okazała się dużo dramatyczniejsza niż się Thaeir spodziewał. Kula ognista niewątpliwie rozjuszyła węża, ale nie zdołała go zabić.. podobnie jak stojącego obok bestii szaleńca. Za to sędzia przywołał kolejną boską karę… tym razem w postaci rozproszenia magii, które pozbawiło genasiego zdolności unoszenia i sprawiło że Thaeir upadł na ziemię obijając sobie żebra przy tym upadku. Wykorzystała to żmija która wbiła kły w ciało leżącego maga i wpuściła jad w jego ciało.
Sędzia zaś zaczął przyzywać kolejnych przeciwników, jakiegoś jastrzębia z piekielnych otchłani oraz szkielet dużego goblinoida uzbrojonego w duży tasak i ruszającego w kierunku rannego czarodzieja.
Niewątpliwie mocną stroną sędziego było szybkie sprowadzanie posiłków. Szaleńczo bijące serce Thaeira rozprowadzało po ciele jad. Słabł z każdą chwilą, a przeciwników było tak wielu… Nie miał szans na zwycięstwo, ale nie zamierzał się poddać piekielnemu inkwizytorowi. W ostatnim odruchu gestem ręki spróbował rozproszyć magię sędziego. Udało się!... Przynajmniej w przypadku węża i szkieletu, które znikły rozproszone magią zaklęcia. Powietrzny drapieżnik był jednak poza zasięgiem.
Natomiast sam sędzia przywołał magią falę kakofonii uderzającej w ciało genasi i zadając mu ból… sam natomiast nie odniósł żadnych obrażeń, mimo że był w epicentrum wybuchu dźwięku.
Może powinien był pokornie się poddać, może powinien był przekonać kapłana giętkością języka i czystością logiki, może powinien był w ogóle nie podchodzić do całej tej próby. Ale nie zamierzał tak zginąć. Wyciągnął zwój, który znalazł przy martwym magu i rozpoczął budzić w nim magię formułując słowa na kawałku zwoju. Pocił się ze strachu. Kiedy kształtował magię, był praktycznie bezbronny. Na szczęście jego przeciwnik wykorzystał okazję do podleczenia własnych ran za pomocą modlitwy do swego patrona.Their musiał wytrzymać jedynie atak skrzydlatego drapieżnika i ból szponów na plecach. Jednak zdołał ukształtować swoja na zwoju i odczytując słowa posłał kolejną ognistą kulę prosto w kapłana. Wybuch odrzucił przeciwnika do tyłu poważnie go raniąc. Ale nie zdołał zabić. Obaj byli w kiepskim stanie. I Thaeir i jego wróg. Chociaż on miał jeszcze do pomocy to przeklęte ptaszysko, genasi wcale się tym nie przejmował. Cisnął w kapłana pęczkiem świetlistych pocisków. Musiał pokonać tego człowieka, przywołaniec powinien wtedy odejść do swej sfery.
I miał rację… gdy pociski śmiertelnie ugodziły kapłana, ten upadł na ziemię umierając. A wraz z jego ostatnim oddechem, irytujące ptaszysko znikło. Mag mógłby odetchnąć z ulgą gdyby nie przekonanie, że tu powinno być coś jeszcze. Żadnej filozoficznej nauki? Żadnych zjaw z mądrymi memento? Poprzedni test dawał przynajmniej do myślenia… Przysiadł na kamieniu by trochę odpocząć. Zauważył, że w tej dziwnej krainie próby błyskawicznie odzyskiwał siły. Tym razem było tak samo, rany goiły się niemal na jego oczach. Wreszcie wstał, przeszukał ciało kapłana i ruszył drogą, którą ten mu zastąpił.

Wkrótce dotarł do stojących samotnie drzwi na środku kolejnego… zamkniętych żelaznych drzwi z napisem “Determinacja”. Wyciągnął masywny żelazny klucz, który wyciągnął z ciepłych jeszcze dłoni fanatyka i przekręcił go w zamku.
 
Quelnatham jest offline