Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 18-03-2015, 09:20   #54
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
NATHAN WESTON

Ten lipcowy wieczór w Keokuk zapowiadał się na burzowy. Część nieba pokryła się czernią gęstych, ciężkich chmur. Wiatr przyniósł trochę ożywczego powietrza po męczącym, upalnym dniu.

Nathan siedział na werandzie, ponieważ w domu nie dało się wytrzymać, i czytał Magazyn poświęcony nowoczesnym metodom nagrywania i przetwarzania dźwięków. Jego pasja i hobby od dziecka. W garażu małego, amerykańskiego domu, mieściło się jego studio nagrań, często wykorzystywane przez młode zespoły próbujące wybić się na muzycznej scenie USA. Nathan nagrywał też wesela, robił zdjęcia, obrabiał grafikę i dźwięk w nowoczesnych programach komputerowych, a czasami pomagał większym sieciom telewizyjnym kręcić reportaże i materiał w okolicy.

Mieszkał sam, ale odziedziczone po rodzicach środki finansowe pozwalały mu na w miarę godne życie i spełnianie swoich pasji. Także tej, do której pchnęła Nathana przedwczesna i tragiczna śmierć rodziców. Próbę nawiązania kontaktu ze zmarłymi. Tropienie duchów.

Nie był jednak typem nawiedzonego szaleńca. Raczej sceptycznego pasjonaty, który potrafił wykorzystywać nowoczesną technologię w badaniu tego, co nowoczesnej technologii do tej pory się wymykało. EVP i powidoki. Dźwięki i obrazy. Szukanie dowodu na to, że śmierć nie jest końcem egzystencji, lecz drogą na jej inny poziom.

Nathan wierzył w to, chociaż nie miał pojęcia ile jeszcze uda mu się wytrwać w tej wierze.

Czytając artykuł przyglądał się życiu ulicy w Keokuk – leniwemu i małomiasteczkowemu, gdzie największą aferą była kradzież flagi z dachu ratusza podczas Dnia Niepodległości. Dwa lata temu, oczywiście, ponieważ takie dramaty nie zdarzały się zbyt często.

Zadzwoniła komórka, którą trzymał przy sobie. Spojrzał na wyświetlacz. To byłą Irene. Starsza pani i skarbnica wiedzy wszelakiej o tym, co wydarzyło się w najbliższej okolicy. Nathan bardzo lubił tą mądrą, niepełnosprawną kobietę i cenił sobie jej intelekt. Nie miał wpływu na to fakt, że Irene przeżyła ten sam wypadek, który zabrał jego rodziców i że jej rodzina zaopiekowała się piętnastoletnim wtedy Westonem uzyskując opiekę prawną nad chłopakiem, dopóki ten nie uzyskał pełnoletniości i mógł otrzymać pieniądze pozostawione w spadku przez rodziców. Te, które umożliwiły mu start w dorosłe życie zawodowe.

- Nathan. Przed chwilą byłą u mnie parka miłych dzieciaków. Ich rodzina wprowadziła się do domu Hortona pod Plymouth. Chyba mają problemy i prosili mnie o pomoc. Dałam im twój numer, więc nie bądź zdziwiony, jak zadzwonią. Dobra?

- Jasne. Dzięki. Co u ciebie, ciociu?

- Wpadnij w niedzielę na obiad, to pogadamy. Będzie Juda.

Juda był bratem Irene i przyszywanym ojcem dla Nathana.

- Jasne. Wpadnę z przyjemnością. Jakiego rodzaju problemy mają te dzieciaki? – wrócił do tematu.

- Pamiętasz, że zawsze chciałeś rozstawić aparaturę w domu Hortona, lecz nigdy nie udało ci się uzyskać odpowiednich zgód?

Oczywiście, że pamiętał. Zawsze sądził, że na mapie nawiedzonych miejsc w hrabstwie ta owiana złą sławą wielokrotnych morderstw rezydencja nadaje się idealnie do jego badań. Nie był jednak typem człowiek, który zaryzykuje włamanie do cudzego domu, nawet jeżeli ten był tylko pod jurysdykcją władz lokalnych. To mogło zaprowadzić go prosto za kratki i zrujnować życie.

- Jak zadzwonią, chętnie się z nimi spotkam. I do zobaczenia w niedzielę.

- Trzymam cię za słowo, Nathan – zaśmiała się Irene i rozłączyła rozmowę.

Cała ona.

Powiał zimny wiatr porywając śmieci na ulicy do powietrznego tańca. Nagły chłód przeszył ciało Westona dreszczem i młody mężczyzna postanowił wrócić do domu.

APRIL PERRINEAU

April nie czuła się najlepiej. Przez cały dzień bolała ją głowa, co zawsze powodowało lekkie zmęczenie i apatię. Podczas migreny świat nabierał jednak większej wyrazistości, niespotykanej głębi, drugiego dna i spójności.

Matka April, Abigail, nazywała migreny „wyostrzaniem się soczewek”. Bo wtedy, gdy bolała ją głowa, April widziała. Widziała rzeczy, których inni ludzie widzieć nie potrafili. To był cenę, jaką płaciła za swoją nadnaturalną, niepojętą dla nauki wrażliwość.

Mogła wziąć tabletki i zabić ból głowy w zarodku. Te mocne pigułki przepisywane jej od dziecka przez rodzinnego lekarza. Dla świata April była po prostu wariatką. Niegroźną, młodą kobietą, która cierpiała na lekką schizofrenię objawiające się halucynacjami.

Niewiele osób wiedziało o tej diagnozie. April oczywiście odrzucała medyczne przyczyny halucynacji. Wiedziała swoje. Była medium. Widziała to, czego inni nie mogli zobaczyć. Słyszała to, czego inni usłyszeć nie mogli. To było wyjaśnienie jej fenomenu. Tyle. Bez dyskusji.

O tym, że jest medium, wiedziało więcej osób, niż o tym, że lekarze określali jej stan mianem choroby psychicznej. Zaufane grono.

April malowała tego wieczoru spoglądając przez okno na gromadzące się nad hrabstwem chmury. Ciemność burzy wyglądała w jej oczach, niczym rozpostarte skrzydła jakiegoś wielkiego, czarnego ptaszyska, a zamiast szponów ów kruk burzy miał krwiste błyskawice. Obraz był sugestywny. Przemawiał do April. Budził jakiś lęk, którego nie mogła zignorować.
Zadzwonił telefon odrywając ją od płótna.

Przeszła do salonu, gdzie stał aparat i podniosła słuchawkę.

- Cześć April.

To była Irene Pulasky. Jej serdeczna przyjaciółka, mimo przepaści dzielących kobiety lat, oraz powierniczka wielu sekretów April. W tym tego dotyczącego jej daru. April ceniła Irene za to, że pomagała jej po śmierci Abigail. Matka April nie wytrzymała tego, co działo się wokół niej i wybrała samobójstwo zamiast życia. Tego April nie potrafiła jej wybaczyć nawet kilkanaście lat po odejściu.

- Cześć Irene. Co tam?

- Byli u mnie dzisiaj młodzi ludzie. Sympatyczne rodzeństwo. Zamieszkali z rodziną w domu Hortona w Plymouth.

April poczuła suchość gardle. Wydawało jej się , że słyszy krakanie ptaka z malowidła, które kończyła na werandzie przed domem. Ze słyszy jakieś krzyki – przerażenia i bólu – i łopot gigantycznych skrzydeł. Równie dobrze mogły być to krzyki bawiących się na ulicy dzieci, jak i furkotanie flagi na wietrze.

April jednak bezgranicznie nauczyła się ufać swoim przeczuciom. A te mówiło jej, że coś złego czyha w pobliżu.

- Mówią, że dom jest nawiedzony i szukają kogoś kto zna się na tych sprawach. Dałam im namiary na ciebie i na Nathana.

- Dobrze zrobiłaś – Arpil powiedziała to spoglądając na werandę, gdzie tuż obok sztalugi gromadził się jakiś cień.

Przestrzeń wokół niepożądanego gościa wiła się i skręcała, jak powietrze przy rozgrzanym piekarniku.

- Naprawdę grozi im coś strasznego. Czuję to.

- Pomożesz im, April? – zapytała Irene po dłuższej przerwie

- Zrobię co tylko w mojej mocy – odpowiedziała April i rozłączyła rozmowę.
Cień przy obrazie znikł. Tylko gdzieś niedaleko słyszała krakanie jakiś wron. Wron lub czegoś dużo, dużo mroczniejszego, niż zwykłe ptaki.

April wróciła do obrazu i spojrzała na swoje dzieło. Mimo, że tego nie narysował, lub nie pamiętała, by to robiła, na płótnie ujrzała mały dom o białych ścianach i kilku wieżyczkach.

Dom Hortona, który raz widziała z daleka. Zawsze coś odpychało ją od tego miejsca, a kiedy zginęli drudzy lokatorzy, była daleko od hrabstwa. Nie mogła wtedy nic zrobić.

Może teraz otrzymała szansę na zadośćuczynienie.
 

Ostatnio edytowane przez Armiel : 18-03-2015 o 15:34.
Armiel jest offline