Wątek: Narrenturm
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 19-03-2015, 23:35   #27
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Decyzje zostały podjęte, toasty wzniesione, plecy poklepane. Na koniec wszystkiego podniosłego znowu zapadła dość smętna cisza, w której to Jaromir ziewnął i udał się do wygódki ulżyć kiszkom. Nie omieszkał skorzystać także z innych dobrodziejstw zajazdu jak choćby balii z wodą, czy sposobności do uzupełnienia zapasu wody w manierce i zaopatrzenie się w trunek na ciężką chwilę. Skoro po zaledwie kilku godzinach pod dachem znowu ruszali w dzikie ostępy dobrze było spłukać z siebie pył podróżny i doszorować tu i tam poplamione już ubranie. Po porannych przymrozkach nie było już śladu i wiosenne słońce obiecywało ciepłe popołudnie. Nic nie mogło zmącić ich spokoju...

~***~

- Hej, wy tam! - Jaromir odezwał się do trzech wielce podejrzanych kobiet. - Coście za jedne i co to za upiorne miejsce? -

Kłopoty znalazły ich same. Bezdroża jeszcze nikogo nie zaprowadziły w dobre miejsce, a upiorna polanka wysypana kośćmi wcale nie wyglądała jak coś co miało wystąpić wbrew utartej tradycji.

Pytanie padło dla zasady. Prawdę powiedziawszy sama okolica i aparycja grupki wystarczyłyby za powód do posłania na stos, jednak nie godziło się obciąć łba nawet największej gadzinie nie dając sobie choćby chwili na zastanowienie. Dłonie kozaka mocniej ścisnęły stylisko topora.

Rudowłosa podniosła ze stosu czaszkę, uniosła ja wysoko, głośno wyskandowała zaklęcie. Czaszka zakłapała żuchwą, wystrzeliła w górę i z gwizdem poleciała ponad szczyty sosen.
- Żarcie - powtórzyła ruda bez emocji. - I do tego gadające. Będzie sposobność przed jedzeniem pokonwersować. -

- No pięknie, wiedźmy… - westchnął cicho trzymający się z tyłu elf. Koń nie dawał mu podejść zbyt blisko, miał nadzieję że w wypadku walki nie ucieknie, a przynajmniej niezbyt daleko. Nie miał raczej dobrych wspomnień związanych z magami, a tu zapowiadało się kilka gorszych do kolekcji...

- Nikt nie będzie nazywał mnie żarciem! - Szczerze oburzył się Jaromir. Fakt, że nie zostanie czyjąś przekąską był dla niego od samego początku zupełnie oczywisty, jednak nieznoszący sprzeciwu, bezosobowy ton jakim czarownica wypowiedziała groźbę na moment zachwiał pewnością kozaka.

- Panie raczą wybaczyć mojemu nadpobudliwemu towarzyszowi - powiedziała spokojnie Klara wychodząc krok na przód, próbujący utrzymać równowagę na kościach. Ukradkiem spojrzała nerwowo na kozaka - Od wielu dni jesteśmy w drodze, nie napotkawszy miłej duszy. Nie chcielibyśmy także przeszkadzać w uroczym… wieczorze. Pozwolą tak więc Panie, że udamy się w swoją stronę nie czyniwszy nikomu zwady.

- Idźcie precz, pókim dobry! - Zakrzyknął wąsacz, po czym pochylił nieco głowę do towarzyszy i dodał półgębkiem:

- Biorę tę po lewej.

Obaj Dawi cierpliwie czekali nie specjalnie będąc pewnym co czynić. Na ostatnie słowa Jaromira Helvgrim i Wolfgrimm zgodnie kiwnęli głowami, choć nie dobyli broni. Elastir także czekał w pogotowiu mocno zaciskając dłoń na drzewcu włóczni. Wolfgrimm niezbyt wiedział jak się zachować pośród zbyt wielu osób, które parają się magią. Nie był pewien czy mogą stanowić zagrożenie czy tylko się z nimi droczą. Jednego był pewien, nigdy wcześniej ich nie spotkał toteż nie mogą mieć względem niego żadnych rachunków do wyrównania. Nie przypominał też sobie jakoby Helvgrim wspominał kiedykolwiek o spotkaniu tej osobliwej trójki.

- Uspokój się kozaku, bez gwałtownych ruchów - ostatnie wydarzenia nauczyły krasnoluda, żeby myśleć o swoich ruchach. Miał nadzieję, że tym razem dobrze ocenia sytuację i zagrożenie faktycznie jest znikome. Niemniej jednak postanowił skupić wszystkie swoje zmysły na ruchach czarownic. Gotowy na reakcje w przypadku ataku.
Siedząca po lewej dziewczyna trzymała w ręku kawałek zdobionego drewna w symbole przypominające księżyce i gwiazdy, w drugiej ściskała medalion w kształcie księżyca, wykonany z niebieskiego minerału.
Jagna wstała, wyprostowała się, przeciągnęła, aż słychać było jak trzaskają jej kości. Wszyscy odnieśli wrażenie jakby stara czarownica urosła, a może po prostu była taka wielka. Stojąc, miała głowę znacznie wyżej niż elf, a jej ramiona były mocarniejsze niźli ramiona khazadów. Do tego na jej dłoniach pojawiły się sporych rozmiarów szpony.
Rudowłosa podniosła gliniany dzban, łyknęła z niego solidnie, raz, potem drugi raz. Dziewczyny o lisiej twarzy nie poczęstowała, Jagnie, która chciwie wyciągnęła wielką łapę, usunęła naczynie z zasięgu szponiastych łap. Jagna zaryczała, a tak jakby wielki niedźwiedź ryczał. Rudowłosa nie spuszczała z grupy wzroku, a źrenice jej jasnych oczu były jak dwa ciemne punkciki skupione na Klarze.
- No, no - powiedziała. - Kto by się spodziewał. Uczona pannica, u mnie, u prostej wiedźmy. Cóż za zaszczyt. Podejdźcie, podejdźcie bliżej. Bez obaw! Chyba nie potraktowaliście poważnie tej krotochwili o żarciu i ludożerstwie? Hę? Chyba nie wzięliście tego za dobrą monetę? - Rudowłosa gestem powstrzymała młodą dziewkę o lisiej twarzy. - Czegóż więc poszukujecie w moim ubogim zakątku?

“ Niedobrze.” - myślał gorączkowo Gniewisz - “ Podstęp, z całą pewnością. Zwabią nas, a potem ani się obejrzymy wylądujemy w tym parującym kotle, albo i gorzej. Co robić, co robić…” - Kozak nagle złowił spojrzenie chudej dziewczyny o lisiej twarzy, która niby przypadkiem na moment przestała wlepiać oczy w stojącego na czele chłopaczka. Wzrok był jak ukłucie lodowatego sopla, a gdzieś z tyłu głowy zamrowiło jakby ktoś próbował podrapać wnętrze jego czerepu. Wrażenie znikło tak jak się pojawiło, ale Jaromir nagle zdał sobie sprawę, że lisia wiedźma WIE co właśnie pomyślał, albo czegoś się domyśla. Albo tak mu się zdawało...

- Do kroćset, żeby we własnej głowie nie czuć się bezpiecznie! - Mruknął wąsacz ledwo dosłyszalnie, po czym opuścił nieco ostrze topora.

Nie miał najmniejszej ochoty bratać się z czarownicami, nie chciał też żeby kompania na wstępie wykrwawiała się przez jakieś pomylone jędze, z drugiej strony jeśli miało dojść do bitki, lepiej było skrócić dystans do tych co władały magią, by powalić je zanim zdążą dokończyć urok. Jaromir postąpił krok naprzód patrząc z ukosa, czy reszta grupy ruszy za nim. Miał też baczenie, czy gdzieś pośród kości nie była ukryta zmyślna pułapka, w którą wiedźmy mogły próbować ich wciągnąć.

Khazadzi patrząc na opanowanego Klausa byli pod wrażeniem, takie chuchro a tyle w nim odwagi. Sami także zachowali zimną krew i ruszyli za młodym medykiem. Przestępując powoli z nogi na nogę zrównali się z Klausem, ich umysły pracowały na pełnych obrotach skanując otoczenie i starając się wyłapać wszelkie zmiany. Sytuacja była patowa, nie można było się spodziewać niczego. Wolfgrimm nie wiedział kiedy wiedźmy mówią poważnie, a kiedy starają się ich nastraszyć, czy sytuacja jest poważna, czy padają właśnie ofiarami makabrycznego dowcipu ekscentrycznych wiedźm.
Kozak także przełamał lęki i dołączył do idących równo khazadów. Jaromir stąpał ostrożnie, spoglądał pod nogi to na wiedźmy, podnosząc wzrok natrafił na spojrzenie młodej dziewczyny, patrzyła mu prosto w oczy, zalotnie uśmiechnęła się do niego, składając usta jak do pocałunku.

Jedynie Elastir zamarł w bez ruchu, czuł jak jego nogi zamieniają się w kamienne słupy. Wiedźma, która powstrzymała przemianę w jakąś bestię przyglądała się elfowi. Najwidoczniej przerażenie konia udzieliło się także jemu. Stał jak skamieniały, myśli kłębiły się w jego głowie, aż w końcu, któraś z nich stała się bardziej wyraźna i nieustannie powtarzalna. Na początku nie zrozumiały bełkot, charczenie, jakieś słowo w mrocznej mowie. - “Uciekaj! Uciekaj!” - Elastir miał pewność, że te słowo, które brzmiało w jego głowie znaczy właśnie to. Uciekaj.

Czuł że powinien wiać i to ile sił w nogach, ale cholera jasna nie mógł się ruszyć… Chyba po raz pierwszy w życiu tak się bał, że praktycznie skamieniał.

Gdy podchodzili bliżej i bliżej, wiedźmy jakby się nieco bardziej rozluźniły. Dziewczyna o lisiej twarzy rozsiadła się wygodniej na pniaku drzewa. Choć wciąż trzymała w dłoni rzeźbiony kawałek kijka. Stara wiedźma również usiadła, a gdy siadała jej kształty zaczęły się rozmazywać. Zanim się usadowiła, miała już normalne rozmiary, zamiast ogromnych łap dłonie, zamiast morderczych szponów długie pazury. Na dodatek udało jej się przejąć dzbanek z trunkiem, do którego momentalnie się przyssała pijąc łapczywie. W końcu głośno i przeciągle beknęła, a ruda wiedźma przejęła ponownie dzbanek.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 20-03-2015 o 12:57.
Dziadek Zielarz jest offline