Wątek: Narrenturm
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 20-03-2015, 03:21   #28
Noraku
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Klara ze zniesmaczoną miną spojrzała na kawałki boczku w podanej jej jajecznicy. Chociaż po surowym wikcie ostatnich lat powinna bez narzekania pałaszować wszystko co było cieplejsze od pajdy chleba to nie czuła się dzisiaj za dobrze. Słabo spała tej nocy. Sennik, mimo przymusowego towarzystwa, przywitała z ulgą. Dała nawet radę się obmyć w bali, co prawie skończyło się wydaniem jej sekretu gdy do pomieszczenia próbował dostać się parobek. A może był to Jaromir? Pies to lizał, ważne że skończyło się bez tragedii, a dla Klary była to kolejna nauczka. Nie można sobie pozwolić na chwilę rozkojarzenia. W nocy budziła się kilkukrotnie gdy tylko odzywał się pies zagrodowy. Przysłuchiwała się wtedy przez chwilę czy to na pewno on ją zbudził po czym próbowała wrócić do spokojnego snu. Poranna niedogodność była jedynie kroplą dopełniającą czarę.
Przeżuwała powoli śniadanie ograniczając ruchy szczęką wyłącznie do tego. Nie próbowała się włączyć do rozmowy towarzyszy bo nie czuła się na siłach do tego. Dokupiła do swoich zapasów pąk mięty i werbeny z czego szybko zaparzyła sobie kubek wywaru. Znając doskonale jego zbawienny wpływ na bóle menstruacyjne rozsiadła się wygodniej i popijałą gorący napój w spokoju. Przy okazji wróciła do wczorajszego handlu. Nabyła materiał na bandaże, trochę miękkiej i chłonnej tkaniny na gazę do cięższych ran a także trochę najpotrzebniejszych ziół, których jej brakowało. Oprócz tego udało jej się uzyskać w miarę solidny moździerz. Dodatkowo zaopatrzyła się w dwutygodniowy prowiant. Wszystko to kosztowało ją, po długich negocjacjach 4 koroniaki. Początkowo chciała pożywienia na tydzień ale lepiej, że będzie tego więcej niż mniej. Różne rzeczy dzieją się na trakcie. Mikstury oddała Dantemu, gdyż im bardziej były potrzebne, a ona była w stanie wspierać się ziołami. O ile tylko żaden z jej towarzyszy nie postanowi nagle fiknąć i porozmawiać twarzą w twarz z Morrem powinna dać radę. O ile wytrzymają jej humory przez najbliższe kilka dni.

Najbliższe kilka dni były znacznie gorsze niż mogło jej się wcześniej wydawać. Ból w podbrzuszu sprawiał, że co wieczór wiła się po posłaniu nim udawało jej się zasnąć. Nocne czuwanie zaś wspominała jak przejście przez krzaki głogu nago podczas solnej zamieci. Zresztą nie była pewna czy w trakcie swojego czuwania nie straciła przytomności raz czy drugi. Werbena i mięta kończyły się znacznie szybciej niż zwykle. Przez większość czasu po prostu zagryzała liście w ustach przez co kołowiał jej język. Towarzysze chyba nie domyślili się powodu jej dziwnego zachowania, a nawet gdyby to w tamtym momencie miała to wszystko gdzieś. Była osowiała, zmartwiała, jakby uleciało z niej życie. Wszystkie czynności wykonywała mechanicznie, takie jak opatrywanie delikatnych obtarć lub oglądanie ciał towarzyszy po potyczce z mutantami, którzy mogli przenosić wiele chorób w tym trupi jad czy tyfus. Nie próbowała się nawet kłócić z krasnoludami, którzy niechętnie patrzyli na jej medyczne próby. Nie włączała się do wieczornych rozmów, z rzadka nawet próbowała zorientować się w kierunku ich podróży. Było jej po prostu wszystko jedno.
Głównym powodem jej nastroju były wieści, które doszły ich w karczmie przez strażników dróg. Nie dalej jak dzień drogi od karczmy doszło do krwawego pogromu. Już gdy usłyszała z którego kierunku przybywali strażnicy zaczęła mieć złe przeczucie. Im dłużej ciągnięto ich za język tym większa rozpacz ją ogarniała. Nie wytrzymała długo. Wypadła z karczmy w środku opowieści i zwymiotowała za wygódką. Kolana drżały jej, a płuca z trudem łapały powietrze. Próbowała odejść dalej, wspierając się na sztachetach ale nogi załamały się pod nią. Kumulujące się w niej emocje pękły. Zaczęła łkać zakrywając sobie usta dłonią. Po jej policzkach rzęsiście spływały łzy. Poczuła się taka niesamowicie mała, nieważna oraz zapomniana. Ludzie, z którymi przeżyła atak orków i kilka tygodni przedzierania się przez dzicz zostali wyrżnięci przez bandę morderców i banitów. I to dlaczego? Z czego można by ograbić umorusane kobiety i dzieci? Czego można od nich chcieć? Przecież nie złota, kosztowności czy innych tak pożądanych przez rabusiów dóbr. Ta banda napadła i wymordowała ich z czystej potrzeby niszczenia, zabijania oraz innych chuci. Ona zaś, prosta żaczka, znowu wykpiła się zwykłym szczęściem. Nie miała jednak ochoty na radość czy dziękowanie bogom za ochronę. Przepełniała ją gorycz, smutek i żal, który szybko znalazł ujście w żałosnym jęczeniu oraz łzach kapiących jej z nosa na ziemię. Siedziała więc tak, obejmując deskę płotu, a przed oczami widziała twarze tych z którymi się żegnała nie tak dawno temu. Dzierżysławy, kobiety potężnej postury, która z niejednego pieca jadła chleb i próbowała za wszystkich sił trzymać pozostałe kobiety w ryzach. Bogusia, małego Bogusława, którego wszędzie było pełno, przynajmniej dopóki nie zmogła go choroba oraz zmęczenie. Wiecznie zaciekawionego wszystkim dookoła, powtarzające swoje niezapomniane „dlaczego” pomiędzy jednym a drugim pociągnięciem swojego zakatarzonego nosa. Dantego, tego rannego weterana i jego towarzyszy stanowiących dla nich ulgę i zapowiedź lepszych czasów. Jeszcze gdy odchodzili wymogła na nim obietnicę, że doprowadzi ich wszystkich do Middenheim, a dzieciaki odda w dobre ręce. Pamiętała dokładnie jego poważne oczy i umorusaną gębę wykrzywiającą się w podkowę.
„ Nie martw się, chłopcze” mówił, „ winny ci jestem życie. Masz słowo żołnierza.”
Pamiętała również jak krzywiła się gdy ostatni raz zmieniała mu bandaż, niezadowolona z jakości wykonanych szwów, grożących zajątrzeniem się rany. Ostatnie porady medyczne jakich udzieliła i wiele innych słów. Największy ból sprawiła jej jednak strata Stefani. Młodej, bystrej o włosach koloru miodu, dziewczyny. Gdyby trafiła w lepszy dom, lepsze czasy może mogła by pójść w jej ślady. Mogła by ją przyuczyć do życia w murach uczelni, pomagać w wykorzystaniu niesamowicie bystrego umysłu. Planowała sobie odszukanie jej kiedyś, a może nawet adopcje. Wszystkie te plany i marzenia spełzły na niczym z powodu ludzkiej okrutności.
Przepona boleśnie naciskała, uniemożliwiając normalny oddech. Klara łkała długo, a ból w boku rósł. W pewnym momencie przestały już płynąć łzy, mięśnie również zmęczyły się od ciągłego łkania. Wszystkie emocje zniknęły. Pozostała tylko prawda, a ta jest okruchem lodu. Tym też w tamtym momencie stałą się Klara. Jej oblicze zmartwiało, zamieniło się w zimny głaz i nie rozjaśniło się przez te kilka kolejnych dni. Możliwe, że to ocaliło ją przed czujnym spojrzeniem nowych towarzyszów podróży. Co innego ukrywać się w towarzystwie przestraszonych kobiet, które myślą tylko o dotarciu do bezpiecznych terenów, a co innego w małej grupie podróżników. Jak ukryć w takim wypadku pojawiające się od czasu do czasu nudności, samotne wypady na stronę czy nagły ubytek krwi pojawiającej się w okolicach ud?
Na szczęście na to ostatnie Klara była w miarę możliwości przygotowana. Metodą poznana jeszcze wśród klarysek w Praag, zwijała kawałki tkaniny wchłaniającej ciecze i mocowała ją w okolicach podudzia. Początkowo myślała o pozbywaniu się nasiąkniętego materiału przy okazji ognisk, ale smród palonej krwi mógł zwrócić uwagę wrażliwych nozdrzy elfa. Pozbywała się więc ich przy okazji załatwiania innych potrzeb. Z tymi było zaś znacznie gorzej. Próbowała tłumaczyć samotne wyprawy w krzaki wrodzoną wstydliwością i, o ironio, zniewieścieniem przez co z pewnością nie poprawiła sobie estymy przed towarzyszami ale przynajmniej miała spokój od namolnych pytań.
Tym co najbardziej mogło ją frasować była higiena, a właściwie jej brak. Na to jednak nic szczególnego poradzić nie mogła. Piła wieczorami, proponując również pozostałym jako środek zapobiegawczy, napar z ziół. Najbardziej przysłużyło by się jej dobre, złociste piwo. Towarzysze mieli jednak tylko gorzałkę, której picia zrezygnowała po pierwszym wieczorze gdy miała wrażenie, że wykręci jej ona całe wnętrzności.
Sprawa mocno pokomplikowała się jednak w momencie gdy zeszli z wygodnego traktu i zanurzyli się w gęstwinę oraz bagna. Tutaj żadne ziółka czy napary nie byłyby jej w stanie pomóc. Nie była bowiem przygotowana na tak skrajne warunki. Pozostawało jedynie liczyć, że szybko przekroczą moczary, a ona w międzyczasie nie złapie czegoś co położy ją zanim dotrą w cywilizowane rejony. Toć dopiero była by ironia gdyby medyk zmarł od pospolitego choróbska, jakich zapewne pełno było przy takiej wilgoci.

4 Backerstag

Tego dnia humor miała chyba jeszcze gorszy. W brzuchu skręcało, suchary jakie przeznaczyła na poranny posiłek nasiąkły niczym gąbka, a na dodatek wszystkiego te opary dookoła całkowicie plątały ich zmysły orientacyjne. Do tej pory nie wątpiła w talent oraz wiedzę krasnoludów, ale z każdym pluskiem wody pod całkiem przemoczonymi już stopami zaczynała zadawać sobie pytanie, czy na pewno wiedzą gdzie zmierzamy. Podróżny, wyświechtany plecach ciążył jej strasznie na ramionach. Z zazdrością spoglądała na prychającego konia elfa, myśląc nad sposobem przekonania go by zamienić zwierzę wierzchnie na juczne. Wtedy to właśnie poczuła twardszy grunt pod nogami. Widomy znak, że chociaż przez chwilę nie będzie musiała się zastanawiać ile to żyjątek zdążyło się zagościć w jej obuwiu. Szybko zapragnęła wrócić do tego oślizgłego bagna. Bardzo duży udział przy takowej zmianie nastroju miał stos kości pod ich stopami. Zwłaszcza gdy stopa klinuje się w połamanych żebrach jakiegoś nieszczęśnika boleśnie kalecząc skórę, człowiek zaczyna zastanawiać się, że wszędzie dobrze byle nie tu. Klara czuła jak krew odpływa jej z twarzy z przyczyn kompletnie nie fizjologicznych. Znajdowali się w jarze usianym pozostałościami po trupach. Gdzie nie spojrzeć bieliły się kości wrzucone do tej zbiorowej mogiły.
- Der Schwarze Tod! Morowe powietrze! – krzyknęła urwania i szybko zakryła usta rękawem. Nikomu nie udało się potwierdzić teorii, że ta straszliwa choroba przenosi się poprzez dotyk oraz zatrute powietrze ale była ona zdecydowanie najpopularniejsza wśród akademików. Kapłani mieli swoje opinie na ten temat. Klara nie próbowała się z nimi kłócić chociaż z trudem mogła zrozumieć jak bogowie mogli pozwalać by bogowie Chaosu doprowadzili do takich spustoszeń. Żaden kapłan czy akolita nigdy nie wyjaśnił jej też jak takie grobowe mogiły wpisują się w rytuały Morra. Ona sama zresztą nie pytała o to za dużo, gdyż mogło by to ściągnąć na nią niepotrzebną uwagę. A w stolicy to nigdy nie oznacza czegoś dobrego.
- Nie wiem jak z waszą odpornością mości krasnoludy, elfie, ale tobie Jaromirze proponuje zakryć jakoś usta – zawyrokowała szybko, tworząc z materiału prowizoryczną chustę na nos oraz usta. Kontynuowała swój wywód dalej. - Zaraza roku 2486. Śmierć przetoczyła się przez te ziemie szybko i na szczęście bez nawrotów. Nie zatoczyła też wielkiego kręgu. Zaledwie kilka przypadków w większych skupiskach. Gorzej zaś było z mniejszymi miejscowościami, wioskami. Te wyludniły się całkowicie. Przepełnione cmentarzyska groziły kolejnymi ogniskami zaraz. Wraz z kapłanami podjęto decyzję o składowaniu ciał w masowych mogiłach. Chyba mamy to nieszczęście natrafić właśnie na takową. Niezwykle nieprzyjemny sposób na śmierć. Zgodnie z relacjami np. Giovanniego Boccacio czy zapiskami uczonych profesorów Alexandra Yrsina i Marcusa Zurfa przejawia się najczęściej obrzękiem w okolicach ud, pach lub szyi. Często towarzyszą temu również kłopoty z oddechem oraz krwawą plwocina. Historie o czarnych plamach na skórze i w krwi można raczej włożyć między bajki, ale znane są przykłady pojawienie się zgorzeli zwłaszcza na palcach. Jak zauważycie podobne symptomy czym prędzej mnie poinformujcie. Może będzie jeszcze czas by uratować was przed podobnym losem.
Klara ostrożnie stąpała po trzaskających kościach. Przemówienie przerywała jedynie po to by naczerpnąć powietrza. Sama nie wiedziała czemu to mówi. Pozwalało to jej jednak odsunąć paskudne i niepokojące myśli. Wszyscy nerwowo rozglądali się dookoła, a ręce trzymali wyjątkowo blisko broni. Sama trzymała się raczej w środku kolumny. Tak było aż do spotkania trzech, pichcących i oczadzonych wiedźm. Absolutnie klasycznych, absolutnie kanonicznych i absolutnie anachronicznych.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline