Zoltan przy skuterach śnieżnych nigdy nie pracował, ale maszyna to maszyna - po prostu niektóre rzeczy miał w innych miejscach niż zwykle i tyle. W dodatku te były dość prostymi konstrukcjami, pamiętającymi początek wieku, widać że wielokrotnie naprawiananymi - niejednokrotnie przy użyciu części dalekich od oryginału. Zatarty napis mówił że ich marka to Tajga IV, ale z oryginalnej pozostało tylko nieco więcej niż połowa.
Razem z Royem rozgryźli maszyny raz dwa, a Zoltan w międzyczasie podładował zużytą nieco baterię Mecha do maksimum. Potem podłączyli jeszcze akumulatory.
Mniej szczęścia Hradetzky miał z samoodpowiadaczem
- Nic z tego - rzucił bezużyteczną stertę złomu na drewniany stół, poznaczony plamami po smarze i jedzeniu - musiałbym nad tym poślęczeć dłużej, a czasu nie mamy.
Odjechali wkrótce, zostawiając po sobię maskiriowkę z napisów, trupa, szabru i wybuchowej niespodzianki.
* * *
Zgodnie z radą dowódcy zakrył twarz i od razu przypomniała mu się skwarna pustynia, gdzie najchętniej rozebrałby się ro rosołu, dopóki miejscowi oświecili go, że poparzenia słoneczne to nie najlepszy pomysł, a gdzieniegdzie piach bywa nieco radioaktywny, więc lepiej nim nie oddychać. Koloryt lokalny, cholera by to wzięła. Do zimna do tej pory nie przywyknął i cieszył się jak dziecko, że to nie on jest zwiadowcą, bo czujność miał stępioną. Liczyło się tylko zimno i wiatr, które kazało Hradetzkiemu zapomnieć, że na tym białym pustkowiu czai się wróg - i to wróg znajomy, bo fanatyczni muzułmanie często stawali po przeciwnej stronie lufy jego mecha. Raz nawet po tej samej, ale to był pierwszy i ostatni raz, życie nie było warte pieniędzy które mu wtedy zapłacili; a widać było że ich dowódcy układając plany nie liczą się z życiem podwładnych - nie mówiąc już o najemnikach.
Tak więc siedział na skuterze, ciągnąc skrzynię z Gatorem i zastanawiając się czy pierwsze odmrożą mu się palce u rąk, stóp czy może nos, gdy doszedł meldunek Shade o tym, że zbliżają się do odkrywki, po krótkiej zaś dyskusji zdecydowali przekraść się do jednego z budynków.
Zamaskował sanie i skrzynię najlepiej jak umiał, i wolno zaczął prowadzić pojazd przez śniegi zgodnie z wytycznymi obserwującej wartownika zwiadowczyni. Po ostrzegawczym meldunku zatrzymał się, przywarł do ziemi i udawał kupę brudnego śniegu.