Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 24-03-2015, 19:59   #40
Zombianna
Elitarystyczny Nowotwór
 
Zombianna's Avatar
 
Reputacja: 1 Zombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputacjęZombianna ma wspaniałą reputację
Poranek Morneau powitała w łóżku, z butelką wody w garści i zawrotami głowy. Czuła się jak na porządnym kacu, ale czas na użalanie się nad sobą już wykorzystała, idąc do łazienki i wywalając się po przekroczeniu progu.

Leżąc teraz przy zasłoniętych żaluzjach, wpatrywała się w ekran laptopa, oznajmiający wszem i wobec próbę nawiązania łączności. Te kilka przedłużających się sekund zajęło jej rozmyślanie, czy w ogóle warto sobie zawracać problemem obolała głowę. Constance miała masę innych zmartwień, z najnowszymi rewelacjami Ramiza na czele, ale jedno musiała przyznać: na chwilę obecną nie posiadała w NY nikogo, kim mogłaby zastąpić Hilla. Może i był momentami nie do zniesienia, orientował się jednak w sytuacji rodzinnej dziennikarki...no i Mia za nim przepadała, a nie istniał lepszy szpieg, niż przyjaźnie nastawione dziecko.
-No dawaj, nie mam całego dnia - westchnęła boleśnie, sięgając po słuchawki i wtykając je do uszu. Czekanie nigdy nie należało do jej mocnych stron.

Ekran milczał chwilę wydzwaniając sygnałem oznaczającym na czekanie na połączenie aż w końcu rozbłysnął obrazem. Ujrzała na nim młodego, ciemnowłosego mężczyznę, oddalonego o pół kontynentu, cały ocean i kilka stref czasowych. Daniel siedział przy biurku u siebie w domu. Po załatwieniu wstępnych formalności i typowej gadce koordynatora z dziennikarzem, przyszła pora na konkrety.

-Powiedz mi coś - Constance zaczęła kompletnie z innej beczki, unosząc się odrobinę do góry, by móc patrzeć na rozmówcę z w miarę pionowej pozycji - Jak ty się trzymasz? Ze starym ciężko wytrzymać nawet gdy jest spokojny...a co dopiero, gdy zwietrzy wojnę wiszącą nam nad karkiem.

- Jakoś się trzymam. - Daniel uśmiechnął się swoim niefrasobliwym uśmiechem. - Wyrastasz nam na naszą nową gwiazdę. Ale stary się wkurza jak tak dosyłasz na ostatni moment. I nie wiedzieć czemu ma pretensje do mnie. Ale nie przejmuj się, rób swoje i będzie dobrze. Masz nosa do świetnych tematów. No i te fotki! Sam Cappa by się nie powstydził. - Daniel zdawał się mówić szczerze i w swoim naturalnym stylu.

Podziękowała kiwnięciem głowy za kurtuazję, choć w głębi duszy najchętniej wyciągnęłaby ręce, zacisnęła palce wokół jego szyi i z niekłamaną przyjemnością patrzyła jak ciemne oczy robią się coraz większe, twarz czerwienieje, aż w końcu zastyga na dobre z tym jego fałszywym uśmieszkiem przyklejonym do warg. Kłamcy i obłudnicy - wszyscy tacy sami. Zupełnie jak ona. Pozostawało albo bić się w pierś i próbować zmienić, albo żyć dalej z wysoko uniesioną głową, robiąc swoje.
-Daniel…- zagryzła wargę i obróciła twarz w stronę okna, jakby się nad czymś zastanawiając, a wszelka radość zeszła z jej oblicza. Po kilku sekundach powróciła wzrokiem do ekranu - a co u ciebie? Ogólnie i nie związanego z pracą...z chęcią posłucham o czymś normalnym, codziennym. Byle bez strzałów i wybuchów. Tego akurat mam po dziurki w nosie.

Daniel poruszył się trochę niespokojnie i zerknął gdzieś pomiędzy sufitem a ścianą. - No wiesz, w sumie to nic specjalnego. - wzruszył ramionami i spojrzał ponownie na ekran. - Właściwie to poza pracą to niewiele mam tego czasu wolnego. Wszędzie się coś dzieje i całymi dniami siedzę w pracy. - wiedziała, że może być to prawda. Prócz niej managerował też kilku innych dziennikarzy którzy podobnie była rozsiana po całym świecie i jego strefach czasowych. Więc w ciągu swojej doby nawet po kilka razy przeżywał jakieś poranne wieści z różnych rejonów świata. Nawet teraz był w rozpiętej ale jednak koszuli, jedną w jakich czasem chodził do pracy. Raczej nie ubrałby jej do chodzenie po domu.

- Więc czemu się denerwujesz? - spytała zmęczonym tonem, sięgając po papierosa - Od jakiegoś czasu jesteś jakiś...wycofany i formalny. Wiem, dużo w tym mojej winy. Powinnam dzwonić częściej i częściej z tobą rozmawiać...tak normalnie, ale...kurwa -prychnęła, a potarta zapalniczka wydobyła z siebie wątły płomyk. Kobieta zaciągnęła się porządnie i dopiero podjęła temat, choć wyglądało że mówi z trudem, ochryple i gapiąc się w ekran ze smutkiem - Doskonale zdajesz sobie sprawę, że cała ta moja paplanina jest jedynie maską. Widziałeś co znajduje się pod spodem...a raczej na dnie butelki. Przed tobą jedynym nigdy nie musiałam udawać. Nie potrafię gadać beztrosko o pierdołach, pogodzie i całej reszcie tego pieprzonego syfu, podpiętego pod “small talk”. A tutaj...nieważne. Pewnie i tak nie będzie ci się chciało tego słuchać i mnie zbyjesz. - mruknęła, ponownie się zaciągając.

- Wcale się nie denerwuje… - roześmiał się trochę nerwowo mrucząc po cichu ale nie na tyle by przerwać jej rozmowę. Umilkł dopiero jak wywaliła kawę na ławę. Kręcił się nerwowo na krześle gdy mówiła aż pod koniec zapatrzył gdzieś w dal poza ekran. Widziała, że duma nad odpowiedział.
- Nie, no, przecież wiesz, że cię nie zbywam. Jak chcesz o czymś pogadać to zawsze możesz do mnie przyjść. - odezwał się w końcu patrząc z powrotem na nią w małym ekraniku swojego laptopa. - Chcesz mi coś powiedzieć? Stało się coś? - w głos wdarło mu się zaniepokojenie. Zapewne zakładał, że to u niej coś się jej przytrafiło co mu w pierwszej chwili albo wcześniej nie chciała albo nie mogła powiedzieć.

-Stało się coś? A co mogło się stać? Przecież tu spokojniej niż na Antarktydzie...a w wyrze leżę, bo jestem leniwym nierobem - zaśmiała się gorzko, kręcąc powoli obolałą głową - Ostatnie dwa dni były ciężkie...i nawet nie wiem jak miałabym o tym z tobą rozmawiać. Bo i co tu opowiadać? O umierających na płycie lotniska marines, którym seria w maszynówki urwała nogi? O tym jak wykrwawiają się i sięgają rękami w moją stronę, a ja nic nie mogę zrobić nic, by im pomóc? Albo o eksplozji tego przeklętego samolotu, która przeorała mną po trawie dobrych kilka metrów? Nie mogę ustać prosto, ani przejść do kibla piętnastu kroków, bo zataczam się jak pijana. W nocy zbierali mnie z hotelowej podłogi, bo straciłam kontakt z rzeczywistością. Wstrząs mózgu i takie tam. Nie kataloguję kwiatków i nie cykam fotem biednym zwierzątkom w schroniskach, tylko fotografuję wojnę, a to zmienia sposób myślenia. Zostawia ślad...wypala. Zajmuję się tylko tym, żeby jak najszybciej wrócić do NY. Cholera Daniel...obiecałam ci kiedyś, że cokolwiek będzie się działo, nie przeniosę problemów z pracy do domu. Dom to sanktuarium, świętość, do której nie ma wstępu żaden aspekt tego, co tu robię...i nie tylko tu i teraz. Nie chcę, żebyś też tym przesiąkł, tą całą makabrą i okrucieństwem. Próbowałam cię przed tym chronić, ale już nie potrafię i nie chcę się izolować. Wtedy odeszłam, bo bałam się, że cię zmienię...że przestaniesz być tym zawsze uśmiechniętym i potrafiącym znaleźć pozytyw nawet będąc przywiązanym do bomby na dnie studni z kwasem facetem. Człowiekiem, którego kocham i za którym cholernie tęsknię. Przepraszam...powinnam była powiedzieć ci to już dawno temu - zamilkła na moment, a przystawiony do ust papieros rozbłysł krwistą czerwienią - Tylko ty jeden nigdy nie dopytywałeś dlaczego budzę się z krzykiem.

Daniel poruszał się nerwowo na swoim krześle jakby miał je do prądu podłączone. Unikał też patrzenia w ekran gdy mu się zwierzała. - Noo… Tak… Taaak… Pewnie… - mruczał trochę nieskładnie nie bardzo wiadomo do której części jej wypowiedzi. Dopiero jak zamilkła na dobre milczał też jeszcze chwilę zbierając się na odpowiedź. - Nie no wiesz Conie… Zawsze możesz na mnie liczyć… Ale… No ten nasz związek… No nie wiem… Nie wiem jak go nazwać… To nie jest to co ma reszta naszych znajomych z pracy czy skądeś tam. Prawie się nie widujemy. Ciebie często nawet nie to, że w mieście ale nawet w kraju nie ma. No nie wiem… Ale jakoś… No ja… Ja inaczej to wszystko sobie na początku wyobrażałem… Może… Faktycznie czas na jakś przerwę czy co… Wiesz… Możemy być przyjaciółmi no nie? - jąkał się i wahał jak mówił co chwilę. Nerwowo ocierał też pot z czoła ale mimo to w końcu wydukał swoją odpowiedź i teraz czekał na jej reakcję.

- Wiem...to nie tak miało wyglądać. Posłuchaj... - kobieta wpatrywała się martwym wzrokiem w ekran, nawet nie mrugając - jeśli...jeszcze chcesz, po tym zleceniu wrócę do NY na stałe. Na stałe, Daniel. Wystarczy, że powiesz “rzuć tą robotę” i tak zrobię. Jesteś dla mnie ważniejszy niż wszystkie premie i pochwały Zimmermanna.

- Rzucisz tę robotę? Zrobiłabyś to? -
spytał patrząc na nią zaskoczony jej deklaracją. Wpatrywał się w nią chwilę jak sęp w gnat i dodał po chwili zastanowienia. - I właściwie to wywaliłaś mnie z mieszkania… To nie było miłe. Traktujesz mnie jak dziecko. Jak dziecko a nie faceta. Jestem twoim kumplem z pracy i managerem a gadasz ze mną jak z dzieckiem. Nie chcę być twoim dzieckiem czy chusteczką do wypłakiwania się Conie. Jak mamy być razem to mamy być razem albo nie. Jak nie to możemy być co najwyżej przyjaciółmi. Chcę, żeby było jak kiedyś, jak na początku. Nie mam zamiaru więcej oglądać swojej walizki na twojej wycieraczce. - rzekł nagle całkiem zdecydowanie. Conie była zaś pewna, że w końcu nawet jak go sobie owinęła wokół palca to w sumie tępy nie był. Miał czas i widocznie sporo dumał na ten temat. Albo ktoś mu pomógł w doszlifowaniu takich wniosków bo niektóre z wyrażeń słyszała u niego dość rzadko.

- Nie będziesz, już nigdy. Wtedy...przepraszam cię. To się nie powtórzy. Wynagrodzę ci wszystko, obiecuję. Po tym, co stało się Jenkinsowi nie myślałam trzeźwo - wspomniała o kumplu- dziennikarzu, któremu nastoletni, afrykański warlord razem z paczką uzbrojonych po zęby podwładnych założyli kaftan bezpieczeństwa z samochodowych opon, oblał benzyną i podpalił na oczach kilku nieszczęśliwców, w tym Morneau - Nie mogłam przestać myśleć, że mogłam być na jego miejscu i przysporzyć ci tym masy cierpienia...ale to już przeszłość. Wiem, że nie jesteś dzieckiem. Posłuchaj...obiecuję ci, że zlecenie w Pakistanie jest ostatnim. Byłoby cholernie fajnie, gdybyś do mojego powrotu wrócił z rzeczami...do domu.

- Naprawdę byś to zrobiła dla mnie? - spytał z niedowierzaniem w głosie. - Rzuciłabyś to wszystko dla mnie? - nie mógł się chyba nadziwić temu co słyszy. - Ale jakbyś nie wyjeżdżała to co byś robiła? - jakaś praktyczna część jego managerskiego umysłu która sprawiała, że był tak dobrym koordynatorem działań reporterów na całym świecie sprawiła teraz, że zafascynowany tą wizją nie mógł nie dostrzec i praktykologii codzienności takiego wyjścia. - A może to ty wprowadzisz się do mnie? Mam większe mieszkanie. I jak mówisz, że chcesz mieszkać razem… - wzruszył ramionami. Czuła, że albo sprawdza jej szczerość, albo na jak dalekie zmiany jest ona gotowa albo ta walizka naprawdę uczyniła zadrę w jego pamięci.

- Naprawdę - skrzywiła usta w uśmiechu. Powinna dostać Oscara... - Zostanę redaktorem działu śledczego, albo politycznego. Stary nie będzie miał oporów...i będziemy pracować w jednym budynku. A co do mieszkania...czemu nie? Spróbujemy jak to wygląda od drugiej strony i w razie czego to moja torba wyląduje za progiem, ale nie przewiduję takiej sytuacji. Jestem zmęczona Daniel, wypaliłam się. Przyrośnięcie do biurka, szczególnie jeśli twoje stoi obok, nie wydaje się aż tak straszne...i wreszcie będę się myć codziennie, jeść normalne żarcie i przestanę szczepić się na wszelkie możliwe zarazy...same plusy.

Wyraz twarzy Daniela starczył za wszystkie zapewnienia. Znów widziała w jego oczach ten drapieżny błysk. Porozmawiali jeszcze o detalach przeprowadzki i reszcie meldunkowej drobnicy, po czym pożegnali się jak na regularną parę przystało.

Ekran zgasł, laptop powędrował na szafkę przy łóżku, a z piersi Constance wyrwał się głośny rechot. Gdyby na uniwersytetach wykładano manipulację ludźmi, mogłaby bez problemu prowadzić wykłady i ćwiczenia z tej dziedziny.
-Tegoroczna statuetka Oscara przypada Constance Morneau, za pierwszoplanową rolę kobiecą w dramacie wojennym "Pod słońcem Pakistanu". Gratulujemy w imieniu Akademii i milionów widzów na całym świecie!

W wyśmienitym humorze sięgnęła za komórkę i wybrała numer Ramiza. co prawda znajdowali się raptem kilkadziesiąt metrów od siebie, ale w obecnej sytuacji przemieszczanie się stanowiło problem, a losu lepiej nie kusić.
-Hej...obudziłam? Nie? Super...słuchaj. Myślałam o tym, co mówiłeś na temat pocisku który zakończył życie nieodżałowanej pamięci White'a. Mógłbyś...hm, mógłbyś umówić mnie z Faridem na popołudnie? Teraz jeszcze wolę nie wstawać, ale muszę mu podziękować i przeprosić za problem na lotnisku...tak...wiem. Spokojnie. Nie zrobię nic głupiego...
 
__________________
Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Zombianna jest offline