Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 27-03-2015, 15:03   #58
liliel
 
liliel's Avatar
 
Reputacja: 1 liliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputacjęliliel ma wspaniałą reputację
Maddison obracała w palcach kruczoczarne długie na pół łokcia pióro. Nie miała pojęcia jak znalazło się w jej włosach, jak również w jaki tajemniczy sposób podobne pióra odnalazły jej brata i ciotkę.
Kruki... Ze Stevenem dowiedzieli się, że są one domeną Indian kiedyś zamieszkujących te tereny. Stary Horton był rasistą i okrutnym w swojej naturze człowiekiem a wizje nawiedzające ich w nocy, jak i zawartość kufra na strychu sugerowały, że ma na sumieniu wielu czerwonoskórych. Maddison przypuszczała, że to duch starego Hortona odpowiada za nawiedzenie ich domu i śmierć poprzednich lokatorów, że to on jest źródłem makabry. Czy Indianie więc, jako poszkodowane przez niego ofiary nie powinni wstawić się za rodziną Cravenów? A kruki i pióra to ostrzeżenia i wskazówki?
Maddie nie miała pewności co do niczego ale nastoletnia intuicja nakazała jej owinąć pióro w chusteczkę i schować do kieszeni kraciastej koszuli.

Wieczór wzmógł niepokój. Kolejne niewyjaśnione nawiedzenie dopadło ich nawet w motelu, po drugiej stronie Plymouth. Czy już nigdzie mieli nie być bezpieczni? Konfrontacja była nieunikniona?

Drżącą ręką wyciągnęła z kieszeni kartkę z numerami telefonów spisanymi przez Irene. Nathan Weston sprawiał wrażenie bardziej zafascynowanego samym domem Hortona niż skłonnego do altruistycznych odruchów. Ale intencje nie były aż tak ważne. Znaleźli kogoś kto chciał i być może byłl w stanie im pomóc a to już jawiło się światełkiem w tunelu. I Maddie trzymała kciuki, że nie jest to zwiastun nadjeżdżającego pociągu.

Pozytywne nastawienie nie trwało długo bo już kolejna rozmowa z ojcem podcięła dziewczynie skrzydła. Kiedy tata wreszcie zrozumie, że sytuacja wymknęła się mu spod kontroli i sam sobie nie poradzi? Jego rezolutne dzieciaki sprowadziły specjalistów od spraw paranormalnych ale jedyne na co go stać to poddawanie w wątpliwość racjonalności takiego kroku. Kaman! Już dawno temu wszystko przestało być jasne i logiczne. Ostatnim gwoździem do trumny wszelkiej racjonalności był moment kiedy ta cholerna nieczysta siła poderwała Maddie za kostkę i wywlekła przez pół pokoju na korytarz.

Była zła i zdezorientowana, miała ojcu za złe, że go tu nie ma, że nie znalazł (a w pierwszej mierze - zgubił!) dziadka Arnolda, że bojkotuje ich wszystkie pomysły i wystarczająco im nie ufa. Naraz odezwało się osamotnienie i znużenie. Jake był jakiś nieobecny, podobnie jak ciotka, chociaż z tą ostatnią nie miałaby ochoty rozmawiać nawet gdyby wysunęła pierwsza dłoń. Żałowała, że Steve'a tutaj nie ma. Nigdy nie była specjalnie blisko z najstarszym bratem a jego wyjazd za ocean tylko pogłębił dzielącą ich przepaść ale teraz, w Plymouth, połączyła ich silna nić porozumienia. Czasem odnosiła wrażenie, że tylko ich dwoje odczuwa powagę sytuacji w jakiej się znaleźli i robią cokolwiek w temacie nie skończenia jako dramatyczny nagłówek w lokalnej prasie.

Maddison wyślizgnęła się z motelowego pokoju i ruszyła w pobliże recepcji, do automatu z napojami. Ciężkie powietrze omiotło ją dokuczliwą upalną falą. Wrzuciła monetę do maszyny i poczekała aż z łoskotem wypluje z siebie zimną colę. Zapaliła papierosa czując jak wiotczeją napięte jak postronki mięśnie ale jednocześnie kręci się jej w głowie. Chyba niewiele dzisiaj jadła, to przez to. Przez moment rozważała czy nie zadokować się w jakimś barze szybkiej obsługi i nie najeść się do syta ale ojciec by ją chyba zamordował. Było już po północy i przyjemne lokalne knajpki zmieniały menu z obiadowego na wysokoprocentowe, tak samo zresztą jak klientelę.

Oparta o chłodną nieotynkowaną ścianę wydmuchiwała nikotynowe opary. Zgięta noga wystukiwała na cegłach rytm pobrzmiewającej w głowie melodii. Jakiś typ wyskoczył z zaparkowanej na parkingu ciężarówki i rzucił w jej stronę kilka uwag, za które w tym stanie powinien trafić za kratki. Maddie uniosła dłoń grzechoczącą od tanich bransoletek i wyeksponowała środkowy palec. Facet pogroził jej palcem ale ona była już daleko, pędząc na przełaj w stronę centrum tego wygwizdowa.

Zlokalizowanie domu Joela zajęło jej więcej niż zakładała. Nieliczni miejscowi wskazali jej drogę ale zdążyła się zgubić i kiedy stanęła przed obdrapaną szeregówką dochodziła pierwsza w nocy. Nie była to pora o której grzeczne dziewczyny wpadają z towarzyskimi wizytami ale przecież Maddison Craven grzeczna nie była. Zastukała w ramę moskitiery i czekała aż ktoś otworzy.
Dom wyglądał dość upiornie w świetle pojedynczej ulicznej latarni. Gdzieś opodal coś zaszurało pomiędzy wypełnionymi po brzegi pojemnikami na śmieci. Serce wpadło w nerwowe staccato i jeszcze wzmogło pęd kiedy w drzwiach ukazała się potężna postać mężczyzny o nieprzychylnym spojrzeniu.
- Słucham? - głos miał jeszcze bardziej nieprzyjemny niż całą aparycję przez co Maddie zaczęła się jąkać.
- Zastałam Joela?
- Szukasz mojego syna? W środku nocy? - mężczyzna pociągnął łyk z puszki, która pojawiła się w jego olbrzymich łapskach.
- Ja... Przepraszam – zdążyła wykrzesać i cofnęła się instynktownie z ganku na schodki.
- Joela nie ma. Włóczy się gdzieś po okolicy.
- Aha... - Maddie wysupłała z kieszeni obciętych jeasnów skrawek papieru i pośpiesznie nabazgrała na niej rząd cyfr. - Może mu pan przekazać mój numer telefonu? Jak już wróci?
Mężczyzna pchnął butem drzwi i za jego plecami ukazał się wąski mroczny korytarz wyłożony tanią wykładziną.
- Może sama mu go dasz jak wróci? Mam zimne piwo w lodówce.
- Ja... ee... muszę już wracać do domu. Mój tata będzie się niepokoił.
Olbrzym pociągnął łyk piwa i zgniótł aluminium w mały nieforemny ochłap ciskając go na chodnikowy pojazd.
- O tak. Ojcowie powinni pilnować swoich ładnych dorastających córek... - typ wytarł rękę o poplamiony podkoszulek i wyciągnął ją po kartkę. Maddie zupełnie struchlała jakby oczekując, że wraz ze zwitkiem porwie i jej dłoń a później wciągnie do środka i zabarykaduje drzwi.
- Maddie – przeczytał napis znad numeru, choć w jego ustach jej imię zabrzmiało jak wyrok śmierci. Przełknęła ślinę i potwierdziła skinieniem.
- Maddison. Craven. Z domu Hortona.
- Ach tak... Z domu Hortona...
Pośród półcieni zawisła niezręczna cisza.
- To ja już pójdę – dziewczyna wycofała się na podwórze na nogach miękkich jak z waty.
Ojciec Joela uniósł dłoń i pomachał jej w taki sposób, który pasuje bardziej do małych dziewczynek niż dwumetrowych drabów o aparycji seryjnych morderców.
Połowę miasteczka przebiegła sprintem jakby gonił ją sam diabeł. Była zmęczona i śpiąca, z trudem łapała oddech a przed oczami wirowały jaskrawe plamy. Nie marzyła o niczym ponadto aby znaleźć się w motelowym łóżku i pozwolić tej nocy przeminąć.
 

Ostatnio edytowane przez liliel : 27-03-2015 o 15:10.
liliel jest offline