Wątek: Narrenturm
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 28-03-2015, 14:12   #31
Dziadek Zielarz
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Róg zagrzmiał nad wąwozem usłanym kośćmi obwieszczając nieuchronne starcie. Jaromirowi włos zjeżył się na karku, gdy poznał dźwięk instrumentu. Zwierzoludzie. Wiele już nasłuchał się owych plugawych sygnałów bojowych, kiedy przemierzał knieje razem z Middenladzkimi łowcami, te same knieje, które teraz bez wprawnych przewodników wydawały mu się prawdziwym labiryntem. Na domiar złego nie była to zwykła grupa maruderów, tylko owe nienaturalnie zdyscyplinowane, ciężkozbrojne potwory z ogromnym bykiem na czele, zbrojnym w największą siekierę jaką Gniewisz oglądał w życiu. To oni musieli od wielu dni ścigać elfa. Nie było pewności, czy wiedźmy nie rzucą się na ich plecy, gdy Ci odwrócą się by odeprzeć natarcie, ale nie było czasu na takie myśli. Ryk przemieniającej się czarownicy za plecami zwiastował najgorsze, ale gdy kosmaty kształt przemknął obok nie czyniąc im krzywdy, do tego zaraz zwarł się z minotaurem w śmiertelnym uścisku wszelkie obawy pierzchły. Były tylko bestie, którym należało utoczyć nieco juchy.

Kozak wbił topór w ziemię i jednym płynnym ruchem zdjął z ramienia łuk. Bez zastanowienia wziął na cel stojącego nieco z tyłu kozłogłwego stwora, który bez wątpienia musiał być przywódcą bandy. Strzała odnalazła swój cel dokładnie pod płytą skrywającą obojczyk. Siła strzału była tak duża, że pocisk przeszedł na wylot, a ramię stwora opadło bezwładnie w akompaniamencie ryku.


Nie było czasu by oddać kolejny strzał. W następnym momencie potwory odpadły do nich i związały w walce. Niedźwiedziowi udało się poderwać z ziemi topór by sparować nadchodzące uderzenie. Odór krwi, potu i piżma wdarł się do nozdrzy, zwierzęce pyski o przekrwionych oczach znalazły się na wyciągnięcie ręki, a mocarne łapy szukały miejsca by zadać śmierć. Kozak nie patrzył już co robią towarzysze, nie myślał co zwiastują ogłuszające ryki minotaura, ani piekielny odgłos rogu. Miał przed sobą oszalałego stwora i topór w ręku, który nagle zdał mu się niemożliwie nędzną zasłoną przed wyższą i silniejszą od niego bestią.

Ciosy spadały zewsząd, kiedy ostrze nie poradziło, w ruch szły kopniaki i ciosy styliskiem. Jaromir próbował nawet uderzyć własnym czołem, ale wskórał tyle, że nabił sobie guza odpychając na moment cuchnącego stwora. Zwierzoludź rąbał jakby przeciw sobie miał pieniek drewna, a nie sprawnego woja, jednak cóż to miało za znaczenie, gdy skrywała go czerniona płyta i szeroka tarcza, a wysiłek zdawał się w ogóle go nie imać. Gdy wreszcie siekiera wbiła się w plugawy pancerz posyłając zwierzę na ziemię nowy przeciwnik zajął jego miejsce.

Wtedy róg zabrzmiał po raz kolejny, teraz jednak z jakąś fałszywą drażniącą nutą, niby setką pazurów drapiącą po zaściełających ziemię kościach. Sługusy chaosu wydały zgodny ryk i uderzyły ze zdwojoną siłą. Gardy z trudem wytrzymywały zmasowany napór. Jeżeli bestie dotąd miały nad nimi przewagę to teraz zepchnęły ich do rozpaczliwej obrony, a im pomału brakowało sił. Jakby tego było mało, Ci których udało im się zranić poili się czymś ukrytym w butelkach co przysparzało im nowego wigoru.

W pewnym momencie Wolfgrimm upadł wydając zduszony okrzyk, a otaczające go stwory zamachnęły się by dokończyć dzieła. Jaromir ze zgrozą słuchał łomotu szabel trafiających w ciało krasnoluda, skupiony na potworze przed nim. Potwór wyczuł łatwą zdobycz i to okazało się jego błędem. Kozak odsunął się przed mocarnym atakiem pozwalając bestii wyłożyć się na niestabilnym podłożu, po czym bez namysłu zatopił ostrze w obmierzłym cielsku. Gniewisz już szykował się do kolejnego wymachu, ale fortuna się od niego odwróciła blokując topór miedzy płytami pancerza na trupie.

Rozpaczliwa walka o odzyskanie broni trwała ledwo chwilę, ta jednak zdawała się wiecznością w obliczu wirujących mieczy wrogów. Wódz zwierzoludzi rzucił się do boju nacierając na Helvgrima, co zdało się dobrą okazją by zajść go od tyłu, jednak wtedy oczom kozaka ukazał się w przerwie między bestiami leżący na ziemi Wolfgrimm. Krwawy strzęp nogi ciągnął się za nim bezwładnie, ręka zbrojna w topór ledwo odpychała kolejne cięcia. Krasnolud nawet nie próbował atakować, zasłaniał się tylko odwlekając nieuniknione. Kislevita zebrał się w sobie i natarł na osaczające khazada potwory. Odpędził jednego stwora celnym ciosem w pysk, jednak nie starczyło mu już szybkości by sparować nadchodzącą z drugiej strony szablę.

Ostrze szczęknęło o kaptur kolczy, który z trzaskiem pękł puszczając cios prosto w twarz. Broń mlasnęła nieprzyjemnie tnąc skórę. W pierwszym momencie Jaromir miał wrażenie, że zwyczajnie wyrżnął gębą w coś twardego, był trochę oszołomiony, nawet zamachnął się, ale jakby słabiej. Poczuł pieczenie na twarzy, ale nie opuszczał broni zastawiając ciałem rannego Wolfgrimma. Słabość nie znajdowała do niego dostępu, musiał jeszcze znaleźć w sobie dość sił by powalić dzikiego stwora.

- Job twoju mać, skurwysynu! - Ryknął Niedźwiedź posyłając topór na spotkanie z rogatym czerepem.


~***~


Kislevita wyszarpnął ostrze z ciała bestii, po czym siarczyście splunął na truchło wyrażając tym całą swoja pogardę wobec pomiotów chaosu. Reszta potworów padła, albo pierzchła z pola bitwy, nawet wielki minotaur leżał martwy na ziemi. Udało im się, cholera, nie wiedział jak, ale się udało. Dzika agresja jaka wstąpiła w zwierzoludzi nieomal przełamała ich opór, a siarczyste razy jakie im wymierzali zdawały się niczym wobec nawałnicy ciosów ze strony potworów. Teraz jednak leżały martwe, albo uciekły w leśne ostępy do swoich mrocznych panów odebrać wątpliwą nagrodę za porażkę w bitwie. Długo nie trwała chwila glorii, bo już po chwili kozak zachwiał się i nieomal stracił równowagę ratując się podparciem o trzonek topora. Ręka bezwiednie powędrowała w miejsce nieznośnie promieniujące bólem. Palce zanurzyły się w ciepłej krwi ciurkiem płynącej po policzku.

- Sobaka! - Zaklął Jaromir opadając na jedno kolano, przytrzymując smętnie wiszący płat ucha przy ciele.

Omiótł spojrzeniem trupy, mając w pamięci magiczne właściwości napojów, którymi w trakcie starcia poiły się bestie i w istocie przy ich paskach wciąż wisiało kilka butelek z owym specyfikiem. Gniewisz wolną ręką sięgnął po jedną, odkorkował, jednak ostry metaliczny zapach powstrzymał go od wychylenia zawartości.

- Co do cholery… - Kozak uniósł naczynie pod światło. Płyn zamigotał rubinową barwą leniwie przelewając się w butelce.


- Jeśli życie ci nie miłe, jeśli nie dbasz o swą duszę to wypij to. - Rzekła ruda wiedźma, która z niesmakiem przyglądała się eliksirowi w ręce Gniewisza - Wiedz jednak, że jest to krew Khorna i istnieje ogromna szansa, że się przemienisz w jedną z jego bestii. Czuję od tej mikstury zaklętą w niej moc, jednak słudzy Khorna nie słyną z używania magii. Jak chcesz możesz zaryzykować.

Nie trzeba było więcej by wąsacz zaniechał swego pomysłu i odłożył plugawy napój. Krwotok nie ustawał, a bojowe uniesienie powoli opadało wzmagając odczucie bólu.

- Klaus! - Krzyknął kozak, ale zaraz w głowie zabrzęczało mu wiedźmie “dziewczę podające się za chłopca” - Czy jak Ci tam… trza medyka, a rychło!

Dziewczyna uniosła głowę znad jęczącego krasnoluda. Powoli kończyła już pierwsze oględziny, przy odrobinie szczęścia nie trzeba będzie amputować kończyny. Zostawiwszy na razie krasnoluda pod czujnym okiem kompana. Zebrała swoją torbę. Z daleka widziała wiszący kawałek skóry.

- Kurwa! Siadaj. - Zaklęła siarczyście podbiegając do niego. - Raną w stronę ognia muszę to dokładnie zobaczyć. Co tam masz? - Wskazała palcem na buteleczkę.

- Eh, jakieś zwierzoludzkie świństwo. - Niedźwiedź pokręcił głową. - Myślał żem, że będzie jakoś pomocne, a to cuchnie gorzej niż z ubojni.

Musiała czymś go zająć na jakiś czas. Rana wyglądała poważnie. Ucho nadawało się do zszycia, ale nie wiadomo czy nie uległo jakimś poważniejszym ranom. Czoło nad lewym okiem również nie wyglądało zbyt optymistycznie. Poza szerokim cięciem, niektóre kawałki kaptura powbijały się w skórę. Nie wiadomo również czy nie doszło do wewnętrznych obrażeń. Wyciągnęła z torby starannie zapakowane bandaże i czyste kawałki materiału. Próbowała otrzeć brzegi ran, jednocześnie ograniczając w jakimś stopniu krwotok.
- Potrzebuje wody, sporo! - krzyknęła nie adresując prośby do nikogo konkretnego. Liczyła jednak, że wiedźmy nie poprzestaną na pomaganiu jedynie do ścigania kozłoludów.

- I co, dobrze wygląda? - Zagadał Niedźwiedź posłusznie przysiadając na ziemi. Wolną ręką sięgnął do pasa dobywając manierki, w której zachlupotała wysokoprocentowa zawartość. Tęgi łyk nieco poprawił mu humor.

- Z pewnością lepiej niż u krasnoluda - sapnęła cicho i spojrzała z ukosa na manierkę. Niski głos utrzymywała już raczej z przyzwyczajenia niż dalszych prób ukrywania swojej osoby. - Ale jeżeli chcesz jeszcze czarować kobiety, lub przygrywać na fujarce, to mógłbyś się zbytnio nie ruszać. Możesz mi opisać jak się obecnie czujesz? Dobrze wszystko słyszysz mnie z tej strony? Przytrzymaj tutaj.
Przyłożyła wiszący kawałek ucha na swoje miejsce po czym przycisnęła do niego lniany kawał tkaniny i kosmatą rękę kozaka. Następnie zabrała się do wstępnego obandażowywania jego głowy. Bez wody, lepszego światłą i przygotowanych mikstur wraz z maściami traciła by tutaj tylko czas, a krasnolud wymagał baczniejszej opieki.

- No i dobra, przeca ucho mi nie odleci. - Mruknął Kislevita macając obandażowane miejsce. - Leć do Wolfgrimma, bo widzę aż Ci się do niego pali. Ja tu sobie posiedzę i pomyślę.


~***~


Operacja była długa i męcząca. Jaromir zbyt mało miał sił by reagować na ból, tylko krzywił się, gdy igła zanurzała się w jego ciele, albo kładziono nań bandaże moczone w wygotowanym winie. W nosie wierciło go od rozmaitych ziołowych mieszanek ucieranych przez medyka, medyczkę... ciągle nie mógł się przyzwyczaić do nowiny. Fakt, że Klaus był w istocie dzierlatką przebraną za chłopca tłumaczył mikrą budowę, płaczliwość i w ogóle typową dla kobiet słabość ducha, ale wciąż łapał się na tym, że mówi do niej jak do mężczyzny. Jedno trzeba było oddać dziewczynie - znała się na swojej robocie. Może i do oręża jej nie przysposobiono, ale gdyby władała mieczem tak sprawnie jak igłą niechybnie została by sławnym w świecie szermierzem.

Klara, bo tak się w końcu przestawiła, poiła go jakimś mdłym wywarem na wzmocnienie robiąc przy tym minę jakby zaraz miał jej umrzeć na kolanach. Gniewisz nic nie mówił śledząc tylko wierzchołki drzew na tle szarego nieba, ostatecznie winien był jej wdzięczność, więc powstrzymywał się przed złośliwościami. Na koniec Klara zawinęła mu twarz w bandaż tak, że wyglądał jakby chodził w płóciennej zimowej czapie. Odsłonił sobie nieco gębę, by móc choć podrapać się po nosie, podziękował za pomoc w nieartykułowanym mruknięciu, skinął głową i odszedł chwiejnym krokiem do swoich spraw.


~***~



Jaromir bez pytania rozłożył swoje tobołki po przeciwnej stronie ognia, w bezpiecznej odległości od okopconego kotła i jego wielce podejrzanej zawartości. Rozgarnął zalegające wszędzie szkielety tworząc wokół siebie odrobinę pustej przestrzeni, którą zaraz zajął koc, ciepłe futro i torba robiąca za wezgłówek barłogu. Kozakowi co rusz zbierało się na zawroty głowy toteż przystawał co jakiś czas zastygając z przechyloną łepetyną by krew przestała nieznośnie pulsować w znękanym uchu i dopiero wtedy wracał do pracy. W końcu ostrożnie ułożył się na legowisku i sięgnął do worka po jabłko. Owoc był już zmarszczony i podsuszony, ale i tak posłużył za strawę. Kwaśnawy sok pociekł po ustach i podbródku dając ukojenie spierzchniętemu językowi.

Rana paliła kozaka jakby ktoś wiercił mu w twarzy ogromną igłą. Każdy dźwięk z lewej strony dobiegał go przygłuszony, jakby z wnętrza głębokiej studni. Krwawy strzęp małżowiny został sprawnie opatrzony, jednak miało minąć wiele dni nim będzie można zdjąć szwy. Oczodół cały był spuchnięty, ale kilka pełnych bólu prób uniesienia powieki ukazało mu niewyraźny, przetkany czerwienią obraz, upewniając Jaromira, że oko pozostało w całości. Wystarczyło wedle medycznych zaleceń co jakiś czas upuszczać krwi z opuchlizny, by ta zelżała i kłaść nową porcję ziołowej maści na ranę, a oko winno prędko odzyskać swą sprawność. Oszpeceniem Gniewisz nie przejmował się wcale, w końcu jego gęba i bez tego nie należała do najpiękniejszych, a dodatkowa blizna na skroni tylko wzbogaci i tak już solidną kolekcję pamiątek wyniesionych z poprzednich starć.

Nie był to pierwszy i z całą pewnością nie ostatni raz, gdy Gniewisz leżał ranny. Drzewiej bywało, że po krwawym starciu godził się już z bogami, pewien że nie dotrwa kolejnego dnia, kiedy indziej nie miał nawet siły wyjść do wychodka, ni podnieść bukłaka do ust, więc przeciętą twarz poczytywał sobie wręcz za drobnostkę. Uciążliwą, prawda, jednak jego życie nie wisiało na włosku w przeciwieństwie do Wolfgrimmowego, dlatego znosił ból ze spokojem mąconym od czasu do czasu bolesnym grymasem. Krasnolud leżał kawałek dalej, owinięty bandażem zdrowo już przesiąkniętym krwią. Zabiegi wokół niego trwały długo, a ich wynik wciąż pozostawał niepewny. Dumny brodacz próbował trzymać fason, ale krzyk i sapanie, gdy noga była operowana brzmiały udręką, której nie sposób było schować nawet za najtwardszą postawą. Teraz krasnolud spał, a miarowy oddech odliczał długie minuty, kiedy to jego organizm walczył o przetrwanie.

Niedźwiedź trwał więc, pogrążony w ponurym oczekiwaniu, aż znowu będzie mógł ruszyć przed siebie. Wydobył z zakamarków swoich bagaży starą bałałajkę, którą ujął w dłonie i od czasu do czasu wygrywał na niej smutną melodię, której tony mieszały się z jękiem wiatru między konarami drzew. Leżąc tak przymykał oczy i wyobrażał sobie, że jest w domu, pośród bezkresnego morza traw, gdzieś w oddali majaczą szczyty gór

Kiedy indziej obserwował obozowe życie, Helvgrima noszącego drwa, niespokojnie zerkającego na rannego towarzysza, Klarę ucierającą jakiś specyfik, albo Elastira, który od czasu swej nieprzytomności zachowywał się zupełnie inaczej. Gdzieś zgubił swój zwyczajowy pyszałkowaty ton, zamiast tego wydawał się wielce niespokojny, jakby wielka trwoga ściskała jego serce, a rozkojarzone spojrzenie szukało czegoś czego nikt poza nim zdawał się nie dostrzegać.

Kiedy jednak i te czynności zamierały na dłuższą chwilę, obracał w myślach wydarzenia ostatnich godzin. Skąd wzięli się zwierzoludzie miało się wkrótce wyjaśnić, a to za sprawą pytań, które miały paść w stronę elfa. Wiedźmy wspomniały o artefakcie chaosu, psia jego mać! Kto o zdrowych zmysłach trzyma przy sobie coś takiego? Jaromir obdarzył plecy długoucha niechętnym spojrzeniem.

Kozak stęknął, podniósł się na łokciach i usadowił nieco wyżej, by mieć lepszy widok na krzątające się wokół paleniska czarownice. Kto by pomyślał, że w trakcie swych przygód przyjdzie mu obozować przy wiedźmim ognisku. Nie było wątpliwości, że te tutaj są wyjątkowym przypadkiem swego gatunku, miotające zaklęcia jakby to było skinienie dłoni, do tego ukryte w dolinie pełnej kości i nie tak krwiożercze jak opowiadano. Chyba, ze to tylko pozór...

- Ktoście wy? - Zapytał pochylonej nad kotłem rudej czarownicy. - Czemuście nam pomogły? Przecież takie jak wy nie są mile widziane poza odludziami.

- Wołają mnie Wiedźma. Jestem Gniewem Natury, Sprawiedliwością Taala, Księżycem w Pełni, Głosem Shallyi. - Ruda wiedźma mówiła z dziwnym natchnieniem w głosie, słowa wypowiadane były z mocą, a w jej oczach Jaromir dostrzegał błysk, a raczej źródło światła. - I nie pomogłyśmy wam, chłopcze, bestie chaosu zaatakowały nasz obóz, uświęcone miejsce Pramatki.

- Ta wasza Pramatka to bogini Lodu z Kislevu? Żona Ursuna? - Jaromir nie należał do specjalnie religijnych typów, ale tyrada wiedźmy obudziła w nim pewne wspomnienie.

- Pramatka jest wiecznie żywa i obecna, występuje pod różnymi imionami, jedni zwą ją Panią Jeziora, inni żoną Ursuna. Jednak to wieczna dziewica, Pani Natury, wszech potężna i wszech obecna. Matka wszystkich bogów.- Jaromir miał wrażenie, że trafił w temat. Wiedźma z ochotą mogłaby ciągnąć ten temat godzinami.

- Nie na moją to głowę, co boskie to bogom, jak to mówią. - Jaromir pogrzebał na szyi w poszukiwaniu pęku medalików jakie nosił i wydobył spośród nich wizerunek niedźwiedzia stojącego na tylnych łapach wspinającego się na lodową górę, popularny wizerunek boskiej pary czczonej w Kislevie. - Ale ludziom przykazane jest pamiętać. - Kozak ciekaw był co jeszcze wiedźma moze mu powiedzieć o swym nowym bogu.

- Cóż, wy ludzie żyjecie bardzo krótko, niemal chwilę. Nieco dłużej khazadzi i elfy, jednak wciąż bardzo krótko. Pamiętam czasy gdy jeszcze nie potrafiliście dobrze mówić. A teraz prowadzicie błędne dyskusje na temat bogów i magii. Od czasów pradawnych służę Jej. To ona wydała na świat Taala, a wy ludzie nadaliście mu wiele imion, tak samo poczyniliście z innymi bogami, nawet magię podzieliliście na elementy. Rozdzieliliście coś, co jest nie rozłączne. Taka wasza natura. Jednak jesteście jeszcze młodzi, jeszcze będziecie mieli czas by zrozumieć. - Mówiła wiedźma, patrząc gdzieś w dal.

- Dużo wiesz, musisz być zatem jedną z Wiedzących. - Kozak coraz mniej rozumiał z tego co słyszał, dlatego postanowił wrócić na znajomy grunt. - Potrafiłabyś powiedzieć mi zatem gdzie jest ta, której szukam?

- Tak. Jednak to co usłyszysz może złamać twoje serce, dziecko. Ona już nie jest tą samą dziewczyną. Choć krew w jej żyłach płynie z twego rodu, to już nie jest tym kim była.- Wiedźma zwróciła się do młodej wiedźmy o lisiej twarzy. - Selena, przygotuj wywar, będziesz wieszczyć dla tego młodzika. - Ruda wiedźma ponownie zwróciła się do Niedźwiedzia - Jesteś pewien, że chcesz zobaczyć prawdę o niej? Przemyśl to.

Jaromir opadł na swoje posłanie i zmarszczył czoło co przyniosło falę piekącego bólu, jednak ten zignorował go myśląc intensywnie. To była jego szansa, wreszcie będzie znał cel. Koniec z podążaniem na ślepo, czymkolwiek miało okazać się jego przeznaczenie oto wreszcie mógł spojrzeć na nie wprost. Wpatrzył się w błyszczące oczy wiedźmy, po czym skinął głową.

- Selena, przygotuj go. - Ruda wiedźma rzuciła krótki rozkaz. Ta o lisiej twarzy skinęła głową. Uklękła obok Jaromira. Przystawiła usta do jego ucha i wprost wyszeptała - Jeśli chcesz znać odpowiedź na dręczące cię pytania, musisz najpierw wyzdrowieć, a potem dać mi córkę. Dopiero wtedy spełnię twoją prośbę, panie. - Młoda wiedźma pachniała ziołami.

Kozak odsunął się gwałtownie od lisiej czarownicy na ile pozwalało mu jego położenie. Młoda dziewczyna uśmiechała się niewinnie, jednak pod ową fasadą czaiła się jakaś pokusa, obietnica czegoś nieopisanie pociągającego i groźnego zarazem. Usta ułożyły się w uśmiechu, a oczy zmrużyły się lubieżnie. W pierwszym momencie Gniewisz zląkł się owej nagłej zmiany w postawie dziewczyny i trwał w niepewności wpatrzony w twarz lisicy jakby opadł na niego jakiś urok. Tamta wiła się i kiwała lekko głową z tym samym tajemniczym wyrazem na licu.

- Najpierw muszę ozdrowieć. - Skwitował sprawę nie mówiąc też wprost czy zgadza się na układ. - Żaden ze mnie pan, raczej tułacz z dala od rodziny i swej ziemi. Nim stąd odejdę dam swą odpowiedź.
Nazwana Seleną, przybliżyła się do Jaromira. Czuł na swej twarzy jej ciepły oddech. Pogładziła go po twarzy swą delikatną dłonią i pocałowała namiętnie w usta. - Czekam niecierpliwie na twą odpowiedź, panie. - Szepnęła swoim jedwabistym głosem, następnie wstała i wróciła do ogniska.

Kislevita poczekał aż młódka odsunie się od niego, po czym rozejrzał się niespokojnie po towarzyszach mając nadzieję, że nikt nie zauważył co się wokół niego działo. Wędrowiec złapał za porzuconą pośród futer bałałajkę i brzdąknął na próbę by odpędzić od siebie niechciane myśli. Już po chwili nucił pod nosem pieśń ze stepów północy niosącą ukojenie jego duszy. Na jego nadgarstku wciąż wisiał medalik z niedźwiedziem napierającym na lodową górę, która w świetle paleniska wydawała się płomiennoruda.


~***~


Helvgrim robiący za przewodnika wyprawy oświadczył, że bez swego kuzyna nigdzie ruszać się nie będzie, a jako że tamten nawet do wychodka nie mógł udać się bez pomocy tedy zarządzony został przymusowy postój. Czarownice nie wyganiały ich, ale także niespecjalnie interesowały się ich poczynaniami. Młoda Selena czasem obdarzała Jaromira dłuższym spojrzeniem, ale poza tym zdawała się go nie dostrzegać. Kozak dumał nad propozycją jaką mu złożono i o ile wychędożenie rudej młódki zdawało mu się niewielką ceną za pomoc w znalezieniu krewniaczki, o tyle odczuwał jakiś dziwny niepokój na myśl o tej sprawie. Tego typu układy nigdy nie są takie proste jak zdają się na początku, ale Niedźwiedź nie potrafił przeniknąć podstępu który mógł się w nim czaić.

Trupy zwierzoludzi wynieśli z dala od obozowiska. Ruda wiedźma orzekła, że nie godzi się by w świętym miejscu gniły pomioty chaosu, więc przejrzawszy zawczasu ich dobytek umieścili ciała w odległym parowie pełnym gęstych zarośli. Jaromir zawczasu urżnął minotaurowi rogi planując w przyszłości wykorzystać materiał do konstrukcji specjalnego łuku o diabelnie mocnym naciągu. Kości potwora po oszlifowaniu jak nic mogły zdać się na zwieńczenie łęczyska, a jeśli okaże się inaczej, może uda się je sprzedać komu za nieco złota. Ciekaw był także co też mogła skrywać przy sobie reszta zwierzoludzi.

Następne dni upłynęły mu zatem na oczekiwaniu. Rana goiła się powoli, wkrótce zaczął nawet widzieć na lewe oko i słyszeć coś więcej niż szumy i pulsowanie krwi, dalej jednak było temu daleko do pierwotnego stanu. Kiedy czuł się lepiej oddawał się prostym czynnościom, cerował kubrak, ostrzył broń, pomagał nosić drewno do obozu, albo szedł zastawić w lesie pułapkę na zwierza. Podjął się nawet załatania nieszczęsnej kolczugi. Do czasu gdy odda rzecz w ręce kowala będzie musiał zadowolić się swoja robotą, ale lepiej tak niż biegać z dziurą w pancerzu. Nade wszystko jednak odzyskiwał siły przed dalszą podróżą, niespokojny o to co mogły skrywać przed nim wiedźmy.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 29-03-2015 o 03:54.
Dziadek Zielarz jest offline