Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Warhammer > Archiwum sesji z działu Warhammer
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Warhammer Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemie Warhammer (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 28-03-2015, 14:12   #31
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Róg zagrzmiał nad wąwozem usłanym kośćmi obwieszczając nieuchronne starcie. Jaromirowi włos zjeżył się na karku, gdy poznał dźwięk instrumentu. Zwierzoludzie. Wiele już nasłuchał się owych plugawych sygnałów bojowych, kiedy przemierzał knieje razem z Middenladzkimi łowcami, te same knieje, które teraz bez wprawnych przewodników wydawały mu się prawdziwym labiryntem. Na domiar złego nie była to zwykła grupa maruderów, tylko owe nienaturalnie zdyscyplinowane, ciężkozbrojne potwory z ogromnym bykiem na czele, zbrojnym w największą siekierę jaką Gniewisz oglądał w życiu. To oni musieli od wielu dni ścigać elfa. Nie było pewności, czy wiedźmy nie rzucą się na ich plecy, gdy Ci odwrócą się by odeprzeć natarcie, ale nie było czasu na takie myśli. Ryk przemieniającej się czarownicy za plecami zwiastował najgorsze, ale gdy kosmaty kształt przemknął obok nie czyniąc im krzywdy, do tego zaraz zwarł się z minotaurem w śmiertelnym uścisku wszelkie obawy pierzchły. Były tylko bestie, którym należało utoczyć nieco juchy.

Kozak wbił topór w ziemię i jednym płynnym ruchem zdjął z ramienia łuk. Bez zastanowienia wziął na cel stojącego nieco z tyłu kozłogłwego stwora, który bez wątpienia musiał być przywódcą bandy. Strzała odnalazła swój cel dokładnie pod płytą skrywającą obojczyk. Siła strzału była tak duża, że pocisk przeszedł na wylot, a ramię stwora opadło bezwładnie w akompaniamencie ryku.


Nie było czasu by oddać kolejny strzał. W następnym momencie potwory odpadły do nich i związały w walce. Niedźwiedziowi udało się poderwać z ziemi topór by sparować nadchodzące uderzenie. Odór krwi, potu i piżma wdarł się do nozdrzy, zwierzęce pyski o przekrwionych oczach znalazły się na wyciągnięcie ręki, a mocarne łapy szukały miejsca by zadać śmierć. Kozak nie patrzył już co robią towarzysze, nie myślał co zwiastują ogłuszające ryki minotaura, ani piekielny odgłos rogu. Miał przed sobą oszalałego stwora i topór w ręku, który nagle zdał mu się niemożliwie nędzną zasłoną przed wyższą i silniejszą od niego bestią.

Ciosy spadały zewsząd, kiedy ostrze nie poradziło, w ruch szły kopniaki i ciosy styliskiem. Jaromir próbował nawet uderzyć własnym czołem, ale wskórał tyle, że nabił sobie guza odpychając na moment cuchnącego stwora. Zwierzoludź rąbał jakby przeciw sobie miał pieniek drewna, a nie sprawnego woja, jednak cóż to miało za znaczenie, gdy skrywała go czerniona płyta i szeroka tarcza, a wysiłek zdawał się w ogóle go nie imać. Gdy wreszcie siekiera wbiła się w plugawy pancerz posyłając zwierzę na ziemię nowy przeciwnik zajął jego miejsce.

Wtedy róg zabrzmiał po raz kolejny, teraz jednak z jakąś fałszywą drażniącą nutą, niby setką pazurów drapiącą po zaściełających ziemię kościach. Sługusy chaosu wydały zgodny ryk i uderzyły ze zdwojoną siłą. Gardy z trudem wytrzymywały zmasowany napór. Jeżeli bestie dotąd miały nad nimi przewagę to teraz zepchnęły ich do rozpaczliwej obrony, a im pomału brakowało sił. Jakby tego było mało, Ci których udało im się zranić poili się czymś ukrytym w butelkach co przysparzało im nowego wigoru.

W pewnym momencie Wolfgrimm upadł wydając zduszony okrzyk, a otaczające go stwory zamachnęły się by dokończyć dzieła. Jaromir ze zgrozą słuchał łomotu szabel trafiających w ciało krasnoluda, skupiony na potworze przed nim. Potwór wyczuł łatwą zdobycz i to okazało się jego błędem. Kozak odsunął się przed mocarnym atakiem pozwalając bestii wyłożyć się na niestabilnym podłożu, po czym bez namysłu zatopił ostrze w obmierzłym cielsku. Gniewisz już szykował się do kolejnego wymachu, ale fortuna się od niego odwróciła blokując topór miedzy płytami pancerza na trupie.

Rozpaczliwa walka o odzyskanie broni trwała ledwo chwilę, ta jednak zdawała się wiecznością w obliczu wirujących mieczy wrogów. Wódz zwierzoludzi rzucił się do boju nacierając na Helvgrima, co zdało się dobrą okazją by zajść go od tyłu, jednak wtedy oczom kozaka ukazał się w przerwie między bestiami leżący na ziemi Wolfgrimm. Krwawy strzęp nogi ciągnął się za nim bezwładnie, ręka zbrojna w topór ledwo odpychała kolejne cięcia. Krasnolud nawet nie próbował atakować, zasłaniał się tylko odwlekając nieuniknione. Kislevita zebrał się w sobie i natarł na osaczające khazada potwory. Odpędził jednego stwora celnym ciosem w pysk, jednak nie starczyło mu już szybkości by sparować nadchodzącą z drugiej strony szablę.

Ostrze szczęknęło o kaptur kolczy, który z trzaskiem pękł puszczając cios prosto w twarz. Broń mlasnęła nieprzyjemnie tnąc skórę. W pierwszym momencie Jaromir miał wrażenie, że zwyczajnie wyrżnął gębą w coś twardego, był trochę oszołomiony, nawet zamachnął się, ale jakby słabiej. Poczuł pieczenie na twarzy, ale nie opuszczał broni zastawiając ciałem rannego Wolfgrimma. Słabość nie znajdowała do niego dostępu, musiał jeszcze znaleźć w sobie dość sił by powalić dzikiego stwora.

- Job twoju mać, skurwysynu! - Ryknął Niedźwiedź posyłając topór na spotkanie z rogatym czerepem.


~***~


Kislevita wyszarpnął ostrze z ciała bestii, po czym siarczyście splunął na truchło wyrażając tym całą swoja pogardę wobec pomiotów chaosu. Reszta potworów padła, albo pierzchła z pola bitwy, nawet wielki minotaur leżał martwy na ziemi. Udało im się, cholera, nie wiedział jak, ale się udało. Dzika agresja jaka wstąpiła w zwierzoludzi nieomal przełamała ich opór, a siarczyste razy jakie im wymierzali zdawały się niczym wobec nawałnicy ciosów ze strony potworów. Teraz jednak leżały martwe, albo uciekły w leśne ostępy do swoich mrocznych panów odebrać wątpliwą nagrodę za porażkę w bitwie. Długo nie trwała chwila glorii, bo już po chwili kozak zachwiał się i nieomal stracił równowagę ratując się podparciem o trzonek topora. Ręka bezwiednie powędrowała w miejsce nieznośnie promieniujące bólem. Palce zanurzyły się w ciepłej krwi ciurkiem płynącej po policzku.

- Sobaka! - Zaklął Jaromir opadając na jedno kolano, przytrzymując smętnie wiszący płat ucha przy ciele.

Omiótł spojrzeniem trupy, mając w pamięci magiczne właściwości napojów, którymi w trakcie starcia poiły się bestie i w istocie przy ich paskach wciąż wisiało kilka butelek z owym specyfikiem. Gniewisz wolną ręką sięgnął po jedną, odkorkował, jednak ostry metaliczny zapach powstrzymał go od wychylenia zawartości.

- Co do cholery… - Kozak uniósł naczynie pod światło. Płyn zamigotał rubinową barwą leniwie przelewając się w butelce.


- Jeśli życie ci nie miłe, jeśli nie dbasz o swą duszę to wypij to. - Rzekła ruda wiedźma, która z niesmakiem przyglądała się eliksirowi w ręce Gniewisza - Wiedz jednak, że jest to krew Khorna i istnieje ogromna szansa, że się przemienisz w jedną z jego bestii. Czuję od tej mikstury zaklętą w niej moc, jednak słudzy Khorna nie słyną z używania magii. Jak chcesz możesz zaryzykować.

Nie trzeba było więcej by wąsacz zaniechał swego pomysłu i odłożył plugawy napój. Krwotok nie ustawał, a bojowe uniesienie powoli opadało wzmagając odczucie bólu.

- Klaus! - Krzyknął kozak, ale zaraz w głowie zabrzęczało mu wiedźmie “dziewczę podające się za chłopca” - Czy jak Ci tam… trza medyka, a rychło!

Dziewczyna uniosła głowę znad jęczącego krasnoluda. Powoli kończyła już pierwsze oględziny, przy odrobinie szczęścia nie trzeba będzie amputować kończyny. Zostawiwszy na razie krasnoluda pod czujnym okiem kompana. Zebrała swoją torbę. Z daleka widziała wiszący kawałek skóry.

- Kurwa! Siadaj. - Zaklęła siarczyście podbiegając do niego. - Raną w stronę ognia muszę to dokładnie zobaczyć. Co tam masz? - Wskazała palcem na buteleczkę.

- Eh, jakieś zwierzoludzkie świństwo. - Niedźwiedź pokręcił głową. - Myślał żem, że będzie jakoś pomocne, a to cuchnie gorzej niż z ubojni.

Musiała czymś go zająć na jakiś czas. Rana wyglądała poważnie. Ucho nadawało się do zszycia, ale nie wiadomo czy nie uległo jakimś poważniejszym ranom. Czoło nad lewym okiem również nie wyglądało zbyt optymistycznie. Poza szerokim cięciem, niektóre kawałki kaptura powbijały się w skórę. Nie wiadomo również czy nie doszło do wewnętrznych obrażeń. Wyciągnęła z torby starannie zapakowane bandaże i czyste kawałki materiału. Próbowała otrzeć brzegi ran, jednocześnie ograniczając w jakimś stopniu krwotok.
- Potrzebuje wody, sporo! - krzyknęła nie adresując prośby do nikogo konkretnego. Liczyła jednak, że wiedźmy nie poprzestaną na pomaganiu jedynie do ścigania kozłoludów.

- I co, dobrze wygląda? - Zagadał Niedźwiedź posłusznie przysiadając na ziemi. Wolną ręką sięgnął do pasa dobywając manierki, w której zachlupotała wysokoprocentowa zawartość. Tęgi łyk nieco poprawił mu humor.

- Z pewnością lepiej niż u krasnoluda - sapnęła cicho i spojrzała z ukosa na manierkę. Niski głos utrzymywała już raczej z przyzwyczajenia niż dalszych prób ukrywania swojej osoby. - Ale jeżeli chcesz jeszcze czarować kobiety, lub przygrywać na fujarce, to mógłbyś się zbytnio nie ruszać. Możesz mi opisać jak się obecnie czujesz? Dobrze wszystko słyszysz mnie z tej strony? Przytrzymaj tutaj.
Przyłożyła wiszący kawałek ucha na swoje miejsce po czym przycisnęła do niego lniany kawał tkaniny i kosmatą rękę kozaka. Następnie zabrała się do wstępnego obandażowywania jego głowy. Bez wody, lepszego światłą i przygotowanych mikstur wraz z maściami traciła by tutaj tylko czas, a krasnolud wymagał baczniejszej opieki.

- No i dobra, przeca ucho mi nie odleci. - Mruknął Kislevita macając obandażowane miejsce. - Leć do Wolfgrimma, bo widzę aż Ci się do niego pali. Ja tu sobie posiedzę i pomyślę.


~***~


Operacja była długa i męcząca. Jaromir zbyt mało miał sił by reagować na ból, tylko krzywił się, gdy igła zanurzała się w jego ciele, albo kładziono nań bandaże moczone w wygotowanym winie. W nosie wierciło go od rozmaitych ziołowych mieszanek ucieranych przez medyka, medyczkę... ciągle nie mógł się przyzwyczaić do nowiny. Fakt, że Klaus był w istocie dzierlatką przebraną za chłopca tłumaczył mikrą budowę, płaczliwość i w ogóle typową dla kobiet słabość ducha, ale wciąż łapał się na tym, że mówi do niej jak do mężczyzny. Jedno trzeba było oddać dziewczynie - znała się na swojej robocie. Może i do oręża jej nie przysposobiono, ale gdyby władała mieczem tak sprawnie jak igłą niechybnie została by sławnym w świecie szermierzem.

Klara, bo tak się w końcu przestawiła, poiła go jakimś mdłym wywarem na wzmocnienie robiąc przy tym minę jakby zaraz miał jej umrzeć na kolanach. Gniewisz nic nie mówił śledząc tylko wierzchołki drzew na tle szarego nieba, ostatecznie winien był jej wdzięczność, więc powstrzymywał się przed złośliwościami. Na koniec Klara zawinęła mu twarz w bandaż tak, że wyglądał jakby chodził w płóciennej zimowej czapie. Odsłonił sobie nieco gębę, by móc choć podrapać się po nosie, podziękował za pomoc w nieartykułowanym mruknięciu, skinął głową i odszedł chwiejnym krokiem do swoich spraw.


~***~



Jaromir bez pytania rozłożył swoje tobołki po przeciwnej stronie ognia, w bezpiecznej odległości od okopconego kotła i jego wielce podejrzanej zawartości. Rozgarnął zalegające wszędzie szkielety tworząc wokół siebie odrobinę pustej przestrzeni, którą zaraz zajął koc, ciepłe futro i torba robiąca za wezgłówek barłogu. Kozakowi co rusz zbierało się na zawroty głowy toteż przystawał co jakiś czas zastygając z przechyloną łepetyną by krew przestała nieznośnie pulsować w znękanym uchu i dopiero wtedy wracał do pracy. W końcu ostrożnie ułożył się na legowisku i sięgnął do worka po jabłko. Owoc był już zmarszczony i podsuszony, ale i tak posłużył za strawę. Kwaśnawy sok pociekł po ustach i podbródku dając ukojenie spierzchniętemu językowi.

Rana paliła kozaka jakby ktoś wiercił mu w twarzy ogromną igłą. Każdy dźwięk z lewej strony dobiegał go przygłuszony, jakby z wnętrza głębokiej studni. Krwawy strzęp małżowiny został sprawnie opatrzony, jednak miało minąć wiele dni nim będzie można zdjąć szwy. Oczodół cały był spuchnięty, ale kilka pełnych bólu prób uniesienia powieki ukazało mu niewyraźny, przetkany czerwienią obraz, upewniając Jaromira, że oko pozostało w całości. Wystarczyło wedle medycznych zaleceń co jakiś czas upuszczać krwi z opuchlizny, by ta zelżała i kłaść nową porcję ziołowej maści na ranę, a oko winno prędko odzyskać swą sprawność. Oszpeceniem Gniewisz nie przejmował się wcale, w końcu jego gęba i bez tego nie należała do najpiękniejszych, a dodatkowa blizna na skroni tylko wzbogaci i tak już solidną kolekcję pamiątek wyniesionych z poprzednich starć.

Nie był to pierwszy i z całą pewnością nie ostatni raz, gdy Gniewisz leżał ranny. Drzewiej bywało, że po krwawym starciu godził się już z bogami, pewien że nie dotrwa kolejnego dnia, kiedy indziej nie miał nawet siły wyjść do wychodka, ni podnieść bukłaka do ust, więc przeciętą twarz poczytywał sobie wręcz za drobnostkę. Uciążliwą, prawda, jednak jego życie nie wisiało na włosku w przeciwieństwie do Wolfgrimmowego, dlatego znosił ból ze spokojem mąconym od czasu do czasu bolesnym grymasem. Krasnolud leżał kawałek dalej, owinięty bandażem zdrowo już przesiąkniętym krwią. Zabiegi wokół niego trwały długo, a ich wynik wciąż pozostawał niepewny. Dumny brodacz próbował trzymać fason, ale krzyk i sapanie, gdy noga była operowana brzmiały udręką, której nie sposób było schować nawet za najtwardszą postawą. Teraz krasnolud spał, a miarowy oddech odliczał długie minuty, kiedy to jego organizm walczył o przetrwanie.

Niedźwiedź trwał więc, pogrążony w ponurym oczekiwaniu, aż znowu będzie mógł ruszyć przed siebie. Wydobył z zakamarków swoich bagaży starą bałałajkę, którą ujął w dłonie i od czasu do czasu wygrywał na niej smutną melodię, której tony mieszały się z jękiem wiatru między konarami drzew. Leżąc tak przymykał oczy i wyobrażał sobie, że jest w domu, pośród bezkresnego morza traw, gdzieś w oddali majaczą szczyty gór

Kiedy indziej obserwował obozowe życie, Helvgrima noszącego drwa, niespokojnie zerkającego na rannego towarzysza, Klarę ucierającą jakiś specyfik, albo Elastira, który od czasu swej nieprzytomności zachowywał się zupełnie inaczej. Gdzieś zgubił swój zwyczajowy pyszałkowaty ton, zamiast tego wydawał się wielce niespokojny, jakby wielka trwoga ściskała jego serce, a rozkojarzone spojrzenie szukało czegoś czego nikt poza nim zdawał się nie dostrzegać.

Kiedy jednak i te czynności zamierały na dłuższą chwilę, obracał w myślach wydarzenia ostatnich godzin. Skąd wzięli się zwierzoludzie miało się wkrótce wyjaśnić, a to za sprawą pytań, które miały paść w stronę elfa. Wiedźmy wspomniały o artefakcie chaosu, psia jego mać! Kto o zdrowych zmysłach trzyma przy sobie coś takiego? Jaromir obdarzył plecy długoucha niechętnym spojrzeniem.

Kozak stęknął, podniósł się na łokciach i usadowił nieco wyżej, by mieć lepszy widok na krzątające się wokół paleniska czarownice. Kto by pomyślał, że w trakcie swych przygód przyjdzie mu obozować przy wiedźmim ognisku. Nie było wątpliwości, że te tutaj są wyjątkowym przypadkiem swego gatunku, miotające zaklęcia jakby to było skinienie dłoni, do tego ukryte w dolinie pełnej kości i nie tak krwiożercze jak opowiadano. Chyba, ze to tylko pozór...

- Ktoście wy? - Zapytał pochylonej nad kotłem rudej czarownicy. - Czemuście nam pomogły? Przecież takie jak wy nie są mile widziane poza odludziami.

- Wołają mnie Wiedźma. Jestem Gniewem Natury, Sprawiedliwością Taala, Księżycem w Pełni, Głosem Shallyi. - Ruda wiedźma mówiła z dziwnym natchnieniem w głosie, słowa wypowiadane były z mocą, a w jej oczach Jaromir dostrzegał błysk, a raczej źródło światła. - I nie pomogłyśmy wam, chłopcze, bestie chaosu zaatakowały nasz obóz, uświęcone miejsce Pramatki.

- Ta wasza Pramatka to bogini Lodu z Kislevu? Żona Ursuna? - Jaromir nie należał do specjalnie religijnych typów, ale tyrada wiedźmy obudziła w nim pewne wspomnienie.

- Pramatka jest wiecznie żywa i obecna, występuje pod różnymi imionami, jedni zwą ją Panią Jeziora, inni żoną Ursuna. Jednak to wieczna dziewica, Pani Natury, wszech potężna i wszech obecna. Matka wszystkich bogów.- Jaromir miał wrażenie, że trafił w temat. Wiedźma z ochotą mogłaby ciągnąć ten temat godzinami.

- Nie na moją to głowę, co boskie to bogom, jak to mówią. - Jaromir pogrzebał na szyi w poszukiwaniu pęku medalików jakie nosił i wydobył spośród nich wizerunek niedźwiedzia stojącego na tylnych łapach wspinającego się na lodową górę, popularny wizerunek boskiej pary czczonej w Kislevie. - Ale ludziom przykazane jest pamiętać. - Kozak ciekaw był co jeszcze wiedźma moze mu powiedzieć o swym nowym bogu.

- Cóż, wy ludzie żyjecie bardzo krótko, niemal chwilę. Nieco dłużej khazadzi i elfy, jednak wciąż bardzo krótko. Pamiętam czasy gdy jeszcze nie potrafiliście dobrze mówić. A teraz prowadzicie błędne dyskusje na temat bogów i magii. Od czasów pradawnych służę Jej. To ona wydała na świat Taala, a wy ludzie nadaliście mu wiele imion, tak samo poczyniliście z innymi bogami, nawet magię podzieliliście na elementy. Rozdzieliliście coś, co jest nie rozłączne. Taka wasza natura. Jednak jesteście jeszcze młodzi, jeszcze będziecie mieli czas by zrozumieć. - Mówiła wiedźma, patrząc gdzieś w dal.

- Dużo wiesz, musisz być zatem jedną z Wiedzących. - Kozak coraz mniej rozumiał z tego co słyszał, dlatego postanowił wrócić na znajomy grunt. - Potrafiłabyś powiedzieć mi zatem gdzie jest ta, której szukam?

- Tak. Jednak to co usłyszysz może złamać twoje serce, dziecko. Ona już nie jest tą samą dziewczyną. Choć krew w jej żyłach płynie z twego rodu, to już nie jest tym kim była.- Wiedźma zwróciła się do młodej wiedźmy o lisiej twarzy. - Selena, przygotuj wywar, będziesz wieszczyć dla tego młodzika. - Ruda wiedźma ponownie zwróciła się do Niedźwiedzia - Jesteś pewien, że chcesz zobaczyć prawdę o niej? Przemyśl to.

Jaromir opadł na swoje posłanie i zmarszczył czoło co przyniosło falę piekącego bólu, jednak ten zignorował go myśląc intensywnie. To była jego szansa, wreszcie będzie znał cel. Koniec z podążaniem na ślepo, czymkolwiek miało okazać się jego przeznaczenie oto wreszcie mógł spojrzeć na nie wprost. Wpatrzył się w błyszczące oczy wiedźmy, po czym skinął głową.

- Selena, przygotuj go. - Ruda wiedźma rzuciła krótki rozkaz. Ta o lisiej twarzy skinęła głową. Uklękła obok Jaromira. Przystawiła usta do jego ucha i wprost wyszeptała - Jeśli chcesz znać odpowiedź na dręczące cię pytania, musisz najpierw wyzdrowieć, a potem dać mi córkę. Dopiero wtedy spełnię twoją prośbę, panie. - Młoda wiedźma pachniała ziołami.

Kozak odsunął się gwałtownie od lisiej czarownicy na ile pozwalało mu jego położenie. Młoda dziewczyna uśmiechała się niewinnie, jednak pod ową fasadą czaiła się jakaś pokusa, obietnica czegoś nieopisanie pociągającego i groźnego zarazem. Usta ułożyły się w uśmiechu, a oczy zmrużyły się lubieżnie. W pierwszym momencie Gniewisz zląkł się owej nagłej zmiany w postawie dziewczyny i trwał w niepewności wpatrzony w twarz lisicy jakby opadł na niego jakiś urok. Tamta wiła się i kiwała lekko głową z tym samym tajemniczym wyrazem na licu.

- Najpierw muszę ozdrowieć. - Skwitował sprawę nie mówiąc też wprost czy zgadza się na układ. - Żaden ze mnie pan, raczej tułacz z dala od rodziny i swej ziemi. Nim stąd odejdę dam swą odpowiedź.
Nazwana Seleną, przybliżyła się do Jaromira. Czuł na swej twarzy jej ciepły oddech. Pogładziła go po twarzy swą delikatną dłonią i pocałowała namiętnie w usta. - Czekam niecierpliwie na twą odpowiedź, panie. - Szepnęła swoim jedwabistym głosem, następnie wstała i wróciła do ogniska.

Kislevita poczekał aż młódka odsunie się od niego, po czym rozejrzał się niespokojnie po towarzyszach mając nadzieję, że nikt nie zauważył co się wokół niego działo. Wędrowiec złapał za porzuconą pośród futer bałałajkę i brzdąknął na próbę by odpędzić od siebie niechciane myśli. Już po chwili nucił pod nosem pieśń ze stepów północy niosącą ukojenie jego duszy. Na jego nadgarstku wciąż wisiał medalik z niedźwiedziem napierającym na lodową górę, która w świetle paleniska wydawała się płomiennoruda.


~***~


Helvgrim robiący za przewodnika wyprawy oświadczył, że bez swego kuzyna nigdzie ruszać się nie będzie, a jako że tamten nawet do wychodka nie mógł udać się bez pomocy tedy zarządzony został przymusowy postój. Czarownice nie wyganiały ich, ale także niespecjalnie interesowały się ich poczynaniami. Młoda Selena czasem obdarzała Jaromira dłuższym spojrzeniem, ale poza tym zdawała się go nie dostrzegać. Kozak dumał nad propozycją jaką mu złożono i o ile wychędożenie rudej młódki zdawało mu się niewielką ceną za pomoc w znalezieniu krewniaczki, o tyle odczuwał jakiś dziwny niepokój na myśl o tej sprawie. Tego typu układy nigdy nie są takie proste jak zdają się na początku, ale Niedźwiedź nie potrafił przeniknąć podstępu który mógł się w nim czaić.

Trupy zwierzoludzi wynieśli z dala od obozowiska. Ruda wiedźma orzekła, że nie godzi się by w świętym miejscu gniły pomioty chaosu, więc przejrzawszy zawczasu ich dobytek umieścili ciała w odległym parowie pełnym gęstych zarośli. Jaromir zawczasu urżnął minotaurowi rogi planując w przyszłości wykorzystać materiał do konstrukcji specjalnego łuku o diabelnie mocnym naciągu. Kości potwora po oszlifowaniu jak nic mogły zdać się na zwieńczenie łęczyska, a jeśli okaże się inaczej, może uda się je sprzedać komu za nieco złota. Ciekaw był także co też mogła skrywać przy sobie reszta zwierzoludzi.

Następne dni upłynęły mu zatem na oczekiwaniu. Rana goiła się powoli, wkrótce zaczął nawet widzieć na lewe oko i słyszeć coś więcej niż szumy i pulsowanie krwi, dalej jednak było temu daleko do pierwotnego stanu. Kiedy czuł się lepiej oddawał się prostym czynnościom, cerował kubrak, ostrzył broń, pomagał nosić drewno do obozu, albo szedł zastawić w lesie pułapkę na zwierza. Podjął się nawet załatania nieszczęsnej kolczugi. Do czasu gdy odda rzecz w ręce kowala będzie musiał zadowolić się swoja robotą, ale lepiej tak niż biegać z dziurą w pancerzu. Nade wszystko jednak odzyskiwał siły przed dalszą podróżą, niespokojny o to co mogły skrywać przed nim wiedźmy.
 

Ostatnio edytowane przez Dziadek Zielarz : 29-03-2015 o 03:54.
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 30-03-2015, 02:28   #32
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Klara nie sądziła, że w swojej obecnej sytuacji jej twarz jest w stanie przyjmować tak wielobarwne kompozycje. Sama tego nie widziała, ale najpierw obrała kolor purpury, gdy wiedźmy bez żadnego skrępowania zniszczyły jej przykrywkę, a potem przeobraziła się we wściekły fiolet gdy zwróciła swoje spojrzenie w stronę lekkomyślnego elfa. Już miała mu wygarnąć czego to sobie nie myśli, byleby odsunąć od siebie podejrzenia, gdy rozpętało się to piekło. Początkowo zachowanie elfa ją przestraszyło. Dodatkowo ten odzew ze strony lasu.
Na szczęście wbrew pierwszemu wrażeniu, wiedźmy okazały się sprzymierzeńcami. Ta najmłodsza miała również znacznie więcej zimnej krwi. Natychmiast rzuciła się w kierunku elfa, którym wzdrygały konwulsje i niemoc. Klara zadziałała dopiero gdy jej medyczny umysł rozpoznał nagły atak padaczki. Przypadła więc obok blondwłosej i pomogła przytrzymać miotającego się długouchego. W międzyczasie wyszarpnęła skórzany pasek ze spodni i wcisnęła go między zęby. Zacisnęła go z tyłu głowy by nie wypadł w trakcie szamotaniny. Z całej siły próbowała przycisnął wierzgającego elfa za ramiona do ziemi. Z trudem dawała radę. Chociaż dziwne inkantacje młodej wiedźmy wywołały u niej dreszcze to wyraźnie działały. Ona jednak nie mogła w żaden sposób zareagować na zbliżające się zagrożenie. Liczyła, że jej zaprawieni w bojach towarzysze poradzą sobie, tak samo jak wcześniej.
Początkowo wyglądało na to, że tak właśnie będzie. Jaromir oraz krasnoludy radziły sobie doskonale z przeważającą liczbą Chaosytów, minotaur natomiast został zaatakowany przez olbrzymiego niedźwiedzia. Jego pojawienie umknęło jakoś uwadze Klary. Był to zdecydowanie przydatny oraz potężny sojusznik. Trzecia z wiedźm, ta najstarsza, również nie zasypywała gruszek w popiele i wkrótce z jej rąk wystrzeliły pociski przepełnione magiczną mocą. Zelektryzowane powietrze podniosło cebulki włosów młodej De Stercza, a w nozdrza uderzył ostry zapach ozonu unoszonego w powietrzu przez wyładowania. Sytuacja niestety szybko zmieniła się ze złej w beznadziejną. Dwa kozłoludy wykrwawiały się już na stosach czaszek, gdy Wolfgrim stracił swoją tarczę. Otoczony walczył z zaciekłością dzikiego tura, ale na niewiele to się zdało. Wkrótce padł obok martwego przeciwnika. Klara krzyknęła cienko. Chciała się zerwać w jego kierunku, ale elf nadal nie przestawał się trząść jak w febrze. Dodatkowo młoda wiedźma wyglądała coraz gorzej, jakby sama toczyła pojedynek. Medyczka nie rozumiała tego, ale nie mogła ruszyć się z miejsca. Poza tym krasnolud wciąż żył. Wkrótce zaczął cofać się w kierunku ogniska byle dalej od walczących.
Kozak przybył na pomoc rannemu towarzyszowi. Zagrodził drogę jednemu z Chaosytów, ale przypłacił to równie poważnie wyglądającą raną głowy. Klara była zdziwiona, że po takim uderzeniu ustał na nogach. Wyglądało to poważnie, ale mogła tylko przegryzać wargę i przeklinać swoją bezsilność. Na szczęście wkrótce wszystko się skończyło. Niedźwiedź, najwyraźniej poradził sobie z olbrzymim minotaurem, natarł na grupę walczących posyłając przeciwników w powietrze niczym kukiełki. Walka była zakończona, chociaż tym razem skończyło się to dla nich dużo gorzej.
Zbiegło się to mniej więcej z uspokojeniem się Elastira. Blondwłosa dziewczyna delikatnie otworzyła oczy i zachwiała się. Klara zerwała się z miejsca i przytrzymała ją by nie upadła. Była niespodziewanie lekka, jakby ze szkła. Ułożyła ją ostrożnie obok długouchego i podniosła spojrzenie na starowinkę.
- Zajmij się nimi. – rzuciła tylko. Musiała się teraz zająć rannymi. Porwała torbę z ziemi i podbiegła do rannego krasnoluda. Ten wciąż cofał się w szoku. Kałuża pod nim oraz przesiąknięta nogawka była jasnoczerwona. Wyglądało to źle. Bez zastanowienia rozerwała nogawkę. Krew trysnęła jej na twarz. Przycisnęła rękę do rany, a drugą już grzebała w torbie. Krew tętnicza, na szczęście jeszcze nie doszło do przerwania arterii, bo wtedy mogła by tylko odmówić modlitwę za jego duszę. Wolfgrimm jęczał głośno pod naciskiem jej dłoni, co brzmiało nawet gorzej. Gorąca ciecz przelewała się przez jej palce. Wyciągnęła duży kawałek materiału i przycisnęła go do rany po czym ciasno owinęła bandażem. Jęki krasnoluda tylko się nasiliły co niestety potwierdziło jej wcześniejsze podejrzenia. Dokładnie wymacała palcami nogę krasnoluda. Chociaż było to dość ciężkie, wyczuła nietypowe ułożenie kości. To wymagało już operacji chirurgicznej. Zaklęła z cicha.
- Helvgrim, potrzebuje cię! – zawołała do drugiego krasnoluda. Ten wyszedł z potyczki prawie bez szwanku. – Przytrzymaj tutaj. Mocno. Nie zwracaj uwagi na jego jęki. Cud, że jeszcze nie stracił przytomności. Ma złamaną kość i rozwaloną aortę. Będę musiała go nastawić, zoperować a potem zaszyć to wszystko i to prędko. To nie będzie miłe. Na razie przytrzymaj go, nie pozwól mu zbytnio się ruszyć. Zaraz wrócę ale muszę jeszcze sprawdzić co z Jaromirem i przygotować narzędzia.

***

- No i dobra, przeca ucho mi nie odleci. - Mruknął Kislevita macając obandażowane miejsce. - Leć do Wolfgrimma, bo widzę aż Ci się do niego pali. Ja tu sobie posiedzę i pomyślę.
- Leć, leć. - odparła Klara. Kończąc wiązanie opatrunku i przyglądając się swojemu dziełu. - Wcale nie pali mi się do tego co muszę zrobić, ale po prostu martwie się o niego. Jak się czujesz? Nie masz zawrotów, nudności? Ile palców widzisz?
Usiadła przed Kozakiem z wyciągniętą dłonią, obserwując jego reakcje i źrenice.


- Nic mi nie jest. - Jaromir machnął ręką i pokręcił głową, czego zaraz pożałował, gdy zakręciło mu się przed oczami. Skupił się wgapiając w dłoń medyczki. - Cztery. - Odparł wreszcie.
Klara westchnęła ciężko i rozszerzyła mu powieki, dokładnie oglądając oczodoły.

- Naprawdę jesteś kobietą? - Zapytał nieco podejrzliwie. Wiedźmy mogły pleść różne głupoty, dlatego wolał zapytać u źródła.

Odsunęła się unosząc palec do góry.

- Dobrze, teraz podążaj wzrokiem za moim palcem. - nakazała stanowczym głosem. Wodziła palcem od jednej strony do drugiej. Obserwowała reakcje źrenic ale tak naprawdę biła się z myślami, czy wyjawić prawdę, czy też iść w zaparte. Zadanie wydawało się dość trudne przy Kislevicie, który bardziej patrzył jej z ukosa w oczy niż na palec.

- T-tak. Jestem kobietą. - powiedziała niepewnie i wstała by poprawić ułożenie opatrunku na twarzy kozaka. Nie chciała znaleźć się pod jego karnym spojrzeniem z powodu tego małego kłamstewka. - Naprawdę nazywam się Klara i… przepraszam, że was zwodziłam. Niestety w mojej sytuacji było to niezbędne.
- Zaraz przepraszam. - Mruknął Gniewisz dając sobie spokój z udawaniem, że śledzi palec. - Jakby Cię kto chciał ubić czy wychędożyć, to by mu różnicy nie zrobiło czyś chłop czy baba, tylko czy masz na widoku żelazo. Poza tym pokazałaś żeś przydatna. - Dodał wskazując na spuchniętą gębę. - Więc powodu do zatargu nie ma.

- Długo się to będzie zrastać?
- Hm, ucho po dobrym zszyciu kilka tygodni - Rzekła po chwili kalkulacji. - Jak nie będziesz za bardzo go szarpał. Głowa znacznie krócej ale będzie to bardziej nieprzyjemne. A teraz posłuchaj mnie bardzo uważnie. Jakbyś tylko zaczął czuć się gorzej, miał wymioty, kręciło by ci się w głowie bardziej niż zwykle, miał zwidy lub po prostu czuł ogarniającą niemoc masz mnie natychmiast wołać, zrozumiałeś?

- Tak, tak. - Odburknął Niedźwiedź. Trochę bawiło go nagłe matkowanie ze strony obcej osoby, z drugiej strony naraz poczuł się trochę nieswojo, jak to zwykle bywa po długiej samotnej podróży, gdy nagle trafi się w towarzystwo, z którym przebywa się więcej niż chwilę. Dlatego na koniec dla uładzenia sprawy wysilił się na koślawy uśmiech i dodał: - Dziękuję.
Dziewczyna odpowiedziała uśmiechem, ale po chwili zrzędła jej mina. Teraz trzeba było się dokładnie zająć dużo bardziej uszkodzonym krasnoludem.
- Opatrzę cię jeszcze dokładniej później. Teraz muszę zadbać by nasz towarzysz krasnolud dotrwa do rana.

***

Po otrzymaniu kubła z wodą Klara dokładnie obmyła w nim ręce jak również i twarz. Dodatkowo wtarła w dłonie resztki werbeny jakie zostały w jej moździerzu. Pozwoli jej to uchronić siebie jak i krasnoluda przed niepotrzebnym zakażeniem. Chwilę wcześniej wymieszała dokładnie zioła, zaparzyła w wrzątku z kociołka, po czym podała Wolfgrimmowi. Mieszanka królewskiego liścia, jaskółczego ziela i bławatka powinna zacząć niedługo działać. Powinno chociaż trochę złagodzić ból. Większy kłopot miała ze swoimi nerwami. Dokonywała takich operacji już kilkadziesiąt, ale zwykle pod czujnym okiem jej mistrza. Teraz musiała tego dokonać sama, klęcząc na kościach i wśród porozrzucanych trupów przy mizernym świetle. Długo biła się z myślami czy nie przesunąć krasnoluda bliżej do ognia, ale nie miała jak zabezpieczyć nogi, a złamana kość mogła doprowadzić do dalszych uszkodzeń mięśni czy tętnicy. Kazała wiec pozapalać pochodnie i powyciągać drwa by jak najmocniej rozjaśnić teren operacji. Teraz w głowie powtarzała po kolei kroki jakie powinna przedsięwziąć, rady jej mistrza oraz próbowała sobie przypomnieć zalecenia z arabskiego dzieła Awicenny. Nie można było jednak wiecznie zwlekać. Rozejrzała się jeszcze po towarzyszach szukając w nich wsparcia. Elf leżał na posłaniu nieprzytomny, Helvgrim pochylał się nad swoim kuzynem i pocieszał go w swoim narzeczu, natomiast wiedźmy przyglądały się temu wszystkiemu z nieodgadniętym obliczem. Jedynie w oczach Jaromira ujrzała determinacje, jak również masę bandaży na twarzy. Jej kolejny pacjent czekał na nią w kolejce. Medyczka odetchnęła głęboko. Wyciągnęła z ognia rozgrzany nóż chirurgiczny. Położyła go obok nożyc, drewnianych instrumentów, które miały przytrzymać ranę, a także… sporych rozmiarów piły. Na wypadek najgorszego.
- Helvgrimie, przytrzymaj go i to mocno. – powiedziała w poważnym tonie. Wciąż używała grubszego głosu, ale to już tylko z przyzwyczajenia. Delikatna koszulka w którą była ubrana i włosy spięte w solidny kok na głowie zdradzały już wystarczająco wiele. – To co teraz będę robić jest trudne i wymaga precyzji.
Sięgnęła najpierw po nożyce. Poszerzyła rozcięcie na nogawce aż po biodro po czym rozcięła bandaże. Skórzany pasek owinęła powyżej rany zaciskając najmocniej jak się dało. Delikatnie odchyliła przesiąknięty materiał. Krew nadal mocno tryskała. Dziewczyna zanurzyła rękę w wiadrze. Wyciągnęła chłonną gazę, która zaczęła obmywać brzegi rany. Była poszarpana. Trzeba będzie potem sprawdzić ostrza. Jak głosi plotka Chosyci lubią sobie zanurzyć je w różnych świństwach. Zależnie od tego, któremu z paskudnych domen służą. Chwyciła za nadal lekko rozżarzony nóż i zaczęła sprawnie poszerzać ranę. Krasnolud wierzgnął nogą, ale nie mógł wiele zrobić złapany w mocarne kleszcze swojego brata. Klara usiadła na jego kolanie by uniemożliwić mu dalsze harce i kontynuowała krojenie. Gdy uznała, że rana jest wystarczająco szeroka, zabezpieczyła ją przed zasklepieniem i odłożyła narzędzia.
- Teraz następuje ten gorszy moment – skomentowała po czym błyskawicznie wcisnęła małą dłoń w ranę. Wolfgrimm szarpnął się mimo asysty i prawie zrzucił ją z siebie. Krew wyciekająca z tętnicy zasłaniała jej cokolwiek. Musiała więc wymacać ubytek kości. Nie miała dużo czasu. Gdzieś z góry dobiegały ją ciche szepty, ale za każdym razem gdy unosiła głowę to te milkły, a jedyne co zauważała to rozgorączkowane oczy trzech wiedźm, śledzących każdy jej ruch.
Po krótkich poszukiwaniach znalazła to co chciała. Ubytek i przesunięcie nie było duże. Jak to zwykle bywało przy takich kontuzjach. Nie wyczuwała też jakiś wielkich odprysków, a to rokowało nadzieje na szybką rekonwalescencję.
- Dobra. Będziemy teraz nastawiać, a niedługo będzie po wszystkim. – powiedziała do bladego i przerażonego Wolfgrimma. – Zrobimy to na trzy, dobrze? Raz…
Głośny chrzęst dało się słyszeć nawet pomimo bolesnego okrzyku. To było zresztą ostatni odgłos jaki z siebie wydobył, zanim stracił przytomność. Klara ostrożnie wysunęła ręką. Obmyła szybko w wiadrze po czym zabrała się do zaszywania rozerwanej tętnicy. Potem wszystko nastąpiło już szybko. Zgodnie z zaleceniami jej mistrza: „Czerwone z czerwonym, żółte z żółtym, białe z białym. Tak zszyj a na pewno będzie dobrze”, tak też zrobiła. Zanim jednak zaszyła całą ranę zdjęła pasek i obserwowała czy szwy wytrzymają. Zadowolona z siebie zamknęła ranę i opadła na kolana. Dźwięk cichego cmokania oraz monet przesypujących się z dłoni do dłoni działał lepiej niż jakiekolwiek pochwały.

***

Tego wieczora późno położyła się spać. Po udanej operacji niemal z biegu zajęła się kozakiem. Zmieniła mu opatrunki oraz przyszyła ucho czystą nicią, ponownie upewniając się czy nie doszło do jakiś poważniejszych obrażeń mózgu. Następnie utarła trochę maści na rany swoich towarzyszy by zrastały się bez kłopotu a także napary z miłorzębu, imbiru i odrobiny czosnku otrzymanego od, o ironio, wiedźm. Mikstura ta przeznaczona była głównie dla Jaromira i Wolfgrimma, jako środek przeciwzakrzepowy. Smakowała paskudnie ale ograniczało ryzyko jakiś paskudnych powikłań, zwłaszcza dla Jaromira, którego stan najbardziej martwił młodą chirurg. Obrażenia głowy często niosą ze sobą powikłania nie widoczne gołym okiem. Może być tak, że całkowicie zdrowy i silny mężczyzna nagle zasłabnie i zanim ktokolwiek się zorientuje, będzie już po wszystkim. Miał się do niej zgłaszać co prawda, gdyby tylko poczuł, że coś jest z nim nie tak, ale ta męska duma. Postanowiła sama go obserwować, podobnie jak Wolfgrima. Całe szczęście, że jego kuzyn odniósł znacznie mniejsze obrażenia. Również wymagające szycia oraz maści leczniczych ale zdecydowanie mniej groźne dla życia. Gdy wszyscy byli już połatani, Klara padła sprawiedliwym snem tuż przy ognisku i prosto na ziemi.

Zgodnie z decyzją przewodnika rozbili obóz w towarzystwie wiedźm, co dziewczyna uznała za rozsądną decyzję. Obaj ranni potrzebowali teraz odpoczynku oraz spokoju, a nie męczącej podróży. Dla niej była to okazja do poznania oraz przeżycia rzeczy, które na długie lata pozwoliły jej brylować w karczemnych opowieściach.
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 04-04-2015 o 01:30.
Noraku jest offline  
Stary 01-04-2015, 15:40   #33
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
9 - 16, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, obozowisko wiedźm

Obozowisko wiedźm okazało się znacznie większe niż było widać na pierwszy rzut oka. Prymitywne szałasy kryły laboratorium alchemiczne, zbiory ksiąg porozkładane to tu, to tam, słoje pełne dziwnych obiektów, których część Klara zidentyfikowała jako organy nie tylko ludzkie, suche pęki ziół i porozkładane zioła które były suszone, słoje wypełnione maśćmi, butelki pełne eliksirów. Wszystko to było porozrzucane w nieładzie po całym obozowisku. Wiedźmy większość dnia siedziały w koło ogniska, dorzucając od czasu do czasu jakieś zielsko do kotła, przez co obozowisko wypełniał mdły zapach. Jedynie Jagna opuszczała obozowisko, ruszała na polowania i zawsze wracała ze zdobyczą. Zdobycz była oprawiana przez Elastira lub Helvgrima dlatego też mogli dostrzec, że zwierze było zabite kłami lub pazurami sporego drapieżnika. Następnie zdobycz była pieczona nad ogniem. Wiedźmy nie marnowały niczego, z serc, wątróbki, nerek, płuc i innych przygotowywały potrawki.

W obozowisku wiedźm dni mijały leniwie. Ranni byli pod dobrą opieką Klary, której czasem towarzyszyła młoda wiedźma, najwidoczniej mająca w wysokiej estymie wiedzę młodej medyczki. Selena, bo takim imieniem sie tytułowała najmłodsza z wiedźm, miała ogromną wiedzę o medycynie, którą chętnie dzieliła się z Klarą. Obie dziewczyny najwidoczniej czuły się dobrze w swoim towarzystwie, spędzały coraz to więcej czasu ze sobą. Prowadziły zaciekłe dysputy na tematy zupełnie niezrozumiałe dla kompanów Klary, więc ci też dość szybko zaczęli ignorować dwie dziewczyny. Kilkakrotnie Klara złapała się na tym, że z wiekiem Seleny jest coś nie tak. Selena kilkakrotnie opowiadała o tym jak to asystowała mistrzom medycyny, podobnie jak Klara skrywając swą płeć pod przebraniem. I nic w tym dziwnego by nie było gdyby nie to, że owi mistrzowie żyli setki lat temu, a Selena wyglądała na dziweczynę w wieku Klary. Po czwartym dniu obozowania, Selena przyniosła Klarze słoik maści. Kazała go schować Klarze tak by pozostałe wiedźmy tego nie widziały, tłumaczyła to, że mogły by się zezłościć na to, że rozdaje leki za darmo. Zwłaszcza Jagna, która całe swoje złoto inwestowała w mocne trunki. Maść, którą otrzymała Klara wyglądała jak zwykły łój o barwie krwistej czerwieni, choć pachniała przyjemnie mieszanką kwiatów i ziół. I gdy Klara nałożyła dnia czwartego maść na rany Wolfgrimma i Jaromira, kolejnego dnia okazało się, że postęp regeneracji był niemal niemożliwy. Rany Wolfgrima wyglądały tak jakby zadano je kilka tygodni temu, a nie kilka dni, to samo tyczyło się Jaromira. Klara oszacowała, że po wyleczeniu tej dwójki, maści powinno zostać około połowy podarowanego słoja.

Jaromir wraz z Wolfgrimem leżeli i powoli dochodzili do siebie. Najgorsza byla pierwsza noc, a po niej dzień. Wolfgrimm miał gorączkę, majaczył coś niezrozumiale w khazadzkiej mowie, a Helvgrim nad nim czuwał wytrwale dzień i noc. Jaromir także był pod opieką brodacza, i podobnie jak dla Wolfgrimma, pierwsza noc była katorgą dla Jaromira. Pozszywana twarz piekła żywym ogniem, nie dawała usnąć, a gdy już usnął spał niespokojnie. Po kilku dniach rany obydwu rannych zaczynały się babrać, wyciekała z nich ropa, miejsca zranień były zaognione, pulsowały bólem. Jaromir jeszcze jakoś dawał radę, lecz Wolfgrimm z dnia na dzień wyglądał jak trup, był blady, bardzo niewiele się ruszał, niewiele jadł. I choć Klara poskładała ich obu wręcz po mistrzowsku, to jednak obozowisko w lesie nie było tak sterylne jak było to wymagane w przypadku tak poważnych ran. Dnia czwartego Klara zastosowała jakiś specyfik, coś nowego, bo od razu obaj ranni poczuli przyjemny chłód na ranach, niemal natychmiast zniknął obrzęk, a noc z dnia czwartego na piąty była spokojna i przyniosła obu poszkodowanym błogi sen. Już nad ranem rany swędziały jak cholera, a Klara lała po łapach drapiących się, Helvgrim także dołączył do pilnowania rannych by ci nie zniszczyli ciężkiej pracy medyczki. Obaj, Jaromir jak i Wolfgrimm, wyraźnie widzieli szacunek jaki okazywał Helvgrim Klarze. Wiedza, że jest kobietą wcale nie pogorszyła jego nastawienia, wręcz odwrotnie. Helvgrim dostrzegał odwagę i siłę w kobiecie o czym nieustannie przypominał obu rannym. Jednak khazad nie przypominał rycerza ludzi, Klara miała wrażenie, że przez ten szacunek będzie musiała Helvgrimowi dowodzić swej odwagi na każdym kroku, bo ten konkretny khazad wydawał się być jak surowy ojciec, dumny acz surowy.

Przez kolejne dni ranni dochodzili do siebie w szybkim tempie, każdy dzień smarowania łojem przyspieszał regenerację uszkodzonych miejsc. I już po trzech dniach używania Jaromir nosił bandaże by utrzymać pozory, Wolfgrimm mógłby sam chodzić, lecz Helvgrimm dotrzymał słowa i pomagał Wolfgrimmowi tak jakby ten był w opłakanym stanie. Dziwna maść czyniła cuda, trzy dni stosowania odpowiadały trzem miesiącom zwykłego leczenia. Kozak miał już ładnie zabliźnoine szwy, Wolfgrimm podobnie.
Jedynie Elastir snuł się po obozie niczym duch. Po ostatnich wydarzeniach nie mógł do siebie dojść. Do tego ruda wiedźma wzięła go nab ok, ten jednak protestował i kazał jej spieprzać. Wiedźma okazała się nieustępliwa, aż w końcu straciła cierpliwość. Chwyciła Elastira za ramię i pociągnęła go za sobą. Elastir nie był słabowitym elfem, wśród swoich mógł uchodzić za silnego, jednak uścisk wiedźmy był mocarny, pociągnęła go za sobą z taką mocą jakby Elastir był kilkuletnim chłopcem. I gdy wiedźma upewniła się, że nikt nie usłyszy po krótce wyjaśniła elfowi co też ten ma ze sobą, mimo że nie pytał. W przedmiocie miałbyć zaklęty demon Khorna, na dodatek jeden z potężniejszych. Tego typu demon powinien już dawno zawładnąć nad umysłem elfa, jednak z jakiś powodów nie mógł tego zrobić. Coś stało na przeszkodzie, jadnak, zapewniła wiedźma, gdy tylko uwięziony demon rozwikła tą zagadkę będzie już po elfie. Stanie się jego marionetką. Zniszczenie takiego przedmiotu jest jak najbardziej możliwe, lecz wiedźma nie chciała mieć potem na pieńku z tak potężną istotą, toteż zaproponowała by Elastir udał się do kapłanów, najlepiej zaciekłych wrogów kultu khorna. Jednak do tego czasu uwięziony demon może podjąc kolejne próby przejęcia nad elfem kontroli, aby temu zapobiec wiedźma doradziła aby zaopatrzył się w eliksiry wzmacniające siłę woli. Nie mogło być inaczej, wiedźma na pytanie gdzie dostać taki specyfik, odpowiedziała, że szczęśliwie jest w posiadaniu kilku dawek. I gdyby tylko demon rozpoczął swe działanie, elf powinien wypić zawartość buteleczki. Przestrzegła także elfa o tym, że już pewnie demon ma dostęp do wiedzy Elastira i kategorycznie zabroniła by elf sięgał w myśli demona. Owszem mógłby dowiedzieć się o rzeczach, które pozostaną na wieki tajemnicą, jednak cena była by zbyt wysoka.
Po siedmiu dniach spędzonych w obozie wiedźm drużyna była gotowa do drogi. Na odchodne ruda wiedźma wręczyła Wolfgrimmowi oraz Jaromirowi buteleczki z błękitnym płynem. Zaleciła by je wypić natychmiast, a po przespanej nocy, zapewniła, że obaj będą jak nowo narodzeni. Życzyła szczęśliwej drogi oraz zapraszała by ponownie ją odwiedzili gdy będą w pobliżu.

12 Backertag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Middenheim

– Pozwól, młodzieńcze – powiedział Otto Beess, prepozyt Middenheimskiej kapituły Urlyka. – Pozwól, że pokrótce zrekapituluję, coś mi tu opowiedział, a co sprawiło, że uszom własnym przestałem dowierzać. Tak więc Konrad, arcykapłan Middenheim, mając okazję by dobrać się do rzyci Sterczom, którzy go szczerze nienawidzą i których on nienawidzi, nie czyni nic. Mając niezbite dowody, że Sterczowie zamieszani są w rodową wróżdę i morderstwo, arcykapłan Konrad nie podejmuje w sprawie żadnych kroków. Czy tak?

– Dokładnie tak – odparł Gwibert Bancz, sekretarz arcykapłana Middenheim, młody kleryk o ładnej twarzy, czystej cerze i łagodnych aksamitnych oczach. – Postanowione to jest. Żadnych kroków przeciw rodowi Sterczów. Nawet upomnień. Nawet przesłuchań. Arcykapłan Konrad postanowił to w obecności jego wielebności sufragana Tylmana. I w przytomności owego rycerza, ktoremu śledztwo poruczono. Tego, ktory dziś rankiem do Middenheim zjechał.

– Rycerz – powtórzył kanonik. – Rycerz, który rankiem do Middenheim zjechał.

Gwibert Bancz przełknął ślinę. Sytuacja, co tu dużo gadać, nie była dla niego najzręczniejsza. Nigdy nie była. I nic nie wskazywało, by kiedyś mogło się to zmienić.

– Właśnie – Otto Beess zabębnił palcami po stole. – Właśnie. Cóż to za rycerz, synu? Imię? Ród? Herb? –

– Khem… - chrząknął kleryk. – Ni imię nie padlo, ni ród… Ni herbu nie nosił, cały w czerń będąc odzianym. Aleć jam go już u arcykapłana widywał.

– Jak tedy wygląda? Nie każ się ciągnąć za język.

– Niestary. Wysoki, szczupły… Włosy czarne do ramion. Nos długi, by dziób, wejrzenie jakieś takie… ptasie, przenikliwe. Gładkim nazwać go trudno… Ale męski… - Gwibert Bancz urwał nagle. Kanonik nie odwrócił głowy, nie przerwal nawet bębnienia palcami. Znał tajone upodobania erotyczne kleryka. To, że je znał, pozwoliło mu zrobić zeń swego informatora.

– Mów dalej. –

– Otoż to ten właśnie rycerz, ktory, nawiasem mówiąc, w obecności arcykapłana nie wykazał ni uniżoności, ni skrępowania bynajmniej, zdal relację ze śledztwa w sprawie zabojstw panów Barta z Karczyna i Piotra de Bielau. A była to relacja taka, że jego wielebność sufragan nie zdzierżył w pewnym momencie i śmiać się począł.
– Jego dostojność arcykapłan wzrokiem spiorunował wielebnego Tylmana, nierad, widać było, z jego wesołości. I od razu przemówił. Wielce surowo, poważnie i urzędowo, a mnie zapisać to kazał…

– Umożył śledztwo – uprzedził kanonik. – Po prostu umożył śledztwo.

– Jak byście przy tym byli. A wielebny sufragan Tylman siedział i słowem się nie odezwał, ale minę miał dziwną. Arcykapłan Konrad pomiarkował to i rzekł, a gniewnie, że racja jest po jego stronie, historia to zaświadczy. –

– Tak rzekł? –

– Tymi słowy. Dlatego nie idźcie, wielebny ojcze, w tej sprawie do arcykapłana. Ręczę, nic nie wskóracie. Nadto zaś... Rzekł ów przybysz do arcykapłana Konrada, że jeśli w sprawach obydwu zbrodni będzie kto inwokował, składał petycje albo dalszego domagał się śledztwa, to on żąda byc o tym uwiadomiony.

– On żąda – powtórzył Otto Beess. – A co na to Arcykapłan? –

– Głową kiwał –

– Głową kiwał – powtórzył kanonik, też kiwając. [i] – No, no. Konrad, Arcykapłan, głową kiwał.

***

Południe było pogodne i ciepłe, miła odmiana po kilku dniach słoty. Lśniły w słońcu dachy kamieniczek. Gwibert Bancz przeciągnął się, u kanonika zmarzł, izba była zacieniona, od murów wialo zimnem. Gwibert Bancz postanowił ruszyć do znanej mu piwnicy za Kurzym Targiem, gdzie można było wydać część otrzymanych od kanonika pieniędzy. Gwibert wierzył, że pozbywając się pieniędzy pozbywa się grzechu za szpiegowanie arcykapłana Urlyka. Gryząc nabyty na straganie precel, dla skrócenia drogi skręcił w ciasny zaułek. Było tu cicho i bezludno, tak bezludno, że prysnęły mu spod nóg zdumione pojawieniem się czlowieka szczury. Usłyszał szelest piór i łopot skrzydeł. Obejrzał się i zobaczył wielkiego pomurnika, niezgrabnie siadającego na fryzie nad zamurowanym oknem. Upuścił precel, cofnął się raptownie, odskoczył. Na jego oczach ptak zjechał po murze, chrobocząc szponami. Zamazał się. Wyrósł. I zmienił kształt. Bancz chciał wrzasnąć, ale nie zdołał dobyć głosu ze skurczonego gardła. Tam, gdzie przed chwilą był pomurnik, teraz stał znany klerykowi rycerz. Wysoki, szczupły, czarnowłosy, czarno odziany, o przenikliwym ptasim wejrzeniu. Bancz znowu rozwarł usta i znowu nie wydobył z nich nic poza cichym skrzekiem. Rycerz Pomurnik zbliżył się posuwiście. Będąc zupełnie blisko uśmiechnął się, mrugnął i złożył usta, przesyłając klerykowi bardzo erotyczny pocalunek. Nim kleryk zrozumiał, w czym rzecz, złowił kontem oka błysk klingi, dostał w brzuch, na uda chlusnęła mu krew. Dostał drugi raz, w bok, nóż zachrupał na żebrach. Uderzył plecami o mur, trzeci cios niemal go doń przygwoździł. Teraz już mógł wrzeszczeć i byłby wrzasnął, ale nie zdążył. Pomurnik doskoczył i szerokim pociągnięciem rozplatał mu gardło.
Skurczonego, leżącego w czarnej kałuży trupa znaleźli żebracy. Zanim zjawiła się straż grodowa, przybiegli jeszcze handlarze i przekupki z Kurzego Targu. Nad miejscem zbrodni wisiała groza. Groza okropna, dławiąca, skręcająca kiszki. Groza straszna. Tak straszna, że do momentu nadejścia straży nikt nie odważył się ukraść sakiewki z pieniędzmi, sterczącej zamordowanemu z rozerżniętych nożem ust.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 01-04-2015, 18:09   #34
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Noc przed walką.
Strach, porażający strach... Tylko to uczucie wypełniało głowę elfa. Aż nagle poczuł jak coś bodzie w jego świadomość i zobaczył wiedźmę z twarzą stężałą w skupieniu, a to jędza... Chciała mu najpewniej jeszcze bardziej namieszać w głowie, ostatkiem silnej woli skupił się by odeprzeć jej atak. I to był błąd... bo wrogiem wcale nie była czarownica. To było coś znacznie, znacznie gorszego.
-GHWAAA... - ryknął tryskając krwią z nosa i ust, po czym padł w otchłań.
Gdy się ocknął zorientował się że sceneria dość mocno się odmieniła, otoczony był krwawą feerią rzezi i śmierci. Słyszał opętańczy, nieludzki śmiech, czuł niezmierzony ból, choć jego ciało było nienaruszone. Nie mogąc znieść natłoku krwawej gorączki wokół wydał z siebie piekielnie głośny, nieartykułowany krzyk. I nagle wszystko się urwało. Zapadła cisza jak makiem zasiał, a obraz masakry zniknął.
-To dopiero początek, mały robaku. Dopiero początek! - rozległ się grzmiący, przesycony szaleństwem i żądzą krwi głos. - NIKT JUŻ NIE ZDOŁA CIĘ OCALIĆ - ryk zdecydowanie nie należał do człowieka, prędzej demona.
Wtedy elf zrozumiał, on wcale się nie ocknął. Jego świadomość została gdzieś wessana i wszystko wskazywało, że jest to świat demonów...
Trzask! osnowa świata wokół niego zaczęła pękać i z pustki został rzucony w wir, którego okropieństw nie sposób opisać słowami. Widać przerwanie stanu nieświadomości było jeszcze gorszym rozwiązaniem, niż niewiedza gdzie się znajdował...
-Nie... Nie... NIEEEEEE! - krzyczał, a raczej wył trzymając się za głowę. To nie mogło dziać się naprawdę. A jednak choć ze wszystkich sił starał się obudzić, koszmar zdający się trwać wieczność nie chciał się skończyć... Był sam, zupełnie sam skazany na łaskę wirów chaosu i demona, który go więził. Ból i obłęd przepełniały całe jego jestestwo, jedynym wyjściem wydawało się poddanie. Tak, poddać się. Odrzucić kurczowe trzymanie się życia i agonię, odejść... Był gotów przerwać walkę, gdy poczuł jak coś go chwyta i ciągnie, próbuje wyciągnąć z tego piekła. Nie miał jednak sił by w jakikolwiek sposób pomóc temu, kto próbował go ratować. Powoli Chaos oddalał się, a zamiast niego pojawiała się pustka, błogosławiona cisza zapomnienia... Otoczyła go czerń i resztki świadomości odpłynęły, w pozbawiony snów sen.

Tydzień u wiedźm
Większość czasu elf odpoczywał na uboczu, był obolały jakby całą noc toczył się po zboczu zbudowanym z ostrzy. Jadł, pił, mył się, nic więcej, postronny obserwator nazwałby to wegetacją.
Nie miał ochoty rozmawiać z kimkolwiek, nie chciał mówić, nie chciał słuchać, w ogóle nie chciał myśleć...
Ale ruda wiedźma nie dawała mu spokoju, wyłożyła mu co się dzieje, choć szczerze miał to gdzieś, popadł w tak skrajną apatię że nawet perspektywa zagrożonego życia nie poruszyła go szczególnie, nie zadawał pytań. Ale wiedźma sama je zadawała i powiedziała że jest sposób by powstrzymać napady, dopóki nie pozbędzie się obroży (jasne pozbędzie się, jeszcze czego? jeśli chociaż pokaże ją komuś to straci w najlepszym wypadku rękę, a w najgorszym i najbardziej prawdopodobnym, życie) będzie musiał łykać specjalny eliksir, gdy zacznie czuć ingerencję demona. I dziwnym trafem wiedźmy były w posiadaniu odpowiedniej mikstury. Żyć nie umierać po prostu...
 

Ostatnio edytowane przez Eleishar : 07-04-2015 o 15:57.
Eleishar jest offline  
Stary 07-04-2015, 18:13   #35
 
piotrek.ghost's Avatar
 
Reputacja: 1 piotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie cośpiotrek.ghost ma w sobie coś
Wolfgrimm był wielce zaskoczony gdy po kilku dniach męczarni gorączka ustąpiła, a sama noga przestała bolec tak bardzo, zastanawiał się czy może nie przespał całego miesiąca, nigdy nie słyszał o tym, żeby prawie ucięta noga po około tygodniu zaczęła się zrastać, nie mówiąc już o tym, że była zdatna do użytku, faktem było, że krasnolud potrzebował pomocy swojego rasowego kuzyna nawet przy najprostszych czynnościach jak pójście w krzaki, jednak postęp leczenia był niesamowity. Wolfgrimma przestał dziwić szaczunek, jakim obdarzył Helvgrimm Klare, jak pokazały niezbite dowody medykiem była co nie miara, kunszt godny samych magistrów, nawet fakt magicznej pomocy ze strony jednej z czarownic nie umniejszał jej umiejętności. Pomoc czarownicy mimo wszystko lekko niepokoiła khazada, nie lubił robić sobie długów, a dług wdzięczności za życie jest ciężki do spłacenia, zastanawiał się czy magia w przypadku leczenia tak poważnych ran jak z tego co pamiętał miał jest trwała, czy też okaże się tylko iluzoryczną sztuczką, a noga odmówi posłuszeństwa w najmniej odpowiednim momencie. Mimo wszystko liczył, że tak się nie stanie.

Kiedy stanął na nogi począł udzielać się w obozowisku, kiedy potężna czarownica przynosiła zwierzaki, pomagał je oprawić i ugotować na tyle na ile pozwalały mu siły i boląca noga, razem z Helvgrimem planowali dalszą trasę, po rozmowie z czarownicami, dowiedzieli się co nieco o tym gdzie się znajdują co pomogło w ustaleniu drogi. Wolfgrimm jako młodszy z krasnoludów pozostawił dogadywanie się z resztą drużyny Sverrissonowi, z resztą to on był głównym organizatorem wyprawy, a sam Wolfgrimm przy obecnym stanie zdrowia nie miał zbyt wielkiej ochoty na dyskutowanie o podziale majątku i innych sprawach logistycznych.

Niepokoił go Elf, elf jak elf, zawsze był niepokojący, jednak ich nowy długouchy kompan po walce zmienił się nie do poznania, początkowo Wolfgrimm myślał, że to omamy wywołane gorączką, albo, że budzi się tylko w momentach kiedy Elastir zachowuje się w typowy dla sowjej rasy dziwny sposób, jednak jak się okazało, ten zachowywał się w dziwny sposób przez cały czas, i to w zupełnie inny dziwny sposób niż pozostałe długouche towarzystwo jakie Wolfgrimm miał okazje spotkać na swojej drodze.



W końcu nadszedł dzień, w którym dzięki magicznej pomocy czarownicy jak i mistrzowskim umiejętnością Klary Wolf był w stanie poruszać się z pomocą kija o własnych siłach. Ucałował Klarę w oba policzki dziękując jej za wspaniałą opiekę, trochę mniej otwarcie, z powodu lekkiego obrzydzenia, podziękował czarownicy za pomoc młodej medyczce, a na samym końcu już bez przytulania podziękował starym wiedźmom za gościnę i wymianę doświadczeń kulinarnych, z których część była zaiste osobliwa, żebyb nie nazwać ich dziwnymi. Nadszedł czas wymarszu, Wolgrimm zebrał swój ekwipunek i z pomocą kija i Helvgrimma ruszył w dalszą drogę.
 
piotrek.ghost jest offline  
Stary 09-04-2015, 05:39   #36
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
Tydzień w obozowisku wiedźm Klara spędziła przyjemnie, choć pracowicie. Jedynie wieczory nie należały do najprzyjemniejszych. Dostawała gęsiej skórki za każdym razem gdy wiatr hulał w jarze, przypominając upiorne wycie potępionych. Wiedźmy okazały się nie tak straszne jak je malują. Były nawet miłe, gdy je lepiej poznać, chociaż nie wolne od wad. Powoli dziewczyna przełamywała swój opór, zaczęła coraz bliżej przyglądać się ich zachowaniu, oraz wieczornym rytuałom. Rozpoznawała niektóre z ziół oraz liści, których używały, ale nie była w stanie wskazać ich praktycznego zastosowania poza walorami kulinarnymi. Sama miała wrażenie, że jest przez nie szanowana. Pewnie miało to coś do czynienia z aktywnym procesem składania krasnoluda. Wkrótce przekonała się, że miała racje.

***

Podczas przymusowego obozowania na, jak nazywały to wiedźmy, “Świętej Ziemi”, Klara większość czasu dzieliła na opiekę nad rannymi, zbieranie ziół po okolicy oraz obserwowanie wiedźm. Okazało się, że ich wiedza, chociaż zapewne niepodparta żadnymi doświadczeniami albo studiami, była niesamowita. Już w Altdorfie dziewczyna z wypiekami słuchała o możliwościach magicznych ziół czy eliksirów. Teraz mogła przyglądać się jak takie powstają bez pomocy skomplikowanych składników czy labolatoryjnych alembików. Próbowała kilka razy podpytać się o specyfikę wykonywanych przez nich działań albo składników poszczególnych wywarów, ale najczęściej natykała na ścianę milczenia i złośliwości ze strony rudowłosej. Ewentualnie pijackiego bablania najstarszej z nich. Najbardziej jednak fascynowała ją jednak ta najmłodsza, blondwłosa i to czego dokonała w dniu ich spotkania. Wyczekała wiec moment gdy ta będzie sama w otoczeniu zwierząt. Ostrożnie podeszła do niej.
- Witaj, mam nadzieję, że nie przeszkadzam? -
Lisio lica wiedźma uprzejmie się uśmiechnęła. - Witaj medyczko. Gdzie studiowałaś? Poskładałaś khazada niemal książkowo. Gratulacje. Byłam pod ogromnym wrażeniem gdy zastosowałaś analizę złamania pierwszy raz zastosowaną przez mistrza Johana Brauna* profesora na Universytecie Nuln. Widziałam to na własne oczy. I obydwa zabiegi były niemal takie same. Młoda wiedźma się rozmarzyła. - Na imię mi Selena, a ty jak się nazywasz?
- Klara, chociaż możesz mi też mówić Klaus, przywykłam. - odparła dziewczyna rumieniąc się jak podlotek po tym komplemencie. Dlatego dopiero po chwili zorientowała się w tym co usłyszała. Zrobiła wielkie oczy i przyjrzała się młodej wiedźmie - Zaraz, Brauna? TEGO Johana Brauna, słynnego medyka i chirurga? To by musiało znaczyć, że masz ponad 250 lat?!
Młoda wiedźma uśmiechnęła się niewinnie, po dworsku udała zakłopotanie, Klara miała wrażenie jak by ponownie trafiła na salony i zadała niezręczne pytanie. Po chwili powróciła do tematu, który ją bardziej zajmował. - Bergard Kurzenbach** nieco usprawnił owe metody stosując prostą magię. I jak zapewne wiesz wyleciał za te praktyki z Universytetu Marienburg. Utracił szacunek, mimo że jego metoda była znacznie skuteczniejsza. Cóż, ludzki strach jest silniejszy od logiki. Choć Klaro, pokażę ci jak tę metodę zastosować nawet bez magii. - Selena poprowadziła Klarę do jednego z szałasów. Tam na kawałku nogi zaczęła pokazywać Klarze nowatorskie metody. Na początku Klara przeżyła szok na widok wiszących pod strzechą kończyn, wnętrzności i innych szczątków ciał. Dopiero gdy dotknęła okazało się, że nie są to prawdziwe części ciał, a wiernie je naśladujące konstrukcje z wosko podobnego materiału.
Selena z pasją w oczach dzieliła się swoją wiedzą na temat chirurgii.
- To jest niesamowite! - westchnęła z iskierkami w oczach po kilku godzinach przyspieszonego kursu obfitującego w wiele praktycznych aspektów jak i solidnej dawki teorii. Była pewna, że nie zapamiętała wszystkiego, ale nawet jeżeli będzie sobie mogła przyswoić chociaż połowę tej wiedzy to jej umiejętności powinny znacznie wzrosnąć. Przeklinała teraz, że nie ma pod ręką pióra, inkaustu i odrobiny papieru by zapisać co ważniejsze spostrzeżenia. - To może znacznie zmniejszyć liczbę przypadków śmiertelnych, a i o beznadziejnych pewnie szybko byśmy zapomnieli. To niesamowite, czemu nie uczą tego na akademiach?!
Zachowywała się jak typowa młódka, która odkryła niesamowity skarbiec tego, czego akurat pożądała. Klara uwielbiała się uczyć. W porównaniu do pozostałych żaków traktowała to jako przywilej i niesamowitą szansę życiową. Dlatego starała się chłonąc wszystko jak gąbka. Nic dziwnego, że wsłuchiwała się w wiedźmę niczym w wyrocznie medyczną. Chociaż nie sygnowała swoich umiejętności żadnym dyplomem czy tytułami to biła od niej taka pewność i wiedza, że przyjmowała jej słowa bez podważania. Nawet gdyby założyć, że była w stanie to zrobić.
- Mówisz, że przy pomocy magii, można by zrobić to wszystko wydajniej? Tak jak poradziłaś sobie z elfem?
Selena na chwilę zamilkła, jak by się zastanawiała nad odpowiedzią, bardziej rozważając ile może powiedzieć.
- Przypadek elfa jest odrębny i nie ma tu nic ze sztuki leczenia. Przedmiot, który nosi przy sobie jest więzieniem potężnego demona khorna. Jednak z jakiegoś powodu jeszcze nie przejął kontroli nad elfem i na pewno nie jest to zasługa elfiej silnej woli. Ten demon w normalnych warunkach z pewnością by mnie pokonał, ale coś mocno ogranicza jego moc. A medycyna wzmacniana magią na pewno jest bardziej wydajna, a czasem nie da się leczyć bez jej użycia.
- Czyli… tamtego wieczoru - analizowała dziewczyna. - Toczyłaś bój z tym demonem, przy pomocy magii, mam rację?
W głosie dziewczyny wyraźnie zachwyt przeważał nad strachem. Jednak pod wpływem spojrzenia Seleny, zrozumiała jak głupio się zachowała.
- Wybacz, nie chciałam, żeby tak to zabrzmiało. Po prostu odkąd pamiętam fascynowała mnie magia, historie o potężnych czarodziejach mogących dokonać rzeczy, zdawało by się, niemożliwych. Od ojca słyszałam, że to zwykłe brednie wymyślone przez dziadów proszalnych na zyskanie kilku dodatkowych monet, ale będąc w Altdorfie miałam z nią bliższy kontakt, niż mogłabym zamarzyć. Te wszystkie tajemnicze kolegia, sztuczki, wróżby. Zawsze byłam łatwowierna w tych sprawach. Magia fascynuje mnie i napawa przerażeniem jednocześnie. Mimo to zazdroszczę tym, którym udało się ją obłaskawić. Ja mogę tylko pomarzyć by wyglądać tak dobrze jak ty gdy osiągnę połowę tego wieku. - Dodała na końcu uśmiechając się serdecznie, a z drugiej strony w głowie zakołotałą się myśl. “Skoro Selena ma ponad 250 lat to ile mogła mieć ta starowinka?”
Selena na moment spoważniała, przez tą chwilę przybrała surowy wyraz twarzy po chwili jednak znów się uśmiechała serdecznie. - To nie była walka, to była ofiara. Ten demon… on pożarł kawałek mojej duszy w zamian za duszę elfa, którą pochłonął i wypluł. Elf, to może się okazać, że przejdzie na stronę chaosu. Tego nie wiem na pewno, ale nie mogę wykluczyć. Mówią, że elfy są z natury dobre, jednak zło i potęga zła kusi je tak samo jak ludzi. Jedynie na khazadach można polegać, są pazerni i przesadnie honorowi, ale by przejść na stronę chaosu muszą zginąć by wolą złego maga zostać przemienionym w sługi chaosu.
Po chwili milczenia Selena powróciła do jej ulubionego tematu. - Klaro, mówiłaś, że ciekawi cię magia. Gdy będziesz miała wolę do nauki, jeśli potrafisz to odszukaj mnie, a będę cię uczyć.

***

Tak więc obie młode, przynajmniej z wyglądu, dziewczyny złapały wspólny język. Klara mogła godzinami słuchać wywodów odnośnie starych mistrzów sztuki medycznej poznanych jeszcze w trakcie studiów albo odkrywać skuteczne metody zwalczania niektórych chorób, radzenia sobie z popularniejszymi ranami czy dodatkowe zastosowania dla niektórych gatunków ziół. W zamian medyczka przekazywała najnowsze osiągnięcia medycyny w tym wiele interesujących Selenę zagadnień na temat traktowania chorób, wykorzystania mieszanek mikstur czy nawet usuwania niechcianych ciąż. Wyrażała dziwne zainteresowanie zwłaszcza tym ostatnim. Nie dziwota, przy kotle wisiał cały pęk ziół używanych przy takich i podobnych operacjach. Zapewne całą trójka wiedźm czerpała z tego spore zyski.
Wkrótce naturalnym widokiem były obie dziewczyny żywo dyskutujące lub uśmiechające się do siebie. Klara jednak nie mogła sobie pozwolić wyłącznie na leniuchowanie. W końcu miała dwóch podopiecznych pod swoim bacznym okiem. Tutaj również z pomocą przyszła najmłodsza wiedźma. Jednego wieczora przekazała jej w tajemnicy szczelnie owinięty słoik z błyszczącą maścią. Jeszcze zanim Selena się odezwała, Klara wiedziała, że to będzie ich wspólna tajemnica. Miała dokładnie taką samą minę jak jej konfratrzy po udanym podwędzeniu kilku odczynników z uczelnianych laboratoriów. Już po pierwszym użyciu, rany zaczęły się goić w tempie kilkakrotnie szybszym niż powinny. Maść, zapewne wspomagana magicznie, stała się jej najdroższym skarbem. Nie mogła się doczekać by dokładnie przeanalizować jej skład oraz możliwości. Przy rozcieraniu, w powietrzu unosił się charakterystyczny zapach jałowca, co stanowiło klasyczny składnik dodawany w celu ukrycia zawartości medykamentów. Poza tym dziewczyna wyczuwała nikłą woń roztartego szytnaćca, ale pojęcia nie miała, skąd wiedźmy zdobyły ten jaskiniowy grzyb.
Gdy po tygodniu wykorzystywania magicznej maści na ranach jej towarzyszy, smarowania odleżyn i ogólnego doglądania, byli gotowi do drogi, ruda wiedźma przyglądała się jej podejrzliwie, ale Klara dała pozory jakoby to nic. Głośno wychwalała możliwości współczesnej medycyny i eliksirów zdrowotnych. A to, że były to w większości wywary z mięty, nie musiało nikogo obchodzić. Jej własne problemy minęły bez większych nieprzyjemności. Nadal zdarzały się jej skurcze żołądka, ale pod okiem Seleny i w miarę przystępniejszych warunkach nie obawiała się tak o swoje zdrowie. Młoda wiedźma szybko podłapała jej sposób na… drażliwy problem i obiecała przyjrzeć się nowej metodzie. Jedynym skutkiem obecnego stanu było niesamowite pobudzenie jakie towarzyszyło medyczce.

Przez ten tydzień udało jej się także poprawić stosunki z towarzyszami podróży. Krasnoludy praktycznie codziennie gratulowały jej sprawnego oka i umiejętności, często poklepując ją po barkach i śmiejąc się rubasznie. Wyzbyła się również chłodu w kontaktach z kozakiem, który towarzyszył jej od pamiętnej wyprawy z uchodźcami. Zamiast tego zaczęła doceniać Jaromira za to kim był. Chociaż dość nieokrzesany to jednak o dobrym sercu. Często w wolnych chwilach pomagał jej gdy ćwiczyła z mieczem, ale szybko doszli do wniosku, że lepiej będzie jeżeli pozostanie przy igle i nici. Jego miejsce w galerii chłodu zajął elf. Już wcześniej jego odrętwienie i separowanie się od grupy było dziwne, ale po rewelacjach Seleny, Klara sama zaczęła go unikać. Już wcześniej nie należał do miłych typków. Teraz był po prostu niebezpieczny. Współczuła mu tej samotności.
 
__________________
you will never walk alone
Noraku jest offline  
Stary 09-04-2015, 12:28   #37
 
Dziadek Zielarz's Avatar
 
Reputacja: 1 Dziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemuDziadek Zielarz to imię znane każdemu
Dni mijały jeden za drugim, przynosząc pokrzepienie dla ciała, oraz nowe dziwy znajdowane w obozowisku. Raz jeden gdy topornik przechadzał się po okalającym jar zagajniku natknął się na porzuconą księgę, która ku jego zdumieniu mozolnie pełzła przed siebie kłapiąc okładką, niby pokraczny stwór. Nikomu nie przyznał się do swego odkrycia obawiając się, że niechybnie wzięto by go za wariata.

Z jego uchem było lepiej. Piszczenie i podejrzane szumy wkrótce ustąpiły, a przyszyta małżowina zaczęła na powrót pełnić swoją rolę. Doprawdy dziwował się Niedźwiedź nad postępami w jego leczeniu, dając głowę, że gdyby za parę groszy miał ofiarować się w ręce wędrownego felczera pewnikiem i dwa tygodnie nie wystarczyłyby, żeby poczuł się choć w połowie tak dobrze.

Wracał do zdrowia za sprawą umiejętności Klary i medycyny oferowanej przez wiedźmy. Młoda Selena szybko skumała się z medyczką i odtąd co rusz widziano je razem jak szeptały nad woreczkiem pełnym ziół, albo wymieniały uwagi oglądając jedną z podejrzanych książek. Klara robiła przy tym miny zupełnie jakby ktoś ofiarowywał jej worek złota co było już zupełnie dziwne.

Z obozowej sielanki obfitującej w proste prace przy podtrzymywaniu ognia, oraz reperowaniu broni i ekwipunku wciąż wyrywała go sprawa przepowiedni. W nocy nawiedzały go sny, w których młoda czarownica przychodziła do niego by go posiąść, a następnie uwięzić i obciąć mu głowę. Przed śmiercią tańczył jeszcze na rozżarzonych węglach patrząc na jej ponętnie wijące się ciało, które w koszmarach zdawało się być uplecione z węży gotowych go ukąsić. Kiedy indziej wędrował poprzez korytarze pełne zakapturzonych postaci ścigając rudowłosą Jelenę, ale ta umykała mu pospiesznie gubiąc się co rusz, a długie rękawy plątały członki kozaka zawracając w niechciane odnogi szalonego pomieszczenia wprost w objęcia lisiej dziewczyny. Siłował się z nią próbując przedrzeć przez zasłonę czarnego całunu, ale im bardziej próbował tym ciaśniej splatał się z delikatnym ciałem pachnącym ziołami. Nad wszystkim górowały jarzące się niby dwa słońca oczy rudej czarownicy, śledzące każdy jego krok.

Po wybudzeniu Kislevita miał wrażenie, że jest zupełnie sam, jakby w nocy wydarto go z tego świata i ciśnięto na tułaczkę po dziwnych planach tego miejsca. Szybko jednak nadchodziła codzienność wymazując złe wspomnienia nocnych podróży, a gospodynie tego miejsca znowu zdawały się zupełnie zwyczajnymi kobietami. Pomijając fakt, że parały się magią, oczywiście.


~***~


Wkrótce kozak powziął decyzję. Nie rozmyślał już, nie uciekał, podszedł do sprawy tak jak to było wedle tradycji jego ludu. Twarzą w twarz. Cokolwiek miało się stać, był na to gotów.

Jaromir stanął przed wiedźmami i czekał aż te zwrócą na niego swoją uwagę. Kiedy spojrzenia rudej czarownicy i Kislevity się zrównały Gniewisz wciągnął powietrze jak przed skokiem do głębokiej wody i rzekł:

- Gotowym. - a na znak swej gotowości uderzył pięścią w wypiętą pierś. - Zbyt długo cel mój mi umyka. Chcę poznać prawdę.

Rudowłosa wrzucała do kociołka zioła i mieszała w nim. Wieszczyć miała zaś ta młoda dzierlatka o twarzy lisicy i oczach płonących od gorączki. W kilka chwil po wypiciu odwaru jej oczy zmętniały, sucha skóra na policzkach ściągnęła się, dolna warga odsłoniła zęby.

- Nadejdzie wędrowiec - wieszczka kilka razy odetchnęła głośno. - Nadejdzie Viator, Wędrowiec, od słonecznej strony. Zamiana się staje. Od nas ktoś odchodzi, do nas Wędrowiec przychodzi. Mówi Wędrowiec: ego sum qui sum. Nie pytaj Wędrowca o imię, ono jest tajemnicze. Bo cóż jest, kto to zgadnie: z tego, który pożera, wyszło to, co się spożywa, a z mocnego wyszła słodycz. Martwy lew, pszczoły i miód. Bratanka twa woła - Jaromira zelektryzował cichy głos medium. - Bratanka twa woła: Idź i przyjdź. Idź, skacząc po górach. Nie zwlekaj. Zgromadzeni, uwięzieni w lochu, zamknięci w więzieniu. Amulet… I szczur… Amulet i szczur. Słońce, wąż i ryba. Odemkną się, uchylą wrota chaosu, wonczas runie wieża, zawali się, trafiona piorunem. W proch rozsypie się Narrenturm, błazna pod gruzami pogrzebie.

Kozak usilnie próbował zrozumieć treść przepowiedni, lecz na próżno, głos wieszczki wił się i skręcał nie dając się ogarnąć prostemu umysłowi, więc Gniewisz przyłożył najwięcej uwagi by choć spamiętać co zostało powiedziane.

- Adsumus, adsumus, adsumus! - Krzyknęła nagle dziewczyna, wyprężając się silnie, a Niedźwiedziowi włos zjeżył się na głowie. - Jesteśmy! Strzała za dnia lecąca, sagitta volante in die, strzeż się jej, strzeż! Strzeż się strachu nocnego, strzeż się istoty, która idzie w mroku, strzeż się demona co niszczy w południe! I co woła: Adsumus! Strzeż się pomurnika! Bój się ptaków nocnych, bój cichych nietoperzy! A ludzie palić się będą, płonąć w ognistym biegu. Omyłkowo. - Oczy dziewczyny zamknęły się, głowa opadła bezwładnie. Rudowłosa podtrzymała ją, położyła delikatnie.

- Nie zatrzymuję cię - powiedziała po chwili. - Pójdziecie jarem, skręcając tylko w lewo, zawsze w lewo. Będzie bukowy las, potem polana. Tam już odszukacie właściwa drogę.

Więcej słów nie padło i zaległa dziwna cisza mącona jedynie płytkim, rwanym oddechem Seleny, jakby ta właśnie przebiegła całą staję.

- Mówicie zagadkami, wiedzące, objaśnijcie mi co zostało powiedziane. - Niedźwiedź patrzył na twarze skąpane w blasku płomieni szukając odpowiedzi. - Gdzie szukać mej krewniaczki? Kim jest Wędrowiec, kim Pomurnik straszliwy? Czym Narrenturm?

- Skoro uważasz, że wróżba jest nie jasna, nie musisz płacić wcześniej ustalonej ceny. Jednak gdy pojmiesz znaczenie słów, wtenczas zapłacisz. Ja tłumaczyć tego nie mogę, nie śmiem nawet. Te słowa skierowane były do ciebie i to jak je zinterpretujesz jest twoim zadaniem. - Ruda wiedźma przemówiła tonem oficjalnym.

- Kiedy pojmę znaczenie tych słów… - Kislevita spojrzał z zaciętym wyrazem twarzy na lisią dziewczynę. Czuł się skołowany, w głowie huczało mu od natłoku nowych informacji. W piersi wzbierało palące uczucie odpowiedzialności, jakby to co usłyszał nakładało na niego jakiś przedziwny obowiązek. - Dobrze więc, kiedy zrozumiem wrócę tu.


~***~


Kozak zasiadł na swym stanowisku przy ogniu i zrazu roztarł zmarznięte ręce. Słońce chyliło się już ku zachodowi i tylko nieliczne promienie wciąż przeświecały przez konary drzew pogrążając polankę w półmroku. Od lasu ciągnął ziąb zaiste jak na tę porę roku nietypowy, toteż Jaromirowi nie spieszno było opuszczać ciepłe miejsce przy palenisku. Uszykował sobie nawet kosz, do którego przed spaniem planował wsadzić gorące węgle i umieścić przed wejściem do swego szałasu, by w nocy buchało z niego przyjemne ciepło.

Na ogniu piekła się sarna, albo inny leśny zwierz, sprawnie opatrzony przez Helvgrima. Sam krasnolud siedział jak zwykle on, posępny kręcąc od czasu do czasu rożnem by kolacja zanadto się nie przypaliła. Przez pierwsze dni okazji do rozmowy nie było, bo albo Jaromir słabował na zdrowiu i od towarzystwa innego niż Klary się odganiał, albo Wolfgrimm majaczyć zaczynał co zupełnie pochłaniało uwagę brodacza. Teraz kozakowi było już znośnie, a piwowar spał w najlepsze, więc i okazja się nadarzała wyśmienita by o dalszej podróży porozmawiać.

- Helvie, gdzie teraz? - zaczął Gniewisz podnosząc nieco głos, by zwrócić na siebie uwagę. - Przeca obozować do następnej pełni nie będziemy, a dobrze byłoby na następny etap podróży dobrze się przygotować. Rzeknij też co więcej o skarbie i jego przeznaczeniu, skorośmy już się zgodzili na odpowiednie podziały.

Hlevgrim łypnął spode łba na Jaromira, zamruczał pod nosem coś w swym języku. Pogmerał palcem w nosie, to co wydobył obejrzał krytycznie. Dopiero wtedy odpowiedział. - Ruszamy na stare cmentarzysko, które zostało splądrowane przez maruderów wojny z Archaonem, którzy wcześniej stoczyli walkę z ożywieńcami. Na cmentarzysku znajduje się khazadzka krypta, która jest już zbezczeszczona. Wiem to, że rabusie nie splądrowali podziemnych krypt. Sam cmentarz jest stary, bardzo stary, głównym celem tej wyprawy jest odzyskać starożytne bronie i pancerze wykute przez mych przodków. Złoto i srebro to tylko przystawka. Zamyślam, coby od wiedźm kupić jak najwięcej leków, złotem się nie wyleczymy, a te ich maści mogą się przydać, poza tym drugiej takiej okazji może nie być.

- Hmm… Nie nawykłem do rabowania grobów, choćby i najzacniejszych. Co to za przodkowie? - Jaromir kaszlnął od dymu. - I jaki mamy gwarant, że tam wciąż nie obozują sługusy mrocznych potęg?

Helvgrim wyszczerzył zębiska w uśmiechu. - Gwarant? A jaki gwarant mamy, że elf nie oszaleje i nas nie pozarzyna śpiących, jaki gwarant mamy na to, że jutro wzejdzie słonko? Jeśli tyczy się zaś grobów, spoczywają tam moi przodkowie i mam pełne prawo odebrać to co do mnie należy. - Po chwili milczenia Helvgrim dodał. - Poza tym lepiej aby tak cenna broń trafiła w nasze ręce niźli chaosu.

- Nie moja to rzecz osądzać wasze zwyczaje. My naszych zmarłych palimy razem z rynsztunkiem i wszystkim co tamten miał przy sobie, a o czym przed śmiercią nie rozporządził, albo zwyczaj nie traktuje. Skoro honor nakazuje Ci grób przenieść w bezpieczniejsze miejsce, tedy niech tak będzie. Mnie honor nakazuje dotrzymać danego słowa, więc pierwej zmilczę niż potępię Twój uczynek. - kozak opadł na posłanie i zamknął na moment oczy zmożony nagłym bólem. - Gdzie to cmentarzysko leży?

Helvgrim bił się z myślami, bo wiedział, że Jaromir ma wiele w tym co mówi racji, jednak Helvgrim od lat był hieną cmentarną i dawno już zmienił zapatrywania w tej materii. Teraz siedział w milczeniu i rozmyślał słowa, które padły. Jednak chęć zdobycia reszty pasa, część pasująca do starożytnej runicznej klamry, to przeważyło. Świadomość Helvgrima, że w grobowcu może znajdować się coś więcej, podsycała chęć sięgnięcia po skarb. - Cmentarzysko powinno być nie dalej niż dwa dni drogi, choć szczerze powiedziawszy to nie mam pojęcia jak się wydostać z obozu wiedźm. Ale jak tylko stąd wyjdziemy odszukam wskazówki i dotrzemy niebawem na miejsce.

Gniewisz zasępił się wpatrując w ogień. Gęste krople tłuszczu spływały z pieczeni skwiercząc głośno gdy lizały je płomienie. Jakoś nie miał ochoty zwierzać się Helvgrimowi z tego co usłyszał w przepowiedni, z drugiej strony krasnolud sam mógł się domyślić, że jego rozmowy z wiedźmami nie były bezowocne.

- Znam wyjście z jaru. Zdradziły mi je. - rzekł w końcu ostrożnie dobierając słowa, po czym skinął głową w stronę namiotów zajmowanych przez czarownice. - Nie wiem czy mówiły prawdę, nie widzę jednak powodu by miały kłamać.

Helvgrim splunął siarczyście, z tobołka wydobył butlę khazadzkiego spirytusu. - Z wiedźmami gadałeś? Masz jaja, jaja i to ze stali. Napijmy się wiec. - Upił tęgi łyk, następnie podał butlę kozakowi. - I opowiadaj czegoś się od nich wywiedział. Skoro powiedziały gdzie jest wyjście to chyba nas nie zeżrą. Cały ten czas, nie ukrywam, siedziałem jak na szpilkach. Magikom nigdy nie ufałem.

- Mamy iść jarem w lewo, zawsze w lewo, potem będzie bukowy las i polana, a dalej znajdziemy już drogę. - wyrecytował kozak wciąż brzmiące mu w uszach słowa. Przyjął butelkę od Helvgrima, nalał nieco do kubka, ale ledwo umoczył uta zawartością. Czuł się zagubiony bardziej niż było to zanim poważył się prosić wiedźmy o pomoc, a alkohol z całą pewnością nie byłby najlepszym doradcą w rozwikływaniu zagadek. Siorbnął po raz drugi przekazując butlę właścicielowi.

- Poza tym wiele mówiły o czyhających zagrożeniach, o pędzącej za dnia strzale, oraz rycerzu wołającym “Adsumus”, którego zwą Pomurnikiem, o mrocznych wrotach, Narrenturmie i wędrowcu, który nadchodzi. Tajemnice… - Jaromir skrzywił się jakby pod złym spojrzeniem czegoś nieobecnego wpatrując w ogień.

Krasnolud swoim zwyczajem pokiwał głową i zamilkł rozmyślając nad nowinami.
- A co robimy z naszym ostrouchem? Ponoć jakiś chaotyczny artefakt przy sobie nosi, psi huj jeden.

- No tak, elf, zupełnie o nim zapomniałem. - Kislevita ocknął się i wyprostował pospiesznie. Odszukał wzrokiem stojącego w oddaleniu Elastira, który błąkał się osowiały i nieskory do towarzystwa. - Na pewno nie można sprawy puścić samopas, bo jeszcze wyjdzie z tego jakaś bieda. Z mrocznymi potęgami nie ma żartów, nie... Trzeba by wziąć go na spytki. Może czarownice coś poradzą?

- Może poradzą, a może nie. Uważam, że to sprawa nasza, a nie jakiś tam czarownic i sami powinniśmy decydować co z tym dalej zrobić. Jak opuścimy to miejsce trza nam będzie siąść i pogadać. I wszyscy ustalimy co robimy z tym fantem dalej. - Helvgrim pociągnął kolejny łyk.

- I co nowego wtedy nam przyjdzie do głowy? Bardziej skłonny będziesz uciąć mu łeb, albo zaciągnąć do klasztoru sigmarytów? - nic a nic nie podobały się te pomysły Gniewiszowi, ale trzeba było brać je pod uwagę. - Teraz siedzimy i gadamy, teraz ustalmy co zacz z Elastirem. Od sprawy aż cuchnie czarną magią, a w tej dziedzinie mam nikłe rozeznanie, więc lepiej wywiedzieć się czym może grozić dalsze przebywanie z przeklętym przedmiotem, albo jak temu zaradzić.

Helvgrim milczał jakiś czas, intensywnie marszczył czoło, aż w końcu przytaknął Jaromirowi. - To co w takim razie? Trza nam iść do wiedźm i się dowiedzieć co z elfem. Może on sam coś wie na temat. I rację masz Jaromirze, ja najchętniej bym utrupił chaośnika i było by po sprawie. Jednak twoje rozwiązanie może być lepsze, może jest jakiś sposób. Może Klausa poślemy? Kuma się i tak z wiedźmami. Swoją drogą to dziwne imię jak na babę, Klaus. - Khazad zaczął rechotać pod nosem.

- Klara. Dziewczyna zwie się Klara. - rzekł kozak z powagą, bądź co bądź winien był tej pannie życie. - I jak na babę całkiem jest zaradna. Cóż, mnie do ścinania głowy elfa nie śpieszno. Najlepiej zrobimy chyba, jak się rozmówimy we wspólnym gronie, miast za plecami kłaść czyjąś głowę pod topór.

-Umarłego byście zbudzili tym dywagowaniem panowie… - jak widać elfickie uszy łowcy były naprawdę czułe. Ton wyraźnie wskazywał, że młodzieniec nie jest w nastroju, ale chyba wszyscy byli świadomi że nie da się dłużej trzymać tego w tajemnicy. Jaromir najwidoczniej miał takie samo zdanie bo chwilę później Elastir mało nie ogłuchł.

Kozak nabrał powietrza w płuca i tak jak pozwalał mu na to jego obecny stan zakrzyknął na obozujących, by Ci zebrali się przy ogniu. Pieczeń miała już wyraźnie dosyć, co zaraz przyuważył Helvgrim i począł wielkim nożem obrzynać porcje parującego mięsa i składać na półmisku. Ostatni raz gdy razem coś radzili był chyba podczas postoju w karczmie, a i wtedy każdy próbował zachowywać wszystko dla siebie. Teraz nadszedł czas by zadać dręczące pytania.
 
Dziadek Zielarz jest offline  
Stary 24-04-2015, 14:20   #38
 
Eleishar's Avatar
 
Reputacja: 1 Eleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputacjęEleishar ma wspaniałą reputację
Kiedy już wszyscy się zebrali elf postanowił zabrać głos. Zrzucił górną część ubioru, odsłaniając srebrzystą kolczugę, wyraźnie elfickie arcydzieło sztuki płatnerskiej, którą też szybko zdjął odsłaniając tors i ramiona. O wprawie bojowej Elastira świadczył fakt iż jego ciało było praktycznie pozbawione blizn, pomijając tę która przebiegała przez oko, pozostałe można było policzyć na palcach. Podniósł prawą rękę, na której widniał obiekt całego tego ambarasu, wyglądało to jak metalowo-skórzana bransoleta, chyba zrobiona z obroży, ponieważ była zapinana na pasek. Musiał przezwyciężyć apatię, nie miał wielkiego wyboru.
-To pamiątka i można rzec… przypomnienie. Zdarłem ją zwierzoczłekowi który zostawił bliznę na mojej twarzy, oraz na duszy. - głos młodego łowcy na chwilę się załamał - Nie planowałem jej zakładać. Rzekłbym nawet że sama się założyła... - skrzywił się, jakby z bólu. Biorąc pod uwagę jak obroża znalazła się na jego ręku, zdecydowanie było to bolesne wspomnienie. - Żeby oszczędzić wam drastycznych szczegółów, powiem tylko że wpełzła mi na ramię i choćbym chciał, nie mogę jej zdjąć. - przerwał na chwilę by przemyśleć co powiedzieć dalej. - Do niedawna jedynym przejawem magii tego ustrojstwa było, że drżała gdy zwierzoludzie byli w pobliżu, zwłaszcza ten, którego ścigam. Wydarzenia podczas tamtego starcia, to coś nowego i niespodziewanego. Według wiedźm, w obroży siedzi demon. Pojęcia nie mam, czemu uaktywnił się akurat teraz. To chyba wszystko, ale jeśli macie pytania, to walcie.

- Demon. - KIslevita splunął w ogień z odrazą spoglądając na plątaninę skóry i metalu. - Mnie poza poświęceniem przez kapłana i oberźnięciem głowy nie uczono skutecznych metod na takie przypadłości, ale mówiłem już, że nie jestem w nastroju na takie praktyki. - tutaj zwrócił się ku wiedźmom. - Powiedzcie wy, którym bliżej do tych spraw - istnieje szansa dla elfa, a jeśli tak to co czynić trzeba?

Gniewisz dość miał na ten moment zabijania. Wojna niby się skończyła a trupów przybywało lawinowo, czy to pozbawionych ochrony uchodźców, możnych walczących o wpływy osłabionych sąsiadów, czy zwykłych podróżnych wdających się w utarczki z bandytami. Nie chciał by za jego zgodą Elastir dołączył do tego grona, jeśli była inna możliwość.

Ruda wiedźma, krzątająca się nieopodal, podeszła bliżej, ukroiła kawał mięsiwa i wpakowała go sobie w usta. Dopiero gdy przełknęła sporą porcję, otarła rękawem szaty tłuszcz z okolicy ust. - Jak już mówiłam, waszemu elfiemu kompanowi, trza udać się do jakiegoś kapłana. - Po chwili milczenia zwróciła się do elfa - skoroś zdarł tę obrożę z trupa poprzedniego właściciela to przyznam, nie mam pojęcia co ogranicza tego demona.
-Wcześniej sądziłam, że jest jakoś ograniczony tym, że poprzedni właściciel wciąż jest żywy, przez co nie może zyskać pełnej kontroli nad tobą. Mówiłeś, że wcześniej się tak nie zachowywał… Możliwe, że poznał się na nas i się wystraszył. - Ostatnie słowa wiedźma wypowiedziała z dumą. - I w sumie to poczwara ma rację, bo jestem w stanie go odesłać do jego planu, ale nie zrobię tego, bo nie chcę mieć na pieńku z całą zgrają demonów khorna. Dlatego ponawiam radę, udaj się elfie do kapłana, który zyska u swego boga za niszczenie demonów khorna. Ty pozbędziesz się kłopotu, a kapłan zyska nowe moce.
-Bo nadal żyje, wciąż ścigam tego skurwysyna. - przerwał jej elf - Zwrócić się do kapłana, świetny pomysł, przy okazji stracę głowę za zadawanie się z demonami… Myślisz że jakiś ludzki klecha uwierzy, że nie wplątałem się w to z własnej woli? - zapytał ironicznie łowca

Helvgrim słuchał i krzywił się jak by pił ocet. - Powiedz nam lepiej czarodziejko co może się złego przytrafić. Czy ta cholerna bransoleta może na nas też oddziaływać. I czy nie można jej rozpieprzyć toporem?

Wiedźma odpowiadając na pytania patrzyła się na Elastira - Co złego… Wszystko, demon może przyzwać sługi i sprowadzić ich na wasze głowy. Co do bransolety, to ona jest więzieniem dla demona, demon może oddziaływać jedynie na noszącego ją, a nie na was. Niszcząc więzienie uwolnisz demona, umiesz mości Helvgrimie walczyć z demonami?
Helvgrim jedynie pokręcił przecząco głową.

Wiedźma skupiła wzrok na elfie. - Jak to żyje? Zdjąłeś ten przedmiot z żywego? To wiele tłumaczy. Demon nie może cię kontrolować dopóki żyje prawowity właściciel. W takim razie w twoim interesie jest nie zabijać właściciela.
-Zerwałem dla ścisłości, w trakcie walki. I zabiję go, choćby mnie to miało kosztować życie... - nienawiść w głosie elfa była tak silna, że można było dostać ciarek.
- Głupiś elfie. Jeśli zabijesz, na co czeka demon, staniesz się jego marionetką i żadne eliksiry cię nie ocalą. Staniesz się jego własnością. Co do ludzkich kapłanów, nie wszyscy są tacy sami, wybierz mądrze to taki kapłan będzie ci wdzięczny, bo może wiele zyskać. Zresztą zrobisz jak chcesz. Ale tając to przed światem twój koniec jest bliski. W końcu ktoś zabije prawowitego właściciela tego przedmiotu, a wtenczas demon cię pochłonie. Wrócisz na stałe tam skąd wyrwała cię Selena. - Wiedźma mówiła głośno, a jej głos miał w sobie dziwną siłę i moc.
-Gdy on zginie, to już nie będzie miało znaczenia, nic o mnie nie wiesz… - tym razem ton Elastira był totalnie pusty
Wiedźma wzruszyła jedynie ramionami, przeniosła swój wzrok na khazadów. - Więc panowie pozostaje wam jedynie topór, a obrożę zanieść do kapłanów. Elf w rękach demona stanie się groźnym narzędziem. Choć pewnie na początek zajmie się wymordowaniem całej wioski elfiej z której pochodzi Elastir.
-Kpisz sobie?! Nikomu nie pozwolę zniszczyć mojego domu... - Przekonywał Elastir.
Wiedźma na moment przeniosła swój wzrok na Elastira. Uśmiechnęła się ironicznie, następnie zwróciła się do pozostałych - Już doradziłam co miałam doradzić. Wybór należy do was. A ty elfie, będziesz pacynką w ręku demona i uczynisz wiele zła, zaczynając od swego domu, bo dzięki morderstwie na swych bliskich demon ostatecznie nad tobą zapanuje. Dostrzegam w tobie nienawiść, to jest to czego demon potrzebuje, im bardziej nienawidzisz tym jesteś słabszy. Nie zdziwiłabym się gdybyś już dopuścił się złych czynów, one wzmacniają tylko tą istotę, a porażki takie jakiej doświadczył ostatnio go osłabiają. Jednak na twoim miejscu pozbyłabym się tego przedmiotu jak najszybciej inaczej staniesz się mrocznym elfem.
-Gdybym mógł, już dawno bym się go pozbył… Ale twoja znajomość elfów zostawia wiele do życzenia, druchii nie mają nic wspólnego z demonami. - Rzekł Elastir.
- Jak mało wiesz chłopcze. Druchii są bardzo powiązani z demonami, a zwłaszcza z khornem. Przekonasz się niebawem, jesteś na dobrej drodze. - Wiedźma patrzyła wprost w oczy elfa.
-Druchii są źli do szpiku kości, nie zaprzeczę, ale nie są opętani. I nie czczą Khorne’a, a Khaine’a, boga wojny z naszego panteonu. Ludzka ignorancja sprawia, że wszystko sprowadzacie pod jeden mianownik. - Elf kontrował wiedźmie słowa.
Oczy wiedźmy zapłonęły jasnym światłem gdy mówiła do elfa. - Nie jestem człowiekiem. Ani nie należę do żadnej śmiertelnej rasy. A ignorancji mi nie zarzucaj, bo trąci to hipokryzją. Jednak rację masz, że większość mrocznych elfów służy obecnie Khainowi. Jednak część z nich stała się tym kim się stała pod wpływem mocy khorna parszywca. I ostrzegam cię, dobieraj lepiej słowa, bo ci ktoś kiedyś może język obciąć.
-Jeśli jakiś człowiek będzie na tyle głupi by spróbować, cóż nie chciałbym być na jego miejscu. - elf celowo użył zwrotu człowiek, wiedźma mogła być irytująca, ale należało się z nią liczyć, a człowiekiem jak sama twierdzi nie jest. Ta mała sprzeczka nieco otrząsnęła go z odrętwienia ostatnich dni.
- Widzę, że mniemasz się mocarzem, tym czasem wiele ci do tego brakuje. I abyś zrozumiał powiem wprost, zapyskuj mi raz jeszcze, a sama ci wyrwę jęzor i każę go zjeść. Zrozumiano. - Wiedźma patrzyła wprost w oczy Elastira, a jej oczy płonęły dziwnym blaskiem. Elf dostrzegł jak stara wiedźma, Jagna czujnie stoi niedaleko.
-Nie zwykłem szanować tych, którzy traktują mnie jak dziecko, chyba że są moimi rodzicami. Jeśli chcesz bym zwracał się do Ciebie z szacunkiem, potraktuj z szacunkiem mnie. W bardziej gównianej sytuacji niż obecnie i tak już nie będę. - głos elfa był bezbarwny, pozbawiony kpin czy złośliwości, w sumie jakiejkolwiek emocji nie można było w nim wyczuć. Sytuacja najwidoczniej go przytłaczała.
Wiedźmie oczy przygasły, Elastir miał wrażenie, że kiedyś już widział takie płonące oczy, jednak nie mógł sobie przypomnieć gdzie i kiedy. - Ponownie się mylisz, elfie. To dopiero początek. Gdy demon zawładnie nad tobą wtedy będziesz w gównianej sytuacji. A ja nie domagam się szacunku, bo na to trzeba zapracować, jedynie ostrzegam byś uważniej dobierał słowa.
-Praktycznie rzecz ujmując jestem skazany na śmierć lub opętanie, może być bardziej gówniano? - elf zaczynał się denerwować - Szansa że znajdę kapłana, który pozbędzie się tego demona bez spalenia mnie na stosie, to jak jeden do nieskończoności, ignorancja ich zaślepia, a zaślepienie prowadzi do rozlewu krwi. Każdy związek z Chaosem karany jest śmiercią, nawet gdy jest się w coś wciągniętym wbrew własnej woli. Mógłbym co najwyżej uciąć sobie rękę, a bycie kaleką to dla elfa niemal to samo co śmierć. -
- Użalasz się nad sobą jak baba. Ale powiem ci coś. Jak się będziesz czuł mordując swych bliskich, torturując ich dniami, wyrywając z nich życie kawałek po kawałku. Nie powstrzymasz tego, będziesz się temu przyglądał, a twoje cierpienie będzie syciło głód demona. Jeśli zaś chodzi o kapłanów. Czy ja mówiłam byś udał się do fanatyków? Rzekłam byś udał się do wrogiego kultu, a do jakiego sam się domyśl. - Wiedźma odkroiła kolejny kawał mięsa i jak poprzednio cały kawał łapczywie wpakowała do ust.
-Mam szukać pomocy u kultystów Chaosu? - głos elfa przebrzmiał niedowierzaniem
Ruda wiedźma mówiła z pełnymi ustami - jak kcess to potlafiss.
- Jeżeli chodzi o kapłanów - przerwała coraz bardziej rozgorączkowaną dyskusję Klara, gdy tylko skończyła nakładać maść na odleżyny Wolfgrimmowi. - To wystarczy znaleźć takiego… zaprzyjaźnionego

Kozak wyglądał na zdumionego rewelacjami. Prawdę mówiąc nie oczekiwał wiele ponad surową sprawiedliwość kapłanów, którzy najpewniej oddali by Elastira oczyszczającym płomieniom. ale pomysł by szukać pomocy pośród wyznawców mrocznych kultów? Szaleństwo! Jaromir nazbyt dobrze znał kusicielską potęgę czarnoksięskich przedmiotów, widział na własne oczy zagładę miasteczka, które związało swój los z przewrotnym artefaktem, nie przypuszczał jednak że elf sam ściągnął na siebie klątwę pchany zemstą.

- Nie przyłożę ręki do konszachtów z plugawymi mocami. - na potwierdzenie swych słów Gniewisz założył ramiona na pierś i splunął na ziemię. - Moje zdanie jest takie - udaj się do świątyni, a jeśli kapłani nie poratują, zostaje odjąć rękę. Lepsze to niż wysłać duszę na wieczne męki. Jeśliś jednak postradał zmysły Elastirze i zechcesz iść z mrocznym artefaktem do gniazda żmij, wiedz że nie będę się temu bezczynnie przyglądał. Decyduj sam, ja idę odpocząć. - Jaromir jeszcze przez chwilę popatrywał na elfa i obrzydłą obrożę nim oddalił się by pobyć chwilę w samotności.

Wyglądało na to, że rozmowa jest skończona. Elf ubrał się z powrotem, a widząc chciwe błyski w oczach krasnoludów trochę żałował, że nie zdjął kolczugi gdzieś na uboczu obozowiska, ale czasu już nie cofnie...
 
Eleishar jest offline  
Stary 28-04-2015, 10:31   #39
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
17 Wellentag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, obozowisko wiedźm


Po tygodniu spędzonym w obozowisku wiedźm, avanturnicy byli gotowi do drogi. Maść podarowana Klarze przez Selenę przyśpieszyła process leczenia rannych. Tak więc podarowane magiczne eliksiry na sam koniec pobytu przez Rudą wiedźmę trafiły do torby lekarskiej Klary. Selena na odchodne powiedziała Klarze, że te eliksiry są wielokrotnie silniejsze od maści, którą wcześniej dostała. Złoto zmieniło właścicieli, a drużyna wzbogaciła się o kolejną porcję maści leczniczych. Elf także zakupił eliksiry wzmacniające jego silną wolę. Wiedźmy serdecznie pożegnały drużynę, życzyły pomyślnej drogi, oraz przypomniały, że aby stąd wyjść muszą przejść przez jary, i co by się nie działo, zawsze ale to zawsze skręcac w lewo.

Wyruszyli nad ranem, a już w południe dotarli szczęśliwie na polanę, tam Helvgrim dość szybko zorientował się w położeniu. Po krótkiej przerwie ruszyli w stronę starego cmentarzyska i ukrytego tam skarbu. Wolfgrimm maszerował bez trudu podpierając się kawałkiem kija, robił to bardziej ‘tak na wszelki wypadek’, niż z konieczności.

Gdy już opuścili obozowisko wiedźm, do Elastira przemówił demon. Mówił w mrocznej mowie, a jego słowa przypominały dźwięk trącej stali o stal.
– Przyjacielu. Chyba nie gniewasz się za ten drobiazg, za pokazanie ci mojego domu. Wiedźmy kłamały. Nie chcę cię kontrolować, a jedynie wydostać się z więzienia. Nasze losy są związane, więc będę nad tobą czuwał. Nic się nie martw, nie dam cię skrzywdzić.
I jak demon powiedział tak robił, ostrzegał Elastira przed czającymi się wilkami, przed czekającymi w zasadzce orkami, których drużyna z łatwością pokonała. Ostrzegł, gdy elf spał, przed nadchodzącymi zwierzoludźmi, podchodzącymi pod obozowisko. I kto wie co by się stało gdyby nie to ostrzeżenie.

Natomiast Helvgrim pewnie prowadził do celu. Z pomocą elfa drużyna omijała niebezpieczeństwa i w porę reagowała na zagrożenia.
Klara i Jaromir maszerowali na końcu pochodu. Kobieta maszerowała dzielnie, choć torba z lekami ciążyła, ta jednak nie spowalniała tempa. Oboje milczeli, mieli wiele na głowie. Klara rozpamiętywała wiedzę, którą przekazała jej Selena, stara wiedźma o młodym wyglądzie. Jaromir zaś rozmyślał nad dziwną przepowiednią.

Koniec sceny 1


19 Marktag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, stare cmentarzysko


Po dwóch dniach wędrówki, wieczorem dnia 19 Jahrdrung oczom drużyny okazało się stare cmentarzysko. Cmentarz był ulokowany na wzniesieniach, przez co awanturnicy nie byli w stanie objąć całości. Dodatkowo opary mgły przykrywały nagrobki oraz ograniczały widocznosc. Na oddalonym pagórku, pomiędzy drzewami dostrzegli bramę Morra, jednak byli zbyt daleko aby dostrzec więcej szczegółów. Po lewej stronie, w kierunku zachodnim mieściło się kilka khazadzkich budowli. Wiele z nich była zniszczona, lecz wyróżniała się jedna, największa z nich. Jak okiem sięgnąć wszystkie groby były zdewastowane. Nagrobki były poprzekrzywiane, popękane oraz porośnięte mchem. Stare drzewa wyciagały swe gałęzie niczym szponiaste łapy. Nie było tu ptaków, ani innych zwierząt. Koń Elastira boczył się, nerwowo chrapał i potrząsał łbem. Dostrzegli tu także ślady walki. Tu na tym cmentarzysku stoczono bój. Ziemia wciąż pozostała zryta końskimi kopytami i śmierdziała krwią.
– Miej się na baczności, przyjacielu. – Zabrzmiały w głowie Elastira słowa mrocznej mowy.

Helvgrim tym czasem wskazał na kryptę khazadzką. – Tam jest nasz skarb. Jednak proponowałbym rozbić gdzieś obozowisko, a nad ranem zrobić zwiad po nekropoli, a dopier po wejść do krypty. –
Nieopodal cmentarzyska grupa minęła niewielką polanę, która idealnie nadawała się by spędzić na niej nocleg.

Jeszcze przed zachodem słońca jęzory ognia smagały kawałki mięsiwa pieczone na kijach. Niewielki czajnik bryzgał wrzącą wodą i buchał kłębami pary. Gdy wszyscy wygodnie usadowili się wkoło ogniska ciesząc się wypoczynkiem i gorącą strawą. Przed brzaskiem Helvgrim zebrał wszystkich, a zanim słońce wstało grupa maszerowała w kierunku cmentarzyska. Idąc w stronę niepozornej krypty mijali zniszczone groby, tu i ówdzie były wielkie kopce ziemi, ślady wygrzebania się trupów. W powietrzu unosił się nieprzyjemny zapach trupów i krwi.


Gdy grupa dotarła pod kryptę wejście było już otwarte. Komuś bardzo zależalo by się tam dostać. Cała krypta była zbudowana z kamiennych bloków, a kunszt obróbki kamienia oraz sposób obróbki wskazywał na khazadzkich rzemieślników. Gdy weszliście do środka, okazało się, że ta krypta jest kompletnie splądrowana, świadczyły o tym poniszczone gliniane naczynia, opróżnione szkatuły, uszkodzona figura Gazula. Jednak Helvgrim nic sobie z tego nie robił, kręcił się przez jakiś czas po pomieszczeniu szukając czegoś. W końcu radosnym krzykiem oznajmił, że znalazł to czego szukał. Aktywując mechanism, Helvgrim odsłonił strome zejście w dół. Następnie zaproponował by się przygotować i ruszać jak najszybciej. Khazad wymienił co będzie niezbędne, zapas wody, pochodnie, liny i worki na łupy. Helvgrim zaproponował także aby wystawić wart, on sam zobligował się do odszukania i unieszkodliwienia pułapek.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline  
Stary 09-05-2015, 02:00   #40
 
Noraku's Avatar
 
Reputacja: 1 Noraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputacjęNoraku ma wspaniałą reputację
17 Wellentag

Gdy nadszedł dzień pożegnania, Klara utraciła luz i humor towarzyszący jej przez kilka ostatnich dni. Znowu schowała włosy pod wełnianą czapkę, sylwetkę skryła w szerokim wamsie oraz grubej odzieży a na twarz nałożyła dawno nie używana charakteryzację. Powróciła do roli Klausa, młodego adepta sztuki medycznej i zielarza. Uznała, że tak będzie lepiej dla niej i dla grupy gdy w czasie podróży nadal będzie podawać się za mężczyznę, co wyraźnie wyjaśniła wszystkim, żeby nie popełnili głupiego błędu, jakie jej zdarzały się jeszcze na początku studiów. Nie mogła jednak wyruszyć bez pożegnania się z Seleną.

***

- Hm wyglądasz tak apetycznie, że aż chciało by się ciebie schrupać – przywitała ją mrugając okiem, po czym dodała, widząc zakłopotanie malujące się na twarzy jej młodszej konfraterki – To był oczywiście żart. Plotki o... kanibalizmie wiedźm są mocno przesadzone, o co dba Jagna. Nie masz się czego obawiać.
- Tak, oczywiście… plotka… - zarumieniła się jak podlotek na wspomnienie myśli, które przed chwilą zagościły jej w głowie. Selena chyba domyślała się czego mogły dotyczyć bo uśmiechała się co najmniej… wieloznacznie.
- Cóż, więc nadszedł czas rozstania – odezwała się po chwili Selena, przerywając niezręczną ciszę.
- Niestety. Musimy ruszać w drogę. Krasnoludom bardzo zależy na tym skarbie, a ja jestem im coś winna. Nie mogę jednak odejść bez słowa. Chciałam ci podziękować za ten czas, rady, historię i wszystko. Naprawdę wiele mnie nauczyłaś.
- Ty mnie również. Nastały potworne czasy. Nigdzie nie można czuć się bezpiecznym. Obiecaj mi, że będziesz na siebie uważać.
Obie kobiety przytuliły się czule, po przyjacielsku. Znowu zapadła cisza, ale tym razem to Klara ją przerwała szepcząc:
- Tylko jeżeli ty obiecasz mi to samo. Mam nadzieje, że się jeszcze spotkamy. W lepszych czasach.
Dziewczyna nie widziała poważnej miny, jaką przybrało oblicze Seleny. Wiedźma bowiem wiedziała już jakie ścieżki zaplanowało dla nich obu przeznaczenie.

***

Torba lekarska ciążyła jej jeszcze bardziej niż przed wkroczeniem na bagniska ale zawartość cieszyła znacznie bardziej. Nie mogła się doczekać gdy w końcu opuszczą labirynt parowów, a ona będzie mogła wykorzystać nowo nabytą wiedzę. Ku jej nieszczęściu,( albo i szczęściu zależnie jak na to spojrzeć. Medyczka łapała się bowiem na tym, że brakuje jej szans by się wykazać, a zapaski magicznie wzmocnionych medykamentów ciągle spoczywały na dnie torby zalakowane.) w ciągu najbliższych dni nie przydarzyło się nic niebezpiecznego. Stosunek jej towarzyszy pozostawał niezmienny. Najwyraźniej fakt, że była kobietą nie przeszkadzał im tak bardzo jak można by się spodziewać. Podczas podróży zacieśniła znajomość zwłaszcza z Jaromirem, jakby chcąc wynagrodzić mu chłodną rezerwę z jaką go na początku traktowała. Z krasnoludami żartowała wieczorami przy zmianach opatrunków tylko potwierdzając stereotypy o ich ciętym języku i poczuciu humoru. Okazało się też, że jej harmonogram dbania o pacjenta nie pasuje do szybkości z jaką magiczne maści leczyły rany, spajały tkanki i tamowały krwotoki. Wkrótce po walce została kolejna blizna, pamiątka do pokazywania w karczmach dla wywarcia wrażenia na słuchających opowieści. Jedynie elf stronił od ich towarzystwa. Chociaż to głównie dzięki niemu omijali większe zagrożenia, to nie można było ukryć niechęci grupy do wyraźnie nadprzyrodzonych przeczuć Elastira. Podróż mijała wiec spokojnie i nieprzerwanie. Przynajmniej do momentu gdy dotarli na cmentarz, cel ich wędrówki.

19 Marktag
Cmentarzysko było położone na pagórku na odludziu i było bardzo stare. Najwyraźniej nie było nikogo kto by o nie zadbał. Nagrobku były zazieleniałe od mchu i innych porostów, zniszczone przez pogodę lub po prostu rozkopane przez zwierzęta lub hieny cmentarne. Ponure wrażenie potęgowała dodatkowo wszędobylska wilgoć, mgła oraz wielkość tego cholerstwa, uniemożliwiająca objęcie go wzrokiem. Dziewczyna objęła się ramionami. Robiło się coraz zimniej. Z ust buchała para, ale Helvgrim pewnie prowadził ich pomiędzy plątaniną kamiennych płyt. Jeszcze zanim krasnolud wskazał im dokładnie, o którą z kilkunastu krypt w zasięgu wzroku chodziło, dziewczyna zauważyła budynek stworzony z tak wyraźnym kunsztem, że mógł być wyłącznie khazadzki. Na uczelni poznała podstawowe wielki style architektoniczne, chociaż nigdy się tym tak naprawdę nie interesowała. Krasnoludzkie budowle miały jednak w sobie tyle toporności i piękna, że trzeba by nielichego artysty by chociaż próbować podrobić ich dzieła.
Noc minęła spokojnie, blisko ogniska. Jak co wieczór zjedli przydzielone racje, zaparzyli zioła i wystawili warty. Długo jednak nasłuchiwała nocnej ciszy zanim sen ją zmorzył. Nigdy nie spodziewała się, że może być ona na tyle złowieszcza.

Nad ranem rozpoczęli oględziny krypty. Dziewczyna zostawiła to fachowcom, samemu nasłuchując ich dyskusji oraz obserwując przygotowania do zagłębienia się w jej kazamaty. Nie mogła się jednak powstrzymać od wielu pytań, które cisnęły się jej na usta. Co robić, czego szukać jak się zachowywać. W końcu nigdy nie rabowała… nie to złe słowo. Nigdy nie poszukiwała skarbów, a i myśl o ciasnych korytarzach przyprawiała ją o zasępienie. Kiedyś wyruszyła z kilkoma żakami na cmentarz niedaleko dormitoriów. Kilku ze starszych studentów przekonywało, że po znalezieniu odpowiednich ziół i kostki z dłoni martwego, będą w stanie przywołać zmarłego by udzielił im rad. Chociaż oficjalnie jakakolwiek forma nekromancji była zakazana, ci przekonywali, że robią to jedynie dla dobra nauki. Nie chcąc uchodzić za tchórza i konfidenta musiała, chcąc nie chcąc, udać się na miejsce razem z nimi. Od początku nie dawała wiary słowom starszych żaków, a dodatkowo wiele nasłuchała się o potwornościach grasujących nocami na cmentarzach, czekających tylko na nierozważnego podróżnego. Mówiło się o bezlitosnych hienach, grabieżcach kosztowności z krypt zamożnych mieszkańców miasta, starym gadatliwym ghoulu objadającym kości świeżo pochowanych czy kultystach odprawiających zakazane rytuały. Gdzieś słyszała nawet o wampierzu oczekującym na odpowiedni czas by znowu rozpocząć krwawe łowy. Nie podzielała tej samej wiary co pozostali w ochronne działanie soli, starych klasycznych formułek czy „poświęconych świec”. Wszystko skończyło się, tak jak można było się spodziewać. Paniczną ucieczką przed zgrzybiałym grabarzem oraz jego łopatom, którą najchętniej wbił by rozum do głów „młodych panocków”.
Helvgrim wyraźnie nie był zadowolony z potoku pytań sypiących się na jego głowę, więc Klara postanowiła zająć się czymś innym. Cmentarze często są bogatymi źródłami nietypowych roślin i ziół takich jak melisa, skrzyp czy korzeń mandragory o mitycznych wręcz właściwościach. Nie chciała jednak sama buszować pomiędzy nagrobkami, przyłączyła się wiec do Jaromira zabijającego czas zwiedzając okolicę.

Ponura atmosfera nekropolii nic a nic się kozakowi nie podobała, do tego elfi łowca oddalił się w mgłę niemal znikając im z pola widzenia. Gniewiszowi przemknęło przez myśl, że pewnie miał na celu odprawić jakieś ponure sprawki ze swoją plugawą ozdobą, ale porzucił te myśli. Ostatnie co należało teraz robić to rzucać na siebie podejrzenia. Przyjedzie czas na kapłanów i ich modły, na ten moment wyczucie niebezpieczeństwa przejawiane przez Elastira okazało się być nader użyteczne. Zbyt użyteczne…

Posąg górujący nad Kislevitą i młodą medyczką opływał oparami mgły niewzruszony. Jaromir wpatrywał się podejrzliwie kamienne oblicze, jednak im dłużej mu się przyglądał tym więcej miał przekonania, że figura odwzajemnia spojrzenie. Albo to mistrzowska robota rzeźbiarza, albo mieli do czynienia z czymś wyjątkowo w swej naturze rozmyślnym, o ile nie perfidnym.



- Nie podoba mi się tutaj. - wygłosił dla porządku rzeczy Kozak. - Uwiń się szybko z tymi chwastami i czem prędzej wracajmy. Cały czas mam wrażenie, że koleżka się na nas gapi. - mruknął wąsacz wskazując ruchem głowy na posąg, po czym uchwycił jeden ze zbożnych medalików i ucałował tak na wszelki wypadek.
- Nie tylko tobie - odparła Klara prostując się. Znalazła to czego potrzebowała, ale bez odpowiedniego oprzyrządowania, ogniska albo chociaż lepszej pogody nie bylo co nawet próbować zrywać ziół. Grunt był zbyt mokry przez co rośliny nie nadawały się do użytku przed wysuszeniem. Schowała głowę w ramiona i otuliła się rękoma. Przez jej plecy przeszedł dreszcz. Nigdy nie lubiła cmentarzy. - Zróbmy szybko co mamy zrobić i wynośmy się stąd, bo aż mnie ciarki biorą.

Gdy Jaromir ponownie spojrzał na posąg, wyraźnie to dostrzegł, statuła odsłoniła zębiska. Zmienił się także wyraz twarzy, ze spokojnego w agresywny. Wszytkie powstale zmarszczki mimiczne przypominały wściekłego psa. Ręce wyciągnął w kierunku kozaka tak jak by chciał go złapać.



Kislevita naraz odskoczył do tyłu ze zduszonym okrzykiem, potknął się o zamaskowaną w listowiu płytę nagrobną i nieomal się przewrócił. Odzyskawszy równowagę wysunął przed siebie topór oddzielając nim od siebie kamiennego stwora.

- Co to za czary?! - wykrzyknął mierząc w posąg.

Klara również podskoczyła reagując na okrzyk kozaka. Spojrzała za jego wzrokiem i poczuła suchość w ustach. Piękna rzeźba godna dłuta największych mistrzów zmieniła się z pięknego anioła w poczwarnego demona. Kiedy to się mogło stać? Niczego nie usłyszeli, nie dostrzegli kątem oka żadnego ruchu. Po prostu puf i z ładnego posągu mamy wyciągającego w stronę kozaka łapy potwora. Niby nadal nieruchomego ale nie można było tego zakładać za pewnik. Dziewczyna stanęła nieruchomo sprawdzając czy przypadkiem kamień znowu się nie poruszy po czym zrejterowała za kozaka, klucząc pomiędzy grobami.

Posąg pozostał tam gdzie był, niewzruszony, z drapieżnie wyciągniętymi szponami i paskudnie wyszczerzoną gębą. Niedźwiedź stał jak wryty, wodząc niepewnie ostrzem po obrysie figury. Anioł nie poruszył się już więcej, zastygły w swej złowieszczej pozie.

- Idziemy, już. - mężczyzna wycofał się powoli, wciąż podejrzliwie mierząc kamiennego niby-stwora, w każdym momencie spodziewając się ataku.
Elf dość szybko znalazł się w pobliżu, zobaczywszy posąg wcale nie zdziwiło go że kozak krzyknął.
-Zachowajmy ostrożność, nie jesteśmy na tym cmentarzu sami, a twój krzyk mógł ściągnąć na nas uwagę. - rzekł do Kislevity, mając w pamięci dziwną istotę sprzed paru chwil. Sądząc po głosie na pewno nie był to człowiek, chyba że mutant...
 
__________________
you will never walk alone

Ostatnio edytowane przez Noraku : 18-05-2015 o 01:00.
Noraku jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 06:23.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172