Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 30-03-2015, 12:35   #43
psionik
 
psionik's Avatar
 
Reputacja: 1 psionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputacjępsionik ma wspaniałą reputację
Nie można było powiedzieć że Vraar nie brał udziału w naradzie - był, słuchał i kiwał głową jeżeli coś wydało mu się mądre, jednak sam będąc człowiekiem czynu planowanie pozostawiał innym. Od czasu do czasu rzucał tylko spojrzenia na białowłosą zastanawiając się, co ona tu jeszcze robi. Nie doszedł do żadnych wniosków, zatem zabrał się za przygotowania pomagając wzmacniać palisadę i kopiąc rów na oliwę.
Poczekał aż nikogo z “nowych” nie było w pobliżu i podszedł do Isherwooda.
- Isherwood, części z nich warto zaufać, ale niektórzy będą cenili swoją skórę bardziej niż życie ludzi. Sam widziałeś kto, kiedy i w jakim stanie wrócił. Nie będę mówił ci nic więcej boś nie głupi. Umiejętności im nie brak, ale nie licz że jak będzie na prawdę gorąco to tu zostaną. - barbarzyńca klepnął przywódcę osady w ramię i wrócił do pracy.

Awiluma słuchała jednym uchem, w wyobraźni starała się stworzyć sobie plan osady i rozmieścić wszystkie siły o których mówili… i nie podobało jej się to. Było za mało ludzi, za mało magów. Nie miała też wątpliwości, że to rój będzie największym problemem. To przez niego nie miała czasu na przygotowania a bez przygotowania była nieskuteczna.
”Gdzie na dziewięć piekieł jest ten przeklęty Algow kiedy go potrzeba?” Klęła w duchu na kapłana. Jego boska moc zapewne bez trudu unicestwiłaby mroczne energie animujące rój. No ale świat od kiedy pamiętała był głuchy na jej prośby więc niby dlaczego miałby spełnić akurat tą i przywieźć tego nieodpowiedzialnego kaznodzieję w chwili kiedy napradę był potrzebny?
- Isherwoodzie, mógłbyś wyznaczyć kilka osób do przekazywania wiadomości? Wątpię byśmy mogli działać skutecznie bez tego. - Co jeszcze mogła doradzić? Jeśli chcą bronić całej długości palisady nie było innego wyjścia. - Meriel jeśli nie masz nic przeciwko chciałabym abyś została ze mną w centrum wioski, stąd najszybciej dotrzemy do miejsca skąd nadleci rój. Wybaczcie panowie ale wasza broń nie na wiele się zda przeciwko temu przeciwnikowi. Dla was zostaną inne cele.
W odpowiedzi zaklinaczka jedynie skinęła głową zgadzając się.

Meriel nieszczególnie intensywnie pomagała w przygotowaniach do obrony. Zresztą, prawdę powiedziawszy nieszczególnie wiele było jej zdaniem do przygotowania. Zatem noszenie ciężarów zostawiła rosłym, ociekającym potem i testosteronem górnokom, sama zaś zajęła się przygotowaniem siebie i swojego ekwipunku.

- Widać mamy nawet nie zgorszy plan. Razem damy radę obronić wioskę! – Karnax uśmiechnął się - Możemy chyba brać się za przygotowania... – Czarodziej urwał, zamyślił się na krótką chwilę - Może by jeszcze wysłać jakiś zwiadowców, kogoś z naszej grupy kto chociaż w przybliżeniu określi skąd nieumarli nadejdą. Byśmy mogli w odpowiednim miejscu przygotować pole ogniowe. – Karnax wyciągnął i położył na stole trzy flakoniki z ogniem alchemicznym i plączonożny worek - myślę że można to rozdzielić między ludzi. Nie za wiele tego ale jest szansa że się przyda. To ja udam się teraz do Hadriena, podpytam co potrafi a ostatecznie proponowałbym umieścić go jako wsparcie dla czarodziejek. Oczywiście jak Panie nie macie nic przeciwko. Samemu zaś ulokuję się przy którejś z bram, nie pozostało mi wiele czarów ale myślę że na coś się jeszcze przydam– zakończył i jeśli nikt nie miał do niego żadnych pytań ruszył do domu wioskowego maga.

“Obronimy wioskę” Tak oczywiście na niczym innym Awilumie nie zależało… może prócz wiedzy, własnego bezpieczeństwa, odrobiny bogactwa i czasami jakiejś rozrywki. No ale takimi kartami przyszło grać i nie można się już wycofać. Choć może?
“Opuśćcie wyspę.” Mówił głos. Dlaczego nie chce konfrontacji? Dlaczego po prostu nie wybije wszystkich? Najprostszym zapewne jest niemoc, ale czy napewno? Może są jeszcze inne powody?
- Ktoś jeszcze z obecnych chciałby się poświęcić w obronie wioski czy zostali już Ci którym droga jest własna skóra? - Zapytała prosto z mostu. W tych okolicznościach wolała postawić na egoistów, którzy będą walczyć do końca w obronie własnego życia i nie zawahają się poświęcić słabszych. Tylko tacy zdaniem psioniczki mogli skutecznie obronić się przed władcą nieumarłych z wyspy.
- Mogę poświęcać przeciwników w dowolnej ilości - skrzywił się Jagan na bardzo otwarte pytanie. Ale w sumie czego innego mógł się spodziewać od tego indywiduum?
- To wspaniale… poświęcaj więc. - Odrzekła kwaśno kończąc temat.

- Może od razu weźmiesz dupę w troki i znikniesz, zanim mieszkańcy będą oczekiwali czegoś od ciebie? Bo jak to zrobisz ponownie w czasie bitwy to ktoś jeszcze może liczyć na twoją pomoc i się śmiertelnie zawiedzie. Myślałem że skoro tu przybyłaś z wyprawą ratunkową to jesteś podobna do Hathran, ale widzę że bliżej ci do Czerwonych Czarnoksiężników. - barbarzyńca niemal splunął Awilumie pod nogi.
- Komplementami wiele nie wskórasz jeśli to jedyne co masz do zaoferowania. - Zaśmiała się rozbawiona słowami mikrusa. - Przypomnij mi proszę dlaczego trafiłeś na wyspę. Jakoś mi to umknęło. - Słodki głos kontrastował z wrednym uśmieszkiem na jej wargach. ”Wyprawa ratunkowa. A to dobre, naprawdę wydaje im się, że kogokolwiek w mieście obchodził ich los?”
- Jak trafiłem na wyspę? Polowałem na czarownika i go upolowałem, tylko miejsce na świętowanie wybrałem parszywie. Jeśli zaś moje słowa są dla ciebie komplementem, to tylko potwierdziłaś mój osąd. - widać było że sarkazm psioniczki spłynął po barbarzyńcy niczym woda po kaczce. Była też oczywiście możliwość że po prostu go nie pojął…
- Szczęście w nieszczęściu jak mówi powiedzenie. - Skomentowała i nie drążyła tematu. Barbarzyńca mógł być jak się okazuje zaskakująco przydatny. Czy to przez swe umiejętności czy szczęście.

Obrona wioski

Zmrok nadszedł dość szybko, zdecydowanie za szybko jeżeli spytać kogokolwiek z mieszkańców kompanii wydobywczej. Niedługo zajęło rozświetlenie okolicy pochodniami i niewielkimi ogniskami rozmieszczonymi na obu placach. Nie dawało to co prawda komfortowych warunków wizualnych, ale lepsze to niż nic. Płomienna łuna sięgała niecałe dwadzieścia metrów co oznaczało, że rzucała blask na kilka najbliższych orkowych ciał, pozostawiając spory pas mroku do pierwszych drzew. Isherwood przez całe przygotowania okazywał ducha lidera lokalnych rozdzielając ich do różnych czynności. Słowa Awilumy były jednak bardzo trafione - było ich wszystkich zwyczajnie za mało do obrony całej, długiej palisady.

Ostatecznie Isherwood rozkazał rozlać oliwę przed wejściami do obu bram pokrywając przedpole łatwopalną cieczą. Karnax i Jagan rozdzielili się stając na bramach, Vade czekał niedaleko przywoływacza wraz ze swoim oddziałem szybkiego reagowania (na który składał się on sam, jeden sprawiający wrażenie znającego się na rzeczy mężczyzna oraz ośmiu innych mieszkańców, którzy już nie wyglądali tak pewnie). Czarodziejki w asyście Vraara zostały na centralnym placu szykując się do biegu w dowolne miejsce wioski.

Północny mur obsadził uczeń lokalnego magika, Hadriena, wraz z trzema kusznikami. Owi kusznicy składali się głównie z dwudziestolatków (w tym jednej kobiety), więc śmiało można było założyć praktykanta jako główną siłę ogniową. Południe trzymał lokalny zielarz, akolita leśnych bóstw wraz z kolejnymi trzema kusznikami. Na obu murach płonęły koksowniki do podpalania bełtów i strzał.

Wschodnia i zachodnia brama były obsadzone najmocniej. Na pierwszej stacjonował Isherwood, jeden z ludzi wcześniej go chroniących oraz dwóch łuczników. Druga chroniona była przez dwóch zahartowanych (sądząc po wyglądzie) wojaków z łukami, Hadriena oraz jeszcze dwóch mniej pewnych siebie łuczników. Dwójka ludzi oddelegowana została do przekazywania wieści, zaś trójka starców, kobiety i dzieci zostały w kamiennej strażnicy jako pomoc medyczna i wszystko, co nie dawało rady walczyć mieczem.

Szelest liści, odgłos łamanych gałęzi i ogólne poruszenie zaalarmowało wszystkich. Zielonkawa łuna płonąca między drzewami i bzyczenie owadów zasygnalizowało nadejście nieumarłych. Pierwsze ukazały się kroczące z północy i południa zwierzęta-zombie, głównie dziki i drapieżne koty. Nawet w półmroku dało się dostrzec, że część z nich ciągle nosi ślady ognistych kul ciskanych przez Meriel i Awilumę. Gdzieś dookoła dało się słyszeć nieumarłe insekty, jednak mrok i odległość sprawiały, że w chwili obecnej nie dało się stwierdzić gdzie jest ich największa koncentracja. Nadciągający z północy i południa nieumarli zbliżyli się do murów na około sześć metrów, stawiając stacjonujących tam ludzi w pełnej gotowości.

Prawdziwe zagrożenie nadciągało jednak ze wschodu i zachodu, gdyż to stamtąd wyłoniły się w obstawie złowieszczy niedźwiedź i tygrys. Widząc go Isherwood zaczął wydzierać się by najpierw celować w największe cele, to samo zrobił stacjonujący po drugiej stronie wioski Hadrien. Część nieumarłych zwróciła uwagę na biegnącego do bram Algowa wraz z trójką ludzi niebezpiecznie się do niego zbliżając. Reszta zombie kroczyła do bram, dalej mając jakieś dziewięć metrów do pokonania.

Spokój odnalazła Awiluma w pradawnych (przynajmniej jak dla jej obecnych towarzyszy) naukach swych mistrzów. Powtarzające się ćwiczenia wyrównały jej oddech i rytm serca. Skupiła swój umysł i przypomniała ze szczegółami plan wioski wraz z najbliższą okolicą.
”Rzeka!”
Tak rzeka będzie w razie potrzeby najlepszą metodą ucieczki, nawet nieumarłe owady nie są zbyt dobrymi pływakami. Słowa przyszły same, nie musiała się wysilać, jak zresztą było zawsze gdy osiągała ten stan umysłu. Moc napływała powoli, Awiluma nie śpieszyła się, splatała zaklęcie z pietyzmem na który zasługiwała jej Sztuka. Stało się częścią technik kojących nerwy.
Poczuła jak wraz z ostatnim słowem jej ciało przepełnia energia, zimna i orzeźwiająca. Poczuła zapach świeżej wody, coś czego zwykle człowiek nie potrafił rozpoznać. Świat na moment zakryła błękitna mgiełka. Objawy jednak szybko ustąpiły, pozostało tylko częściowe zjednoczenie z żywiołem.
Teraz kiedy zapewniła sobie drogę ucieczki zaczęła myśleć o tym jak poradzić sobie z przeciwnikiem. Bez wątpienia jedynie jej moc i magia Meriel mogły zadziałać na rój. Jednak co z potężniejszymi przeciwnikami? Czy warto było od razu użyć pełnej mocy? Będzie musiała zmierzyć się z tym problemem gdy przyjdzie czas. Teraz pozostawało tylko czekanie na sygnał.

Z każdą chwilą napięcie rosło. W duchu panna Loreweaver cieszyła się, że oprócz Awilumy towarzyszy jej jeszcze barbarzyńca. Nie można powiedzieć, że nie lubiła białogłowej. Może początkowo nieco denerwował ją jej egocentryzm, ale pałała do niej czymś na kształt sympatii. Nie zmieniało to jednak faktu, że po akcji w lesie, nie ufała jej ani odrobinę. Postawa Vraara natomiast dawał solidne podstawy, by sądzić, że nie ulotni się jak kamfora, gdy tylko zrobi się naprawdę gorąco. Tak więc jego obecność podnosiła zaklinaczkę na duchu i dawała nadzieję, że w kluczowym momencie będzie miała z kim walczyć ramię w ramię.

- Nim obnażycie swą broń towarzysze, wysłuchajcie mych słów. W ogniu słusznej walki wykuwają się prawdziwi bohaterowie. Dzisiejszego wieczora przyjdzie wam rzucić na szalę własne życie, a może i nawet dusze. Będziemy walczyć z wrogiem straszliwym, bo nie lękającym się własnej zagłady. Nie ma to jednak znaczenia, gdyż prawdziwa siła drzemie głęboko w sercach. Dziś pokaże wam, jak ją przebudzić. Zaufajcie mi i podążajcie za mym głosem, a zamiast ostrokołu, będzie chronić nas niezdobyta twierdza naszego ducha. - Bard obnażył klingę. - Wygramy! Klnę się na honor mego rodu i wszelkie dobro, o które należy walczyć! A teraz do broni - nasi przyjaciela nas potrzebują! - szlachcic wykonał zwinny młynek mieczem, który miał przekonać jego oddział o biegłości dowódcy. Więcej było w tym jarmarcznego kuglarstwa, niż rzeczywistych umiejętności, ale i tak w oczach żółtodziobów mógł wyglądać efektownie. Jednocześnie wypatrywał gońca, który mógł zjawić się w każdej chwili.

Karnax, po tym jak porozmawiał z wioskowym magikiem, symbolicznie pomagał górnikom w pracach fizycznych. Co prawda brakowało mu krzepy typowej dla wojowników więc niczym się nie wykazał ale miał nadzieję że taki gest pokaże wioskowym że obcym rzeczywiście zależy by osadę obronić. Nim zapadał mrok Blackwind zajął pozycję przy wschodniej bramie i tam oczekiwał przybycia wrogów. Szczęściem dla obrońców nadejście przeciwników łatwo było zauważyć. Nim jeszcze trupy przekroczyły linię drzew Karnax naciągnął swoją kuszę i trzymał w gotowości do strzału. Słuchał uważnie przemowy Vade’a. Czarodziej pokładał nadzieję że słowa barda a na najgorsze jego magia wpłyną pozytywnie na morale obrońców.
-Damy radę, damy radę… - cicho powtarzał pod nosem widząc wyłaniające się z mroku trupy i słysząc narastający odgłos bzyczenia owadów. Gdy dostrzegł złowieszczego niedźwiedzia zainkantował zaklęcie. W najbliżej okolicy, w punktach które już wcześniej uznał za odpowiednie pojawiły się czarcie pająki ludzkich rozmiarów. Każdy przyzwany otrzymał prosty rozkaz, pluć siecią w największe ze zbliżających się zombie.

Na drewnianych murach, niedaleko przywoływacza pojawiły się dwa monstrualne pająki rozmiarów rosłego człowieka. Stojący wraz z Gethem górnicy aż podskoczyli ze strachu i mało co nie zaczęli tłuc stworzeń w odruchu samoobrony. Dopiero czarodziej uspokoił lokalnych, wyjaśniając im naturę jego magii.
 
psionik jest offline