Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 31-03-2015, 09:55   #150
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Więc tak to mieli rozegrać. Oburzenie i gniew zawrzało w pisarzu. Zacisnął zęby, posłał wściekłe spojrzenie Geraldowi i Joan i bez słowa, odwracając się plecami od towarzyszy, odszedł. Przez chwilę chciał wygarnąć im, co myśli o sekretach, o tajemnicach, o braku zaufania, ale w końcu ugryzł się w język i po prostu odszedł. Nie oglądając się za siebie ani razu.

Tak spotkał pana diabła w cylindrze i w imagu podstarzałej gwiazdy jakiegoś mroczno-metalowego zespołu.

Zaczynało się robić dziwnie. Jak to w Koszmarze i w tym piekielnym miejscu. Theo jednak był na tyle zmęczony i uodporniony na to, czego ostatnio doświadczył, że zamiast uciekał potraktował spotkanie jako szansę na zdobycie cennych informacji, szansę na rzucenie odrobiny światła w tym mrocznym miejscu, pełnym zagadek i niedopowiedzeń.

- Pan diabeł - uśmiechnął się pisarz w stronę mężczyzny w cylindrze. - Oryginalnie. Nie powiem. Rozumiem, że jest pan Rewersem takiej właśnie karty.

Tak. Diabeł faktycznie był jedną z kart Arkan Wielkich, o czym Theodor dowiedział się douczając po tym, jak podrzucono mu księżyc.

- Czemu zawdzięczam zaszczyt spotkania pana el diablo w tej, jakże eleganckiej dodam, postaci?
Wuoornos nie kpił. Po tych wszystkich koszmarach z pazurami, odłażącymi fragmentami ciał, broczącymi przeróżnymi płynami i cieczami, spotkanie wytwornego stwora było miłą odmianą. Chociaż przeczuwał, ze słowo "miłą" było bardzo daleko idącym założeniem.

- Bo zapewne ma pan dla mnie jakąś propozycję, panie Diavolo? Pakt lub coś w tym rodzaju? Zgadza się?

Teodor obserwował zbliżającego się "elegancika". Był zmęczony, a kłótnia z Joan i Geraldem tylko to zmęczenie pogłębiła.

Przysiadł na jednej z płyt by, chociaż na moment dać odpocząć strudzonemu ciału.

- Klasyka… pisarz powinien wiedzieć co w ofercie ma diabeł. Cyrograf oczywiście.- odparł z cynicznym uśmieszkiem Diavolo.- Nie przyszło wam do głowy, że od czasu spotkania z fałszywą La Sall, nic was nie atakowało? Że to zbyt dużo szczęścia?

- Chcesz mi wmówić, panie Diavolo, że to dzięki pańskiej niewidzialnej protekcji, tak? Wygodne. - Uśmiechnął się pisarz. - Poza tym nie wiem, jak to do końca jest z tą moją duszą. Niektórzy uważają, że jej nie mam, że nie istnieję. Więc nie chciałbym okazać się oszustem, panie Diavolo.

- Duszę? Och… rozczaruję pana. Pańska dusza jest nic warta i to od dawna.- uśmiechnął się ironicznie Diavolo.- Oferuję kontrakt na zabójstwo, w zamian za informacje… za trzy “życzenia”. Trzy pytania po wykonaniu zadania, na które udzielę odpowiedzi.

- Obawiam się, że zabicie za trzy pytania po morderstwie to dość wygórowana cena. Powiedzmy – pięć, z czego dwa przed, to byłoby warte rozwagi z mojej strony o ile oczywiście wcześniej poznam cel do tej, jakże ostatecznej likwidacji, monsieur Diavolo. Inaczej z przyjemnością z panem pokonwersuję, nie ukrywam. To miła odmiana od zwyczajów panujących w tym ponurym i szalonym miejscu i chociażby przez ten fakt staje się pan moim faworytem wśród Rewersów. Człowiek, że tak powiem, słowa. Jak i ja. Oczywiście nie przymierzając mojej skromnej osoby do kogoś pańskiego kalibru, monsieur Diavolo , ani nie zaniżając pana, do rangi zwykłego śmiertelnika, którym zapewne pan nie jest.

Teodor obserwował haczykowatonosego elegancika próbując dostrzec jakiś szczegół, coś, co pozwoliłoby mu zrozumieć, z kim ma do czynienia. Jednocześnie rozmawiał. I w dziwny sposób rozmowa ta sprawiała mu sporo przyjemności.

- Dwa… zgoda… ale nie każde. Zastrzegam sobie możliwość nie udzielenia teraz odpowiedzi, na najbardziej…że tak powiem... apetyczne pytania, więc jako gest mojej dobrej woli. Dwa pytania.- uśmiechnął rewers.

- No, a kogo miałbym, że tak powiem, miałbym posłać do monsieur diabła?

- Paolo Gianni.- odpowiedział rewers.- Imię pewnie znajome?

Fryzjer. Starszy, niezbyt groźny fryzjer. Przynajmniej tak pamiętał Paola Wuoornos. Bo, oczywiście, Gianni mógł być naprawdę kimś zupełnie innym.

- Owszem. Tylko zastanawiam się, co panu, monsieur Diavolo, zrobił ów fryzjer? Sknocił fryzurę. Zaciął przy goleniu. A może to nie fryzjer? Może tylko mi wydaje się on być fryzjerem? Dobrze myślę?

- Spodziewałem się więcej inteligencji po pisarzu w jednym wcieleniu i doktorze w drugim.- odparł Diavolo smutnym głosem.- To rozczarowujące.... Przecież dobrze pan wie, że to nie jest kwestia sympatii czy antypatii. To czysty.... interes.

- Inteligencja to sprawa bardzo złożona, panie Diavolo. Jak pan wie, mamy jej różne rodzaje. – Theodor starał się nie brzmieć jak nauczyciel akademicki cytując notatki poczynione kiedyś do jednej ze swoich książek
A może nie?! Może korzystając z wiedzy lekarza, którym – jak mu wmawiano – był.

- Emocjonalną, logiczną, językową, przestrzenną i wizualną, społeczną i refleksyjną oraz wiele różnych. – kontynuował wymienienie Wuoornos. - W przypadku tego, co dzieje się wokół mnie i tak powinienem być wdzięczny losowi, że pozostała mi chociaż odrobina jakiejkolwiek z niej. Proszę wybaczyć szczerość. Rozumiem, że Gianni to ktoś z przeciwstawiającego się panu Rewersu. Na tyle sprytny, że unika pana pionków. Dobrze zgaduję?

- Niezupełnie… zawierając pakt ze mną, stanie się pan moim pionkiem na czas zawarcia kontraktu i do czasu jego wypełnienia.- wyjaśnił Diavolo.- Na tym polega siła mego cyrografu. Jeśli będąc moim pionkiem zabije go pan, to ja przejmę jego jestestwo, jego esencję, jego… cokolwiek zostało z jego oryginalnej duszy.

- Ciekawe. Miałbym być pionkiem. Straszne. Wie pan, panie Diavolo. To nie takie proste. Owszem, nie jestem dobrym człowiekiem. Byłem żołnierzem i zabijałem. Byłem gotów wpakować kulę w łeb Savoya i zrobiłbym to bez mrugnięcia powieką. Ale to zawsze podyktowane było moim wyborem. Walką o przetrwanie. Nie jestem mordercą. Raczej zwierzęciem z rodzaju ludzkiego, które zabija w obronie własnej. By przetrwać. Nie na zlecenie. Nie z zimną krwią. Więc, z całym szacunkiem do pana uprzejmości i propozycji, monsieur Diavolo, i z dużą dawką ubolewania, muszę panu podziękować za pana propozycję. Jakkolwiek kusząca przez chwilę mi się nie wydała.

Teodor westchnął ciężko.

- Może innym razem. Jeśli los mnie upodli, sponiewiera. Ale nie teraz. Teraz nadal czuję się człowiekiem i nie poświęcę czyjegoś życia dla jakichkolwiek korzyści - życiowych czy finansowych.

- Twój wybór… niemniej to jednorazowa oferta.- uśmiech na ustach Diavolo znikł, zastąpiony złośliwym grymasem świadczącym o irytacji.- Następnym razem jak się spotkamy… nie będzie rozmowy. A i dobra rada… radzę uciekać. Szybko, natychmiast.

Podczas powolnego wypowiadania tych słów jego brzuch pęczniał… aż wreszcie Diavolo po prostu pękł jak nadmuchiwany balonik pozostawiając po sobie kupę smrodu. Nie to było jednak zmartwieniem Teo, bowiem ziemia w grobach zaczęła się wybrzuszać.

Theo zaklął, chociaż spodziewał się takiego obrotu sprawy. Zaczął zwiewać. Ale nie w stronę pozostawionych Joan i Geralda, lecz gdzieś w bok, by odciągnąć potencjalne niebezpieczeństwo od nich. Nadal liczył na to, że trafi na jakiś ślad Księżyca lub innego znaku tarota. Zwiewał, ile sił miał w nogach.

A za sobą znów usłyszał znajome wycia. To nieumarłe psy i wilki wynurzały się z grobów przekopując przez zwały ziemi. Czyżby Diavolo mówił prawdę, czyżby ich chronił? Może… Ale nad tym Teo nie miał się czasu zastanawiać. Znów był ścigany.

Przez upiorne nieumarłe karykatury psów i wilków.

Teodor wiedział skąd musi się oddalić, gorzej było z określeniem, dokąd się udać. Atrapy filmowe, jakim było obecnie miasto, nie mogły go ochronić przed ścigającą go sforą. Mógł nie zdążyć znaleźć celu do poszukiwań. Teraz ważniejsze wydawało się zgubienie pościgu.

Pędził, więc przed siebie. Byle dalej licząc, że znajdzie jakąś alternatywę do ucieczki, lub przynajmniej coś, co pozwoli mu uzyskać odrobinę przewagi. Samochód, dom z zamkniętymi drzwiami, motor, bunkier, wejście do kanałów - cokolwiek.

Bestie były szybsze i coraz bliżej niego… kolejne alternatywy, okazywały się złudne. Samochody były atrapami, motory nie miały kluczyków w stacyjkach. Domy nie odparłyby się nawet furii stada lemingów. Aż w końcu… znalazł promyczek nadziei. Niedomknięty właz do kanałów.

Śmierdziało, gdy schodził, ale smród był realny, podobnie jak betonowe ściany go otaczające. To już było prawdziwe miejsce, a nie atrapa. Było też ciemno… wodnista breja, w którą wdepnął była gęsta i śmierdziała krwią. W ogóle śmierdziało tu jak w rzeźni. Nie miał jednak czasu na tym rozmyślać, bo musiał… co właściwie musiał? Zasunięty obecnie właz bronił przed bestiami, przynajmniej do czasu, aż do wilków dołączą ich pokrewne, humanoidalne bestie, o ile dołączą. Mógł też iść wraz z prądem płynących ścieków, lub w przeciwnym kierunku.

Teodor ruszył z prądem licząc, że dotrze do jakiegoś wyjścia lub miejsca, które nada się do potencjalnej obrony. Miał też nadzieję, że odór krwi zagłuszy jego smród i utrudni tropienie.

Przez długi czas wędrował po omacku, ciemność całkowicie wypełniała jego pole widzenia, smród krwi zabijał inne zapachy, ale najgorsze były dźwięki. Oślepiony ciemnością odruchowo skupił się na słuchaniu i wkrótce posłyszał pierwsze wycia. Nie wiedział skąd te dochodzą… z przodu, z tyłu?
Nie wiedział czy grupa pościgowa jest blisko czy daleko? Nie wiedział jak liczna jest.

W kanałach echo potęgowało wszystkie dźwięki. Wycie i szczekanie polujących na niego bestii odbijało się wielokrotnie od ścian i powierzchni wody… Teodor mógł mieć tylko nadzieję, że…

Światło. Promyczek światła w mroku kolejnego kanału. Ruszył Szybko i gwałtownie. Zmęczenie ustąpiło nadziei. Wydostał się z kanałów. Dotarł do wyjścia… dotarł do rzeki krwi.

Czerwone wody leniwie płynęły w dół, wśród krwawej breji było widać kości ludzi i zwierząt unoszące się na falach. Koszmarny widok, ale nie pierwszy, jakiego doświadczył Wournoos w tym przeklętym świecie, więc nie przejął się nim bardzo.

Na drugim brzegu widział olbrzymią i posępną bryłę jakiejś fabryk “ozdobionej” wysokimi kominami dymiącymi czarnym dymem i wylewającą przez rury czerwonawą breję wprost do rzeki. Nad fabryką unosił się równie krwawy księżyc, a z miejsca, w którym obecnie stał Teodor mógł się wdrapać bez problemu na długą wąską kładkę do niej prowadzącą, która łączyła oba brzegi.

Przeszedł kładkę powoli, a kiedy był na drugiej stronie przyjrzał się jej krytycznie oceniając szansę na zrzucenie jej tak, by maksymalnie utrudnić potencjalnemu pościgowi jego dalszą pogoń.

Tym razem takiej możliwości nie było… tym razem kładka była zbyt dobrze umocowana. Pozostało się oddalić w jednym możliwym kierunku. Bądź co bądź w fabryce mogły być jakieś działające pojazdy. Nie wyglądała bowiem na scenografię filmową. Także i ogrodzenie pod napięciem otaczające fabrykę wydawało się być podłączone do źródła zasilania. Z drugiej strony, czy Teo miał jakiś wybór?

Nie mógł wrócić na drugi brzeg, musiał je jakoś sforsować.

Biegł równym tempem oszczędzając oddech wokół ogrodzenia. Nawyk z wojska. Teraz, być może, uratuje mu życie, chociaż tak bardzo w przyszłość Teo nie chciał wybiegać. Zwolnił tuż przed fabryką, szukając przejścia przez płot pod napięciem i jednocześnie najdogodniejszych dróg ucieczki i potencjalnych kryjówek. Maszyny, taśmociągi, hale produkcyjne - wszystko, co mogło mu dać chociażby cień przewagi w ewentualnej walce o życie lub odgrodzić go od potencjalnych wrogów. Liczyło się cokolwiek.

W prawo, w lewo? Co za różnica?! I tak nie znał okolicy. Nasłuchując jedynie znajomych wyć podążał wzdłuż elektrycznego płotu, aż dostrzegł, nieduży podkop pozwalający się przedostać pod iskrzącym od prądu płotem. Przecisnął się ostrożnie wiedząc, że zetknięcie z płotem może być bolesne. A gdy był po drugiej stronie zdał sobie sprawę, że wilki również mogą się przecisnąć… i pewnie łatwiej niż on. Zresztą te nieumarłe kreatury zapewne nie przejęłyby się zetknięciem z prądem. Teo rozejrzał się po placu fabrycznym, na jaki trafił… znał to miejsce. Znał ten plac. Spojrzał na drzwi prowadzące do hali fabrycznej. Do hali, w której jego ojciec… on…

Serce zaczęło walić Teodorowi jak szalone. Czy to odłamki wspomnień… tych prawdziwych… czy to wspomnienia jego rewersu… czy… To niemożliwe. Jego ojciec przecież nie harował w fabryce, był mechanikiem… samochodowym mechanikiem.

Drzwi do hali fabrycznej były pokryte krwią… świeżą krwią. Rozerwane na strzępy jakichś istot zaścielały cały plac pokrywając go posoką. Także i stary samochód dostawczy. Teodor podszedł do niego i zobaczył, że stacyjce są kluczyki. Był, więc sposób ucieczki… ale ta rzeź, te drzwi. Ktoś tu wymordował dziesiątki istot… zapewne sług jakiegoś rewersu. Ale co go to obchodziło? Co go obchodziły inne rewersy, inne potwory? Na karku miał wszak własne.

Teo znowu spojrzał na drzwi do hali fabrycznej. Drzwi pokryte krwią. Wiedział… czuł pod skórą, że za nimi jest odpowiedź. Nie był pewien czy chce ją poznać. Ale te drzwi wabiły niczym płomień świecy ćmę. Teodor jednak wiedział, że takie ćmy ginęły w wabiącym je płomieniu. Czy jednak… może się odwrócić i odjechać? Czy ucieczka to dobry wybór? Czy może lepiej stanąć przed przeznaczeniem? Czuł, że za tymi drzwiami nie kryje się nic dobrego. Na pewno nie ma tam wyjścia do normalnego świata. Jedynie odpowiedź na pytanie, którego nie zadał.

Bał się podjąć decyzję. Bał się odpowiedzialności, wiedzy, która na zawsze mogła wprowadzić go w szaleństwo. Pozbawić ostatniego promyczka nadziei. Ostatecznego złudzenie, co do tego, jak funkcjonuje świat, jak funkcjonuje życie, jak funkcjonuje ludzki u umysł.

Z jednej strony miał – być może – drogę ucieczki. Ścieżkę prowadzącą do normalności. Być może.

Z drugiej strony miał – być może – kluz do rozwiązania tej przeklętej, szalonej zagadki. Szansę na zakończenie tego korowodu krwi i obłędu. Odpowiedź na to, kim jest i kim był. Być może.

Pisarz odwrócił się i ruszył w stronę drzwi do hali fabrycznej.

Pod skórą Tedor czuł, że to był błąd. Że powinien odwrócić się i wsiąść do znalezione go pojazdu.

Ale wiedział też, że to był błąd który musiał popełnić. Powoli przechodził przez salę… pustą i oświetloną jedynie światłem wpadającym przez zabrudzone okna. Było cicho pomijając wiatr świszczący przez szczeliny w ścianach i brzęk łańcuchów.


Z sufitu bowiem zwisało ich dziesiątki. łańcuchy były pordzewiałe, często pokryte krwią, czasami z nabity na nie kawałki krwawiącego mięsa, zawsze zakończone hakami. Trudno było zgadnąć, co tu produkowano, bowiem sale fabryczne były puste. Żadnych maszyn, żadnych pasów transmisyjnych, żadnych stanowisk roboczych. Jedynie łańcuchy, jedynie kałuże krwi i ciche jęki wiatru i łańcuchów... i człowieka. Gdy już Teodor dochodził do końca sali, posłyszał jęki bólu zza drzwi prowadzących do kolejnej.

Powoli, ze strzelbą w rękach, podszedł do drzwi, zza których słyszał jęki bólu i spróbował je ostrożnie otworzyć, by przez szparę zerknąć do środka. Niestety przez szparę w drzwiach niewiele udało się dojrzeć, więcej krwi, więcej łańcuchów, więcej mięsa i trzewi rozwieszonych na łańcuchach niczym pranie na sznurku.

Pieprzyć to - pomyślał otępiały od makabrycznych widoków Teo.

Uchylił drzwi odrobinę szerzej i wsunął głowę do środka.

W centrum pokoju wypełnionego wiszących łańcuchów i ściekającej po nich krwi. Pośrodku tej komnaty wisiała górna połowa ludzkiego korpusu. Ręce, głowa, klatka piersiowe, widać było nadal tkwiące w niej płuca i serce. Wątroba, nerki i reszta organów połączona naczyniami krwionośnymi z korpusem wisiała rozwieszona na kolejnych hakach. Ten makabryczny widok stawał się coraz bardziej groteskowy, gdy Teodor zauważył, że ów nieszczęśnik jeszcze żył, a w jego obliczu pojękującym z bólu, rozpoznał swego brata Malcoma.

Widok brata podziałał na Theo jak cios młotem. Mężczyzna zapadł się w sobie z trudem utrzymując krzyk bezsilności i przerażania. na sztywnych nogach ruszył w stronę brata bezgłośnie wypowiadając jego imię.

- Malcolm - w końcu wydostało się ze ściśniętego gardła pisarza.

- Malcolm. - Powtórzył zatrzymując się przed okrutnie okaleczonym bracie.

Opuszkami palców dotknął twarzy brata nie odrywając wzroku od jego oczu.

Nie czuł gniewu. Nie czuł obrzydzenia. Nie czuł niczego poza oszołomieniem. Jakby śnił koszmar. Realistyczny, okropny przerażający koszmar. Z jednej strony umęczony brat wydawał się być równie realny, co sam Theodor, z drugiej jednak wydawał się tylko koszmarem.

- Malcolm.

Powtórzył jego imię po raz dziesiąty? Po raz setny? Po raz tysięczny?

A potem Teodor uklęknął przed szczątkami, nie zważając na krew i inne brudy i zaczął się modlić. Modlić i płakać.

- Ojcze nasz ... - słowa wydobywały się z spękanych, spierzchniętych ust, zatrzymywały gdzieś w gardle, pod sercem.

- Któryś jest w niebie.

Szeptał, czując jak łzy spływają mu po twarzy.

- Przyjdź królestwo twoje...

Ręce złożyły się do modlitwy.

Pomiędzy pobrudzonymi krwią palcami zauważyć było można było kartę tarota.

- Bądź wola twoja...

Przerwał. Wstał.

A potem patrząc na twarz brata powiedział.

- Malcolm. Kto ci to zrobił?

- On… zabrał to, co dał nam. On… przyjdzie i po ciebie i zabierze swój… dar. On… zabrał mi wraz z darem… zabrał mi część wspomnień. On… zniszczył mój rewers. On… strzeżcie się go... Teo... On zniszczy nas wszystkich… sygnatariuszy.- z trudem wydukał Malcom, a po jego obliczu popłynęły łzy.- On… mógł mnie zabić… ale woli zostawić mnie w takim stanie. On… jest… złem które uwolniliśmy. Ale nie pozwoli mi powiedzieć kim jest. Zabrał mi….-

Trudno powiedzieć, czy Malcom go widział. Mimo że oczy miał zdrowe, to wydawał się nieobecny.

Przyłożył dłoń do twarzy brata. Delikatny, kojący dotyk, jakim obdarzała ich matka, gdy byli mali.

- Kto? Kto po nas przyjdzie?

Teraz już wiedział. Rozumiał gorzką, straszliwą prawdę, chociaż jej nie akceptował.

- Co ci zabrał, Malcolm? Co takiego?

- Nie wiem… nie pamiętam… Życie… zabrał mi je… zabierze tobie… uciekaj.- Malcolm z trudem formułował kolejne zdania.

- Dokąd? Nie ma ucieczki z tego miejsca. Ani przed tym miejscem. Zostanę z tobą, bracie. na zawsze. Do końca.

- Zabij.. mnie… jestem… bólem… cały czas… uciekaj… przed nim. On jest gorszy niż to … miejsce… niż … potwory… niż rewersy… on jest… złem.- wyszeptał z trudem Malcolm.- Zabij mnie. Zakończ me cierpienia… zakończ… to.

Theo nie dał rady przełknąć śliny. Wiedział jednak, co musi zrobić. Odszukał ręką jeden z haków, najostrzejszy i zdjął go z łańcucha.

- Kto jest złem, bracie? Kto? Powiedz. - Szeptał łagodnie. - Imię. A potem uwolnię cię od bólu. Odejdziesz, bracie i pewnie niedługo się gdzieś tam spotkamy. Wolni.

- Zabrał mi je… ale… tobie nie… musisz sobie przypomnieć sam… on ukrywa się we wspomnieniach… tych prawdziwych. -wydusił z siebie Malcolm.- Zabrał mi swe imię. Nie pamiętam go. Ale ty… przypomnij sobie.

- Przypomnę sobie, Malcolm. – wyszeptał Theo. – Przypomnę sobie wszystko. A potem, potem, ktoś zapłaci za to, co nam zrobił. Za to, co zrobił mnie, zrobił tobie, zrobił innym.

Hak był ostry. Bez trudu przebił skroń udręczonego Malcolma. Zagłębił się w czaszce, przebił mózg.

Theo spojrzał na krew i jakąś maź spływającą mu po dłoniach. Jego serce zwolniło bieg. Oczy zwęziły się. Oddech uspokoił.

Gdyby ktoś teraz stał naprzeciwko pisarza mógłby być zszokowanym, jak bardzo zmieniła się jego twarz. Jak bardzo zmieniły się jego oczy. Całe ciepło, całe współczucie, cała empatia odpłynęła z nich, niczym krew z ciała Malcolma. Z ciała mężczyzny, którego Theo podziwiał, uznawał za brata. Nieważne, czy było to prawdą, czy nie.

Lufa strzelby uniosła się w stronę głowy Malcolma. Huknął strzał rozrywając znajomą twarz na kawałki. Na krwiste rozbryzgi mięsa i drobin kości.

- James Spade - wycedził Teodor. - Ty nam to zrobiłeś. Za nasze grzechy. Ty. Może i zasłużyliśmy, ale ... Ty musisz zapłacić.

Przeładował broń i wrzasnął na całe gardło, najgłośniej, jak tylko dał radę…

- James Spade! Idę po ciebie, skurwysynu gdziekolwiek się ukrywasz!

Theo już się nie bał. Ani potworów, ani Rewersów. Nic już nie miało znaczenia. Przyczepił okrwawiony hak za pasek i ruszył wywrzaskując znienawidzone nazwisko.

- Spade!

Nie przejmował się już niczym. Ani, że dopadnie go jakiś potwór, ani że stanie mu na drodze jakiś Rewers. Dla niego liczyła się teraz tylko jedna osoba.

- Panie Diavolo! – krzyknął w pustkę. – Panie Diavolo! Mam dla pana lepszą propozycję, monsieur. Nie jedno życie, lecz trzy! W zamian nie za pytania, lecz życie jednego skurwysyna! Czy przyjmie pan taki pakt? Taki cyrograf!?
 
Armiel jest offline