Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2015, 09:59   #60
Armiel
 
Armiel's Avatar
 
Reputacja: 1 Armiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputacjęArmiel ma wspaniałą reputację
Burza zaczęła się około północy. Przetoczyła nad Plymouth zalewając okolicę hektolitrami deszczówki, łamiąc konary drzew, zatapiając dwie lekki łodzie na szczęście zacumowane na przystani, dokonując zniszczeń na polach uprawnych.

Niebo przecinały potężne wyładowania. Pioruny z hukiem waliły w okoliczne jeziora, rozjaśniając nocne niebo luminacją błyskawic. Żywioły szalały niespełna godzinę, ale to wystarczyło, by wyrządzić poważne szkody.
Potem burza przeniosła się dalej na zachód, przetoczyła nad Keokuk wytracając siłę i dzikość.

DANIEL, STEVEN

Stevenowi udało się wrócić do domu tuż przed głównym uderzeniem burzy. Zastał Daniela niespokojnie drepczącego po domu. Obaj przyjęli swoją obecność z ulgą. Burza nie była czymś, co chciało się przeżywać samotnie w nawiedzonym domu. Już sama świadomość tego, że dom stoi w znacznym oddaleniu od innych zabudowań powodowała poważne lęki w sercach, jakby nie było, mieszczuchów, jakimi byli Cravenowie.

Każdy błysk wypełniał wnętrze domu dziwacznymi, niespokojnymi cieniami. Każdy grzmot wybudzał dziwaczne echa, które w uszach obu mężczyzn wydawały się być palbą karabinów i wrzaskami mordowanych ludzi.

Kiedy burza zaczęła się oddalać dopiero wtedy mogli wezwać policję, tak jak planowali i powiadomić tą instytucję o zniknięciu Arnolda. Niestety, udało im się sprawę załatwić dopiero po kilkudziesięciu minutach, bo system alarmowy z niewiadomych powodów nie działał. Dyspozytorka przyjęła zgłoszenie niezwykle poważnie, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, jakie siły natury przed chwilą szalały nad okolicą.

Było już bardzo późno, więc położyli się spać i chociaż sen mieli niespokojny, płytki i pełen majaków, które uleciały z ich głów zaraz po przebudzeniu, to jednak przespali całą noc.

MEGAN, MADDISON, JACK

Po brutalnych przebudzeniach nie mogli zasnąć. Burza, jaka rozszalała się nad ich głowami skutecznie odpędzała nie tylko sen, ale i strach przed nieznanym. W niewielkich pokojach przydrożnego motelu szalejący na zewnątrz wiatr, lejący deszcz i potworne grzmoty i błyskawice wzbudzały w sercach lęki głębsze, niż obawy przed demonami i duchami.

To była chyba najpotężniejsza burza, jaką mieli okazję przeżyć. Prawdziwe szaleństwo żywiołów! Niczym wojna nieba z ziemią! Hałaśliwa, straszliwa, bezpardonowa i nielicząca się z nikim, kto stanie na jej drodze.

Telefony milczały. Sieć była niedostępna przez całą burzę. Łączność ze światem odzyskali dopiero późno w nocy. Po upewnieniu się, że Danielowi i Stevenowi nic się nie stało, a Arnold nadal się nie pojawił, mogli w końcu położyć się spać.

Zmęczenie wzięło górę nad lękami i w końcu wszyscy pogrążyli się w objęciach Morfeusza.


DANIEL, STEVEN, ARNOLD


Obudził ich zapach kawy unoszący się w całym mieszkaniu. Aromatyczny i wręcz nieziemsko cudowny. Wstali i skierowali się do kuchni, gdzie spodziewali się zastać Megan.

Ale to nie była Megan, lecz Arnold, który jakby nigdy nic nastawił kawę na ekspres.

- Gdzieś ty był! – Daniel nie wytrzymał napięcia i podniósł głos na ojca. – Martwiliśmy się. Szukaliśmy cię chyba pół nocy.

Starszy mężczyzna spojrzał na syna, jakby zobaczył go po raz pierwszy. W oczach zapłonęło oburzenie i gniew.

- O co ci chodzi – odpowiedział zdziwionym tonem. – Cały czas byłem w domu.

- Nie byłeś…

- Byłem. W gabinecie. Wydawało mi się, że coś tam usłyszałem i poszedłem sprawdzić. Nic tam jednak nie było.

Arnold był nieco skonsternowany. Faktycznie. Nie pamiętało robił w gabinecie i ile czasu w nim spędził. Jak przez mgłę przypomniał sobie też, że ktoś tam jednak był. Przypomniał objęcie zimnego cienia. Zachował jednak milczenie. Jego pamięć i jego percepcja, zdawał sobie z tego sprawę zmieniły się.

Pod domem pojawił się policyjny samochód. Radiowóz. Wysiadł z niego Bert Kleckner w mundurze. Po chwili rozbrzmiał dzwonek przy drzwiach.

- Idę do siebie – zakomunikował Arnold i poszedł do swojego pokoju.

Daniel otworzył drzwi.

- Ciężka noc, co? – zagaił Daniel. – Miałem zgłoszenie. Zaginął twój ojciec. Mogę wejść.

- Jasne – Daniel wpuścił policjanta.

Bert rozglądał się ciekawie wokół.

- Jest Megan?

- Nie. Zaraz powinna być. Wiesz. Dziwna sprawa, ale ojciec już się znalazł. Spanikowaliśmy. Pewnie był gdzieś blisko domu, albo w Plymouth, a my zaczęliśmy szukać wszędzie, we dwóch z synem, nawet nad jeziorem w pobliżu. Sądziliśmy, że …

- Problemy z pamięcią? – wszedł mu w słowo Bert.

- Dokładnie.

- Mój dziadek miał to samo. Mogę kawy?

- Jasne. – Spojrzał na Stevena, który nalał kawy.

- Ładnie się urządziliście – Bert rozglądał się naokoło. – Byłem tutaj, zaraz po ... no wiesz. Zupełnie inaczej to wyglądało.

- Domyślam się.

- Dobra. Zrobimy tak. Napiszę w raporcie, że zgłoszenie było zasadne. A z ojcem, pomyśl Danielu, by poszukać dla niego jakiegoś domu dla ludzi cierpiących na tą przypadłość. Jest nawet kilka takich w okolicy. Zostaje tylko kwestia środków, jakimi dysponujesz. Gdyby coś, możesz śmiało dzwonić. Megan ma telefon bezpośrednio do mnie. Poza tym moja siostra ma wielu zaprzyjaźnionych lekarzy. Naprawdę dobrych i oddanych pacjentom lekarzy. Wiesz. Jest na ciągłych konsultacjach. Nowotwór.

- Przykro mi. Nie wiedziałem. – Daniel nie bardzo wiedział, co powiedzieć.

- Spoko. Cieszymy się tym, co jest. Dobra. Dzięki za kawę. Po tej burzy mamy cholernie dużo zgłoszeń. Musze jechać. A gdyby następnym razem coś się wydarzyło, nie dzwoń na alarmowy tylko bezpośrednio do mnie. Daj codo pisania. Zapiszę ci numer.

- Dzięki.

Uściskali sobie dłonie i Bert odjechał. Niecałe pół godziny później przed domem zaparkowały dwa samochody. Pierwszym przyjechali Megan, Maddison i Jack, drugim dwie nieznane im osoby.

NATHAN, APRIL

Nathan zabrał April o świcie z jej domu. W samochodzie miał potrzebną aparaturę – najważniejsze rzeczy do pomiarów mających pomóc „złapać” duchy.

Po burzy powietrze było czyste i rześkie. Na drogach służby porządkowe usuwały ślady przejścia nawałnicy – połamane konary drzew, które pospadały na drogi, a w jednym miejscu nawet przewalone całe drzewo.

W drodze do Plymouth rozmawiali niewiele. Każde z nich szansę na zbadanie domu Hortona traktowało, jako coś naprawdę ważnego w ich życiu.

Zastanawiali się, jakich ludzi zastaną na miejscu, i z czym przyjdzie się im zmierzyć.

Dom zauważyli już z daleka. Odnowiony i biały.

Na jego widok April dostała gęsiej skórki. Już z daleka wyczuwała niepokojące fluidy. Ból głowy nasilił się. W ustach zrobiło się jej sucho.

Nathan zatrzymał samochód na podjeździe obok innego auta, z którego wychodziła właśnie grupka zmęczonych ludzi – kobieta, dziewczyna i młodzieniec.

WSZYSCY

Spotkali się po raz pierwszy przed domem. Wszyscy, poza Arnoldem, który nie opuścił swojego pokoju.

April przyglądała się twarzom domowników. Widziała strach w oczach, widziała zmęczenie na twarzach, lecz widziała coś jeszcze. Coś, czego nikt inny raczej nie dostrzegał. Czegoś, co musiało być wizją. Rany na czołach. Ociekające krwią i dymem nacięcia układające się w znak choinki lub pióra. Cala piątka miała te same znamię.

April wyczuwała coś jeszcze. Jakąś przebudzoną energię, od której głowa bolała ją jeszcze bardziej. Emanację mroczną i złośliwą, lecz ukrytą przed ludzką percepcją i zmysłami. Przyczajoną, gotową do ataku i wyraźnie niezadowoloną ich obecności w tym miejscu. Zadrżała.

Spoglądali na siebie w promieniach słońca odbijającego się od okien i mokrego dachu. Pośród krakania kruków lub innych krukowatych, które dolatywało ich z pobliskiego lasu. Ochrypłe, szydercze, złowieszcze.
 
Armiel jest offline