Wątek: Narrenturm
Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 01-04-2015, 15:40   #33
Manji
 
Manji's Avatar
 
Reputacja: 1 Manji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnieManji jest jak niezastąpione światło przewodnie
9 - 16, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Gdzieś na Północnym Ostlandzie, obozowisko wiedźm

Obozowisko wiedźm okazało się znacznie większe niż było widać na pierwszy rzut oka. Prymitywne szałasy kryły laboratorium alchemiczne, zbiory ksiąg porozkładane to tu, to tam, słoje pełne dziwnych obiektów, których część Klara zidentyfikowała jako organy nie tylko ludzkie, suche pęki ziół i porozkładane zioła które były suszone, słoje wypełnione maśćmi, butelki pełne eliksirów. Wszystko to było porozrzucane w nieładzie po całym obozowisku. Wiedźmy większość dnia siedziały w koło ogniska, dorzucając od czasu do czasu jakieś zielsko do kotła, przez co obozowisko wypełniał mdły zapach. Jedynie Jagna opuszczała obozowisko, ruszała na polowania i zawsze wracała ze zdobyczą. Zdobycz była oprawiana przez Elastira lub Helvgrima dlatego też mogli dostrzec, że zwierze było zabite kłami lub pazurami sporego drapieżnika. Następnie zdobycz była pieczona nad ogniem. Wiedźmy nie marnowały niczego, z serc, wątróbki, nerek, płuc i innych przygotowywały potrawki.

W obozowisku wiedźm dni mijały leniwie. Ranni byli pod dobrą opieką Klary, której czasem towarzyszyła młoda wiedźma, najwidoczniej mająca w wysokiej estymie wiedzę młodej medyczki. Selena, bo takim imieniem sie tytułowała najmłodsza z wiedźm, miała ogromną wiedzę o medycynie, którą chętnie dzieliła się z Klarą. Obie dziewczyny najwidoczniej czuły się dobrze w swoim towarzystwie, spędzały coraz to więcej czasu ze sobą. Prowadziły zaciekłe dysputy na tematy zupełnie niezrozumiałe dla kompanów Klary, więc ci też dość szybko zaczęli ignorować dwie dziewczyny. Kilkakrotnie Klara złapała się na tym, że z wiekiem Seleny jest coś nie tak. Selena kilkakrotnie opowiadała o tym jak to asystowała mistrzom medycyny, podobnie jak Klara skrywając swą płeć pod przebraniem. I nic w tym dziwnego by nie było gdyby nie to, że owi mistrzowie żyli setki lat temu, a Selena wyglądała na dziweczynę w wieku Klary. Po czwartym dniu obozowania, Selena przyniosła Klarze słoik maści. Kazała go schować Klarze tak by pozostałe wiedźmy tego nie widziały, tłumaczyła to, że mogły by się zezłościć na to, że rozdaje leki za darmo. Zwłaszcza Jagna, która całe swoje złoto inwestowała w mocne trunki. Maść, którą otrzymała Klara wyglądała jak zwykły łój o barwie krwistej czerwieni, choć pachniała przyjemnie mieszanką kwiatów i ziół. I gdy Klara nałożyła dnia czwartego maść na rany Wolfgrimma i Jaromira, kolejnego dnia okazało się, że postęp regeneracji był niemal niemożliwy. Rany Wolfgrima wyglądały tak jakby zadano je kilka tygodni temu, a nie kilka dni, to samo tyczyło się Jaromira. Klara oszacowała, że po wyleczeniu tej dwójki, maści powinno zostać około połowy podarowanego słoja.

Jaromir wraz z Wolfgrimem leżeli i powoli dochodzili do siebie. Najgorsza byla pierwsza noc, a po niej dzień. Wolfgrimm miał gorączkę, majaczył coś niezrozumiale w khazadzkiej mowie, a Helvgrim nad nim czuwał wytrwale dzień i noc. Jaromir także był pod opieką brodacza, i podobnie jak dla Wolfgrimma, pierwsza noc była katorgą dla Jaromira. Pozszywana twarz piekła żywym ogniem, nie dawała usnąć, a gdy już usnął spał niespokojnie. Po kilku dniach rany obydwu rannych zaczynały się babrać, wyciekała z nich ropa, miejsca zranień były zaognione, pulsowały bólem. Jaromir jeszcze jakoś dawał radę, lecz Wolfgrimm z dnia na dzień wyglądał jak trup, był blady, bardzo niewiele się ruszał, niewiele jadł. I choć Klara poskładała ich obu wręcz po mistrzowsku, to jednak obozowisko w lesie nie było tak sterylne jak było to wymagane w przypadku tak poważnych ran. Dnia czwartego Klara zastosowała jakiś specyfik, coś nowego, bo od razu obaj ranni poczuli przyjemny chłód na ranach, niemal natychmiast zniknął obrzęk, a noc z dnia czwartego na piąty była spokojna i przyniosła obu poszkodowanym błogi sen. Już nad ranem rany swędziały jak cholera, a Klara lała po łapach drapiących się, Helvgrim także dołączył do pilnowania rannych by ci nie zniszczyli ciężkiej pracy medyczki. Obaj, Jaromir jak i Wolfgrimm, wyraźnie widzieli szacunek jaki okazywał Helvgrim Klarze. Wiedza, że jest kobietą wcale nie pogorszyła jego nastawienia, wręcz odwrotnie. Helvgrim dostrzegał odwagę i siłę w kobiecie o czym nieustannie przypominał obu rannym. Jednak khazad nie przypominał rycerza ludzi, Klara miała wrażenie, że przez ten szacunek będzie musiała Helvgrimowi dowodzić swej odwagi na każdym kroku, bo ten konkretny khazad wydawał się być jak surowy ojciec, dumny acz surowy.

Przez kolejne dni ranni dochodzili do siebie w szybkim tempie, każdy dzień smarowania łojem przyspieszał regenerację uszkodzonych miejsc. I już po trzech dniach używania Jaromir nosił bandaże by utrzymać pozory, Wolfgrimm mógłby sam chodzić, lecz Helvgrimm dotrzymał słowa i pomagał Wolfgrimmowi tak jakby ten był w opłakanym stanie. Dziwna maść czyniła cuda, trzy dni stosowania odpowiadały trzem miesiącom zwykłego leczenia. Kozak miał już ładnie zabliźnoine szwy, Wolfgrimm podobnie.
Jedynie Elastir snuł się po obozie niczym duch. Po ostatnich wydarzeniach nie mógł do siebie dojść. Do tego ruda wiedźma wzięła go nab ok, ten jednak protestował i kazał jej spieprzać. Wiedźma okazała się nieustępliwa, aż w końcu straciła cierpliwość. Chwyciła Elastira za ramię i pociągnęła go za sobą. Elastir nie był słabowitym elfem, wśród swoich mógł uchodzić za silnego, jednak uścisk wiedźmy był mocarny, pociągnęła go za sobą z taką mocą jakby Elastir był kilkuletnim chłopcem. I gdy wiedźma upewniła się, że nikt nie usłyszy po krótce wyjaśniła elfowi co też ten ma ze sobą, mimo że nie pytał. W przedmiocie miałbyć zaklęty demon Khorna, na dodatek jeden z potężniejszych. Tego typu demon powinien już dawno zawładnąć nad umysłem elfa, jednak z jakiś powodów nie mógł tego zrobić. Coś stało na przeszkodzie, jadnak, zapewniła wiedźma, gdy tylko uwięziony demon rozwikła tą zagadkę będzie już po elfie. Stanie się jego marionetką. Zniszczenie takiego przedmiotu jest jak najbardziej możliwe, lecz wiedźma nie chciała mieć potem na pieńku z tak potężną istotą, toteż zaproponowała by Elastir udał się do kapłanów, najlepiej zaciekłych wrogów kultu khorna. Jednak do tego czasu uwięziony demon może podjąc kolejne próby przejęcia nad elfem kontroli, aby temu zapobiec wiedźma doradziła aby zaopatrzył się w eliksiry wzmacniające siłę woli. Nie mogło być inaczej, wiedźma na pytanie gdzie dostać taki specyfik, odpowiedziała, że szczęśliwie jest w posiadaniu kilku dawek. I gdyby tylko demon rozpoczął swe działanie, elf powinien wypić zawartość buteleczki. Przestrzegła także elfa o tym, że już pewnie demon ma dostęp do wiedzy Elastira i kategorycznie zabroniła by elf sięgał w myśli demona. Owszem mógłby dowiedzieć się o rzeczach, które pozostaną na wieki tajemnicą, jednak cena była by zbyt wysoka.
Po siedmiu dniach spędzonych w obozie wiedźm drużyna była gotowa do drogi. Na odchodne ruda wiedźma wręczyła Wolfgrimmowi oraz Jaromirowi buteleczki z błękitnym płynem. Zaleciła by je wypić natychmiast, a po przespanej nocy, zapewniła, że obaj będą jak nowo narodzeni. Życzyła szczęśliwej drogi oraz zapraszała by ponownie ją odwiedzili gdy będą w pobliżu.

12 Backertag, czas Jahrdrung, rok 2522 KI
Middenheim

– Pozwól, młodzieńcze – powiedział Otto Beess, prepozyt Middenheimskiej kapituły Urlyka. – Pozwól, że pokrótce zrekapituluję, coś mi tu opowiedział, a co sprawiło, że uszom własnym przestałem dowierzać. Tak więc Konrad, arcykapłan Middenheim, mając okazję by dobrać się do rzyci Sterczom, którzy go szczerze nienawidzą i których on nienawidzi, nie czyni nic. Mając niezbite dowody, że Sterczowie zamieszani są w rodową wróżdę i morderstwo, arcykapłan Konrad nie podejmuje w sprawie żadnych kroków. Czy tak?

– Dokładnie tak – odparł Gwibert Bancz, sekretarz arcykapłana Middenheim, młody kleryk o ładnej twarzy, czystej cerze i łagodnych aksamitnych oczach. – Postanowione to jest. Żadnych kroków przeciw rodowi Sterczów. Nawet upomnień. Nawet przesłuchań. Arcykapłan Konrad postanowił to w obecności jego wielebności sufragana Tylmana. I w przytomności owego rycerza, ktoremu śledztwo poruczono. Tego, ktory dziś rankiem do Middenheim zjechał.

– Rycerz – powtórzył kanonik. – Rycerz, który rankiem do Middenheim zjechał.

Gwibert Bancz przełknął ślinę. Sytuacja, co tu dużo gadać, nie była dla niego najzręczniejsza. Nigdy nie była. I nic nie wskazywało, by kiedyś mogło się to zmienić.

– Właśnie – Otto Beess zabębnił palcami po stole. – Właśnie. Cóż to za rycerz, synu? Imię? Ród? Herb? –

– Khem… - chrząknął kleryk. – Ni imię nie padlo, ni ród… Ni herbu nie nosił, cały w czerń będąc odzianym. Aleć jam go już u arcykapłana widywał.

– Jak tedy wygląda? Nie każ się ciągnąć za język.

– Niestary. Wysoki, szczupły… Włosy czarne do ramion. Nos długi, by dziób, wejrzenie jakieś takie… ptasie, przenikliwe. Gładkim nazwać go trudno… Ale męski… - Gwibert Bancz urwał nagle. Kanonik nie odwrócił głowy, nie przerwal nawet bębnienia palcami. Znał tajone upodobania erotyczne kleryka. To, że je znał, pozwoliło mu zrobić zeń swego informatora.

– Mów dalej. –

– Otoż to ten właśnie rycerz, ktory, nawiasem mówiąc, w obecności arcykapłana nie wykazał ni uniżoności, ni skrępowania bynajmniej, zdal relację ze śledztwa w sprawie zabojstw panów Barta z Karczyna i Piotra de Bielau. A była to relacja taka, że jego wielebność sufragan nie zdzierżył w pewnym momencie i śmiać się począł.
– Jego dostojność arcykapłan wzrokiem spiorunował wielebnego Tylmana, nierad, widać było, z jego wesołości. I od razu przemówił. Wielce surowo, poważnie i urzędowo, a mnie zapisać to kazał…

– Umożył śledztwo – uprzedził kanonik. – Po prostu umożył śledztwo.

– Jak byście przy tym byli. A wielebny sufragan Tylman siedział i słowem się nie odezwał, ale minę miał dziwną. Arcykapłan Konrad pomiarkował to i rzekł, a gniewnie, że racja jest po jego stronie, historia to zaświadczy. –

– Tak rzekł? –

– Tymi słowy. Dlatego nie idźcie, wielebny ojcze, w tej sprawie do arcykapłana. Ręczę, nic nie wskóracie. Nadto zaś... Rzekł ów przybysz do arcykapłana Konrada, że jeśli w sprawach obydwu zbrodni będzie kto inwokował, składał petycje albo dalszego domagał się śledztwa, to on żąda byc o tym uwiadomiony.

– On żąda – powtórzył Otto Beess. – A co na to Arcykapłan? –

– Głową kiwał –

– Głową kiwał – powtórzył kanonik, też kiwając. [i] – No, no. Konrad, Arcykapłan, głową kiwał.

***

Południe było pogodne i ciepłe, miła odmiana po kilku dniach słoty. Lśniły w słońcu dachy kamieniczek. Gwibert Bancz przeciągnął się, u kanonika zmarzł, izba była zacieniona, od murów wialo zimnem. Gwibert Bancz postanowił ruszyć do znanej mu piwnicy za Kurzym Targiem, gdzie można było wydać część otrzymanych od kanonika pieniędzy. Gwibert wierzył, że pozbywając się pieniędzy pozbywa się grzechu za szpiegowanie arcykapłana Urlyka. Gryząc nabyty na straganie precel, dla skrócenia drogi skręcił w ciasny zaułek. Było tu cicho i bezludno, tak bezludno, że prysnęły mu spod nóg zdumione pojawieniem się czlowieka szczury. Usłyszał szelest piór i łopot skrzydeł. Obejrzał się i zobaczył wielkiego pomurnika, niezgrabnie siadającego na fryzie nad zamurowanym oknem. Upuścił precel, cofnął się raptownie, odskoczył. Na jego oczach ptak zjechał po murze, chrobocząc szponami. Zamazał się. Wyrósł. I zmienił kształt. Bancz chciał wrzasnąć, ale nie zdołał dobyć głosu ze skurczonego gardła. Tam, gdzie przed chwilą był pomurnik, teraz stał znany klerykowi rycerz. Wysoki, szczupły, czarnowłosy, czarno odziany, o przenikliwym ptasim wejrzeniu. Bancz znowu rozwarł usta i znowu nie wydobył z nich nic poza cichym skrzekiem. Rycerz Pomurnik zbliżył się posuwiście. Będąc zupełnie blisko uśmiechnął się, mrugnął i złożył usta, przesyłając klerykowi bardzo erotyczny pocalunek. Nim kleryk zrozumiał, w czym rzecz, złowił kontem oka błysk klingi, dostał w brzuch, na uda chlusnęła mu krew. Dostał drugi raz, w bok, nóż zachrupał na żebrach. Uderzył plecami o mur, trzeci cios niemal go doń przygwoździł. Teraz już mógł wrzeszczeć i byłby wrzasnął, ale nie zdążył. Pomurnik doskoczył i szerokim pociągnięciem rozplatał mu gardło.
Skurczonego, leżącego w czarnej kałuży trupa znaleźli żebracy. Zanim zjawiła się straż grodowa, przybiegli jeszcze handlarze i przekupki z Kurzego Targu. Nad miejscem zbrodni wisiała groza. Groza okropna, dławiąca, skręcająca kiszki. Groza straszna. Tak straszna, że do momentu nadejścia straży nikt nie odważył się ukraść sakiewki z pieniędzmi, sterczącej zamordowanemu z rozerżniętych nożem ust.
 
__________________
Świerszcz śpiewa pełen radości,
a jednak żyje krótko.
Lepiej żyć szczęśliwym niż smutnym.
Manji jest offline