Życie jest pełne niespodzianek. Gdyby tydzień temu ktoś powiedział Sam, że w trybie pilnym będzie musiała ulotnić się z bezpiecznego i znanego sobie terenu jakim był NY, puknęłaby się w czoło i posłała delikwenta do wszystkich diabłów. Los jednak spłatał jej paskudnego psikusa i zamiast siedzieć na bezpiecznej melinie, wytrząsała dupsko jadąc w czerwonym mustangu ku robocie, której raczej nigdy na trzeźwo by się nie podjęła. Nienawidziła zmian, szczególnie takich, które wywracały dotychczasowy porządek rzeczy do góry nogami i olewały powstały bałagan strugą ciepłego moczu.
Wszystko poszło się paść: począwszy od ustalonego wieki temu harmonogramu, poprzez wiszące nad karkiem zobowiązania, nieznany teren, a na otaczających kobietę ludziach skończywszy. Wszystko było nowe, obce i niepokojące. Dlatego przez całą drogę nie wydobyła z siebie nic więcej, poza garścią pojedynczych słów. Zbywała zaczepki monosylabami rzucanymi burkliwym tonem, gapiąc się nie na to co przed nią, ale bacznie obserwując uciekający w bocznym lusterku obraz. Do tej pory wszystko przebiegało bez zarzutów, ciągle żyła i wyglądało na to, że jej odejście z miasta nie zwróciło uwagi nikogo istotnego...przynajmniej taką miała nadzieję. Nie rzucać się w oczy - zwrot pasował do Sam idealnie. Była absolutnie szara, przeciętna i nijaka. Jedna z dziesiątek osób mijanych na ulicy, nie mających w sobie nic co przykułoby uwagę na dłużej. Ot, średniego wzrostu, drobnej budowy kobieta o długich do ramion czarnych włosach, jasnej cerze, z okularami przeciwsłonecznymi na nosie i rękoma poznaczonymi czarnymi śladami po smarze, które nie chciały zejść nawet mimo intensywnego czyszczenia. Nosiła spodnie z cała masą wypchanych przeróżnym szmelcem kieszeni. Nie zlatywały one z suchego tyłka tylko dzięki zmontowanemu z kłódki i kawałka łańcucha paskowi. Na plecach miała kamizelkę w kolorze khaki, z duża ilością schowków i suwaków, oraz ciemnoszarą podkoszulkę ze śladami po smarze przy kołnierzyku.
- Nareszcie - Ortega mruknęła cicho, gdy na horyzoncie pojawiła się masywna sylwetka pociągu. Rychło w czas. Może i ten cały Irish był dobrym kierowcą, ale wertepy po których prowadził samochód przez ostatnie kilkadziesiąt minut dały się we znaki całej trójce podróżnych. Sam chciała wysiąść i przenieść się do czegoś, co choć w teorii nie będzie jej przyprawiać o mdłości i ból brzucha. Miała nadzieję, że przewożony przez nich sprzęt nie ucierpiał. Rozpoczęcie roboty od naprawy tego, co w teorii powinno działać bez zarzutu, a spieprzyło się z ich winy...masa nikomu niepotrzebnych komplikacji, a Sam nie lubiła niepotrzebnych komplikacji.
Wprost ich, kurwa, nie znosiła.
__________________ Jeśli w sesji strony tematu sesji przybywają w postępie arytmetycznym a strony komentarzy w postępie geometrycznym, prawdopodobieństwo że sesja spadnie z rowerka wynosi ponad 99% - I prawo PBFowania Leminkainena
Ostatnio edytowane przez Zombianna : 06-04-2015 o 16:59.
|