Tomasz Fittle był jednym z najbardziej wesołych kawalerów w okolicy - zawsze uśmiechnięty, ciekawe historie na każdą okazję wyciągał jak z rękawa... Dźwięki jego fujarki poruszyły juz serce niejednej dziewoi a kunszt w żonglowaniu sześcioma szyszkami był przedmiotem zazdrości młodzieńców z trzech okolicznych wsi.
Po czasach, kiedy był on zabiedzonym, wiecznie przestraszonym wyrostkiem na którego wszyscy wołali 'Chudy Tommy' - a wołaniu temu zazwyczaj towarzyszyły połajanki - nie pozostało śladu.
***
Ramię w ramię, zgodnie jak bracia szli przez trzy dni bohaterowie - na spotkanie przygody, przeznaczenia... i starej wiedźmy.
***
- Jeszcze raz strzelisz mi w twarz gałęzią, a ja Ci w ten gładki pysk oddam tym tu kijaszkiem! - takie rozmowy w podróży przez las należały do łagodniejszych.
A las był gęsty - i tu nie tylko od drzew, krzewów, zarośli, pnączy czepiających się ich ubrań i włosów... ale i magii. Obaj byli przekonani, że gdzieś tu się czaiła - zresztą o Szepczącej Puszczy Hadrian opowieści znał co niemiara, a jedna bardziej niesamowita od drugiej. O zaklętych drzewach, o pięknych driadach kuszących wędrowców, o Wilczym Ludzie, o ukrytych pod korzeniami najstarszych drzew skarbach, o starej i mądrej Mabel pomagającej miejscowej ludności... Jeśli chodzi o własne spostrzeżenia - Bayard zaklinał się, że po przebudzeniu widział maleńką wróżkę przyglądającą się mu z gałązki, obserwował ich też stary kruk o piórach mocno przerzedzonych i sterczących na wszystkie strony - ptaszysko to widzieli już przynajmniej siedem razy. Poza tym mieli wrażenie, że magia tego miejsca jest im w jakiś sposób życzliwa... choć bali się tego. Wystarczyło pierwsze burkięcie w pustym żołądku - a już krzew obficie obsypany słodkimi owocami borówki miodowej pojawiał się za zakrętem ścieżki... to samo z wodą, miejscami na odpoczynek...
Dziwne miejsce...
Czwartego dnia podróży coraz bardziej niespokojnie wyglądali już końca ścieżki - szli tak szybko, jak było to możliwe... a celu drogi wciąż nie było widać. Około południa zauważyli po prawej stronie ścieżki, za kilkoma rzędami drzew uroczą, słoneczną polanę - jakby stworzoną na krótki odpoczynek, posiłek i naradę. Rozłożeni między korzeniami starego dębu, wygodnie o niego oparci prowadzili dyskusję, którą łatwo można streścić "Daleko to jeszcze może być, do licha?" - dyskusja o tyle mało konstruktywna, że raczej nie rozważali zawrócenia. Ścieżka mimo, że czasem słabo widoczna - pojawiała się znów i - o ile mogli stwierdzić - prowadziła wciąż w tym samym kierunku. Wyraźnie też była ścieżką 'człowieczą', nie zaś pokręconą trasą spacerową leśnej zwierzyny.
Kiedy już po pięciokroć wypowiedzieli co sądzą o całej sytuacji - no i oczywiście odpoczęli - zebrali się ponownie do drogi. Jakież było ich zaskoczenie, kiedy za sobą zauważyli obserwującą ich młodą kobietę. Cała okryta zieloną szatą, w paprociowym wieńcu na głowie, bosa... jej twarz zdawała się spełniać wszystkie powszechnie uznawane kanony piękna - a jednak było w niej coś jeszcze... i właśnie to 'coś' sprawiało, że była absolutnie wyjątkowa.
Łagodnie uśmiechnięta, spokojna - nie zdawała się być ucieszona z wrażenia, jakie zrobiła na obydwu podróżnikach. Po prostu przyglądała się im... a kiedy uznała, że ochłonęli już trochę - odezwała się. Jej głos również uspokajał - cichy, lekko wibrujący, w jakiś sposób urokliwy:
- Witajcie Hadrianie Kowalu i Bayardzie Świniopasie. Nazywam się Mabel i czekałam na was... choć myślałam, że droga zajmie wam więcej czasu. Jeśli pozwolicie, zaproszę was do środka - będziemy mogli spokojnie porozmawiać. - mówiąc to wykonała kształtną dłonią gest w kierunku dość gęstych zarośli otaczających polanę -
To jeszcze tylko kilkanaście minut marszu. Idziemy? Lepiej, jeśli zaczekacie z pytaniami aż znajdziemy się w czterech ścianach...