Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2015, 09:13   #23
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie&Sychea

Cytat:
Dawno, dawno temu, w bezimiennej krainie przepełnionej drzewami bambusowymi, podczas tajemniczej nocy, w królewskim pałacu zrodziła się dwójka dzieci.
W dokładnie tym samym momencie na świat przybyła księżniczka, oraz syn nadwornej sprzątaczki. Oboje z jednego ojca.
Tajemiczy podróżnik był tej nocy w kraju i zawitał do króla aby złożyć swoje gratulacje.
“Ofiaruję ci dwa dary, zapewnię talent twojej córce, oraz przeznaczenie, twojemu synowi” powiedział, zdejmując kapelusz i uśmiechając się “twoja córka zobaczy przyszłość każdej nocy, której uda się w sen. Twój syn zaś będzie świadkiem największej potęgi, jaka pojawi się na tej planecie w jednej osobie.”
Król był zdumiony i zadziwiony nieznajomym, którego podarunki były równie tajemnicze, co jego błękitna skóra. “Wyglądasz na diabła, nie zaś anioła. Co kryje się w twoim podarunku?” spytał król.
“Nic samo w sobie.” odparł nieznajomy. “Pamiętaj jednak, że są widoki, które potrafią pozbawić człowieka woli do życia.”
A land covered in bamboo. A country where a princess lost her soul.
The end.

Ogromna Ferramencka armia przemieszczała się przez ocean bez najmniejszych problemów, korzystając z dobrych wiatrów i genialnej pogody. Jej rozmiar wzrósł, gdy stary Mikado postanowił dołączyć swoją flotę do floty Malie, nieprzekonany w Mokou. Nie obiecał jednak walczyć przeciw Sidhe. Jego wojska miały pozostać z Ferramenckimi, póki nie znajdą miejsca na założenie nowej osady.
Grupa parła przed siebie, aż po trzech dniach rejsu dostrzegli ogromny, nieznany kształt na niebie. Przypominał zamek, tylko unosił się w powietrzu. Eabios i Amens natychmiastowo wywnioskowali, że to tam musi być Rubia. Malie również nie potrzebowała na to dwóch chwil. Nie było bardziej nietypowej lokacji na środku oceanu.
Ich wojska powoli zbliżały się do nieznanej struktury, w której oczekiwało ich wiele wyjaśnień….

Land#2: A colorless country floating in the sky

Struktura z bliska zaczęła przypominać bardziej wieżę, niezwykle podobną do Ferramenckich gildii. Ile Malie by się jej nie przyglądała, nie miała zielonego pojęcia jak mogła pozostać na niebie. Magia musiała być w to wmieszana. Znaczne jej pokłady.
Okręty zbliżały się powoli, niepewne nastawienia właścicieli kompleksu. Nikt jednak nie reagował.
-Nie mamy nic, co byłoby w stanie znieść ten zamek na ziemię. - zauważył Eabios.
-Może poprosimy naszą Malię, albo Nine, o szybką amethystową bombę? - zaśmiał się Amens. Dwójka jednak szybko zamilkła, gdy niespodziewanie spod zamku opuściła się dość spora platforma. Była pusta.
- Zaproszenie? - zgadywał Amens. - To będzie ciężka sprawa. Na pewno nie chcę nas wszystkich tam na górze. - pokiwał głową Amens, odwracając się do Malie. - Byłaś strażnikiem, więc idziesz. Jeżeli ktokolwiek ma iść. Sama zdecyduj, któremu z nas dasz szansę ci towarzyszyć. Gdybyśmy nie musieli dowodzić tą armią, to byłoby łatwiej.
- Jeśli jest tam Rubia, to i tak nie możemy zaatakować otwarcie - odparła rudowłosa gwardzistka, gładząc się po brodzie w zastanowieniu. - Venganzo, co o tym sądzisz? - zapytała swego nowego sojusznika, wyraźnie zaciekawiona jego opinią.
- Po co jest im potrzebna księżniczka? - były strażnik zwrócił uwagę na coś zupełnie innego, z całą pewnością dyskutowanego już wcześniej. - Jest przynętą na was, czy jest im do czegoś konkretnego potrzebna? - sprecyzował pytanie, spoglądając na Malie.
- Z tego co mówił Marrick, raczej to drugie - odparła Malie, krzywiąc się. - Wygląda na to że Vendie wziął ją sobie za żonę wbrew jej woli.
- Oh, chce królewskiej krwi do uprawomocnienia swego przewrotu i władzy, która miała z nim przyjść? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony tym konceptem. Jego umysł przywował wizerunek ksieżniczki… Nie, zdecydowanie za młoda.
- Nie wiem czego chce, ale cała Ferramentia wie że porwał księżniczkę, a przedtem przeprowadził zamachy terrorystyczne i poprowadził rebelię w stolicy - wyjaśniła gwardzistka. - Zgaduję że jest szalony i nieobliczalny.
- Nie, nie powinien zabić swego zakładnika, zdobyczy, trofeum - szatyn wbił swój wzrok w podłogę, ukrywając oczy krzyczące wręcz “przynajmniej ja bym tak zrobił”.
Malie uśmiechnęła się do Sychei, wyraźnie wyczytując z jego słów więcej niż ten by sobie życzył. Nie wyglądało jednak na to by cokolwiek się jej nie podobało. Przeciwnie, wydawała się dziwnie zadowolona.
- Dokładnie takiego punktu widzenia było mi trzeba. Idziesz ze mną. To jest, jeśli masz ochotę się z nim zmierzyć - oznajmiła, wpatrując się w Venganzę. - Dodatkowo Vendie cię nie zna. To dałoby nam przewagę.
- Przecież w tym celu wszedłem na ten statek - były strażnik królewski potwierdził swe zamiary, uśmiechając się nieznacznie. Nie był pewien, jak wiele dała mu wizyta w… Innej rzeczywistości? Drzewie? Manie? Zwyczajnie nie wiedział, czy krok, który wykonał był wystarczająco duży. Ba, wiedział, że tak nie jest.
- W takim razie idziemy tylko ty i ja - postanowiła Malie. - Ale wezmę Dużego Timmiego i kilka dron. Obawiam się że pan Eabios, ani pan Amens nie zrobiliby wielkiej różnicy jeśli dojdzie do konfliktu, więc lepiej ryzykować jak najmniej żyć.
Amens zmróżył oczy. Nie zdążył nawet zareagować, gdy w nagłym porywie gniewu, Eabios uniósł się z miejsca łapiąc za stojący przed nimi stół, wypełniony wykwintną zastawą i rzucił nim w ścianę. - NIE CHODZI O RYZYKO. - wrzasnął, po czym zamilkł. Amens westchnął.
Alchemik odezwał sie, próbując ratować twarz przyjaciela. - Malie, jestem wampirem na usługach Rubiusa. Rodzina królewska była jedyną, która pozwalała mi pozostać przy życiu. Eabios urodził się w rodzinie słynnych generałów, a gdy miał umrzeć w wyniku ran, Rubius wydał fortunę, aby utrzymać go przy życiu. Żaden z nas nie mógł nic zrobić, gdy Rubia została porwana, a ty mówisz nam, że lepiej siedzieć na tyłku. To niedorzeczne. Jesteś mądrą kobietą, do przesady. Czysta logika nie zawsze jest tym, co ma sens.
Malie nie ruszyła się z miejsca. Zrobiła tylko zdegustowaną minę, jak gdyby zastanawiała się jak powinna uporać się z takim, w jej mniemaniu zupełnie niepotrzebnym, problemem.
- Nie wiem czy to dobry moment, Amensie, ale chciałam cię o coś zapytać - stwierdziła po chwili. - Marrick i Andy gdy ostatni raz z nimi rozmawiałam ględzili coś o tym że rodzina królewska jest jedyną która ma prawo posiadać niewolników w formie wampirów. Jednakże ty nigdy nie wyglądałeś mi na ubezwłasnowolnionego przez Rubiusa. Dlatego nigdy nie przeszła mi przez głowę taka myśl. Czy wiesz o co mogło im chodzić?
Amens wyglądał na zamyślonego. Eabios spojrzał na niego niepewny. Obydwoje wydawali się coś zrozumieć w tym samym momencie. Jednak to alchemik się odezwał. - Był pewien dekret. Przepis, prawo. Za czasów Rubiusa pierwszego. “Jeżeli w państwie pojawi się człowiek, otrzyma on to co jest mu niezbędne do życia, nawet, jeżeli oznacza to krew samego władcy ferramentii”. Jeżeliby to rozciągnąć, to rodzina królewska ma najsilniejszą, czy raczej najczystszą magię? Rubius…”ładował” mnie raz na kilka tygodni. Podobnie było z Thalanosem, mimo, że jego powiązanie z rodziną królewską względem genetyki było dość odległe. - wywnioskował Amens. - Jest też teoria, że karmienie wampira ukróca twoje życie. Co innego, jeżeli możesz regenerować manę szybciej, niż przeciętny człowiek. Inna cecha rodziny Cears.
- Teraz brzmi to jeszcze bardziej bez sensu - stwierdziła Malie.
- Do pewnego momentu. - wtrącił się Eabios. - Jeżeli karmienie wampira przez kogoś, kto nie jest z rodziny królewskiej, miałoby być szkodliwe, to dopuszczenie do takiej sytuacji było by względem kogoś karą. Wtedy opieka nad wampirem staje się obowiązkiem królewskim. - dokończył myśl Eabios. - Ergo, tylko jedna rodzina w Ferramentii może opiekować się wampirami.
- Dokładnie. Jednak sposób w jaki przedstawili to Marrick i Andy sugerował że to wampiry są tymi ubezwłasnowolnionymi. Aczkolwiek wygląda na to że jest odwrotnie - pokręciła głową dziewczyna.
-Mogłaś coś źle zrozumieć. - stwierdził Amens. - To prawda, że ciężko byłoby znaleźć innego żywiciela w Ferramentii, gdybym zrezygnował z Rubiusa, ale nie byłoby to niemożliwe. Z drugiej strony, gildia magów chyba zajmowała się wyszukiwaniem wampirów i reportowaniem ich do rodziny królewskiej. Acz nie pamiętam za czyjego panowania.
- Tak czy owak rozumiem że nie jest to problem którym muszę się teraz przejmować. Dziękuję za rozwianie mych wątpliwości - odetchnęła z ulgą gwardzistka. - Więc skoro tak bardzo wam zależy, to niech pójdzie ze mną Eabios. Resztę miejsca na platformie zajmą w połowie jego żołnierze i w połowie moje drony. Aczkolwiek wolałabym byś to mi zostawił ewentualną dyplomację - zwróciła się bezpośrednio do lidera zbrojmistrzów. - Pamiętaj proszę że chodzi tu o życie Rubii. Nie podejmujmy żadnych pochopnych decyzji. Nie wiemy co planuje ten szaleniec.
-Niech i tak będzie. - zgodził się Eabios. Amens milczał, jego twarz zdradzała odrobinę zawodu, ale również zrozumienia. Dwójka znała się nie od dziś i wiedziała, że ani jeden ani drugi nie zasługuje na tą szansę bardziej.
Venganza położył dłoń na prawym barku swego byłego właściciela. Uśmiechnął się pokrzepiająco, jakby chciał zdominować wszystkie otaczające go wątpliwości. Nie odżegnać je, a zniszczyć. Nawet, jeśli miałby stać się przez to centrum jego świata.
- Zapewnię ci ten pokarm, choćbym miał sprowadzić ją wbrew jej woli. - stwierdził.

//Jak zajc chce, może tutaj dopisywać.


Na platformie znalazła się Malie w swojej maszynie wojennej, na której dla czystej przyjemności usadowił się Sychea. Pod pojazdem znalazł się Eabios Greey, z piętnastoma żołnierzami, których otaczało dwadzieścia maszyn bojowych Malie. Znośny oddział, jednak dalece niewielki w porównaniu z ogromnym rozmiarem budowli.
Platforma powoli zaczęła unosić się do góry, jej prędkość przyśpieszała. Przejazd wzwyż trwał długie minuty, w końcu jednak zatrzymała się. Malie miała pewność, że nie byli nawet na szczycie. Prędzej gdzieś w centrum. Może nieco ponad nim.
Zatrzymała się ona w obszernej sali pełnej kabli i przewodów ciągnących się po ścianach jak i suficie, idących w nieznane.
Powoli, dookoła pomieszczenia zaczęły zapalać się światła lamp, jakich Malie jeszcze nie widziała. Z czasem, pokój ukazał jedyną, wartą zainteresowania postać.

Księżniczka Rubia siedziała na mechanicznym tronie, w czarnej, specyficznej szacie. Korona na jej głowie była niezmienna, a twarz wydawała pewną oznakę podziwu.
- Aby dokończyć mój projekt łodzi w rok i odnaleźć moje nowe królestwo. Cała Malie. Jestem pełna podziwu. - przyznała, spokojnym, miłym głosem. Nikt z zgromadzonych nie wątpił. To była Rubia. Może w innym odzieniu. - Spokojnie, rozgośćcie się.
Królewska gwardzistka rada była że wzięła swojego mecha, gdyż przynajmniej nikt nie mógł zobaczyć jej opadającej szczęki. Gigantyczny robot stał niewzruszony, za nic mając sobie tą nieoczekiwaną sytuację.
- Rubia… - po długiej chwili ciszy przez głośnik przedarł się w końcu pierwszy dźwięk. Zduszony głos pełen skonfundowania i niedowierzania. - Co to znaczy “rozgośćcie się”? Przybyliśmy by cię uratować… wiesz, z rąk Vendiego… tego który cię porwał… żebyś mogła wrócić do swojego ojca… i w ogóle…
Rubia uśmiechnęła się. - Spokojnie. Wszystko jest w porządku. Jestem ci winna przeprosiny. Musiałam sprawić wam wiele przykrości i wprowadzić w niejedną konfuzję. - królowa poprawiła się na swoim tronie. - Wszystko co miało miejsce w Ferramentii...zwłaszcza od momentu katastrofy pociągu...w sumie z katastrofą włącznie, miało miejsce na moje życzenie. Aby pomóc mi opuścić Ferramentię, bez problemów. - wytłumaczyła. - Wybacz, nie mogłam pozwolić aby straż królewska chodziła po kraju szukając latających fortec.
- Ale… dlaczego? - Malie nie wydawała się ani o jotę mniej zszokowana. - Nie mogłaś uciec jak normalna szlachcianka pod osłoną nocy na jakimś wozie? Czy naprawdę musiałaś posuwać się aż tak daleko? Doprawdy nie wierzę że znajduję się w takiej sytuacji i zadaję takie pytania osobie która rok temu była moją przełożoną…
-Pozwól mi wyjaśnić. - Rubia podniosła się z miejsca. - Pochodzimy z Ferramentii. Królestwa opartego na kłamstwach, jak demokracja czy wolny rynek, którego istnienie opiera się na wadliwej magii-technologii. Znajdujemy się na planecie, która jest w najgorszym okresie swojego istnienia tylko dlatego, że miała zbyt wiele klejnotów. - zaczęła. - Zawsze miałam to dziwne wrażenie, że magia nie powinna być...dostępa, dla przeciętnych ludzi. Że prowadzi do nieskończonych wojn o dominację. Na szczęście napotkałam hrabię Tyraala. - postąpiła w przód. - Pokazał nam jak kontrolować magię, dzięki czemu mogłam zacząć pracować nad moim nowym projektem. Witam w fortecy “Nemezis”. - rozpostarła ręce, wskazując ogrom całej sali. - Miejsca, które zostanie ostatnim źródłem magii na ziemi, gdy już wykorzystamy drzewa sidhe, aby zabić większość żył. Jeżeli świat dominuje magia, zjednanie go nie jest trudniejsze, niż posiadanie jej w całości.
Eabios pokręcił głową. - Rubius opiera się na kłamstwie, jego córka na sile. - jego głos wydawał wielką dozę zawodu. - Powoli tracę powód do życia. - przyznał, ponurym tonem.
- Ale… Marrick powiedział mi że to Vendie chciał cię poślubić żeby zdobyć władzę nad Ferramentią… - kontynuowała Malie, próbując na siłę wbić sobie do głowy że ta jakże niedorzeczna sytuacja w której się znajduje jest czymś realnym. - I dlaczego powiedział mi gdzie cię znaleźć… zamierzasz prowadzić wojnę ze swoim ojcem? - pytania wychodziły z jej ust niemalże machinalnie gdy mózg próbował przeanalizować wszystkie nowe dane i dojść do wniosku jaką akcję powinna podjąć.
-Ciężko to nazwać wojną, gdy posiadam armię magi-technologicznych nadludzi, oraz fortecę będącą jednym wielkim magicznym działem. Raczej obowiązkowy proces. - określiła się Rubia. - Marrick nie miał o niczym mówić, ciężko go upilnować. - zdziwiła się, siadając spowrotem na tronie. - Może zauważył, że ostatecznie byłaś moim strażnikiem. Witam w technologicznym raju, znowu możesz stać u mojego boku. - uśmiechnęła się Rubia.
Malie nie odpowiedziała od razu. Właściwie to nie odpowiadała przez dłuższy czas z czego królewna mogła wywnioskować że ta poważnie rozważa jej ofertę. W końcu jednak tym kto usłyszał jej słowa był siedzący na mechu Sychea do którego ta przemówiła ze środka, zakrywając tubę przez którą normalnie przemawiała.
- Venganzo… - rzekła w górę, na tyle głośno by ją usłyszał. Jej ton był dość… konspiracyjny. - Mamy w tej chwili kilka opcji do wyboru. W każdej z nich czekają na ciebie chwała i śmiertelnie niebezpieczne przeciwności do pokonania. Zapytam więc teraz: czy pójdziesz ze mną niezależnie od tego co ci powiem i którą drogę wybiorę?
- Nie. - odparł, wyraźnie rozbawiony z całej sytuacji. Kto by pomyślał, że Rubia okaże się kimś więcej niż tylko “dziedziczką”, która miała wyjść na odpowiedniego kandydata na króla. Nie wszyscy wierzyli nawet w jej nieograniczony talent technologiczny, a stojąca obok Malie była swoistym ucieleśnieniem tych zwątpień. Kimś, kto mógł i możliwe że przewyższył naukowe osiągnięcia księżniczki.
- Z przyjemnością rozwalę to miejsce, sprowadzę ją siłą, cokolwiek. - uzupełnił, precyzując swe intencje. - Ale nie podoba mi się takie ograniczenie świata, nie jeśli sam nie byłbym jego szczytem. - dodał. Głos szatyna był odpowiednio cichy, zniżony do poziomu Malie.
- Wiedziałem, że wszyscy jesteśmy tak samo posrani - Venganza roześmiał się, tym razem jego głos dominował jednak całe pomieszczenie, nie ukrywał się za osłoną ciszy i podszeptów.
- Rozumiem zdobycie władzy siłą, ale zapewnienie że nikt ci nie zagrozi? To niesamowicie nudne. - spojrzał na Rubię silnym wzrokiem. - Tak jakbyś bała się, że ktoś może zagrozić twym ewentualnym rządom.
Rubia zaczęła przyglądać się Venganzie z nieskrywanym zainteresowaniem. - Czy ty dowodziłeś wyprawą? - spytała, wnioskując z jego pozycji. - Nie rozumiem twoich obelg, przyznam. Eliminacja zagrożenia i maksymalizacja posłuszeństwa to nie mniej, nie więcej, najbardziej logiczne posunięcie.
- Właściwie to nie planowałam żadnej z tych rzeczy - rzekła Malie do Venganzy. - Nie chcę niszczyć tego miejsca, ani się z nią sprzymierzać. Mam jednak plan na którym oboje zyskamy. Chciałabym tylko byś mi zaufał i jeśli to możliwe grał swoją rolę. Nie wydaje mi się by próba niszczenia twierdzy w tym momencie była dobrym pomysłem… straciłam kontrolę nad moimi maszynami i wiemy że Rubia posiada technologię Sidhe i własną armię. Nie chcę kwestionować twojej siły, ale nie wydaje mi się by była na świecie jakakolwiek osoba która w pojedynkę zdołałaby wygrać w takiej sytuacji.
Sychea uśmiechnął się szeroko, spoglądając na głowę stalowego mecha - swe podłoże. Jak wiele może uzyskać z pojedynczego odbicia? Jak blisko Rubii się znajdzie? Nie był do końca pewien, nie znał również jej technologii. Mógł jednak ufać sobie i liczyć, że zarówno Eabius, jak i strażniczka królewska wykażą jakąkolwiek wartość bojową, a on nie będzie musiał brać pod uwagę ich ewentualnej ochrony. Zaśmiał się w myślach, i tak by tego nie zrobił.
- Weźmiemy księżniczkę siłą, a potem poszukamy tego twojego Verricka, czy jak mu tam - mruknął, skupiając się na siedzącej gdzieś przed nim Ruubii.
Odbił się z Mecha, aktywując znajdujące się w swoich butach klejnoty. W momencie odbicia zmieniło się coś jeszcze, jego ciało nieznacznie urosło, zaledwie 10-15 centymetrów, a z pleców zaczynały wyrostać czarne kości, błyskawicznie tworząc coś w rodzaju pokrywającej część ciała zbroi. Poszczególne nie łączyły się ze sobą, zostwiając sporo miejsce. Wydawało się, że chłopak znajdował sie w klatce. Przez ułamek sekundy całe jego ciało było pokryte ciemną egernią, opadającą wraz z ruchem. Zbudowanym z własnych ambicji i błędów więzień. Gdy pierwsza chwila ruchu minęła, a ksieżniczka mogła przyzwyczaić się do jego prędkości przywołał nieco many, przyśpieszając swe ciało niczym Mikado w trakcie ich pojedynku. Zamierzał przebić księżniczkę na wylot, nieco pod jej sercem. Mikstura Amensa powinna w razie czego ustabilizować truchło i zapewnić jego przyjacielowi źródło życiodajnej many.
Mech Malie w tym czasie nie wykonał jednak nawet najmniejszego ruchu. Ciężko było powiedzieć czy była zaskoczona, czy też sprzeciwiała się planowi Venganzy, a może zdążyła opracować już nowy plan uwzględniając poczynania swego sojusznika. Po chwili ręka maszyny tylko wyprostowała się, dając znak Eabiosowi by wstrzymał sie z podejmowaniem akcji.
W momencie nagłego wysokoku Venganzy, światło w pomieszczeniu zmieniło swój kolor na czerwony, zaś przed samą królewną zaczęła pojawiać się jakiegoś rodzaju energia. Mężczyzna był szybki, nawet bardzo, jednak ostatecznie zderzył się z magiczną ścianą, która odcieła go od Rubii, szokując. Twarz królewny wyrażała pewnego rodzaju obrzydzenie. Nie odezwała się, oczekując jakiś wyjaśnień. Jej palec uderzył w podparcie tronu.
- To jest poddany jednego z tutejszych królestw. Jak widzisz jest trochę nieobliczalny - wyjaśniła Malie, a zebrani mogli wyobrazić sobie jak wzrusza ramionami. - Chciałam porozmawiać z tobą dłużej na temat twojej oferty, ale obawiam się że nie odpowiadam za jego akcje.
-Skoro jest dzikusem, to po co go ciągasz Malie? Dziwny gust. - stwierdziła Rubia, a jej tron zaczął powoli się zniżać. Również platforma na której stała Malie zaczęła ponownie się obniżać, tylko po to aby nad jedną i drugą zaczęła zamykać się podłoga...
- W imieniu straży królewskiej, oraz funkcji ofiarowanej mi przez króla Rubiusa, wzywam cię do dobrowolnego oddania się przez sąd - Sychea uśmiechnął się, biorąc zamach mieczem w ścianę.
- Chociaż wolałbym, gdybyś się opierała. - dodał. Zamierzał wykorzystać wchłaniające magię runy i, z pomocą znajdujących się w jego butach klejnotów, znaleźć się po drugiej stronie ściany, nim ta zostanie odbudowana.
Bez większego porblemu, znając możliwości ściany Venganza był w stanie przebić się na jej drugą stronę, choć nie był pewien jakie skutki ma to na samym ostrzu które w tym celu wykorzystał. Tron nie był najszybszym środkiem transportu windowego, chociaż w grubej mierze już się zniżył. Rubia wyraźnie wyrażała swoim obliczem pytanie “co do…!?” nie zmieniało to jednak jej dłoni, która była wyciągnięta w stronę Sychea, z energią magiczną zbierającą się w niej.
- Nie jesteś lojalna wobec swej rodziny, czemu miałbym uważać, że będziesz pamiętać swych współpracowników, swą straż? - zapytał, biegnąc po ścianie w kierunku ksieżniczki. Gdy zbliży się wystarczająco, zamierzał wykorzystać przyśpieszające klejnoty, w głębi duszy ciesząc się, że zmienił je na nieużywane, by znaleźć się tuż przed Rubią i pozbawić jej dolnej części tułowia.
Rozegrała się prosta scena Rubii machającej ręką, starającej się jakoś wycelować w Venganzę, co było niemożliwe. Chyba głównie z tego powodu rezygnowała z strzału aż do momentu, kiedy ten pojawił się przed jej twarzą. Ledwo były gwardzista uniósł broń, a zmuszony był do nagłego, ewakuacyjnego odskoku w bok. Z dłoni Rubii wystrzelił laser, którzy przebił się przez energetyczną ścianę i przeleciał ponad głową robota Malie, choć stojąca pod nim grupa i tak odczuła ciepło. Moment później, obie platformy były pod podłogą, prawie całkowicie zamkniętą. Venganza zaś zaczął słyszeć donośne dźwięki. Ktoś się zbliżał, zarówno na przeciw niego jak i z a jego plecami.
- Pfft - dźwięki złości wymknęły się z ust szatyna, gdy ten, po raz kolejny musiał zmienić swoje plany. Najwidoczniej wybicie twierdzy i pierwotnego celu będzie priorytetem, przynajmniej, o ile do tego czasu nie spotka Rubii. Wybrał idącą na przeciw niemu grupę - atakowali od frontu, honorowo. Należała się im za to nagroda… Szybka śmierć.
Powolnym krokiem wyszedł im na przeciw, by, gdy tylko pojawią sie w zasięgu wzroku, wysłać w nich zgromadzoną w mieczu magię, podążając zaraz za nią, by zabić tych, którzy dokonają ewentualnego uniku, czy blokady.
Rozpędzony Sychea zaczął dostrzegać stojących na końcu drogi wojowników. Masę ludzi o biało fioletowych strojach, z maskami na twarzach. Podążali równym, zmyślnym tempem. Na widok fali wyciągnęli ręce, zatrzymali się i utworzyli energetyczne ściany.
Ściany nieco słabe, skoro mimo ich pierwszy a nawet i drugi rząd zebranych zostali przepołowieni. Nagle, prosto na Venganzę zaczęła lecieć grupa ludzi. Dosłownie lecieć, rzucona znaczną siłą w stronę mężczyzny. Sychea, prostym ruchem przeciął nadlatującą, mięsną kulę. Tylko po to aby dojrzeć nową sylwetkę.
-Twoim pierwszym pomysłem na widok królewny, było dziabnąć koronę?
Była to kobieta. Wysoka, umięśniona, o niepoukładanych czerwonych włosach. Miała na sobie olbrzymi napierśnik i duże, czerwone rękawice. Mimo to jej garderoba była poniekąd...wybrakowana.
Victorria Ivalean. Sychea nie musiał myśleć dwa razy aby rozpoznać innego strażnika zza jego kadencji. Mimo to wyglądała ona na nieco inną, niż kiedyś.
- Oh...Gotowy na rudę, bałaganiażu? Wyzwać do walki całą twierdzę, masz jakieś jaja w tych spodniach. - przyznała. - Albo niesłychanie chciwy łeb. - A może po prostu chciałem przypatrzyć się z bliska? - zapytał, wzruszając barkami, wyraźnie rozbawony tą wizją. Pojawienie się tuż przed kimś, mijając przedtem całą jego gwardię, by powiedzieć pojedyncze “Yo!”. Zaiste urocza wizja.
Uniósł miecz w stronę przeciwniczki, kiwając głową na zachętę. - Wycofasz swoich ludzi, zapewniając im chociaż ładny spektakl przed śmiercią? - zapytał, kiwając głową na zachętę.
-Nah. - kobieta uniosła rękę w górę, poczym pokazowo opuściłą w dół. Grupa żołnierza zza niej, zaczęła strzelać z przedziwnych strzelb magicznymi laserami.
Sychea ruszył na przeciwniczkę, by ciąć krótkim, opadającym cięciem, zaczynającym od lewego ramienia przeciwniczki. Zamierzał usytuować się tak, by strzelcy musieli przerwać ostrzał, lub strzelać w swą dowódczynię.
Kobieta postąpiła krokiem w stronę Venganzy, przyjmując jego cięcie na lewą rękawicę, tym czasem biorąc zamach prawą ręką do prostej pięści. Sychea zdołał przechylić głowę, unikając ataku.
Sychea szybkim ruchem wykonał niskie kopnięcie w lewą kostkę przeciwniczki, która nawet nie drgnęła, nie wykazując na ten atak reakcji. Jej prawa ręka, otworzyła się cofając z powrotem do kobiety, chwytając od tyłu głowę Sychea, który tym razem nie zdążył zareagować. Mężczyzna planował użyć magii, ale nagły, szybki zryw kobiety odrzucił go na ziemię, na lewą stronę Victorii. Szczęśliwie, broń nie wypadła z rąk Venganzy.
- Masz jeszcze problem z piciem? - Sychea zapytał, zrywającł się z ziemi, odbijając się od podłogi w kierunku najbliższej ze ścian, wykorzystując ją jako krótki przystanek.Gdy jego stopy miały oderwać się od swego podłoża, wprawiając jego ciało w ruch, zebrał nieco magii, dodatkowo przyśpieszając swój manewr.
Chciał znaleźć się za Vicky, ciąć podłużnie z prawej strony i położyć dłoń na swej dawnej towarzyszce.
Moment w którym Sychea nie był przed Victorią, był tym w którym zaczęła się kolejna salwa wystrzałów. Jego szybka reakcja pozwoliła uniknąc jej wstępu, acz odskok od ściany ustawił go na trajektori, na której oberwał dwukrotnie w bok. Vicky nie była durna, przyglądała się temu co wyprawia mężczyzna, aby zwyczajnie obrócić się w stronę w którą skoczył, z uniesioną w górę ręką. W momencie lądowania, miał przed sobą nadchodzącą pięść.
Sychea skutecznie odskoczył w bok, unikając ataku, po czym znów skoczył przed siebie, unikając kolejnej salwy i lądując za plecami kobiety. Grupa żołnierzy która była za zgromadzeniem, zaczynała wchodzić w linię strzału z identycznymi strzelbami w dłoniach.
Venganza wykorzystał swoją pozycję, zanim Victorria znowu mogła się obrócić. Wyprostował rękę, ładując dość potężną kulę, która uderzyła w ciało Victorri, przed zderzeniem z samym ciałem zaczęła przedzierać się przez jakiegoś rodzaju magiczną barierę, aż w końcu przebijać przez sam materiał, który o dziwo nie był skórą, tylko jakimś nieznanym stopem metali. Przynajmniej dla Venganzy było to coś nowego. Kula nie przebiła Victorri na wylot, acz jej tył zaczął sowicie krwawić. Siła ataku zmusiła kobietę do dwóch kroków w przód, które pomogły jej zachować równowagę.
Szatyn nie miał nawet chwili odpoczynku, nadchodzący z drugiej strony oddział również wymagał widowiska. Czuł się jak gladiator, traktując otaczających go strzelców jako widzów krzyczączysz raz za razem “Walczcie!”, “Zabijajcie!”, “Krwi!”. Wyprowadził pchnięcie Amethystowym ostrzem, obierając za cel pozbawioną przedziwnego pancerza część ciała dawnej towarzyszki. Ze smutkiem aktywował wchłaniającą magię runę.
Nie czuł się źle z pozbawianiem żywota kogolowiek. Nawet to, że niegdyś byli w ten czy inny sposób bliscy, nie wpływało na jego działania. Gdzieś po drodze zatracił człowieczeństwo, a może nie miał go jeszcze przed pierwszą mutacją? Jedyną oznaką ich wcześniejszej znajomości, była nienawiść, którą zaczynał pałać do Rubii. Jak mogła zrobić coś takiego? Pozbawić kogoś jego woli, nawyków, chęci. To… To było gorsze niż śmierć.
Śmierć...śmierć jednak nie była w pośpiechu. Przynajmniej nie teraz. Noga Victorri uniosła się w górę i z trzaskiem opadła na podłogę, deformując ją i przewracając zarówno bliższych dwójce strzelców jak i samego Venganzę. Victorria odwróciła się w jego stronę, jej skóra coraz bardziej czerwona, spojrzenie poważne i wyraźnie agresywne. Zwłaszcza z dodatkiem zaciśniętych zębów.
Szatyn wykonał sprężynkę, zaś dotykające ziemi buty zaświeciły się pod wpływem aktywowanych kryształów. Rzucił się na anonimową alkoholiczkę, której pracodawcy zafundowali wyjątkowo skuteczną interwencję, pomieszaną z dziwnym sposobem walki z nałogiem. Vicky z całą pewnością nie sięgnie już po alkohol, przynajmniej nim noszący imię zemsty najemnik nie odeśle jej duszy na wieczny spoczynek w innym stanie świadomości.
Skupiał swą uwagę na niej, starając się uniknąć nadchodzącego ataku. Celem nadchodzącego po nim cięcia był brzuch przeciwniczki.
Victorria z zamachem i zawziętością ruszyła z pięścią na nadchodzącego, czy raczej nadskakującego przeciwnika. Sychea oberwał prosto w tłów, odlatując zgodnie z torem lotu pięści, której rękawica wyzionęła sporą ilość pary. Gwardzista zderzył się z ścianą, tuż obok jednego z okien. Towarzyszący Vicky żołnierze wycelowali prosto na niego. Chłopak miał przed sobą nie mała salwę nadlatujących laserów.
-Kcht - Venganza był zawiedziony swoimi osiągnięciami. Był żałosny. Nic nie zmieniło się od momentu, gdy odzyskał kontrolę nad fragmentem swej duszy, nie czuł się silniejszy. Wydawało mu się, że jedyna zmiana, to zyskane kilkanaście centymetrów wzrostu i opiewającego jego żebra egzoszkieletu. Cóż z tego, skoro Vicky była bliska pokonania go? Czyżby strażnicy królewscy od zawsze byli tacy silni, a on zwyczajnie od zawsze nie miał najmniejszego wpływu na wydarzenia.
Jego ciało, słysząc zawodzenie umysłu, jakby zmalało. Czarne kości znikły, a ciemna energia wróciła ponownie do jego ciała. Dychał ciężko, jednak nie miał czasu na zwątpienia. Mógł tylko zrobić wszystko w znany mu sposób.
Klejnoty znajdujące się w jego butach zabłysły po raz kolejny, a on skoczył w kierunku przeciwległej ściany. Prewencyjnie zasłonił w ruchu swe ciało mieczem, tworząc barierę między nim, a nadlatującą falą pocisków.
Każdy przeciwnik miał słaby punkt. Nawet Wakashi padł, gdy tylko raniło go się w odpowiedni sposób. Jaka była metoda na Vicky? Gdyby tylko mógł w jakiś sposób ją rozpalić, wykorzystać drzemiące w niej ciepło dla dobra własnej sprawy.
Ból był silny, jednak chłopak bywał już znacznie bliżej śmierci, a w porównaniu do wyrwanej bez znieczulenia nogi, obicia to bardziej dyskomfort, niż faktyczny ból. Skupiał całą swoją uwagę na unikach, starając się ciągle pozostawać w ruchu, gotowym do aktywacji przyśpieszających szmaragdów.
Miecz był jakąś opcją, ale nie należał do najszerszych tarcz. Mimo wszystko, dał radę uchronić Venganzę przez sowitą porcją wrogiego ataku. Victorria starała się nieodrywać od niego wzroku, obracając wraz z nimi. - Potrzebne wsparcie w zewnętrznym pierścieniu, piętro trzydzieste szóste. Powtarzam, A36. - rzekła do swojej rękawicy, gdy jej ciało ani trochę nie traciło czerwonawego koloru.
Venganza uśmiechnął się, jego ciała jednak nie zawodziło przy każdej możliwej okazji. Ot, wybierało sobie te najbardziej nieoczekiwane. A może zwyczajnie tym razem Fortuna była przychylna wobec jego wezwań? Nie mógł tego wiedzieć, jedynym co zostawało była wiara w siebie, pełniąca również rolę nadziei.
Jego umysł ciągle skupiał się na otoczeniu, na przeciwnikach - jedynym ważnym celem obecnie było zgromadzić nieco energii, odzyskać siłę i pokonać wroga jednym, silnym ruchem. W razie ataku strzelców chciał postąpić tak jak poprzednio, Vicky zaś - unikał jak biednych.
Zaszedł pewnego rodzaju bałagan, w którym Victoria nie próbowała nawet zbliżyć się do Venganzy, oglądając jego skoki. W tym czasie ten musiał uporywać się strzałami oddawanymi z obu strony korytarza co nie było proste, zwłaszcza, gdy się oszczędzał.
Były strażnik królewski dyszał coraz ciężej. Myślał, że był najsilniejszym ze swych byłych kompanów, zwłaszcza po wszystkim, co przeżył. Teraz jednak widział jak świat dostarcza również innych, często pozbawiając ich jedynym znanym im przyjemności na rzecz czystej potęgi. Czy on był gotów na takie wyrzeczenia?
Ruszył w kierunku Vicky, początkowo tylko naturalną, nie zwiększoną magią prędkością. Gdy skrócił dystans, całe jego ciało pokryła czerniejsza niż noc energia, szata utkana z samej odchłani. Przez ułamek sekudny najemnik miał mniej kolorów niż sam żniwiarz, a energia którą emanował zdawała się krzyczeć “giń”.
Całun złowrogiej ciemności przyćmił nawet lśniące klejnoty, które miały przyśpieszyć szatyna, dać siłę na ostatni w tej walce sprint. Gdy znalazł się przed Vicky, ciął, uwalniając całą zgromadzoną w mieczu energię, by zaraz po tym skoczyć w kierunku ściany, odbić się od niej i znaleźć się za przeciwniczką, w razie potrzeby przeskakując nad nią raz jeszcze.
Gdy znalazł się za przeciwniczką, chciał zakończyć pojedynek.
Victoria wyczekiwała szarży, wiedziała, że Sychea w końcu będzie musiał się zdecydować. Nie wykonała jednak żadnego przemyślanego zagrania, zwyczajnie występując w przód z swoją pięścią. Pech chciał, że Sychea wykonał swój wymach odrobinę szybciej, jego miecz czysto odciął prawą rękę kobiety. Chwilowy paraliż wynikajacy z zaskoczenia wystarczył na wykonanie manewru unikowego, zmianę pozycji i ponowny, tym razem magiczny atak. Nowy pocisk, silniejszy od poprzedniego jednak wycelowany w to samo miejsce, przebił się przez kobietę, powalając ją na ziemię. Martwą.
Przed Venganzą był teraz problem nadlatujących z każdej strony strzałów. Straż nie była tempa, a ich poczucie zagrożenia przytłumione przez nieludzkie elementy ciała. Strzelali natychmiast.
Ciemność oplatająca szatyna zkinkęła dopiero, gdy truchło przeciwniczki osunęło się na ziemię, odsłaniając tym samym czarne kości wyrastające z jego tułowia, tworząc coś w rodzaju kamizelki, zbroi. Mężczyzna rzucił się na stronę, po której znajdują się dodatkowe rzędy tarczowników. W trakcie ruchu zasłonił się mieczem, chłonąc magię nadchodzącą z pocisków. Gdy zbliżył się na długość miecza pierwsze, potężne niczym dewastujący całe państwa tajfuny, uderzenie, będące swoistą karą dla porzucających ludzkość nadeszło. Sychea rozwijał swoją duszę, siebie, jednak robił to w możliwie naturalny sposób. Właśnie to różniło go od pierwszego rzędu żołnierzy, który zginął od pierwszego cięcia. Ich truchła poleciały w stronę stojących dalej strzelców, blokując wymierzone w nadchodzącą śmierć ataki. Kilku strzelców odskoczyło do tyłu, innych przewalili w tył. Dawny kompani byli teraz niczym więcej, niż zbędnym ciężarem.
Strażnicy nie mieli jednak czasu na rozważanie o swym losie. Obrotowe kopnięcie wymierzone w jednego z nich przewaliło większość znajdujących się po danej stronie osoby, pozostałe wykończyło spadające jak grom z nieba cięcia. Krew tryskała na wszystkie strony, pozwalając Venganzie przybrać krwisty kamuflaż. Jedynie jego oczy błyszczały, zdradzając że siejący pożogę demon jest, gdzieś w głębi, człowiekiem.
Kolejne pociski wbiły się w jego bok, gdy sięgał po leczącą miksturę. Zasłonił się mieczem i ruszył siać pożogę wśród pozostałych. Serce szatyna biło coraz szybciej pompując coraz intensywniej krew, najwyraźniej chcąc dołączyć do rodzącego się na podłodze oceanu. Z jego ust wypłynął waleczny krzyk, dodający grozy do wspaniałego krajobrazu. Większość ścian było teraz zdobionych miazgą, kiedyś będącą człowiekiem.
Druga (i teraz już jedyna) grupa żołnierzy oniemiała na ten widok, zatrzymując się w bezruchu, póki jeden z nich nie wykonał jakiegoś nietypowego ruchu. Co dwa metry, na korytarzu zaczęły pojawiać się kolejne energetyczne ściany, gdy grupa strzelców rzuciła się do ucieczki.
Nie uciekli daleko. W zasadzie nawet nie zeszli z wizji Venganzy, gdy nagle dość prędko wrócili, lecąc, w jego stronę. Ich grupa rozbiła się o energetyczne tarcze, które sami ustanowili. Był to czas który Sychea poświęcił na zdekapitowanie Victorii, aby przyjżeć się jej twarzy z bliska. Być? Czy nie być? Mógł zapytać o to Victorię.
Vicky, czy raczej dwie jej podobizny pojawiły się tam, gdzie uciekać chcieli martwi już żołnierze. Sychea zaczął też słyszeć ciężkie kroki za swoimi plecami.
- Kurwa - Sychea zaklnął pod losem. Rubia przygotowała swoją fortecę na atak samobójcy? To było conajmniej dziwne, miejsce w którym ulokowana jest twierdza zapewniało, że niemalże cała walka odbędzie się nim piechota będzie miała znaczenie. Mężczyzna mógł tylko przeklinać swój optymizm, nieustającą chęć sprawiania sobie coraz większych wyzwań. Uciekać? Nie, jeszcze nie było ku temu potrzeby. Czuł siłę rozpływającą się po całym jego ciele. Jeśli szybko zabije jedną, przez chwilę będzie w uczciwym starciu z drugą. Potem - zdoła przedostać się dalej. Przynajmniej taką miał nadzieję. Ruszył w kierunku jednej ze ścian, aktywując przyśpieszające buty. Zamierzał zanegować ją swym ostrzem.
- Łap! - głowa Vicky miałem polecieć w kierunku… Vicky gdy bariera opadnie. Tej innej, nadal żyjącej, przynajmniej o ile można to nazwać życiem. Nie, znacznie bliżej było temu do zwyczajnego funkcjonowania. Sychea rzucił się w kierunku drugiej, nie zwalniając. Ciął na odlew ze strony stawiającej oba Borgi jako przeszkodę dla siebie. Wraz z atakiem uwolnił całą znajdującą się w mieczu magię.
Bieg Venganzy zakończył się szybkim przeskoskiem przez tarczę energetyczną, Victorie biegł prosto na niego gdy tylko widziały jego szarżę. Rzucona w jedną z nich głowa nie zdziałała wiele, nie wywołując nawet wyrazu zdziwienia, czy chociażby gniewu. Sychea zwinnie uniknął pięści nadlatującej od przeciwniczki po jego lewej stronie, ta z prawej zdołała jednak pchnąć go swoim bokiem, posyłając spowrotem na barierę, lekko przypalając plecy.
Moment później bariery się wyłączyły, a pozostałe z maszyn zaczęły biec w jego stronę.
- Więcej was matka… Ahh… Technicy nie mieli? - Venganza wrzasnął, próbując osiągnąć niemożliwe, sprawić by cokolwiek sterowało poszczególnymi przeciwnikami, zamarło w strachu. Machnął mieczem, posyłając zgromadzoną magię w stronę jednej z maszyn. Sam zaś zamierzał skoczyć za nią - w trakcie jej uniku, czy też bloku i wbić ostrze w jej plecy.
Przeciwniczki zwinnie zareagowały na falę. Bliższa z kobiet postanowiła przyjąc ją na siebie, gdy druga w moment znalazła się za nią, próbujący obiec Victorię Sychea wpadł na partnerkę maszyny, która o włos chybiła jego głowę swoją pięścią.
Venganza zdawał się wykorzystywać płynące w jego stronę ataki jak paliwo, które zasilało jego rosnącą nienawiść wobec przeciwników. Gdy pięść Vicky 03 minęła nieznacznie jego głowę, on wykonał szybki krok w przód, wraz z którym pchnął ostrze w przeciwniczkę. Następnie z całego jego ciała zaczął wydzielać się przerazisty, dominujący całe otoczenie wiatr. Nie wiedzieć czemu, pewnie za sprawą many szatyna, powietrze przybierało coraz ciemniejszy odcień, bardziej pasujący do wołań strudzonych, wysłanych na drugą stronę świata dusz.
 
Tropby jest offline