Spis Stron RPG Regulamin Wieści POMOC Kalendarz
Wróć   lastinn > RPG - play by forum > Sesje RPG - Inne > Archiwum sesji z działu Inne
Zarejestruj się Użytkownicy

Archiwum sesji z działu Inne Wszystkie zakończone bądź zamknięte sesje w systemach innych (wraz z komentarzami)


 
 
Narzędzia wątku Wygląd
Stary 17-02-2015, 23:02   #21
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Quina ponownie znajdowała się na przeciwko olbrzymiej syreny. Jej miecz leżał pod jej stopami. Kreatura wpatrywała się w nią. Raczyła się odezwać:
- Wielce się wsławiła. Dobrze przyczyniła. Dostanie pochwałę. Broń odzyska, mieszkanie wytyczymy. Może zostać, ile pragnie. - stwierdziła - Rozmawiać może się z innymi nauczy. Zobaczy. Monety dajcie. - dodało po chwili stworzenie, a jakaś niemrawa syrenka podpłynęła i wręczyła Qunie worek wypełniony starannie wyszlifowanymi monetami z akwamarynów. - Niech ma się zdrowo.
Artystka ukłoniła się nisko, ręką niemal zamiatając podłogę opuszkami palców. Przy okazji podniosła swoją broń. Otrzymany worek przerzuciła przez plecy, jak to mają stereotypowi rabusie. Ponownie kłaniając się w pokorze zaczęła wycofywać się w tył, gdyż nie wypadało odwracać się do jej rybiego majestatu plecami.
Kobieta z czystej ciekawości udała się na targ. Był on dość żywy i ruchliwy. Syreny targowały niemalże każdym rodzajem materiału i przedmiotu. Były tu różnorodne muszle, morskie zwierzęta, a nawet wytwory z dziwnych skał i gałęzi nieznanych Quinie roślin. Syreny sprzedawały nawet swoje uzbrojenie.
Quina nie do końca wiedziała czego szuka, kręciła się od straganu do straganu ignorując zdumione spojrzenia ryb. Wtedy to poczuła dwie rzeczy: Burczenie w brzuchu, oraz uwieranie w miejscu gdzie wetknęła sztylet. Trzymanie ostrza za paskiem nie było zbyt komfortowe, a że tutaj posiadali najróżniejszy towar, może i znajdzie się jakiś pokrowiec na oręż. Drugą rzeczą było zjedzenie czegoś, na co by nie spojrzała nie wyglądało jej to na jadalne, pomijając oczywiście ryby, te mniej humanoidalne oczywiście. Ale nawet te bez przyrządzenia nie zapowiadały się na apetyczne. Nawet nie miała możliwości zapytania o cokolwiek, co było najbardziej frustrujące. Zatrzymała się przy stoisku z roślinami i owocami morza, coś stąd musi być dla niej zjadliwe. Po ponad godzinę kręcenia się po targu udało jej się znaleźć rybę zdolną do stworzenia pokrowca który był zaczepiany przy łydce, oraz tuzin jakiś skorupiaków. Bez wielu nieporozumień i masy gestykulacji się nie obyło.
Skierowała się na obrzeża targu, gdzie znalazła sobie jakąś ławkę i spoczęła na niej. Wydobyła z pokrowca sztylet i zaczęła zabierać się na pancerz który stał jej na drodze do mięsa. Kuchcik z niej żaden więc nie miała pojęcia o obróbce takowego posiłku, po prostu improwizowała dłubiąc, dźgając, rąbiąc o kant ławki pancerzem skorupiaków. Gdy już dostała się do mięsa zaczęła je zjadać po kawałeczku. Nie było tak złe jak to sobie wyobrażała, ale nad ogniem było by znacznie lepsze. Nabijając na sztylet kolejne kawałki posiłku pogrążyła się w zadumie. Nie była jakaś skomplikowana, bo jedyne co obijało się o ściany jej rozmyślań było “Co dalej?!”.
Właśnie wtedy do Quiny podleciała jedna z ryb. Wyglądała znajomo. Musiał to być jeden z sprzedawców. Był dość szeroki i poniekąd przypominał rekina. Szczerząc się, pochylił się przed Quiną i wyjął z torby mały drobiazg.
Czarnowłosą, ludzką głowę z tatuażem na policzku. - Chcesz? Weź. - odzywał się, starając mówić jak najprościej. - Jeden pieniądz. Jeden. Będziesz mieć na zapas. - proponował.
Scena ta była dość dziwaczna. Mało tego, głowa wydawała się żyć. Spać, ale żyć.
Oczy Artystki poszerzyły się mimowolnie. Nawet nie chciała zrozumieć w jakim sensie rekin miał na myśli “zapas”, ale fakt że głowa… żyła był tak absurdalny że nie mogła się temu oprzeć. Z woreczka wyciągnęła jeden z oszlifowanych akwamarynów i podała go sprzedawcy.
Ryba odleciała, dosyć zadowolona z sprzedaży, zostawiając Quinę z nieznaną głową, o której ani ona, ani handlarz nie mieli najmniejszego pojęcia.
Gwardzistka zaczęła oglądać głowę z każdej strony, aż w końcu postanowiła obudzić głowę. Naciągnęła jej policzek tak bardzo jak się dało. To powinno wybudzić z drzemki łepetynę.
Twarz nie obudziła się, za to tatuaż z jej policzka zaczął powoli się kruszyć.
Mniej-więcej w tym momencie Quinę odnalazła syrena, która była pierwszą poznaną przez nią tutejszą osobistością. Tym razem nie miała już w rękach broni, widocznie zwolniona z obowiązku gwardzisty. Podpłynęła ona do kobity i ukłoniła się lekko. - Ja przepraszam. - powiedziała. - Chcę ci wynagrodzić. - dodała.
Gdy zobaczyła jak tatuaż się rozpada, miała minę w rodzaju “Ups”.



Natychmiastowo puściła policzek, a na słowa ryby odpowiedziała zaś unosząc jedynie brwi, wykonując delikatne kiwniecie głową w gorę.
Syrena złapała Quinę głową za rękę, ciągnąc ją znaną już kobiecie trasą. Do drzewa.
Zaprowadziła ją pod samą roślinę i przyłożyła jej dłoń do jego kory. - Spokojnie. Królowa pozwoliła.- poinformowała syrena. Gdy tylko Quina spróbowała mrugnąć, jej okolice zmieniły się.

Powoli, zorientowała się że stoi w przepełnionej czernią okolicy, rozświetlaną wyłącznie za pomocą pojedynczej linii światła. Była ona złocista i dość pokaźna, stojąc spory kawałek od kobiety. Wewnątrz niej, pływało wiele nieznanych Quinie istot.
- To magia sama w sobie. - wyjaśniła syrena. - Możesz pić. Wolno ci.
Ostatnie wydarzenia mocno zakwestionowały dość fundamentalne rzeczy w które wierzyła, a to… coś tylko odrobinę ją zdziwiło. Odłożyła głowę, jak i broń. Następnie przykucnęła by nabrać w dłonie tej dziwnej cieczy. Nawet się nie zawahała. W końcu co magia sama w sobie może jej zrobić?
Ciecz była niewiarygodnie leka. Kreatury z wnętrza strumienia uciekały od Quiny gdy tylko się do nich zbliżała. Napój spływał w jej gardle nie tworząc żadnego wrażenia. Wydawało jej się, że wyłącznie oddycha ustami.
Nagły, palący i kłujący zarazem ból odezwał się w jej gardle, zmuszając do przerwy i odruchowego pochwycenia go. Szybko, wrażenie przeszło do jej żołądka.
Ból ustał po pewnej chwili, a sama Quina czuła się dość nietypowo...miała wrażenie uniesienia, otwarcia, obecności. Było to ciężkie zarówno do opisania jak i zrozumienia.
-I jak? - spytała syrena, podpływając.
Wtedy też głowa otworzyła swoje oczy. Były one niezwykłe, tam gdzie powinno być białko, była jedynie czerń. Natomiast źrenice były całkowicie białe, jak gdyby ktoś odwrócił kolorystykę zwierciadeł duszy tego osobnika. Widocznie skołowana sytuacją głowa rozejrzała się po okolicy na tyle ile pozwalała jej aktualna pozycja, aż w końcu dostrzegł kobietę. Mimo, że czarnowłosy nienawidził tego robić… odezwał się.
- Kim jesteś..?
Quina jak oparzona odskoczyła w tył, a jej kciuk delikatnie wysunął ostrze. Beznamiętnym wzrokiem, oraz tonem przemówiła.
- Artystką. - Nie drgnęła nawet o milimetr.
- Widziałem już wielu artystów w swym istnieniu… -odezwała się głowa, nie odrywając wzroku od kobiety. - Jednak żaden nigdy nie pokazał mi w spektaklu swych uczuć, czy pragnień… -dodała smutno, jak gdyby lekko oderwana od rzeczywistości. - Czy i ty próbujesz przekonać innych do swej wizji świata? Chcesz pokazać im czym jest radość, smutek, ból i trwoga mimo że nigdy nie poznałaś prawdy o tych uczuciach? Czy może twój kunszt jest inny, gdyż pogodziłaś się ze swoją niewiedzą?
- Uczono mnie by nie wplatać uczuć w pracę. - Przemówiła tym samym tonem, ale zrezygnowała z bojowej postawy. Zbliżyła się odrobinę do głowy i przykucnęła.
- Twoje istnienie zaprzecza wielu prawom. Jak to możliwe że jesteś… w takiej formie? -
- Bo mój król jeszcze mnie nie opuścił. Mój przyjaciel i władca pragnie bym żył, więc nie mogę umrzeć. Każdy ma kogoś kogo marzenia chce spełniać...czy chciałabyś by śmierć cie przed tym powstrzymała? Ból,samotność, cierpienie, gdy istnieje ktoś dla kogo chcemy to znosić, nic nie powstrzyma nas przed życiem. Jednak gdy odtrąci nas jedyny przyjaciel, nawet śmierć będzie lepsza od takiego losu. -westchnęła głowa. - Zawiodłem swego Króla więc teraz zmuszony jestem istnieć w tej postaci, czekając na jego łaskę. Jednak dzięki temu wiem, że nie jestem sam.
Oczy gwardzistki otworzyły się szerzej.
- Obawiam się że nie rozumiem. Jesteś cóż… głową. I żyjesz bez reszty ciała. To absurdalne i niedorzeczne. - Wyraziła swój punkt widzenia.
Syrena zaczęła się kręcić w okół Quiny, uśmiechnięta. - To wy normalnie nie żyjecie jako same głowy? I tak dziwni jesteście. - odezwała się. - Rozumiem cię!- ucieszyła się.
- Tak, istnienie wszystkich jest niedorzeczne, więc czemu nie możemy jednocześnie sami w sobie być absurdalni. -westchnął melancholijnie. - Mogę zabrać cie do miejsca, gdzie odkryjesz swe pragnienia i spróbujesz uciec z klatki niedorzeczności. Miejsca, gdzie wszyscy których kochasz odkryją swoje prawdziwe uczucia i zrozumieją co dla nich jest najcenniejsze. O ile zajmiesz się mną, póki jestem...taki. -dodał uśmiechając się smutno.
- W tych krabach musiało coś być… na pewno.- Przytaknęła sobie samej, po czym usiadła krzyżując nogi. - Umm… Rybo jakim cudem nagle się rozumiemy? - Przemówiła nie odrywając wzroku od oczu głowy. - Powiedz mi jeszcze że też widzisz tą głowę i słyszysz co mówi. - Jej spojrzenie, przez ułamek sekundy wydawało się zdesperowane, jakby nie wierzyła w to co się właśnie dzieje.
- Istnieje. - powiedziała głowa. - Czyżbyś nie ufała własnemu umysłowi? Boisz się czegoś czego nie rozumiesz? Strach to dobre uczucie...prowadzi do samotności a tylko wtedy możemy zrozumieć po co żyjemy.
- Obecnie jestem przekonana że jestem pod wpływem jakiś substancji halucynogennych. Więc tak na tą chwilę nie wierzę własnym zmysłom. - Z tymi słowami chwyciła głowę, i zaczęła ją zewsząd macać oglądać. - Ale to wydaje się zbyt rzeczywiste. - Stwierdziła.
Twarz wyglądała na niezwykle zniesmaczoną dotykiem, jak gdyby przeżywała wewnętrzne katusze. - Odłóż mnie… -stęknęła cicho, jak gdyby miała zwymiotować. - Nienawidzę dotyku ludzi...nienawidzę gdy są blisko...ograniczmy to do minimum…
-Nie mam pojęcia co ona mówi.- przyznała syrena. - Ale ciebie rozumiem dość dobrze.
Quina wysłuchała słów ryby, po czym znów się zwróciła do głowy.
- Nie powinieneś od razu oznajmiać swego powiedzmy... słabego punktu nieznajomej. Jak ci na imię i skąd pochodzisz? - Zapytała przechylając głowę to w lewo to w prawo. - Obiecuję przestać jak powiesz. - Dodała.
- Nazywam się… -zaczęła odcięta głowa, jednak nie mogła z siebie tego wykrztusić. Po chwili spróbowała znowu. - Nazywam się… - jednak znowu okazało się to fiaskiem. Chłopak przypomniał sobie dzień, w którym pierwszy raz usłyszał swe miano, były w tym pewne podobieństwa...ale czy to znaczyło że został opuszczony? Tak nie mogło być, wtedy ta rozmowa nigdy by nie zaistniała. Jego król go nie opuścił, jednak to nie on wybrał cztery strony świata… tak to mogła być sprawka najbliższego przyjaciela władcy Sodomy.
- Nie pamiętam swego imienia...straciłem je już po raz drugi. -westchnął czarnowłosy. - Pochodzę z królestwa Sodomy. -dodał.
Artystka odłożyła głowę skąd ją podniosła.
- Nigdy wcześniej nie słyszałam o takim królestwie. Ja zaś pochodzę z Ferramentii. Na imię mi Quina. - Przedstawiła się niemalże dworsko delikatnie się kłaniając z ręką na piersi.
- A więc… co teraz? - Przechyliła delikatnie głowę w bok.
- Musisz zabrać mnie do Sodomy, mój Król mnie potrzebuje. -odparła głowa bez chwili wahania. - Znam drogę, potrzebuję jednak twych nóg.
- A jak mam cię przenieść bez dotykania? - Wypaliła od razu.
- Ograniczmy je do minimum… -mruknął Zachód. - Umieść mnie gdzieś gdzie będę mógł odpocząć, dotykaj tylko gdy będziesz czegoś potrzebowała, lub gdy moje oczy będą musiały wskazać ci drogę.
- Hmm… nie wiem czy mogę ci pomóc. Mam też swoje obowiązki. Poza tym skąd mam wiedzieć czy twoi rodacy nie zetną mnie na miejscu? - Uniosła brew.
- Jeżeli dotrzemy do skrzydeł Zachodu nikt nie warzy się cie tknąć. Twoje obowiązki mogą poczekać… zresztą i tak w Sodomie odkryjesz czy warto je wykonywać, a jeżeli tak to tam znajdziesz sposób. W naszym królestwie nie istnieją marzenia których nie da się spełnić.
- Takie jak… destrukcja pewnej rasy? - Zapytała dość enigmatycznie.
- Jeżeli szukasz mocy niczym Północ to jak i on znajdziesz ją w Sodomie. Jeżeli szukasz zemsty, zaspokoisz ją w Sodomie. Nasz Król kocha wszystkie pragnienia, chcąc spełnić każde, by pokazać kim jesteśmy pod nasza skorupa istnienia.
- Wydaje się to… a zresztą co tu mówić o realiźmie gdy rozmawiam z zdekapitowaną głową. - Quina westchnęła delikatnie. - A więc w którą stronę? -
- Na początek… w górę.
- Zanim ruszymy muszę zapytać o coś. - Skierowała wzrok na rybę. - Co ja właściwie wypiłam? Ta ciecz ma jakieś właściwości? -
- To czysta mana. Taka, jaką tworzy ziemia. - wyjaśniła ryba. - Esencja życia, wszystko powstaje dzięki magii, choć nie wszystko jest w stanie ją kontrolować. Picie pomaga pobudzać potencjał.- uśmiechnęła się. - Skoro nas rozumiałaś, doszłam do wniosku, że może to dać coś więcej.
- Zdumiewające… - Rzuciła spoglądając na swe otwarte dłonie. - Zaryzykuje także stwierdzenie że nadmiar czystej many nie jest czymś dobrym. Prawda? - Spojrzała na syrenę.
-Nadmiar. Nie każdy jest w stanie...przetrwać jej nazbyt duże spożywanie. - wyznała.
- Nazywano mnie tutaj wcześniej “Drzewościnem”, skąd taki tytuł i dlaczego jest kojarzony cóż… ze mną? - Wiedziała że chodzi o tych co ścinają drzewa, ale chciała się dowiedzieć nieco na ich temat.
-Oh. Jedyna osoba taka jak ty wcześniej, to tamten w masce. On chciał nam ściąć drzewo. - wyjaśniła ryba. - Nikt nie wiedział, że wy inni, nawet jak tak samo wyglądacie.
Quina zmrużyła oczy, może nawet z lekkim zniesmaczeniem.
- Jaka jest najszybsza droga na ląd? I czy jest szansa że zabraknie mi powietrza? Nie mam skrzel, ale jednak tutaj oddycham. Luźno zakładam że to dzięki obecności drzewa. - Wydedukowała, czy trafnie dowie się za chwilę.
-Ląd?
- Ląd… no ląd… taki suchy ląd. - Na krótki moment Quina zgłupiała, po czym zaraz pomyślała że żadne z tych tutaj istot mogło nigdy go na oczy nie widzieć. - Świetnie… - Westchnęła zrezygnowana. - Byliście kiedykolwiek na samej górze gdzie kończy się woda? - Zapytała w końcu ryby.
-Jak? Po co? - zdziwiła się Syrena. - Udusić się chcesz? - pytała, skonfundowana.
- Ja stamtąd właśnie pochodzę. I to ja powinnam się tutaj dawno udusić. - Przetarła dłonią twarz. Nagle wpadła na pewien pomysł. - Wasza waluta to akwamaryny. Tego właśnie potrzebowałam. - Wyciągnęła jeden z woreczka i zaczęła mu się przyglądać.
- Nie dusi cie codzienność? Nie przytłacza cie swoją szarością? - westchnęła głowa chyba sama do siebie. - Nie mamy czasu musimy ruszać...muszę coś sprawdzić, dotrzeć do mego króla.
- Dusi i przytłacza mnie twoje nastawienie. - Uniosła głowę, pstrykając ją delikatnie w nos. - Ruszajmy więc. - Dodała.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 22-02-2015, 18:27   #22
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Quina, wraz z swoim nowym towarzyszem spędzili podłużny rejs w górę, starając się wypłynąć ponad poziom morza. Kamienie które otrzymała Quina jako swoiste wynagrodzenie okazywały się być potwornie niskiej jakości. Na samo wydostanie się z rybiego królestwa, kobieta musiała spalić dwie sztuki.
Gdy wynurzyła się na powierzchni, zobaczyła błękitny bezkres. W żadnym kierunku nie było widać lądu.
Miała jednak szczęście.
Tuż obok niej, przepływała niewielka łódź. Statek był naprawdę mały, choć wyglądał mimo wszystko na przewozowy. Ktoś z załogi krzyknął “rozbitkowie” a ktoś inny podbiegł do burty i wyciągnął do dwójki rękę.
Był to dość wysoki mężczyzna, o opalonej skórze, brudnych czarnych włosach, niezbyt czystych łachach, z okularami na nosie i nietypowym naszyjniku. - Szybko, dawać. Zanim zmarzniecie na dobre. - dyktował, dość ochrypłym głosem.
Bez chwili namysłu pochwyciła dłoń osobnika, wy wspiąć się na pokład. Miała dość pływania na kolejne miesiące. Gdy postawiła nogi na łodzi ukłoniła się delikatnie, nieświadomie wciskając twarz głowy w swoje poduszki. - Jestem dozgonnie wdzięczna za ratunek. Ah. I proszę się nim nie przejmować. - Wskazała na swego towarzysza. - On żyję, nie wiem jak ale żyję. - Dorzuciła dygocząc delikatnie z zimna.
Mężczyzna uniósł brew na widok dziwacznej głowy, westchnął tylko w odpowiedzi. Musiał już trochę magii w życiu widzieć. - Znajdź jej ktoś jakieś ciuchy, zanim się rozchoruje. - podyktował załodze, która migiem rozlazła się po niewielkim statku. - Płyniemy do Mort. To dość blisko. - poinformował.
- Czy ktokolwiek z nas tak naprawdę żyje? - westchnęła cicho głowa.
- Niestety nic mi nie mówi ta nazwa. - Powiedziała ściągając swój biały płaszcz i wyciskając z niego wodę. Rozpięła też odrobinę koszulę, od razu czując na sobie czyjeś spojrzenia. Natychmiast zaprzestała, nie chcąc prowokować pewnych naturalnych w niektórych kręgach odruchów. Dopiero co ja uratowali szkoda by było ich teraz powycinać. Zwłaszcza że sama na ląd się nie dostanie. - Znajdzie się jakaś małą zamknięta przestrzeń? Zrozumie Pan po co mam nadzieję. -
-Ładownia. Choć już jedna dziunia tam śpi. - kiwnął głową. - Schody obok tych drzwi na dół. Nie ruszaj nic w środku, bo wrócisz za burtę. Mort jest dzień drogi stąd. - wzruszył ramionami. - Pomożesz przy rozładunku jak już dopłyniemy. A teraz idź się ogarnij. I wyśpij. Łatwo zachorować po taplaniu się w oceanie. - ostrzegł.
W międzyczasie do Quinny podbiegł brudny marynarz, dając jej byle-jakie łachmany, niekoniecznie na rozmiar i niekoniecznie nieużywane. Na pewno jednak suche.
Po mistrzowsku ukrywając obrzydzenie przyjęła “ciuchy”. - Pan wybaczy. - Ukłoniła się delikatnie, zabrała ze sobą głowę w stronę wskazanego przez osobnika miejsca. Puknęła delikatnie w drzwi i przekroczyła próg. Była możliwie dyskretna co by nie obudzić tymczasowej współlokatorki. Głowę postawiła twarzą do ściany, a sama zaczęła się przebierać. Widząc niektóre plamy na koszuli, miała odruch wymiotny. Ale robiła wszystko by zawartość żołądka jej nie opuściła. To była dla niej prawdziwa próba. Gdy już ubrała się znalazła sobie jakieś miejsce i także się położyła, a jej broń leżała tuż obok. Z ciekawości zerknęła na kobietę...
Kobieta była prawie całkiem zakryta dość bogatym i miękkim płótnem. Leżała na prześcieradle, chroniącym ją od brudnej i zimnej podłogi. Miała, dość krótkie jak na kobietę czerwone włosy, oraz delikatną, niebieską skórę.
Sidhe.
Quiny powieki poszerzyły się gdy zdała sobie sprawę z kim przebywa w pomieszczeniu. Zaczęła pocierać swój naszyjnik intensywnie nad czymś rozmyślając. Poprawiła rękawicę, jednak zaniechała jakichkolwiek innych akcji. Nie było by rozsądnym zarżnąć ją we śnie na środku morza. Z drugiej strony jak się obudzi może być znacznie trudniej.
Koniec końców z powrotem położyła się na podłodze blisko jakieś rury od które biło jakiekolwiek ciepło. Miała zamiar spać na boku, twarzą do Sidhe, zęby jako tako mieć ja na oku, chociaż jednym.


Quinę obudziło pojedyncze zawołanie. - Wstawaj, topielec! - gdy otworzyła oczy, dostrzegła, że niebieskoskórej nie ma już w kajucie. Domniemany kapitan statku znalazł się w pomieszczeniu podając jej miskę jakiejś papki, która teoretycznie wyglądała na jadło. - Już przybijamy, zaraz zacznie się rozładunek. - poinformował.
Podniosła się powoli rozmasowując kark, nie spało się tutaj wygodnie, ale było tu sucho tyle dobrze. - Dziękuję, zaraz dołączę do rozładunku. - Wzięła od niego miskę z “jedzeniem”. Papka smakowała tak jak wyglądała, nie wytrzymałą i wzdrygnęła się po jednym kęsie, okropnie się krzywiąc. Quina może nie była wymagająca ale życie w luksusie zbytnio się w nie zakorzeniło. - Powinszować szefowi kuchni. Naprawdę smaczne. - Kłamała w żywe oczy, ale starała się być miła.
-Co ty pieprzysz, kupiliśmy tą paćkę w beczce w ostatnim porcie. - skrzywił się mężczyzna, kierując do wyjścia. - Jak się ogarniesz to dawaj na pokład.
- Ah jedzenie…stworzone by zachwycać podniebienia jednak nie znalazłem jeszcze potrawy która mogłaby zadowolić me rządzę. -stwierdziła głowa obserwując Quine
- Oczywiście. - Skinęła mu głową, a jak tylko opuścił pomieszczenie, artystka z zieleniała zatykając usta. Wolała być głodna niż jeść to gówno, odłożyła miskę po czym poczuła jak coś podchodzi jej do gardła. Puściła się takim sprintem na górę, że o mało po drodze nie przewróciła jakiegoś majtka. Gdy dopadła do burty, najzwyczajniej zwymiotowała. Dźwięki które wydawała były naprawdę okropne. Gdy czułą ze to nie wszystko uderzyła się pieścią w brzuch posyłając kolejną falę. Nie wyglądała jak dama. Wytarła usta o rękaw, kierując się do osobnika który wyciągnął ja z wody.
Odchrząknęła dość głośno zwracając się do marynarza. - Jestem jak Pan prosił, co trzeba rozładować? - Nadal trzymała się za brzuch.
-Jeszcze nic. Nie myślałem, że aż tak się pośpieszysz. - stwierdził, schodząc jej z wizji. Przed Quiną pojawił się obraz portu Mort.
Był to bardzo duży port, rozpościerał się gdzie tylko Quina sięgała wzrokiem. Było do niego przybite całe mnóstwo okrętów wojennych, choć samo miasto wyglądało na niespecjalnie zaawansowane, z mnóstwem niewielkich chat poustawianych jedna obok drugiej. Nie to było problemem.
Wszędzie, gdzie tylko by nie patrzyła, Membrańczycy chadzali w te i wewte. Byli na okrętach bojowych, na dachach domostw, pod karczmą, nawet leniwie łowili ryby.
Donośny śmiech doszedł uszu Quiny.
- To na jakim okręcie zatonęłaś!? - spytała nieznajoma osoba.
Była to drobna kobieta obok której, poprzedniej nocy spała Quina.
Była chuda i niska, miała niebieską skórę, widoczne mięśnie (czy to z uwagi na wagę czy jakieś ćwiczenia), czerwone oczy i cwany uśmiech.
Nosiła się w niezwykle niedamskich ubraniach, których nigdy wcześniej Quina nie widziała. Były one zarazem dość podniecające.
- Obawiam się że nie rozumiem pytania. Okręt to okręt tak? - Udawała głupią, analizując dokładnie wygląd rozmówczyni. Jakoś podświadomie czuła się zagrożona w jej obecności.
- Pytam skąd jesteś głupia. - poprawiła się kobieta. - Wyglądasz na dziwnie nieprzejętą zatonięciem całej załogi. A może wyrzucili cie za burtę? - spytała.
- Nie wiem czy reszta zatonęła, był sztorm a ja wypadłam za burtę. Na ten temat wiem tyle co Pani. - Wzruszyła ramionami obserwując ląd. Pocierając amulet kciukiem rozmyślała nad sytuacją w jakieś się znalazła. - A Pani jak znalazła się na tej łajbie jeśli mogę zapytać? - Rzuciła by podtrzymać jakoś rozmowę.
-Podobno wrogie oddziały miały być w okolicy, to popłynęłam na tym gównie. - wyjaśniła. - Niepotrzebnie, całkiem tutaj pusto. Powiedz mi, z jakiego jesteś kraju? - spytała. - Mówi ci coś imię “Tyraal”?
- Niestety nie. A powinno? - Zerknęła na dziewczynę. Nadal obawiała się wyjawić skąd pochodzi, ale jest szansa że dziewczyna nigdy nie słyszała nazwy kraju skąd pochodzi Quina. - Pochodzę z Ferramentii. - Dodała, oczekując reakcji Sidhe.
- A Pani? Proszę wybaczyć ale kolor Pani skóry jest bardzo osobliwy, stąd moja ciekawość. - Ukłoniła się delikatnie z ręką na sercu.
-Oy. Tyraal był w ferramentii. A twoje ciuchy nie wyglądały na plebiańskie. Na pewno nie obił ci się o uszy? - spytała, ostro spoglądając na Quinnę. - Może coś ci się przypomni? Chcę go żywego. Zapłacę za informacje. Albo je z ciebie wycisnę. - poinformowała.
- Mówię prawdę. Nigdy nie słyszałam o tym osobniku. - Robiło się coraz bardziej gorąco. - Jeśli był, jest, Pani karnacji na pewno bym zapamiętała. - Dodała wzbraniając się. Żałowała że zostawiła broń w ładowni...
Kobieta skrzywiła się. - Oy, Marc. Biorę ją. - krzyknęła do kapitana statku. - Nawet jak nic nie wiesz, to może nadasz się na okup. - stwierdziła. - Z drugiej strony Malie też nic nie wiedziała. - westchnęła.
A było ja zasztyletować we śnie…
- Okup? Nikt za mnie nie zapłaci. - Stwierdziła. - Ale może zainteresuje cię mój towarzysz. Zdekapitowana głowa która żyję. Mozę on będzie wiedział coś o tym całym Tyraalu. - Potrzebowała wymówki by wrócić do ładowni.
Kobieta podniosła brew. - Spakujcie co tam miała. I zwiążcie jej ręce. - podyktowała. Załoganci zaczęli oglądać się jeden po drugim, nie do końca chętni traktować w ten sposób kobietę.
Jedyną broń jaka teraz posiadał byłą rękawica, to może być o wiele za mało by zdjąć Sidhe w pojedynku. - Prosiła bym panów o zebranie mych rzeczy, a Pani o osobiste związanie mnie. - Wystawiła dwie zaciśnięte pięści w jej stronę, pokazując że się poddaje.
Nie ważne jak by się Quina starała, z twarzy niebieskoskórej ciężko było wyczytać coś innego od irytacji. - Kto się tak kurwa zachowuje? - spytała, wstając z miejsca. - Na co ty liczysz? Że mnie obezwładnisz? Udusisz i w ten sposób się uratujesz? - pytała, podchodząc, w końcu stając przed samą Quiną. - I co potem? Skoczysz za burtę szukać szczęścia pod wodą? Bo to chyba jedyne miejsce gdzie nie natkniesz się na oddział moich wojsk.
- Dlatego się poddaję. - Rzuciła nieprzejęta. - Jak Pani powiedziała nie mam wielu wyjść z tej sytuacji. - Przekręciła delikatnie głowę w bok. Sidhe była tak miła że pochwaliła się swoją pozycją w rangach niebieskoskórych. Skoro ma własne wojska musi być wysoko. Przydatna informacja, ale na tą chwilę nie wiele da jej ta wiedza.
-To nie stawiaj roszczeń. - Kobieta zaczęła opuszczać statek. Marc podszedł do Quiny z liną w rękach. - Wybacz młoda.
- To nie Pana wina. Proszę tylko o zabranie moich rzeczy. - Wystawiła ręce w jego stronę, by grzecznie dać sobie związać ręce.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
Stary 06-04-2015, 09:13   #23
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie&Sychea

Cytat:
Dawno, dawno temu, w bezimiennej krainie przepełnionej drzewami bambusowymi, podczas tajemniczej nocy, w królewskim pałacu zrodziła się dwójka dzieci.
W dokładnie tym samym momencie na świat przybyła księżniczka, oraz syn nadwornej sprzątaczki. Oboje z jednego ojca.
Tajemiczy podróżnik był tej nocy w kraju i zawitał do króla aby złożyć swoje gratulacje.
“Ofiaruję ci dwa dary, zapewnię talent twojej córce, oraz przeznaczenie, twojemu synowi” powiedział, zdejmując kapelusz i uśmiechając się “twoja córka zobaczy przyszłość każdej nocy, której uda się w sen. Twój syn zaś będzie świadkiem największej potęgi, jaka pojawi się na tej planecie w jednej osobie.”
Król był zdumiony i zadziwiony nieznajomym, którego podarunki były równie tajemnicze, co jego błękitna skóra. “Wyglądasz na diabła, nie zaś anioła. Co kryje się w twoim podarunku?” spytał król.
“Nic samo w sobie.” odparł nieznajomy. “Pamiętaj jednak, że są widoki, które potrafią pozbawić człowieka woli do życia.”
A land covered in bamboo. A country where a princess lost her soul.
The end.

Ogromna Ferramencka armia przemieszczała się przez ocean bez najmniejszych problemów, korzystając z dobrych wiatrów i genialnej pogody. Jej rozmiar wzrósł, gdy stary Mikado postanowił dołączyć swoją flotę do floty Malie, nieprzekonany w Mokou. Nie obiecał jednak walczyć przeciw Sidhe. Jego wojska miały pozostać z Ferramenckimi, póki nie znajdą miejsca na założenie nowej osady.
Grupa parła przed siebie, aż po trzech dniach rejsu dostrzegli ogromny, nieznany kształt na niebie. Przypominał zamek, tylko unosił się w powietrzu. Eabios i Amens natychmiastowo wywnioskowali, że to tam musi być Rubia. Malie również nie potrzebowała na to dwóch chwil. Nie było bardziej nietypowej lokacji na środku oceanu.
Ich wojska powoli zbliżały się do nieznanej struktury, w której oczekiwało ich wiele wyjaśnień….

Land#2: A colorless country floating in the sky

Struktura z bliska zaczęła przypominać bardziej wieżę, niezwykle podobną do Ferramenckich gildii. Ile Malie by się jej nie przyglądała, nie miała zielonego pojęcia jak mogła pozostać na niebie. Magia musiała być w to wmieszana. Znaczne jej pokłady.
Okręty zbliżały się powoli, niepewne nastawienia właścicieli kompleksu. Nikt jednak nie reagował.
-Nie mamy nic, co byłoby w stanie znieść ten zamek na ziemię. - zauważył Eabios.
-Może poprosimy naszą Malię, albo Nine, o szybką amethystową bombę? - zaśmiał się Amens. Dwójka jednak szybko zamilkła, gdy niespodziewanie spod zamku opuściła się dość spora platforma. Była pusta.
- Zaproszenie? - zgadywał Amens. - To będzie ciężka sprawa. Na pewno nie chcę nas wszystkich tam na górze. - pokiwał głową Amens, odwracając się do Malie. - Byłaś strażnikiem, więc idziesz. Jeżeli ktokolwiek ma iść. Sama zdecyduj, któremu z nas dasz szansę ci towarzyszyć. Gdybyśmy nie musieli dowodzić tą armią, to byłoby łatwiej.
- Jeśli jest tam Rubia, to i tak nie możemy zaatakować otwarcie - odparła rudowłosa gwardzistka, gładząc się po brodzie w zastanowieniu. - Venganzo, co o tym sądzisz? - zapytała swego nowego sojusznika, wyraźnie zaciekawiona jego opinią.
- Po co jest im potrzebna księżniczka? - były strażnik zwrócił uwagę na coś zupełnie innego, z całą pewnością dyskutowanego już wcześniej. - Jest przynętą na was, czy jest im do czegoś konkretnego potrzebna? - sprecyzował pytanie, spoglądając na Malie.
- Z tego co mówił Marrick, raczej to drugie - odparła Malie, krzywiąc się. - Wygląda na to że Vendie wziął ją sobie za żonę wbrew jej woli.
- Oh, chce królewskiej krwi do uprawomocnienia swego przewrotu i władzy, która miała z nim przyjść? - zapytał, wyraźnie zaciekawiony tym konceptem. Jego umysł przywował wizerunek ksieżniczki… Nie, zdecydowanie za młoda.
- Nie wiem czego chce, ale cała Ferramentia wie że porwał księżniczkę, a przedtem przeprowadził zamachy terrorystyczne i poprowadził rebelię w stolicy - wyjaśniła gwardzistka. - Zgaduję że jest szalony i nieobliczalny.
- Nie, nie powinien zabić swego zakładnika, zdobyczy, trofeum - szatyn wbił swój wzrok w podłogę, ukrywając oczy krzyczące wręcz “przynajmniej ja bym tak zrobił”.
Malie uśmiechnęła się do Sychei, wyraźnie wyczytując z jego słów więcej niż ten by sobie życzył. Nie wyglądało jednak na to by cokolwiek się jej nie podobało. Przeciwnie, wydawała się dziwnie zadowolona.
- Dokładnie takiego punktu widzenia było mi trzeba. Idziesz ze mną. To jest, jeśli masz ochotę się z nim zmierzyć - oznajmiła, wpatrując się w Venganzę. - Dodatkowo Vendie cię nie zna. To dałoby nam przewagę.
- Przecież w tym celu wszedłem na ten statek - były strażnik królewski potwierdził swe zamiary, uśmiechając się nieznacznie. Nie był pewien, jak wiele dała mu wizyta w… Innej rzeczywistości? Drzewie? Manie? Zwyczajnie nie wiedział, czy krok, który wykonał był wystarczająco duży. Ba, wiedział, że tak nie jest.
- W takim razie idziemy tylko ty i ja - postanowiła Malie. - Ale wezmę Dużego Timmiego i kilka dron. Obawiam się że pan Eabios, ani pan Amens nie zrobiliby wielkiej różnicy jeśli dojdzie do konfliktu, więc lepiej ryzykować jak najmniej żyć.
Amens zmróżył oczy. Nie zdążył nawet zareagować, gdy w nagłym porywie gniewu, Eabios uniósł się z miejsca łapiąc za stojący przed nimi stół, wypełniony wykwintną zastawą i rzucił nim w ścianę. - NIE CHODZI O RYZYKO. - wrzasnął, po czym zamilkł. Amens westchnął.
Alchemik odezwał sie, próbując ratować twarz przyjaciela. - Malie, jestem wampirem na usługach Rubiusa. Rodzina królewska była jedyną, która pozwalała mi pozostać przy życiu. Eabios urodził się w rodzinie słynnych generałów, a gdy miał umrzeć w wyniku ran, Rubius wydał fortunę, aby utrzymać go przy życiu. Żaden z nas nie mógł nic zrobić, gdy Rubia została porwana, a ty mówisz nam, że lepiej siedzieć na tyłku. To niedorzeczne. Jesteś mądrą kobietą, do przesady. Czysta logika nie zawsze jest tym, co ma sens.
Malie nie ruszyła się z miejsca. Zrobiła tylko zdegustowaną minę, jak gdyby zastanawiała się jak powinna uporać się z takim, w jej mniemaniu zupełnie niepotrzebnym, problemem.
- Nie wiem czy to dobry moment, Amensie, ale chciałam cię o coś zapytać - stwierdziła po chwili. - Marrick i Andy gdy ostatni raz z nimi rozmawiałam ględzili coś o tym że rodzina królewska jest jedyną która ma prawo posiadać niewolników w formie wampirów. Jednakże ty nigdy nie wyglądałeś mi na ubezwłasnowolnionego przez Rubiusa. Dlatego nigdy nie przeszła mi przez głowę taka myśl. Czy wiesz o co mogło im chodzić?
Amens wyglądał na zamyślonego. Eabios spojrzał na niego niepewny. Obydwoje wydawali się coś zrozumieć w tym samym momencie. Jednak to alchemik się odezwał. - Był pewien dekret. Przepis, prawo. Za czasów Rubiusa pierwszego. “Jeżeli w państwie pojawi się człowiek, otrzyma on to co jest mu niezbędne do życia, nawet, jeżeli oznacza to krew samego władcy ferramentii”. Jeżeliby to rozciągnąć, to rodzina królewska ma najsilniejszą, czy raczej najczystszą magię? Rubius…”ładował” mnie raz na kilka tygodni. Podobnie było z Thalanosem, mimo, że jego powiązanie z rodziną królewską względem genetyki było dość odległe. - wywnioskował Amens. - Jest też teoria, że karmienie wampira ukróca twoje życie. Co innego, jeżeli możesz regenerować manę szybciej, niż przeciętny człowiek. Inna cecha rodziny Cears.
- Teraz brzmi to jeszcze bardziej bez sensu - stwierdziła Malie.
- Do pewnego momentu. - wtrącił się Eabios. - Jeżeli karmienie wampira przez kogoś, kto nie jest z rodziny królewskiej, miałoby być szkodliwe, to dopuszczenie do takiej sytuacji było by względem kogoś karą. Wtedy opieka nad wampirem staje się obowiązkiem królewskim. - dokończył myśl Eabios. - Ergo, tylko jedna rodzina w Ferramentii może opiekować się wampirami.
- Dokładnie. Jednak sposób w jaki przedstawili to Marrick i Andy sugerował że to wampiry są tymi ubezwłasnowolnionymi. Aczkolwiek wygląda na to że jest odwrotnie - pokręciła głową dziewczyna.
-Mogłaś coś źle zrozumieć. - stwierdził Amens. - To prawda, że ciężko byłoby znaleźć innego żywiciela w Ferramentii, gdybym zrezygnował z Rubiusa, ale nie byłoby to niemożliwe. Z drugiej strony, gildia magów chyba zajmowała się wyszukiwaniem wampirów i reportowaniem ich do rodziny królewskiej. Acz nie pamiętam za czyjego panowania.
- Tak czy owak rozumiem że nie jest to problem którym muszę się teraz przejmować. Dziękuję za rozwianie mych wątpliwości - odetchnęła z ulgą gwardzistka. - Więc skoro tak bardzo wam zależy, to niech pójdzie ze mną Eabios. Resztę miejsca na platformie zajmą w połowie jego żołnierze i w połowie moje drony. Aczkolwiek wolałabym byś to mi zostawił ewentualną dyplomację - zwróciła się bezpośrednio do lidera zbrojmistrzów. - Pamiętaj proszę że chodzi tu o życie Rubii. Nie podejmujmy żadnych pochopnych decyzji. Nie wiemy co planuje ten szaleniec.
-Niech i tak będzie. - zgodził się Eabios. Amens milczał, jego twarz zdradzała odrobinę zawodu, ale również zrozumienia. Dwójka znała się nie od dziś i wiedziała, że ani jeden ani drugi nie zasługuje na tą szansę bardziej.
Venganza położył dłoń na prawym barku swego byłego właściciela. Uśmiechnął się pokrzepiająco, jakby chciał zdominować wszystkie otaczające go wątpliwości. Nie odżegnać je, a zniszczyć. Nawet, jeśli miałby stać się przez to centrum jego świata.
- Zapewnię ci ten pokarm, choćbym miał sprowadzić ją wbrew jej woli. - stwierdził.

//Jak zajc chce, może tutaj dopisywać.


Na platformie znalazła się Malie w swojej maszynie wojennej, na której dla czystej przyjemności usadowił się Sychea. Pod pojazdem znalazł się Eabios Greey, z piętnastoma żołnierzami, których otaczało dwadzieścia maszyn bojowych Malie. Znośny oddział, jednak dalece niewielki w porównaniu z ogromnym rozmiarem budowli.
Platforma powoli zaczęła unosić się do góry, jej prędkość przyśpieszała. Przejazd wzwyż trwał długie minuty, w końcu jednak zatrzymała się. Malie miała pewność, że nie byli nawet na szczycie. Prędzej gdzieś w centrum. Może nieco ponad nim.
Zatrzymała się ona w obszernej sali pełnej kabli i przewodów ciągnących się po ścianach jak i suficie, idących w nieznane.
Powoli, dookoła pomieszczenia zaczęły zapalać się światła lamp, jakich Malie jeszcze nie widziała. Z czasem, pokój ukazał jedyną, wartą zainteresowania postać.

Księżniczka Rubia siedziała na mechanicznym tronie, w czarnej, specyficznej szacie. Korona na jej głowie była niezmienna, a twarz wydawała pewną oznakę podziwu.
- Aby dokończyć mój projekt łodzi w rok i odnaleźć moje nowe królestwo. Cała Malie. Jestem pełna podziwu. - przyznała, spokojnym, miłym głosem. Nikt z zgromadzonych nie wątpił. To była Rubia. Może w innym odzieniu. - Spokojnie, rozgośćcie się.
Królewska gwardzistka rada była że wzięła swojego mecha, gdyż przynajmniej nikt nie mógł zobaczyć jej opadającej szczęki. Gigantyczny robot stał niewzruszony, za nic mając sobie tą nieoczekiwaną sytuację.
- Rubia… - po długiej chwili ciszy przez głośnik przedarł się w końcu pierwszy dźwięk. Zduszony głos pełen skonfundowania i niedowierzania. - Co to znaczy “rozgośćcie się”? Przybyliśmy by cię uratować… wiesz, z rąk Vendiego… tego który cię porwał… żebyś mogła wrócić do swojego ojca… i w ogóle…
Rubia uśmiechnęła się. - Spokojnie. Wszystko jest w porządku. Jestem ci winna przeprosiny. Musiałam sprawić wam wiele przykrości i wprowadzić w niejedną konfuzję. - królowa poprawiła się na swoim tronie. - Wszystko co miało miejsce w Ferramentii...zwłaszcza od momentu katastrofy pociągu...w sumie z katastrofą włącznie, miało miejsce na moje życzenie. Aby pomóc mi opuścić Ferramentię, bez problemów. - wytłumaczyła. - Wybacz, nie mogłam pozwolić aby straż królewska chodziła po kraju szukając latających fortec.
- Ale… dlaczego? - Malie nie wydawała się ani o jotę mniej zszokowana. - Nie mogłaś uciec jak normalna szlachcianka pod osłoną nocy na jakimś wozie? Czy naprawdę musiałaś posuwać się aż tak daleko? Doprawdy nie wierzę że znajduję się w takiej sytuacji i zadaję takie pytania osobie która rok temu była moją przełożoną…
-Pozwól mi wyjaśnić. - Rubia podniosła się z miejsca. - Pochodzimy z Ferramentii. Królestwa opartego na kłamstwach, jak demokracja czy wolny rynek, którego istnienie opiera się na wadliwej magii-technologii. Znajdujemy się na planecie, która jest w najgorszym okresie swojego istnienia tylko dlatego, że miała zbyt wiele klejnotów. - zaczęła. - Zawsze miałam to dziwne wrażenie, że magia nie powinna być...dostępa, dla przeciętnych ludzi. Że prowadzi do nieskończonych wojn o dominację. Na szczęście napotkałam hrabię Tyraala. - postąpiła w przód. - Pokazał nam jak kontrolować magię, dzięki czemu mogłam zacząć pracować nad moim nowym projektem. Witam w fortecy “Nemezis”. - rozpostarła ręce, wskazując ogrom całej sali. - Miejsca, które zostanie ostatnim źródłem magii na ziemi, gdy już wykorzystamy drzewa sidhe, aby zabić większość żył. Jeżeli świat dominuje magia, zjednanie go nie jest trudniejsze, niż posiadanie jej w całości.
Eabios pokręcił głową. - Rubius opiera się na kłamstwie, jego córka na sile. - jego głos wydawał wielką dozę zawodu. - Powoli tracę powód do życia. - przyznał, ponurym tonem.
- Ale… Marrick powiedział mi że to Vendie chciał cię poślubić żeby zdobyć władzę nad Ferramentią… - kontynuowała Malie, próbując na siłę wbić sobie do głowy że ta jakże niedorzeczna sytuacja w której się znajduje jest czymś realnym. - I dlaczego powiedział mi gdzie cię znaleźć… zamierzasz prowadzić wojnę ze swoim ojcem? - pytania wychodziły z jej ust niemalże machinalnie gdy mózg próbował przeanalizować wszystkie nowe dane i dojść do wniosku jaką akcję powinna podjąć.
-Ciężko to nazwać wojną, gdy posiadam armię magi-technologicznych nadludzi, oraz fortecę będącą jednym wielkim magicznym działem. Raczej obowiązkowy proces. - określiła się Rubia. - Marrick nie miał o niczym mówić, ciężko go upilnować. - zdziwiła się, siadając spowrotem na tronie. - Może zauważył, że ostatecznie byłaś moim strażnikiem. Witam w technologicznym raju, znowu możesz stać u mojego boku. - uśmiechnęła się Rubia.
Malie nie odpowiedziała od razu. Właściwie to nie odpowiadała przez dłuższy czas z czego królewna mogła wywnioskować że ta poważnie rozważa jej ofertę. W końcu jednak tym kto usłyszał jej słowa był siedzący na mechu Sychea do którego ta przemówiła ze środka, zakrywając tubę przez którą normalnie przemawiała.
- Venganzo… - rzekła w górę, na tyle głośno by ją usłyszał. Jej ton był dość… konspiracyjny. - Mamy w tej chwili kilka opcji do wyboru. W każdej z nich czekają na ciebie chwała i śmiertelnie niebezpieczne przeciwności do pokonania. Zapytam więc teraz: czy pójdziesz ze mną niezależnie od tego co ci powiem i którą drogę wybiorę?
- Nie. - odparł, wyraźnie rozbawiony z całej sytuacji. Kto by pomyślał, że Rubia okaże się kimś więcej niż tylko “dziedziczką”, która miała wyjść na odpowiedniego kandydata na króla. Nie wszyscy wierzyli nawet w jej nieograniczony talent technologiczny, a stojąca obok Malie była swoistym ucieleśnieniem tych zwątpień. Kimś, kto mógł i możliwe że przewyższył naukowe osiągnięcia księżniczki.
- Z przyjemnością rozwalę to miejsce, sprowadzę ją siłą, cokolwiek. - uzupełnił, precyzując swe intencje. - Ale nie podoba mi się takie ograniczenie świata, nie jeśli sam nie byłbym jego szczytem. - dodał. Głos szatyna był odpowiednio cichy, zniżony do poziomu Malie.
- Wiedziałem, że wszyscy jesteśmy tak samo posrani - Venganza roześmiał się, tym razem jego głos dominował jednak całe pomieszczenie, nie ukrywał się za osłoną ciszy i podszeptów.
- Rozumiem zdobycie władzy siłą, ale zapewnienie że nikt ci nie zagrozi? To niesamowicie nudne. - spojrzał na Rubię silnym wzrokiem. - Tak jakbyś bała się, że ktoś może zagrozić twym ewentualnym rządom.
Rubia zaczęła przyglądać się Venganzie z nieskrywanym zainteresowaniem. - Czy ty dowodziłeś wyprawą? - spytała, wnioskując z jego pozycji. - Nie rozumiem twoich obelg, przyznam. Eliminacja zagrożenia i maksymalizacja posłuszeństwa to nie mniej, nie więcej, najbardziej logiczne posunięcie.
- Właściwie to nie planowałam żadnej z tych rzeczy - rzekła Malie do Venganzy. - Nie chcę niszczyć tego miejsca, ani się z nią sprzymierzać. Mam jednak plan na którym oboje zyskamy. Chciałabym tylko byś mi zaufał i jeśli to możliwe grał swoją rolę. Nie wydaje mi się by próba niszczenia twierdzy w tym momencie była dobrym pomysłem… straciłam kontrolę nad moimi maszynami i wiemy że Rubia posiada technologię Sidhe i własną armię. Nie chcę kwestionować twojej siły, ale nie wydaje mi się by była na świecie jakakolwiek osoba która w pojedynkę zdołałaby wygrać w takiej sytuacji.
Sychea uśmiechnął się szeroko, spoglądając na głowę stalowego mecha - swe podłoże. Jak wiele może uzyskać z pojedynczego odbicia? Jak blisko Rubii się znajdzie? Nie był do końca pewien, nie znał również jej technologii. Mógł jednak ufać sobie i liczyć, że zarówno Eabius, jak i strażniczka królewska wykażą jakąkolwiek wartość bojową, a on nie będzie musiał brać pod uwagę ich ewentualnej ochrony. Zaśmiał się w myślach, i tak by tego nie zrobił.
- Weźmiemy księżniczkę siłą, a potem poszukamy tego twojego Verricka, czy jak mu tam - mruknął, skupiając się na siedzącej gdzieś przed nim Ruubii.
Odbił się z Mecha, aktywując znajdujące się w swoich butach klejnoty. W momencie odbicia zmieniło się coś jeszcze, jego ciało nieznacznie urosło, zaledwie 10-15 centymetrów, a z pleców zaczynały wyrostać czarne kości, błyskawicznie tworząc coś w rodzaju pokrywającej część ciała zbroi. Poszczególne nie łączyły się ze sobą, zostwiając sporo miejsce. Wydawało się, że chłopak znajdował sie w klatce. Przez ułamek sekundy całe jego ciało było pokryte ciemną egernią, opadającą wraz z ruchem. Zbudowanym z własnych ambicji i błędów więzień. Gdy pierwsza chwila ruchu minęła, a ksieżniczka mogła przyzwyczaić się do jego prędkości przywołał nieco many, przyśpieszając swe ciało niczym Mikado w trakcie ich pojedynku. Zamierzał przebić księżniczkę na wylot, nieco pod jej sercem. Mikstura Amensa powinna w razie czego ustabilizować truchło i zapewnić jego przyjacielowi źródło życiodajnej many.
Mech Malie w tym czasie nie wykonał jednak nawet najmniejszego ruchu. Ciężko było powiedzieć czy była zaskoczona, czy też sprzeciwiała się planowi Venganzy, a może zdążyła opracować już nowy plan uwzględniając poczynania swego sojusznika. Po chwili ręka maszyny tylko wyprostowała się, dając znak Eabiosowi by wstrzymał sie z podejmowaniem akcji.
W momencie nagłego wysokoku Venganzy, światło w pomieszczeniu zmieniło swój kolor na czerwony, zaś przed samą królewną zaczęła pojawiać się jakiegoś rodzaju energia. Mężczyzna był szybki, nawet bardzo, jednak ostatecznie zderzył się z magiczną ścianą, która odcieła go od Rubii, szokując. Twarz królewny wyrażała pewnego rodzaju obrzydzenie. Nie odezwała się, oczekując jakiś wyjaśnień. Jej palec uderzył w podparcie tronu.
- To jest poddany jednego z tutejszych królestw. Jak widzisz jest trochę nieobliczalny - wyjaśniła Malie, a zebrani mogli wyobrazić sobie jak wzrusza ramionami. - Chciałam porozmawiać z tobą dłużej na temat twojej oferty, ale obawiam się że nie odpowiadam za jego akcje.
-Skoro jest dzikusem, to po co go ciągasz Malie? Dziwny gust. - stwierdziła Rubia, a jej tron zaczął powoli się zniżać. Również platforma na której stała Malie zaczęła ponownie się obniżać, tylko po to aby nad jedną i drugą zaczęła zamykać się podłoga...
- W imieniu straży królewskiej, oraz funkcji ofiarowanej mi przez króla Rubiusa, wzywam cię do dobrowolnego oddania się przez sąd - Sychea uśmiechnął się, biorąc zamach mieczem w ścianę.
- Chociaż wolałbym, gdybyś się opierała. - dodał. Zamierzał wykorzystać wchłaniające magię runy i, z pomocą znajdujących się w jego butach klejnotów, znaleźć się po drugiej stronie ściany, nim ta zostanie odbudowana.
Bez większego porblemu, znając możliwości ściany Venganza był w stanie przebić się na jej drugą stronę, choć nie był pewien jakie skutki ma to na samym ostrzu które w tym celu wykorzystał. Tron nie był najszybszym środkiem transportu windowego, chociaż w grubej mierze już się zniżył. Rubia wyraźnie wyrażała swoim obliczem pytanie “co do…!?” nie zmieniało to jednak jej dłoni, która była wyciągnięta w stronę Sychea, z energią magiczną zbierającą się w niej.
- Nie jesteś lojalna wobec swej rodziny, czemu miałbym uważać, że będziesz pamiętać swych współpracowników, swą straż? - zapytał, biegnąc po ścianie w kierunku ksieżniczki. Gdy zbliży się wystarczająco, zamierzał wykorzystać przyśpieszające klejnoty, w głębi duszy ciesząc się, że zmienił je na nieużywane, by znaleźć się tuż przed Rubią i pozbawić jej dolnej części tułowia.
Rozegrała się prosta scena Rubii machającej ręką, starającej się jakoś wycelować w Venganzę, co było niemożliwe. Chyba głównie z tego powodu rezygnowała z strzału aż do momentu, kiedy ten pojawił się przed jej twarzą. Ledwo były gwardzista uniósł broń, a zmuszony był do nagłego, ewakuacyjnego odskoku w bok. Z dłoni Rubii wystrzelił laser, którzy przebił się przez energetyczną ścianę i przeleciał ponad głową robota Malie, choć stojąca pod nim grupa i tak odczuła ciepło. Moment później, obie platformy były pod podłogą, prawie całkowicie zamkniętą. Venganza zaś zaczął słyszeć donośne dźwięki. Ktoś się zbliżał, zarówno na przeciw niego jak i z a jego plecami.
- Pfft - dźwięki złości wymknęły się z ust szatyna, gdy ten, po raz kolejny musiał zmienić swoje plany. Najwidoczniej wybicie twierdzy i pierwotnego celu będzie priorytetem, przynajmniej, o ile do tego czasu nie spotka Rubii. Wybrał idącą na przeciw niemu grupę - atakowali od frontu, honorowo. Należała się im za to nagroda… Szybka śmierć.
Powolnym krokiem wyszedł im na przeciw, by, gdy tylko pojawią sie w zasięgu wzroku, wysłać w nich zgromadzoną w mieczu magię, podążając zaraz za nią, by zabić tych, którzy dokonają ewentualnego uniku, czy blokady.
Rozpędzony Sychea zaczął dostrzegać stojących na końcu drogi wojowników. Masę ludzi o biało fioletowych strojach, z maskami na twarzach. Podążali równym, zmyślnym tempem. Na widok fali wyciągnęli ręce, zatrzymali się i utworzyli energetyczne ściany.
Ściany nieco słabe, skoro mimo ich pierwszy a nawet i drugi rząd zebranych zostali przepołowieni. Nagle, prosto na Venganzę zaczęła lecieć grupa ludzi. Dosłownie lecieć, rzucona znaczną siłą w stronę mężczyzny. Sychea, prostym ruchem przeciął nadlatującą, mięsną kulę. Tylko po to aby dojrzeć nową sylwetkę.
-Twoim pierwszym pomysłem na widok królewny, było dziabnąć koronę?
Była to kobieta. Wysoka, umięśniona, o niepoukładanych czerwonych włosach. Miała na sobie olbrzymi napierśnik i duże, czerwone rękawice. Mimo to jej garderoba była poniekąd...wybrakowana.
Victorria Ivalean. Sychea nie musiał myśleć dwa razy aby rozpoznać innego strażnika zza jego kadencji. Mimo to wyglądała ona na nieco inną, niż kiedyś.
- Oh...Gotowy na rudę, bałaganiażu? Wyzwać do walki całą twierdzę, masz jakieś jaja w tych spodniach. - przyznała. - Albo niesłychanie chciwy łeb. - A może po prostu chciałem przypatrzyć się z bliska? - zapytał, wzruszając barkami, wyraźnie rozbawony tą wizją. Pojawienie się tuż przed kimś, mijając przedtem całą jego gwardię, by powiedzieć pojedyncze “Yo!”. Zaiste urocza wizja.
Uniósł miecz w stronę przeciwniczki, kiwając głową na zachętę. - Wycofasz swoich ludzi, zapewniając im chociaż ładny spektakl przed śmiercią? - zapytał, kiwając głową na zachętę.
-Nah. - kobieta uniosła rękę w górę, poczym pokazowo opuściłą w dół. Grupa żołnierza zza niej, zaczęła strzelać z przedziwnych strzelb magicznymi laserami.
Sychea ruszył na przeciwniczkę, by ciąć krótkim, opadającym cięciem, zaczynającym od lewego ramienia przeciwniczki. Zamierzał usytuować się tak, by strzelcy musieli przerwać ostrzał, lub strzelać w swą dowódczynię.
Kobieta postąpiła krokiem w stronę Venganzy, przyjmując jego cięcie na lewą rękawicę, tym czasem biorąc zamach prawą ręką do prostej pięści. Sychea zdołał przechylić głowę, unikając ataku.
Sychea szybkim ruchem wykonał niskie kopnięcie w lewą kostkę przeciwniczki, która nawet nie drgnęła, nie wykazując na ten atak reakcji. Jej prawa ręka, otworzyła się cofając z powrotem do kobiety, chwytając od tyłu głowę Sychea, który tym razem nie zdążył zareagować. Mężczyzna planował użyć magii, ale nagły, szybki zryw kobiety odrzucił go na ziemię, na lewą stronę Victorii. Szczęśliwie, broń nie wypadła z rąk Venganzy.
- Masz jeszcze problem z piciem? - Sychea zapytał, zrywającł się z ziemi, odbijając się od podłogi w kierunku najbliższej ze ścian, wykorzystując ją jako krótki przystanek.Gdy jego stopy miały oderwać się od swego podłoża, wprawiając jego ciało w ruch, zebrał nieco magii, dodatkowo przyśpieszając swój manewr.
Chciał znaleźć się za Vicky, ciąć podłużnie z prawej strony i położyć dłoń na swej dawnej towarzyszce.
Moment w którym Sychea nie był przed Victorią, był tym w którym zaczęła się kolejna salwa wystrzałów. Jego szybka reakcja pozwoliła uniknąc jej wstępu, acz odskok od ściany ustawił go na trajektori, na której oberwał dwukrotnie w bok. Vicky nie była durna, przyglądała się temu co wyprawia mężczyzna, aby zwyczajnie obrócić się w stronę w którą skoczył, z uniesioną w górę ręką. W momencie lądowania, miał przed sobą nadchodzącą pięść.
Sychea skutecznie odskoczył w bok, unikając ataku, po czym znów skoczył przed siebie, unikając kolejnej salwy i lądując za plecami kobiety. Grupa żołnierzy która była za zgromadzeniem, zaczynała wchodzić w linię strzału z identycznymi strzelbami w dłoniach.
Venganza wykorzystał swoją pozycję, zanim Victorria znowu mogła się obrócić. Wyprostował rękę, ładując dość potężną kulę, która uderzyła w ciało Victorri, przed zderzeniem z samym ciałem zaczęła przedzierać się przez jakiegoś rodzaju magiczną barierę, aż w końcu przebijać przez sam materiał, który o dziwo nie był skórą, tylko jakimś nieznanym stopem metali. Przynajmniej dla Venganzy było to coś nowego. Kula nie przebiła Victorri na wylot, acz jej tył zaczął sowicie krwawić. Siła ataku zmusiła kobietę do dwóch kroków w przód, które pomogły jej zachować równowagę.
Szatyn nie miał nawet chwili odpoczynku, nadchodzący z drugiej strony oddział również wymagał widowiska. Czuł się jak gladiator, traktując otaczających go strzelców jako widzów krzyczączysz raz za razem “Walczcie!”, “Zabijajcie!”, “Krwi!”. Wyprowadził pchnięcie Amethystowym ostrzem, obierając za cel pozbawioną przedziwnego pancerza część ciała dawnej towarzyszki. Ze smutkiem aktywował wchłaniającą magię runę.
Nie czuł się źle z pozbawianiem żywota kogolowiek. Nawet to, że niegdyś byli w ten czy inny sposób bliscy, nie wpływało na jego działania. Gdzieś po drodze zatracił człowieczeństwo, a może nie miał go jeszcze przed pierwszą mutacją? Jedyną oznaką ich wcześniejszej znajomości, była nienawiść, którą zaczynał pałać do Rubii. Jak mogła zrobić coś takiego? Pozbawić kogoś jego woli, nawyków, chęci. To… To było gorsze niż śmierć.
Śmierć...śmierć jednak nie była w pośpiechu. Przynajmniej nie teraz. Noga Victorri uniosła się w górę i z trzaskiem opadła na podłogę, deformując ją i przewracając zarówno bliższych dwójce strzelców jak i samego Venganzę. Victorria odwróciła się w jego stronę, jej skóra coraz bardziej czerwona, spojrzenie poważne i wyraźnie agresywne. Zwłaszcza z dodatkiem zaciśniętych zębów.
Szatyn wykonał sprężynkę, zaś dotykające ziemi buty zaświeciły się pod wpływem aktywowanych kryształów. Rzucił się na anonimową alkoholiczkę, której pracodawcy zafundowali wyjątkowo skuteczną interwencję, pomieszaną z dziwnym sposobem walki z nałogiem. Vicky z całą pewnością nie sięgnie już po alkohol, przynajmniej nim noszący imię zemsty najemnik nie odeśle jej duszy na wieczny spoczynek w innym stanie świadomości.
Skupiał swą uwagę na niej, starając się uniknąć nadchodzącego ataku. Celem nadchodzącego po nim cięcia był brzuch przeciwniczki.
Victorria z zamachem i zawziętością ruszyła z pięścią na nadchodzącego, czy raczej nadskakującego przeciwnika. Sychea oberwał prosto w tłów, odlatując zgodnie z torem lotu pięści, której rękawica wyzionęła sporą ilość pary. Gwardzista zderzył się z ścianą, tuż obok jednego z okien. Towarzyszący Vicky żołnierze wycelowali prosto na niego. Chłopak miał przed sobą nie mała salwę nadlatujących laserów.
-Kcht - Venganza był zawiedziony swoimi osiągnięciami. Był żałosny. Nic nie zmieniło się od momentu, gdy odzyskał kontrolę nad fragmentem swej duszy, nie czuł się silniejszy. Wydawało mu się, że jedyna zmiana, to zyskane kilkanaście centymetrów wzrostu i opiewającego jego żebra egzoszkieletu. Cóż z tego, skoro Vicky była bliska pokonania go? Czyżby strażnicy królewscy od zawsze byli tacy silni, a on zwyczajnie od zawsze nie miał najmniejszego wpływu na wydarzenia.
Jego ciało, słysząc zawodzenie umysłu, jakby zmalało. Czarne kości znikły, a ciemna energia wróciła ponownie do jego ciała. Dychał ciężko, jednak nie miał czasu na zwątpienia. Mógł tylko zrobić wszystko w znany mu sposób.
Klejnoty znajdujące się w jego butach zabłysły po raz kolejny, a on skoczył w kierunku przeciwległej ściany. Prewencyjnie zasłonił w ruchu swe ciało mieczem, tworząc barierę między nim, a nadlatującą falą pocisków.
Każdy przeciwnik miał słaby punkt. Nawet Wakashi padł, gdy tylko raniło go się w odpowiedni sposób. Jaka była metoda na Vicky? Gdyby tylko mógł w jakiś sposób ją rozpalić, wykorzystać drzemiące w niej ciepło dla dobra własnej sprawy.
Ból był silny, jednak chłopak bywał już znacznie bliżej śmierci, a w porównaniu do wyrwanej bez znieczulenia nogi, obicia to bardziej dyskomfort, niż faktyczny ból. Skupiał całą swoją uwagę na unikach, starając się ciągle pozostawać w ruchu, gotowym do aktywacji przyśpieszających szmaragdów.
Miecz był jakąś opcją, ale nie należał do najszerszych tarcz. Mimo wszystko, dał radę uchronić Venganzę przez sowitą porcją wrogiego ataku. Victorria starała się nieodrywać od niego wzroku, obracając wraz z nimi. - Potrzebne wsparcie w zewnętrznym pierścieniu, piętro trzydzieste szóste. Powtarzam, A36. - rzekła do swojej rękawicy, gdy jej ciało ani trochę nie traciło czerwonawego koloru.
Venganza uśmiechnął się, jego ciała jednak nie zawodziło przy każdej możliwej okazji. Ot, wybierało sobie te najbardziej nieoczekiwane. A może zwyczajnie tym razem Fortuna była przychylna wobec jego wezwań? Nie mógł tego wiedzieć, jedynym co zostawało była wiara w siebie, pełniąca również rolę nadziei.
Jego umysł ciągle skupiał się na otoczeniu, na przeciwnikach - jedynym ważnym celem obecnie było zgromadzić nieco energii, odzyskać siłę i pokonać wroga jednym, silnym ruchem. W razie ataku strzelców chciał postąpić tak jak poprzednio, Vicky zaś - unikał jak biednych.
Zaszedł pewnego rodzaju bałagan, w którym Victoria nie próbowała nawet zbliżyć się do Venganzy, oglądając jego skoki. W tym czasie ten musiał uporywać się strzałami oddawanymi z obu strony korytarza co nie było proste, zwłaszcza, gdy się oszczędzał.
Były strażnik królewski dyszał coraz ciężej. Myślał, że był najsilniejszym ze swych byłych kompanów, zwłaszcza po wszystkim, co przeżył. Teraz jednak widział jak świat dostarcza również innych, często pozbawiając ich jedynym znanym im przyjemności na rzecz czystej potęgi. Czy on był gotów na takie wyrzeczenia?
Ruszył w kierunku Vicky, początkowo tylko naturalną, nie zwiększoną magią prędkością. Gdy skrócił dystans, całe jego ciało pokryła czerniejsza niż noc energia, szata utkana z samej odchłani. Przez ułamek sekudny najemnik miał mniej kolorów niż sam żniwiarz, a energia którą emanował zdawała się krzyczeć “giń”.
Całun złowrogiej ciemności przyćmił nawet lśniące klejnoty, które miały przyśpieszyć szatyna, dać siłę na ostatni w tej walce sprint. Gdy znalazł się przed Vicky, ciął, uwalniając całą zgromadzoną w mieczu energię, by zaraz po tym skoczyć w kierunku ściany, odbić się od niej i znaleźć się za przeciwniczką, w razie potrzeby przeskakując nad nią raz jeszcze.
Gdy znalazł się za przeciwniczką, chciał zakończyć pojedynek.
Victoria wyczekiwała szarży, wiedziała, że Sychea w końcu będzie musiał się zdecydować. Nie wykonała jednak żadnego przemyślanego zagrania, zwyczajnie występując w przód z swoją pięścią. Pech chciał, że Sychea wykonał swój wymach odrobinę szybciej, jego miecz czysto odciął prawą rękę kobiety. Chwilowy paraliż wynikajacy z zaskoczenia wystarczył na wykonanie manewru unikowego, zmianę pozycji i ponowny, tym razem magiczny atak. Nowy pocisk, silniejszy od poprzedniego jednak wycelowany w to samo miejsce, przebił się przez kobietę, powalając ją na ziemię. Martwą.
Przed Venganzą był teraz problem nadlatujących z każdej strony strzałów. Straż nie była tempa, a ich poczucie zagrożenia przytłumione przez nieludzkie elementy ciała. Strzelali natychmiast.
Ciemność oplatająca szatyna zkinkęła dopiero, gdy truchło przeciwniczki osunęło się na ziemię, odsłaniając tym samym czarne kości wyrastające z jego tułowia, tworząc coś w rodzaju kamizelki, zbroi. Mężczyzna rzucił się na stronę, po której znajdują się dodatkowe rzędy tarczowników. W trakcie ruchu zasłonił się mieczem, chłonąc magię nadchodzącą z pocisków. Gdy zbliżył się na długość miecza pierwsze, potężne niczym dewastujący całe państwa tajfuny, uderzenie, będące swoistą karą dla porzucających ludzkość nadeszło. Sychea rozwijał swoją duszę, siebie, jednak robił to w możliwie naturalny sposób. Właśnie to różniło go od pierwszego rzędu żołnierzy, który zginął od pierwszego cięcia. Ich truchła poleciały w stronę stojących dalej strzelców, blokując wymierzone w nadchodzącą śmierć ataki. Kilku strzelców odskoczyło do tyłu, innych przewalili w tył. Dawny kompani byli teraz niczym więcej, niż zbędnym ciężarem.
Strażnicy nie mieli jednak czasu na rozważanie o swym losie. Obrotowe kopnięcie wymierzone w jednego z nich przewaliło większość znajdujących się po danej stronie osoby, pozostałe wykończyło spadające jak grom z nieba cięcia. Krew tryskała na wszystkie strony, pozwalając Venganzie przybrać krwisty kamuflaż. Jedynie jego oczy błyszczały, zdradzając że siejący pożogę demon jest, gdzieś w głębi, człowiekiem.
Kolejne pociski wbiły się w jego bok, gdy sięgał po leczącą miksturę. Zasłonił się mieczem i ruszył siać pożogę wśród pozostałych. Serce szatyna biło coraz szybciej pompując coraz intensywniej krew, najwyraźniej chcąc dołączyć do rodzącego się na podłodze oceanu. Z jego ust wypłynął waleczny krzyk, dodający grozy do wspaniałego krajobrazu. Większość ścian było teraz zdobionych miazgą, kiedyś będącą człowiekiem.
Druga (i teraz już jedyna) grupa żołnierzy oniemiała na ten widok, zatrzymując się w bezruchu, póki jeden z nich nie wykonał jakiegoś nietypowego ruchu. Co dwa metry, na korytarzu zaczęły pojawiać się kolejne energetyczne ściany, gdy grupa strzelców rzuciła się do ucieczki.
Nie uciekli daleko. W zasadzie nawet nie zeszli z wizji Venganzy, gdy nagle dość prędko wrócili, lecąc, w jego stronę. Ich grupa rozbiła się o energetyczne tarcze, które sami ustanowili. Był to czas który Sychea poświęcił na zdekapitowanie Victorii, aby przyjżeć się jej twarzy z bliska. Być? Czy nie być? Mógł zapytać o to Victorię.
Vicky, czy raczej dwie jej podobizny pojawiły się tam, gdzie uciekać chcieli martwi już żołnierze. Sychea zaczął też słyszeć ciężkie kroki za swoimi plecami.
- Kurwa - Sychea zaklnął pod losem. Rubia przygotowała swoją fortecę na atak samobójcy? To było conajmniej dziwne, miejsce w którym ulokowana jest twierdza zapewniało, że niemalże cała walka odbędzie się nim piechota będzie miała znaczenie. Mężczyzna mógł tylko przeklinać swój optymizm, nieustającą chęć sprawiania sobie coraz większych wyzwań. Uciekać? Nie, jeszcze nie było ku temu potrzeby. Czuł siłę rozpływającą się po całym jego ciele. Jeśli szybko zabije jedną, przez chwilę będzie w uczciwym starciu z drugą. Potem - zdoła przedostać się dalej. Przynajmniej taką miał nadzieję. Ruszył w kierunku jednej ze ścian, aktywując przyśpieszające buty. Zamierzał zanegować ją swym ostrzem.
- Łap! - głowa Vicky miałem polecieć w kierunku… Vicky gdy bariera opadnie. Tej innej, nadal żyjącej, przynajmniej o ile można to nazwać życiem. Nie, znacznie bliżej było temu do zwyczajnego funkcjonowania. Sychea rzucił się w kierunku drugiej, nie zwalniając. Ciął na odlew ze strony stawiającej oba Borgi jako przeszkodę dla siebie. Wraz z atakiem uwolnił całą znajdującą się w mieczu magię.
Bieg Venganzy zakończył się szybkim przeskoskiem przez tarczę energetyczną, Victorie biegł prosto na niego gdy tylko widziały jego szarżę. Rzucona w jedną z nich głowa nie zdziałała wiele, nie wywołując nawet wyrazu zdziwienia, czy chociażby gniewu. Sychea zwinnie uniknął pięści nadlatującej od przeciwniczki po jego lewej stronie, ta z prawej zdołała jednak pchnąć go swoim bokiem, posyłając spowrotem na barierę, lekko przypalając plecy.
Moment później bariery się wyłączyły, a pozostałe z maszyn zaczęły biec w jego stronę.
- Więcej was matka… Ahh… Technicy nie mieli? - Venganza wrzasnął, próbując osiągnąć niemożliwe, sprawić by cokolwiek sterowało poszczególnymi przeciwnikami, zamarło w strachu. Machnął mieczem, posyłając zgromadzoną magię w stronę jednej z maszyn. Sam zaś zamierzał skoczyć za nią - w trakcie jej uniku, czy też bloku i wbić ostrze w jej plecy.
Przeciwniczki zwinnie zareagowały na falę. Bliższa z kobiet postanowiła przyjąc ją na siebie, gdy druga w moment znalazła się za nią, próbujący obiec Victorię Sychea wpadł na partnerkę maszyny, która o włos chybiła jego głowę swoją pięścią.
Venganza zdawał się wykorzystywać płynące w jego stronę ataki jak paliwo, które zasilało jego rosnącą nienawiść wobec przeciwników. Gdy pięść Vicky 03 minęła nieznacznie jego głowę, on wykonał szybki krok w przód, wraz z którym pchnął ostrze w przeciwniczkę. Następnie z całego jego ciała zaczął wydzielać się przerazisty, dominujący całe otoczenie wiatr. Nie wiedzieć czemu, pewnie za sprawą many szatyna, powietrze przybierało coraz ciemniejszy odcień, bardziej pasujący do wołań strudzonych, wysłanych na drugą stronę świata dusz.
 
Tropby jest offline  
Stary 06-04-2015, 09:14   #24
 
Tropby's Avatar
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie&Sychea Part 2

Pchnięcie o ile płytko, mimo wszystko zdołało wbić się w ciało przeciwnika, którego twarz nie wyraziła żadnego przekonania względem uderzenia. Nagły poryw potężnego wiatru zachwiał kobietami, próbująca kontratakować po poprzednim, magicznym ataku kobieta przewróciła się w pół kroku. Ta pchnięta zareagowała w osobliwy sposób, łapiąc za trzymający miecz nadgarstek oboma rękoma. Odepchnięcie jej w przód, na jakkolwiek ograniczony dystans porównywalny do trzech kroków, spowodowało przewrócenie się samego Venganzy, dalej trzymanego przez biomaszynę.
Venganza, mimo swej uległej pozycji, uśmiechnął się szeroko. Niektóre osoby krzyczałyby teraz “wszystko zgodnie z planem”, czy “ha, wiedziałem!”. On jednak nie należał do tego grona, nie był nienaturalnie inteligenty, czy też doświadczony. Nie potrzebował również przedłużać swego przyrodzenia fałszywymi twierdzeniami o swym umyśle. O wszystkim decydowały czyny.
Z podeszw Sychea gwałtownie wystrzelił czarny wiatr, a chłopak dosłownie wystrzelił, zamierzając odlecieć kilka metrów z jedną z Vicky. Ostrze standardowo miało chłonąć zgromadzoną w androidach manę.
Nagły wyskok wbił miecz po sam jelec w brzuch Victori, odrzucając parę jeszcze dalej, pod samą ścianę. Ciało przeciwniczki zaczęło robić się czerowne, gdy ta postanowiła zaprzeć się, spróbować ruszyć i obalić Venganzę. Zaczynało być to dość efektowne. Mężczyzna wiedział, że moment końca zaklęcia może okazać się niezwykle kłopotliwy.
W tym czasie, najbardziej ranna w grupie podniosła się, gdy dwie pozostałe zbliżyły na tyle, aby móc zacząć brać aktywny udział w potyczce.
Dawny strażnik królewski był straszliwym przeciwnikiem. Bytem, który zatracał się w sianym przez siebie zniszczeniu, często na swą własną niekorzyść. Równie często podejmował wyzwania, których nie można było wykonać. On jednak czerpał z tego dziwną przyjemność.
Gdy wiatr przestał z niego emanować, on… obalił się w tył, ciągnąc prącą na nią przeciwniczkę. Zamierzał zrobić z nią to, co Wakashi dokonał z nim, jednak za główny motor biorąc nie swoją siłę, lecz tą należącą do wroga. On zaś chciał tylko wprawić ciało w rotację, tak by zajęło na chwilę Borgi, w których stronę poleci. Siła fikołka powinna sprawić, że przeturla się na nogi, by odskoczyć w bok.
Manewr okazał się niezwykle skuteczny, odrzucając Victorię z dala od Venganzy i zmuszając jej towarzyszki, to jest pozostałe Victorie, do odsunięcia się aby uniknąć zderzenia. Zyskało to dla niego chwilę spokoju, został jednak pozbawiony (przynajmniej tymczasowo) swojej nieco bardziej zwierzęcej formy. Potrzebował odnowić trochę energii magicznej.
-Klasyfikacja stopnia drugiego, ponowna prośba wsparcia. Pierścień A, piętro trzydzieste szóste. A36. - zakomunikowała jedna z nich, do swojej rękawicy.
Venganza odzielił siebie od przeciwniczek swym mieczem. Jego oddech ustabilizował się nieznacznie pod wpływem pozornego poczucia bezpieczeństwa. Czekał na ruch strażników, chcąc zwyczajnie odskoczyć w tył, gdy tylko zaczną swe działania. W razie potrzeby zamierzał przyśpieszyć swe ciało klejnotami. W jego umyśle podświadomie zachodziła pewna zmiana. Zaczynał znowu doceniać zewnętrzne źródła magii, może nawet do nich się przekona?
Przeciwny Venganzie oddział postanowił...poczekać. Kobiety wykonały jakieś gesty, a kolejne ściany zaczęły oddzielać je i Venganzę. Średnio co pół metra pojawiała się nowa bariera. Kobietom zależało na wsparciu i minimalizacji strat.
Szatyn podszedł do jednej z barier, ładując nieco swój miecz. Nie zamierzał przez nią przechodzić, nie widział ku temu powodów. Prędzej czy później przegrani sami do niego przyjdą, a on nie zamierzał marnować na to energii. Oddychał powoli, odpoczywając. Ustawił się stosunkowo blisko jednego z okien i czekał.
Venganza czekał faktycznie dość długą chwilę. Może nawet z dziesięć minut? Victorie zajmowały się w tym czasie sobą, o ile nie były w stanie pomóc nieprzytomnej, o tyle wciąż żywy krwawiący model został naprawiony. Cóż, o ile zatamowanie krwawienia liczy się jako naprawa.
Wtem, ni stąd ni z owąd, sufit wybuchł, gdy nowa postać pojawiła się na scenie...Dobre kilkadziesiąt kroków do Venganzy. Ktoś chyba spudłował.
Był to młody mężczyzna, nieco młodszy od samego Venganzy, ubrany w czarny strój z fioletowymi, pulsującymi liniami. w okół niego krążyło przedziwne ostrze oraz kilka fioletowych klejnotów, w chwili gdy przy pasie unosiły się trzy łańcuchy. Stał wyprostowany, unosząc się delikatnie nad ziemią. Jego oczy miały czarne białko i fioletowe źrenice, iskrzące się jakąś magią.
- Masz jakieś imię? - Sychea stał niewzruszony. Większa liczba przeciwników nie była w jego oczach wyzwaniem, problemem mogła być ich jakość. Nieco chudszy, otoczony latającymi przedmiotami techno-młodzieniec powinieć być równie silny co cztery Vicky, jeśli nie silniejszy.
- Jet Grand. - przedstawił się. - Ty? - spytał.
- Venganza - odparł, kiwając lekko głową, jakby w geście uznania, czy też zwrócenia uwagi na właściciela tego imienia.
- Mógłbyś zapytać czy przyślą mi tutaj Vendiego? - pytanie wypłynęło z ust szatyna, ujawianiając swe intencje.
- Vendie to nie wojownik. - zaprzeczył Jet. Bez zwłoki zakręcił się w miejscu, przelatując to na lewą to na prawą. Klasnął rękoma, tworząc grupę dysków. Szybkim ruchem posłał je jeden obok drugiego w stronę Venganzy. Ten szybko spostrzegł, że każda magiczna tarcza przez którą przelatują zwiększa ich rozmiar.
- I? - Sychea wzruszył ramionami. Obserwował latające dyski, gotów na unik i ewentualne zablokowanie dodatkowego, nadchodzącego zza jego pleców ataku.
- Też nie jesteś wojownikiem, ukrywasz się za barierami przeciwko komuś kto zabił juz ponad 30 waszych ludzi? - dodał, uśmiechając się prowokująco.
Dyski im bliżej były Venganzy tym bardziej się do siebie zbliżały. W końcu gromada, niemal scalona była na najlepszym torze do trafienia go. Chłopak odskoczył w bok. Bez większego trudu, dystans pocisków był daleki, mógł im się spokojnie przyjżeć. W momencie w którym dyski udeżyły o siebie nawzajem, wybuchły. Eksplozja zgromadzona w ciasnej, oddzielonej tarczami magicznymi przestrzeni była odczuwalna, trzasnęła Venganzą o ścianę i nawet zmusiła tarcze do ponownego uruchomienia.
Jet nie odpowiedział. Klasnął ponownie, posyłając kolejne tarcze.
- I takim razie nie mam na ciebie czasu. - stwierdził, wysyłając zgromadzoną w mieczu magię w sufit. Skoczył za falą na następne piętro i ruszył przed siebie. Jeśli przeciwnik nie miał ochoty zaszczycić go wspólną walką, on nie czuł się do niej zobowiązyny.
Uwolniona z miecza energia była wystarczająca aby rozciąć sufit, torując drogę na wyższy poziom. Venganza zorientował się dzięki temu, że kolejne pierścienie muszą być nieco mniejsze. Nie pokrywają się idealnie.
Szybkim skokiem młodzieniec znalazł się na wyższym piętrze. Oczywiście Jet skoczył zaraz za nim, posyłając kolejne dyski. Tym razem nie oddzielały ich ściany, choć nie było pewności, czy nie są po prostu wyłączone.
Venganza ruszył w kierunku przeciwnika, po raz kolejny kierując swój miecz jak łaknącą cudzej magii tarczę. Jego ciało zaczynało emitować dziwną, ciemną energię, a on gwałtownie wystrzelił do przodu. Jeśli dotrze do przeciwnika, wykona opadające cięcie.
Przeskoczenie pierwszej grupy dysków wyszło Venganzie bez problemu. Niestety zaraz po niej, Jet zaczął ciskać nimi od tak, bez klaskania. Nim Sychea się zorientował, leciał ich na niego cały grad.
Jet widząc jak szarża nieustawała zaczął się cofać. Był szybki, ale wolniejszy od Venganzy wspieranego magią wiatru. Gdy z kolei czarnowłosy zbliżył się do dysków, zaczął mieczem wciągać ich energię, gdy te nagle wybuchły, odpychając go w tył i wybijając miecz z ręki. Venganza wylądował na ziemi spory kawałek dalej.
Stworzona z kości zbroja oplotła tułów szatyna dopiero, gdy ten wylądował na ziemi. Podniósł się, ciężko dysząc pod wpływem narastających ran. Sychea podniósł się, wolnym krokiem ruszając w kierunku przeciwnika wolnym krokiem. Czekał na moment, w którym Jet przywoła dyski, by zdominować całe pomieszczenie swą własną prezencją, metaficznie krzyczącą, by wszyscy zeszli jej z drogi. Nawet, jeśli zapłacą za to życiem.
Właściwie, nie wieli zbyt wielkiego wyboru, Venganza i tak chciał rzucić się na nich, by wymierzyć odpowiednią karę. Aktywował przyśpieszające klejnoty, oraz przelał nieco many do swego ciała, dodatkowo zwiększając jego szybkość. Chciał dostać się przed odrzuconego i, na kilka chwil obezwładnionego wiatrem, przeciwnika i zapewnić mu nową twarz. Kolanem.
Venganza wyczekał aż jego przeciwnik przygotuje swój gorączkowy arsenał. Dyski w ogromnych ilościach leciały prosto na niego, gdy przywołał swój podmuch wiatru. Jet wyraził na twarzy zdziwienie, dyski o ile rosły w spoktaniu z wiatrem o tyle były przez niego bez problemu odpychane. Nagle, pociski przeciwnika eksplodowały, znikając razem z podmuchem, zostawiając tylko dymną zasłonę. Zasłonę która nie obchodziła Venganzy. Ten wyskoczył na drugą stronę, gotowy do ataku. Wylądował dokładnie tam, gdzie wcześniej był Jet. Był.
Szatyn wylądował lekko na nogach, łapiąc prawą dłonią za swój miecz i odbijając się dalej zgodnie z kierunkiem ruchu. W powietrzu obrócił się o 180 stopni, spoglądając teraz na zasłonę dymną i wskakując w stworzoną wcześniej przez przeciwnika dziurę. Ciemna energia opuściła go, nie widząc najmniejszego sensu we wspomaganiu swego pana - miało minąć jeszcze kilka chwil, nim krew przeciwnika zostanie przelana.
Tym sposobem Venganza o włos uniknął ataku przeciwnika. Wylądował na jego dawnej pozycji. Znowu zamknięty dwoma magicznymi bramami, które teraz aktywne były tylko przy wcześniej utworzonych dziurach. Obecne oddziały Victorii ruszyły natychmiastowo w stronę Venganzy, choć nie spuściły jeszcze tarcz. Jet się nie pojawiał.
Były strażnik królewski ładował swój miecz energią jednej z barier czekając, aż szarżujące na niego borgi opuszczą barierę. Dokładnie w tym momencie wystrzeli w nich zgromadzoną w mieczu energię, aktywuje przyśpieszające buty i ruszy na tą, która będzie miała największe problemy z zablokowaniem. Starał się ciągle brać pod uwagę obecności prawdziwego przeciwnika.
Bariera została opuszczona gdy kobiety były praktycznie pod nią. Fala energii została przyjęta przez dwie z nich, gdy trzecia szybko skoczyła za nie. Venganza użył okazji, aby ciąć na bardziej raną z dwóch przeciwniczek, z lewej do prawej, dodając jej kolejną ranę, upewniając się, że niedługo będzie ona skreślona z listy.
Ku jego zadumie, druga z nich zareagowała niezwykle szybko, łapiąc Venganzę za ramię wolnej ręki. Jej ucisk był niesamowicie silny.
Cel uścisku zamierzał obrócić się, nadając nieco dodatkowego pędu zmierzającego ku krtani przeciwniczki ostrzu. Miecz, niemalże standardowo, pokrywała antymagia.
Niestety Vengaza nie zdążył dokończyć obrotu, gdy oponent, rzucając się na ziemię, przechodząc głową tuż obok trajektorii ostrza, przyszpilił go własną wagą do podłogi przy głośnym upadku.
Sychea delikatnie pogładził byłą sojuszniczkę po policzku. Nadszedł czas, by jej kolejna iteracja zniknęła z tego świata. Nie byli szczególnie blisko, jednak nie mógł pozwolić by ktoś tak niszczył wizerunek nieudolnej, lecz nadal ważnej, osoby.
Victoria uniosła głowę, gotowa wykorzystać ją do ataku. Mało wiedziała, że to był cel obrany za Venganzę. Magiczna kula bez najmniejszego problemu przeszyła na wylot twarz Victorii. Jej ciężkie ciało upadło na chłopaka. W tym czasie dwie pozostałe rzuciły się na niego, przyszpilając go do podłogi jeszcze dokładniej, łapiąc za jego ręce. Jet lewitował nad dziurą, z której korzystał Venganza, kreując kolejne dyski.
Nastał nagły pisk, potem miał miejsce zgrzyt. Dźwięki zdolne do wywołania bólu głowy. Zabrzmiał głos Rubii. - Wybaczcie że przerwę, ale chyba Malie ma dla tego pana jakieś nowe rozkazy?
- Venganzo, tu Malie Bigsworrth - przedstawił się drugi kobiecy głos. - Natychmiast poddaj się i złóż broń. Od teraz będziemy walczyć po stronie Rubii, więc jeśli nie chcesz zginąć , to nie stawiaj więcej oporu.
Jet westchnął, sięgając do swojej rękawicy, aby coś na niej uruchomić. - Mów co chcesz. - wyprostował rękę w stronę Venganzy.
- Kilka słodkich słówek i tracisz swe oddanie dla sprawy? - zapytał, będąc niemalże pewnym że informacja zostanie przekazana przez któregoś z przeciwników w niezrozumiały przez niego sposób.
- Wiedziałeś jaki jest plan - odparła chłodnym głosem gwardzistka. - Nie posłuchałeś mnie i dlatego skończyłeś w tej sytuacji. Albo zaczniesz zachowywać się jak zdrowy na umyśle człowiek, albo to będzie nasza ostatnia rozmowa.
- Oh, wydawało mi się że wraz z Rubią znajdziecie się w jednym pomieszczeniu. - Venganza zaśmiał się, nieszczególnie zdolny rozłożyć swe ręce na boki w geście bezradności.
- Czy to znaczy że się poddajesz? - zapytała Malie. - Jeśli tak, to poproszę Rubię by cię oszczędziła. Jednak biorąc pod uwagę twoje nieobliczalne usposobienie nie gwarantuję że tak po prostu puścimy cię wolno.
- Nie rozumiesz. - Sychea zaprzeczył silnym, mimo swej sytuacji, głosem. - Zadaniem, które mi zleciłaś było odzyskanie Rubii i walka z Vendym. - stwierdził zupełnie spokojnym głosem. Uśmiechnął się nieco szerzej, jakby z powodu swoistej dumy.
- A teraz jesteś obok Rubii i nie wydajesz się zbyt hmm… zniewolona. Śmieć twierdzić, że dzięki moim działaniom znalazłaś się w idealnej dla siebie sytuacji. - wytłumaczył swe, bądź co bądź, absurdalne
- Jeśli nie zauważyłeś, to Rubia nie zamierzała z nikim walczyć dopóki nie zacząłeś świrować - wytknęła mu kobieta. - Gdybyś potrafił myśleć i działać racjonalnie, to znajdowałbyś się tu wraz ze mną w dokładnie takich warunkach jak ja. Ale jak widać pomyliłam się w ocenie twych zdolności umysłowych. Miałam wrażenie że jesteś przynajmniej oswojonym dzikusem.
- Victorria Ivalean nie była tak wrogo nastawiona. - Venganza westchnął głośno, wspominając nie istniejącą już iterację jednej z jego byłych kamratów. Teraz jednak została sprowadzona do roli… Właściwie nawet bezdomni mieli się lepiej, mogli sączyć trunki znajdujące się na granicy alkoholu i całkowitej trucizny.
- Zaś Vicky 02, czy raczej jej kolejne kopie, do 05 łącznie, wydają się całkowicie wręcz pozbawione uczuć. - dodał, wdychając nieco powietrza. Odpoczywał, póki mógł. Na nic więcej nie mógł liczyć.
- W dodatku mój akt agresji, jak i płynące z twych ust potępienie tej czynności, to nic więcej jak tylko czynniki zbliżające cię do Rubii. - dodał, usprawiedliwiając się niczym niesłusznie karcony szczeniak. - Czy może panienka Malie nie zdołała tego zauważyć? Czyżby blask twej mentorki przysłonił Ci wszystko? - zapytał.
- Mówisz jak gdybym to ja ciebie zdradziła, Venganzo - zauważyła techniczka. - Rubię znam od wielu lat i przysięgałam chronić jej życie jeszcze gdy była dzieckiem. Jednak ty dziwisz się że nie stanęłam po stronie bezmyślnego furiata którego poznałam zaledwie tydzień temu? Gdybym chciała udowodnić Rubii że zależy mi tylko na niej, to miałabym na to dziesiątki lepszych sposobów. Jak chociażby porzucenie swoich ludzi i armii Ferramentii, czego nie zrobiłam jeśli cię to interesuje. I jeśli nie zauważyłeś to tobie również próbuję pomóc, Venganzo. Dobrze wiesz że mogłabym równie dobrze pozwolić podwładnym Rubii cię wykończyć, a mimo to zdecydowałam się poprosić ją o oszczędzenie twojego życia. Nie wymagam nawet byś był mi za to wdzięczny. Po prostu w przecieiwństwie do ludzi takich jak ty i Andy, ja nie lubię bezmyślnego rozlewu krwi.
Po tych słowach dało się słyszeć krótkie piknięcie sygnalizujące przerwanie nadawania, zaś Malie zwróciła się do Rubii:
- Tyle chyba wystarczy - stwierdziła dobitnie. - Gołym okiem widać że próbuje grać na czas, szukając sposobu by kontynuować walkę. Barbarzyńca do samego końca, czyż nie? Lepiej niech twoi ludzie obezwładnią go i zamkną w bezpiecznym miejscu nim uczyni więcej szkód. Jeśli rzeczywiście masz sposób by go ucywilizować, to z chęcią bym się temu przyjrzała.
-Nie mam, najprędzej po prostu się go pozbędziemy. No, chyba że Vendii wpadnie na jakiś ciekawy pomysł. - westchnęła. - Chodź moja droga, pokażę ci gdzie możesz odpocząć.



Malie&Rubia

Grupa zjechała...może z trzy piętra niżej, gdzie znaleźli się w mniej zmechanizowanej części budowli. Na dobrą sprawę było to zwykłe pomieszczenie mieszkalne, najpewniej faktyczne miejsce przesiadywania Rubii, gdy nie przyjmowała gości w oficjalnych warunkach.
-Mam nadzieję, że jakoś specjalnie za nim nie przepadaliście. Nie wiem, czy pozwoli się aresztować. - powiedziała Rubia, przepraszającym tonem. - Rozgośćcie się.
Właz na plecach mecha otworzył się, a ze środka wyskoczyła Malie, która poprawiając fryzurę zbliżyła się do królewny.
- Wybacz. Miał być grzeczny, ale chyba nie spodobał mu się zapach twoich perfum, czy coś w tym rodzaju - stwierdziła, rozsiadając się na jednym z miękkich foteli. - Acz musisz przyznać że zdolny z niego wojownik. Gdyby poprawić jego temperament, to z pewnością byłby dość użyteczny.
-Ah. Możnaby coś z tym zrobić, jeżeli nie umrze po drodze. - przyznała królewna. - Choć nie wiem czy to warte ryzyka. Defekt w perfekcyjnej armii, odbiera jej urok, nie sądzisz? - królewna zaklaskała, a mechaniczna konstrukcja niewielkich rozmiarów wyjechała z szafy, aby zacząć przygotowywać herbatę. Eabios, niepewny i skonfundowany zbyliżył się do dwójki, aby również usiąść.
- Oh? Czyli nawet coś takiego jest możliwe z technologią Sidhe - zaciekawiła się wyraźnie Malie, podrywając się nieco w swym fotelu. - Z chęcia dowiedziałabym się o niej więcej. Jednak hrabia Tyraal… mówisz o tym hrabii który rok temu władał Ronar? Czemu Sidhe miałby nam pomagać w pokrzyżowaniu planów swoich rodaków?
-Nie jestem do końca pewna, czym zajmuje się stronnictwo Tyraala. Określał się jako “agenta z służb RPA, dedykowanego dla nas.” Cokolwiek to znaczy, miało informować, że nie wspomagają sidhe. Choć o dziwo deklarował również, że nie prowadzi z nimi aktywnej walki.
- Wcale mi się to nie podoba - pokręciła głową gwardzistka. - Zdaję sobie sprawę że nie ma potrzeby by Sidhe stosowali wobec nas tak zawiłe podstępy, jednak Tyraal również musi mieć w tym jakąś swoją agendę. Inaczej po co dawałby nam technologię dzięki której bylibyśmy w stanie odeprzeć najazd Sidhe i być może nawet zagrozić jemu samemu? To się nie trzyma kupy. A gdy sytuacja nie trzyma się kupy ciężko podejmować właściwe decyzje. W Ferramentii miałam zwyczajnie szczęście że udało mi się do czegoś dojść mimo całego panującego tam bałaganu.
- Myślę, że Tyraal jest nam podobny.- wyznała królowa, sięgając po filiżankę. - Daje nam nowe, zaawansowane zabawki i staje z boku, aby zobaczyć co z nimi zrobimy. Traktuje nas jak...obiekty badawcze. Neandertalczyków, na których testuje swoje sposoby przyśpieszenia rozwoju. Przynajmniej tak dla mnie wyglądał.
- Jednak dawanie małpie miecza, to dalej strasznie lekkomyślna zabawa. Zwłaszcza jeśli wie że małpa znajduje się w sytuacji w której może tym mieczem skrzywdzić jego i innych ludzi - zauważyła Malie. - Czy masz jakiś sposób by skontaktować się z Tyraalem? Sama chciałabym z nim porozmawiać jeśli to możliwe.
-Niestety Tyraal nas zostawił, gdy ukończył twierdzę. - zaprzeczyła Rubia. - Co prawda jest możliwość, że nas odwiedzi. A przynajmniej tak nam powiedział.
- Ah tak. Dobrze wiedzieć - przytaknęła techniczka, przykładając do ust filiżankę herbaty, sącząc z niej mały łyk, nim odłożyła ją z powrotem na spodek. - Wiesz, długo czekałam na ten dzień. Dzień w którym wreszcie będę mogła przestać słuchać rozkazów tego porywczego głupca, który potrafił utrzymać swoje królestwo w całości tylko dzięki kłamstwom i temu że mądrzejsi od niego ludzie byli w stanie posprzątać bałagan którego narobił. Bez urazy… ale jeśli gołym okiem widać że nastoletnia księżniczka lepiej nadaje się do rządzenia niż jej ojciec, to wybitnie o czymś to świadczy.
Rubia wzurszyła ramionami, uśmiechając się w wyrazie zadowolenia. Nie zdążyła się odezwać, bo przerwało jej uderzenie w stół z strony Eabiosa. - Dość. - zdecydował gigat, podnosząc się z ziemi. Odwrócił się od grupy. - Zadeklaruje Rubiusowi, że jesteście martwe. Obie. Zapytam ludzi, kto chce z wami zostać, acz wiele nie obiecuję. - zadeklarował swój punkt widzenia. - Zabierz swoje graty z platformy. Wracam na dół.
- Eabiosie! - zakrzyknęła Malie, również uderzając pięścią w stół i podrywając się niemal równie gwałtownie co rycerz. - Pora byś przestał się wreszcie unosić dumą i zaczął myśleć racjonalnie. Nic nam nie przyjdzie z rozdzielania wojsk Ferramentii. Ludzkość będzie w stanie przeciwstawić się Sidhe, tylko jeśli będzie silna i zjednoczona, a Rubia przedstawiła ku temu idealny plan - stwierdziła, przechodząc koło stołu by stanąć przed Eabiosem. - Do tej pory powinieneś już znać mój sposób myślenia i wiedzieć na czym naprawdę mi zależy. Czy naprawdę nie możesz mi w końcu zaufać? A może boisz się przyznać że kobieta może podejmować równie dobre decyzje strategiczne, co ty sam!? - zapytała gniewnie i stanąwszy plecami do Rubii udawała że mierzy się wzrokiem ze zbrojmistrzem, do którego tymczasem wyszeptała spokojnym, acz stanowczym tonem: - Mam plan. Graj dalej swoją rolę i czekaj z Amensem dopóki nie przyjdę z wami porozmawiać. Pokonamy Rubię i zdobędziemy jej twierdzę.
-Jestem w stanie ocenić dużą broń. Wykuwam je całe życie. Nie widziałem nic, co byłoby w stanie obalić taką twierdzę. - przyznał ponuro Eabios. - Mam więcej zmysłów od ciebie Malie. Nie podniosę na nią ręki w jej własnym domu. To nie skończy się dobrze. - drugie zdanie również było ciche. - Duma jest ostatnim co mam! - przyznał Eabios. - Zbyt mało czasu na tym świecie mi zostało, abym chciał go zmarnować wspierając tak ponure dzieło. I niepozwolę ci przejąć nieświadomych wojsk. - dodał.
- Dlatego nie planuję wziąć jej siłą. A przynajmniej nie frontalnym atakiem. Obiecałam Rubiusowi że sprowadzę Rubię z powrotem i zrobię to czy pójdzie z nami po dobroci, czy też nie - odparła Malie szeptem, po czym wyprostowała się i wzięła ręce pod boki. - Nie możesz dać wolnej ręki każdemu żołnierzowi, Eabiosie! To nie jest decyzja wojskowa ani indywidualna, tylko polityczna. Król nie dał nam prawa rozdzielania królestwa na pomniejsze frakcje. Dlatego też zadecydujemy wspólnie z resztą liderów gildii i zrobimy to czego zażyczy sobie większość. Możesz przekazać reszcie by przygotowali się na zebranie i czekali na mnie na okręcie Amensa. Przybędę gdy ustalę z Rubią wszystkie szczegóły dotyczące naszej wspólpracy.
-Żołnierze to nie twoje zabawki. Każdy jeden z nich to człowiek. - odparł, groźnym tonem. - Nie zezwolę, abyś podejmowała taką decyzję za kogokolwiek. Gardzę tą twierdzą.
Rubia zmarszczyła brwi. - Daj mu odejść. Nemezis nie potrzebuje więcej żołnierzy, nie obchodzi mnie specjalnie wasze pospulstwo. Chodzi tu nie o to kto ufa tobie, a kto ufa mi.
- Niech tak będzie. Tylko nie myśl że nie przekażę tego o czym mówiliśmy reszcie liderów. Cokolwiek byś nie uważał, oni również mają prawo głosu - prychnęła Malie, odwracając się w kierunku platformy by ruszyć w stronę swego mecha. Upewniła się jednak że Eabios zdąży ruszyć z nią i zrównać się z nią nim dojdzie na miejsce. Ten jednak ku jej zdziwieniu nie ruszył się z miejsca, więc techniczka nie mają wyboru sama dotarła na platformę i przeciskając się przez oddział żołnierzy Eabiosa szepnęła do jednego z nich: - Hej, przekaż swojemu zidiociałemu dowódcy by po dotarciu na okręt Nine sprawdziła czy nie wyczuwa na żadnym z was obcej magii. Aha, i że jest najgorszym aktorem jakiego znam.
Po tych słowach wskoczyła z powrotem do swojej bojowej maszyny, która wykonała kilka kroków wprzód by zejść z obrębu platformy, a stacjonujące na niej roboty podążyły wślad z a nią. Następnie zaś Malie stanęła w miejscu czekając aż zbrojmistrz opuści twierdzę.
Eabios bez słowa skierował się na platformę, która po machnięciu ręką przez Rubię, zaczęła schodzić w dół.
- Teraz możemy wrócić do naszych dyskusji. - uśmiechnęła się Rubia. - Niby czemu w ogóle zależy ci na twoich ludziach? W twierdzy mamy dużo pospólstwa do prac.
- Sama nie wiem. Sentyment? - stwierdziła gwardzistka, wyskakując z powrotem na zewnątrz by następnie wrócić do stołu i ponownie zająć miejsce naprzeciwko królewny. - Idąc na tą wojnę chciałam żeby cała ludzkość zjednoczyła się w walce przeciw Sidhe. Ponadto dość oczywiste że nie pozwolą nam tak po prostu ścinać drzew które zasadzili i prędzej czy później dojdzie między nami do konfrontacji. A wtedy większa ilość nawet pospolitego wojska może okazać się użyteczna, dopóki posiadają broń wzmocnioną magią.
-Naprawdę nie sądzę, abyś dała radę zjednoczyć cokolwiek pod hasłem “te niebieskie ludziki z nieba są groźne.” A tym bardziej faktycznie ich pokonać. - stwierdził Rubia. - Nemezis powinno być w stanie wybronić się od ewentualnego gniewu Sidhe...wtedy schowamy się gdzieś, póki sobie nie pójdą. Przynajmniej mamy pewność, że nie są tutaj na stałe.
- Pewność? Bo tak powiedział wam hrabia Tyraal? - uśmiechnęła się kpiąco Malie. - Wybacz, może ufam tobie, ale sporo czasu zajmie zanim zaufam jednemu z tych niebieskich ludzików. Poza tym widziałam już w życiu zbyt wiele nieprzewidzianych zwrotów akcji by być czegokolwiek pewną, zwłaszcza jeśli chodzi o wroga o którym na dobrą sprawę dalej nic nie wiemy. Skoro Tyraal tak ochoczo nam pomaga, to czy powedział ci coś więcej o poszczególnych Sidhe? Ich dowódcach? Strategii? Sposobach na walkę z nimi? Jeśli nie to nie mam powodu by ufać mu jako sprzymierzeńcowi.
- Powiedział mi, że samych Sidhe powinno nie być więcej niż dziesięciu. - odparła, popijając herbatę. - Możemy walczyć z ich armią, ale nie z nimi samymi. Szanse na pokonanie ich mają być minimalne. Nie zostaną tutaj, bo nie mają po co. Jesteśmy dla nich jak małpy w lesie.
- Zbyt wiele założeń i zbyt wiele niewiadomych - oznajmiła Malie, pukając rytmicznie palcami o stół. - Skoro otrzymałaś od Tyraala tyle nowej technologii, to czy wysłałaś w kierunku Sidhe przynajmniej drony zwiadowcze? Bądź też kilku ludzkich pachołków na których wedle tego co mówi Tyraal mogliby w ogóle nie zwrócić uwagi.
-Tak, Marrick się tym zajmuje. Acz jego misja może być dość powolna. Musiał zejść z kursu gdy otrzymaliśmy informacje o nowych drzewach, których wcześniej nie widzieliśmy. - wyjaśniła. - To istotne aby ściąć jak najwięcej, nim Sidhe zadomowią się i zaczną wypychać swoje własne machiny.
- Ah, tak, co do Marricka, to raczej go już nie zobaczysz - przyznała Malie niezbyt zafrasowana. - Andy się nim zajął. O właśnie! Chyba w końcu zrozumiałam o co jemu i Marrickowi chodziło gdy mówili o tym że ferramenckie wampiry są własnością rodziny królewskiej. Czyżby dalej pracował dla ciebie po tym jak go złapałam i zaczęłam karmić swoją maną? Skoro tak to dziwne że nie wiedziałabyś co zrobił Marrickowi.
-Oh? Mokou się zbuntował? - spytała, zaciekawiona. - Widać nawet klątwy Thalanosa mają swój limit.
- Przełamałam wraz z Nine klątwę którą rzucił na niego Thalanos tuż po tym jak go złapałam - przyznała techniczka. - A teraz gdy udało mi się pokonac w bitwie i pojmać Marricka, zabił go i zbuntował się również przeciwko mnie żeby samojednie dokonać zemsty na księżniczce ze swego rodzinnego kraju. Teraz z tego co mi wiadomo zamierza stawić czoła Sidhe by sprawdzić swoją siłę.
Rubia wzruszyła ramionami. - Jeżeli jest jedna rzecz, której nie wolno odbierać ludziom, to wybór tego, jak chcą umrzeć. - stwierdziła. - W końcu to jedyna rzecz, do której prowadzi nasze życie.
- To akurat dał Marrickowi - przyznała Malie, kiwając głową. - Tak w ogóle to on podał mi twoją lokację. Ale skoro tego nie zaplanowałaś, to znaczy że i tak był zdrajcą, czyż nie? Zaoferował mi to w zamian za oszczędzenie jego ludzi, czyli postawił pospólstwo ponad tobą.
-Marrick był mądrym człowiekiem. Albo przewidział, że staniesz po mojej stronie, albo widział w tym sposób na ocalenie swojej armii w bezwartościowy sposób. To nie tak, abyś była w stanie zrobić cokolwiek z Nemezis. Twoje największe możliwości ograniczyłby sie w strzelanie magią w tarcze osłonne. Jak mucha próbująca przelecieć przez szybę. - uśmiechnęła się. - Człowiek który robi wszystko co może, aby ocalić swoich poddanych, pod żadnym pozorem nie jest zdrajcą.
- Cóż, gdyby nie Andy to sama mogłabyś go teraz o to zapytać. Ale zgaduję że nie ma sensu wymierzać zemsty człowiekowi który dobrowolnie udał się na samobójczą misję - wzruszyła ramionami Malie. - Więc co zamierzasz zrobić w tej sytuacji? Jakie są twoje najbliższe plany, teraz gdy wiesz że Marrick zawiódł?
-Będę musiała zorganizować inną drużynę zwiadowczą. - westchnęła. - Przy szczęściu ekipy drwali radzą sobie dobrze. Choć nie to nas powinno teraz kłopotać. - stwierdziła, podnosząc się z tronu i podchodząc do Malie. - To tobą trzeba się zająć. Musisz poznać naszą technologię, zjednać się z nią. - wyjaśniła, łapijąc strażnika za dłoń.
- Zjednać? - zapytała wyraźnie zaskoczona. Zamrugała kilkakrotnie, zerkając na swego mecha. - Przecież nie ma w Ferramentii nikogo bardziej zjednanego z technologią niż ja. Jeśli chodzi ci o poznanie wiedzy Sidhe, to i tak zamierzałam to zrobić. Zresztą zaczęłam to już przerabiać rok temu z Vendiem.
- Nie chodzi o to aby obudować się w technologii, ona zawsze jest skuteczna. Chodzi o to, aby wzmocnić się nią. - wytłumaczyła, kładąc rękę na sercu Malie. - Wszyscy którzy się liczą w tej twierdzy, są po części maszynami. Zjednaliśmy z sobą magitechnologię, to źródło naszej siły.
- Nie jestem tego taka pewna - pokręciła głową gwardzistka, kładąc dłoń na ramieniu Rubii. - Sama najlepiej wiem że maszyny mają także swoje słabości. Ametysty, elektryczność… no i zdalna kontrola. Skoro wasza technologia bazuje na tej Sidhe, to skąd pewność że nie wykorzystają jej przeciwko nam? Nie chcę z nimi przegrać jeszcze zanim zdążyłam podjąć walkę.
- To twoja dusza jest źródłem many w twoim ciele. Kawałek metalu czy dwa nie zmienią słabości na magię. - zaśmiała się Rubia. - Ostatnie czego bym się spodziewała po Malie Bigsworth, to strach przed technologią.
- Porywczość to cecha głupców - odparła z powagą techniczka. - A rozwaga to jej przeciwieństwo. Muszę to przemyśleć zanim podejmę decyzję. Zobaczyć na własne oczy jak działają takie usprawnienia i czy są warte ryzyka. Z pewnością możesz mi pokazać jak działają twoje wynalazki zanim zdecyduję się z nimi “zjednać” - zauważyła.
- Malie, nie obrażaj mnie. Jak długo myślisz zajmuje się tą technologią. - zapytała, nieco mniej przyjemnym tonem, odchodząc od krok. - Oczywiście, że ona już jest we mnie. Nie mówię o żadnych prototypach i nie chcę słuchać o porywczości od kogoś, kto pojechał na bitwę w chodzącym, niestabilnym piecu.
Gwardzistka zaśmiała się ironicznie.
- Za to ja zajmuję się bojowymi golemami nawet dłużej niż ty technologią Sidhe. Wybacz, ale sama dobrze wiesz że zawsze byłam większą fanką wielkich widowiskowych machin, niż osobistych gadżetów. Kwestia specjalizacji - uśmiechnęła się. - Za to gdybyś zaproponowała mi usprawnienie moich mechów, to prawdopodobnie wahałabym się dużo mniej.
- To nie koncert życzeń. Proponuję ci nadczłowieczeństwo, rozumiem, to duża zmiana. Można się bać. - westchnęła Rubia. - W końcu zrozumiesz słabości i limity czystej, ludzkiej powłoki. Wtedy sama mnie poprosisz. - stwierdziła pełna przekonania Rubia.
- Całkiem możliwe - przyznała Malie, wzruszając ramionami. - Ale wracając do polityki. Ciekawa jestem co wiecie o tutejszych królestwach. Macie może mapę tych rejonów z podziałem granic, albo coś w tym rodzaju? Chciałabym wiedzieć jakich zagrożeń możemy się spodziewać poza Sidhe, a także czy moglibyśmy znaleźć gdzieś potencjalnych sojuszników którzy mogliby przynieść nam jakąś korzyść.
Rubia usiadła spowrotem na swoim tronie. - Sojuszników? Której części “dominacji” nie rozumiesz, Malie? - spytała. - Naszym jedynym zagrożeniem są Sidhe. Więc nie martw się. Twoja rola się nie zmieni, będziesz stać u mojego boku jako gwardzistka. - postanowiła. - Szybko osiągniemy sukces.
- Brzmi dużo lepiej niż słuchanie rozkazów Rubiusa i wieczne wykłócanie się z liderami gildii, którzy przedkładają osobiste niesnaski ponad logiczne myślenie - zgodziła sie ochoczo Malie. - Swoją drogą, co zamierzasz zrobić ze swoim ojcem? Chyba nie spodoba mu się że planujesz odebrać mu tron, choć nie jestem pewna czy posunie się tak daleko by wypowiedzieć ci wojnę. Zresztą chyba nie jest aż takim głupcem by nie zdawać sobie sprawy że bez mojego wsparcia technologicznego byłby w stanie cokolwiek wskórać po tym jak Eabios opowie mu o tym co zobaczył.
- Szczerze mówiąc nie przejmowałam się nim ani trochę. - przyznała Rubia. - Jeżeli nie zginie w swojej heroicznej pogoni za Sidhe, równie dobrze może zostać zmieciony przez pojedyńczy atak Nemezis. Nie jest kimś, kto ma wpływ, na obecne wydarzenia.
- Zero skrupułów, co? - Malie pokiwała głową z zadowoleniem. - Również bym się nim nie przejmowała. Obawiałam się że możesz mieć jakiś sentyment do tego starego głupca. Ale skoro nie, to przejdźmy do ciekawszych spraw. Mogłybyśmy zobaczyć jak radzi sobie Venganza? Z przyjemnością przyjrzę się jak twoi ludzie i wynalazki sobie z nim poradzą.
- Nie widzieliśmy się przez ponad rok, a ty chcesz marnować ten czas na oglądanie jakiegoś samobójcy? - spytała Rubia, niezbyt przekonana. - To naprawdę długo zajmie, zanim ktoś kompetentny ruszy jego śladem. Nasz system niezwykle powoli klasyfikuje zagrożenie, było mało okazji do testowania go. - przyznała, z lekko zażenowanym wyrazem twarzy. - Z drugiej strony to ty wprowadziłaś go do twierdzy. Skoro mamy już chwilę dla siebie, mogłabyś mi wytłumaczyć ten skandal.
- Przecież już mówiłam - westchnęła Malie. - To jest jeden z tutejszych. Dokładniej były sojusznik Andiego. Wygląda na to że ma podobny charakter do niego, gdyż chciał przyłączyć się do mnie bym wskazała mu godnych wrogów na których mógłby się wykazać. Powiedziałam mu że zaprowadzę go do Sidhe, ale wygląda na to że nie chciał czekać tak długo i zaczął walkę z pierwszą osobą która w jego mniemaniu mogła stanowić dla niego wyzwanie. Typowy bezmózgi brutal - pokręciła głową z dezaprobatą. - Choć myślę że obejrzenie jego wyczynów mogłoby zapewnić nam jakąś rozrywkę podczas wspólnej herbaty. Wyobrażam sobie że byłoby to ciekawsze niż turnieje rycerskie urządzane przez Rubiusa. Tam wojownicy rzadko kiedy mieli okazję pokazać swój prawdziwy potencjał.
- “Miałam nieokiełznanego brutala w armii, który pochodził z kraju zdrajcy, wezmę go na misję dyplomatyczną”. - zacytowała Rubia - Doprawdy, a wyśmiewałaś Eabiosa, że nie lepszy. Trochę to zajmie nim zgodzę się zdjąć cię z obrazu kamer, Malie. - zaśmiała się, nie racząc wytłumaczyć, czym są kamery. - Wiesz, to by było durne z mojej strony, gdybym nie traktowała tego jak prostej próby morderstwa. Łatwo zwalić winę na inteligencję wykonawcy. Jest to jednak wymówka dość...mało przekonująca.
- Wymówka? Przecież wiesz że nie planowałam tu przybywać z misją dyplomatyczną, tylko z zadaniem odbicia cię z rąk szalonego zdrajcy Vendiego. Winisz mnie za to że nie przewidziałam że to ty okażesz się wszystkim zarządzać? Wiesz, nawet ja nie posiadam aż tak bujnej wyobraźni. Dalej ciężko mi uwierzyć że przez większość życia służyłam królestwu które było w stanie fikcyjnej wojny - rozłożyła bezradnie ręce. - Gdyby wszystko poszło zgodnie z moim planem, to Venganza robiłby teraz za idealną dywersję gdy ja z Eabiosem odbijalibyśmy cię z rąk psychopaty. Gdybym wiedziała że będę z tobą rozmawiać, to prędzej zabrałabym ze sobą Amensa albo Nine, którzy dla odmiany czasem potrafią posłuchać głosu rozsądku.
- A jednak nie raczyłaś mu wytłumaczyć kogo ma ratować? - spytała Rubia. - Skąd mam wiedzieć, że Marrick nie wygadał wam wszystkiego? - kontynuowała. - Wybacz Malie, ale naprawdę jesteś w sytuacji bez wyjścia. Nie będę ci w ślepo ufać dopóki się nie przekonam do twoich intencji. Chcesz, to dziękuj za to panu Venganzie.
- Jeśli jest na moich usługach, to możesz mnie do niego zaprowadzić i zobaczyć czy mnie posłucha gdy powiem mu żeby przestał - zauważyła Malie. - Wątpię czy płatny asasyn walczyłby dalej gdy jego pracodawca nakazuje mu co innego. Zwłaszcza jeśli oznacza to jego śmierć. Jeśli się nie uspokoi, to możesz mieć pewność że masz do czynienia z szaleńcem.
- W rzeczywistości, tylko ostatni szaleniec nie zgodziłby się walczyć wiedząc, że dalsza bitwa oznacza jego śmierć. Do tej pory powinien zrozumieć jak obszerna jest Nemezis. I jak groźne są jej straże. - zgodziła się Rubia. - W takim razie chodźmy? - zaproponowała, wstając z miejsca.
- Z miłą chęcia - przytaknęła Malie, podnosząc się z fotela. - Sama chciałabym dowiedzieć się o co chodziło mu z tymi bredniami o byciu królewskim strażnikiem. Przyznam, sądziłam że może być dobrą bronią, ale gdybym wiedziała że jest aż tak szalony, to nawet bym z nim nie rozmawiała. Komuś takiemu nie można ufać z żadnym zadaniem - czy to misją pokojową, czy ratowniczą, czy zleceniem morderstwa konkretnej osoby.
 
Tropby jest offline  
Stary 09-04-2015, 16:20   #25
 
Deadpool's Avatar
 
Reputacja: 1 Deadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetnyDeadpool jest po prostu świetny
Quina

Quina została przykuta magicznym łańcuchem do jednej z bali w kajucie galeonu wojskowego membrańczyków. W zamian za to, miała wolne ręce, przez co mogła spokojnie poruszać się po swoim dość pustym, ale wygodnym pokoju i samodzielnie spożywać posiłki. Ani broni, ani mówiącej głowy nie zostawiono jej do towarzystwa. Przynajmniej miała swoje, już suche ubrania z powrotem. Musiała też przyznać, że statki Membrańczyków były technologicznie znacznie bardziej zaawansowane od Ferramenckich. Może kwestia wkładu Sidhe w ich produkcję? Cóż, aż tak kosmiczne nie były.
Dzień, siedziała w świętym spokoju czy może raczej agonicznej ciszy. Sama, bez wiedzy o niczym, poza pojedynczym, okrągłym oknem wielkości dłoni, przez którego szybę mogła oglądać zamieszanie w porcie gdy uzupełniano zapasy.
Mogła się co najwyżej posilić na kilka westchnień. Wtem, drugiego dnia o porze porannej, zamiast milczącego, przypadkowego membrańczyka z miską, do kajuty weszła konkretna i dość istotna dla membrańczyków osoba.
Daemonius, znienawidzony pierwszy generał Membry, który już zdążył podstawić nogę jednemu (teraz ex) ferramenckiemu gwardziście.
Wszedł on jak zwykle, w długim płaszczu i żelaznej masce na twarzy. W ręku miał tależ, na którym znajdowało się teoretycznie bardziej znośne jedzenie od papki którą dostawała wczoraj. Ładnie ugotowane ryby i ryż.
Mężczyzna postawił strawę na małym stoliku, oddając posiłek Quinie.
-Chciałbym z tobą porozmawiać. - oznajmił. - I prosiłbym abyś była szczera. Chciałbym wiedzieć, co się tutaj dzieje. - wyjaśnił. - Najpierw nasza Sidhe każe wygnać portalem Sycheę, a potem pojmać nieznaną i nieznaczną ferramentkę, która na pewno niesie z sobą mniejszą wartość, a w każdym wypadku nie większą. - spokojnym, miarowym krokiem zaczął krążyć po ciasnej kajucie. - Cóż, po twoim ubiorze, a przede wszystkim niezwykle niepopularnym w Ferramentii kroju ostrza śmiem twierdzić, że jesteś przynajmniej artystką, asasynem, na usługach Rubiusa. Przyjmując, że nie weszłaś do samej gwardii...Jak to wygląda?
- Trafna dedukcja, godna generała. - Posiliła się na komplement. - Jestem gwardzistką, “Psem na usługach rodziny królewskiej” Jak to zwykła mawiać moja mistrzyni. - Z tymi słowami zasiadła przy stoliku. - A co do tego co się tutaj dzieje. Nie wiem. Statek którym płynęłam został zniszczony, wpadłam do morza, natrafiłam tam na istoty które wydawały się hybrydami ludzi i ryb. Potem wyłowił mnie jakiś człowiek, który był kapitanem łodzi na której podróżowała wasza Sidhe. Warto wspomnieć że spotkałam Membrańczyka, który pasował do opisu wyglądu Diamondusa? - Przestała mówić, by wziąć kęs przyniesionego dla niej posiłku. Jak dobrze było zjeść coś dla odmiany smacznego.
Daemonius wzruszył ramionami. - Niezwykle kooperacyjna, jak na zakładnika i artystę. Nie winię, i tak byś się wygadała. Przynajmniej unikamy przykrości. - zanotował chłodnym tonem. - A więc nie ma na twój temat nic specjalnego, żadnego powodu, dla którego bardziej nadawałabyś się do roli zakładnika od Sychea? Może poza potulnością i rozwagą? - dopytał, dla pewności.
Miała dziwne wrażenie że jeśli powie “nic” zostanie zabita na miejscu. Mimo że była niezwykle zdenerwowana, nie wyglądała na taką. - Na moje nieszczęście obawiam się że nie... - Przełknęła ślinę, patrząc Daemoniusowi w oczy.
-Hmm...rozumiem. Dziękuję za kooperację. - zdecydował w końcu. - Gdyby ktokolwiek z tobą rozmawiał, nie pytałem o nic, poza twoim pochodzeniem. Nie byłem miły. - poinstrułował, odwracając się do drzwi, aby opuścić pokój.
Artystka odetchnęła z ulgą. Trochę pocieszajacym było że ci którzy go złapali ukrywają przed sobą jakieś rzeczy. Na to chwilę było jednak za mało szegółów by robić pod to jakiś plan. W tamtym momencie zajęła się posiłkiem. I tak nigdzie się nie wybierała.

“zachód”
Niebieskoskóra kobieta siedziała w byle jakiej, niedbałej pozie na łóżku, pijąc spokojnie wino z kieliszka, drugą, uniesioną dłonią przytrzymywała towarzyszącą Quinie głowę, przyglądając się jej. - ”Być albo nie być, oto jest pytanie….” - zacytowała - William Blueskin Shakspeere. Co by teatr dał za rasę której głowy żyją pod odcięciu. - łyknęła specyfiku w krótkiej przerwie. - Acz ty jesteś pierwszym takim znaleziskiem. Powiedz mi, jakim cudem nie umarłeś?
Głowa obserwowała kobietę chwilę w milczeniu. Jej przedziwne oczy wertowały jej sylwetkę, gdy w końcu po chwili namysłu postanowiła przemówić. - A jakim cudem ty zdołałaś się urodzić? W jaki sposób zyskałaś emocje, osobowość zdolność do myślenia? -odpowiadał kanonadą pytań, swym smutnym głosem. - Czy jeżeli nie znasz odpowiedzi na chociaż jedno z tych pytań, zdołasz pojąć naturę śmierci i sposób by nawet ona nie chciała zabrać żywota?
Twarz kobiety momentalnie przeszła w ekspresję zażenowania, zmęczenia, irytacji i braku cierpliwości. Nie była to twarz agresywna, raczej zmęczona. - Wow, i ta kobieta musiała cie nosić non-stop? Co ona zrobiła, żeby na to zasłużyć? - zapytała. Odłożyła na bok kieliszek z winem, następnie uszczypnęła głowę w policzek, który zaczęła ciągać, przyglądając się skórze. - Nie odpowiada sie pytaniem na pytanie. Jesteś magiem? Jakieś zaklęcie? Zjadanie dusz? Co cię wyróżnia od innych? - pytała.
- To, że znalazłem odpowiedniego króla. -odparł, wyraźnie krzywiąc się od dotyku obcej osoby. - Kogoś kto chce bym spełnił swe marzenie, osobę która rozumie jego potęgę i sprawia, że nawet śmierć nie może przeszkodzić mi w osiągnięciu tego celu.
-A, dobra. To wszystko tłumaczy. Gdzie twój król? - spytała w prost.
- Po co chcesz to wiedzieć? - odparł pytaniem na pytanie.
-Mów albo ci wydłubie oczy. - skrzywiła się kobieta. - Za co ty się uważasz, jesteś przeklętą głową. Strzelisz we mnie laserem z oczu czy jak? Lokacja króla albo nazwa królestwa, lecisz. - zażądała.
Zachód zaśmiał się smutno. - Odbierzesz mi oczy...straciłem już ciało, żyje w świecie gdzie każdy niszczy moje marzenie, naprawdę sądzisz że odebranie oczu zmusi mnie bym wydał wam imię swego jedynego prawdziwego przyjaciela? Komuś kto może chcieć go skrzywdzić… - jego usta jak zawsze ustawiły się w smutnym wyrazie. - Nie posiadać oczu znaczy nie patrzeć na to co dzieje się dookoła. To może być równie dobrze błogosławieństwo. - dodał zupełnie nie przerażony groźbą.
Kobieta skrzywiła się. - Prędzej czy później znajdę kogoś kto rozpozna twój dialekt, kwestia czy chcesz abym marnowała czas. - stwierdziła. - A więc twój król jest wspaniały, ale jedna kobieta to dla niego groźba? - dopytała.
- Twoja skóra jest niebieska...wiem kim jesteś. -zauważył. - Zebrałabyś swych braci i siostry i zaatakowała mego króla, a to sprowadziłoby na niego smutek i szczęście jednocześnie. Jednak to nas wysłał by z wami walczyć, nie możemy kazać mu robić tego za nas. - odparł melancholijnym tonem. - Zresztą nasza armia już się zbliża, jaka jest więc różnica w tym czy wiesz czy nie,skoro i tak zginiesz?
- O, patrz, głowa mi grozi. Zaraz zacznę się bać o swoje życie. - kobieta zwyczajnie nie mogła pojąć absurdu sytuacji. - Żaden Sidhe nie jest waszym wrogiem. RPA pewnie ma was w dupie, przynajmniej póki nie znajdziemy Tyraala, a kolekcjonerzy są tutaj po waszą magię, a nie wasze niedorozwinięte małpie łby. - Wyjaśniła wstając z łóżka. - W sumie faktycznie wyglądacie podobnie do małp. - zaobserwowała, zabierając Zachód do szklanego pojemnika z dziwaczną, kolorową i bulgoczącą wodą. - Coś ważnego do powiedzenia? - spytała. - Nie wiem kiedy cię potem wyciągnę.
- Czemu chcecie znaleźć Tyraala? -zapytał, zdradzając tym samym że wie o kogo kobiecie chodzi.
-Żeby zegzaminował moich Membrańczyków. - wyjaśniła. - I tak nie zrozumiesz, a jak wytłumaczę, to całość straci sens. - z spokojem zanurzyła głowę w dzbanie. - Niestety ale taki jest urok RPA.
Ciecz żarła, paliła. Nie niszczyła jednak skóry. Ból i obrażenia jakie zadawał kwas pokrywały się z prędkością regeneracji bezimiennego. Sidhe musiała szybko odkryć potencjał. Ostatecznie starała się go natychmiast zatrzymać.
 
__________________
"My common sense is tingling..."
Deadpool jest offline  
 



Zasady Pisania Postów
Nie Możesz wysyłać nowe wątki
Nie Możesz wysyłać odpowiedzi
Nie Możesz wysyłać załączniki
Nie Możesz edytować swoje posty

vB code jest Wł.
UśmieszkiWł.
kod [IMG] jest Wł.
kod HTML jest Wył.
Trackbacks jest Wył.
PingbacksWł.
Refbacks are Wył.


Czasy w strefie GMT +2. Teraz jest 09:13.



Powered by: vBulletin Version 3.6.5
Copyright ©2000 - 2024, Jelsoft Enterprises Ltd.
Search Engine Optimization by vBSEO 3.1.0
Pozycjonowanie stron | polecanki
Free online flash Mario Bros -Mario games site

1 2 3 4 5 6 7 8 9 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37 38 39 40 41 42 43 44 45 46 47 48 49 50 51 52 53 54 55 56 57 58 59 60 61 62 63 64 65 66 67 68 69 70 71 72 73 74 75 76 77 78 79 80 81 82 83 84 85 86 87 88 89 90 91 92 93 94 95 96 97 98 99 100 101 102 103 104 105 106 107 108 109 110 111 112 113 114 115 116 117 118 119 120 121 122 123 124 125 126 127 128 129 130 131 132 133 134 135 136 137 138 139 140 141 142 143 144 145 146 147 148 149 150 151 152 153 154 155 156 157 158 159 160 161 162 163 164 165 166 167 168 169 170 171 172