Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2015, 09:14   #24
Tropby
 
Reputacja: 1 Tropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skałTropby jest jak klejnot wśród skał
Malie&Sychea Part 2

Pchnięcie o ile płytko, mimo wszystko zdołało wbić się w ciało przeciwnika, którego twarz nie wyraziła żadnego przekonania względem uderzenia. Nagły poryw potężnego wiatru zachwiał kobietami, próbująca kontratakować po poprzednim, magicznym ataku kobieta przewróciła się w pół kroku. Ta pchnięta zareagowała w osobliwy sposób, łapiąc za trzymający miecz nadgarstek oboma rękoma. Odepchnięcie jej w przód, na jakkolwiek ograniczony dystans porównywalny do trzech kroków, spowodowało przewrócenie się samego Venganzy, dalej trzymanego przez biomaszynę.
Venganza, mimo swej uległej pozycji, uśmiechnął się szeroko. Niektóre osoby krzyczałyby teraz “wszystko zgodnie z planem”, czy “ha, wiedziałem!”. On jednak nie należał do tego grona, nie był nienaturalnie inteligenty, czy też doświadczony. Nie potrzebował również przedłużać swego przyrodzenia fałszywymi twierdzeniami o swym umyśle. O wszystkim decydowały czyny.
Z podeszw Sychea gwałtownie wystrzelił czarny wiatr, a chłopak dosłownie wystrzelił, zamierzając odlecieć kilka metrów z jedną z Vicky. Ostrze standardowo miało chłonąć zgromadzoną w androidach manę.
Nagły wyskok wbił miecz po sam jelec w brzuch Victori, odrzucając parę jeszcze dalej, pod samą ścianę. Ciało przeciwniczki zaczęło robić się czerowne, gdy ta postanowiła zaprzeć się, spróbować ruszyć i obalić Venganzę. Zaczynało być to dość efektowne. Mężczyzna wiedział, że moment końca zaklęcia może okazać się niezwykle kłopotliwy.
W tym czasie, najbardziej ranna w grupie podniosła się, gdy dwie pozostałe zbliżyły na tyle, aby móc zacząć brać aktywny udział w potyczce.
Dawny strażnik królewski był straszliwym przeciwnikiem. Bytem, który zatracał się w sianym przez siebie zniszczeniu, często na swą własną niekorzyść. Równie często podejmował wyzwania, których nie można było wykonać. On jednak czerpał z tego dziwną przyjemność.
Gdy wiatr przestał z niego emanować, on… obalił się w tył, ciągnąc prącą na nią przeciwniczkę. Zamierzał zrobić z nią to, co Wakashi dokonał z nim, jednak za główny motor biorąc nie swoją siłę, lecz tą należącą do wroga. On zaś chciał tylko wprawić ciało w rotację, tak by zajęło na chwilę Borgi, w których stronę poleci. Siła fikołka powinna sprawić, że przeturla się na nogi, by odskoczyć w bok.
Manewr okazał się niezwykle skuteczny, odrzucając Victorię z dala od Venganzy i zmuszając jej towarzyszki, to jest pozostałe Victorie, do odsunięcia się aby uniknąć zderzenia. Zyskało to dla niego chwilę spokoju, został jednak pozbawiony (przynajmniej tymczasowo) swojej nieco bardziej zwierzęcej formy. Potrzebował odnowić trochę energii magicznej.
-Klasyfikacja stopnia drugiego, ponowna prośba wsparcia. Pierścień A, piętro trzydzieste szóste. A36. - zakomunikowała jedna z nich, do swojej rękawicy.
Venganza odzielił siebie od przeciwniczek swym mieczem. Jego oddech ustabilizował się nieznacznie pod wpływem pozornego poczucia bezpieczeństwa. Czekał na ruch strażników, chcąc zwyczajnie odskoczyć w tył, gdy tylko zaczną swe działania. W razie potrzeby zamierzał przyśpieszyć swe ciało klejnotami. W jego umyśle podświadomie zachodziła pewna zmiana. Zaczynał znowu doceniać zewnętrzne źródła magii, może nawet do nich się przekona?
Przeciwny Venganzie oddział postanowił...poczekać. Kobiety wykonały jakieś gesty, a kolejne ściany zaczęły oddzielać je i Venganzę. Średnio co pół metra pojawiała się nowa bariera. Kobietom zależało na wsparciu i minimalizacji strat.
Szatyn podszedł do jednej z barier, ładując nieco swój miecz. Nie zamierzał przez nią przechodzić, nie widział ku temu powodów. Prędzej czy później przegrani sami do niego przyjdą, a on nie zamierzał marnować na to energii. Oddychał powoli, odpoczywając. Ustawił się stosunkowo blisko jednego z okien i czekał.
Venganza czekał faktycznie dość długą chwilę. Może nawet z dziesięć minut? Victorie zajmowały się w tym czasie sobą, o ile nie były w stanie pomóc nieprzytomnej, o tyle wciąż żywy krwawiący model został naprawiony. Cóż, o ile zatamowanie krwawienia liczy się jako naprawa.
Wtem, ni stąd ni z owąd, sufit wybuchł, gdy nowa postać pojawiła się na scenie...Dobre kilkadziesiąt kroków do Venganzy. Ktoś chyba spudłował.
Był to młody mężczyzna, nieco młodszy od samego Venganzy, ubrany w czarny strój z fioletowymi, pulsującymi liniami. w okół niego krążyło przedziwne ostrze oraz kilka fioletowych klejnotów, w chwili gdy przy pasie unosiły się trzy łańcuchy. Stał wyprostowany, unosząc się delikatnie nad ziemią. Jego oczy miały czarne białko i fioletowe źrenice, iskrzące się jakąś magią.
- Masz jakieś imię? - Sychea stał niewzruszony. Większa liczba przeciwników nie była w jego oczach wyzwaniem, problemem mogła być ich jakość. Nieco chudszy, otoczony latającymi przedmiotami techno-młodzieniec powinieć być równie silny co cztery Vicky, jeśli nie silniejszy.
- Jet Grand. - przedstawił się. - Ty? - spytał.
- Venganza - odparł, kiwając lekko głową, jakby w geście uznania, czy też zwrócenia uwagi na właściciela tego imienia.
- Mógłbyś zapytać czy przyślą mi tutaj Vendiego? - pytanie wypłynęło z ust szatyna, ujawianiając swe intencje.
- Vendie to nie wojownik. - zaprzeczył Jet. Bez zwłoki zakręcił się w miejscu, przelatując to na lewą to na prawą. Klasnął rękoma, tworząc grupę dysków. Szybkim ruchem posłał je jeden obok drugiego w stronę Venganzy. Ten szybko spostrzegł, że każda magiczna tarcza przez którą przelatują zwiększa ich rozmiar.
- I? - Sychea wzruszył ramionami. Obserwował latające dyski, gotów na unik i ewentualne zablokowanie dodatkowego, nadchodzącego zza jego pleców ataku.
- Też nie jesteś wojownikiem, ukrywasz się za barierami przeciwko komuś kto zabił juz ponad 30 waszych ludzi? - dodał, uśmiechając się prowokująco.
Dyski im bliżej były Venganzy tym bardziej się do siebie zbliżały. W końcu gromada, niemal scalona była na najlepszym torze do trafienia go. Chłopak odskoczył w bok. Bez większego trudu, dystans pocisków był daleki, mógł im się spokojnie przyjżeć. W momencie w którym dyski udeżyły o siebie nawzajem, wybuchły. Eksplozja zgromadzona w ciasnej, oddzielonej tarczami magicznymi przestrzeni była odczuwalna, trzasnęła Venganzą o ścianę i nawet zmusiła tarcze do ponownego uruchomienia.
Jet nie odpowiedział. Klasnął ponownie, posyłając kolejne tarcze.
- I takim razie nie mam na ciebie czasu. - stwierdził, wysyłając zgromadzoną w mieczu magię w sufit. Skoczył za falą na następne piętro i ruszył przed siebie. Jeśli przeciwnik nie miał ochoty zaszczycić go wspólną walką, on nie czuł się do niej zobowiązyny.
Uwolniona z miecza energia była wystarczająca aby rozciąć sufit, torując drogę na wyższy poziom. Venganza zorientował się dzięki temu, że kolejne pierścienie muszą być nieco mniejsze. Nie pokrywają się idealnie.
Szybkim skokiem młodzieniec znalazł się na wyższym piętrze. Oczywiście Jet skoczył zaraz za nim, posyłając kolejne dyski. Tym razem nie oddzielały ich ściany, choć nie było pewności, czy nie są po prostu wyłączone.
Venganza ruszył w kierunku przeciwnika, po raz kolejny kierując swój miecz jak łaknącą cudzej magii tarczę. Jego ciało zaczynało emitować dziwną, ciemną energię, a on gwałtownie wystrzelił do przodu. Jeśli dotrze do przeciwnika, wykona opadające cięcie.
Przeskoczenie pierwszej grupy dysków wyszło Venganzie bez problemu. Niestety zaraz po niej, Jet zaczął ciskać nimi od tak, bez klaskania. Nim Sychea się zorientował, leciał ich na niego cały grad.
Jet widząc jak szarża nieustawała zaczął się cofać. Był szybki, ale wolniejszy od Venganzy wspieranego magią wiatru. Gdy z kolei czarnowłosy zbliżył się do dysków, zaczął mieczem wciągać ich energię, gdy te nagle wybuchły, odpychając go w tył i wybijając miecz z ręki. Venganza wylądował na ziemi spory kawałek dalej.
Stworzona z kości zbroja oplotła tułów szatyna dopiero, gdy ten wylądował na ziemi. Podniósł się, ciężko dysząc pod wpływem narastających ran. Sychea podniósł się, wolnym krokiem ruszając w kierunku przeciwnika wolnym krokiem. Czekał na moment, w którym Jet przywoła dyski, by zdominować całe pomieszczenie swą własną prezencją, metaficznie krzyczącą, by wszyscy zeszli jej z drogi. Nawet, jeśli zapłacą za to życiem.
Właściwie, nie wieli zbyt wielkiego wyboru, Venganza i tak chciał rzucić się na nich, by wymierzyć odpowiednią karę. Aktywował przyśpieszające klejnoty, oraz przelał nieco many do swego ciała, dodatkowo zwiększając jego szybkość. Chciał dostać się przed odrzuconego i, na kilka chwil obezwładnionego wiatrem, przeciwnika i zapewnić mu nową twarz. Kolanem.
Venganza wyczekał aż jego przeciwnik przygotuje swój gorączkowy arsenał. Dyski w ogromnych ilościach leciały prosto na niego, gdy przywołał swój podmuch wiatru. Jet wyraził na twarzy zdziwienie, dyski o ile rosły w spoktaniu z wiatrem o tyle były przez niego bez problemu odpychane. Nagle, pociski przeciwnika eksplodowały, znikając razem z podmuchem, zostawiając tylko dymną zasłonę. Zasłonę która nie obchodziła Venganzy. Ten wyskoczył na drugą stronę, gotowy do ataku. Wylądował dokładnie tam, gdzie wcześniej był Jet. Był.
Szatyn wylądował lekko na nogach, łapiąc prawą dłonią za swój miecz i odbijając się dalej zgodnie z kierunkiem ruchu. W powietrzu obrócił się o 180 stopni, spoglądając teraz na zasłonę dymną i wskakując w stworzoną wcześniej przez przeciwnika dziurę. Ciemna energia opuściła go, nie widząc najmniejszego sensu we wspomaganiu swego pana - miało minąć jeszcze kilka chwil, nim krew przeciwnika zostanie przelana.
Tym sposobem Venganza o włos uniknął ataku przeciwnika. Wylądował na jego dawnej pozycji. Znowu zamknięty dwoma magicznymi bramami, które teraz aktywne były tylko przy wcześniej utworzonych dziurach. Obecne oddziały Victorii ruszyły natychmiastowo w stronę Venganzy, choć nie spuściły jeszcze tarcz. Jet się nie pojawiał.
Były strażnik królewski ładował swój miecz energią jednej z barier czekając, aż szarżujące na niego borgi opuszczą barierę. Dokładnie w tym momencie wystrzeli w nich zgromadzoną w mieczu energię, aktywuje przyśpieszające buty i ruszy na tą, która będzie miała największe problemy z zablokowaniem. Starał się ciągle brać pod uwagę obecności prawdziwego przeciwnika.
Bariera została opuszczona gdy kobiety były praktycznie pod nią. Fala energii została przyjęta przez dwie z nich, gdy trzecia szybko skoczyła za nie. Venganza użył okazji, aby ciąć na bardziej raną z dwóch przeciwniczek, z lewej do prawej, dodając jej kolejną ranę, upewniając się, że niedługo będzie ona skreślona z listy.
Ku jego zadumie, druga z nich zareagowała niezwykle szybko, łapiąc Venganzę za ramię wolnej ręki. Jej ucisk był niesamowicie silny.
Cel uścisku zamierzał obrócić się, nadając nieco dodatkowego pędu zmierzającego ku krtani przeciwniczki ostrzu. Miecz, niemalże standardowo, pokrywała antymagia.
Niestety Vengaza nie zdążył dokończyć obrotu, gdy oponent, rzucając się na ziemię, przechodząc głową tuż obok trajektorii ostrza, przyszpilił go własną wagą do podłogi przy głośnym upadku.
Sychea delikatnie pogładził byłą sojuszniczkę po policzku. Nadszedł czas, by jej kolejna iteracja zniknęła z tego świata. Nie byli szczególnie blisko, jednak nie mógł pozwolić by ktoś tak niszczył wizerunek nieudolnej, lecz nadal ważnej, osoby.
Victoria uniosła głowę, gotowa wykorzystać ją do ataku. Mało wiedziała, że to był cel obrany za Venganzę. Magiczna kula bez najmniejszego problemu przeszyła na wylot twarz Victorii. Jej ciężkie ciało upadło na chłopaka. W tym czasie dwie pozostałe rzuciły się na niego, przyszpilając go do podłogi jeszcze dokładniej, łapiąc za jego ręce. Jet lewitował nad dziurą, z której korzystał Venganza, kreując kolejne dyski.
Nastał nagły pisk, potem miał miejsce zgrzyt. Dźwięki zdolne do wywołania bólu głowy. Zabrzmiał głos Rubii. - Wybaczcie że przerwę, ale chyba Malie ma dla tego pana jakieś nowe rozkazy?
- Venganzo, tu Malie Bigsworrth - przedstawił się drugi kobiecy głos. - Natychmiast poddaj się i złóż broń. Od teraz będziemy walczyć po stronie Rubii, więc jeśli nie chcesz zginąć , to nie stawiaj więcej oporu.
Jet westchnął, sięgając do swojej rękawicy, aby coś na niej uruchomić. - Mów co chcesz. - wyprostował rękę w stronę Venganzy.
- Kilka słodkich słówek i tracisz swe oddanie dla sprawy? - zapytał, będąc niemalże pewnym że informacja zostanie przekazana przez któregoś z przeciwników w niezrozumiały przez niego sposób.
- Wiedziałeś jaki jest plan - odparła chłodnym głosem gwardzistka. - Nie posłuchałeś mnie i dlatego skończyłeś w tej sytuacji. Albo zaczniesz zachowywać się jak zdrowy na umyśle człowiek, albo to będzie nasza ostatnia rozmowa.
- Oh, wydawało mi się że wraz z Rubią znajdziecie się w jednym pomieszczeniu. - Venganza zaśmiał się, nieszczególnie zdolny rozłożyć swe ręce na boki w geście bezradności.
- Czy to znaczy że się poddajesz? - zapytała Malie. - Jeśli tak, to poproszę Rubię by cię oszczędziła. Jednak biorąc pod uwagę twoje nieobliczalne usposobienie nie gwarantuję że tak po prostu puścimy cię wolno.
- Nie rozumiesz. - Sychea zaprzeczył silnym, mimo swej sytuacji, głosem. - Zadaniem, które mi zleciłaś było odzyskanie Rubii i walka z Vendym. - stwierdził zupełnie spokojnym głosem. Uśmiechnął się nieco szerzej, jakby z powodu swoistej dumy.
- A teraz jesteś obok Rubii i nie wydajesz się zbyt hmm… zniewolona. Śmieć twierdzić, że dzięki moim działaniom znalazłaś się w idealnej dla siebie sytuacji. - wytłumaczył swe, bądź co bądź, absurdalne
- Jeśli nie zauważyłeś, to Rubia nie zamierzała z nikim walczyć dopóki nie zacząłeś świrować - wytknęła mu kobieta. - Gdybyś potrafił myśleć i działać racjonalnie, to znajdowałbyś się tu wraz ze mną w dokładnie takich warunkach jak ja. Ale jak widać pomyliłam się w ocenie twych zdolności umysłowych. Miałam wrażenie że jesteś przynajmniej oswojonym dzikusem.
- Victorria Ivalean nie była tak wrogo nastawiona. - Venganza westchnął głośno, wspominając nie istniejącą już iterację jednej z jego byłych kamratów. Teraz jednak została sprowadzona do roli… Właściwie nawet bezdomni mieli się lepiej, mogli sączyć trunki znajdujące się na granicy alkoholu i całkowitej trucizny.
- Zaś Vicky 02, czy raczej jej kolejne kopie, do 05 łącznie, wydają się całkowicie wręcz pozbawione uczuć. - dodał, wdychając nieco powietrza. Odpoczywał, póki mógł. Na nic więcej nie mógł liczyć.
- W dodatku mój akt agresji, jak i płynące z twych ust potępienie tej czynności, to nic więcej jak tylko czynniki zbliżające cię do Rubii. - dodał, usprawiedliwiając się niczym niesłusznie karcony szczeniak. - Czy może panienka Malie nie zdołała tego zauważyć? Czyżby blask twej mentorki przysłonił Ci wszystko? - zapytał.
- Mówisz jak gdybym to ja ciebie zdradziła, Venganzo - zauważyła techniczka. - Rubię znam od wielu lat i przysięgałam chronić jej życie jeszcze gdy była dzieckiem. Jednak ty dziwisz się że nie stanęłam po stronie bezmyślnego furiata którego poznałam zaledwie tydzień temu? Gdybym chciała udowodnić Rubii że zależy mi tylko na niej, to miałabym na to dziesiątki lepszych sposobów. Jak chociażby porzucenie swoich ludzi i armii Ferramentii, czego nie zrobiłam jeśli cię to interesuje. I jeśli nie zauważyłeś to tobie również próbuję pomóc, Venganzo. Dobrze wiesz że mogłabym równie dobrze pozwolić podwładnym Rubii cię wykończyć, a mimo to zdecydowałam się poprosić ją o oszczędzenie twojego życia. Nie wymagam nawet byś był mi za to wdzięczny. Po prostu w przecieiwństwie do ludzi takich jak ty i Andy, ja nie lubię bezmyślnego rozlewu krwi.
Po tych słowach dało się słyszeć krótkie piknięcie sygnalizujące przerwanie nadawania, zaś Malie zwróciła się do Rubii:
- Tyle chyba wystarczy - stwierdziła dobitnie. - Gołym okiem widać że próbuje grać na czas, szukając sposobu by kontynuować walkę. Barbarzyńca do samego końca, czyż nie? Lepiej niech twoi ludzie obezwładnią go i zamkną w bezpiecznym miejscu nim uczyni więcej szkód. Jeśli rzeczywiście masz sposób by go ucywilizować, to z chęcią bym się temu przyjrzała.
-Nie mam, najprędzej po prostu się go pozbędziemy. No, chyba że Vendii wpadnie na jakiś ciekawy pomysł. - westchnęła. - Chodź moja droga, pokażę ci gdzie możesz odpocząć.



Malie&Rubia

Grupa zjechała...może z trzy piętra niżej, gdzie znaleźli się w mniej zmechanizowanej części budowli. Na dobrą sprawę było to zwykłe pomieszczenie mieszkalne, najpewniej faktyczne miejsce przesiadywania Rubii, gdy nie przyjmowała gości w oficjalnych warunkach.
-Mam nadzieję, że jakoś specjalnie za nim nie przepadaliście. Nie wiem, czy pozwoli się aresztować. - powiedziała Rubia, przepraszającym tonem. - Rozgośćcie się.
Właz na plecach mecha otworzył się, a ze środka wyskoczyła Malie, która poprawiając fryzurę zbliżyła się do królewny.
- Wybacz. Miał być grzeczny, ale chyba nie spodobał mu się zapach twoich perfum, czy coś w tym rodzaju - stwierdziła, rozsiadając się na jednym z miękkich foteli. - Acz musisz przyznać że zdolny z niego wojownik. Gdyby poprawić jego temperament, to z pewnością byłby dość użyteczny.
-Ah. Możnaby coś z tym zrobić, jeżeli nie umrze po drodze. - przyznała królewna. - Choć nie wiem czy to warte ryzyka. Defekt w perfekcyjnej armii, odbiera jej urok, nie sądzisz? - królewna zaklaskała, a mechaniczna konstrukcja niewielkich rozmiarów wyjechała z szafy, aby zacząć przygotowywać herbatę. Eabios, niepewny i skonfundowany zbyliżył się do dwójki, aby również usiąść.
- Oh? Czyli nawet coś takiego jest możliwe z technologią Sidhe - zaciekawiła się wyraźnie Malie, podrywając się nieco w swym fotelu. - Z chęcia dowiedziałabym się o niej więcej. Jednak hrabia Tyraal… mówisz o tym hrabii który rok temu władał Ronar? Czemu Sidhe miałby nam pomagać w pokrzyżowaniu planów swoich rodaków?
-Nie jestem do końca pewna, czym zajmuje się stronnictwo Tyraala. Określał się jako “agenta z służb RPA, dedykowanego dla nas.” Cokolwiek to znaczy, miało informować, że nie wspomagają sidhe. Choć o dziwo deklarował również, że nie prowadzi z nimi aktywnej walki.
- Wcale mi się to nie podoba - pokręciła głową gwardzistka. - Zdaję sobie sprawę że nie ma potrzeby by Sidhe stosowali wobec nas tak zawiłe podstępy, jednak Tyraal również musi mieć w tym jakąś swoją agendę. Inaczej po co dawałby nam technologię dzięki której bylibyśmy w stanie odeprzeć najazd Sidhe i być może nawet zagrozić jemu samemu? To się nie trzyma kupy. A gdy sytuacja nie trzyma się kupy ciężko podejmować właściwe decyzje. W Ferramentii miałam zwyczajnie szczęście że udało mi się do czegoś dojść mimo całego panującego tam bałaganu.
- Myślę, że Tyraal jest nam podobny.- wyznała królowa, sięgając po filiżankę. - Daje nam nowe, zaawansowane zabawki i staje z boku, aby zobaczyć co z nimi zrobimy. Traktuje nas jak...obiekty badawcze. Neandertalczyków, na których testuje swoje sposoby przyśpieszenia rozwoju. Przynajmniej tak dla mnie wyglądał.
- Jednak dawanie małpie miecza, to dalej strasznie lekkomyślna zabawa. Zwłaszcza jeśli wie że małpa znajduje się w sytuacji w której może tym mieczem skrzywdzić jego i innych ludzi - zauważyła Malie. - Czy masz jakiś sposób by skontaktować się z Tyraalem? Sama chciałabym z nim porozmawiać jeśli to możliwe.
-Niestety Tyraal nas zostawił, gdy ukończył twierdzę. - zaprzeczyła Rubia. - Co prawda jest możliwość, że nas odwiedzi. A przynajmniej tak nam powiedział.
- Ah tak. Dobrze wiedzieć - przytaknęła techniczka, przykładając do ust filiżankę herbaty, sącząc z niej mały łyk, nim odłożyła ją z powrotem na spodek. - Wiesz, długo czekałam na ten dzień. Dzień w którym wreszcie będę mogła przestać słuchać rozkazów tego porywczego głupca, który potrafił utrzymać swoje królestwo w całości tylko dzięki kłamstwom i temu że mądrzejsi od niego ludzie byli w stanie posprzątać bałagan którego narobił. Bez urazy… ale jeśli gołym okiem widać że nastoletnia księżniczka lepiej nadaje się do rządzenia niż jej ojciec, to wybitnie o czymś to świadczy.
Rubia wzurszyła ramionami, uśmiechając się w wyrazie zadowolenia. Nie zdążyła się odezwać, bo przerwało jej uderzenie w stół z strony Eabiosa. - Dość. - zdecydował gigat, podnosząc się z ziemi. Odwrócił się od grupy. - Zadeklaruje Rubiusowi, że jesteście martwe. Obie. Zapytam ludzi, kto chce z wami zostać, acz wiele nie obiecuję. - zadeklarował swój punkt widzenia. - Zabierz swoje graty z platformy. Wracam na dół.
- Eabiosie! - zakrzyknęła Malie, również uderzając pięścią w stół i podrywając się niemal równie gwałtownie co rycerz. - Pora byś przestał się wreszcie unosić dumą i zaczął myśleć racjonalnie. Nic nam nie przyjdzie z rozdzielania wojsk Ferramentii. Ludzkość będzie w stanie przeciwstawić się Sidhe, tylko jeśli będzie silna i zjednoczona, a Rubia przedstawiła ku temu idealny plan - stwierdziła, przechodząc koło stołu by stanąć przed Eabiosem. - Do tej pory powinieneś już znać mój sposób myślenia i wiedzieć na czym naprawdę mi zależy. Czy naprawdę nie możesz mi w końcu zaufać? A może boisz się przyznać że kobieta może podejmować równie dobre decyzje strategiczne, co ty sam!? - zapytała gniewnie i stanąwszy plecami do Rubii udawała że mierzy się wzrokiem ze zbrojmistrzem, do którego tymczasem wyszeptała spokojnym, acz stanowczym tonem: - Mam plan. Graj dalej swoją rolę i czekaj z Amensem dopóki nie przyjdę z wami porozmawiać. Pokonamy Rubię i zdobędziemy jej twierdzę.
-Jestem w stanie ocenić dużą broń. Wykuwam je całe życie. Nie widziałem nic, co byłoby w stanie obalić taką twierdzę. - przyznał ponuro Eabios. - Mam więcej zmysłów od ciebie Malie. Nie podniosę na nią ręki w jej własnym domu. To nie skończy się dobrze. - drugie zdanie również było ciche. - Duma jest ostatnim co mam! - przyznał Eabios. - Zbyt mało czasu na tym świecie mi zostało, abym chciał go zmarnować wspierając tak ponure dzieło. I niepozwolę ci przejąć nieświadomych wojsk. - dodał.
- Dlatego nie planuję wziąć jej siłą. A przynajmniej nie frontalnym atakiem. Obiecałam Rubiusowi że sprowadzę Rubię z powrotem i zrobię to czy pójdzie z nami po dobroci, czy też nie - odparła Malie szeptem, po czym wyprostowała się i wzięła ręce pod boki. - Nie możesz dać wolnej ręki każdemu żołnierzowi, Eabiosie! To nie jest decyzja wojskowa ani indywidualna, tylko polityczna. Król nie dał nam prawa rozdzielania królestwa na pomniejsze frakcje. Dlatego też zadecydujemy wspólnie z resztą liderów gildii i zrobimy to czego zażyczy sobie większość. Możesz przekazać reszcie by przygotowali się na zebranie i czekali na mnie na okręcie Amensa. Przybędę gdy ustalę z Rubią wszystkie szczegóły dotyczące naszej wspólpracy.
-Żołnierze to nie twoje zabawki. Każdy jeden z nich to człowiek. - odparł, groźnym tonem. - Nie zezwolę, abyś podejmowała taką decyzję za kogokolwiek. Gardzę tą twierdzą.
Rubia zmarszczyła brwi. - Daj mu odejść. Nemezis nie potrzebuje więcej żołnierzy, nie obchodzi mnie specjalnie wasze pospulstwo. Chodzi tu nie o to kto ufa tobie, a kto ufa mi.
- Niech tak będzie. Tylko nie myśl że nie przekażę tego o czym mówiliśmy reszcie liderów. Cokolwiek byś nie uważał, oni również mają prawo głosu - prychnęła Malie, odwracając się w kierunku platformy by ruszyć w stronę swego mecha. Upewniła się jednak że Eabios zdąży ruszyć z nią i zrównać się z nią nim dojdzie na miejsce. Ten jednak ku jej zdziwieniu nie ruszył się z miejsca, więc techniczka nie mają wyboru sama dotarła na platformę i przeciskając się przez oddział żołnierzy Eabiosa szepnęła do jednego z nich: - Hej, przekaż swojemu zidiociałemu dowódcy by po dotarciu na okręt Nine sprawdziła czy nie wyczuwa na żadnym z was obcej magii. Aha, i że jest najgorszym aktorem jakiego znam.
Po tych słowach wskoczyła z powrotem do swojej bojowej maszyny, która wykonała kilka kroków wprzód by zejść z obrębu platformy, a stacjonujące na niej roboty podążyły wślad z a nią. Następnie zaś Malie stanęła w miejscu czekając aż zbrojmistrz opuści twierdzę.
Eabios bez słowa skierował się na platformę, która po machnięciu ręką przez Rubię, zaczęła schodzić w dół.
- Teraz możemy wrócić do naszych dyskusji. - uśmiechnęła się Rubia. - Niby czemu w ogóle zależy ci na twoich ludziach? W twierdzy mamy dużo pospólstwa do prac.
- Sama nie wiem. Sentyment? - stwierdziła gwardzistka, wyskakując z powrotem na zewnątrz by następnie wrócić do stołu i ponownie zająć miejsce naprzeciwko królewny. - Idąc na tą wojnę chciałam żeby cała ludzkość zjednoczyła się w walce przeciw Sidhe. Ponadto dość oczywiste że nie pozwolą nam tak po prostu ścinać drzew które zasadzili i prędzej czy później dojdzie między nami do konfrontacji. A wtedy większa ilość nawet pospolitego wojska może okazać się użyteczna, dopóki posiadają broń wzmocnioną magią.
-Naprawdę nie sądzę, abyś dała radę zjednoczyć cokolwiek pod hasłem “te niebieskie ludziki z nieba są groźne.” A tym bardziej faktycznie ich pokonać. - stwierdził Rubia. - Nemezis powinno być w stanie wybronić się od ewentualnego gniewu Sidhe...wtedy schowamy się gdzieś, póki sobie nie pójdą. Przynajmniej mamy pewność, że nie są tutaj na stałe.
- Pewność? Bo tak powiedział wam hrabia Tyraal? - uśmiechnęła się kpiąco Malie. - Wybacz, może ufam tobie, ale sporo czasu zajmie zanim zaufam jednemu z tych niebieskich ludzików. Poza tym widziałam już w życiu zbyt wiele nieprzewidzianych zwrotów akcji by być czegokolwiek pewną, zwłaszcza jeśli chodzi o wroga o którym na dobrą sprawę dalej nic nie wiemy. Skoro Tyraal tak ochoczo nam pomaga, to czy powedział ci coś więcej o poszczególnych Sidhe? Ich dowódcach? Strategii? Sposobach na walkę z nimi? Jeśli nie to nie mam powodu by ufać mu jako sprzymierzeńcowi.
- Powiedział mi, że samych Sidhe powinno nie być więcej niż dziesięciu. - odparła, popijając herbatę. - Możemy walczyć z ich armią, ale nie z nimi samymi. Szanse na pokonanie ich mają być minimalne. Nie zostaną tutaj, bo nie mają po co. Jesteśmy dla nich jak małpy w lesie.
- Zbyt wiele założeń i zbyt wiele niewiadomych - oznajmiła Malie, pukając rytmicznie palcami o stół. - Skoro otrzymałaś od Tyraala tyle nowej technologii, to czy wysłałaś w kierunku Sidhe przynajmniej drony zwiadowcze? Bądź też kilku ludzkich pachołków na których wedle tego co mówi Tyraal mogliby w ogóle nie zwrócić uwagi.
-Tak, Marrick się tym zajmuje. Acz jego misja może być dość powolna. Musiał zejść z kursu gdy otrzymaliśmy informacje o nowych drzewach, których wcześniej nie widzieliśmy. - wyjaśniła. - To istotne aby ściąć jak najwięcej, nim Sidhe zadomowią się i zaczną wypychać swoje własne machiny.
- Ah, tak, co do Marricka, to raczej go już nie zobaczysz - przyznała Malie niezbyt zafrasowana. - Andy się nim zajął. O właśnie! Chyba w końcu zrozumiałam o co jemu i Marrickowi chodziło gdy mówili o tym że ferramenckie wampiry są własnością rodziny królewskiej. Czyżby dalej pracował dla ciebie po tym jak go złapałam i zaczęłam karmić swoją maną? Skoro tak to dziwne że nie wiedziałabyś co zrobił Marrickowi.
-Oh? Mokou się zbuntował? - spytała, zaciekawiona. - Widać nawet klątwy Thalanosa mają swój limit.
- Przełamałam wraz z Nine klątwę którą rzucił na niego Thalanos tuż po tym jak go złapałam - przyznała techniczka. - A teraz gdy udało mi się pokonac w bitwie i pojmać Marricka, zabił go i zbuntował się również przeciwko mnie żeby samojednie dokonać zemsty na księżniczce ze swego rodzinnego kraju. Teraz z tego co mi wiadomo zamierza stawić czoła Sidhe by sprawdzić swoją siłę.
Rubia wzruszyła ramionami. - Jeżeli jest jedna rzecz, której nie wolno odbierać ludziom, to wybór tego, jak chcą umrzeć. - stwierdziła. - W końcu to jedyna rzecz, do której prowadzi nasze życie.
- To akurat dał Marrickowi - przyznała Malie, kiwając głową. - Tak w ogóle to on podał mi twoją lokację. Ale skoro tego nie zaplanowałaś, to znaczy że i tak był zdrajcą, czyż nie? Zaoferował mi to w zamian za oszczędzenie jego ludzi, czyli postawił pospólstwo ponad tobą.
-Marrick był mądrym człowiekiem. Albo przewidział, że staniesz po mojej stronie, albo widział w tym sposób na ocalenie swojej armii w bezwartościowy sposób. To nie tak, abyś była w stanie zrobić cokolwiek z Nemezis. Twoje największe możliwości ograniczyłby sie w strzelanie magią w tarcze osłonne. Jak mucha próbująca przelecieć przez szybę. - uśmiechnęła się. - Człowiek który robi wszystko co może, aby ocalić swoich poddanych, pod żadnym pozorem nie jest zdrajcą.
- Cóż, gdyby nie Andy to sama mogłabyś go teraz o to zapytać. Ale zgaduję że nie ma sensu wymierzać zemsty człowiekowi który dobrowolnie udał się na samobójczą misję - wzruszyła ramionami Malie. - Więc co zamierzasz zrobić w tej sytuacji? Jakie są twoje najbliższe plany, teraz gdy wiesz że Marrick zawiódł?
-Będę musiała zorganizować inną drużynę zwiadowczą. - westchnęła. - Przy szczęściu ekipy drwali radzą sobie dobrze. Choć nie to nas powinno teraz kłopotać. - stwierdziła, podnosząc się z tronu i podchodząc do Malie. - To tobą trzeba się zająć. Musisz poznać naszą technologię, zjednać się z nią. - wyjaśniła, łapijąc strażnika za dłoń.
- Zjednać? - zapytała wyraźnie zaskoczona. Zamrugała kilkakrotnie, zerkając na swego mecha. - Przecież nie ma w Ferramentii nikogo bardziej zjednanego z technologią niż ja. Jeśli chodzi ci o poznanie wiedzy Sidhe, to i tak zamierzałam to zrobić. Zresztą zaczęłam to już przerabiać rok temu z Vendiem.
- Nie chodzi o to aby obudować się w technologii, ona zawsze jest skuteczna. Chodzi o to, aby wzmocnić się nią. - wytłumaczyła, kładąc rękę na sercu Malie. - Wszyscy którzy się liczą w tej twierdzy, są po części maszynami. Zjednaliśmy z sobą magitechnologię, to źródło naszej siły.
- Nie jestem tego taka pewna - pokręciła głową gwardzistka, kładąc dłoń na ramieniu Rubii. - Sama najlepiej wiem że maszyny mają także swoje słabości. Ametysty, elektryczność… no i zdalna kontrola. Skoro wasza technologia bazuje na tej Sidhe, to skąd pewność że nie wykorzystają jej przeciwko nam? Nie chcę z nimi przegrać jeszcze zanim zdążyłam podjąć walkę.
- To twoja dusza jest źródłem many w twoim ciele. Kawałek metalu czy dwa nie zmienią słabości na magię. - zaśmiała się Rubia. - Ostatnie czego bym się spodziewała po Malie Bigsworth, to strach przed technologią.
- Porywczość to cecha głupców - odparła z powagą techniczka. - A rozwaga to jej przeciwieństwo. Muszę to przemyśleć zanim podejmę decyzję. Zobaczyć na własne oczy jak działają takie usprawnienia i czy są warte ryzyka. Z pewnością możesz mi pokazać jak działają twoje wynalazki zanim zdecyduję się z nimi “zjednać” - zauważyła.
- Malie, nie obrażaj mnie. Jak długo myślisz zajmuje się tą technologią. - zapytała, nieco mniej przyjemnym tonem, odchodząc od krok. - Oczywiście, że ona już jest we mnie. Nie mówię o żadnych prototypach i nie chcę słuchać o porywczości od kogoś, kto pojechał na bitwę w chodzącym, niestabilnym piecu.
Gwardzistka zaśmiała się ironicznie.
- Za to ja zajmuję się bojowymi golemami nawet dłużej niż ty technologią Sidhe. Wybacz, ale sama dobrze wiesz że zawsze byłam większą fanką wielkich widowiskowych machin, niż osobistych gadżetów. Kwestia specjalizacji - uśmiechnęła się. - Za to gdybyś zaproponowała mi usprawnienie moich mechów, to prawdopodobnie wahałabym się dużo mniej.
- To nie koncert życzeń. Proponuję ci nadczłowieczeństwo, rozumiem, to duża zmiana. Można się bać. - westchnęła Rubia. - W końcu zrozumiesz słabości i limity czystej, ludzkiej powłoki. Wtedy sama mnie poprosisz. - stwierdziła pełna przekonania Rubia.
- Całkiem możliwe - przyznała Malie, wzruszając ramionami. - Ale wracając do polityki. Ciekawa jestem co wiecie o tutejszych królestwach. Macie może mapę tych rejonów z podziałem granic, albo coś w tym rodzaju? Chciałabym wiedzieć jakich zagrożeń możemy się spodziewać poza Sidhe, a także czy moglibyśmy znaleźć gdzieś potencjalnych sojuszników którzy mogliby przynieść nam jakąś korzyść.
Rubia usiadła spowrotem na swoim tronie. - Sojuszników? Której części “dominacji” nie rozumiesz, Malie? - spytała. - Naszym jedynym zagrożeniem są Sidhe. Więc nie martw się. Twoja rola się nie zmieni, będziesz stać u mojego boku jako gwardzistka. - postanowiła. - Szybko osiągniemy sukces.
- Brzmi dużo lepiej niż słuchanie rozkazów Rubiusa i wieczne wykłócanie się z liderami gildii, którzy przedkładają osobiste niesnaski ponad logiczne myślenie - zgodziła sie ochoczo Malie. - Swoją drogą, co zamierzasz zrobić ze swoim ojcem? Chyba nie spodoba mu się że planujesz odebrać mu tron, choć nie jestem pewna czy posunie się tak daleko by wypowiedzieć ci wojnę. Zresztą chyba nie jest aż takim głupcem by nie zdawać sobie sprawy że bez mojego wsparcia technologicznego byłby w stanie cokolwiek wskórać po tym jak Eabios opowie mu o tym co zobaczył.
- Szczerze mówiąc nie przejmowałam się nim ani trochę. - przyznała Rubia. - Jeżeli nie zginie w swojej heroicznej pogoni za Sidhe, równie dobrze może zostać zmieciony przez pojedyńczy atak Nemezis. Nie jest kimś, kto ma wpływ, na obecne wydarzenia.
- Zero skrupułów, co? - Malie pokiwała głową z zadowoleniem. - Również bym się nim nie przejmowała. Obawiałam się że możesz mieć jakiś sentyment do tego starego głupca. Ale skoro nie, to przejdźmy do ciekawszych spraw. Mogłybyśmy zobaczyć jak radzi sobie Venganza? Z przyjemnością przyjrzę się jak twoi ludzie i wynalazki sobie z nim poradzą.
- Nie widzieliśmy się przez ponad rok, a ty chcesz marnować ten czas na oglądanie jakiegoś samobójcy? - spytała Rubia, niezbyt przekonana. - To naprawdę długo zajmie, zanim ktoś kompetentny ruszy jego śladem. Nasz system niezwykle powoli klasyfikuje zagrożenie, było mało okazji do testowania go. - przyznała, z lekko zażenowanym wyrazem twarzy. - Z drugiej strony to ty wprowadziłaś go do twierdzy. Skoro mamy już chwilę dla siebie, mogłabyś mi wytłumaczyć ten skandal.
- Przecież już mówiłam - westchnęła Malie. - To jest jeden z tutejszych. Dokładniej były sojusznik Andiego. Wygląda na to że ma podobny charakter do niego, gdyż chciał przyłączyć się do mnie bym wskazała mu godnych wrogów na których mógłby się wykazać. Powiedziałam mu że zaprowadzę go do Sidhe, ale wygląda na to że nie chciał czekać tak długo i zaczął walkę z pierwszą osobą która w jego mniemaniu mogła stanowić dla niego wyzwanie. Typowy bezmózgi brutal - pokręciła głową z dezaprobatą. - Choć myślę że obejrzenie jego wyczynów mogłoby zapewnić nam jakąś rozrywkę podczas wspólnej herbaty. Wyobrażam sobie że byłoby to ciekawsze niż turnieje rycerskie urządzane przez Rubiusa. Tam wojownicy rzadko kiedy mieli okazję pokazać swój prawdziwy potencjał.
- “Miałam nieokiełznanego brutala w armii, który pochodził z kraju zdrajcy, wezmę go na misję dyplomatyczną”. - zacytowała Rubia - Doprawdy, a wyśmiewałaś Eabiosa, że nie lepszy. Trochę to zajmie nim zgodzę się zdjąć cię z obrazu kamer, Malie. - zaśmiała się, nie racząc wytłumaczyć, czym są kamery. - Wiesz, to by było durne z mojej strony, gdybym nie traktowała tego jak prostej próby morderstwa. Łatwo zwalić winę na inteligencję wykonawcy. Jest to jednak wymówka dość...mało przekonująca.
- Wymówka? Przecież wiesz że nie planowałam tu przybywać z misją dyplomatyczną, tylko z zadaniem odbicia cię z rąk szalonego zdrajcy Vendiego. Winisz mnie za to że nie przewidziałam że to ty okażesz się wszystkim zarządzać? Wiesz, nawet ja nie posiadam aż tak bujnej wyobraźni. Dalej ciężko mi uwierzyć że przez większość życia służyłam królestwu które było w stanie fikcyjnej wojny - rozłożyła bezradnie ręce. - Gdyby wszystko poszło zgodnie z moim planem, to Venganza robiłby teraz za idealną dywersję gdy ja z Eabiosem odbijalibyśmy cię z rąk psychopaty. Gdybym wiedziała że będę z tobą rozmawiać, to prędzej zabrałabym ze sobą Amensa albo Nine, którzy dla odmiany czasem potrafią posłuchać głosu rozsądku.
- A jednak nie raczyłaś mu wytłumaczyć kogo ma ratować? - spytała Rubia. - Skąd mam wiedzieć, że Marrick nie wygadał wam wszystkiego? - kontynuowała. - Wybacz Malie, ale naprawdę jesteś w sytuacji bez wyjścia. Nie będę ci w ślepo ufać dopóki się nie przekonam do twoich intencji. Chcesz, to dziękuj za to panu Venganzie.
- Jeśli jest na moich usługach, to możesz mnie do niego zaprowadzić i zobaczyć czy mnie posłucha gdy powiem mu żeby przestał - zauważyła Malie. - Wątpię czy płatny asasyn walczyłby dalej gdy jego pracodawca nakazuje mu co innego. Zwłaszcza jeśli oznacza to jego śmierć. Jeśli się nie uspokoi, to możesz mieć pewność że masz do czynienia z szaleńcem.
- W rzeczywistości, tylko ostatni szaleniec nie zgodziłby się walczyć wiedząc, że dalsza bitwa oznacza jego śmierć. Do tej pory powinien zrozumieć jak obszerna jest Nemezis. I jak groźne są jej straże. - zgodziła się Rubia. - W takim razie chodźmy? - zaproponowała, wstając z miejsca.
- Z miłą chęcia - przytaknęła Malie, podnosząc się z fotela. - Sama chciałabym dowiedzieć się o co chodziło mu z tymi bredniami o byciu królewskim strażnikiem. Przyznam, sądziłam że może być dobrą bronią, ale gdybym wiedziała że jest aż tak szalony, to nawet bym z nim nie rozmawiała. Komuś takiemu nie można ufać z żadnym zadaniem - czy to misją pokojową, czy ratowniczą, czy zleceniem morderstwa konkretnej osoby.
 
Tropby jest offline