Wyświetl Pojedyńczy Post
Stary 06-04-2015, 23:27   #21
Pipboy79
Majster Cziter
 
Pipboy79's Avatar
 
Reputacja: 1 Pipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputacjęPipboy79 ma wspaniałą reputację
Hans Manstein - Sigmar tak chce!



Hans był gotów do drogi. W końću przybył kawał drogi ze stolicznego Altdorfu zaledwie parę dni temu. Więc pobyt w zamku w tej odległej od jego północnej ojczyzny baronii traktował jako dłuższy przystanek przed ruszeniem we właściwą drogę. W tę z myślą o której go tu przysłano. Lub zesłano... ~ Chociaż nie... Niebezpieczną pokusą jest podważać nieomylność przełożonych... ~ ale jednak był tylko człowiekiem i choć wstydził się swojej słabości nie mógł się oprzeć rozmyslaniom o powodach czy "przypadkowości" dobrania właśnie jego na tą misję.

Owszem, szukano kapłana z doświadczeniem wojennym. Takiego którego Kapituła nie musiałaby się wstydzić posłać na samodzielną misję. Któremu już czas i wojny wytemperowały młodą porywczość ale jeszcze nie osłabił ciała. W zamian doprawił rozwagą i rozsądkiem. Do tego misja związana była z nieumarłymi a rodowity nie tylko Ostermarczyk ale i esseńczyk mający przeklętą sylvańską krainę widoczną z murów po południowym brzegu Stiru nadawał się wręcz idealnie. Można było byc pewnym jego zaangażowania w walce z wrogiem tego typu. No i jeszcze południe z reguły pobratymcom Hansa kojarzyło się z górami i wręcz wylęgarnią zielonoskórego ścierwa. A i z tym przeciwnikiem zdarzyło mu się mierzyć swego czasu.

A mimo tych racjonalnych i oficjalnych powodów wciąż miał gdzieś na pograniczu świadomości, że jest to mimo wszystko zesłanie. W końću zaliczał sie do frakcji ponurników którzy przez zwycięzkich esmerytów traktowani prawie jak zdrajcy i heretycy. Właściwie to patrzac na to z tej strony to faktycznie jeśli alternatywą był stos to można by rzec, że mu się upiekło tym "zesłaniem" na dalekie południe. Jakby jednak nie było miał zamiar wykonać swoje zadanie tak dobrze jak tylko zdoła.


---


Ze stoliczngo Altdorfu droga wiodła daleka. Najpierw barką do samego miasta czarnuchowatych kanonierów w Nuln. Następnie przesiadka na mniejszą łódź i podobnie pordóż w górę Averu do stolicy prowincji Averheim. Tam przesiadka na wóz jednej z karawan sunącą starą drogą krasnoludów do samego granicznego Grenzstadt. Gdzieś w połowie tej drogi opuszczał choć trochę znajome dla siebie tereny. W Averlandzie był tuż przed ostatnią Inwazją heretyckich dzikusów z Północy i nie wyglądało by prowincja zbytnio podźwignęła się od ostatniej wizyty Ostermarczyka. A raczej jak wszedzie było gorzej niż było. Wojna odcisnęła na tej krainie swe piętno nawet jeśli główne działania toczyły się bardziej na północ i wschód. Południowy wschód skąd pochodził również... Mimo, że prawie od poczatku mistrzowie, nauczyciele i kapłani próbowali wyrugować to z niego a w zamian wpoić mu, że jest obywatelem Imperium ciężko mu było zapomnieć skąd pochodzi. Wprawne ucho mogło nawet wyłapać akcent w jego mowie zwłaszcza gdy się śpieszył albo nie kontrolował lub zwyczajnie sobie z tym folgował a co tu mówić by zapomnieć całkowicie skąd pochodzi...

Jednak jeszcze w Averlandzie, po północnej stronie Gór Czarnych widział zbliżające się z kazdym dniem cienie i smugi które w końću przekształciły się w coś co zobaczył wreszcie na własne oczy: Przełęcz Czarnego Ognia. I te jej sławne czarne i ciemne dymy.

Zatrzymał się też w miejscowym klasztorze na przełęczy na tydzień. Jako sigmaryta i kapłan nie mógł sobie ani nikt inny nie próbował mu odmówić prawa do pielgrzymki do tego miejsca. Wręcz przeciwnie. A wedle tradycji klasztor wzniesiono na miejscu gdzie przed mileniami sam Sigmar zebrał swych wodzów i krasnoludzkich sojuszników na ostatnią naradę przed bitwą. Tą bitwą która dała początek światu jaki znają: poczatek Imperium. Gdyby ludzie i Khazadowie wówczas przegrali ledwo zjednoczone plemiona ludzi rozbiłyby się ponownie a pojedynczo upadłyby jedno po drugim od orczej i nawały z południa i gór oraz zwierzoludzi polujących na nich w leśnych róninach jak na zwierzynę łowną. Kto wie jakby to wyglądało. Ale nie wyglądało. Dzięki sprytowi, sile i męstwu Sigmara powstał świat jaki dziś wszyscy znają. I wreszcie on, Hans Manstein, czuł się przez te parę dni bliżej swojego patrona, mentora i opiekuna niż kiedykolwiek i gdziekolwiek wcześniej. Był dokładnie w tym samym miejscu! Tylko dwa i pół milenia później...

Widział jednak freski, płaskorzeźby i malowidła przedstawiające teme wydarzenia. Widział przedruki i kopie w różnych księgach lub na innych ścianach ale wiedział, że tu znajdują się oryginały. Podobno powstały w prawie cudowny sposób wykonane przez natchnionych artystów. Teraz wiec widział poszczególne sceny gdy Sigmar ratuje krasnoludzkiego króla, gdy ten mu wręczas ów nasławniejszy w Imperium młot, jak Sigmar w otoczeniu wodzów omawia plan bitwy czy wreszcie jak w sam stoi na czele muru tarcz dajac odpór zielonoskórej hordzie by wreszcie na honorwowym miejscu zobaczyć jak rzuca się do legendarnej szarży gdzie rozgniata łeb orczego wodza. Taaak, tę podróż warto było odbyć choćby ze wzgledu na zaszczyt dostąpienia tej pielgrzymki do tego miejsca.


---



Jednak tydzień minął szybciej niż by chciał i się spodziewał. Miał to w planach więc zostało mu ruszyć dalej na południe stopniowo schodząc ku nizinom juz po południowej stronie gór. Po drodze był ciekaw wszystkiego bowiem jeszcze nigdy nie zapuszczał się tak daleko. Ba! Nigdy wcześniej nie opuszczał Imperium! Teraz więc podróżował wielce rad bowiem był w gruncie rzeczy ciekawskim człowiekiem i czas doprawił tę ciekawość wiedzą i ostroznością ale jej nie stępił. Pamiętął też, że jest kapłanem więc musiał dawać przykład bardziej nawet poza granicami Ojczyzny niż w jej samej. Był też ciekaw z całkiem prozaicznego powodu bowiem nadstawiał ucha na to co o owej docelowej baronii ludzie mawiają no i jej władcy. Wiedział, że im jej bliżej tym informacje powinny być dokładniejsze. A to, że cudzoziemiec o drogę się dopytuje czy o okolicy rozmawia wydało mu się naturalnym.


---


W końcu jednak po przybyciu, okazaniu swoich listów uwierzytelniających, gościnie, powitalno - pożegnalnej uczcie a nawet podarowanemu wierzchowcowi nadszedł czas wyjazdu. Podrużujący od paru tygodni kapłan nie miał wiele do roboty więc swoim zwyczajem udał się do zamkowej kaplicy by pomodlić się o błogosławieństwo i powodzenie wyprawy. Był ciekaw kgo w niej zastanie i w jakiej intencji, humorze i ku jakiemu bogu zwróconym.


Niedaleko południa a więc zdaje się pory jaką mieli opuszczać zamek zaczął szukać ich gościnnego gospodarza Wolfa. Miał z jednej strony zamiar się zameldować swą gotowość do drogi a z drugiej był ciekaw planu na drogę i swojego, skromnego w niej udziału. Do tej pory było miło o gościnnie i był za to rad i wdzięczny. Ale nadszedł czas działania, konkretnego działania. I chciał wiedzieć i czego on ma oczekiwać i czego po nim oczekują.
 
__________________
MG pomaga chętniej tym Graczom którzy radzą sobie sami

Jeśli czytasz jakąś moją sesję i uważasz, że to coś dla Ciebie to daj znać na pw, zobaczymy co da się zrobić
Pipboy79 jest offline